Skocz do zawartości

Alberich

Brony
  • Zawartość

    164
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    6

Posty napisane przez Alberich

  1. Witam wszystkich po raz kolejny!

     

    Wbrew różnego rodzaju plotkom wcale nie umarłem. Oto wracam z otchłani, by uraczyć Was kolejnym rozdziałem "W poszukiwaniu Dawnej Chwały". Oto on "Kruszyciele Kryształów", kolejna część przygód Libry, Zegarmistrza i całej reszty. Mam szczerą nadzieję, że Wam się spodoba.

     

    Serdecznie zapraszam do wszelkich dyskusji, spekulacji i innych tego typu działań w tym temacie. Pokornie ostrzegam, że tekst czeka jeszcze na gruntowną korektę. Mile widziane zaznaczanie błędów.

     

    A teraz paczka moich tradycyjnych odpowiedzi:

     

    Dr Markus i Niklas:

     

    Może tak jest, może tak nie jest. Jeszcze się przekonacie. Po drodze nie raz Was zaskoczę, co jak co, ale tego jestem pewny.

     

    Ravin:

     

    Z Tobą już rozmawiałem. Jeszcze raz zachęcam do zapoznania się z innymi opowiadaniami.

     

    Bester, Dolar, Scyfer:

     

    Daliście piękny pokaz upierdliwości. Nie mogę się jednak na Was gniewać, kimże byłby pisarz bez fanów? Tylko pokazuje mi to, że ktoś rzeczywiście czeka na tego fanfika i faktycznie interesuję się losami bohaterów.

     

    Po prostu - zapraszam!

     

    Rozdział V - "Kruszyciele Kryształów"

     

    Pozdrawiam i dziękuję za zainteresowanie!

    • +1 2
  2.            Istnieją rzeczy, których nie należy robić pod żadnym pozorem. Nieprzekraczalne, wieczyste granice, przekroczenie ich może skutkować prawdziwą katastrofą. Tak jak cel nie uświęca niektórych środków, tak sytuacja nie jest w stanie usprawiedliwić tego, by sięgnąć po pewne rzeczy. Alberich przekonał się o tym na własnej skórze, o mało nie oddając swojego życia.

     

               Siedział pod drzewem, podczas wywołanej magią burzy. Zupełnie ignorował  uderzające dookoła gromy, spływające po nim strugi deszczu, wszystko co znajdowało się dookoła. Nie miało to żadnego znaczenia, większość otoczenia została stworzona jego magią, powołana do życia przez jego wolę. Mógł obrócić to w niwecz jednym pociągnięciem smyczka. Swoją drogą, instrument leżał cały czas obok maga, najwyraźniej płynąca przez niego moc chroniła go przed wilgocią.

     

               Ciekawe, czy po tym wszystkim jestem jeszcze w stanie nie myśleć. Zawsze czułem, jakby w mojej głowie trwało coś w rodzaju jarmarku… teraz to chyba cały wszechświat. Szum mojego zastanowienia, powtarzające się problemy… nie chcą odpuścić, jak tak dalej pójdzie, doprowadzą mnie do szału. Do tego wszystkiego jeszcze ta Prawda. Ciąży mi, rozrywa mnie od środka… nie mogę, nie jestem w stanie ani jej przezwyciężyć, ani tym bardziej się jej pozbyć… Nie dam rady…

     

               Magiczna burza strąciła z nieba towarzysza Fiska. Ogromny smok z wielkim impetem runął na ziemię. Resztka normalnie myślącego Albericha miała nadzieję, że nic im się nie stanie. Pojedynek pojedynkiem, nie chciał jednak nikogo skrzywdzić. Na pewno nie przyjaciela i jego przyjaciół.

     

               Widząc, że przeciwnik jakoś wylądował, młody mag chwycił za skrzypce, by wydobyć z nich kolejną melodię. Nie miał pojęcia, jakiego konkretnie czaru teraz użyć, postanowił jednak wykorzystać coś bardziej korzystającego z emocji i ducha, niż materii. To był błąd.

     

               Wystarczyło jedno pociągnięcie napiętych strun, by niezatrzymana fala uczuć zalała jej stwórcę. Runął na ziemię, powalony siłą zbyt dużą, by jakikolwiek człowiek mógł ją unieść. Wtedy po raz pierwszy zdał sobie sprawę z własnej słabości. To czego się obawiał, okazało się rzeczywiste. Nikt nie jest w stanie unieść Prawdy na swoich barkach, nikt.

     

               Leżąc na ziemi, pozbawiony sił fizycznych, przyglądał się temu, co dzieje się z krainą. Wylewająca się moc magiczna, błyskające wszędzie wyładowania i przeogromny, niewykorzystany potencjał, wszystko to powoli wyniszczało nie tylko czarodzieja, ale i całą stworzoną krainę snu. Kryształ, który miał ją utrzymać, powoli pękał pod naporem mocy. Alberich spróbował sięgnąć ręką po księgę, by wydobyć jakiekolwiek zaklęcie. Bezskutecznie. Sparaliżowany nieskończoną potęgą nie mógł wykonać żadnego większego ruchu.

     

               Co ja najlepszego narobiłem? – spytał dużo bardziej mentalnie, niż fizycznie.

     

               Mówią, że łzy to krew duszy. Jeśli to była prawda, to w tym momencie dusza młodzieńca musiała być w naprawdę złym stanie. Na mokrej od deszczu twarzy nikt nie mógł zauważyć różnicy.

     

               Prawda to zbyt wielka rzecz, by się z nią mierzyć. Żałość, jaką powodowała znajomość prawdziwej natury rzeczy, działała systematycznie i nieubłaganie. Na początku kusiła wielką siłą, następnie doprowadzała do szaleństwa, by w ostateczności razem z całym magiem zabrać do siebie to co zostało zabrane. Tym samym poznanie Prawdy stało się równoznacznie ze staniem się nią. Tym samym tak poszukiwana Odpowiedź przestała być darem, stała się przekleństwem.

     

               Z każdą chwilą coraz bardziej zanurzał się w obojętność, przestawał być sobą. Być może oddanie życia w taki sposób było lepsze, niż w inny? Nie mógł już praktycznie się tym przejmować, wraz z zespoleniem z całym wszechświatem.

     

               Gdy już wydawało się, że nie ma nadziei, stało się coś niespodziewanego.

     

               Poczuł obok siebie inny umysł, nie pasujący do pochłaniającego go absolutu. Ta jaźń należała do konkretnej osoby, co więcej zdawała się być jakaś taka… znajoma.

     

               Kto to jest… kim ja jestem?

     

               Wtedy całym sobą usłyszał kojące słowa, delikatne wezwanie do powrotu. Pierwszą rzeczą, jaka do niego dotarła, było imię tego, który to zrobił. To Fisk. Jego oponent wrócił, by pomóc mu wydostać się z tej pułapki bez wyjścia. Nie mógł go wyciągnąć, mógł jednak wskazać drogę. Co najważniejsze dał znać, że da się odsunąć od siebie Prawdę.

     

               Gdy mag poczuł, że świat dookoła niego rozpada się, wiedział, że to moment działania. Zebrał całą swoją resztkę sił, by odepchnąć od siebie wszechmoc.

     

               Muszę… wrócić. Czekają tam na mnie. Nie mogę znać Prawdy, nie jestem Prawdą. Jestem… jestem… zwą mnie Alberich!

     

               Wraz z wypowiedzeniem ostatnich słów, ostatni raz przepłynęły przez niego wspomnienia, wizje i dziwne obrazy. Można było porównać do uderzenia pioruna. Co więcej, mag znowu stał się sobą, przeżył to. Prawda trwała dalej, jednak już poza jego osobą. Już jej nie było z nim, znowu odzyskał swoją indywidualność.

     

               Dziękuję Fisk – nie wiedział, czy ktokolwiek jest w stanie go jeszcze usłyszeć, ale… miał nadzieję, że właściwe słowa trafią do właściwej osoby.

     

               Co jak co, ale na pewno wyciągnął z tego cenną lekcję życia.

                                                                          ***

     

               Gdy się obudził, znowu znajdował się na normalnej arenie. Jego rywal… nie, raczej protektor… Fisk stał nad nim, uśmiechając się i wyciągając rękę. Alberich chwycił ją, po czym podciągnął się. Znowu przyjął pozycję stojącą.

               To było… wiesz, lepiej do tego nie wracać.

     

               Zrobił sobie krótki bilans. Wyszedł bez strat na zdrowiu cielesnym, chociaż jego duch… na pewno zostaną po tym blizny. Jego wyposażenie o dziwo też pozostało kompletne. Chwycił za skrzypce, by schować je do futerału. Znów przeszedł po nich magiczny ładunek.

     

               Nie spodziewałem się tego… widząc pytające spojrzenie drugiego maga pośpieszył z wyjaśnieniami. – Najwyraźniej została we mnie część tej mocy. Nie mogę już robić takich rzeczy jak ostatnio, jednak… niech to, właśnie zdałem przyśpieszony kurs magii, stając się pełnoprawnym czarodziejem po jednym incydencie. Cały ja… hah… Jedno jest pewne, z Prawdą bawić się nie należy.

     

               Rozejrzał się po widowni, złaknionej widowiska. Część najwyraźniej poczuła się zawiedziona formatem pojedynku, inni… nie mogli zrozumieć, że mając taką moc można stosować takie proste sztuczki. Teraz nie miało to aż takiego znaczenia, podmiotem stał się mój niedoszły przeciwnik.

     

               Wiesz Fisk… czas to skończyć. Koniec z biciem się, po prostu siądźmy i skończmy to jak ludzie pokoju. Ja wyciągnąłem z tego lekcję, Ty pewnie też, więc… Proponuję zgodę.

     

               Ktoś może być tym zawiedziony… a gdyby tak…

     

               Mam pomysł, ma miłe zakończenie całości. To trochę ironiczne, ale… chcieli pojedynek, to będą go mieli. Patrz na to:

     

               Pstryknięciem palców przywołał stolik na którym znajdowały się: dwa kupki, jeden z przesłodzoną herbatą, drugi pełen kakao, obok tego miska czereśni i gotowa do gry Jenga.

     

               Mała partyjka na zakończenie. A potem… niech się dzieje co chce.

     

               Usiedli do pojedynku innego kalibru. Nie jako przeciwnicy, lecz jako przyjaciele. Wiele się działo, jednak po tym wszystkim Alberich był przekonany, że jeden i drugi potraktował pojedynek jako coś wartościowego, co musiało się zdarzyć w ich życiu.

     

               Może nie jesteśmy w stanie znaleźć Odpowiedzi i udźwignąć Prawdy, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy próbować.

  3. Niestety, pojedynek nie do końca szedł po jego myśli.

     

    Alberich specjalnie nie bronił się przed poduszkowym atakiem, w jego żyłach płynęła studencka krew, a instynkt samodzielnie wyszukiwał wszystkie miejsca do potencjalnego snu, dlatego poduszkowa góra wydała mu się wspaniała. Dość szybko dał się zakopać w tym nietypowym stosie.

     

    Z bliska obejrzał jedną z poduszek. Doszedł do wniosku, że Fisk nawet w sposób nieświadomy musi działać właściwie, Alberich miał alergię na pierze, podczas gdy mięciutkie poduszki wykonane były z przyjemnego, neutralnego dla alergików tworzyła. Co więcej, przepuszczały powietrze i łatwo się je prało – wręcz idealne. Do tego wszystkiego jeszcze tak wszechobecna zieleń, tak bardzo poprawiająca nastrój.

     

    Na tym kończyło się dobre.

     

    Poświęcił chwilę, by dokładnie ocenić sytuację. Nie tak wyobrażał sobie tę potyczkę. W tej właśnie chwili Fiak, potężny czarownik, który z każdą chwilą coraz bardziej pokazywał swój kunszt. Teraz jeszcze przywołał sobie smoka… Nie to jednak wydało się Alberichowi szczytem jego możliwości. Kątem oka przyjrzał się pędzlowi, trzymanemu przez przeciwnika. Materialna forma przedmiotu nie była tu najbardziej istotna, liczył się symbol, wartości, które przedstawiał. Kreacja w czystej formie, narzucenie światu swojej wizji. Ciężko walczyć z człowiekiem, który aż opanował władanie mocą aż do tego poziomu.

     

    Dlatego biedny, skołatany student Alberich leżał pod stosem poduszek, patrząc na potężnego rywala, prawie pogrążając się w zabójczej bezsilności.

     

    - Nie mam szans – powiedział sam do siebie.

     

    W jaki sposób prosta, na szybko nauczona magia może ocalić mnie od zagłady? To się nie uda, to nie ma żadnych, nawet najmniejszych szans powodzenia. Jakikolwiek czar bym zastosował, on znajdzie sposób, by dostosować rzeczywistość w taki sposób, by się obronić. Fakt, że jeszcze żyję jest tylko i wyłącznie aktem jego dobrej woli. Dobrze, że mam w nim przyjaciela, a nie wroga.

     

    W ten właśnie sposób w stronę młodego maga zbliżała się sromotna, nieuchronna klęska. Wygrzebując się spod stosu jeszcze raz zastanowił się nad mocą kreacji świata. W tym właśnie momencie w jego myślach pojawił się cień, lekki zalążek tego, jak wyjść z tego impasu. Sam pomysł ten już sprawiał, że serce zabiło mu szybciej, a jego ciało paraliżował lęk, niestety, najwyraźniej nie było innego wyjścia. Musiał zmierzyć się z czymś potężniejszym, niż jakikolwiek człowiek.

     

    - Teraz… byleby tylko zaklęcie retrospekcji okazało się skuteczne – szepnął z nadzieją w głosie.

     

    Zdjął kapelusz, wyjmując z niego stary, ususzony liść. Z kieszeni wyjął jeden ze swoich zegarków, na samym końcu otworzył książkę na jednej z ostatnich stron. Jego oczy szybko wychwyciły potrzebne zaklęcie. Znowu poczuł strach, ryzyko było wręcz ogromne.

     

    Są trzy scenariusze: albo nie stanie się zupełnie nic, a wtedy przegram, albo skończy się to tragedią, albo… albo dam sobie z tym radę… Przynajmniej częściowo. Chyba nikt nigdy czegoś takiego nie próbował… Trudno, ktoś musi być pierwszy.

     

    Wykorzystał liść i zegar jako składniki zaklęcia, po czym wypowiedział inkantację. Poduszkowy bunkier dał mu na tyle czasu, by zdążyć ze wszystkim przed następnym atakiem Fiska. Wspomnienia przyszły szybciej, niż mógłby przypuszczać.

                                                              ***

    Wspomnienie było zamazane i niewyraźne, składające się bardziej z kilku obrazów, symboli i dźwięków, niźli z konkretnego, logicznego przekazu, spełniły jednak swoją rolę. Doprowadziły go tam, gdzie chciał się dostać.

     

    Księgi, jeden z najwspanialszych wynalazków ludzkości, treść, która żyje nawet po śmierci ludzi. Długie, mozolne poszukiwanie Odpowiedzi. Dźwięk przesuwania kartek, szelest papieru, zapach unoszącego się kurzu.

     

    Cichy szept smaganych wiatrem liści. Drzewa, niemi obserwatorzy historii, obserwujący, jak bardzo kruche jest to, co tworzymy. Odwieczni świadkowie poszukiwania Odpowiedzi.

     

    Noc, ciemność, blask świec, cichy odgłos odległego bicia zegarów i przede wszystkim ciągłe, niemożliwe do zatrzymania przemyślenia. Taniec słabego, nic nieznaczącego człowieka, mający na celu tylko i wyłącznie jedno – poszukiwanie Odpowiedzi.

     

    W końcu, w krainie niespełnionych idei, martwych koncepcji i pragnienia czegoś więcej, Odpowiedź wskazuje drogę do wartości jeszcze większej, jeszcze potężniejszej, najwspanialszej z możliwych. Potęgi tak nieskończonej, że opanowanie jej byłoby równoznaczne z dotknięciem Absolutu. W ten sposób To stało się wyczuwalne.

     

    Udało mu się musnąć Prawdę.

     

    Czując, jak to krótkie spotkanie zmienia go, jak Prawda wskazała mu drogę i dała moc, postanowił wrócić tam, skąd przybył. Magia, której teraz mógł użyć stałą się zupełnie inna. Niestety, kosztowało to wysoką cenę, żaden człowiek nie był w stanie zmierzyć się z Prawdą. Ledwie ją musnąłem, a bardzo, ale to bardzo odczułem jej skutki. Cały roztrzęsiony, jakby przebudzony ze snu poczuł ogromne skrajności, nieskończoną siłę i jednocześnie słabość, jakiej nigdy jeszcze nie czuł.

     

    Przynajmniej na jakiś czas przestanie być prostym, początkującym magiem. Stanie się Wędrowcem, strażnikiem Prawdy. Alberich wrócił tam, skąd przybył – na arenę.

     

                                                              ***

     

    Otworzył oczy. Wykonał jeden ruch ręki, a stos poduszek rozpadł się na wszystkie strony. Wbrew pozorom całość spotkania z przeszłością trwała ledwie kilka sekund. Fisk wciąż podziwiał wszystko z góry, najwyraźniej oczekując na następne posunięcie.

     

    Przeciwnik należał do ludzi spostrzegawczych, dlatego od razu zauważył subtelne zmiany.

     

    Alberich wstał, pewnie trzymając się na nogach. Mimo uśmiechu, po jego twarzy spływała samotna, pojedyncza łza.

     

    - Nikt, żaden człowiek nie jest w stanie zmierzyć się z Prawdą – szepnął sam do siebie.

     

    Wyglądał niemal tak samo jak poprzednio, ale… no właśnie. Oczy stały się jakby głębsze, spojrzenie dużo bardziej przeszywające. Ponadto każde wypowiedziane słowo zmieniło się w donioślejsze i w jakiś sposób wypełnione treścią i sensem. Ktoś obdarzony widzeniem magicznym zwróciłby też uwagę na lekką, zieloną poświatę, towarzyszącą czarodziejowi.

     

    Ten wyciągnął ze swojego futerału skrzypce wraz ze smyczkiem. Podobnie jak pędzel Fiska, aż wylewała się z nich moc kreacji, po instrumencie przeszły ledwo widoczne wyładowania. Alberich lekko przejechał smyczkiem po strunach, wydobył się jeden, ledwie słyszalny dźwięk. Wystarczyło to jednak, by przekonać maga, że rzeczywiście jest w stanie zrobić to, co zamierza. Po raz kolejny się uśmiechnął.

     

    - Zdecydowałem się zagrać na Twoich zasadach, Fisk – powiedział spokojnym, doniosłym głosem. – Twoja filozofia w znacznej mierze opiera się na poznaniu rzeczywistości, sam nazwałeś siebie „Poszukującym Prawdy”. Cieszy to moje serce, wiedz jednak, że żaden człowiek nie jest w stanie tej Prawdy udźwignąć. Nie oznacza to jednak, że mamy zaprzestać jej szukania. Być może kiedyś… ktoś… Sam to wiesz najlepiej, Fisk…

     

    Nie musiał kończyć, wierzył, że jego oponent zrozumie, co ma do przekazania. Czuł, że jeszcze wrócą do tego tematu.

     

    Nasz pojedynek bardziej przypomina rozprawę mędrców, niż walkę. Może to i lepiej.

     

    Kilka pociągnięć na strunach sprawiło, że przed Alberichem wyrosły porośnięte mchem schodu, prowadzące w górę. Wyglądało to iście poetycko, sam mag inspirował się obrazkiem „Stairway to Heaven”, ten zawsze mu się podobał. Szedł tak powoli w górę, z każdym krokiem pojawiały się następne stopnie.

     

    - Dziękuję Ci, że zmieniłeś trochę okolicę. Teraz podoba mi się znacznie bardziej. Cóż… sam pozwolę sobie wprowadzić kilka zmian.

     

    Spokojna melodia, która wydobyła się z instrumentu przerodziła się w natychmiastowe zmiany terenu areny. Pojawiło się kilka rozłożystych drzew, przez środek miejsca starcia przepłynął płytki, bystry strumień. Teren stał się nierówny, na stworzonych pagórkach pojawiły się głazy, gdzieś pokazał się nawet niewielki, kamienny krąg. Odmieniony mag celowo zostawił jedną łąkę pełną stokrotek, by uradować rywala. Wciąż szedł w górę. W końcu znalazł się na samym szczycie.

     

    - A teraz razem ze swoim pomocnikiem spróbujcie zmierzyć się nie z ogniem, czy elektro-kulami, lecz prawdziwym gniewem nieba.

     

    Kolejna, tym razem dużo szybsza i bardziej niespokojna melodia sprawiła, że nad ich głowami pojawiły się czarne chmury. Przez powietrze przetoczył się odległy odgłos grzmotu. Kilka pociągnięć smyczka sprawiło, że bez ostrzeżenia zaczął padać rzęsisty deszcz. Zbierało się też na kilka piorunów.

     

    Gdy Alberich skończył już przywoływanie burzy, doszedł do wniosku, że czas zejść na dół. Przywołał lekki, pomocny wiatr, po czym lekko wylądował pod starą wierzbą. Nie przejmował się deszczem, zawsze lubił taką pogodę, lekko tylko poprawił kapelusz, siadając na wystającym korzeniu.

     

    - Będą o tym pisać legendy…

     

    Samemu Fiskowi burza nie wyrządziła większych szkód, jednak zmusiła smoka do lądowania. Z jego perspektywy musiało wyglądać to niezwykle widowiskowo, gdy dookoła uderzały gromy. Tym razem niestety ogromny towarzysz nie był w stanie uziemić takiego ładunku. Drzewa zamortyzowały ich upadek, w tym samym czasie Alberich jakby nigdy nic odpoczywał pod drzewem, cały przemoczony strugami deszczu.

  4.             Tego, że Fisk wskoczy do środka ognistej kolumny tylko po to, by wykorzystać ją przeciwko swojemu rywalowi Alberich za nic w świecie się nie spodziewał. Gdy ogrom wirujących płomieni z wielkim impetem zaczął zbliżać się w jego stronę, młodemu magowi z wrażenia spadł kapelusz. Szybko podniósł go jednak, jednocześnie przygotowując się już do działania.

     

                Nie wiem, co Fisk w tym widzi, dla mnie jest po prostu… ładne. Może co najwyżej odrobinę poparzyć, ale lepiej nie ryzykować. Zaraz poślę te demoniczne płomienie tam, skąd przyszły! Będzie mnie straszył zapałkami...

     

                Co więcej fakt, że oponent używa do swoich czarów podstaw filozoficznych rozradował serce Albericha. Kiedyś zajmował się tym niemalże zawodowo, rozmyślania i dysputy nad naturą rzeczy były dla niego prawdziwą zabawą, co najważniejsze nie pozbawioną pierwiastka intelektualnego, więc bardzo rozwijającą. Na jego twarzy zagościł uśmiech, gdy zaklęcie zbliżało się w jego stronę.

     

                - Wiecie, że jeden z dawnych filozofów, Heraklit z Efezu uznał ogień za prazasadę? – spytał, jakby zwracając się do wszystkich, publiczności, Fiska i samego siebie. – Postawił też tezę, że zmiana jest jedyną rzeczą pełną, nic nie jest stałe, a wszystko jest w wiecznym, nieskończonym ruchu. Zupełnie jak to paskudztwo, które właśnie leci w moją stronę.

     

                Musiał zrobić kilka kroków do tyłu. Przedstawienie wymagało puenty w odpowiednim momencie. Wkrótce takowy nadszedł:

     

                - Szybko jednak pojawili się filozofowie, którzy twierdzili zupełnie co innego. Zwano ich eleatami, wyszli od zupełnie innego założenia. Tego właśnie użyję tutaj – podniósł głos. – Przyzywam cię, wiedzo eleatów, mądrości Parmenidesa, paradoksy Zenona! Pokażcie temu heraklickiemu  pomiotowi, że ruch najnormalniej w świecie nie może istnieć, a jedyną rzeczą pewną jest stałość!

     

                Specjalnie akcentował słowa mocy, by magia zadziałała lepiej. Nie musiał sięgać do podręcznika, pamiętał dobrze większość założeń.

     

                Wtedy stało się coś niesamowitego. Płomień najnormalniej w świecie zatrzymał się, zupełnie, jakby ktoś podczas oglądania pasjonującego filmu nacisnął pauzę. Publiczność z zapartym tchem mogła podziwiać zastygłe języki, buchające kule ognia i ogólną budowę całego zjawiska, Fisk miał rację, rzeczywiście, jak dobrze się przyjrzeć, wyglądało całkiem imponująco.

     

                - No, dość tego dobrego – Alberich pstryknął palcami.

     

                W tym właśnie momencie garść piachu opadła na ziemię, a ogień rozwiał się, jakby nigdy go tam nie było. Mag – student uśmiechnął się, całkiem przyjemnie walczyło mu się na tej arenie. Wzrokiem poszukał swojego przeciwnika.

     

                No właśnie, ten wykonywał jakieś dziwne ruchy, z pasją krążąc po arenie. Alberich nie miał pewności, co takiego tamten robi, uznał jednak, że może pozwolić sobie na następny atak.

     

                Ręka sama zaczęła przesuwać się w kierunku skrzypiec, jednak czarodziej szybko się rozmyślił. Był to jeden z przedmiotów, który mógł pomóc mu podczas przywoływania zaklęć, niewielu doceniało potencjał, jaki kryły w sobie takie drobiazgi, ale on, nie mając wiele czasu uczynił ze swojego instrumentu narzędzie, które potrafiło naprawdę wiele.

     

                Poczeka jeszcze chwilę, dopiero gdy naprawdę będzie mi potrzebne. Teraz czas sprawdzić, czy zaklęcia działają w taki sposób, jak zawsze myślałem.

     

                Po raz kolejny przeczytał fragment ze swojego podręcznika, jednocześnie wciskając między strony jakąś zadrukowaną tabelami kartkę. W powietrzu dało się wyczuć ciche, miarowe buczenie. Alberich poczuł na swoim języku nieprzyjemny, metaliczny smak, jakby miedzi, a przez jego ciało przeszło kilka, niezbyt silnych wyładowań.

     

                - Energia matematyczna świetnie nadaje się do tworzenia elektro-kul – wyjaśnił.

    Trzy kule zmaterializowały się obok niego. Zaczęły krążyć dookoła maga niczym elektrony wokół jądra. Ich wielkość nie wzbudzała specjalnych obaw, był trochę mniejsze od pięści. Gdy czar na dobre się ustabilizował, Alberich zaśmiał się po raz kolejny zaglądając do notatek.

     

                - Okazało się, że bardzo łatwo można ukształtować takie cudeńko, używając uczelnianych mocy. Niestety, jak się okazało, ilość kul jest tym uzależniona od ilości zaliczeń przedmiotów.

     

                Nagle jednak trzy kule zaczęły szybko się mnożyć, w kilka chwil trzy zastąpione zostały przez dwadzieścia. Wszystkie z dużym pędem krążyły dookoła maga.

     

                - No ale szybko odkryłem, że niemal bez wysiłku mogę tam wstawić negację, przez co teraz ich liczebność uzależniona jest tylko od przedmiotów, które nie zaliczyłem, stąd zrobiłem ich tak wiele. Szkoda tylko, że są takie, drażniące.

     

                Rzeczywiście, smak miedzy i nieprzyjemne wyładowania utrzymały się cały czas.

     

                - No to co, lećcie się przywitać z Fiskiem!

     

                Połowa kul poleciała w kierunku oponenta, podczas gdy połowę zostawił sobie na lepsze czasy. Nie spodziewał się, by to zaklęcie miało zadać komuś większe obrażenia, po raz kolejny jednak postanowił wyglądać profesjonalnie, a nic nie wpływa na wizerunek lepiej, niż garść elektro-kul latająca dookoła.

     

                Tymczasem cały czas bacznie obserwował otoczenie. Wiedział, że następne zaklęcie Fiska może być druzgoczące, dlatego zawczasu postanowił się na nie przygotować. Szczęśliwie butelki wypełnione odpowiednimi specyfikami wciąż leżały w kieszeni. Alberich czuł, że już wkrótce nadejdzie potrzeba ich użycia.

  5.            W stronę wejścia na arenę biegł zasapany, młody czaro… bądźmy poważni, nazwanie tego kogoś czarodziejem zakrawałoby o absurd. Już sam jego wygląd był odrobinę zabawny. Przypominałby typowego wikinga, długie, jasne włosy, które nigdy nie widziały grzebienia, chaos umownie zwany „brodą”, błękitne oczy. Wszystko jednak musiał popsuć ten ogromny nos, sam właściciel tegoż zwykł śmiać się, że to jego osobisty wykrywacz promocji. Cenna umiejętność dla żaka, nie ma co.

     

               Oprócz tego sam jego ubiór, żółta koszulka, absolutnie niewyróżniające się spodnie i rozłożysty, intensywnie zielony płaszcz, pełen kieszeni i zaczepów. Na głowę w biegu zarzucił podróżniczy kapelusz, który prawdopodobnie spotkał się już z niejedną kałużą. Do tego wszystkiego te sandały.. obiekt wielu, wielu poniżeń.

     

               W pośpiechu pilnował, by nie pogubić swojego asortymentu bojowego. Pokaźna kolekcja, trzeba było przyznać. Skrzypce w poniszczonym futerale, dwie wystające z kieszeni butelki, ich zawartość pozostawała dla postronnych tajemnicą, kilka zegarków kieszonkowych, garść kości do gry, jakaś książka i w końcu najdziwniejszy z drobiazgów, kawałek sznurka, najpewniej niegdyś będącego składową spodni dresowych.

     

               Gnał na złamanie karku. Jak zwykle cała jego przyszłość zawisła na włosku. Tylko i wyłącznie Albeirch potrafił tak perfidnie spóźnić się na otwarcie, które miało zadecydować o całym turnieju. Wreszcie, po raz kolejny potykając się przy wejściu, wbiegł na ubitą ziemię areny.

     

               Od razu przytłoczył go rozmiar tego miejsca, a jeszcze bardziej zgromadzona tam widownia. Tłumy robiły wrażenie, zebrało się tak całe mrowie najróżniejszych ludzi, wszyscy po to, by zobaczyć, jak biedny, niezdarny mag tłucze się z… kimkolwiek innym.

     

               Wypadało się jakoś przedstawić. Zdjął kapelusz, by okazać reszcie szacunek, pomachał nieśmiało, rzucił też kilka słów:

     

               Witam Was, jestem Alberich – wskazał na kawałek sznurka. – A to Serpen, przyniosłem go tu z sentymentu. Życzę Wam pięknego widowiska, no i… ha! Gdybym miał do powiedzenia coś śmiesznego, na pewno bardzo byście się śmiali.

     

               Niespodziewana salwa śmiechu trochę podbudowała zawodnika. Uśmiechnął się, po czym wzrokiem znalazł swojego rywala. Gdy go ujrzał, z wrażenia upuścił książkę i skrzypce. Co jak co, gnał tak szybko, że tego człowieka się nie spodziewał.

     

              Fisk?! – zawołał zdziwiony. – To z Tobą… niech to szlag… Nie spodziewałem się…

     

               Podszedł do niego. Szybki, krótki, męski uścisk na powitanie, to pomogło jeszcze mocniej zbudować atmosferę i jednocześnie pokazać, że szanuje się swojego przeciwnika.

     

               - Z jednej strony taaak wspaniale, że to Ty, zawsze miło zobaczyć przyjazną twarz, ale z drugiej… trochę lipa. Przecież my się tu pomordujemy!

     

               W tym właśnie momencie Fisk w krótki i nadzwyczaj klarowny sposób wyjaśnił przygotowany przez siebie patent przeniesienia do krainy snów. Na twarzy Albericha momentalnie zagościł uśmiech. Ostatni raz uścisnęli sobie dłonie, jeden i drugi „skupił się” na specjalnym przyrządzie. W jednej chwili wszystko ogarnęła ciemność.

     

               Obraz szybko powrócił, znowu znajdowali się na arenie, jednak całkowicie wirtualnej. Szybko przejrzał swoje wyposażenie, zadowolony stwierdził, że było zupełnie kompletne. Widząc, że oponent nie miał zamiaru dłużej czekać, Alberich zdecydował się przejść do właściwej części spotkania – walki.

     

               No właśnie, walki. Problem polegał na tym, że spieszący się na walkę początkujący mag w ogóle nie miał pomysłu, jak powinien ją przeprowadzić. Aż do przyjścia na arenę nie wiedział nawet, kto będzie jego przeciwnikiem.

               Trudno, przyjdzie mi improwizować.

     

               Czując, że to do niego należy inicjatywa rozpoczęcia pojedynku, zdecydował się przeprowadzić go w sposób tradycyjny. Przed początkiem treningów przeczytał kilka relacji, by lepiej wiedzieć, jakie zagrania są w dobrym tonie. Poznał jedno, które wyjątkowo przypadło mu do gustu. Nie czekając na nic otworzył starą książkę, szukając kilku konkretnych notatek.

     

               Och, skąd to mam? – rzucił widząc pytające spojrzenie Fiska. – Moja rodzina ma antykwariaty we krwi, nawet nie wiesz, jak dobre magiczne podręczniki można tam znaleźć. Mam tu dla nas coś specjalnego, na sam początek.

     

               W końcu natrafił na właściwą notatkę. Skupił się na magicznej inkantacji. Powietrze zadrgało, rozległ się bardzo nieprzyjemny dźwięk często towarzyszący początkowi niektórych czarów. Zaraz potem na środku areny pojawił się mały stolik, a na nim dwa pucharki niezbyt duże, za to po brzegi wypełnione truskawkami z cukrem.

     

               Widziałem, że w dobrym tonie jest poczęstować przeciwnika czymś smacznym, a ja akurat uwielbiam truskawki, to jedno z najlepszych zaklęć, jakie znalazłem – po chwili dodał jeszcze, nie bez cienia dumy. – Jeszcze ze dwa tygodnie nauki i będę mógł wyczarować do nich bitą śmietanę albo inne dodatki. Jednak opłaca się uczyć magii… Poza tym pamiętam jak mówiłeś, że cukier dobrze Ci służy, nie chcę, żebyś mi zasłabł w trakcie pojedynku.

     

               Złapał za dodaną do pucharka łyżeczkę i zaczął jeść. Jak to zwykle z truskawkami bywa, poszło bardzo szybko. Grzecznie odczekał, aż Fisk doje swoją porcję. Gdy tak się stało, zastawa najnormalniej w świecie zniknęła. Nadszedł czas, by zająć się czarami na poważnie.

     

               Sęk w tym, że Alberich niezbyt chciał zaczynać od swoich najpotężniejszych zaklęć, wolał zachować je na późniejszą część pojedynku, wtedy mogły przydać się znacznie bardziej. Stopniowanie napięcia jest kluczowe przypomniał sobie. Wsadził rękę do jednej z kieszeni, na szczęścia znalazł tam to, czego potrzebował. Uśmiechnął się, a zaraz potem szczerze zaśmiał:

     

               Przepraszam – powiedział tłumiąc radość. – Patrząc na Ciebie przypomniałem sobie, że dawno temu koledzy powiedzieli mi, że mam koci uśmiech.

     

               Gdy tylko trochę się uspokoił, kontynuował niezrażony:

     

               Nie chcę zaczynać od kanonady zniszczenia, to bez sensu. Na szczęście mam na to sposób. Jak powiedział jeden z potężnych magów, twórca „Okien”, a trzeba przyznać, hasło mu się udało, „jeśli coś nie działa jak powinno, to niech chociaż dobrze wygląda.” Miał rację, zresztą… wynalazca zaklęcia tak potężnego jak „błękitny ekran śmierci” nie może tak po prostu się mylić. W każdym razie, patrz na to!

     

               Wyciągnął z kieszeni garść żarzącego się piasku.

     

               To zaklęcie pustynnego ognia, może nie jest za potężne, ale za to… wygląda przeepicznie.

     

               Wypowiadając krótką formułę z całych sił cisnął porcję piachu w stronę Fiska. W jednej chwili zamieniła się ona w słup ognia, wysoki i mieniący się setką różnego rodzaju płomieni. Można było ją porównać do oddechu smoka, wielkiego i bardzo rozgniewanego, niewtajemniczony na pewno poczułby ogromny lęk na widok tak efektownego czaru. Alberich tylko pomachał w kierunku oponenta.

     

               Powodzenia! – zawołał szykując się już do odparcia kontrataku.

              


     

  6. Oj tak, te tagi były dość problematyczne. To zawsze odrobinę przykre zostawiać jury do oceny drobiazg, czy opowiadanie pasuje pod dane tagi. Wydaje mi się jednak, że będą łagodni z oceną naszych prac.

     

    Nie bez powodu powiedziałem naszych, bowiem też mam ten sam problem. Tag [adventure] jest niesamowicie dyskusyjny... Trudno, najwyżej mnie zdyskwalifikują, przynajmniej jestem jedno opowiadanie do przodu.

     

    Oto i ono, krótkie, być może nawet smutne opowiadanie:

     

    Ostateczny Koniec

     

    Pozdrawiam!

  7. Do niewielkiego pokoju urzędowego, który położony był tuż obok areny, wszedł nietypowy jegomość.

     

    Długowłosy, lekko brodaty młodzieniec, dość wysoki. Miał na sobie prosty, lekko znoszony strój podróżny i długi, bardzo długi zielony płaszcz. Wchodząc do środka zdjął z głowy swój podróżny kapelusz z szerokim rondem i postawił przy ścianie długi kij. Wtedy właśnie dwójka urzędników mogła mu się trochę lepiej przyjrzeć.

     

    Nie przypominał maga, czym bardzo ich zadziwił, były to bowiem zapisy na turniej magiczny. Z kieszeni jego stroju wystawała butelka, z początku pomyśleli, że to eliksir, gdy jednak dostrzegli zieloną etykietę "Łomża Eksport" domyślili się, że chodzi o specyfik zupełnie innego rodzaju. do boku miał przypięte dość zużyte, jednak ciągle robiące wrażenie skrzypce. Całości wizerunku dopełniały buty, na których znajdowało się więcej błota, niż na terenie hipopotamów w okolicznym zoo. Co ciekawe, nie wydawał się być w żaden sposób poważny lub groźny, sprawiał wrażenie sympatycznego i troszeczkę... zagubionego.

     

    - Dzień dobry! - powiedział lekko kiwając głową. Z którejś kieszeni wyjął mocno pogięty kawałek papieru. Podczas tej czynności wypadły z niej również dwa zegarki kieszonkowe, szczęśliwie jeden i drugi przypięty był łańcuchem.

     

    - Dobry... - rzucił starszy stanowiskiem urzędnik. - Zara zamykamy, proszę się streszczać!

     

    - Proszę szanowna komisjo, oto moje podanie o stypendium. Trochę spóźnione, ale lepsze takie, niż żadne, czyż nie?

     

    Położył przed nimi wymiętą kartkę. Drugi urzędnik zaczął już wypełniać formularz zgłoszeniowy.

     

    - Dziękuję państwu bardzo. Od trzech miesięcy zalegam z pieniędzmi za czynsz, dlatego bardzo, ale to bardzo potrzebuję tego stypendium.

     

    - Chwileczkę... - urzędnik dopiero teraz załapał się, że coś jest nie tak. - Co nam pan tu głowę zawracasz? To są zapisy na pojedynki magiczne, nie żaden uniwersytecki dziekanat.

     

    - Jak to, to nie jest adres Gandalfa 40... - po chwili rzucił pod nosem kilka ledwo słyszalnych przekleństw. - W takim razie przepraszam państwa, sprawy nie było. Do widzenia i jeszcze raz...

     

    - Momencik - rzucił drugi z urzędników. - Dane są już wpisane. Brakuje nam tylko ostatnich osób. Oficjalnie figuruje pan na liście turniejowej. Przykro mi, ale nie ma odwrotu.

     

    Wtedy właśnie młodzieniec dokładnie przyjrzał się tablicy z regulaminem. W kilka chwil przebijał się przez główne punkty regulaminu, by na końcu po raz kolejny zakląć sobie w iście studenckim stylu.

     

    - Proszę się nie martwić - dodał pierwszy urzędnik niemal ludzkim tonem. - Za udział jest spore honorarium, nie mówiąc już o nagrodzie głównej - tu podał kwotę, od której biednemu studencinie zjeżyły się włosy na głowie.

     

    - To na zgrzewki Pereł Miodowych będzie... Miłosierny Boże - aż przyklęknął sobie z wrażenia. - Czy... wszystko już zapisane, prawda?

     

    - W rzeczy samej, doręczymy panu wezwanie na pierwszy pojedynek.

     

    Pożegnał się z komisją, po czym wyszedł przed sekretariat. Z wrażenia usiadł sobie na ławce. Nie miał kalendarza, dlatego po prostu rzucił okiem na jeden ze swoich licznych zegarków.

     

    - Dobra... wygląda na to, że mam parę dni na nauczenie się magii... Trudno, nie takie rzeczy się robiło.

     

    Wrócił jeszcze po swój kij, którego zapomniał zabrać, po czym ruszył trenować. Miał już do czynienia z magią, jednak wizja pojedynku napawała go lekką obawą. "Co się będę przejmował, zawsze to jakieś wyzwanie!" pocieszył się. Następnie zebrał wszystkie swoje księgi i zaczął pośpiesznie je wertować. Co jak co, ale nagroda była tego warta. Nie miał zamiaru dać się wykończyć już na wejściu.

    • +1 3
  8. Bester i Niklas:

     

    Cieszy mnie to, że tak pozytywnie oceniacie tego fanfika i jego bohaterów. Ponieważ zbliżają się wakacje, będę mógł niedługo pozwolić sobie na dużo świeżych rozdzialików. Apeluję o odrobinę cierpliwości, a na pewno nie będziecie zawiedzeni.

     

    Gouren:

    Z tym paladynem... cóż... Ty to powiedziałeś, nie ja. :D

     

    A co do zawartości spoilera - o tym przekonacie się za jakiś czas.

     

    Pozdrawiam wszystkich i dziekuję za ciepłe... gorące jak Huta Katowice słowa.

  9. Po dłuuugim czasie oczekiwania w końcu pojawia się następny rozdział. Temat już doczekał się edycji, można znaleźć tam linka do świeżutkiego rozdziału IV. Na wszelki wypadek jednak podrzucam Wam go też tutaj:

    Rozdział IV - "Widmo dawnych czasów"
     

    Zapytacie się mnie: "a gdzie odpowiedzi na komenty?" a ja na to "pstryk!"

     

    Po kolei:

     

    Baffling:

    Twoją opinię zdążyłem już dość dobrze poznać, liczę na to, że każdy następny rozdział utrzyma przynajmniej część bazowego poziomu. Staram się jak mogę, a że czas oczekiwania na każdą porcyjkę tekstu jest... ogromny... robim co możem, mocy przybywaj!

     

    Patryl956:

    Dzięki za miłe słowa :D

     

    S443556:

    Szkoda, że przychodzi nam tak długo czekać... nadchodzą wakacje, to może ze dwa-trzy rodzialiki udałoby mi się jeszcze w międzyczasie wykrzesać. W każdym razie Tobie też dziękuję za słowa uznania.

     

    Bester:

    Jako ostatni komentator oberwiesz najbardziej. :D Jak tu próbować chociaż odrobiny skromności, gdy dostaje się takie wspaniałe opinie. Tak samo jak pozostałych, Ciebie również postaram się nie zawieść. Możesz spodziewać się jeszcze wielu smaczków i zaskoczeń.

     

    Przy okazji każdemu, kto przeczytał te rozdziały, które już tu są, dziękuję z całego serca. Po to właśnie one są. Zapraszam do komentowania i lektury następnego.

    • +1 1
  10. Bester, Miskof i Niklas:

     

    Wy naprawdę nie macie czego robić z wolnym czasem? :D

     

    Rzecz jasna nie będzie mi przykro z tego powodu, że mam zaprzysięgłych fanów, to naprawdę bardzo, ale to bardzo miłe. Postaram się Was nie rozczarować i w miarę na bieżąco dostarczać świeże teksty. Rozdział IV Chwały już w korekcie, a na dniach powinienem jeszcze coś Wam podrzucić. Cierpliwość zostanie wynagrodzona.

     

    A jeśli tak bardzo zależy Wam na Bractwie Zegarowym... Cóż... Godzina Zwycięstwa nadejdzie, prędzej czy później.

     

    Pozdrawiam i dziękuję za ciepłe i rzeczowe komentarze.

  11. Dobrze by było rzucić okiem na to tłumaczenie, ponieważ zasługuje ono na to, by lśnić i być najwyższej możliwej próby. Mam nadzieję, że ktoś znający się na tym i jako tako ogarniający temat tłumaczeń zerknie i oceni poprawność językowo-stylistyczną.

     

    Uważam tego fika za godnego przeczytania, co potwierdza fakt, że napisałem o nim recenzję do Brohoofa, z którą szczerze polecam się zapoznać.

     

    Ogólnie - bardzo dobry, chociaż niezwykle smutny fanfik.

  12. Obiecałem coś powiedzieć na temat opowiadania, którego jestem pre-readerem, więc oto jestem!

     

    Autorem opowiadania jest Dolar, moderator naszego działu opowiadań i jednocześnie uznany tłumacz. Od jakiegoś czasu pracowałem nad nim, by w końcu zdecydował napisać coś od siebie prozą... i oto jest! Naszym oczom ukazało się "Progressio ex machina".

     

    Graj... muzyko!

     

    Technikalia tegoż tekstu pozostawię autorowi i drużynie jego korektorów. Gdy coś rzucało mi się w oczy, zaznaczałem mówiłem o tym od razu. Ach, ta magia prereadingu!

    Ogólnie można rzecz, że jest ok.

     

    Teraz przejdźmy do rzeczy dużo ciekawszej, czyli narracji:

    Dolar poznał już moją opinię, tutaj jednak przedstawię ją światu. Wiele razy rozmawialiśmy na temat różnic, między sposobami pisania różnych osób. O ile ja jestem tym, który lubuje się w krótkich i zdecydowanych zdaniach, Dolar uwielbia długie, rozciągnięte wypowiedzi. Czy to źle? Zdecydowanie nie, każdy ma własny sposób kreacji tekstu. Jakie jest jednak moje spostrzeżenie - spróbujcie przeczytać sobie kilka zdań na wyrywki. One po prostu bardzo dobrze się do tego nadają, aż proszą się, by je opowiedzieć w sposób werbalny. Dlatego też uważam Dolara za gawędziarza, jako narratora. Po prostu opowiada nam coś, co z całą pewnością jakoś nas zainteresuje. To ciekawy, nie występujący u każdego styl, z którym szczerze polecam się zapoznać. Warto sięgnąć po sam tekst tylko i wyłącznie po to.

     

    Poza tym autor lubuje się w słowach, które rozumie mało osób. To kolejny powód, by poczytać Progressio. Uczta się!

    No i rzecz jasna budowanie klimatu. Ja miałem różne wrażenia czytając opisy. Czasem czułem się jak na wiedeńskim koncercie, czasem jak fabrykant w XIX wiecznym Londynie, a w kilku momentach jak publiczność oglądająca King-Konga podczas wielkiego kryzysu. To zaleta tego opowiadania, era przemysłu dosłownie się z niego wylewa.

     

    No i teraz ciekawe, czyli fabuła, świat i bohaterowie.

     

    Ładnie, po kolei:

     

    Akcja rozwija się powoli. Czy to wada? Nie, raczej po prostu cecha, właściwość. Mimo wszystko fakt jest faktem, niecierpliwy czytelnik może nie przebić się przez dość spokojny pierwszy rozdział. A warto, możecie mi wierzyć, ponieważ rozdział II przynosi tytułowy progres. Jeśli będzie tak cały czas, to... hmm... będę pod wrażeniem, wielkim. Chcę, by cały czas było coraz lepiej.

    No ale wracając... Wszystko idzie powoli, ale logicznie, krok po kroku. Na razie pozostaje nam się tylko domyślać, jak potoczy się to dalej, ale jak na razie - znakomicie. Co więcej Dolar udowodnił nam zakończeniem rozdziału, że naprawdę potrafi nas zaskoczyć, a za sposób w jaki to zrobił wielu czytelników szczerze go nienawidzi. Ja - wręcz przeciwnie, uważam to za majstersztyk.

     

    Świat - przechodzimy do najmocniejszej strony. Świat jest głęboki, interesujący i porywający w swojej wizji. Era przemysłu, piece, kominy, stare hale fabryczne, potentaci, finansjera, wynalazcy, gwardziści, robotnicy. Polecam po prostu zanurzyć się w ten świat, bo naprawdę warto.

     

    No i bohaterowie. Tutaj pozwolę skomentować sobie trzech.

     

    Iron Smoke - świetna postać. W jakiś sposób jest to promowanie najlepszych stron kapitalizmu, tym lepiej. Tego typu mecenas wynalazców nadzwyczaj przypadł mi do gustu. Sposób w jaki traktuje pracowników - przedni. Jak na razie moja ulubiona postać.

     

    Grey Thorn - na początku leciutko irytujący, myślałem, że taka jego rola. Ależ nie! Jest to ciekawa, dowcipna i świetnie zarysowana osoba. Bohater stojący zaledwie kawałek dalej za swoim pracodawcą, w mojej skromnej ocenie.

     

    Firestorm - tu jest inaczej... Cenię sobie tę kreację, ma ona swoje zalety... ale nie potrafię go polubić. W jakiś sposób drażni mnie tego typu ujęcie wątków naukowca, eksperta od wyglądu i kucyka toczącego rozbudowane życie towarzyskie. W żadnym razie nie przekreślam tej postaci, po prostu nie budzi mojej sympatii jak dwie poprzednie.

     

    Drugoplanowi są tak samo fajni, tyle wystarczy.

     

    No i tym samym doszedłem do końca. Co by tu jeszcze... Jakoś nie mam weny na słowa końcowe, dlatego po prostu polecam zapoznać się z fanfikiem, nie zrażać się wolną akcją i dać się porwać wizji świata. Zapewniam, że nie będziecie żałować. Rad autorowi dawał nie będę, nie tutaj. Moją opinię na temat rzeczy, które odrobinę mi nie pasują zna lub pozna w najbliższym czasie.

     

    Pozdrawiam i dziękuję za miłą lekturę! Czekam na więcej.

    • +1 1
  13. Schemat ten co zwykle. Akurat przechodziłem obok, znalazłem opowiadanie z kochanym tagiem [sad], więc rzuciłem okiem. Zostawiłem kilka komentarzy w tekście, dałem parę rad technicznych autorowi... Mogę więc zabrać się za właściwy komentarz:

     

    Do dzieła!

     

    Strona techniczna to temat, który już zacząłem ogarniać. Nie ma tragedii, nawet da się znieść. Przydałby się jakiś sprawny korektor lub ktokolwiek, kto ma więcej czasu, interpunkcję i kilka głupich powtórzeń można doszlifować, ale nie jest to absolutnie konieczne, choć baaardzo mile widziane.

     

    Styl... Tu miałem bardzo mieszane uczucia. Dialogowo i w części wspomagającej narracją jest całkiem znośnie. Powiedziałbym, że nic niezwykłego, ale zupełnie inny poziom narzucił opis muzyki i tańca. O ile sama część "muzyczna" była niesamowicie zagmatwana, obawiam się, że nie daję rady za nią nadążyć (czego nienawidzę), to taniec... majstersztyk. Oddany bardzo dobrze i właśnie tak, że widzę to oczami wyobraźni lepiej, niż po jakimś tam opisie. Zwłaszcza Fluttershy, tu jest wręcz... świetnie.

    Ogólnie - pozytywnie, choć ideału nie ma. Dość nierówno.

     

    Pozostałe, bardziej fabularno nastrojowe kwestie muszę rozegrać inaczej niż w typowym komentarzu, bo nie jest to adventure czy shipping, a sad. Jakby to ugryźć...

     

    Z jednej strony schemat dość typowy. Śmierć, choroba, nieuchronny koniec, ostatnie pożegnanie. Było, było, było. Z drugiej strony sklecona w taki sposób, że w żadnym razie na narzuca nam się sztampą. Można by to jakoś rozbudować, można było rozegrać to lepiej... co nie zmienia faktu, że zostało wymyślone dobrze.

    Bohaterki odwzorowane są ładnie, a sam koncert idealnie dopełnia kompozycji.

    Pod smutnymi tekstami bardzo często pojawiają się teksty z rodzaju "mnie nic nie rusza, jestem twardy jak głaz, to też mnie nie..." Nie jestem jednym z tych. Gdyby nie to, że na bieżąco starałem się poprawić jakość opowiadania komentami, zapewne ruszyłoby mnie bardziej. I tak jest dość ponuro, jednak pozostawiło jakiś smutek. Może nie mam mokrego biurka, ale... jakoś tam leciutko ściśnięte gardło. Czyli już jest dobrze.

     

    Opowiadania smutne to ciężka sprawa. To jedna wielka walka między "poruszyć" a "zastosować nieczyste sztuczki". Tutaj, mimo naprawdę typowej fabuły, wręcz przewidywalnej, kilkoma zgrabnymi ruchami autor ładnie wyrównał wszystko na korzyść czytelnika. Mamy przyjemnego, całkiem zdatnego do spożycia "sada", który nawet porusza. Też skojarzyło mi się "The Last Party", jednak poza bohaterką i żalem, nie mają aż tak wiele wspólnego.

     

    To kawał dobrego tekstu, może nie najwyższej próby, jednak całkiem zdatnego do odbioru. No i do tego mającego jakieś przesłanie. Dla mnie autor pokazał, że radzi sobie z budowaniem klimatu, może nie najlepiej, ale jako tako.

     

    Polecam znaleźć chwilę i zainteresować się "Ostatnim Uśmiechem". Warto.

     

    Pozdrawiam i dziękuję, za wpisanie mnie za nieszczęsną rolę korektora. :D

    • +1 2
  14. Tu na MLPPolska nikt jeszcze nie skomentował tematu. Szkoda. Sam miałem już do czynienia zarówno z samym Gravisem jak i jego pracami, dlatego poczułem się zobligowany do wystawienia przynajmniej kilku słów opinii, a że sam fanfik za długi nie był... Da się zrobić!

     

    Graj muzyko!

     

    Strona techniczna tekstu jest dobra, choć nie idealna. Gdzieniegdzie jakieś zdania brzmiały mi źle, niektóre rzeczy uznałem za lżejsze powtórzenia, większość jednak wyglądała całkiem nieźle. Ponieważ komentarze są włączone, niektórzy nawet coś tam zaznaczają... Ja wolę skupić się na reszcie tekstu. Ogólnie - da się żyć.

     

    Styl, narracja, prowadzenie opowieści:

    Cóż... Jest tu dwóch autorów, nie wiem który dokładnie pisał... Macie tego pecha, że postanowiłem z racji nicku "Gravis" potraktować Was jak doświadczonych. Jeśli tak zrobię, to nie jest źle, ale do ideału baaardzo daleko. Z jednej strony czasami gubię się w narracji (na szczęście rzadko), a potworna egzaltacja pierwszoosobowego doprowadza mój żołądek do skurczy, z drugiej jednak opisy zniszczonego świata nie są takie złe, a całość da się czytać. Tylko zostaje mi wrażenie, że trochę to przegadano. Są zarówno fragmenty na tyle mocne, by uciągnąć całość, jak i słabsze, które spowalniają czytelnika.

    Jak już mówiłem, macie tego pecha, że traktuję Was naprawdę poważnie. Gdyby nie tak, zapewne po prostu rzuciłbym standardowe "nie jest źle" lub coś w tym rodzaju. Tutaj wspomnę o grubym, ciężkim niedosycie.

     

    No i wielki finał, czyli kwestia fabuły, kreacji bohaterów, świata.

     

    Świat jest zarysowany mrocznie i ponuro. Idealnym przykładem będą tutaj te kuce w maskach, one są świetne, chociaż zdecydowanie mocno grimdarkowe. Nie chciałbym spotkać takiego, oj nie. Opisy starć wychodzą nadzwyczaj miło, klimat okopów i szturmu jakoś udało się zachować, choć nie ukrywam, że jestem głodny szczegółów. Drake, którego nawet nie zdążyłem poznać, a było mi go żal jest jedną z mocniejszych stron... Zastanawia mnie też obecność gryfów.... Hmm... może kiedyś coś więcej? Choć to raczej jednostrzałówka...

     

    No i teraz mogę wylać swoje żale. Na poważnie. Będą dwa problemy, które nie dadzą mi zasnąć:

     

    Zacznę od kreacji dramatu bohatera jako takiego. Jakby to zgrabnie ująć... Przypomina mi to ogólny motyw nieumarłego niższego rzędu, jakiegoś szkieleta czy pomniejszego upiora. Jest świadom swojej tragedii, ale musi służyć panu. Śmierć przyniesie westchnienie ulgi. To jest ok, naprawdę. Uważam jednak, że prawdziwy horrendalny, niszczący psychikę dramat stworzylibyśmy dopiero wtedy, gdyby ta potężna, przemysłowo-magiczna machina w jakiś sposób ich zmanipulowała. Bohater jest jednak świadomy, że się buntuję. Ja pragnę tego, bym poczuł, jak sam siebie darzy obrzydzeniem. Ma nie wiedzieć, co jest prawdą, a co ułudą, ma bezczelnie wykonywać polecenia, a wątpliwości mieć dopiero potem. Wielkie wątpliwości. Niestety, blisko było tylko przy zabiciu kuca, który nie obronił rodziny. Reszta... zdecydowanie poniżej oczekiwanego przeze mnie poziomu.

     

    No i rzecz druga, na którą może bym nie zwrócił uwagi, ale sami się (wybaczcie mi tę ostrość) o to po prostu prosiliście.Rzucając taki a nie inny opis fika spodziewałem się wielkiej, wielkiej uczonej rozkminy. Spodziewałem się jakiegoś osądu na temat wojny, przesłania. Bywały takie fiki, które nie sprawiły, że pojawiły mi się łzy w oczach... ale zostawiły to pytanie "ja pie... co teraz?" Nawet nie wiecie, jak tu na to liczyłem, a niestety się nie doczekałem. To jest właśnie serce rozczarowania. Trudno, niestety nic na to nie poradzę. Zdecydowanie oczekiwałem za dużo, a przesłania tekstu jako tako sam nie mogę wymyślić. "Wojna jest zła"? No tak, ale sami napisaliście, że to nie nawoływania do pokoju. "Niektórzy nie cofną się przed niczym, a my musimy ich powstrzymać"? Fakt, to już bliżej.

     

    Tym razem zamiast końcowych słów przeprosiny. To jednak całkiem dobry fanfik, który jednak mógł być zdecydowanie lepszy, a nie stał się taki, ponieważ źle ogarnięto niektóre motywy. Dla fanów takiego a nie innego klimatu będzie to istna gratka. Sam nie żałuję, że poświęciłem te kilka chwil, by zagłębić się w ten świat. Dla samych kucyków w maskach. Może kiedyś wrócicie do tego tematu, zajmiecie się tym od nowa. Apeluję do Was, byście w żaden sposób nie potraktowali moich słów jako ataku na Was. Szanuję Was i widzę, że trzymacie poziom. Moje zastrzeżenia to już naprawdę ogromna abstrakcja, duperele dotyczące kreacji. Ogólnie, działajcie dalej.

     

    Pozdrawiam i życzę powodzenia w następnych projektach!

  15. Szanowny Panie Testar...

     

    Cóż... od razu mówię, że na poziomie Twoich komentarzy zdołałem uznać, że warto cenić Twoje opinie. skłamałbym mówiąc, że nie czekałem na komentarz tutaj. Cieszę się, że zdecydowałeś się na te kilka słów znacznie bardziej, niż mógłbyś sądzić, i te kilka... hmm... drobiazgów, które napisałeś, wcale mi nie przeszkadzają.

     

    Teraz bezpośrednio, co sądzę o tym, co napisałeś.

     

    Ja bardzo, ale to bardzo dobrze wiem, jak to jest mieć zbyt wygórowane oczekiwania wobec tekstu, bo samemu nieraz przeżyłem tego typu rozczarowanie. Sam ze swojej strony dodam, że nie kreowałem Zegarów jako legendarnych, nie zależy mi na tym, by doczepić do nich taką etykietę. Przypomnę to, co kiedyś napisałem na FGE, to mój pierwszy duży fanfik, na którym dopiero uczyłem się pisać. Była to naprawdę wielka szkoła życia i sam fakt, że ktokolwiek ocenia go tak dobrze, jest już dla mnie wystarczającą nagrodą.

     

    Co mogę jeszcze powiedzieć ze swojej strony. Dziękuję, że zainteresowałeś się tekstem i przepraszam za to, że nie był taki, jakiego mogłeś go sobie wyobrazić. Mam też szczerą nadzieję, że moje przyszłe opowiadania okażą się jeszcze lepsze, może nawet dobre na tyle, byś następnym razem spojrzał na nie jeszcze przychylniej.

     

    Pozdrawiam najserdeczniej, jak to tylko możliwe.

     

    PS: No i oczywiście zapraszam do zainteresowania się fanfikiem "W poszukiwaniu Dawnej Chwały". Na dniach powinienem rzucić kolejny rozdział.

  16. Z tego co widzę, pojawia się tutaj spore zainteresowanie przypinkami. Cóż... ostatnio rozbudowałem swoją sieć kontaktów, można powiedzieć, że posiadam w branży coraz mocniejsze wtyki. Jadę w poniedziałek odebrać pierwsza, próbną partię. Ta jednak nie jest jeszcze przeznaczona na handel.

     

    Na 90% będę na tym meecie, dlatego zrobię mały wywiad, czego kto oczekuje. Jak dobrze pójdzie, na następnym (pewnie czerwcowym) będę już piny w takiej ilości, by spokojnie móc Wam je sprzedawać. To, czy sam wybiorę jakieś grafiki, czy dostanę je od Was, zależeć będzie od moich wniosków po tym, majowym meecie.

     

    Pozdrawiam!

  17. Krucjata komentarzowa ciąg dalszy!

     

    Sam poprosiłeś mnie, bym rzucił okiem na "Pie Killera", więc jestem. Powiem szczerze i od serca, że warto było spędzić te kilka minut na czytaniu Twoich dwóch rozdziałów. Moje słowa będą tutaj przyjazne i spokojne, bo jest co chwalić.

     

    Graj muzyko!

     

    Zacznijmy od tego, jak wygląda tekst... Ładnie, bardzo ładnie. Do tego wszystkiego jeszcze błędów nie ma... prawie... Cóż, komentarze włączone są tylko dla zaufanych, to zrozumiałe, sam chyba zrobiłbym tak samo. Jednakże ja, niezbyt wyczulony na błędy, znalazłem trzy godne poprawienia drobiazgi: zjedzone słowo, jedno źle odmienione i głupio brzmiące zdanie. Jakoś wymyślę, jak Ci dać znać o nich.

    Reszta jest lepsza, niż mógłbym chcieć. Tu nie będę się czepiał, poza tymi drobnymi mankamentami jest aż za dobrze.

     

    Styl i narracja:

    Po prostu powiem, że jest ok, bardzo ok. Nawet jeśli gdzieś się zgubiłem, to chyba sam sobie jestem winny, zbyt szybko chciałem to przeczytać. Forma tekstu jest tak przystępna, jak tylko może być, klimat nawet że udało się zachować. Przyznaję, jestem pod wrażenie.

     

    Dlatego, żeby nie było za wesoło, pogadajmy sobie o fabule... :D

    Nie no, przesadzam. Tutaj też nie mam czegoś, czego bardzo mógłbym się doczepić. Co nie zmienia faktu, że kilka mniejszych uwag.

     

    Cóż... Cechą takich opowiadań jest to, że ostatecznie będę się mógł na ten temat wypowiedzieć dopiero po lekturze całości. Przyznam jednak, że zdołałeś mnie zainteresować, czyli jakiś sukces już osiągnąłeś. Sand Dust jest postacią wysokiego kalibru i z całą pewnością będzie wzmacniał to opowiadanie. Podoba mi się jego podejście, podoba mi się archetyp dobrego-złego gliny. Świetne też komponuje się z Dextusem, ten kontrast między minotaurem, a zwykłym kucykiem, którzy jakby zamienili się charakterami... Wspaniałość.

    Za to Pie Killer jest lipny. Dla mnie mało różni się od typowego łotra. Brakuje jeszcze upiornego śmiechu i kota szefa mafii do głaskania. Fakt, bije na głowę wielu złoczyńców z fików, ale jednak... dla mnie to mało. Gdy widzę takiego wariata, chcę kogoś poziomu Batmanowego Jokera. Tu akurat zostawiłeś mi nielichy niedosyt.

    I jedna rzecz, nie byłbym sobą, jakbym tego nie wypomniał. W jednym miejscu tekst jest autoparodią. Poważnie. Nie wiem czy oglądałeś "Szklanką po łapkach" ze świętej pamięci Nielsenem, ale tam bardzo to wyeksponowali. Motyw złego bossa, który zna nasze myśli, zanim jeszcze je wypowiemy. "Pewnie zastanawiacie się, dlaczego Was tu przywiodłem..." Bawi mnie to jednak tak mocno, że nie mogę się złościć. Na Twoje szczęście. :D

     

    Ponieważ nie mam już jak mówić o tym, co jest (8000 słów to sporo, ale jednak... mogło być więcej), skupię się na tym, co moim zdaniem powinno być. Czekam na zaskoczenie. Chcę leżeć na podłodze powalony potęgą Twoich pomysłów. Chcę zwrotów akcji, kolejnych, wspaniałych motywów, zaplanowanej całości. Ufam Ci, dlatego moje oczekiwania są ogromne.

     

    Tak czy siak zdejmuję czapkę z głowy i kłaniam się. To jest dobre.

     

    Pozdrawiam i życzę Ci tego, by było jeszcze lepiej!

    • +1 2
  18. Czytając ten pierwszy rozdział doszedłem do wniosku, że odkąd stałem się niesamowicie krytyczny, zmieniło się moje podejście do życia. Coraz częściej zaczynam rzucać tym samym, stałym komentarzem:

     

    Włącz... komentarze... w dokumencie...

    Poważnie. Ja zdaję sobie sprawę, że znalezienie dobrego korektora bywa trudne. Skoro jednak tu jestem i mam chwilę czasu, by trochę podrasować ten dokument, dlaczego mam tego nie zrobić? A wierz mi, część rzeczy jest do poprawienia.

     

    W ten właśnie zgrabny sposób przechodzimy do strony wizualno-technicznej.

     

    Tekst jest wyjustowany, czcionka nie za duża. Jest dość przystępnie, choć czuję się odrobinę osaczony przez ścianę tekstu. Co do samych "błędów". Ortografów nie wyłapałem, sprawa wielkich liter rozwiązana nadzwyczaj sprawnie. Co innego jest tu problemem. Po pierwsze - czuć powtórzenia, niezbyt przyjemne, w niektórych miejscach. Jeśli nie chcesz włączyć komentów, to przynajmniej przeczytaj sobie słowo po słowie, by uniknąć takich cudów jak:

    Nie lubiła nadużywania swojej władzy, jednak czasami ją lubiła.

     

    Druga rzecz to interpunkcja. Wydaje mi się, że autor postanowił obronić się przed błędami w dość prymitywny sposób - nawalając przecinki gdzie popadnie. Spójrzmy tylko na to zdanie:

    Twilight podskoczyła, przestraszona przez swoją przyjaciółkę, Rainbow Dash. Przez to upuściła, podnoszoną magią, książkę. Gdy w końcu uspokoiła się, powiedziała, lekko zdenerwowana:

    Zdecydowanie ich za dużo. Co do reszty, jest ok, ale szaleństwa nie ma.

     

    No i rzecz jasna, wyszkolony przez Margrabię Dolara szczerze nienawidzę słowa "pegazica". Błagam, popraw to na "pegaz".

     

    Kwestia stylu i narracji. Nie jest idealnie. Da się czytać, nie gubię się w tekście, ale jakoś tak... po prostu źle mi to brzmi. Nie bierz sobie tego do serca, jak od wielu miesięcy powtarzam, dobry styl wyraża kunszt pisarski. Tak jak mówiłem się, nie gubię się, więc to tak bardziej jako coś, co po prostu zauważyłem. Popiszesz jakiś czas i powinno się to poprawić.

     

    No... fabuła... świat... bohaterowie...

     

    Przede wszystkim, stały, codzienny wręcz zarzut. Tekst jest za krótki, bym mógł dojść do jakiś solidnych wniosków. Na podstawie tego co widzę... cóż.. nic bardzo rażącego w bohaterach nie zauważyłem, fabuła wydaje mi się dość typowa. Nie znaczy to, że jest zła, ale cóż... albo coś zaskoczy mnie później, albo będzie to do bólu... liniowe. Jest tu sporo potencjału. Jak widzę sama zagadka, co to za element, może już dostarczyć nielichą zagwozdkę.

    Teraz taka mała rada z mojej perspektywy:

    Polecam, szczerze polecam dać jakiś fragment tych starych pism. Cokolwiek. Notatka z mapy, jakiś pamiętnik, może wierszyk. Uwielbiam takie drobiazgi, one dla mnie budują głębie świata. Między innymi to właśnie zrobiłbym na Twoim miejscu.

     

    W takim razie, co dalej?

    Ano nic. Nie ma tu może literackiego objawienia, ale źle też nie jest. Myślę, że może z tego wyjść coś całkiem przyjaznego dla czytelnika. Nie zrażaj się moją ścianą tekstu i po prostu pisz dalej. Sam nie ukrywam, że jestem ciekawy, jak dalej potoczysz pewne sprawy. Dodam to, co wszystkim. Ćwiczyć! Jak najwięcej pisać i czytać, budować powoli własny styl.

     

    No i to tyle.

     

    Pozdrawiam i zachęcam do dalszej pracy!

    • +1 3
  19. Ruhisu:

    Dzięki. Cóż, argument o "pełnym spontanie" dla mnie nie ma większego znaczenia, ponieważ autor musi podjąć jakąś odpowiedzialność publikując swoje teksty. Co nie zmienia faktu, że ten pełny spontan jest wystarczająco dobry, by sam się obronić, bije ponadto sporo innych, nieraz "przemyślanych" tekstów.

     

    Ponadto cieszę się, że uważacie moją opinię za przydatną. Poważnie, to motywuje. Twórca poświęcił własny czas, by napisać tekst, ja poświęciłem swój, by go przeczytać i powiedzieć kilka słów. Mam już trochę doświadczenia, więc patrzę na niektóre detale inaczej. Niezwykle ważne jest dla mnie, że ktoś wynosi z tego coś dobrego, w jakiś sposób się ucząc.

     

    Mógłbym oczywiście w niektórych przypadkach gniewać się i hejtować, ale po cholerę? Staram się trzymać poziom i tego samego oczekuję po współkomentatorach.

     

    Pozdrawiam!

     

    Grom:

     

    O technikaliach nie będę rozmawiał, od tego mamy korektorów, ja tylko mówię o rzeczach, które mi się od razu rzucają w oczy.

     

    Co do narracji... nie wiem, jak Ci to powiedzieć. To kwestia niesamowitego wyczucia, która obrazuje umiejętności i kunszt pisarza. Nie mówię, że potrzebne są długie opisy, ale warto przeczytać wszystko na chłodno lub poprosić kogoś zaufanego, by powiedział, jak to wygląda. Ja muszę nadążać za opisem, a tu nieszczęśliwie w jakiś sposób nie zawsze umiałem wszystko wyobrazić sobie w stu procentach. To jednak drobne mankamenty.

     

    Cóż... jak na kogoś niedoświadczonego ładnie opisujesz pijaków. No i... (gdybyś potrzebował pomocy, to rozmawiasz z najbardziej podatną na alkohol osobą świata...)

     

    Drugi rozdział... Polecam i czekam na niego, z pewnością rzucę okiem. Wszystkiego dobrego i miłego pisania!

     

    PS: Applejack trudno przedstawić po polsku, znowu są potrzebne zapasy wyczucia i znajomości subtelnych, lokalnych i gwarowych stwierdzeń.

    • +1 1
  20. Hmm... całkiem sympatyczne... Przyjemne, dość dobre, chociaż i krótkie.

     

    Kilka słów moich:

     

    Od strony technicznej widziałem, że jest ok, choć w niektórych momentach gubiłem się w niewyjustowanym tekście... nie ma się jednak czym przejmować. Jedna tylko rzecz rzuciła mi się w oczy, ale to popularny błąd:

    W dialogu, przed drugim myślnikiem, czyli po zakończonej wypowiedzi, nie dajemy kropki. NIGDY. Może być wielokropek, pytajnik, wykrzyknik. Kropka nie. Polecam poprawić.

     

    Narracja pozostawia sporo do życzenia, w tym fiku dialogi są zdecydowanie lepsze, niż wypowiedzi narratora. Nie to, że sam styl jest zły, ale mam tu ten problem, że w tym tekście średnio wychodzi mi nadążanie za tym, co dokładnie robią postacie. To odrobinę irytuje, ale nie jest to taki problem, by uniemożliwić mi radość z czytania.

     

    No i sama kwestia fabularna.

    Zdarzało mi się już czytywać alkoteksty o kucykach. Tu jest to zrobione z głową, z otoczką tajemnicy. Szczerze przyznam, że opisy jabłkowych specyfików widzą mi się. Rodzina Apple zaczynająca produkcję Ponyville'skich Komandosów to perspektywa nadzwyczaj urokliwa. W całości nie ma niczego szczególnego co nie znaczy, że nie daje to radości.

    Cóż... mam takie zastrzeżenie, całość popijawki poprowadziłbym znacznie wolniej, by dobrze przyjrzeć się zachowaniu kucyków po alkoholu. To tylko sugestia, ale to chciałbym widzieć znacznie bardziej. Bo w tej chwili mam wrażenie, jakbym obcował z wycinkiem większego opowiadania. Trochę szkoda, zwłaszcza, że jest całkiem dobre.

     

    Warto przeczytać, nie jest długie, a sympatyczne. Moją przychylność zdobyłeś, mimo tego, że sam wiele rzeczy rozegrałbym inaczej. Cóż... alkokucyki są fajne i nikt nie może temu zaprzeczyć. Polecam ćwiczyć, ćwiczyć, dużo pisać i trochę poczytać. Możesz mieć przyszłość w tej dziedzinie. I czekam na coś dłuższego w tym temacie.

     

    Pozdrawiam i życzę powodzenia!

    • +1 2
  21. Czytam sobie dalej Winning... cóż... Tym razem mogę coś nawet napisać, co o tym sądzę.

     

    Strona techniczna jest dobra, błędów nie widzę. Nawalone wprawdzie przypisami w cholerę, ale przy takim slangu i wszystkim tym, co autor zamieścił w tym tekście i tak jest znakomicie, ciężko o lepsze tłumaczenie. Tutaj jak zwykle nie mam się do czego przyczepić.

     

    A co do samej treści... cóż... rozdział III podobał mi się bardziej, niż oba poprzednie razem wzięte. Dowiadujemy się coraz więcej. Postacie pokazują coraz więcej swoich możliwości, pojawiają się też nowe. Ogólnie podoba mi się, w jakim kierunku zmierza całość. Powiem też, że z każdą chwilą coraz bardziej podoba mi się podstawa CK. Owszem, jest z niej bezduszna zdobywczyni serc klacz i ogierów, ale ma jakieś zasady, a to się ceni. Cóż, wątek opieki nad dziećmi jest po prostu przewspaniały.

     

    Takie drobne szczegóły, jak spotkanie z matką czy metalowe pióra do treningu szermierki... fajności, naprawdę ubarwiające świat przedstawiony.

     

    No i na dowcipie o Sweetie instruującej Blossomforth, jak się gotuje, by było dobrze, wybuchnąłem nieopanowanym śmiechem.

     

    Czekam na więcej. By nie narażać się na pewną brutalną kontrę odpuszczę sobie "szkoda, że rozdział tak długo się tłumaczy."

     

    To na tyle

×
×
  • Utwórz nowe...