Skocz do zawartości

Fistach8

Brony
  • Zawartość

    86
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Fistach8

  1. Dzięki za szybką odpowiedz. W sumie teraz, kiedy bardziej rozumiem, jaki cel przyświeca tej recenzji, jakoś łatwiej jest mi podjąć decyzję. Rozumiem też twoje podejście do stronienia od jednoznacznego stwierdzenia: tak, to jest dobre, czytaj w ciemno. Potem po kilku takich nietrafionych poleceniach okazuje się, że wymagania czytelnika są sztucznie pompowane. Jak w końcu znajdzie się ktoś, kto postawi sprawę uczciwie, to człowiekowi wydaje się, że to opowiadanie jest wyjątkowo słabe mimo tego, że trzyma podobny poziom do reszty. Wczoraj chyba padłem ofiarą takiego właśnie myślenia… Zrobię jak radzisz, przeczytam kilka rozdziałów. Jak do tego czasu temat nie ruszy zbytnio do przodu (nie trzeba będzie przekopywać się przez tony postów, żeby wydobyć kontekst), to wrócę tutaj i będę się mógł odnieść co do tego, czy zgadzam się z twoją recenzją czy też może nie. Do tego czasu: idź dalej tą drogą, albowiem misja twoja jest jak najbardziej słuszna Również pozdrawiam.
  2. Jakiś czas temu miałem zamiar przeczytać „The Only Easy Day... Was Yesterday”, ale stwierdziłem, że chyba warto zacząć od początku. Dlatego właśnie odkopuję temat z przed pół roku. Fabuła mi się spodobała. Sam pomysł może i niezbyt oryginalny, ale wykonany nie najgorzej. Im dalej tym więcej było akcji. Znalazło się nawet miejsce na pewien zwrot. Jak najbardziej wyszło to dobrze. Poza tym jeszcze nie miałem okazji czytać niczego umiejscowionego w takiej wersji Equestrii. Między innymi właśnie z tego powodu niedługo wezmę się za kontynuację. Rzucił mi się w oczy dość specyficzny styl. Miałem wrażenie, że chcesz szybko przejść do mięska — szybkie przedstawienie postaci, krótkie nakreślenie ich charakterków i roli w drużynie, jedna spokojniejsza scena. A potem już niebyło czasu, trzeba wykonać misję. Krótkie, konkretne opisy i komunikaty. W pewnych momentach, gdybyś zastosował narrację pierwszoosobową, byłbym pewny, że czytam raport z misji. Ostatecznie nie wiem, czy jest to dobre czy złe dla odbioru tekstu. Jest to po prostu inne. Bohaterowie dość typowi jak na członków jednostki specjalnej. Saperowi świecą się oczy na myśl o wysadzaniu, czasem gubi kilka kilogramów materiałów wybuchowych (uśmiałem się z tego żartu). Guile a.k.a Kwiaciarka. Serio, dalej mnie to bawi. A pozostali… prócz Fearlessa, który był dość konkretny, o pozostałych zapamiętam chyba tylko to, jaką rolę pełnili w oddziale. Rzucił mi się w oczy taki jeden błąd podczas zapisu dialogowego, który notorycznie powtarzałeś. Przykład z pierwszego rozdziału: Skoro kontynuujesz dialog z wielkiej litery, to przed myślnikiem powinna znaleźć się kropka. Jeżeli jej nie ma, to z małej. Krótko podsumowując: dość przyjemna lektura, choć niepozbawiona pewnych wad. Na pewno sięgnę po następną cześć. Mam tylko nadzieję, że ten komentarz ci się na coś przyda po tak długim czasie od ukończenia opowiadania.
  3. Nie lubię cię. Nie czytałem jeszcze tego tekstu, ba, nawet o nim wcześniej nie słyszałem(!); i przez twoje, wydaje mi się, uczciwe postawienie sprawy, dalej mam wątpliwości czy powinienem go dodać do kolejki oczekujących na przeczytanie. Jestem zainteresowany, ale jednocześnie trochę zniechęcony. Z jednej strony moje klimaty, ale z drugiej wymienione przez ciebie problemy są dla mnie istotne. Ogólnie odniosłem wrażenie, że tekst jest co najwyżej średni. Nie pomaga też sama ocena liczbowa. Wiadomo, że każdy przykłada większą uwagę do czegoś innego. Dlatego interesuje mnie głównie, jak bardzo na ostateczną ocenę wpłynęły problemy techniczne, bo przykładam do nich bardzo dużą wagę, jeżeli uniemożliwiają one czerpanie przyjemności z czytania. Mam też wątpliwości, czy justowanie to problem techniczny, ale to sprawa trzeciorzędna. Myślę, że podawanie wag może być przydatne. Czy wątki Sir Godryka i Luny stanowią większość tekstu, czy jest to tylko kropla w morzu wielu nijakich bohaterów? Ciekawy jestem też, czy dla ciebie okolice 80 punktów tekst tylko dobry, czy podchodzący już pod wybitny.
  4. Naprawdę szkoda, że tekst taki krótki, bo trudno przez to powiedzieć coś więcej niż to, że jest napisany poprawnie. Jeżeli narzuciłeś sobie jakiś limit słów, to popełniłeś poważny błąd, bo wydaje mi się, że podciąłeś sobie tym skrzydła już na starcie. Poza tym limit 1024 słów, bo tyle ma tekst po odcięciu tytułu, tagów oraz informacji o autorze i prereaderze, jest taki… informatyczny? Temat też nie za dobrze dobrany jak na tak krótką formę. No może nawet nie temat, ale sama próba wciśnięcia kilku scen… Przeprowadzony przez bohaterkę monolog też jakoś mnie nie przekonał. Myślę, że brakło ci miejsca. Aż się dziwię, jak upchałeś tyle tego w tysiącu słów, tym bardziej że /watek/7770-uczucie-romans-slice-of-life-oneshot/">tutaj według mnie wyszło ci jakoś lepiej. Fistach radzi: nie ograniczaj się
  5. Nie wiem jak to się stało, że wszedłem do tego działu, a tym bardziej w ten konkretny temat. Nie mam zwyczaju czytać fików po angielsku. Tak naprawdę to przeczytałem chyba tylko jeden, ale pod wpływem… nie wiem, może symbol Lubucka… postanowiłem sprawdzić, co to za nowość. Miałem wątpliwości czy cokolwiek z tego wyjdzie, czy czytanie w obcym języku będzie miało sens. Nie chodzi o to, czy tekst będzie zrozumiały, bo wydaje mi się, że wystarczająco znam angielski, żeby czytać ze zrozumieniem. Zastanawiało mnie, czy będzie to tak samo przyjemne jak czytanie dobrej książki po polsku. Cóż, przez pierwszą stronę musiałem się przyzwyczaić do, nazwijmy to, literackiego stylu. Potem przyszło zaskoczenie — już po drugiej stronie była to czysta przyjemność. Najsłabszą stroną rozdziału był początek i zakończenie — fragmenty wyciągnięte… z kroniki, książki do historii? Jednak patrząc na to szerzej… wykorzystanie tych krótkich fragmentów, żeby pokazać jak to naprawdę wyglądało… przyznaję, że jest to w moim mniemaniu całkiem ciekawy zabieg. Nie wiem czy o to chodziło, ale naprawdę można było poczuć, że było się w miejscu, w którym kształtowała się historia. Chyba mogę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Cała scena, to jak od słowa do słowa kolejne spotkanie, które odniosłem wrażenie, że tak naprawdę miało tylko jeden cel — wycisnąć z umierającego organu tyle ile się jeszcze da, przybrało zgoła niespodziewany obrót. W ogóle tematyka przypadła mi do gustu. Społeczeństwo, które po wielkich nadziejach spowodowanych przez zjednoczenie, znalazło się na skraju upadku. Stanęło przed zagrożeniem zapadnięcia się do środka pod własnym ciężarem. I do tego wszystkiego całość wpleciona w odpowiedni okres kanonu. Nic oryginalnego, już coś takiego było? Być może, ale… dałem się porwać przemowie Suderhoofa i nic na to nie poradzę. Moja prywatna prośba. Wygląda na to, że można ściągnąć tekst jedynie w formacie .txt lub .html. O ile ten drugi nie jest jakimś wielkim problemem, o tyle doceniłbym starego, dobrego pdfa.
  6. Prawie całkowicie zgadzam się z Uszatką, prawie. Zgadzam się, że po cywilnemu nie za bardzo się dogadują. Nie muszę chyba ponownie wymieniać argumentów, bo zostało to już zrobione w poprzednim poście. Jednak nie mogę się zgodzić z tym, że dobrze dogadują się jako zespół. Ponownie, argument ze zgraniem podczas akrobacji i trików niby jest prawdziwy, ale ma pewną lukę. Być może nie jest to w rzeczywistości prawda, ale wydaje mi się, że nie jest możliwe aby zespół, w którego skład wchodzą członkowie, którzy prywatnie się… nie za bardzo dogadują, mógł prawidłowo funkcjonować, a tym bardziej osiągnąć perfekcję. Co więcej, taki stan rzeczy jest co najmniej niebezpieczny i nie wróży dobrze przyszłości drużyny. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś podczas niebezpiecznych akrobacji mógł zaufać komuś, kogo prywatnie nie lubi (pomijam kwestię, czy to dobrze opisuje to, co zaszło między Spitfire a Soarinem). Coś takiego może i będzie działać na krótką metę, ale… współpraca, wspólne zwycięstwa, porażki (chyba można założyć, że jakieś mieli), wszystko to powinno ich zbliżyć nie tylko jako zespół ale także prywatnie. W takim razie jak jest możliwe, że zgadzam się z oboma wnioskami, mimo że moim zdaniem wzajemnie się wykluczają? Na początku wspomniałem o pewnej luce. Chodziło mi oto, że początkowo Wonderbolts faktycznie dogadywali się jako zespół, a co za to idzie i prywatnie. Coś jednak sprawiło, że z czasem to się zmieniło. Czy to wina Spitfire, może zawiodła w jakiś sposób jako lider, czy to Soarin zawinił przekładając pasję do szarlotek nad zespół, czy też może jakiś mowy członek zespołu zaczął siać ferment... Można dyskutować, ale jak dla mnie jasne jest, że coś zaczęło się psuć. Na razie dotyczyło to tylko relacji prywatnych, ale moim zdaniem odbije się, o ile już się nie odbiło, na całej drużynie i jej zgraniu.
  7. Też mi się wydaje, że to wina niezdrowej rywalizacji. A co do korzyści — wystarczy spojrzeć, jakie mieli zaplecze podczas kwalifikacji. Pytanie czy to z powodu ich sławy znalazło się kilku takich, co za darmo byli gotowi służyć pomocą, czy też była to profesjonalna kadra pomocnicza pracująca z nimi na co dzień? Kolejna sprawa. Drużyna składa się z większej ilości członków. Patrząc na amatora ciastek, Soarina, można się zastanowić nad inną kwestią. Bez wątpienia okazał się dość naiwny. Czy jest on, powiedzmy, pewnego rodzaju maskotką, fajtłapą(?), niezbyt cennym członkiem zespołu, który można wymienić w razie potrzebny? Całkiem możliwe, że tak właśnie jest, skoro tak szybko chciano go zastąpić, jak tylko nadarzyła się okazja. W takim razie czemu na samym początku nie zastąpiono go kimś lepszym? Może po prostu reszta drużyny ma trochę inne poglądy na temat rywalizacji niż Fleetfoot i Spitfire, albo sława nie uderzyła im tak do głowy. Tak czy inaczej podczas takiego podziału faktycznie mogło być tak, że Soarin doświadczył chwilowego awansu tylko dlatego, że potrzebny był ktoś trzeci do zespołu.
  8. No patrzcie, recenzja kilka razy dłuższa od opowiadania, o którym traktuje. Całkiem poważnie, jeden z przyjemniejszych żartów prima aprilisowych. Doceniam tym bardziej, że włożyłeś w niego trochę pracy. Popieram
  9. Wiele pytań zadajesz. Może tak na dobry początek odpowiem na pytanie, które nie zostało zadane wprost, ale jest ściśle związane z tematem i będzie mogło stanowić bazę do dalszej dyskusji. Czy Wonderbolts dobrze się czują ze swoją sławą, i czy ma ona na nich jakiś wpływ? Odpowiadając na drugą cześć pytania — pewnie w jakimś stopniu ma, ale raczej mieści się to w granicach zdrowego rozsądku. Za przykład posłuży mi odcinek z balem, bodajże „The Best Night Ever”. Soarin bez gadania płaci Applejack za ciasto, nie próbuje jakoś się wykłócać, że z powodu jego sławy miałby dostać je za darmo. Gdy Rainbow ratuje jego ciasto, zwyczajnie dziękuje. Następnie na scenę wchodzi Spitfire i za zasługi proponuje Rainbow wspólne spędzenie wieczoru. Takie zwykłe miłe małe gesty. Tak raczej nie postępuje ktoś, komu zaczyna odbijać palma z powodu sławy? Prawda, mogą trochę więcej niż inni, ale jakoś się z tym nie obnoszą. Wracając do pierwszej części mojego pytania — moim zdaniem jak najbardziej tak. Wystarczy sobie przypomnieć, co działo się chwilę potem. Moment i już byli pochłonięci rozmowami ze śmietanką towarzystwa. Rozrywani przez gości, gdzieś tam pozowanie do zdjęcia, całkiem zapominają o Dash. Nie wyglądali na szczególnie nieszczęśliwych z tego powodu, dlatego też uważam, że czuli się ze swoją sławą całkiem dobrze. Tak więc podsumowując: Wonderbolts byli świadomi swojej sławy, korzyści i wad płynących z jej posiadania. I z tego co można było zaobserwować, nie czuli się pokrzywdzeni przez bycie sławnym. Całkiem możliwe, że był to niejako dopiero początek ich drogi, bo ich wizerunek w następnych odcinkach się zmienił. Spitfire w akademii już nie jest taka miła, co jest zrozumiałe zważywszy na okoliczności. Zaś w aktualnym sezonie… Pozwolę sobie odbić piłeczkę zadając takie oto pytanie: Czy w czwartym sezonie ich zmiana była spowodowana nadmiarem sławy i próżnością, a może to tylko wynik zbyt agresywnego dążenia do doskonałości? Moim zdaniem odpowiedź na to pytanie, bez względu na to jaka ona będzie, jest kluczem do odpowiedzi na większość przez ciebie zadanych pytań.
  10. A proszę bardzo. Rozdział… gdybym miał określić go w jednym krótkim zdaniu, powiedziałbym, że jest to czysty random (wbrew pozorom nie jest to komplement, nie przepadam za randomem), ale mimo wszystko wyważony i chyba nawet smaczny (to jest komplement). Teraz już wiem, co by było, gdyby wszystko co zostało stworzone przez fandom trafiało od razu do Equestrii. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, i dobrze, bo wizja jest przerażająca. Zasadniczo udało ci się ukazać fanon w krzywym zwierciadle i to w dość ciekawy sposób. Jak dla mnie plus. O bohaterach na razie powiem tylko tyle, że bardziej przypadła mi do gustu kreacja Breorna niż Arii. Wybacz, pokuszę się o więcej na ten temat, kiedy sam dowiem się wiedział więcej Ostatnio na coś narzekałem i wygląda na to, że wziąłeś sobie to do serca, bo teraz nic z wcześniej wymienionych rzeczy nie zauważyłem. Myślę, że należą się gratulacje za postęp Z nowych rzeczy, które rzuciły mi się w oczy, to za częste jak na mój gust kończenie dialogów wielokropkiem, zwłaszcza Arii. Druga sprawa to nie do końca poprawna forma zapisu dialogów. Przez to, że większość dialogów kończyła się innym znakiem niż kropka, nie jestem pewien czy to z niewiedzy czy z niedopatrzenia, dlatego na wszelki wypadek podaruję ci ten oto link, który, jak zdążyłem zauważyć, często na tym forum jest polecany... Zwróć uwagę na kropki, a także na szyk zdania w kwestiach narratora. Zagłosowałbym na smerfy, ale trochę się boję. Tak więc może Gumisie, proszę?
  11. Pewnie da. Najprościej to poprosić autora tematu, aby dodał w nazwie tematu spację przed nawiasem i / lub między ukośnikiem. Coś bardziej inwazyjnego to zmodyfikować style CSS:word-wrap: break-word
  12. Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać na ten komentarz — mieszankę wolnych przemyśleń i pytań do autora Być może to tylko ja, ale wydawało mi się to trochę zbyt spokojne, żeby nie powiedzieć monotonne. Nie aż tak, żeby przerwać czytanie, ale jednak. W poprzednim rozdziale nie odczuwałem niczego podobnego, bo, z tego co pamiętam, zajęty byłem podziwianiem monumentalności zamku. Istnieje możliwość, że to tylko mi nie za bardzo pasuje sposób prowadzenia narracji, albo tylko dzisiaj jakoś mi nie podszedł, ale o tym się przekonamy jak ktoś się jeszcze wypowie. Sytuację poprawia kilka zabawnych stwierdzeń i scenek. Ponownie miły akcent. Tym razem wtrącenia wcale mnie nie raziły, a wręcz przeciwnie. Wymuszając zmianę tempa czytania, powodowały, że jakoś przyjemniej czytało się kolejne akapity. Za to problem z interpunkcją dalej nierozwiązany, choć chyba jest trochę lepiej. W niektórych miejscach były postawione w taki sposób, że naprawdę nie miałem zielonego pojęcia, co o nich myśleć... Niektóre może były by w porządku w dialogach, ale w narracji mnie zaskakiwały. Może warto pomyśleć nad korektorem, bo samemu swój tekst sprawdzać na dłuższą metę jest bardzo trudno? Widzę pewną niekonsekwencję: prowadziłeś swoją jednostkę miary: kłód, ale wykorzystałeś też cal i minimetr. Zauważyłem tylko po jednym użyciu obu miar, więc całkiem możliwe, że to zwykłe niedopatrzenie. Jakoś nie widzi mi się wykorzystywanie tradycyjnych jednostek miary, skoro włożyłeś spory wysiłek w wykreowanie tego świata, w tym właśnie kłód. Jestem zaskoczony, że po wprowadzeniu postaci do zamku w jednym rozdziale, pod koniec drugiego rozdziału ją wypuszczasz… Wyobrażałem sobie zupełnie coś innego, że przez jakiś czas tam się będzie dziać akcja. Po pierwszym rozdziale zamek zrobił na mnie wrażenia, a teraz wydaje mi się zlepkiem korytarzy z dwoma ciekawszymi miejscami. Zabrakło mi przygody. Gorycz osładza trochę fakt, że jednak znalazło się wewnątrz kilka rzeczy, które sprawiły, że zamek trochę ożył. Ale i tak czuje się trochę zawiedziony. Interesuje mnie język, który wykorzystujesz na początku rozdziałów. Jest to jakiś istniejący, sam stworzyłeś go w jakim stopniu, czy są to niepowiązane ze sobą, nic tak naprawdę nieznaczące zlepki liter? To, co mi się podoba, to chyba wszystko co dałeś od siebie nowego. Choćby ten pajączek, któremu nadałeś całkiem adekwatną nazwę. Taka mała rzecz a cieszy Ogólnie stworzone przez ciebie nazwy przypadły mi do gustu. Interesuje mnie świata, który wykreowałeś. Nie ukrywam, że jest to jeden z głównych powodów, dla których czekam na następny rozdział. Fabularnie to chyba jeszcze nie wystartowałeś. Wydaje mi się, czy ma się to w następnym rozdziale zmienić?
  13. Dobrze się stało, że wpadłem na to opowiadanie. To dobry kryminał. Wszystko zostało dokładnie, ale jednocześnie wystarczająco subtelnie, wyłożone, co sprzyjało w snuciu własnych teorii. Wszystko składa się w logiczną całość, co niestety nie zawsze jest takie oczywiste. Przyznam się, że bardzo szybko wytypowałem tego właściwego, ale po pierwszej części dalej nie byłem w stanie wskazać podpartego mocnymi dowodami motywu. Drugi rozdział mnie tylko we wszystkim upewnił, ale kulminacyjna scena spowodowała we mnie pewne wątpliwości: nie byłem pewien, który motyw jest tym prawdziwym (o ile taki istnieje), bo oba wydawały mi się równie prawdopodobne i równie realne oraz tragiczne (tak, to chyba dobre słowo). Bardzo mnie cieszy otwarte zakończenie i to nie z tego powodu, że pozwala mieć nadzieję na kontynuację, która nawiasem mówiąc byłaby błędem: historia nic więcej nie potrzebuje, kilka niedomówień sprawia, że jest nad czym rozmyślać i dyskutować (wielki plus); tylko, dlatego że naprawdę polubiłem bohatera. Wydawała mi się taki realny. Z niefajnych rzeczy: przede wszystkim interpunkcja. Było też kilka mniejszych błędów, jedno czy dwa powtórzenia, jednak nic na tyle dużego, żeby wybić z rytmu czytania. Wybacz, że niczego ci nie zaznaczyłem, ale ktoś tutaj napisał na tyle ciekawą historię, że nie miałem ochoty przerywać lektury choćby na chwilę. Podsumowując, jest to trzeci twój tekst, który przeczytałem i jak na razie, żaden mnie nie zawiódł. PS. Gdyby w tagach stało [Kryminał] czytałbym w ciemno. Na szczęście przypadkowo zauważyłem, że Foley w drugim poście użył dwóch magicznych słów: „zagadka kryminalna”, za co mu cześć i chwała
  14. Niestety nie posiadam mocy, żeby sprawić, że pozostali czytelnicy się wypowiedzą. Wolisz ogólniki, nic dziwnego — trochę za bardzo uciekłem w swoich rozważaniach poza treść opowiadania. Pamiętaj jednak, że czytanie tekstu było rozbite na przestrzeni miesiąca, dokładnie 28 dni, a po drodze przeczytałem kilka innych rzeczy, w tym „profesjonalne” toczące się w moim ulubionym uniwersum, tak więc opinia będzie skrajnie subiektywna, miejscami mogę coś pomylić, a czasem porównać do ostatnio czytanych pozycji. Dobrze, po kolei odpowiadając na twoje pytania: Pytanie z tych trudnych. Odpowiedź krótka: traktując opowiadanie jako całość to — tajemnica, jej rozwiązanie, wszystko rozumiane jako przygoda, oraz możliwość powstania kontynuacji. Przede wszystkim zawsze jakoś wychodzi tak, że najbardziej w pamięć zapadają mi skrajne momenty albo motywy (skrajnie dobre, albo złe w moim mniemaniu). W przypadku tego tekstu dobre były kolejno: Zachowanie Różowej w pierwszym rozdziale. Po prostu skradła cały rozdział W drugim była chyba to ostatnia scena — rozwiązanie zagadki, dlaczego miasteczko jest w takim opłakanym stanie oraz napad jaszczurów. No i wtedy dopiero się dowiedziałem, że zołza to prawdziwa choroba, dlatego możesz dodać sobie punkt za walory edukacyjne W trzecim bez dwóch zdań scena linczu na ulicy. Moim skromnym zdaniem w tamtej chwili wzbiłeś się na wyżyny prowadzenia narracji pierwszoosobowej. Wprowadzenie kolejnej postaci, na której się nie zawiodłem, no i może jeszcze brutalnie szczera rozmowa Innera z źrebakiem. W czwartym… wydaje mi się, że nie zapamiętałem tego rozdziału z niczego szczególnego, prócz wielkiej ucieczki (z tego co pamiętam podwójnej) i garści kolejnych wyjaśnień. Piąty nie wyróżnił się niczym szczególnym prócz tego, że w całości był to najlepszy rozdział z dotychczas opublikowanych. Podobnie zresztą ostatni, jak przystało na rozwiązanie historii. Główny bohater? W sensie… na pewno wzbudza emocje, w moim przypadku dość silne i skrajne. W drugiej kolejności marginalizacja pozostałych bohaterów. Domyślam się, że to w dużym stopniu wynika z charakteru Innera oraz narracji pierwszoosobowej — to kolejny powód, aby wymienić go na pierwszym miejscu w tym podpunkcie.Niewyobrażalnie otwarte zakończenie… bez kontynuacji lub historii pobocznych wyjaśniające niektóre wątki, spodziewaj się linczu ze strony czytelników o słabszych nerwach Jak dla mnie jest to pytanie tendencyjne. Ale skoro zapytałeś, odpowiem — tak, pod warunkiem, że nie przeszkadza komuś wiele niedomówień (lubi się tajemnice) oraz nie zdziwi się, że czyta dwa opowiadania (o tym dalej). [Lice of Life] — szczególnie pierwsze rozdziały, jak najbardziej ok. [Adventure] — w całości opowiadania, z nagłym skokiem od końca czwartego rozdziału. [sad] — niestety, do smutku doprowadzały mnie jedynie niektóre cechy głównego bohatera. To do twoich dorzucę kilka swoich pytań (i odpowiedzi na nie): Bohaterowie powinni zapadać w pamięć, prawda? Na pewno zapamiętam Innera… jednak nie jest to bohater, z którym chciałoby się utożsamiać. Z jednej strony posiada dużo przymiotów, które w normalnych warunkach sprawiałyby, że byłby bardzo dobry, ale zamiast tego bywał irytujący, czasem nawet żałosny. Zaczyn był dobry, ale czegoś w nim mi zabrakło. Wydaje mi się, że przede wszystkim nie rozwinął się w żaden sposób. Kilka razy coś widziałem, miałem nadzieję, że coś się zacznie z nim dziać, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło… Może się jednak na końcu czegoś nauczył… Może kiedyś indziej się przekonamy.Zapamiętam także kilku mniej znaczących bohaterów. Joyful, który, o zgrozo, przeszedł większą metamorfozę niż Inner. Trixie, to chyba nie ma racjonalnego wytłumaczenia… poczynając od sposobu w jaki się za każdym razem pojawia, a kończąc na całokształcie. Źrebak geniusz, za ukazanie jego tragizmu spowodowanego systemem (ten punkt możesz rozumieć także jako plus do historii). Jeżeli chodzi o pozostałych, wspominałem już o marginalizacji innych? No dobrze, na końcu część z nich miała swoje piec minut, zwłaszcza Shy i Twi. Aha, pozostał jeszcze jeden bohater — Szkatuła, ale już po poprzednich komentarzach wiesz dlaczego. Szczerze to zapamiętam tylko trzy miejsca: Dodge Junction, Ponyville i Domenę. Drugie z tego powodu, że to tam rozegrała się ostateczna konfrontacja i że to miejsce tak się zmieniło po pierwszej wizycie (w przeciwieństwie do Innera). No i nie jest bez znaczenia fakt, że jest to dość znane miejsce.Dodge Junction po prostu zostało wykreowane bardzo dobrze. Posiada własną historię, zróżnicowanych obywateli, to miasto naprawdę żyje (wiem, może brzmieć to trochę ironicznie ze względu na zołzę). Nie wiem jak długo zastanawiałeś się, jak dobrze ukazać to miejsce, ale każda chwila się opłacała. To miasto zaryło mi się w pamięć. Tak samo jak klif, na którym stała Twi. Jest to dobry przykład na to, że nie trzeba tysiąca słów, żeby czytelnik mógł sobie wyobrazić epicką (tak mi wyszło) scenę Domena (ta realna i wyimaginowana), ze względu na swoją tajemniczość i to, że w tym miejscu zostały powiedziane kwestie, które często przemykały mi przez głowę, gdy śledziłem poczynania Innera. Pomysł na fabułę bardzo mi się spodobał. Trochę gorzej z jej dawkowaniem, przez co pierwsze rozdziały są zauważalnie słabsze od piątego i szóstego. W sensie… tak jakby były to dwie osobne historie. Na początku nudniejsze Slice of Live, a pod koniec lepsze Adventure. Nie zrozum mnie źle, pierwsze rozdziały też były dobre, kreacja Dodge Junction, pomniejsze perypetie… chce po prostu zaznaczyć ten kontrast. Czytasz dwa pierwsze rozdziały, jest ok. Pod koniec trzeciego i na początku czwartego, zauważasz spadek zainteresowania, pod koniec czwartego coś konkretnego zaczyna się dziać, a tu nagle dostajesz wielką tabliczką z napisem [Adventure] w twarz i zastanawiasz się, kiedy skończyłeś czytać epilog. Styl pisania określiłbym jako przyjemny i nie bardzo wiem, w jaki sposób można podnieść go o oczko wyżej. Narracja pierwszoosobowa wyszła raczej poprawnie, ale to chyba wina mojego podejścia do Innera. Nie zmienia to faktu, że miała ona swoje pięć minut podczas sceny linczu i stała na bardzo wysokim poziomie. Osobiście widziałbym to, jako historię prowadzoną równolegle z punktów widzenia różnych bohaterów.
  15. Po prostu, wydawało mi się oczywiste, że Elementy powinny być znane niemal każdemu. Ale racja, wieści się tam naprawdę wolno rozchodzą, a na pewno wybiórczo, jakby ktoś kontrolował przypływ informacji. Może też po prostu uważają inne rzeczy za warte uwagi. Myślę, że przeczytałem za dużo opowiadań, z których wynika, że Ponyville jest centrum ichniejszego świata Czyli sugerujesz, że zdawał sobie sprawę z tego, że i on, Inner, jest zniewolony przez Szkatułę i próba jej otwarcia była drogą ku wolności; uwolnienia się od jej wpływów, w które się dostał mniej lub bardziej świadomie? Jeśli tak, to faktycznie zmienia to definicję wolności, jaką wydawało mi się, że wyznaje — głównie ucieczka od spraw, które potencjalnie mogą go przerosnąć, a są częścią normalnego życia; i otaczających go kucy, które dla bezpieczeństwa woli traktować jak narzędzia. Po co im takie bronie? Wydaje mi się to jednym z prostszych pytań, jeżeli uznamy, że projektant takiej broni był pragmatykiem. Czego przede wszystkim się obawiamy, gdy przekazujemy komuś wielką władzę lub siłę? Chyba, że zostanie w przyszłości ona wykorzystana przeciwko nam — zamiast zgodnie z przeznaczeniem chronić, taka osoba może się dać ponieść swoim emocją, nadużywać swojej siły, czy też całkowicie odwrócić się od wyznawanych ideałów i zmienić stronę barykady na przeciwną, lub jeszcze gorzej: na własną. Bronie te, zdają się obdzierać ich posiadaczy z emocji, są więzieni i niejako nie są w stanie podjąć niewłaściwej decyzji (w większej skali oczywiście). Ich celem wydaje się tylko wykonywanie rozkazów. To że sami wybierają odpowiedni sposób ich wykonania (czasami całkowicie nieakceptowalny), to już chyba niedopatrzenie projektanta, albo zwykły skutek uboczny obdarcia z niewłaściwych emocji — stworzenie broni uniwersalnej, zamiast indywidualnie stworzonej dla danej postaci. Chyba, że faktycznie pierwotnie były zaprojektowane pod daną osobę, a z biegiem czasu trafiały do następnych, którzy nie byli już tak dobrze dopasowani. Nie chciałem zasugerować, że w ostatniej scenie jest coś nie na miejscu. Po prostu nie do końca rozumiałem motyw tak nagłego przerwania zapędów Szkatuły, ale znalazłem pewne wytłumaczenie, a mianowicie rozdarcie Trixie. O czym między innymi przeczytasz w poniższej ścianie tekstu Przyznam, że umknął mi fakt, że pogoń za Trixie tak naprawdę jeszcze się nie rozpoczęła i to ona jest w posiadaniu Szkatuły. Według mnie niewiele to zmienia, bo najbardziej znaczące jest to, czym naprawdę jest szkatuła. Czy jest to jedynie narzędzie wzbogacone o własną wolę, czy może jedynie zdolne do planowania i wykonywania z góry ustalonych celów, ale samo w sobie nie ma woli i jest tylko pchane na przód przez konkretne bodźce. Skoro podpowiadasz, że chce przede wszystkim zranić Słoneczną — i to w jeden z bardziej bolesnych sposobów, bo nie bezpośrednio, tylko przez kogoś bliskiego: najpierw doprowadzić Twi do upadku moralnego, aż ukaże swoje „Prawdziwe Oblicze”, aż stanie się „Marą”, a potem już tylko dopełnić dzieła ostatecznie ją wykańczając. Wnioskuję z tego, że muszą być to bardzo silne, negatywne emocje. Pytanie czym są one spowodowane. Stworzenie silnego elementu magicznego mogło wymagać pewnej ofiary. Pomijam fakt czy dobrowolnej, czy nie; czy świadomej, czy wręcz przeciwnie. Równe dobrze mógł być to zwykły wypadek przy pracy, albo kara za jakąś niewybaczalną zbrodnię… W zależności od okoliczności, mogło to spowodować utratę czyjegoś jestestwa, zamknięcie wewnątrz konkretnej osoby lub tylko odbicie echa jej dawnego ja. Jedno z wyżej wymienionych możliwości jest jak dla mnie wystarczająco mocnym motywem do takiego działania, a ponadto może wprowadzać dodatkową głębię, do mojej poprzedniej tezy (że szkatuła wybiera jednego kuca z kilku możliwych), ale o tym na końcu. To że szkatuła ucieka (zakładam, że użyłeś tego słowa świadomie) może oznaczać, że Szkatuła odczuwa także strach. A skoro strach i gniew (być może z powodu zdrady Słonecznej, w jej mniemaniu naturalnie), to chyba bezpiecznym założeniem będzie dodanie też pozostałych emocji. Przez co jestem bardziej za tym, że we Szkatule znajduje się coś więcej niż echo, ale niekoniecznie pełna osobowość. I może świadomie wybiera Innera i Twi za zwykłe pionki, a prawdziwą figurą jest Trixie, a może nawet czymś więcej? Oboje, Twi i Inner udowodnili, że potrafią być silni i użyteczni, ale jak sam zauważyłeś Twi chciała tylko poznać tajemnice szkatuły, Inner zaś tylko ją otworzyć. Co by się stało, kiedy stała by się już bezużyteczna? Wiemy, że ostatecznie oboje oparli się jej działaniu: Inner ją zdradził, a Twi mimo, że poradziła sobie gorzej, to jednak nie dała się uwięzić tak jak Trixie. Tak czy inaczej nie mogliby na dłuższą metę ze sobą współpracować. Z Innerem z powodu jego pokręconych, ale mocno zakorzenionych standardów i przekonań. Z Twi podobnie, bo wątpię, żeby szkatuła mogła zapewnić jej nieskończone źródło tajemnic, bo chyba tylko to w niej widziała. Po wszystkim odłożyłaby ją i sięgnęła po kolejną książkę. Potem, a może i wcześniej, zostałaby naprostowana przez przyjaciółki, Słoneczną, czy też rodzinę. Może nie jest to pewnik, ale bardzo prawdopodobne. Trixie? Czego chciała? Pokazać innym, że jest potężniejsza od Twi? Odegrać się, zemścić? Możliwe, ale to co przedstawiłeś wskazywało na coś innego. W chwili interwencji Innera Trixie wcale nie pokonywała Twi, nie pławiła się tym, że już to zrobiła. Raczej odwlekała spełnienie celu. Spojrzenie w lustrze, które jej mówiło prawdę, podobnie jak Inner… Naturalne wątpliwości spotęgowane jeszcze przez jego tłumaczenia. Opuszczenie, poczucie zdrady(?), upokorzenia, chęć odwetu, z drugiej strony (o ile dobrze pamiętam) działała w pewnym momencie charytatywnie. Nie ważne, że być może większość działań podejmowała pod przymusem Szkatuły, ale… co jeśli to wcale nie był przymus, a zwykła podpowiedź? Dążę do tego, że być może historia Szkatuły i Trixie na poziomie uniwersalnym jest identyczna. I być może Szkatuła oprócz negatywnych emocji może się kierować czymś innym, może współczuciem, zwykłą chęcią pomocy? W końcu miała ona chronić. Naturalnie nie przeszkadza to Szkatule realizować też osobistą zemstę. Albo takim rozdartym kucem jak Trixie, nieposiadającym nikogo, za to posiadającym potencjał, o wiele łatwiej kierować? Ale w tym przypadku nie jestem zwolennikiem czarnobiałego scenariusza. Na koniec, eliminując nawet wolną wolę szkatuły — a co jeżeli śmierć Twi miała być tylko podświadomym spełnieniem najgłębiej skrywanych zapędów Trixie przez Szkatułę? Na tym można zbudować głębszą relację między Szkatułą i jej posiadaczem, pozbawioną jasnej granicy między dobrem a złem. Właśnie brak odpowiedzi, chęć ich poznania popycha do dalszego czytania. Opowiadanie to aż się prosi o kontynuację, a wątków tyle, że naprawdę jest z czego wybierać.
  16. Skoro zachęcasz, to zadam kilka kolejnych pytań. Ostrzegam tylko, że kolejne pytania będą coraz trudniejsze do udzielenia jednoznacznej odpowiedzi i może się z tego narodzić (uwaga, chwila grozy) dyskusja Co do kontynuacji, zachęcam.
  17. To żart, prawda? Powiedz, że to żart. Przecież dalej nic nie wiem! Sprawia ci przyjemność pastwienie się nad czytelnikiem? Pewnie tak, mi by sprawiało Skoro pojawił się epilog, zakładam, że skończyłeś historię i możesz mi teraz odpowiedzieć na kilka pytań. Najpierw te najbardziej mnie nurtujące:
  18. Czy mi się wydaje, czy ktoś udostępnił jak na razie najlepszy rozdział? Po prostu dałem się ponieść wartkiej akcji. I jeszcze ten numer z Trixie. Powiedziałbym, że podwójny zwrot akcji na przestrzeni pojedynczej strony. Byłem zdziwiony razem z bohaterami tym, jak się sprawy potoczyły. To to się dopiero nazywa manipulowanie informacją. Same tajemnice i niedomówienia. Już sam początek obrócił część moich dotychczasowych teorii do góry nogami. Każdy rozdział odpowiada na kilka pytań, ale za każdym razem wprowadzasz przynajmniej jedną figurę, która wszystko zmienia. Mam tylko nadzieje, że nie przekombinowałeś z zakończeniem. A z głównym bohaterem jak zwykle: najpierw odczuwasz do niego niechęć; potem stwierdzasz, że jest żałosny; potem, że nie jest taki najgorszy, bo pojawia się pewien jaszczur; a na końcu okazuje się, że nie jest z nim aż tak źle… W pewnym momencie doszło do tego, że zgadzałem się całkowicie z antagonistą. Niech ta gra się już skończy Dobra, zobaczymy, co przyniesie następny rozdział. Oczekuję, że będzie co najmniej tak samo dobry – podniosłeś sobie poprzeczkę, nie ma co.
  19. Tak, Sin City i Max Payne to dobre porównania. Przeczytałem ten fik jakiś czas temu, zaraz po tym jak ukazał się ostatni rozdział na FGE. Opowiadanie bardzo dobre, klimatyczne z zaskakującym rozwiązaniem i jeszcze lepszym zakończeniem. Całość została przeczytana za jednym podejściem. Pewnie się nie znam, za mało widziałem i tak dalej, ale uważam, że jest to kwintesencja gatunku. Po lekturze szukałem czegoś podobnego w polskiej twórczości, ale nie udało mi się znaleźć niczego aż tak dobrego (w podobnym gatunku naturalnie). Po prostu poprzeczka została zawieszona zbyt wysoko. Na pewno nie jest to opowiadanie dla wszystkich, ale bez wątpienia mogę polecić każdemu, kto lubi trochę mroczniejszy klimat i / lub śledztwa. I na koniec chciałbym podziękować aTOMowi, bo gdyby nie jego praca włożona w tłumaczenie, pewnie jeszcze długo nie odkryłbym tego gatunku, a także nie zapoznałbym się z samym Sin City. W moim mniemaniu byłaby to wielka strata. Hm… Tak sobie myślę, że autorowi opowiadania chyba także jestem winny podziękowania, w końcu on też się do tego trochę przyczynił
  20. I weź tu napisz coś sensownego, gdy po takiej lekturze pozostaje tylko uczucie… pustki? Ciekawe, okazuje się, że potrafisz pisać także zwyczajne opowieści. Klimat nie przygniata, wręcz przeciwnie: chwilami jest zabawnie, chwilami nostalgicznie, ale przede wszystkim tak codziennie... Tak jakby był to zwykły SoL. Gdzieś tam toczy się wojna, gdzieś tam rozgrywa się prawdziwa tragedia. Gdzieś daleko, za horyzontem… Przecież to tam powinna dziać się akcja. Przecież nie tak powinno wyglądać opowiadanie z tagiem Sad, prawda? Widać niekoniecznie. Główny bohater, źrebak. Jak przystało na jego wiek, ciekawski i trochę naiwny. Zdaje się nie widzieć, co dokładnie się dzieje, ale nie trudno się domyślić, do czego to zmierza. Chociaż myślałem, że zakończy się to trochę inaczej – zaskoczył mnie spokój i zwyczajność zakończenia… Cały czas nasuwają mi się tylko słowa ‘zwyczajny’ i ‘codzienny’. Myślę, że to jest właśnie główny powód tego, że ten teks potrafi tak silnie wpłynąć na emocje czytelnika. Bo prawda jest taka, że większość tragedii wcale nie jest widowiskowa, a rozgrywa się codziennie, w cieniu, z dala od ciekawskich spojrzeń, i przez ten swój zwyczajny, spokojny charakter jest tak bardzo smutna. Tak, chyba właśnie o to chodzi… Nie wiem czemu, ale od razu po przeczytaniu przypomniał mi się wiersz Czesława Miłosza - Piosenka o końcu świata.
  21. Tak, przegapiłem ten tekst. I tak, zgadzam się z przedmówcą. W tym tekście jest coś, co sprawia, że sam się czyta. To chyba przez tą lekkość, sposób układania słów i przekazywania myśli. Rytm jasno wyznaczony znakami interpunkcyjnym. Tak jakby ktoś czytał to za mnie… Samo opowiadanie krótkie, ale to chyba zaleta, bo nie wyobrażam sobie, aby udało się osiągnąć taki sam efekt w dłuższym tekście. Może małe wyzwanie? Sama historia: prosta i przystępna. Niby nic oryginalnego, ale sposób w jaki została ona spisana, naprawdę, zrobił na mnie wrażenie.
  22. To już dwa tygodnie od ostatniego komentarza, od tego czasu przeczytałem kolejne trzy rozdziały. Z tej okazji pokuszę się o kolejny komentarz. Ale zacznijmy od początku, czyli od trzeciego rozdziału W nim najbardziej podobała mi się narracja, a dokładniej w pierwszej jego części. O ile na początku miałem wątpliwości, czy zastosowanie narracji pierwszoosobowej było dobrym posunięciem, to po przeczytaniu tego rozdziału niemiałem wątpliwości – warto było ją zastosować, choćby tylko dla tego jednego fragmentu Wprowadziłeś nową postać, Wielka i Potężną. Mam cichą nadzieję, że jeszcze się pojawi i odegra swoją, być może krótką ale znaczącą, rolę. W czwartym rozdziale faktycznie zdecydowałeś się odpowiedzieć na kilka pytań. Szczerze mówiąc, powoli zacząłem się zastanawiać, czy dalsze odwlekanie nie spowoduje, że chcąc wszystko wytłumaczyć w ostatniej chwili, wyjaśnienia mogą wydać się naciągane. Teraz raczej już to nie grozi, chociaż jest jeszcze kilka tajemnic, które czekają na odkrycie. Nakreśliłeś też przeszłość głównego bohatera i antagonisty. Dzięki temu ten drugi przestał być aż tak jednoznaczny, zaś pierwszy… Trochę lepiej rozumiem jego decyzję oraz przekonanie o słuszności tego co robi. Z drugiej strony wydaje mi się, że zaczyna się coś zmieniać. A teraz zarzut: mam wrażenie, że marginalizujesz trochę pozostałych bohaterów. Wiem, że narracja pierwszoosobowa i już trochę za późno na zmiany, ale tak na przyszłość: brakuje mi w tym wszystkim alternatywnego punktu widzenia.
  23. Kontrowersyjne? Może, ale ja powiedziałbym, że o wiele ciekawsze. Naprawdę jestem ciekawy, co ci z tego wyjdzie. Jeżeli chodzi o pierwszy rozdział, traktowałbym go jako prolog, bo tak naprawdę nie wiele się dzieje. Jest trochę za krótki, żeby coś konkretnie ocenić, ale mimo to mogę się podzielić kilkoma spostrzeżeniami: Do twojego stylu pisania mam na razie dwa zastrzeżenia: jak na mój gust trochę za dużo wtrąceń oraz za gęsto stawiałeś przecinki. Podobały mi się opisy, które są dokładne, rozbudowane oraz uzasadnione… Samo miejsce akcji, bo rozdział w moim mniemaniu krążył głownie wokół niego, podoba mi się. Jest tajemnicze, z przeszłością, niebezpiecznie, zapewne skrywa wiele tajemnic. Ośmielę się stwierdzić, że ukradło pierwsze miejsce pegazowi, ale na razie to nic złego. Myślę, że stworzyłeś sobie duże pole do popisu. Czasami wplotłeś zabawne stwierdzenie (przynajmniej w moim mniemaniu), które jednak nie psuło tak skrzętnie budowanego klimatu. Dla mnie plus. Zaś to co tyczy rodu Beaumont-Vanderberg: jak sam zauważyłeś – natłok informacji. Jestem raczej zwolennikiem jej dawkowania w odpowiednich momentach, a już na pewno nie rzucałbym w czytelnika notką: „uwaga, informacja ta będzie jeszcze potrzebna”. Po prostu jeżeli widzę, że coś może być nie jasne, spróbowałbym napisać to jeszcze raz w jak najbardziej czytelny sposób. Jeżeli czytelnik coś przegapił: dobrze – zaskoczenie ze zwrotu akcji będzie jeszcze większe; jeżeli nie: też dobrze – czytelnik będzie miał satysfakcję, że udało mu się przewidzieć bieg wydarzeń, albo i nie, jeżeli błędnie odczytał znaki. Przynajmniej ja tak mam. Co chciałbym zobaczyć w następnym rozdziale? To samo co tutaj, tylko bardziej zbalansowane poszczególne elementy: akcja, opisy lokacji oraz historii twojej wizji świata. Jak to dobrze zbalansować? Szczerze, nie mam bladego pojęcia Szklane domy… Żeromski?
  24. Bardzo mi się podobało. Zaczyna się spokojnie, trochę tajemniczo. Potem rozsądnie dawkowałeś informację, obrazujące motywy bohatera; przerywałeś w odpowiednich momentach, wynagradzając brak informacji odrobiną akcji, która sama w sobie potrafiła wiele wyjaśnić. Umiejętnie wplatałeś w historię akcję, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej wciągająca, aż w końcu osiągnęła punkt kulminacyjny, który był satysfakcjonujący, choć pozostawił kilka pytań... Moim zdaniem, bardzo dobrze zaplanowałeś kolejność poszczególnych scen, które były równie dobrze napisane. Główny bohater. Nie pozostawiłeś cienia wątpliwości dlaczego tak, a nie inaczej się zachowywał. Nie zmienia to jednak faktu, że nie ze wszystkim się zgadzałem. Z drugiej strony zachowanie Sean też było raczej skrajne, ale też uzasadnione. Tyle negatywnych emocji, choć w wypadku Ravena wydaje mi się, że wyładowywanych na nieodpowiednich osobach… cóż, ciekawe, że te same zdarzenia, tak różnie ukształtowały bohaterów. Ciekawe, ale z drugiej strony zrozumiałe, biorąc pod uwagę chociażby ich wiek. Zastanawia mnie jedno – co teraz może zrobić bohater, skoro osiągnął w końcu tak upragniony cel… przynajmniej częściowo. Czy będzie mógł się odnaleźć w świecie, skoro utracił główny cel życia? Bo odebrałem to tak, jakby dostał na tym punkcie bzika. Z jednej strony smoków raczej nie zabraknie, ale skoro udało mu się pokonać chyba najbardziej znienawidzoną przez siebie istotę, to czy nie skieruje swojego gniewu ku kolejnej? Na przykład tej, która jego zdaniem go zdradziła. Myślę, że może być to temat co najmniej na kolejną tak dobrą historię Co było nie tak? Kilka literówek, trochę błędów interpunkcyjnych, które zawsze mogą się zdarzyć. Przykro mi, ale naprawdę ciężko mi powiedzieć, nad czym mógłbyś jeszcze popracować.
  25. Przeczytałem to, co zostało opublikowane. Na razie nie wiele wiem o fabule, nie wiem jak to się rozwinie. Mogę za to zaryzykować stwierdzenie, że tempo jest odpowiednie. Czytając pierwszy rozdział nie nudziłem się ani chwili. O bohaterach też nie wiele mogę powiedzieć, bo żadnego z nich nie kojarzę. Może jak zaznajomię się z następnymi rozdziałami, będę mógł napisać coś więcej. Niestety gdyby nie to, że miałem od razu pod ręką pierwszy rozdział, prawdopodobnie nie prędko bym go przeczytał. Najzwyczajniej prolog nie spełnił swojego celu – nie zainteresował mnie. Nie wiem, może to przez tag random, po prostu wydawało mi się to trochę przekombinowane. Dodatkowo na początku prologu miałem wrażenie, że za często używałeś imiesłowowych równoważników zdań, ze dwa razy błędnie… cóż, potem wszystko wróciło do normy. Wyglądało to tak, jakbyś pisał to na dwa razy – początek, jako pierwsza próba narracji trzecioosobowej; dalej – już bogatszy o odpowiednie doświadczenie, lepiej. Podobnego wrażenia podczas czytania pierwszego rozdziału nie odniosłem. Zasadniczo wydaje mi się, że bardziej się do niego przyłożyłeś, albo po prostu bardziej trafił w mój gust. Bardzo bogate opisy, dokładnie obrazujące co, gdzie i jak się dzieje. Wielki plus. Tylko mam małą sugestię. Moim zdaniem czasami za dużo chciałeś przekazać w jednym zdaniu, co samo w sobie nie jest złe, tylko zdarzało się, że zbiegało się to z nieco zmienionym szykiem zdania i całość traciła na czytelności. Z drugiej strony, możesz się zastanowić, czy nie warto czasami odrzucić jedno czy dwa określenia niewiele wnoszące do opisu – prawdopodobnie opis nie zubożeje, a może zyskać na czytelności. Acha i jest trzecia strona, czasami było wręcz przeciwnie – brakowało jednego słowa dopełniającego opis, zazwyczaj oczywistego, które bez problemu można było sobie dopowiedzieć, ale jednak brakowało. Sama narracja, nie mam większych zastrzeżeń, ale czasami zdawało mi się, że jest nie spójna stylistycznie. Z jednej strony dostajemy rzetelny i przyjemny w czytaniu opis, a z drugiej zdarza się, że narrator zaczyna przyjmować cechy głównego bohatera(?) i dostajemy niedokładny, może nawet niechlujny(?) opis… Nie wiem czy to zamierzone, nie wiem nawet czy to błąd, po prostu dziele się swoim odczuciem. Zaznaczam, że pomimo powyższych uwag, jestem zaciekawiony i sięgnę po następny rozdział, wkrótce po tym jak się ukaże.
×
×
  • Utwórz nowe...