Skocz do zawartości

Alberich

Brony
  • Zawartość

    164
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    6

Posty napisane przez Alberich

  1. Uwaga, drodzy goście działu Fluttershy, oto przedstawiam istotny komunikat:

     

    Ponieważ odbywa się gruntowny i konsekwentny reset działu, którego zasadniczą pochodną jest przede wszystkim archiwizacja ponad połowy tutejszych treści. Ogólnie jedna z reguł mówiła, że pytania nie mogą się powtarzać, dlatego, by uwolnić jakieś zaangażowanie z Waszej strony, całkowicie restartujemy temat.

     

    By jednak kilka osób, które nie doczekały się odpowiedzi, nie miały do nikogo uzasadnionego żalu, ich posty zostaną przeniesione do nowego, budowanego od zera tematu z pytaniami.

     

    Gdy skończę pracę, stare pytanka pójdą do nekropol... do archiwum, gdzie będą spoczywać w pokoju do końca forum.

     

    Pozdrawiam i przepraszam za kłopoty!

  2. Tak, czy inaczej, cieszę się, że moja praca znalazła uznanie, choć smuci mnie nieco fakt, iż jest to jedyne opowiadanie, jakie Alberich może w pełni zaakceptować. Zwłaszcza iż wydawało mi się, że w kwestii stylu "Śnienie" nie odbiega (a przynajmniej nie znacząco) od moich pozostałych prac. Cóż, autorska percepcja najwyraźniej jest, jaka jest.

    Przede wszystkim ważne wyjaśnienie – nie jest to kwestia stylu. Styl rzeczywiście jest dość podobny we wszystkich tych opowiadaniach, nie różni się od siebie w sposób, który mógłby coś z mojej perspektywy zmienić. Sęk w tym, że w innych opowiadaniach niezbyt przypadła mi do gustu treść, a nie mam w zwyczaju czytać czegoś tylko dla samego stylu. Jak dla mnie wiele Twoich opowiadań w mniejszym lub większym stopniu zbliża się do nieprzyjemnej granicy "przewaga formy nad treścią" lub co gorsza "sztuka dla sztuki". Tutaj styl po prostu pasował do wydarzeń, nie miałem wrażeń, że ktoś chce mnie wziąć podstępem, po prostu mi się podobało. Jak dla mnie właśnie w tę stronę powinieneś iść z twórczością – z emocjami sobie radzisz, dlatego warto popracować, by i reszta tak dobrze operowała twistami fabularnymi i problematyką, jak właśnie to opowiadanie.

    A to co z tym zrobisz to już Twoja sprawa. Polecam jednak aż tak nie martwić się moją opinią, gdyż bywa ona miejscami dość egzotyczna,

     

    Mówisz o wizji w "Śnieniu" (technicznie rzecz biorąc, nie jest tam "czysto" moja, heh), czy ogólnej? A przede wszystkim - dlaczego? Sombra w serialu był w końcu mroczny, a już na pewno tajemniczy, jako że nie wiemy o nim niemal zupełnie nic. A ja tak naprawdę nigdy nie przedstawiłem jeszcze swojej wizji w pełni, do tego potrzebuję jeszcze dwóch opowiadań powiązanych z "Delirium" i "Pościgiem" ("Rocznica" to zupełnie osobna sprawa), do których - niestety - nie mogę się zebrać.

    Przede wszystkim Sombra w serialu ma dla mnie podstawowy problem – nie wiadomo o nim zbyt wiele. I znowu, ma to swoje zalety, gdyż pozostawia ogromne pole do spekulacji i uzupełnienia. Discord, a nawet Nightmare Moon byli zarysowani o wiele dokładniej, nawet Crysalis. Tym ciężej oddzielić, co jest oficjalną wersją Sombry, a co wizją fanów. No i nigdy nie był on moim ulubieńcem.

     

    A to, że był on, tu cytuję samego siebie "mrrroczny", to akurat nic złego. Nawet podoba mi się ta wizja, choć na tle reszty wypadł on zdecydowanie zbyt... jakby to ująć... "skutecznie". Widać, że to postać, którą naprawdę lubisz, ponieważ bardziej do niej się przykładasz i (być może mimowolnie) uczyniłeś go trochę poważniejszym i silniejszym od reszty. Teraz tylko czekać na to, co pokażesz w przyszłości, chętnie zobaczę komplet Twojej wizji.

     

    Pytanie z ciekawości - co rozumiesz przez "kierunek ogólnofandomowy"? Wspomniane przez Dolara zagubienie i wieczne niezrozumienie?

    Właśnie to. Chodzi o to, że Luna w przeciwieństwie do Celestii, nigdy nie została solidnie zarysowana w serialu, wiadomo było tylko o niej, że ma problemy społeczne i wróciła po długim wygnaniu. Ludzie fandomu zaczęli wrzucać do jej kreacji bardzo duże cech, które lubili lub po prostu w niej widzieli, skąd jej popularność, stała się trochę, lekko nieprzyjemnie mówiąc "maskotką fandomu". I tutaj widziałem w niej więcej majestatu, władzy i ciężkiej traumy (prawdziwej, solidnej), niż zagubienia, chęći powrotu do społeczeństwa połączonej z lękiem, no i nie widziałem tutaj lekko drażniącego niezrozumienia. Prawdę mówiąc ta kreacja chyba bardziej przypadła mi do gustu niż typowa.

     

     

    Przepraszam, jeśli pewnych zagadnień nie wyjaśniłem dość dokładnie, być może jeszcze tu wrócę, jak tylko przemyślę je drugi raz. W razie czego zapraszam do kontaktu drogą prywatnych wiadomości, by nie zaspamiać tematu antologii.

     

    Pozdrawiam i życzę powodzenia!

    • +1 1
  3. Podoba mi się idea antologii tematycznej. Dawno temu kupiłem sobie w księgarni taką smoczą antologię, której tytułu nie pamiętam, połączoną tematem, a jakże, smoków. Była dość nierówna, trochę średnich opowiadań, trochę dobrych, ale jedno dosłownie zmiotło mnie z nóg... Dlatego właśnie lubię takie zbiorki, są dobrą szansą na jakość. W naszej polskiej części fandomu nie mieliśmy jeszcze czegoś takiego... (chyba)

     

    I na wstępie: temat z Luną nie był "mój", temat ze snami był "mój" wybitnie. Czyli w sumie wychodzi na zero. Doradzę jednak jedną rzecz na przyszłość:

    Antologia była króciutka, a posłowia, przedsłowia i śródżyciorysy... Wypadły ogólnie odrobinę żenująco. Nie kwestionuję umiejętności ani talentu któregokolwiek z Was, jednak nazywanie kogoś "mistrzem" tuż nad jego opowiadaniem brzmi niesamowicie pretensjonalnie. W ogóle strasznie napompowaliście na początku oczekiwania, jakie to będzie niesamowite i lepsze od tego, co na co dzień widujemy w fandomie. Tekst o typowych fanfikach był po prostu przykry i na Waszym miejscu nie pisałbym czegoś takiego, bo wielu autorom, którzy naprawdę poważnie podchodzą do swojej twórczości, pozostaje słuszny niesmak.

    Oprócz tego rada techniczna – jak mówiłem, nie PDF. Widziałem mnóstwo literówek i drobiażdżków, których teraz byście nie mieli, gdybyście dali tylko mi możliwość zaznaczenia ich. O dziwo, zwłaszcza w opowiadaniu Spidiego, który jest na początku i który patronuje całej antologii. Zgrzytu-zgrzytu...

     

    Teraz zasadnicze pytania, dwa:

     

    Czy antologia daje to co obiecuje?

    Czy antologia jest dobra?

     

    Odpowiedzi znowu nie należą do najprzyjemniejszych. Na pierwsze pytanie odpowiadam – raczej nie, obiecywała stanowczo za dużo. Na drugie – niezła, choć nierówna. Z drugiej strony antologie to tego przyzwyczajają.

     

    Ale po kolei. Oto krótkie opinie o opowiadaniach:

     

     

    "Zmora" Spidiego

     

    Hmm...

    Nie, Spidi, to nie to.

    Czytałem z Twoich rzeczy tylko Żelazny Księżyc, trochę dlatego, że wszyscy go polecają, trochę dlatego, że w Oskarach musiałem. I wiesz co? Podobał mi się, naprawdę. Zdobył mnie tym, że kucyki i wojna światowa wypadły sensownie, a całość była nasycona treścią i emocjami oraz pozostałą przekonująca. Gdy potem czytałem drugi raz na wyrywki zauważyłem parę mankamentów, ale tekst pozostał bardzo dobry.

    A tu?

    Przeplatany uciekającymi od rozgoryczonej Pani Nocy kucykami, długi monolog o tym, jakim to snem jest życie. Nie podobało mi się to opowiadanie, bo było napisane bez polotu ani nuty czegokolwiek, co w jakikolwiek sposób by go wyróżniło.

    Znam filozofię Berkeleya, uczyłem się o niej... I z tego tematu dało się wycisnąć o wiele więcej, pokazując chociażby "Świat Zofii", który na tym motywie bazuje. Teraz odpieram ewentualny zarzut o długości i formie – to nie znaczy, że w kilkustronowe opowiadanie nie pozwoliło na zrobienie z tego czegoś lepszego. Co więcej, inni o tym wiedzieli i poradzili sobie z tym, jeśli miałbym wskazać kogoś, kto najbardziej poszedł na łatwiznę, to byłeś to właśnie Ty.

    I znowu – opowiadanie miało też dobre strony, dość SoLowe zakończenie było niezgorsze, a niektóre słowa z monologów nawet mi się podobały. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy obiecuje mi się, cytuję: "Antologię lunarnych opowiadań, które podważają sens świata w którym żyjemy", to oczekuję czegoś więcej. Nie starczy postawić nazwiska filozofa i zacząć o nim mówić w jakimś kontekście, by nadać opowiadaniu głębię. To tak nie działa. Cóż rzecz, sam sobie zgotowałeś ten los wszystkimi wstępami. Jeśli tak ma wyglądać coś, co wyróżnia się na tle reszty naszej twórczości, to ja zdecydowanie dziękuję.

     

    Słabsza strona antologii. Przypomnę, że reszta to debiutanci

     

     

     

    "Wieża" Omegi

     

    Oj, Omega, Omega... I znowu się zawiodłem. Wiem, że nie jesteś debiutantem, rzucałem okiem na Twoje fiki (choć z żalem stwierdzam, że żadnego nie przeczytałem w całości), rozmawiałem z Tobą... Co jak co, ale po Tobie oczekuję czegoś więcej.

    Problemem opowiadania nie jest nawet treść, która na dobrą sprawę nie jest taka zła. Lękająca się innych Luna, która ukrywa się w wieży, która pragnie wyjść, a gdy wychodzi, pragnie wrócić do kryjówki... Pomysł jest przyjemnie prosty na tle innych, naprawdę, prosty, ale nie prostacki. Problemem jest jego wykonanie.

    Ciężko się przebić przez tę ścianę tekstu, a ten blok narracji był dla mnie ciężki i niezrozumiały. Napisałbym to od nowa na Twoim miejscu, bowiem, że jesteś to w stanie zrobić lepiej. Niestety, ta praca poszła w świat. Oł... no i zdarzały się literówki, które bym zaznaczył, ale... PDF, kochany PDF.

     

     

    "Blizny Wspomnień" Magnata 159

     

    Lepiej, zdecydowanie lepiej.

    Jeśli to debiut publikacyjny, to pozostaje mi skłonić głowę. Nie jest wybitnie, ale całkiem dobrze. Choć zgrzytało mi w tym opowiadaniu parę rzeczy, podoba mi się to co zobaczyłem.

     

    Na początek co było dobre i co mnie zdobyło:

    – Wojenna historia tła, choć może przesadnie okrutna, stanowiąca dobry punkt odniesienia. Potrafisz ładnie oddać okrucieństwo i barbarzyństwo, to się ceni.

    – Zakończenie, motyw rozwiązania sprawy z Luną... Ładnie, podobało mi się. Motyw "pojedynku widzianych złych rzeczy" co najmniej udany.

    – Ogólna atmosfera i opisy, które się sprawdzają. Pod tym względem nie mogę Ci niczego zarzucić, wszystko wyglądało dość wiarygodnie.

     

    A co się nie udało lub wyszło średnio?

    – Moment z Twilight, biblioteką i łóżkiem. W kontraście z wojną... Cholera, do teraz nie mam pojęcia, co chciałeś tym osiągnąć, wyszło to śmiesznie i niepoważnie.

    – Scena w Everfree... Raz, że chyba nie do końca zrozumiałem, o co w niej chodzi, dwa, że była dla mnie przesadnie wulgarna, niemiła i okrutna. Jakoś nie pasowała mi do reszty wizji.

    – Teraz rzecz dyskusyjna, w swoim fiku mieszasz wizję "serialowej", słodkiej Equestrii z działaniami wojennymi. Przez długi czas szło to nawet dobrze, ale w niektórych momentach, zwłaszcza na samym epilogu, za nic nie wiedziałem, z czym mam do czynienia. Czy to SoL, czy może okrutne opowiadanie o ranach? No i cały czas pozostało mi wrażenie, jakby historia była dziurawa.

     

    Ogólnie – ucz się, bo nie jest źle, masz spory potencjał i już sporo umiesz. Potrenuj trochę, popisz, opublikuj tu jakieś opowiadania, bo jesteś już całkiem ok jako autor. Pomimo tych wszystkich niedoróbek stanowisz jaśniejszą stronę antologii.

     

     

    "Pragnienie Wolnośco" Flutterpony'ego

     

    Kolejne nierówne opowiadanko, choć jeśli to debiut, to nie takie złe. Jak dla mnie zdaje egzamin, choć nie przesadza z niesamowitością, nie jest dossskonałe, ale po prostu niezłe.

    Zaletą tego opowiadania jest jego strona emocjonalna i wiarygodność Luny. I chociaż nie wprowadziłeś ani do literatury ani do fandomu niczego zupełnie nowego, z tym co tworzyłeś poradziłeś sobie jak należy – Księżniczka jest wiarygodna, jej problemy prawdziwe i dość poważne. A sama scena z przedszkolem (jakim przedszkolem?) naprawdę udana. Jak dla mnie, to pod względem "architektury emocji" prezentujesz się ponad resztę antologii. Zakończenie takie jak powinno być, choć też takie, jakiego się spodziewałem.

    Ale żeby nie było za słodko – problemem jest niewiele świeżości, co akurat łatwo rozwiązać, na przyszłość po prostu zaskocz nas nowymi twistami i motywami, które pewnie dasz radę wymyślić. Nie mam się nawet czego czepiać, bo jestem prawie pewien, że następnym razem pokażesz nam się od jeszcze lepszej strony w dziedzinie kreacji świata i zagadnień. Drugi problem... Celestia. O ile Luna wychodzi ok (choć to jej baaardzo fandomowa wizja), to Celestia ma dla mnie zdecydowanie za mało majestatu. Wtedy z tym swoim wybuchem wyszła przez to ciut nienaturalnie. Polecam dokładnie się nad tym zastanowić i przemyśleć, a pewnie wyciągniesz wiele cennych wniosków.

    W skrócie – udany debiut, choć bez fajerwerków.

     

     

    "Śnienie" Malvagio

     

    Kolejny nie-debiutant. Czytałem kilka fików Malvagio... Zdecydowanie nie jestem członkiem docelowej grupy odbiorczej Twojej twórczości, wychodzę z założenia, by poezję zostawić tam, gdzie leży poezja, a prozę tam, gdzie proza, a łączenie jej... nie jest tym co specjalnie lubię. Z nutką ulgi i zadowolenia powiem, że to najlepsza według mnie rzecz, jaką od Ciebie przeczytałem i najjaśniejszy punkt antologii. To zdecydowanie najlepsze opowiadanie z zebranych tutaj, które jest naprawdę dobre. Kiwam z uznaniem głową.

    Przede wszystkim splatasz fabułę i dość dobrze Ci to wychodzi. Tekst ma problematykę, zaskakuje, w krótkim metrażu dziesięciu stron mieści sporo treści. I znowu – większość rzeczy dało się przewidzieć, choć przyznam, że końcówka z ostatnim wyborem Luny była naprawdę mocna, a samo zakończenie fanfika jest jego najlepszą częścią. A opisy specyfiki snów i "pyłu" dobrrre.

    No i kreacje łotrów dość mi się podobały, choć co nieco bawi mnie Twoja wizja Sombry. Rozumiem, że to upodobanie, ale jest taki Mrrroczny i tajemniczy... No ale w tym fiku nie wychodzi mu to na złe, więc ok.

     

    Jakbym miał sformułować jakiś zarzut... Luna. Nie wiem dlaczego, ale Twoi poprzednicy przedstawiali ją czasem bardziej przekonująco. Poszedłeś mniej w kierunku ogólnofandomowym, a bardziej w stronę majestatu i władzy. Choć nie jest źle, to ta kreacja pozostawia dla mnie odrobinę niedosytu, jakby była zbyt ogólnie zarysowana, jakby pod wizją ciągle kryła się spora, niezapisana część tabula rasa. Mimo wszystko to zarzut trochę na siłę, jest bardzo ok.

     

     

     

    No i to wszystko, co do samych opowiadań.

    Nie było tak źle, dwa udane debiuty, fik Malvagio, który wreszcie mogę w pełni zaakceptować...

     

    Tylko na przyszłość, to już rada do Spidiego, a nie do samych pisarzy, którzy spisali się naprawdę dobrze, nie obiecujcie więcej, niż jesteście w stanie dać. Polecam zrezygnować z pretensjonalnego tonu wyższości, dla własnego dobra. Ja nie mam powodu, by czuć się urażony, bo sam siebie zaliczam do lepszej strony tego fandomu, ale postępowanie w ten sposób nie jest rozsądne. Jest różnica miedzy znaniem własnej wartości, a bezsensownym wywyższaniem się i manifestowaniem, jak to wspaniałym się jest pisarzem.

     

     

    Tak czy inaczej pozdrawiam Was ciepło i pomimo całej otoczki, jaką zrobiliście dookoła siebie (na własne życzenie), życzę Wam powodzenia, a nowym gratuluję debiutu.

    • +1 8
  4. Widzę, że pojawiła się tu ciekawa dyskusja na tematy fanfików, ich publikacji i rzeczy związanych z tworzeniem. To moje tematy, dlatego widząc, że z pewne tezy wydały mi się naprawdę dziwne, postanowiłem wtrącić swoją opinię.

     

    Przede wszystkim kwestia edycji i publikowania tekstu:

     

    Google Docs jest prawdopodobnie najlepszym rozwiązaniem pod względem publikacji. Daje wiele możliwości – korekty w czasie rzeczywistym, zaznaczania komentarzy, pracy w kilka osób (bezcenne nie tylko dla korektorów, ale i redaktorów). W dodatku jest stosunkowo prosty i intuicyjny. W żadnym razie nie neguję PDFów, wręcz przeciwnie, dawanie linka oprócz Docsów również w PDFie, jest bardzo dobrą praktyką, gdyż jest to format łatwiejszy do pobrania i wczytania. Jeśli jednak dostajemy do ręki tak potężne narzędzie do poprawiania błędów, dlaczego mamy z niego nie skorzystać i działać tylko w nie dających możliwości lekkiej poprawy PDFach? Nie mamy sztabu profesjonalnych edytorów, a znalezienie w fandomie korektora, który poprawi wszystkie błędy, graniczy z cudem (moim zdaniem tacy nawet nie istnieją). Komentowanie jest więc dobre dla autorów chcących podnieść stronę techniczną fanfika, a i pośrednio dla odbiorców, którzy będą go czytać.

     

    A edytor? Sam korzystam z Worda, jednak wiem, że niektórzy bardzo dobrze opanowali GDocsy i tworzą tam fanfiki równie dobrze i estetycznie. Spójrzmy prawdzie w oczy, nie tworzymy magazynu, który musi mieć dopasowany każdy szczegół, a do prawidłowego sformatowania opowiadania wystarczą najprostsze funkcje. W dodatku, jak pisałem wyżej, Docsy umożliwiają pracę wielu osobą naraz, przez co porównanie ich do Painta jest trochę nie na miejscu. Spełniają swoją rolę bardzo dobrze, mówię to, choć sam korzystam z moim zdaniem lepszego Worda.

     

    Ja tam zawsze czytałem książki, aby poznać losy bohaterów, identyfikować się z nimi i tak dalej. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że biorąc do ręki np. "Władcę Pierścieni" powinienem go poprawiać i komentować na marginesach. Ale spoko, ja nie żyję w epoce internetów, gdzie od książki więcej warte jest 100 lajków na fejsie i można robić publicznego streama, gdzie widać, jak się pracuje. Wtedy można komentować na bieżąco nowo powstające dzieło! :crazytwi:

     

    Oj, Spidi, Spidi. Zauważ, że "Władca Pierścieni" przeszedł już profesjonalną korektę (wielokrotną) i tłumaczenie. Fanfiki są pisane w takiej a nie innej specyfice i zwyczajnie bardziej tego potrzebują. Co więcej nikogo nie zmuszamy do zaznaczania błędów, jeśli ktoś nie chce, w żadnym razie nie musi. Gdybym jednak sam znalazł w drukowanej książce błąd (a zdarzało się) i mógł w jednej chwili poinformować o nim wydawcę (co pozwalają Docsy), to bym to bez wahania zrobił.

     

    To, czy ktoś utożsamia się z taką wizją epoki internetów czy nie, zostawiam czytającym komentarze. Choć internet niesie ze sobą wiele spłycenia i skrócenia treści, daje też masę ułatwień, udogodnień i naprawdę cennych możliwości, takich jak szybsze i sprawniejsze poprawianie tekstów. Demonizowanie go w ten sposób to przesada.

     

    Fanfik to nie książka? To po co piszemy fanfiki, jak nie po to, aby dorównać mistrzom, którzy po prostu mieli trochę szczęścia i ktoś ich wydał, a nas nie? :) Z całym szacunkiem, ale ja tworząc każdą swoją historię robię to z myślą, żeby robić to jak najlepiej, jakbym pisał książkę. Nie mam jednak środków, aby zapewnić temu fizyczną oprawę i profesjonalną edycję, jedyna różnica (to często kwestia kasy i nazwiska). Fakt jednak, że 99% twóczości fandomu jest słaba, bo ludzie piszą to w zamyślę "machnę se fanfika, bo to łatwe". Jak Ruhisu lub Sonic rysują, to nie po to, aby zrobić coś "fandomowego". Tworzą coś z zamysłem, że chcieliby stworzyć z tego coś prawdziwie artystycznego.
     
    Ok, jeżeli pisanie ktoś traktuje jako ciekawostkę w swoim życiu, to... może używać painta do zrobienia okładki, jak i docsa do napisania. Egoistycznie stwierdzam jednak, że to nie wystarcza i jak ktoś chce tworzyć fanfiki "jak książki".

     
    No i tym razem doszliśmy do nieporozumienia w nazywaniu pewnych rzeczy. Fanfiki w formie, jaką znamy i jaką rozpowszechniamy w internecie nie są książkami. Są opowiadaniami, powieściami, literaturą, ale nie są książkami. Książka to pewien nośnik fizyczny, a jej formy większość fandomowych dzieł nie ma szans się doczekać. To też trzeba założyć przy pisaniu. Nie musi to jednak przynosić żadnych strat na jakości. Ja tworząc swoje fanfiki też robię to z myślą, by były jak najlepsze, a jednak wiem, że nie tworzę książki.
     
    Tu też poruszamy istotny temat "podejścia profesjonalnego". Bowiem musimy zrozumieć, że w wielu sytuacjach to, co w jednym miejscu nazywamy profesjonalizmem, w innym będzie robieniem ruchu o nic. Fandomowa specyfika nie oznacza, że nasi twórcy lub nasze dzieła są wiele gorsze od wydawniczego rynku literatury, oznacza, że sprawa wygląda inaczej. Nad dziełami nie czuwa profesjonalny sztab korektorów i doradców, nie musimy z nikim negocjować tantiemów i honorariów. Naszym zadaniem jest sprawić, by nasze dzieła były jak najlepsze i jak najlepiej nadawały się dla czytelników, a nie bić się o normy, które tutaj często się nie sprawdzają. Mogąc poprawić błędy komentarzami dajmy sobie szansę. Mamy też wolniejszą rękę w eksperymentowaniu, ponieważ nie grożą nam ekonomiczne straty.
     
    A stwierdzenie, że 99% twórczości fandomu jest słaba, to zdecydowane nadużycie. Tak jak pisali inni komentatorzy, nasz lokalny świat literacki trzyma się i tak nadzwyczaj solidnie. A to, że zakładam, że robię coś fandomowego nie znaczy, że równocześnie sam sobie mówię, że będzie to słabsze, jednak w pełni uwzględniam specyfikę tego co tworzę.
     
    A co do ostatnich zdań... wiele twierdzeń w Kawiarni Szkockiej, istotnych dla matematyki, udowadnianych było na obrusach. Czy forma naprawdę jest aż tak istotna?
     
    No i ostatni argument – większość z nas to debiutanci, niekiedy naprawdę znakomici, ale debiutanci. Nie mamy publikacji książkowych, ani grubej teczki z dokonaniami, więc musimy się uczyć. Fandomowa specyfika to uwzględnia i daje nam prawdopodobnie jedne z najlepszych narzędzi, by doskonalić warsztat i umiejętności. Więc po prostu ćwiczmy i doskonalmy się, by w przyszłości martwić się kompletnie niepasującymi do tutejszej rzeczywistości standardów. Bo ważne jest, by pisać dobrze (a żadne z zaproponowanych przez tutejszych komentatorów rozwiązań nie pogarszało niczyich zdolności) i stale się doskonalić, a dopiero potem myśleć (ewentualnie) o poważnych rynkach i wydaniach. To nie jest czas ani miejsce na to. Co – ponownie mówiąc – nie zmienia faktu, że niektóre fanfiki są naprawdę znakomite i poziomem przebijają literaturę drukowaną.
     
    Pozdrawiam wszystkich!
     
    PS: A do niektórych artykułów być może jeszcze się odniosę.
     
    EDIT: Post odbudowany po podziurawieniu. Istnieje niewielkie ryzyko, że zeżarło mi jakieś stwierdzenie, ale chyba wypisałem wszystko co chciałem. Za utrudnienia przepraszam.

    • +1 3
  5. Zanim ocenię samego fanfika czas na małą dyskusję światopoglądową:

     

    Jak to nie jest oneshot, to ja kurcze nie wiem co nim jest.

    I fakt, że ma dwa rozdziały nie jest w stanie tego zmienić. To jest tylko siedem stron, kilkanaście minut czytania. Zasada, by uznawać za nieoneshota wszystko to, co jest w jakiś sposób podzielone wydaje mi się bezsensowna. To tylko tak na wstępie, bardziej w sprawach forumowo-tagowych.

     

    A sam fanfik?

    Jakoś tak nagle okazało się, że jednak nie czytałem pierwowzoru, więc od razu poszedłem go nadrobić. Całość jest smutna, to fakt, taka... może przesadziłbym ze słowem "bolesna", ale na pewno ciężka dla kogoś wrażliwego. Niestety nie zmienia to faktu, że ten fanfik mi się nie podoba.

     

    A żeby było jeszcze dziwniej, być może dlatego, że najpierw przeczytałem kontynuację, uważam ją za lepszą od pierwowzoru. Nadal najwyżej "dobrą", ale lepszą.

     

    Nie powinienem być zbyt gołosłowny, jednak zanim powiem, dlaczego właściwie nie jestem entuzjastą tego fanfika, kilka słów o tłumaczeniu:

    Jak zwykle – bardzo dobre. Tyle, to jest Dolar, on wie co robi. Akurat mimo tego, że niezbyt podobało mi się to opowiadanie, uważam, że dobrze dobrał obiekt tłumaczenia. Jest o czym dyskutować.

     

    Powrót do tematu:

     

    Rzeczy, które podobały mi się w tym fanfiku: (w obu częściach)

     

    – Jak wspomniałem wyżej, mimo wszystko jest on smutny. Wyrazu uznania dla autora, że udało mu się ten tekst takim uczynić.

     

    – Pewna atmosfera niejasności, zwłaszcza w pierwowzorze. Tam czytelnik dowiadywał się rzeczy ze słów Pinkie, tutaj mamy kulisy wszystkiego. To dobry mechanizm, by nie podać wszystkiego wprost, tylko pozwolić odbiorcy wywnioskować smutne, brutalne wręcz informację z niewinnej otoczki. A tutejsze wyjaśnienie, dlaczego stało się tak a nie inaczej... ładnie uzupełnia całość. Jak mówiłem, kontynuacja podoba mi się bardziej niż pierwsza część.

     

    – Kreacja Rainbow Dash. Pomijając już fakt, że ta rola niezbyt pasuje mi do akurat tej postaci... tutaj się sprawdziła. Osoba z jednej strony zdecydowana, by postąpić słusznie i dobrze, a z drugiej też delikatna i gotowa zachować minimum pozorów. A wszystko dla dobra przyjaciółki. W takim a nie innym fanfiku sprawdziło się to świetnie, choć przeniesienie tej wizji RD na inny grunt... nie, to nie byłby dobry pomysł.

     

    – Długość. Bardzo odpowiednia, zarówno jednej, jak i drugiej części. Idealne podanie sobie jednej, konkretnej dawki żalu.

     

     

    Teraz, co mi się nie podobało:

     

    – Pinkie Pie. Uwielbiam tę postać i choć sam miewam problemy z jej kreacją, lubię, by do jej oddawania w fanfikach podchodzić poważnie. Tutaj popełniono horrendalny nietakt – uznano poziom jej inteligencji i rozumienia świata za najwyżej dziecięcy. Problem w tym, że Pinkie łączy w sobie niewinność, chaotyczność, pewny brak zrozumienia rzeczy, które inny uznają za oczywiste z jednoczesnym posiadaniem wiedzy i poznania takiej strony sytuacji, której inni nigdy nie zobaczą. W skrócie – Pinkie nie widzi mnie, widzi inaczej.

    Mógłbym usłyszeć kontrargument, że to opowiadanie o wyparciu i niemożności zaakceptowania pewnych zbyt przykrych dla nas rzeczy, dlatego taka a nie inna wizja bohaterki jest bardzo potrzebna. Uważam jednak, że nie tylko można było to zrobić lepiej, ale nawet trzeba było. O ile przyjemniej oglądałoby się wyparcie dojrzałej Pinkie, która zdaje sobie sprawę z pewnych rzeczy, ale zwyczajnie nie chcę tego zrozumieć i zaakceptować, mniej dziecinnej, bardziej dojrzałej w chaotyczny sposób. A jak ktoś chciał zachować taką a nie inną formę, mógł faktycznie napisać opowiadanie o jakimś małym źrebaku.

     

    – Wszystkie pozostałe postacie w fanfiku z wyjątkiem Rainbow Dash. Zwłaszcza Twilight i pani Cake. Och, naprawdę, jeśli kucyki wiedzą, jaka jest Pinkie (a tutaj ciągle mam wrażenie, jakby one znały właśnie tę serialową, nie wizję autora), to powinny coś z tym zrobić, najdelikatniej, jak tylko są w stanie. Czy w tym fiku tylko i wyłącznie Rainbow Dash ma i dobrą wolę i pomysł na działanie jednocześnie? Jak dla mnie ktoś tu mocno się pogubił w tym, co chce przedstawiać. No i nie mogę pozbyć się wrażenia, że ktoś tu chciał osiągnąć tragedię kosztem kreacji, zamiast postarać się wymyślić coś lepszego.

     

    – Ostatnia rzecz to stwierdzenie faktu, być może nawet nie wada. Tekst używa najprostszej, najbardziej typowej sztuczki jaką tylko może, by osiągnąć nasze łzy – mówi o utracie kogoś bliskiego dla nas, do tego znowu najbardziej typowo, naszego zwierzaka, w najbardziej typowy sposób, bo umarł. Jak mówię, to doskonały i zawsze skuteczny sposób, bo sama tego typu sytuacja jest bardzo smutna i przykra dla każdego z nas, więc łatwo osiągnąć konkretne emocje. I by ktoś nie zrozumiał mnie źle – nie mam nic przeciwko temu, że ktoś pisze teksty na tę modłę i korzystające z tego schematu, wręcz przeciwnie, skoro są skuteczne, czemu tego nie robić? Problem w tym, że tutaj, przy typowym podejściu, wykonanie jest najwyżej porządne, w otoczeniu kilku poważnych dla mnie mankamentów, których w żaden sposób nie rozwiązano. Sam fakt, że po lekturze zamiast po prostu dać się ponieść emocjom, ja zastanawiam się, dlaczego pewnych rzeczy zrobiono za słabo, jest dla mnie znakiem, że coś tu jest nie tak. I ponownie, nie ma tekstów idealnych, ani idealnych kreacji, ani stuprocentowej idealności. Tylko w tym jednym przypadku walory tekstu nie są w stanie zasłonić mi jego niedoróbek. Przykro mi, jednak tak uważam.

     

     

    Cieszę się, że przeczytałem tego fanfika i jego pierwowzór. To nie był stracony czas, nawet jeśli oceniam go jak oceniam. Tak samo cieszę się, że oba zostały przetłumaczone. Polski fandom potrzebuje dobrych [sad]ów. Polecam rzucić okiem na tego fanfika, choć jak wspomniałem, sam nie jestem jego entuzjastą. A gwoli ścisłości nie mam serca z kamienia, też zdarza mi się ronić łzy na smutach. Tutaj... no niestety...

     

    Pozdrawiam serdecznie tłumacza, przyszłych i przeszłych czytelników!

    • +1 3
  6. Zoameldar:

     

    No to Ty też masz obiecane piwo ode mnie, a jak mówi podstawowe prawo stawiania: "Jeśli Ty wisisz komuś piwo i on Tobie pamiętaj – to się nigdy nie zeruje!" :D

     

    Więc na następnym MLK lub kiedyś na ponymeecie warto byłoby udać się gdzieś razem, wypić i ponarzekać na tych mistrzów zorganizowania. Dziękuję serdecznie i życzę powodzenia!

     

    No i jeszcze garść uwag:

     

    Razem z kilkoma osobami zorganizowaliśmy sobie prowizoryczny sleep room na ostatnim półpiętrze. Wygodniejszy, mniej zatłoczony, odosobniony, najlepszy możliwy. Niestety, chyba nie było już innych takich fajnych miejscówek... A tłok był ogromny, sami VIPowie mówili, że ich pokoje były zatłoczone.

     

    Nie mogłem zostać niestety do końca, gdyż zmęczenie tak dało mi się we znaki, że musiałem pognać do domu przespać parę godzin. Szkoda, ale całą noc harcowałem a i poprzednią nie spałem... ludzki organizm ma granicę.

     

    I mimo wszystko bawiłem się świetnie. Spotkałem zarówno starych, kozackich znajomych, jak Plothorse, Tomek, Neon, Chemik, Irwin, Dolar, Baffling, Ottonand, Flyghting, Vertigo... Jeśli kogoś pominąłem, bardzo przepraszam, dużo Was. No i paru nowych, jak Imesh czy Psoras. Plus pozdrawiam sympatycznych dyskutantów z prelekcji! Szacun, warto było przyjść dla Was wszystkich.

     

    Ach i jedna rzecz. Zastanawia mnie, czy był head-organizator? A nawet jeśli, to czemu nikt nie wie kim on jest? A powinien być, jeden, konkretny człowiek, bo odpowiedzialność musi mieć imię i nazwisko. Wtedy on czuwałby nad resztą i stanowiłby ostatnią egzekutywę. Jak dla mnie przy takich imprezach to niemal konieczne, bo przy równości pionu decyzyjnego może powstać straszliwy chaos. No i oznaczenia wszystkich... przydałoby się coś wyraźniejszego. A planach na drzwiach już mówiłem.

     

    No nic... tak czy inaczej było fajnie. Pozdrawiam wszystkich i dziękuję za miłe wrażenia!

    • +1 4
  7.             Dobra, jako że sytuacja z prelekcjami była odrobinę kłopotliwa, nadszedł czas, bym wyjaśnił parę rzeczy, które może jeszcze nie są jasne.

                Zoameldar:

                Pod żadnym pozorem nie winię Cię za to co działo się pod drzwiami, bo i nie mam za co, nie było to Twoją winą, że organizatorzy rozwalili plan, obaj staliśmy się ofiarami ich niekompetencji. Nikt, a już na pewno nie ja, nie ma do Ciebie pretensji o to, że broniłeś swojej prelekcji. Ja byłem miejscami cholernie wkurzony, nawet nie ze względu na mnie, tylko sporej grupy ludzi, którzy przyleźli zgodnie z drukowanym planem posłuchać co mam do powiedzenia, a nie mogli tego zrobić ze względu na pomyłkę z harmonogramem.

                Po naszym pierwszym szturmie poszedłem na poszukiwanie organizatora, który dopiero wtedy wyjaśnił mi w czym problem. Czemu nie zrobił tego wcześniej? Bo jak to ujął „nie wiedział gdzie jestem ani nie miał do mnie numeru”. No super, choć brzmiało to tak, jakby w ogóle nie próbował czegokolwiek. I jak powiedział Irwin, wystarczyło napisać na drzwiach kartę albo wywiesić plan i to na nim wprowadzić erratę. Czemu tak się nie stało? No cóż… organizacja, a raczej antyorganizacja. Nie powierzyłbym im po tym wszystkim kiosku Ruchu na godzinę, a co dopiero konwentu.

                Uznałem jego rację i wycofałem się. Z tym, że koleś wyraźnie powiedział nam, że prelekcja oficjalnie zaczyna się o godzinie 18! Tak powiedział! Zebrałem więc tłum po raz drugi i czekaliśmy. Gdy nadszedł czas znowu dokonaliśmy szturmu, po którym (ło… płonęła pode mną podłoga wtedy z gniewu) poszliśmy po organizatorów. Jak mówiłem – nie mieliśmy do Ciebie pretensji o to, że siedzisz tam za długo, tylko o to, że ktoś obiecał nam salę o konkretnej godzinie, a potem puff! Ni ma!

                A i przyznaję, posypuję głowę popiołem, mogłem pójść do nich od razu, jak tylko znalazłem błąd w planie. Nie zrobiłem tego, bo sądziłem, że ten drukowany jest ważniejszy niż ten w Internecie i widocznie tak ma być. No i obaj się przez to srogo na tym przejechaliśmy

                No i proszę też, byś postarał się nas zrozumieć. „Koleś stukający teatralnie w zegarek” faktycznie mógł być irytujący (sam miałem zresztą raz taką sytuację, więc wiem, jak to potrafi wkurzyć). Zważ proszę jednak na to, że (zwłaszcza za drugim razem) myśleliśmy, że sala nam się należy ze względu na niedopatrzenie organizatorów. Zdarzały się też przypadki konwentowe (znowu wracam do wspomnień, kiedy to ja stałem się ofiarą), że po prostu następni włazili i przerywali. Nie „stukali teatralnie w zegarek” jak ja, tylko stwierdzali, że mają do tego prawo i po prostu blokowali. Dodam też, że wielu problemów nie byłoby, gdybyś podszedł na chwilę do nas i spróbował nam wytłumaczyć o co chodzi, chociaż w trzech zdaniach. Ja coś próbowałem mówić, Ty próbowałeś, ale przez tę salę nic nie było słychać, a dyszało mi w kark mnóstwo moich przyszłych słuchaczy. I znowu, rozsądna strefa buforowa rozwiązałaby ten problem, tak 10-15 minut przerw między prelekcjami. Ale nie, bo po co, kochani organizatorzy.

                Więc w ramach krótkiego podsumowania – organizacja dała wiadomo czego i tylko ją należy za to winić. Ja, jak mówiłem, nie widzę tu winy ani swojej, ani Twojej, ani nikogo innego, poza grupą nieodpowiedzialnych panów u góry. Cud, że przy czymś takim konwent się w ogóle udał.

     

    Dziękuję i składam przepełnione ironią gratulacje organizatorom!

    • +1 1
  8. Zacznę w sposób dość pomocny... Oto link do poradnika na FGE, gdzie cierpliwie wyjaśniono wszystkie zawiłości wstawiania prac na google docs. Przyda Ci się, bo widzę, że próbujesz, a niezbyt sobie z tym radzisz. Proszę bardzo:

     

    LINK

     

    A teraz o samym fanfiku:

     

    Mam mieszane uczucia z przewagą niestety tych negatywnych. Nie spodobał mi się ten fanfik, choć z ulgą stwierdzam, że widziałem już dużo gorsze. Może nie jest to wymarzony debiut, jednak mimo wszystko widzę, że kombinujesz i próbujesz... Prosiłeś o konstruktywną krytykę... No to zium:

     

    Strona techniczna boli. Prawie nic nie zostało wykonane dobrze. Jeśli chcesz, by ludzie poważnie odebrali tekst, musisz zadbać o jego wizualność i poprawność. Tutaj wygląda to horrendalnie. Nie dość, że format nie jest typowy i nie pozwala mi zaznaczać błędów, to jeszcze dałeś dziwną czcionkę i nie znasz zasad zapisu dialogów. Trudno, znajdź sobie na forum w głównym dziale poradnik i rzuć okiem.

    Z samych błędów z góry pomijam interpunkcyjne. Są w ilości dużej, ale przesłaniają je poważne problemy. Bym nie był gołosłowny:

    – Zapisywanie imion z błędem. "Twilght", "Pinky", "Apple Jack". Udało Ci się zapisać KAŻDE imię w tekście chociaż z jednym błędem. :D

    – Drobne literówki i dziwny szyk. Może zaznaczyłbym niektóre, gdyby dało się komentować w tekście.

    – Brak justowania i jeden wielki chaos.

     

    Dlatego pierwsze co powinieneś zrobić, to zdanie po zdaniu, poprawić swój tekst. A potem wstawić go w sposób poprawny, zgodny z poradnikiem. Wtedy to będzie inna para kaloszy.

     

    Nie wypowiem się jednak tylko o błędach, skomentuję też fabułę i sposób w jaki piszesz:

     

    Na początku myślałem, że będzie to klon "Silent Ponyville" (jeśli nie czytałeś, polecam, przykład na to, że da się pisać świetnego grimdarka), jednak okazało się, że niezupełnie. Sam pomysł na to, by wypuścić z głowy Pinkie masę koszmarów, które siedziały w jej chaotycznym umyśle, nie jest taki zły, jeśli tylko zabierze się za to z sensem i smakiem. Prawdziwą grozę buduje się nie przez masę tortur i krwi, tylko działając na wyobraźnię czytelnika, wymyślnymi opisami, zarówno strasznych, nienaturalnych czynów, jak i tego, co postacie wtedy czuły i myślały.

    No i warto zmienić rozwiązanie. Nie zostawiaj niczego na "tak po prostu". Twilight postanowiła wypróbować nowy czar i zaprasza Pinkie... Nie jest to aż takie złe, ale inny wstęp bardziej podziałałby na czytelnika, niż "chodź i może coś z tego wyjdzie".
    Kolejna istotna kwestia – najpotężniejszą bronią w Twoich rękach jest zaskoczenie i niewiedza... Więc dawkuj je zdrowo.

     

    Musisz jeszcze wiele ćwiczyć, ale sam pomysł na opowiadanie może wyjść. Przede wszystkim, oprócz strony wizualnej popraw jeszcze ogólną konstrukcję. Nie "krótki opis – wielki blok dialogów – krótki opis – kolejny blok dialogów", staraj się pokazywać wszystko na bieżąco. Nie piszesz sztuki teatralnej, że interesuje nas samo gadanie, tylko opowiadania. Działaj.

     

    Jak na razie nie jestem entuzjastą tego opowiadania, jednak gdybyś wziął sobie parę rad do serca, może z tego wyjść coś... znośnego. Doradzam zastanowić się nad tekstem i trochę poprawić. Pomysł może nie jakiś bardzo oryginalny, ale z dużym potencjałem, więc chociażby za ten mogę Cię trochę pochwalić.

     

    Pozdrawiam i zachęcam do ciężkich prac nad tekstem!

    • +1 3
  9. Czekałem i czekałem, jakoś tak nie komentując tego fanfika.

     

    Ale to już ten moment, kiedy trzeba!

     

    Oto Baffling ukończył swoje pierwsze opowiadanie (choć przy 100 000 słów lepsze byłoby już słowo "powieść"). To niesamowity moment w życiu pisarza, który zasługuje na celebrację. Dlatego i ja dołączę się i powiem kilka słów.

     

    Jestem... a raczej byłem prereaderem "Reliktu". Od początku śledziłem zmiany i postęp historii, nie znając jednak wszystkich ukrytych niuansów i pułapek. Powoli przyglądałem się, w którą stronę zmierzały wydarzenia. Raz akceptowałem ten kierunek bardziej, innym razem mniej, jednak ogólnie aprobowałem to, co działo się w tym opowiadaniu. Jako, że jestem z nim związany nie będę się bawił w recenzję, w której i tak nie umiałbym zachować ani grama obiektywizmu, po prostu wypiszę wszystkie plusy i ciepną zasłużonym głosem na EPIC, tak będzie najsłuszniej.

     

    W takim razie: dlaczego Relikt jest naprawdę dobrym fanfikiem?

     

    Przede wszystkim napędzają go dwie wyjątkowo udane kreacje bohaterów. Pinkie Pie w wykonaniu Bafflinga to mistrzostwo, zachowanie jej pełnej skuteczności w połączeniu z masą znanego z serialu randomu. Ta wizja różowej klaczy perfekcyjnie łączy absurdalne momenty z ciągłym podążaniem trasą fabuły, nie tylko nie niszcząc jej, co samo w sobie już jest bardzo trudne, ale nawet popychając. Jeśli ktoś lubi tę postać, w tym fiku nie poczuje się zawiedziony.

    Druga Twilight, która jest tu najbardziej dynamiczną i głęboką postacią, wyraźnie widać, że to przede wszystkim jej historia. Ze swoim sceptycznym podejściem i ciągłymi wątpliwościami wyraźnie kontrastuje z chaotyczną Pinkie. Choć występują tu wszystkie kucyki z głównej szóstki, to właśnie ta dwójka naprawdę pokazuje nam, czym jest udana kreacja. Twi pokazuje nam też ciężki problem – jak trudnym momentem jest ten czas, gdy ktoś, kto jest dla nas autorytetem, blaknie na naszych oczach i pogrąża się. Jak wiele da się usprawiedliwić...? I jak wiele da się rzucić oskarżeń...?

     

    Kolejna rzecz to fabuła, która jest naprawdę solidnie przemyślana i zbudowana w przyjemny dla odbiorcy sposób. Pewne rzeczy da się łatwo przewidzieć, przez co ma się jakieś pojęcie, w którą stronę zmierza fanfik, inne są trudne, ale też możliwe do odgadnięcia, przez co mamy cenną satysfakcję, a ostatnie zaskakują mimo wszystko. Jak dla mnie swoją pełną moc to opowiadanie pokazało w trzech ostatnich rozdziałach, gdy dopiero odkryto karty.

    Oprócz tego konstrukcja sprzyja zadawaniu pytań, które autor delikatnie nam sugeruje. To cenna rzecz w tekście, gdy patrzymy na niego i próbujemy odgadnąć, w którą stronę idzie. Jednym z powodów, dla którego jest to w ogóle możliwe, jest fakt, że jednak choć trochę zależy nam na bohaterach.

    A zakończenie... udane i takie, jakie powinno być.

     

    Tekst pod lekką, przygodową formą, nie popadając w żadne skrajności, przesyła też trochę problemów i treści, nad którymi warto się namyślić nie ze względu na fabułę, ale... po prostu. Jak to ująłem wczoraj z Bafflingiem, daleko mu do "neutralności światopoglądowej". Nie ma się jednak obaw, że próbuje nas moralizować lub nawracać na siłę, zostało to zrobione wyjątkowo nienachalnie.

     

    Wracając znów do fabuły, najdoskonalszy był chyba twist... Nie będę spoilował, ale ostatnie rzeczy z ostatniego rozdziału idealnie dopełniły obrazu. Nie bez powodu ten fik nazywa się "Relikt".

     

    Teraz już nie o samym opowiadaniu, tylko o tym, co uważam za najlepsze. To jest debiut, pierwszy długi tekst Bafflinga. Naprawdę fajnie zacznie się teraz, gdy wzbogacony o doświadczenie i nowe umiejętności, będzie tworzył dalej. Jestem przekonany, że dopiero zobaczymy, co naprawdę potrafi i to już niebawem.

     

    Mam nadzieję, że to wystarczy jako uzasadnienie. Myk, myk, myk, myk, Epic, alegancja Francja, Dawidy Bankowe.

     

    Zachęcam wszystkich do czytania i składam serdeczne gratulacje autorowi.

     

    Pozdrawiam serdecznie każdego w temacie!

    • +1 2
  10. Dobra, ja też wtrącę parę słów od siebie. Przeczytałem "Klacz w czerwonym kapeluszu" i dawno nie miałem tak sprzecznych uczuć. Nagromadziło się tego w cholerę i trochę, dlatego postaram się to zgrabnie wypisać:

     

    To opowiadanie jest dobre, naprawdę.

    To opowiadanie mi się nie podoba.

    Nie lubię komentować opowiadań, które uważam za dobre, a które mi się nie podobają, bo to trudne.

    W dodatku to jeszcze Madeleine jest autorką... nosz...

     

    Skoro ogólnikową część mamy za sobą, mogę przejść do właściwej treści komentarza, czyli opowiedzieć co myślę o utworze... No cóż...

     

    Tylko pobieżnie rzuciłem okiem na komentarze u góry, ale z tego co widziałem wszyscy słusznie chwalą Cię za styl. Yup, jest za co, bowiem napisane jest to świetnym piórem (beznadziejna przenośnia, coś jak gotowanie wspaniałych obiadów drogimi garnkami). W sumie jest dobre właśnie dlatego i dlatego warto je było czytać, bo dobór słów, opisów i ogólnie wszystkiego jest... bardzo ładny. Czapki z głów, od dawna uważam, że jeden z bardziej miarodajnych wyznaczników umiejętności autora jest jego styl, więc... Wyznacznik Twoich umiejętności jest... gdybym powiedział "wysoki", to tak jakbym stwierdził, że spirytus to troszkę mocniejszy alkohol (a nie jestem Rosjaninem!) Naprawdę, wyrazy szacunku z mojej strony.

    Ale... hyh... No właśnie. Jeden mankament, ale to znowu prawdopodobnie kwestia gustów. Nie jestem wielbicielem narracji drugoosobowej. To trochę tak, jakby tekst miał sugerować mi, że to mogłem być ja. Rozumiem – spotęgowanie emocji. Rozumiem – zwiększenie zaskoczenie puentą. Rozumiem – że dodaje to pewnej tragedii, poczucia wewnętrznego głosu. Wszystko to rozumiem.

    Przy tym jednak tekst skakał tym, do kogo się zwraca drugoosobową narracją, przez co czułem się miejscami skonfundowany. Nie lubię tej narracji – to tylko gusta (wolę uprzedzić)... No i trzecia rzecz...

    Problem w tym, że ta narracja traktuję mnie, odbiorcę tego opowiadania w takim sposób, bym bardziej umiał wyobrazić sobie tę sytuację. Ja, jako ja, czułbym większą tragedię, gdybym widział to z perspektywy osoby trzeciej. Leżącą na ziemi, zbrukaną klacz o ciężkich wewnętrznych dylematach, obraz nędzy i rozpaczy. Tekst jednak sugeruje, że to ja mam się tak poczuć. No właśnie, problem w tym, że ja nie jestem w stanie poczuć się jak czująca rozterki miłosne, nieskończenie poniżona kobieta (to określenie nawet bardziej mi pasuje niż klacz). Nie chodzi tu nawet o brak empatii, gdyż tej, stety lub niestety, mi nie brakuje. Po prostu nie umiem tak sobie ustalić myślenia, zmienić paradygmatu, by poczuć tę tragedię jako osobistą, poczuć niespełnioną miłość do kogoś, kto wydaje się wrakiem, zrozumieć, jak to jest przeżyć coś tak potwornego. Choćbym się starał, to raczej nie do obejścia... Szkoda... chyba...

    Pod żadnym pozorem nie jest to nic dyskwalifikującego opowiadanie, jak napisałem wyżej, rozumiem ten zabieg i nawet trochę podziwiam... Ale wybitnie pode mnie nie trafił. Zastanawiam się, jak wielu potencjalnych odbiorców zareagowało tak samo... Na nieszczęście uważam, że różnice między pisanymi przez kobiety i przez mężczyzn opowiadaniami są... Mało tego, nawet je widać. Broń Panie Boże Królu Wieczysty na Wysokości nie mówię, że któraś strona piszę lepiej lub gorzej... na pewno inaczej.

     

    Fabuła... Skromna i skupiona przede wszystkim na emocjach, jednak z puentą i solidnym zaskoczeniem. Nie mam się do czego przyczepić, jak na "króciznę" sześciostronną, to znakomity wynik. Nie uważam, że opowiadanie powinno być dłuższe, jak dla mnie taki stan ilościowy dodaje mu gwałtowności... Niezręczne słowo... ojć... Solidna robota.

     

    To jeszcze pozwolę sobie ponarzekać w dwóch sprawach:

     

    Raz: znowu subiektywizm, że sedno niegodziwości tego opowiadania zostało przedstawione tak mocno, dosadnie i skutecznie, że udało mu się mnie poruszyć, niestety akurat od tej strony, od której nie lubię być poruszany. Na moje nieszczęście mam mimowolne, paskudnie purytańskie podejście, przez co nie lubię czytać o niektórych rzeczach. Tak, zrobiłaś tutaj coś tak dobrze, że udało Ci się uderzyć bezpośrednio w moją najmniej opancerzoną stronę. Nie sposób tego nie szanować, dlatego uważam to akurat za dobre zagranie, po to są takie wątki, by ich w opowiadaniach umiejętnie używać. A że Alberichy nie lubią, no to trudno.

     

    Dwa... to bardziej drobiazg, ale tekst dla mnie zyskałby, gdyby opowiadał o ludziach, a nie kucykach. Owszem, straciłby, bo nie mielibyśmy gotowych postaci (spoiler), no i nie znalazłoby się na tym forum, co też byłoby smutne. Jednak suknie, wyjątkowo "ludzka" zła strona, alkohol... Postaci i pewien kontrast między słodyczą świata kucyków wydają mi się jedynym przeciwwskazaniem, by tego tekstu kompletnie nie zhumanizować. Takie jest moje zdanie.

     

     

    Teraz pewnie wszyscy już rozumieją, dlaczego czułem mieszane uczucia. Opowiadanie jest dobre, napisane bajecznym wręcz stylem, ale przy tym do bólu wręcz niealberichowe i zawierające parę mankamentów. Tak czy inaczej – wyrazy podziwu za kolejny dobry tekst, który napisałaś. I do zobaczenia pod następnym, gdy być może szczęście dopisze nam obojgu bardziej, a samo opowiadanie będzie bardziej wcelowane we mnie jako docelowego odbiorcę. Bo powiem – gdybym w literackiej kolekcji Twojego autorstwa znalazł coś takiego, moglibyście kupować chryzantemy złociste na mój pogrzeb, bo oto Alb umiera ze szczęścia, miejmy nadzieję, że po lekturze.

     

    Pozdrawiam, dziękuję za wspaniałą lekturę i przepraszam za gderliwość!

     

    PS: (EDIT) Włączył mi się niestety tryb autopromocji. :D

    Daję linka o podobnej tematyce, jest tam coś mojego, dla odmiany pisanego liryką. Ciach

    • +1 4
  11. Akurat ja swój głos dałem kiedyś na FGE, dlatego nie mam za bardzo ochoty się powtarzać. Powiem tylko, że to opowiadanie jest naprawdę bardzo dobre, wręcz świetne. Rzecz jasna ma swoje słabsze momenty, takie jak zakończenie, którego chyba sam autor nie rozumie, odrobinę przynudzająca część na tej ekspedycji i parę innych naprawdę dobrych rzeczy... ale to jest, cholera, nic, bo opowiadanie i tak jest świetne. Mogłem się dzień przed finałem filozoficznej uczyć albo czytać Ostatnią rzecz... Wybrałem Ostatnią rzecz.

     

    Ale muszę jednak odrobinę się naprodukować, bo i głos na EPIC trzeba oddać! Oto moje uzasadnienie:

     

    – Nie jestem fanem Biur Adaptacyjnych, a to opowiadanie mi się podobało. Jeśli wszystkie Biura wyglądałyby jak to, to klękajcie narody. Tak się właśnie pisze teksty z dojrzałą problematyką i zaawansowaną kreacją.

    – Wykreowani od podstaw bohaterowie, którzy są dość wiarygodni. Może zgrzytali miejscami, ale co tam, przez resztę tekstu byli w porządku. Autor ani razu nie szedł na łatwiznę, za co należy się mu szacunek.

    – Chyba najważniejsza cecha, to opowiadanie mnie zainteresowało. Wciągnęło mnie tak, że przeczytałem je jednym tchem, a to już jest niesamowicie rzadkie. Dla mnie tylko ten punkt byłby uzasadnieniem...

    – Ogólny sposób pisania jest bardzo przyjemny dla oka i nie męczy. Minęło sporo czasu odkąd to czytałem, ale pamiętam, że naprawdę podobał mi się styl. Kolejny powód, by nagrodzić tego fika epikiem.

     

    No, tyle, powinno wystarczyć.

     

    Pozdrawiam autora, a czytelników zapraszam do nadrobienia zaległości!

    • +1 1
  12. Mnie też się podobało. Może nie tak, bym umarł z zachwytu, może nie tak, bym jakość specjalnie zapamiętał ten tekst, ale jednak jestem zadowolony z lektury. A skoro już tu jestem... poświęcę chwilę, by rozpisać swoje wrażenia.
     
    Strona techniczna... Ok, poza tymi dwoma czy trzema komentarzami. Czasami zdarzały się powtórzenia, ale nie w takiej ilości, by utrudnić mi lekturę, tak czy inaczej polecam przeczytać tekst jeszcze raz i trochę ich wyłapać. Druga sprawa - interpunkcja. Jak dla mnie, przecinków jest za dużo, nie jestem pod tym względem ekspertem (więc i nie zaznaczałem tego w tekście), ale część przecinków postawiona jest zdecydowanie na wyrost, co w pewien sposób spowalnia tekst. Dobrze byłoby zająć się tym, tak samo jak kilkoma powtórzeniami.
     
    Styl... Wydaje mi się być dobry i wyćwiczony, co jak co, ale wiem, że to nie jest Twój debiut. Nie będę go oceniał, bo po prostu chyba nie był dopasowany do mnie, a i to nie całkiem... Po prostu w pewnych momentach tekst szedł leciutko, w innych jakoś mozolnie i nie do końca jasno. Nie mam pojęcia czym byłoby to spowodowane i od razu mówię – nie przejmuj się tym, to chyba po prostu kwestia mnie jako czytelnika, że niektóre rzeczy gorzej idą mi w lekturze.
     
    Fabularnie porządnie, mimo małej ilości stron udało się coś zarysować, przykuć uwagę czytelnika i przedstawić jakąś wizję, nawet całkiem ujmującą. Ostatnia strona i zakończenie jest moim zdaniem najmocniejszą stroną tekstu. Kipi emocjami i pewnego rodzaju niewymuszoną grozą, naprawdę, wielki szacunek. To był ten moment tekstu, kiedy z uznaniem pokiwałem głową – świetna robota! W ogóle podobała mi się jakaś taka lekkość przekazania ciężkich odczuć.
     
    No i nie byłbym sobą, gdybym nie podzielił się czymś, co dla mnie było mankamentem. Chyba nie do końca zrozumiałem o co chodzi z Minstrelami Śmierci, może gdybym przeczytał całość drugi raz bardziej wnikliwie, byłbym w stanie... a teraz z jakiegoś powodu wydaje mi się to nielogiczne i niekompletne. Nie jest to jednak nic takiego, co zabiłoby ten tekst, po prostu lubię w pełni rozumieć, z czym mam do czynienia, a tu... nie umiem tego do końca rozgryźć.
     
    Tak czy inaczej – dobry short. Polecam i dziękuję za dobrą lekturę.
     
    Pozdrawiam ciepło i strzeż się podmieńców!
     
    PS: A i ja poczyniłem tłumaczenie piosenki. Gdy Dolar skupiał się na rytmice, ja spróbowałem połączyć zachowanie rytmu z rymami. Wyszło co wyszło:
     

    Pośród zimy mrozów


    I pośród letnich susz
    Pośród miejskich ulic
    I pośród leśnych głusz

    Ich oczy jak szmaragdy
    Ich nogi niczym sieć
    Ich kły jak blask pełni
    Królowej oddają cześć

    Będziesz czuł ich dokoła
    Ich wzrok ukłuje cię
    Chroń więc swoich bliskich
    Podmieńców lękaj się
    Podmieńców lękaj się

    • +1 5
  13. aTOM:

     

    Dziękuję za kolejną opinię. Kto by przypuszczał, że odrobina archeologii da tyle komentarzy...

     

    I tak - limity są złe. :D


    Ty lepszej Poszukiwaczy wpierw dokończ, bo mnie skręca z oczekiwania na rozdział z Applejack! :P

    A z tym bywa problematycznie. Zaciąłem się gdzieś na 10 stronie opowiadania o Rainbow Dash, chyba minie trochę czasu, zanim to przezwyciężę. Do tego wszystkiego mam trochę innych rzeczy do pisania, a to oddałem rozdział Chwały, a to tworzę sobie jeszcze inne opowiadania (kiedyś one wszystkie wyjdą). Zapewniam natomiast, że to za co zabieram się teraz, w moim mniemaniu jest na tyle dobre, że wynagrodzi Wam wszelkie niedogodności.

     

    Tak czy inaczej serdecznie dziękuję za zainteresowanie i masę osób czekających opowiadań i rozdziałów. Serce rośnie.

     

    Pozdrawiam wesoło! (już mi się kończą pozdrowienia)

    • +1 2
  14. Och, Madeleine, dlaczego Twoje komentarze czyta się tak dobrze...?

     

     

    I tak Irwinowi mogę podziękować za bycie górnikiem roku i wręczyć mu honorową złotą łopatę, bo jego działanie przyniosło dla mnie wiele dobrego. A co do Twojego komentarza, pozwolę sobie rozwinąć swoją myśl:

     

    Pomysł miał zostać w przyszłości rozwinięty, miałem na ten świat więcej myśli, to było specyficzne preludium, drobny wycinek. Ciężko mówić o "fabule" w opowiadaniu, które ma ledwie niecałe 1500 słów, dlatego słowo "pomysł" jest tu bardziej wskazane. To jak mówię, był konkursowy obraz, krótka forma, która nie zmieściła się w nieludzkim limicie 800 słów (poważnie, miałem ochotę wypatroszyć człowieka, który ten limit wprowadził). Mieć potencjał chyba miał, ale jak to zwykle ze mną bywa, poniosły mnie inne pomysły, więc uniwersum Białej Pani leży zamrożone. Może kiedyś...?

     

    Niestety, nie zawsze jest u mnie tak kolorowo z postaciami (czasem jednak zdarzają mi się gorsze wyniki mojej pracy), ale z tych tutaj jestem jednak zadowolony. Sam fakt, że udało mi się nakreślić dwie zupełnie inne osoby na tak małej ilości stron już jest pewnym powodem do dumy.

    A czy Rarity jest postacią jednoznacznie negatywną? Nie wiadomo (tak, jestem bezczelny). Nie znamy jej myśli, wiemy tylko, jak bardzo musiała dostosować się do nowego świata. Zostawiam tutaj wolną interpretację czytelnikowi, ktoś może ocenić ją jako "zagubioną", ktoś inny jako "nikczemną". Jako że kontynuacja raczej nie pojawi się szybko, o ile się w ogóle pojawi, każda wizja może być prawdziwa.

     

    A Abyss to taki romantyk, żywcem wycięty z tamtej epoki, najbardziej pasował do opowiadania. Towarzysz Zwycięzca? Biorąc pod uwagę jak skończył, raczej Towarzysz Przegrany.

     

    A "Rok 1984" Orwella to jedna z moich ulubionych książek, o ile nie ulubiona. Kłaniam się i dziękuję za takie miłe nawiązanie. W ogóle nadzwyczaj lubuję się w antyutopiach, gdyż wyjątkowo dają mi do myślenia.

     

    A co do rzeczy średnich:

    Limit po prostu zabija opowiadanie. Mogłem postarać się bardziej i wymyślić inne zakończenie, ale... Ale jednak to wydaje mi się najbardziej prawdopodobne i kompletne, poza tym zostawiło niedomówienie, pytanie o to, jaka właściwie jest Rarity. A nuż czytelnicy będą się nad tym chociaż przez kilka chwil zastanawiać.

     

    Mimo wszystko dobrze, że podpis "Alberich" występuje też pod średnimi fikami, mam przynajmniej wiedzę, jak bardzo zmienia się mój styl, jak szeroki jest wachlarz moich możliwości, jak cały czas muszę nad sobą pracować. Doszedłem też do wniosku, że raczej daruję sobie konkursy z limitami, bo powodują u mnie duże nerwy.

     

    Pozdrawiam najcieplej jak potrafię!

     

    PS: Jeszcze na zakończenie pochwalę się, że mam coś dużego. Wpadłem na taki pomysł na opowiadanie, który mnie samego aż potrząsł. Już wkrótce można wypatrywać kolejnego, ciut dłuższego tekstu. O ile tylko uda mi się przelać na papier moją wizję, co samo w sobie łatwe nie będzie, może powstać coś niezwykłego. Już niebawem...

  15. Z niewielkim, znajdującym się w granicach błędu statystycznego poślizgiem czasowym, wrzucam nowy rozdział Chwały. Ostrzegam pokornie, że nie widział jeszcze korekty, dlatego mogło zostać w nim sporo błędów, które zostaną na bieżąco poprawione. W razie czego zostawiam włączone komentarze. Zapraszam wszystkich do czytania i dziękuję za stałe zainteresowanie!

     

    Rozdział VI

     

    Pozdrawiam swoich czytelników i kłaniam się nisko!

    • +1 3
  16. Raz na wozie raz pod wozem!

     

    Tym razem bez trofeum, ale nic to, wyraźny znak, że trzeba trochę poćwiczyć i na przyszłość bardziej się przyłożyć. Tak czy inaczej muszę przyznać - poziom konkursu baaardzo wygórowany w tej edycji, dlatego tym bardziej gratuluję zwycięzcom.

     

    Pozdrawiam wszystkich i życzę powodzenia w następnych edycjach!

  17. Właśnie, bezczelnie podbiję fika, który mi się podobał, a co! Mogę, bo ktoś inny już komentował.

     

    Z czystym sumieniem oddaję pierwszy głos na [Epic]. Tekst trudny, tekst ciężki, styl męczący... ale jednak jestem zadowolony, że go przeczytałem, bo jest dobry. O tak, bardzo dobry! Wizja historii, specyficzny pojedynek idei, który toczył się przez tysiąclecia, ponadprzeciętne przeplatanie się wątków, wszystko to sprawia, że mimo ww. trudności, warto czytać Światło pośród mroku. Bo jest bardzo dobre. Ten fanfik mnie po prostu kupił, a jeśli komuś mało uzasadnienia, zapraszam do posta z moją głębszą recenzją.

     

    Pozdrawiam serdecznie autora!

  18. Knock, knock, hear the clock...

     

     

    W wyniku różnego rodzaju zaszłości zostałem jurorem Fanfikowych Oskarów. Tak się złożyło, że Wszystkie Drogi dostały bardzo wiele nominacji w różnych kategoriach. Doszła osobista ciekawość - czym jest ten fik, który dostał aż dwadzieścia jeden głosów na tag Legendary? Do tego wszystkiego wiele uzasadnień było bardzo rozsądnych, a niektóre argumenty mocne. Potem jednak pojawiła się wyraźna sprzeczność w postaci oceny Dolara. Czasem się z nim zgadzam, czasem nie, ale przyznaję - zainteresował mnie kompletnie odmienną opinią. Więc jeszcze bardziej podjudzony, ugryzłem ten wielorozdziałowiec jako pierwszy z listy. Co sądzę? Oj, mam wiele do powiedzenia!

     

     

    Ostrzegam, że komentarz może być chwilami gorzki. Mało tego, być może nawet okrutny. Zachowam tyle obiektywizmu, ile tylko będę w stanie, postaram się zauważyć jak najwięcej szczegółów, dobrych i złych stron fika. Nie da się jednak ukryć jednego, podstawowego faktu. Obiektywizm obiektywizmem... A subiektywnie fanfik zwyczajnie mi się nie podobał. Nie, że nie przypadł mi do gustu, nie że widziałem lepsze - nie podobał mi się. Dlaczego? Och, śpieszę wyjaśnić:

     

     

    Graj muzyko!

     

     

    Ten komentarz nie może mieć standardowej formy, bo i dzieło jest innego kalibru. To były dwadzieścia cztery rozdziały i długi epilog, więc naprawdę było co oceniać. Nie jakieś tam krótkie próbki, tylko kompletne, ukończone dzieło. Dlatego nie narzucam sobie jakiegoś schematu recenzowania, będę pisał różne przemyślenia, umownie powiedzmy - luzem. Trochę o tym, trochę o tamtym...

     

     

    Zacznę od czystej strony technicznej. Z tego co widziałem w komentach - Drogi miały za sobą korektę. Nie ma tutaj tragedii, tekst jest nawet czytelny, choć czcionkę można byłoby zmniejszyć. Błędów nie ma od zatrzęsienia, ale i tak jest ich za dużo. Normalnie wzruszyłbym ramionami na taki stan, a może nawet powiedział, że "ok", ale nie tu. Ten fanfik miał kilku korektorów, co więcej po ilości pozytywnych ocen, nominacji i głosów na specjalne tagi, można uznać, że fanfik pretenduje do tytułu dobrego. Dlatego korektę należy zrobić, by pojawiające się sporadycznie literówki nie raziły. Ot czasem brakuje polskich znaków albo liczba mnoga jest niepoprawna. Jednak nie ma sensu o tym rozmawiać, autor szuka korektorów, więc sprawa jest zamknięta. Sam zaznaczyłem kilka rzeczy w pierwszych rozdziałach, ale potem przeniosłem się na czytnikowe PDFy, więc nie miałem jak zaznaczać. Zresztą przyśpieszyłem czytanie, jak tylko mocno byłem w stanie, więc automatycznie dostrzegłem mniej.

     

    Druga sprawa z błędami mniej typowymi. Niektóre zdania brzmią nie po polsku, albo przez zły szyk, albo dziwne określenia. Jeśli ktoś oglądał jakiś TVNowski serial okołodokumentalny jak Detektywi, Sędzia Anna Maria Wesołowska, może dostrzec w niektórych wypowiedziach podobieństwo do słów postaci z tych seriali. Tylko tam była to celowa stylizacja, by ich słowa brzmiały "bliżej ludzi". Tutaj, w dziele literackim jest to niedopuszczalne i wymaga bezwzględnej poprawy. W dialogach czasem może przejść, ale nie w narracji i u postaci, które uważamy za inteligentny i obeznane z językiem.

     

    Ogólnie - przydałby się jeszcze jeden... bardziej edytor niż korektor, który wypunktowałby takie miejsca. Autor sam powinien nanieść tego typu poprawki, bo nawet w takim wypadku nie powinno się ingerować w jego tekst.

     

     

    Skoro temat błędów i technikaliów mam za sobą, mogę rzucić więcej niż kilka słów na temat stylu. Już pomijając fakt opisanych wyżej błędów, bardziej skupiając się na ogólnych wrażeniach.

    Styl wybitnie nie przypadł mi do gustu. Przyznaję, że da się do niego przyzwyczaić, przyznaję, poprawia się z czasem. Jest jednak po prostu... nawet nie o to chodzi, że spowalnia tempo czytania, bo i tak byłem w stanie czytać dość szybko. Bardziej o to, że nie jest ani trochę elegancki i zdecydowanie przedobrzony, przez co miejscami ocierający się o kicz.

    Przykłady? Usilne szukanie słów zastępczych dla kucyków z głównej szóstki. Ja wiem, że wielu też o to się mnie czepia i wiem, jakie autor mógł mieć motywy robiąc to. Rozumiem. Ale pisanie "pastereczka" o Applejack, bo słowa "pomarańczowa klacz", "kowbojka", "farmerka" i "AJ" już padły kawałek wyżej. Unikajmy przesady.

    Niektóre zdrowo wydumane kolory. Gdybym pił kolejkę za każdą dziwną nazwę koloru, nie przeżyłbym trzeźwy żadnego rozdziału, a poważnie nachlałbym się na niektórych akapitach. Kolejny raz - nie ma nic złego w ładnych i nietypowych nazwach koloru, ale trzeba znać umiar. Gdy każdy pojedynczy kucyk jest scharakteryzowany przez dwa dziwne kolory, kiedy dodaje się "morwowy" do kolory grzywy Rarity... To nie jest strona w którą chcemy iść. Kolorów jest zdecydowanie za dużo.

    Obco brzmiące zdania. Nie chodzi mi o ewidentne błędy, ale czasami wyraźnie czuć obcokrajowość.

    No i bolączka - niepasujące określenia. Głównie czepiam się paskudnych anglicyzmów, jak "mane six", "canterlock" czy "fangirl". O ile w przypadku zostawienia piosenki lub nazwy czarów ma to nawet odrobinę sensu, to w kilku przypadkach brzmi to nie tylko źle, ale nawet prostacko. Sam zastanawiam się, według czego zostało ocenione tłumaczyć - nie tłumaczyć. Inne złe określenia to mówienie o Maronie per "bohater" na samym początku tekstu, to słowo wybitnie psuje obraz przy takiej narracji.

     

    Opisy podchodzą pod styl, ale zasługują na trochę inny punkt widzenia. Styl mi nie pasował, a opisy, będące przecież jego pochodną... To naprawdę kolejny problem.

    Wielu chwaliło ten tekst właśnie za nie. Mówili, jak to w fanfikach opisów zupełnie nie ma. To prawda, wiele dzieł fandomowych można spokojnie przekonwertować do dramatów, tak się nie powinno pisać, by opisów nie było. Tu jednak opisów jest wyraźny nadmiar, nawet nie ze względu na ich liczbę, po prostu, może to zabrzmieć nietypowo, ale najczęściej nie mamy potrzeby ich znać. W większości to napisane ze zdecydowaną przesadą, drobiazgowe rozpiski otoczenia i widoków. Nie musimy tego wszystkiego znać, bo tylko spowalnia nas to w zaznajomieniu się z kreacją świata, fabułą i akcją. Co więcej, na tle długaśnych opisów "krajobrazowych", tym bardziej widać, jak mało jest opisania zachowań bohaterów, targających nimi emocji, jakichkolwiek przemyśleń na temat świata, czy w ogóle czegokolwiek, co warto wiedzieć. Tego jest po prostu niewystarczająco wiele.

    Właśnie, pojawia się tu smutny motyw wyjaśniania niemal wszystkich zawiłości świata w dialogach. Uważam, że to makabryczny mankament! Czasem niektóre stwierdzenia bohaterów, co robią, co czują, kim są, wypadają wręcz absurdalnie. Jak w niektórych anime, gdzie postacie mówią co robią na bieżąco. W paru miejscach wypadło to iście tragicznie, gdy Maron komentuje co robi.

    Narracja nie jest tylko miejscem na obraz i otoczenie! Jest gruntem, na którym budujemy kreację świata, pokazujemy odczucia bohaterów, przekazujemy informacje.

    Niektórzy przywołują taką zasadę "pokaż, nie wyjaśniaj". Tutaj ta zasada sprowadza się do opisów otoczenia i tylko tego. Jako, że większość fabuły i rzeczy ważnych dla tego fika pojawia się w dialogach, często podane w monologach, mamy ciągłe wrażenie wyjaśniania nam, ciągnięcia za rączkę. Prostym zabiegiem przeniesienia wielu rzeczy do narracji można byłoby wiele poprawić.

    Mimo wszystko, taka jest moja wizja stylu. Może komuś innemu opisy i całość przypadają do gustu? Opinii będzie tyle, ilu ludzi. Takie jest jednak moje zdanie, niezbyt pochlebne, mam też smutną obawę, że mimo wszystko znajdą się tacy, którzy się pod tym podpiszą.

     

     

    O humorze krótko:

    Miejscami uśmiechnąłem się w tekście, nigdy jednak nie miałem pewności, czy to przez faktyczny zamysł autora, czy przez dziwne imponderabilia tekstu. Zdecydowanie za dużo żartów o czwartej ścianie. Nie wszystkie wstawki bohatera o tym, co widział w serialu, a jak jest naprawdę, są dobrze zrobione, niestety.

    Powiedzmy, że zasługuje na tag [komedia] na tyle, by go mieć.

     

     

    Bohaterowie. Skrajność tego tekstu. Wędrówka od jego najlepszej strony do najgorszej. Wyjdę od tego, co tekst podarował nam najlepszego:

     

    Bohaterowie poboczni! Tak! Perełka i największa radość Dróg. Inspektor i jego asystentka! Zastępca dowódcy gwardii i jego podoficerowie! Marynarze! Night Wind (zebrogaz... do teraz mnie to boli)! Po prostu fajni! Praktycznie tylko epizodycznie występują, z małym wpływem na fabułę, ale jak miło się ich ogląda! Ich rozmowy, zachowania, bolączki... wszystko to znacznie bliżej mnie niż główni bohaterowie i fabuła! Polubiłem ich, naprawdę. Mieli w sobie iskrę, jakiś pierwiastek życia, coś... ujmującego.

    A Maron? Yhh...

    Głównym problemem Marona nie są jego olbrzymie talenty, powodzenie u płci przeciwnej, ponadprzeciętna wiedza, inteligencja czy zdolność do magii. To wszystko czyni bohatera sztucznym, ale jeszcze go nie zabija. Prawdziwą bolączką jest to, że zdaje się niespójny i nielogiczny. Zbyt skrajny w swoich cechach. Dosłownie, w jednym momencie zarozumiały, przechwalający się wiedzą zdobytą z serialu (poważnie, nikomu to nie wydało się nigdy niepokojące?), zgryźliwy i skłonny do gniewu, by zaraz potem unosić się godnością i honorem, błyszczeć przykładem, poświęcać się dla innych i stanowić wzór cnót. Dodać do kreacji jego odwagę, umiejętność stawiania czoła przeciwnościom, w kontraście z ogromnym narzekaniem na wszystko i pewnego rodzaju brakiem ogarnętosci... Brr... Raz skrajnie cny Maron, raz zwyczajny wredniak, z którym sam nie chciałbym mieć do czynienia, taki mądry, taki zdolny, tak chętny pokazać, jaki to on mądry i zdolny. Narracja potęguje to uczucie, niestety.

    Sam... co poradzić, mam kompletnie inną wizję bohatera, z którym mógłbym się utożsamiać. Takiego dobrego w sposób bardziej... "codzienny", a nie wyczynowy. Ale kolejny raz - moja opinia. Co jak co, ale jestem jednak pewien, że Maron może stać się ulubieńcem czytelników. A że moim się nie stał? Tak bywa.

    Antagoniści:

    Zwyczajnie kiepscy. Jeśli sztampa w ich zachowaniu miała być celowa - gratuluję! Jeśli nie... ups! Przede wszystkim zbyt często rzucają tekstami o własnym źle i nienawiści do bohatera. Po drugie, są po prostu tandetnie słabi. Kto się okazał najpotężniejszy? Zwykły truteń! Tak, jakiś pomocnik prawdziwego bossa zrobił więcej krzywdy, niż ta cała parada nierówności. No i zbytnia przesada z drugim, dobrym dnem. A jeśli tej przesady nie ma, to niczym Nergal, zepsuci do szpiku kości! Jeszcze do tego zbyt podatni na gniew.

    Szarzy łotrzy są fajni, jak są zrobieni dobrze. Serialowy Discord był świetny, bo do końca nie wiedzieliśmy, na ile on tę walkę traktuje poważnie, do końca istniały podejrzenia, że to zabawa, a on zwyczajnie dał się pokonać. Rozrabiał, ale z jakim urokiem! A szarość jest fajna, gdy autentycznie widzimy dylematy złego, jak powoli stacza się w mrok. A tu, przekonują, zapraszają do dobra, a ten nie bo nie i toczy pianę z pyska.

    Rodzina Alikornów spoko, bez rewelacji, ale spójnie i okejkowo. Kolejna z mocnych stron fika.

    Celestia i Luna - przesadnie łatwo je poruszyć i wywołać u nich emocje, mają za mało powagi, poza tym w porządku.

    Discord - w retrospekcji tragicznie zbyt zły, potem miejscami problematycznie przesadzony w chaosie i dowcipie, ale jak się ustabilizował, naprawdę dobry. Mimo wszystko mocny punkt.

    I zło numer jeden. Główna Szóstka!

    Ta kreacja jest po prostu tandetna. Nie mogę użyć innego słowa, które opisze moje odczucia. Bohaterki są po prostu oddane licho i źle. Czasami zdają się być nijakie, wręcz nie do rozróżnienia, a czasami tak boleśnie przerysowane... Hej, ten kucyk ciągle mówi o zabawie i przyjęciach, to przecież Pinkie Pie! Och, ten cały czas się jąka i boi, jak nic Fluttershy. Ten mówi z wyższością i wymuszoną elegancją - Rarity, tamten z wiejskimi wstawkami - AJ. Tylko niesmacznie przerysowany sposób wypowiedzi czyni je tymi postaciami. Kartonowe sobowtóry.

    I Twilight. Ała... ała... Moim zdaniem najgorsza kreacja. Ciągle wściekła, ciągle krzyczy, gdzieś podział się jej urok, zdolność do obiektywnego spojrzenia i to, że jednak jest klaczą mądrą i inteligentną. A wątek z "matkowaniem"? Koszmarny, do tego wszystkiego odegrał tak istotną rolę. Po przemyśleniu ucieszyłem się, że o tamtych postaciach było tak mało, bo gdy o Twilight było dużo, dostaliśmy taką abominację.

    Od znakomitych bohaterów pobocznych, przez znośnego Discorda i rodzinę alikornów, po łotrów, M6 i Twilight. Przepaść, po prostu przepaść.

     

     

    Fabuła. Istotny element fika. Czytałem o tych zwrotach akcji i twistach, niespodziewanych wydarzeniach i przemyślanych zabiegach na tychże...

    Przez cały fanfik kiwnąłem głową na dwóch zwrotach fabularnych. Pod sam koniec.

    Koniec końców ta fabuła istnieje. Mało tego, jest kompletna i rozpisana, niestety - w moim mniemaniu kiepska. Od początku wiedziałem, kto będzie bossem, od początku czułem, jak skończy się konkurs, szliśmy po nitce do kłębka, aż do końca opowiadania.

    Istotnych pytań "o co tu chodzi?" i ogólnych zagadek dla mnie za mało, a te co były zbyt proste. Niestety, tak wiele dało się przewidzieć... Tak mało miałem pola do spekulacji...

    Coś, co umownie nazwiemy "zawiązywaniem fabuły" miało jeden istotny mankament. Było robione zbyt szybko i bez pomysłu. By naprawdę dostać obuchem niespodzianki fabularnej, trzeba zasiać ziarno wcześnie. A tutaj niestety, wzmiankę o drugim dnie smoka poznajemy chwilę przed spotkaniem z nim i to w sposób tak nieprzekonujący... By rozdział potem poznać wyjaśnienie. Taka jest smutna prawda, że gdy chce się zebrać plony zaskoczenia, trzeba o nie dbać przez cały tekst, splatanie jest procesem, który należy zacząć od początku, by olśnić. Tu zostało to zrobione za późno.

    Do tego wszystkiego pojawiało się zbyt dużo rzeczy, nazwijmy to "wygodnych". A to zwój, a to ukąszenie Pierzastego Węża (przy nagłym pojawieniu się Shinninga w serialu fandom słusznie się denerwował), a to amulet... Wiele dałoby się naprawić, jakby o tym nieśmiało wtrącić wcześniej, jak z tym Wężem, ale niestety - nie uczyniono tego.

    Mimo wszystko fabuła konsekwentnie wędruje do końca, z takimi sobie zakrętami, ale jednak. Ostatecznie wszystko odbyło się tak, że da się to uznać, a nawet miejscami uznać za rozsądne.

    Pojawiały się sporadyczne paradoksiki i małe dziury fabularne. A to: jeśli dziedzice pierwszych alikornów mają ciągnący płeć przeciwną urok, to czemu tak mało zaakcentowano miłość ogierów do księżniczek? Jak alikorny zdołały przekazać zwój, skoro praktycznie nie były w stanie ingerować? Dlaczego było wspomniane, że Luna chroni sny, a nie uchroniła ich na początku fanfika? Ale to naprawdę nic, wszyscy jesteśmy ludźmi, każdy, nawet najlepszy fanfik i najlepsze dzieło, mają dziury. To normalne. Problemem jest to, że ogólny poziom pozwala mi je dostrzec, gdyby bohaterowie, akcja i wszystko inne było ciekawsze i bardziej przyciągało moją uwagę, nigdy nie skupiłbym się na takich szczegółach.

     

     

    Ostatnia rzecz - ogólne wrażenia i kreacja świata.

    Yhh... Przynajmniej nie było shippingu. Tak, to żaden argument, sam po prostu ich nie chciałbym go widzieć i go tu nie było, więc się ucieszyłem.

    Ostatecznie, ani sama fabuła, ani styl nie przeszkadzał mi tak bardzo jak to, na czym właściwie skupiał się ten fanfik. Jakby odrobinę inaczej naświetlić wydarzenia, nadać bohaterom więcej emocji. Tutaj emocje sprowadzają się do jednej, dwóch kwestii, by potem dać się porwać wydarzeniom. A to Fluttershy boi się smoków, manifestuje, jak to boi się iść, ale przekonują ją i idzie, koniec wątku. A to Maron tęskni za domem, potęsknił dwa akapity, koniec wątku. Odpowiednich scen, tego moim zdaniem potrzebują Drogi. Szkoda, że już na to za późno.

    I jeszcze krótko o rozkładzie scen. Początek... niezbyt... Potem do rozdziału około XI (konkurs) tekst miarowo i dość szybko się poprawiał, by potem na wysokości końca konkursu znów pikować w dół. Wielkie przygody nie przypadły ma do gustu tak bardzo, jak ta pewna namiastka normalności. Być może kwestia gustu, ale powiem, że całość wypadłaby lepiej, gdyby utrzymała klimat i poziom rozdziałów przygotowania do konkursu i jego początku.

     

    No i ostateczne podsumowanie:

    Jak mówiłem, fanfik mi się nie podobał. Moim zdaniem jest po prostu za lichy oferuje za mało, został napisany zbyt źle. W żadnym razie autor nie osiągnął poziomu godnego potępienia, wręcz przeciwnie, napisał jednak kompletny fanfik z perełkami. Warto byłoby jednak poprawić jego błędy, zastanowić się nad jego treścią, a na przyszłość wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Z tego co wiem, powoli następuje progres, tyle dobrego. Tak czy inaczej, ja nie wrócę do lektury, do ogólnego zachwytu też się nie przyłączam, wręcz przeciwnie, krzywię się z lekka.

    Podobnie jak Dolar, nawet po pełnych poprawkach nie oddałbym głosu na żaden z dwóch specjalnych tagów.

     

    To tyle, dziękuję.

     

    Pozdrawiam serdecznie autora i czytelników!

     

    PS: Mimo wszystko i tak czuję się za łagodny. Sądzę, że to dużo mówi.

    • +1 7
  19. Po dość długim czasie od mojego ostatniego komentarza powracam, by z zadowoleniem stwierdzić - przeczytałem całe "Światło pośród mroku". Większość swoich przemyśleń i wskazówek przekazałem już bezpośrednio autorowi, a coś w rodzaju recenzji najpewniej jeszcze pojawi się w jakimś fandomowym magazynie. Dlatego też nie jestem przekonany, co dokładnie mam w tym komentarzu zawrzeć. Trudno, wpiszę wszystko co przyjdzie mi do głowy.

     

    Na samym wstępie - nie żałuję czasu poświęcone na to opowiadanie, a biorąc pod uwagę trudny styl, ogólne poziom treści, z którymi miałem do czynienia, było to sporo z mojej strony. Tak czy inaczej - naprawdę było warto. Światło... jest bowiem opowiadaniem bardzo dobrym, do tego wszystkiego dość innym od typowych dzieł naszego krajowego rynku literackiego w fandomie.

     

    Do dzieła!

     

    Błędy zdarzają się więcej niż często niestety. Wiem, że autor powoli kombinuje już nad gruntowną korektą - i bardzo dobrze. Sam pozaznaczałem trochę w niektórych częściach, ale ponieważ większość czytałem na dokumentach poza domem, zrobiłem tylko tyle, ile byłem w stanie, czyli niewiele. Mimo sporej ilości niedoróbek i różnego kalibru błędów, nie jest to aż takim problemem przy czytaniu. W żadnym razie nikogo nie rozgrzeszam, jak każdy tekst ten też byłby lepszy, gdyby był stuprocentowo poprawny, chcę tylko powiedzieć, że treść jest na tyle dająca do myślenia, że błędy były ostatnią rzeczą, na której miałem ochotę zatrzymywać uwagę.

     

    Gorzej ze stylem, bo tego nie da się obejść. Styl oscyluje między "ciężkim", "potwornie ciężkim" a "ciężkim ale jednak dobrym". Tak, jeśli ktoś nie czuje się na siłach w zabawie w tekstołamacz, niestety powinien chyba odpuścić sobie tego fika. Co ciekawe, same opowiadania mają różny stopień trudności czytania. Symfonia jest zdecydowanie za trudna do gryzienia jej narracji, do tego wszystkiego najmniej "zapycha" naszą uwagę, więc wypada najgorzej. Opus Magnum jest lepsze, znacznie lepsze, ale też bywa trudno. Ścieżka przez sny okazała się gorsza niż Opus, zwłaszcza w pierwszej połowie. Pojawiające się postacie były naprawdę fajne, ale przez naprawdę ciężki styl zżyłem się z nimi dużo później niż powinienem i o wiele za późno zrozumiałem, o co tam chodzi. Za to z radosną pewnością powiem, że na końcu tego opowiadania styl nie miał już znaczenia, bo tyle się działo. Fui Primus ma odpychająco trudny opis wstępny, ciężki, wręcz niebotycznie ciężki, do tego wszystkiego wcale nie tak bardzo satysfakcjonujący po lekturze, bardziej zostawiający "uff... nareszcie normalny tekst". Reszta tymczasem była dla mnie lżejsza do czytania niż Ścieżka i chyba nawet niż Opus. Może to jednak kwestia tego, że byłem już przyzwyczajony? No i Odrodzenie, wpisujące się dla mnie w poziom narracji Fui Primus.

    Ogólnie - styl, jak wspomniałem wyżej, bardzo ciężki. Sprawdza się jednak do kilku rzeczy. Mimo wszystko buduje pewną atmosferę i specyficzną głębię tekstu, co więcej robi to dość dobrze, im później tym lepiej. Po drugie, niektóre opisy są przekozackie, jak się w nie wczytać i spróbować sobie powyobrażać, zdecydowanie rządził opis Canterlot.

     

    Zanim ocenię całość fabuły i kreacji świata, po kolei powiem kilka słów o każdym opowiadaniu składowym. Niestety, są nierówne, ale to też może być kwestia gustu. Oto i one:

     

    Symfonia - mówi się, że mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, a po tym jak kończy. Miejmy nadzieję, że ta zasada jest prawdziwa, bo Symfonia to początek ani trochę nie przystający do poziomu utworu i zdecydowanie najsłabsza część całości. Będąc wydawcą zaśmiałbym się chciwie i kazał do dobrego opowiadania napisać dobry prolog, ale teraz, jako zwykły czytelnik mogę ubolewać, że to opowiadanie, pełne przemyśleń, ciekawych rozwiązań na świat i historię, z własną "teorią mroku", zaczyna się zwykłą sieczką w rytm muzyki. To niegodne. Po prostu było za słabo w stosunku do reszty.

     

    Opus magnum - na szczęście po słabym poprzednim następuje dobre Opus. Łatwiej nam na poważnie zacząć przygodę z tą wizją, gdy mamy dobry łącznik w postaci Mane six. Pisałem wyżej o ich niezwykłej kreacji, więc nie będę się powtarzał. Tekst sam w sobie już sprawiał dobre wrażenie, mimo epatowania brutalnością. Jeśli komuś Symfonia wydała się zbyt okrutna, powinien sobie darować następne. Co więcej, bardziej niż na cielesnych uderzeniach, autor skupił się na mentalnych, przez co tekst stał się dużo lepszy. Koniec końców zakończenie trochę... mierzwi moje zmysły (CMC?! poważnie?!), ale ogólna kreacja tego opowiadania, nawet bez późniejszego, skrupulatnego wyjaśniania drugiego dna w następnych, już uczyniłaby Opus dobrym fikiem, nie wybitnym, nawet nie bardzo dobrym, ale całkiem niezłym. Na szczęście, mamy następne dzieła.

     

    Ścieżka przez sny - po okrucieństwie, nagły zwrot. Tekst, o którym Madeleine napisała, że został stworzony w klimacie sekty. Tak, po tych wszystkich psychicznych torturach i fizycznym bólu, nagle dostajemy opowiadanko o grupie przyjaciół, którym pomógł pewien jednorożec, regularnie śniący o rzeczach, które nie do końca były dla niego zrozumiałe. Opowiadanie ciepłe, przyjemne, jednak przez pierwszą połowę dla mnie po prostu nudne. Madeleine powiedziała, że to jej ulubiona część. Moja nie, niestety. Przez pierwszą połowę prawie spałem, potem spodobało mi się parę opisów, potem dałem się wciągnąć... by zakończenie dosłownie mnie rozwaliło. Naprawdę, rzadko spotyka się opowiadanie z tak mizernym początkiem i tak doskonałym zakończeniem. Koniec końców Ścieżka jest świetna, właśnie przez to, co się stało. Co więcej uzupełnia Opus. Już po tych trzech opowiadaniach mielibyśmy zupełnie inną wizję tego co się stało, jednak z masą nierozwiązanych tajemnic. I wtedy dostajemy...

     

    Fui Primus, Sum Aethernus - wow! To jest moja ulubiona część, pomijając rzecz jasna wstępny opis, za trudny i za ciężki, zwłaszcza dla kogoś tak ceniącego klarowność jak ja. Jednak dalsza część, w której poznajemy szczegółowe uzupełnienie losów całej Equestrii... To naprawdę niesamowita wizja, bardzo spójna i interesująca. Nie zgadzam się też z tym, by był to fanfik o "problemach rodzicielskich" (śmiesznie to brzmi, lecz nie jest pozbawione sensu). Dla mnie był to pewien "pojedynek podejść", filozoficzne starcie tezy i antytezy, walka o zrozumienie samego siebie. Naprawdę, szacun za to, bo filozofia w opowiadaniach nigdy nie była łatwa. Dostrzegłem sporo Hegla, Schopenhauera, trochę Platona, ogólnie rozumianą dialektykę (bez typowego Marksa na szczęście). Autor zarzeka się, że ich nie zna, ale to niczego nie zmienia, są te wątki i są interesujące. Dla mnie, jako domorosłego filozofa - gratka. Jeden tylko duży mankament rzucił mi się w oczy - gdy w Opus czytałem o M6, było to bardzo dobre. Tutaj... czułem, że jest to treść zbędna, bo uzupełnienie ich zachowania z mojej perspektywy nie było ani bardzo potrzebne, ani bardzo udane. Szkoda, bo dla mnie taki detal leciutko popsuł kompozycję.

     

    Odrodzenie - jak pisałem wcześniej, poznaje się po tym jak kończy. A kończy dobrze, bardzo dobre, świetnie. Odrodzenie jest właśnie tym, jak powinno wyglądać zakończenie. W pewien sposób nawet leciutko mnie wzruszyło. Skojarzyło mi się z takim momentem w filmie, gdzie akcja została już rozwiązana, zaraz za punktem kulminacyjnym, gdzie wszyscy mogli wziąć oddech. Potem wprawdzie stało się jeszcze kilka ciekawych rzeczy, ale lecieliśmy już na zupełnie innych emocjach. No i tak, zostało to zrobione z pompą, w stylu zakończeń serialowych.

     

    Dobra, biorąc pow uwagę, że będę jeszcze pisał recenzję, a i może w tym temacie dodam później komenta, czas się zbliżyć do końca. Powiem jeszcze, że fabuła jest niesamowicie przemyślana, wizja inspirująca, a kilka rzeczy naprawdę mi się spodobało, zwłaszcza w jakiś sposób świeża kreacja zamiany Luny w Nightmare Moon. Do tego wszystkiego całość ma lekkie zadatki na bycie klasyczną epopeją, wielką myślą o tym, co to znaczy być bohaterem, jak się nim stać. No i kolejna myśl - bohater potrzebuje mroku, swojego wroga, dzięki walce z nim udowodni, że jest naprawdę godny tego miana.

     

    Do autora - gratuluję, po prostu gratuluję świetnego fika.

     

    Do czytelników, przyszłych i teraźniejszych - tak jak wspomniała Madeleine, nie jest to raczej fik, do którego kiedyś się wróci. Dodam jeszcze jednak, że bardzo mi się podobał, dał mi dużo do myślenia. Nie jest to raczej fik, do którego się wróci, ale nie jest to raczej fik, o którym całkiem się zapomni. Polecam trudną i ambitniejszą lekturę w postaci Światła... każdemu, kto ma ochotę poznać nową, dobrą wizję.

     

    Pozdrawiam i dziękuję za świetny fanfik!

    • +1 4
  20. Tym razem to ja dam swoje opowiadanie jako pierwszy. Tak po prostu, ot miałem ochotę rozerwać się czymś lekkim. W ten sposób powstała ta komedyjka:

     

    Balls of Steel [Post Apo][Violence][Comedy]

     

    Krótki opis - Czy to możliwe, by ktoś cieszył się zrujnowanym wielką wojną ze złem światem? Jeśli tak, to jakim ewenementem musi być? Przedstawiam Wam krótką historię o tym, że gdy przemoc nie pomaga rozwiązać problemu, należy użyć więcej przemocy.

     

    Pozdrawiam serdecznie, zapraszam do lektury i życzę powodzenia innym uczestnikom!

    • +1 2
  21. Jestem świeżo po lekturze tego one-shota. No! (tak, to chyba dobre słowo) Jeśli to debiut, to gratuluję, bo jest całkiem przyjemny, może nie na miarę literackiego nobla, ale naprawdę na poziomie. Nie żałuję tych kilkunastu minut na czytanie "Śniegu". Swoją drogą, jak minie rok, to będę w zupełnie innym kontekście mógł mówić "tyle co zeszłoroczny śnieg", bardziej jako "kiedyś ludzie próbowali pisać dobre oneshoty" :D

     

    Ale do rzeczy, kilka słów opinii:

     

    Strona techniczna jest w porządku, ale kilka rzeczy warto byłoby poprawić. Przede wszystkim zapis dialogów. Nie będę punkt po punkcie wszystkiego wymieniał, bo od tego są poradniki. Polecam do nich zajrzeć, by podbudować wiedzę o poprawności. By nie zostawić wątpliwości, chodzi mi o zostawianie kropek przed myślnikami i wielkich liter po myślnikach. Tak się nie robi, jest to niepoprawne formatowanie dialogów.

    Drugi mankament to pewne formy zdań. Wierzę cały czas, że to taka stylistyka i celowy zabieg, by były one tak krótkie i ucinane. Wiele z nich można spokojnie połączyć w zdania złożone, tekst nie tylko by na tym nie stracił, ale nawet i zyskał. Do przecinków nie mam za bardzo jak się przyczepić, by prawie ich nie było, przez te króciutkie zdania.

    Tyle o technikaliach.

     

    Styl:

    Powiem szczerze... Nieźle. Całkiem, całkiem. Styl jest jasny, dość wyrazisty, nie licząc tych za krótkich zdań bardzo dobry. Może nie zawsze przemawia do mnie czynienie wszystkiego "mięskim", to trochę tak jak golenie się piłą mechaniczną, kąpiele w piwie lub nacieranie się wódką i bekonem, lekko przesadne. Nie zmienia to jednak faktu, że narracja ma swój urok, co do spółki z fabułą daje przyjemny efekt.

     

    No właśnie, fabuła. Skromna, wręcz do bólu. Ale chcąc pokazać swój styl w pełni okazałości, czy można stworzyć coś dużego na ośmiu stronach? Dla mnie to taka przystawka, co z tego, że nie zaspokoi apetytu, jak cieszy podniebienie. Nie ma tu zwrotów akcji, tajemnic, zastanawiania się, co wyniknie... Ale i po co, skoro to historia o złamanym sercu?

    Właśnie ogólne odczucia nad klimatem. To rzadka w fandomie metoda pokazania miłości, jako czegoś tak... typowego. Samemu przypomniały mi się czasy gimnazjum, jak sam miałem złamane serce. Brr...

    W ogóle, przechodzenie emocji, tak... elegancie. Wszystkie możliwe sposoby pokazania uczucia, apatia, przygnębienie, niewiedza co dalej, pójście do knajpy, to lawirowanie między twardym światem ogierów, a próbą nierozpłakania się. Cały czas miałem wrażenie, że tekst próbuje być zbyt "przerealniony" na siłę, ale jak doszło do sceny rozmowy bohatera z przyjaciółką, zmieniłem zdanie. Brawo, kawał dobrej roboty.

     

    Ach, a za to, że zostawiłeś taką nierozwiązaną sprawę na końcu oneshota będziesz się smażył z Judaszem, Brutusem i Kasjuszem w ostatnim kręgu piekła. Miłej zabawy!

     

    W skrócie - dobry oneshot. Po tej próbce stwierdzam, że potrafisz pisać całkiem dobrze i powinieneś pisać dalej, bo może z tego wyjść coś godnego uwagi.

     

    Pozdrawiam i dziękuję za możliwość czytania porządnie napisanego, choć krótkiego fika!

    • +1 1
  22. Ponieważ nazbierało mi się trochę komentarzy, postanowiłem odpowiedzieć hurtem.

     

    Na wstępie do wszystkich - dziękuję Wam i każdemu z osobna za zainteresowanie. Miałem strasznie mieszane uczucia z tym tekstem, sam czułem, że nie jest on tak dobry, jak mógł być, kilka razy wrzucałem materiał do archiwum, by przemyśleć go jeszcze raz, a tu proszę, jaki miły odbiór. Do teraz uważam, że Pinkie Pie jest najtrudniejszą osobą do napisania o niej fanfika z całej głównej szóstki, a ja porwałem się z motyką na słońce. Tym lepiej, że coś z tego wyszło.

     

    A teraz po kolei:

    Dolar:

    Dołożę starań, by opowiadanie pojawiło się szybciej. Forma mnie żre, więc powinno pójść dość lekko. A i pomysł już wymyślony. Halabarda zirytowania naprawdę działa cuda. Jeszcze raz dzięki.

    aTOM:

    Miło mi, że jesteś w gronie moich czytelników. Cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało, zwłaszcza, że podobnie jak Dolar i reszta tłumaczy, masz znacznie lepsze obeznanie w dobrej literaturze fandomowej światowej. No i kolejny raz zapewniam, że postaram się utrzymać poziom.

    Scyfer:

    Poganiaj mnie, poganiaj, wiem że lubisz tego fika.

     

    Madeleine:

    Tu mam więcej treści, do której mogę się odnieść, to i się odniosę. Dziękuję za zainteresowanie i już wyjaśniam kilka rzeczy.

    Tego faktycznie nie da się nie spieprzyć, można jednak próbować spieprzyć mniej lub bardziej. Mimo wszystko chyba jestem bliżej "mniej", chwała Bogu.

    Powtarzam kolejny raz, że uważam ją za postać najtrudniejszą z całego M6, więc miałem z nią nielichą zagwozdkę. Są kucyki które lubię bardziej, są takie, które lubię mniej, ale postawiłem tutaj sobie za cel jedną rzecz, z każdej bohaterki coś wyciągnąć, a najlepiej coś pozytywnego. Każda ma swoich fanów, więc staram się najlepiej jak mogę oddać jej głębię i pokazać, że mimo chwil słabości są one dobrymi osobami. Choć każda jest inna.

    Rarity miała najwięcej możliwości typowej obyczajówki. Próbuję dostosować okoliczności i wydarzenia do kucyka, więc poprowadziło to akurat do takiej a nie innej sytuacji. U Rainbow prawdopodobnie ilość "okruchów życia" jeszcze zmaleje, za to u Fluttershy i Applejack może wzrosnąć.

    Co do choroby, dałem nazwę SZARŁATYNA (przez Ł nie przez L), na podstawie szkarlatyny, ot jakiaś kucykowa odmiana.

    Rozmowa faktycznie mogła się nie podobać. Już Scyfer mi to słusznie zarzucić, wszyscy zauważają, że w tym momencie coś się psuje. No cóż, mylić się jest rzeczą ludzką, a nuż następnym razem uniknę takich błędów.

     

    Kwestia unikania powtórzeń imion - staram się nie iść w skrajność, ale nie lubię ciągłego "Twilight to, Twilight tamto". O ile Rarity z miejsca zastępuję eleganckim "projektantka" o tyle ciężko znaleźć jedno słowo dla Pinkie. Sformułowania "Jednorożec zrobiła" się u mnie nie uświadczy, bo go nie toleruję. Kolory dobieram możliwie najbardziej podstawowe, bo prosty ze mnie człowiek (a na przykład nazywanie Fluttershy "maślanym kucykiem" (sic!) zakrawa dla mnie o profanację).

     

    Pozdrawiam i mam nadzieję, że spodobają się Wam następne teksty.

×
×
  • Utwórz nowe...