Skocz do zawartości

Razorhead

Brony
  • Zawartość

    68
  • Rejestracja

  • Ostatnio

1 obserwujący

Informacje profilowe

  • Płeć
    Ogier
  • Zainteresowania
    Pośród innych: fantastyka, tematyka związana jakoś z okresem średniowiecza, broń biała, czołgi, dziwaczne wynalazki, rysownictwo i muzyka (nie żywię raczej jakichś uprzedzeń wobec poszczególnych jej gatunków).
  • Ulubiona postać
    Wiele. Pośród tych z MLP, między innymi:
    Sunset Shimmer, Księżniczka Luna, Królowa Chrysalis

    Jeżeli chodzi o szóstkę głównych bohaterek, nie wytypuję jakiejś "najulubieńszej" z tej prostej przyczyny, że każdą z tych postaci lubię w mniej-więcej takim samym stopniu, choć za różne cechy charakteru i sposoby zachowania.

Ostatnio na profilu byli

3842 wyświetleń profilu

Razorhead's Achievements

Mały kucyk

Mały kucyk (2/17)

28

Reputacja

  1. Magnus był wprawdzie zdziwiony gdy jego ciało zostało przyciągnięte przez sześcienny blok, ale jednak go to nie zaskoczyło - bądź co bądź, skrywał się przecież za czymś co wytworzył jego przeciwnik. Niemniej jednak istniał pewien powód dla którego to zrobił, a dzięki tak pozornie nieznacznemu ruchowi jakim był obrót kamienia dokonał bardzo istotnych spostrzeżeń. Jeszcze podczas walki na pierwszej arenie stwór rzucił trzy dość specyficzne czary. O ile pierwszy, blokujący (i chroniący) słuch został rozproszony gdzieś w międzyczasie, a drugi wpływający na otaczające monstrum powietrze miał już niedługo pójść w jego ślady, to trzeci, modyfikujący zdolność postrzegania, wciąż był w pełni aktywny. I dzięki niemu był Magnus w stanie spostrzec coś bardzo ciekawego, zwłaszcza że dokonał wcześniej wstępnego badania tolitowego piasku. Mianowicie, w momencie obrotu sześcianu na moment odsłonione zostały pewne fragmenty podłoża, na których ten wcześniej się opierał, a Magnus dostrzegł, że piasek tolitowy w tych miejscach emanował znacznie mniejszą ilością energii niż reszta okolicznych drobinek, nawet po tym jak blok nibykamienia pobrał energię z otoczenia. Na podstawie tego odkrycia Magnus prędko wywnioskował, co sprawiało, że kamień był w stanie w ogóle funkcjonować jak i utrzymywać zgromadzoną energię w stanie równowagi - był to właśnie tolitowy piasek. A z informacji zebranych na jego temat jak i z tego co stwór czuł, gdy wysysano z niego część energii wynikało, że ów blok możliwości konwersji energii miał niemal nieograniczone, zgodnie z wcześniejszymi podejrzeniami istoty. I, wbrew pozorom, było to właśnie Magnusowi na rękę. Czasami bowiem to, co inni postrzegali jako coś w rodzaju sejfu o niesamowitych zabezpieczeniach, można było postrzegać jako zwyczajnie supertwardą piniatę - a kiedy jeszcze sama napełnia się cukierkami... Jego przemyślenia przerwało jednak nagłe przejście sześcianu w stan wstrzymania i opadnięcie stwora na ziemię. Znajdował się oto pomiędzy tym dziwnym blokiem a Detem i jego kopiami, którzy bez wątpienia szykowali się do rzucenia jakiegoś dość potężnego czaru i wyglądało na to, że pobierał on olbrzymią ilość energii z piasku na całym polu bitwy. Magnus jednak już w pełni doszedł do siebie po wcześniejszych zdarzeniach i miał już na podorędziu parę pomysłów. Musiał się tylko szybko upewnić co do jednej rzeczy. Z pomiędzy jego sierpowatych szponów wystrzeliła w blok maleńka wiązka energii. I zamiast zostać pochłoniętą, została ona rozproszona. A zatem sześcian przestał pobierać nie tylko energię z otoczenia, ale i w ogóle. To zaś stwarzało pewną komplikację. Magnus jednakże miał pewien plan jak sobie z nią poradzić, choć wymagał on użycia wspomnianego jakiś czas temu asa w rękawie, a i nadal pozostawał dość ryzykowny. Niestety, na chwilę obecną był on, przynajmniej w mniemaniu stwora, również tym, który mógł mieć największe szanse powodzenia, a czasu było już niewiele, toteż monstrum niezwłocznie przeszło do jego wykonania. Stwór nagle zaczął poruszać się z olbrzymią prędkością, jakby był w transie, podczas gdy jego ciało poczęło się robić jakby odrobinę mgliste. Z jego dłoni wystrzeliła macka, błyskawicznie owijając się wokół sześcianu, a gdy to się stało, Magnus z niemałym wysiłkiem poderwał go z ziemi, zakręcił nim nad głową i w potężnym, lecz i niesamowicie szybkim zamachu wyrzucił wysoko do góry, jednocześnie wypuszczając go z uścisku macki, która momentalnie schowała się na powrót wewnątrz ramienia istoty. Jednocześnie zaklęcie rzucane przez jego oponenta uformowało się już niemal w zupełności, przyjmując postać trzech pocisków. Stwór tymczasem jednym płynnym ruchem odłamał od na wpół metalowej powierzchni swojej głowy jeden z zakrzywionych rogów i wykonał nim szerokie, ukośne cięcie dokładnie w tym momencie, w którym rozpoznane już kule UDC pomknęły ku swemu celowi. A jednak swego celu nie sięgnęły. Oto bowiem jednocześnie przed Magnusem jak i nad mknącym w górę sześcianem nastąpił krótki, bladobłękitny rozbłysk i nagle kule UDC, z całą swoją mocą, uderzyły w ów sześcian, który, pozbawiony stałego i stabilnego źródła mocy, nie będąc w stanie przyjąć i utrzymać takiej jej ilości w jednej chwili, w mgnieniu oka zakończył swoje istnienie w potężnym wybuchu, który rozerwał go setki maleńkich kawałeczków, a przede wszystkim - uwolnił całkiem niemałą część znajdującej się wewnątrz energii. Ta objawiła się zaś w swej najczystszej postaci, wywołując wtórną eksplozję. I właśnie na ten moment Magnus czekał - oto nadchodziła chwila prawdy i zarazem jego własna próba ognia. Mimo bowiem wcześniejszej porażki przy próbie manipulowania energią, która kosztowała go rękę, zamierzał spróbować tej sztuki ponownie. Tym razem niepowodzenie mogło kosztować go znacznie więcej, ale i on sam był przygotowany. Nie był już zaślepiony wściekłością ani otępiony czy to koszmarnymi wizjami, czy zmianą pola walki. Oto w tym miejscu i w tym czasie osiągnął stan niemal absolutnej równowagi. Był spokojny. Był skoncentrowany. Był gotów. Sięgnął zatem ku temu nowopowstałemu słońcu, którego moc sięgnęła właśnie szczytu. I oto coś, co mogłoby uchodzić z powodzeniem za miniaturową supernową, nagle zaczęło zwijać się i pomknęło ku Magnusowi. Wir energii gdy tylko go dosięgnął, nagle w jednej chwili z nieopisanie jasnego stał się ciemniejszy od wnętrza najgłębszych otchłani, by w końcu otoczyć stwora nieprzeniknionym całunem pulsującej czerni. Wnet jednak i ten zaczął się stopniowo kurczyć, aż w końcu powoli zaczął odsłaniać monstrum kawałek po kawałku. Po chwili skupił się wokół kikuta jego lewego ramienia, formując coś, co wyglądało jak prymitywne kleszcze. Były one o tyle dziwne, że choć wyglądały na stworzone z jakiejś stabilnej, stałej substancji, były tak czarne, że z trudem można było rozpoznawać szczegóły ich budowy. Czasem po ich powierzchni nadto można było dostrzec jakieś maleńkie, jasnopomarańczowe wyładowanie. Ich spory rozmiar i masywność natomiast nie pozostawiały żadnych wątpliwości w zakresie ich siły i możliwości - wyglądały jak coś, co może z łatwością rozwalać ściany, a czołgi rozcina na złom w ramach porannej rozgrzewki. Sam Magnus natomiast niewiele się zmienił, poza tym, że teraz wyglądał z jakiejś przyczyny nieco mgliście. I o ile wcześniej chciwie łykał każdą odrobinę powietrza - teraz jego klatka piersiowa zamarła w bezruchu. Z pomiędzy szponów na prawej dłoni wysypała się garść prochu - pozostałości po artefakcie, który stwór ukrył wewnątrz wydrążonego rogu i dzięki któremu cały jego plan dało się w ogóle zrealizować. Przedmiot ten umożliwiał natychmiastowe otwarcie na krótką chwilę połączenia między dwoma dowolnymi punktami multiwersum. Był to owoc trzech miesięcy morderczej podróży, siedmiu miesięcy badań i dziewięciu tygodni ostrożnego nakładania skomplikowanych run we Wszechkuźni. A koniec końców mógł z niego nadal skorzystać tylko raz, nim ten rozpadnie się w proch. Mogło dziwić, czemu Magnus zdecydował się na użycie takiego artefaktu, a nie otworzył żadnego portalu o własnych siłach. Istniały być może pewne przyczyny tłumaczące takie postępowanie. Jeżeli jednak, jaki był prawdziwy powód takiego zachowania - to wiedział tylko Magnus. On sam zaś nie miał żadnych rozterek w związku z tym, czy było warto. Żył i mógł walczyć dalej - a to jedyne co się dlań teraz liczyło. Czasu miał już Magnus niewiele, toteż jedyne co zrobił to przeszedł do drugiej fazy swojego wcześniejszego planu - zaklęcie wysysające energię z powietrza zrobiło swoje, ochraniając go częściowo przed pochłaniającą mocą sześcianu. Teraz pozostawało mu do zrobienia jeszcze jedno. - Ishsha, Xer-Koth-Akh! Tym razem zaklęcie, choć nadal wyglądało niepozornie, mogło być bardziej niebezpieczne. Już po krótkiej chwili bowiem można było wyczuć, że powietrze na arenie robiło się jakby zauważalnie rzadsze...
  2. What a day! What a lovely day! WITNESS!!!

    Skrót gali oscarowej:

     

    Mad Max odjeżdża z sześcioma Oscarami, Leonardo di Carpio w końcu wywrzeszczał/wyskrzeczał/wyrzęził sobie drogę do Statuetki i dał się dla niej poszarpać przez "filmowego" niedźwiedzia, a Morgan Freeman zjadł ciasteczko.

  3. W pewnym momencie lotu Magnus poczuł wyraźnie, że z jakiegoś powodu przyspiesza. Na chwilkę mocno go to zaniepokoiło, nie miał bowiem pojęcia, jak zareaguje na to jego tarcza. Ta jednak najwyraźniej dalej świetnie się jakimś cudem trzymała. I dobrze, bo zaraz potem trafił w jakiś dziwny kamieniopodobny sześcian, wytworzony przez Deto. Na skutek uderzenia jednak Magnusowi nic się nie stało. Osłona którą wytworzył zadziałała bowiem dokładnie jak należy i tak jak poprzednio całą energię przekazała uderzonemu obiektowi. Zdumiało jednak stwora, że na rzeczonym obiekcie tym razem nie pojawiła się nawet najdrobniejsza ryska. Jego ostrze termiczne też tylko deformowało się trochę na jego powierzchni, nawet go nie rozgrzewając. Zdawało się za to jednak minimalnie stygnąć. Czym prędzej odjął je zatem Magnus od dziwnego materiału. Konkluzja była stosunkowo prosta - kamień pochłaniał energię. Był przy tym całkiem spory i nadal zdawał całkiem nieźle się trzymać, toteż przeładowanie tym razem raczej nie wchodziło w grę. Z drugiej strony, Magnus nie słabł z każdą chwilą, toteż przynajmniej nie wysysał jej z otoczenia, a tylko pożerał to co mu zaaplikowano. Ciekawe. Wbrew temu co Detonato myślał, Magnus przeprowadził jednak wstępną analizę tolitowego piachu. Otrzymana wiadomość tylko potwierdziła jego domysły - połknąwszy go czuł drzemiącą wewnątrz niego niesamowitą energię o znacznym zróżnicowaniu, z jakiejś przyczyny nie mógł z niej jednak zaczerpnąć ani rozdrobnić poniżej pewnego poziomu. Również fakt rozrostu jego kryształów nie pozostawał dlań sekretem - co jak co, ale dość prędko poczuł, że coś uwiera jego wątpia, a przy tym odbiera mu drobną część jego energii. Innymi słowy, cały nowy dział magii stał przed nim otworem. Niestety dla niego, jeden pojedynek to raczej zbyt krótko, by zgłębić wszystkie jego tajemnice. Łuski na jego brzuchu zaczęły drgać, gdy mięśnie Magnusa zaczęły się zwijać i rozplatać, nie odsłaniając nic prócz oślepiającego blasku wydobywającego się z wnętrza stwora. Ten zaś dezaktywował ostrze termiczne, sięgnął do środka i wydobył zeń masę pozlepianych ze sobą różnokolorowych kryształów wielkości pięści. Tuż po tym tkanka stwora zrosła się z powrotem, jakby cały incydent nigdy nie zaszedł, a on sam zeskoczył na piach obok sześcianu. Magnus zasępił się. Jego sytuacja bynajmniej nie wyglądała różowo. Na skutek działania jednego z chipów użytych przez jego przeciwnika konstrukcja dysz na jego plecach przestała zwyczajnie istnieć. Znajdował się teraz w innym świecie, którego wszystkich zasad działania jeszcze nie do końca pojmował. Czary w których się specjalizował w obecnym środowisku były znacznie trudniejsze do kontrolowania, co znacznie ograniczyło asortyment dostępnych mu zaklęć i przez co stracił swoją choleraniechtodiablizarazchybakogośzatłukęaaargh rękę... A jakby tego było mało, na arenie nie było nic, co mógłby aktualnie wykorzystać, oprócz piachu do którego mocy i tak nie miał dostępu i... i... Stwór prędko przestał biadolić, otrząsnął się i zaczął w pośpiechu rozważać kolejne możliwości, które błyskawicznie pojawiały się w jego umyśle. Natrafił wnet na pomysł dość ciekawy, kryjący w sobie niemały potencjał i szalony - a to czyniło go jeszcze bardziej pociągającym. Nie zwlekając dłużej, przystąpił do wykonania jego pierwszej fazy. - Ishsha'Sha, Xer-Koth-Akh... - Zaintonował i skrył się za sześciennym blokiem. Nie musiał długo czekać na efekty. Już niebawem na powierzchni jego pancerza pojawiła się odrobinka szronu, gdy powietrze na całej arenie zaczęło gwałtownie się ochładzać. Proces ten postępował z coraz większą prędkością nie dając choćby znaku by mógł się zatrzymać. Magnusa jednak żaden chłód zdawał się nie imać. Z czasem jego pancerz i skóra pociemniały, stając się czarne jak węgiel, a blask dobywający się z wnętrza stwora zamigotał, osłabł i jakby zgasł. Tylko jego oczy wciąż jarzyły się delikatnym, pomarańczowym światłem. Jednocześnie mięśnie na jego plecach, zwiotczałe po zniknięciu podtrzymywanej konstrukcji dysz, zaczęły kurczyć się i przekształcać, przybierając w końcu postać gąszczu krótkich, ciemnych i ostrych jak sztylety kolców. Dodatkowo, choć niewielu byłoby w stanie dostrzec to tak po prostu, jego organizm jakby przestał wydzielać ciepło. Już niedługo pierwsza faza nowego planu Magnusa miała dobiec końca. Z drugą postanowił jednak poczekać, zamierzał bowiem maksymalnie wykorzystać moc właśnie rzuconego zaklęcia - jego natura była nieco bardziej przewrotna, niż można byłoby sądzić na pierwszy rzut zamrożonego na kamień oka. Szykował się na kolejny cios przeciwnika, śmiejąc się w duchu. A tymczasem wysokość temperatury żegnała się w pędzie z coraz to większą liczbą zer większości skal...
  4. Na początku, tuż po przebudzeniu się z magicznego snu, Magnusa przepełniała najzwyklejsza, tępa wściekłość. Wywołały ją zarówno obrazy z koszmarnych wizji, jak i świadomość, że Detonato udało się zobaczyć skrawek bardzo osobistego wspomnienia stwora - mocno zniekształcony przez odrealnioną formę przywidzenia, to prawda, ale jednak. Dość prędko jednak furia ustąpiła miejscu zdziwieniu, gdy po zniszczeniu, jak się okazało, kolejnych klonów nastąpiła świetlista synteza. Gdy jej efekt pomknął ku Magnusowi, który odruchowo próbował się osłonić za pomocą masywnych ramion. I wtedy stało się To. Krótko mówiąc, gdy ni stąd, ni zowąd Magnus zmaterializował się na arenie, zwyczajnie ogłupiał ze zdumienia. Co jak co, ale takiego posunięcia zwyczajnie się nie spodziewał. Jego umysł powrócił jednak prędko z powrotem na ziemię za sprawą przeszywających ciało nagłych spazmów. Pojaśniało ono jeszcze bardziej, a skóra zaczęła miejscami pękać i dymić. Coś było nie do końca w porządku z Płomiennym Sercem. Magnusowi udało się co prawda opanować sytuację poprzez jego niewielką modyfikację myślami, ale fakt, że z jakiegoś dziwnego powodu parametry mocy tego zaklęcia na krótką chwilę znacznie wzrosły skłonił go pewnych przemyśleń. Możliwe było, że podobna utrata kontroli przy jednoczesnym zwiększeniu siły mogła się przydarzyć również przy zastosowaniu innych czarów. Musiał uważać, a przede wszystkim - pozyskać nieco informacji. Szybko się zatem otrząsnął i tak miejsce zdumienia zajął wreszcie spokój do pary z zimną kalkulacją. Po pierwsze, dostrzegł wreszcie możliwe korzyści, jakie jego przeciwnik odniósł poprzez zmianę pola walki. Na poprzedniej arenie Magnus znacząco zmienił ukształtowanie terenu. W szczególności skalne słupy, które tam uformował, zapewniały mu znaczne możliwości między innymi gdy chodziło o poruszanie się za pomocą macek czy o prędkie znalezienie jakiejś osłony. Tutejsza arena natomiast była pod tym względem niesamowicie wprost wybrakowana, a mało prawdopodobne było, by Magnus był w stanie ponownie zmienić stan tych rzeczy w najbliższym czasie. Pewne możliwości mogła dać konstrukcja trybun, ale wątpliwym było, czy są one dostępne z samej areny - widzowie musieli być przecież jakoś chronieni przed niszczycielskimi efektami czarów. Poza tym, jak wykazał przed chwilą incydent z Płomiennym Sercem, czary mogły mieć tu nieco inne efekty. Istniały tu też pewne subtelne i niewykrywalne dla normalnych ludzi różnice w składzie powietrza i strukturze pokrywającego arenę piasku. I podczas gdy Magnus pozostawał jeszcze w sieci domysłów, jego przeciwnik znał to miejsce i bez wątpienia walczył tu już niezliczoną liczbę razy. Niedobrze. Wkrótce nastąpiło odliczanie. Nim doszło do zera, wzrok Magnusa skierował się jeszcze ku niebu i tam zatrzymał się na krótką chwilkę, by wraz z dźwiękiem gongu zwrócić się z powrotem ku oponentowi stwora i jego klonom. Plusem tej całej sytuacji było to, że przynajmniej Magnusa i Detonato dzielił najwyraźniej niemały dystans, toteż chwila upłynęła, zanim plazmowo-elektryczne pociski zbliżyły się do monstrum - nawet komentator miał dość czasu, by powiedzieć coś na ich temat. Fakt, że były wymierzone w dysze zmusił stwora do natychmiastowego działania. Co prawda ze wszystkich elementów wyposażenia stwora, które zrosły się z jego ciałem, te były najmocniejsze, ale w obecnym środowisku trafienie kulami plazmy mogło mieć znacznie dotkliwsze skutki niż normalnie - a na utratę swoich metalowych skrzydeł nie mógł sobie teraz tak po prostu pozwolić. Mając jeszcze chwilę, Magnus wziął w szpony pokaźną garść piachu, po czym wpakował ją do swej paszczy. W ten sposób powinien potem dysponować pewnym "zapasem materiału" i przeanalizować właściwości podłoża areny. Oto pociski jednak były już bardzo blisko i z każdą chwilą dystans dzielący je od celu drastycznie malał. Nie zwlekając dłużej, Magnus skierował obie dysze w ziemię. W mgnieniu oka wypluły one z siebie potężne jęzory ognia, wynosząc stwora wysoko ponad powierzchnię areny. Pociski co prawda pomknęły za nim i były nieco zbyt szybkie, by dało się przed nimi zwyczajnie umknąć, ale dzięki swemu posunięciu monstrum zyskało przed kontaktem jeszcze krótką chwilę na rzucenie zaklęcia. - Sturge-Zorth'Roth! - Zakrzyknął, jednocześnie wysuwając z lewej dłoni mackę i szybkim ruchem oplatając nią przedramię. Na te słowa powierzchnia macki mocno pojaśniała, pokrywając się potężnymi wyładowaniami. Wtem przeskoczyły one pomiędzy przedramieniem stwora a niesamowicie bliskimi już trafienia kulami energetycznymi, by wnet przyciągnąć je ku swemu źródłu z potworną mocą, uniemożliwiając trafienie dysz. Magnus próbował jeszcze jakoś naprędce zmanipulować ich materię. Niestety, znów napotkał te dziwne opory, utrudniające utrzymanie kontroli. Nie udało mu się. Nastąpił niesamowicie jasny rozbłysk. Gdy zaś Magnus spojrzał na swoją lewą dłoń, dostrzegł w jej miejscu tylko nadwęglony kikut. Przynajmniej wszystko nastąpiło tak szybko, że nie czuł bólu, a przypalenie rany przez plazmę zapobiegło krwawieniu. Niemniej jednak była to dość poważna rana, a jej regeneracja nie mogła być już tak szybka. Dla wielu wojowników podobna rana byłaby powodem szoku, a nawet rozpaczy. Dla garstki jednak, w tym i Magnusa, w tej chwili była tylko przyczyną czystej furii, kroplą, która przepełniła czarę. Czas na żal i otępienie miał przyjść później, teraz liczyła się tylko bitwa. Magnus natomiast postanowił zejść na ziemię - i zrobić to z hukiem. Znajdując się dość wysoko, wykręcił w powietrzu pętlę, kierując się z powrotem ku powierzchni areny, wprost na Detonato i jego klony. Z początku miał pewne problemy z utrzymaniem stabilności w powietrzu ze względu na okaleczone ramię, ale udało mu się stosunkowo szybko je przezwyciężyć. Choć wydawało się to niemal niemożliwym, płomienie wylotowe dysz przybrały jeszcze bardziej na sile, czyniąc z rozszalałego potwora istny żywy meteor. Sam Magnus natomiast wysunął przed siebie na cała długość prawe ramię i szybko wyrecytował dwa kolejne zaklęcia. - Roth, Xer' Sturge! Xer' Sha, Zaar! I znów, podobnie jak na początku starcia, ciało Magnusa otoczyła lekko pomarańczowa bariera. Przed jego dłonią natomiast uformowało się długie na około pół metra ostrze wyglądające jakby zostało stworzone z czystego światła. Jednocześnie dysze na plecach stwora zmieniły nieco kąt nachylenia, wprawiając go w niesamowicie szybki ruch wirowy. Warto wspomnieć, że oba zaklęcia, jeżeli były dobrze opanowane, były stosunkowo proste do rzucenia, toteż ich kontrola wymagała zaledwie minimalnego wysiłku, nawet w mniej stabilnych warunkach obecnego pola walki. Przy tym jeśli zostały odpowiednio wykorzystane, kryły w sobie zarówno olbrzymie pokłady wszelkiej odporności jak i iście niszczycielski potencjał.
  5. Magnus potężnie wyrżnął o odnowioną zasłonę, odbił się od niej i wirując w powietrzu zarył w ziemię. Jego prawe ramię i nogi zwisały pod dziwnymi kątami, zaś kły na skutek zaklęcia Deta wypadły i żuwaczki znów zaczęły krwawić. Jakimś jednak cudem stwór wciąż miotał się wściekle na ziemi, próbując się podnieść, choć wyraźnie miał problemy nawet ze złapaniem tchu. Wtedy właśnie trafiły go Kule Koszmaru i umysł Magnusa utonął we wszechogarniającej bieli. *** W morzu bieli zaczęły pojawiać się z czasem ciemniejsze plamy, malując obraz w barwach intensywnego pomarańczu, czerwieni i czerni. Obraz ten zaś przedstawiał wnętrze ogarniętego pożarem domu - przybytku, który Magnus wciąż doskonale pamiętał. Płomienie strzelały wysoko pod powałę i mogłyby niemal oślepiać blaskiem. Magnus poderwał się prędko z desek podłogi na której, jak się okazało, leżał. Był w swojej ludzkiej postaci. Mocno to go zdezorientowało, podobnie jak cała ta sytuacja z pożarem. Nie zastanawiał się jednak dłużej, wydało mu się bowiem, że z głębi na wpół zawalonego płonącymi belkami usłyszał zawodzenie, a nawet przez chwilę zamajaczyła mu pośród jęzorów ognia znajomo wyglądająca sylwetka. Nie myśląc, pognał w tamtym kierunku, odrzucając na boki płonące przeszkody, ignorując przy tym oparzenia. Wtem natrafił na potężne drzwi wzmocnione żelazem. Z za nich dobiegł go tym razem bez wątpienia jęk. Jakiś głos, dziwnie znajomy, wołał jego imię. Czyżby to był... Nie! To nie było możliwe, coś musiało być nie w porządku...! Jęk powtórzył się. Wszystkie wątpliwości Magnusa na ten dźwięk gdzieś tajemniczo zniknęły, a on sam runął z całym impetem na drzwi, próbując je wywarzyć. Te jednak stały niewzruszone. - Hekhard! Wytrzymaj!... Zaraz tam będę! Hekhard! Hekhard!!!... - Wołał mężczyzna ponawiając próby wyważenia zablokowanych drzwi. Żadna z nich, mimo tego, że wkładał w nie wszystkie siły, nie przyniosła jednak oczekiwanego rezultatu. W desperacji Magnus zaczął się rozglądać za czymkolwiek, co mogłoby mu pomóc przedostać się na drugą stronę. Wtem zauważył wiszący na ścianie wielki miecz. Był to zdobiony flamberg o ciemnoszarej, niemal matowej barwie. Jelec broni uformowany był na kształt czerepu rogatego smoka. W jego oczodołach odbijały się delikatnie płomienie, jakby zapraszając do sięgnięcia po rękojeść. Magnus jednak prędko odwrócił wzrok jak gdyby zobaczył ducha i raz jeszcze spróbował wyważyć drzwi. Tak jak i poprzednimi razy, nic z tego nie wyszło. Ponownie więc spojrzał na miecz i po krótkiej chwili wahania chwycił za rękojeść. Na początku poczuł dziwne mrowienie, a po chwili miecz zaczął gwałtownie wrastać w jego nagle szarzejącą prawą dłoń, tak że po chwili stanowili jedność. Zdawałoby się, że oczodoły w smoczym łbie zabłysły na chwilę ognistym blaskiem. Wnet Magnus ruszył na drzwi ze wzniesionym mieczem. W zaledwie parę zamachów rozsiekał je na drzazgi i pobiegł dalej po krętych schodach prowadzących w dół, do wielkiej, okrągłej sali o kamiennych ścianach niemal w całości pokrytych setkami, jeśli nie tysiącami płonących świec. Po środku stało czarne kowadło pokryte rojem przedziwnych run. Na samym kowadle natomiast leżała z rozkrzyżowanymi ramionami jakaś postać. Po chwili można było jednak dostrzec, że jest to jakiś niewysoki żylasty młodzieniec, odziany w podarte łachmany. Wyraźnie cierpiał. Wtem, z początku cicho, zaczęły się zewsząd rozlegać jakieś nieokreślone szepty. Ich moc zaczęła narastać gdy tylko Magnus zaczął iść w stronę udręczonego człowieka. Podobnie płomienie świec pojaśniały i stopniowo rosły z każdym kolejnym krokiem. Gdy Magnus podszedł już na odległość ramienia, był już w stu procentach pewien tożsamości cierpiącego. Tak, taką charakterystyczna szramę na policzku miał tylko jego przyjaciel, Hekhard z Wszechkuźni. - Mag... nus... Pomóż... - Wyrzęził. - Ty żyjesz! Jak to... Nieważne...! Poczekaj, zaraz cię stad zabiorę... Zaraz... - Mamrotał Magnus, wyciągając ku Hekhardowi swoje lewe ramię. Wtem szepty ucichły urwane w jednej chwili, jak ucięte, a Magnus zamarł, nie mogąc się poruszyć. Jego prawe ramię, złączone z mieczem, uniosło się jednak wbrew woli mężczyzny, jakby nie należało już do niego. W tej chwili głosy wcześniej odzywające się szeptem wybuchły istną wrzawą krzyków, przekleństw i zawodzeń, a płomienie świec przybrały kształt powykrzywianych w paskudnych grymasach, zniekształconych twarzy, które ciągnąc za sobą ogniste jęzory pomknęły ku opadającemu ostrzu miecza, zwijając się i wirując wokół niego niby jakiś piekielny cyklon. Po chwili nastąpił rozbłysk bieli. Tuż przedtem jednak na obliczu Hekharda pojawił się wyraz najpotworniejszego bólu i grozy związanej z tym, co było w tamtym momencie już nieuniknione. Wyraz, który nieraz prześladował Magnusa nocami i który wypalił się żywym ogniem w jego pamięci. Potem nie było już nic oprócz grobowej ciszy i idealnego kręgu wypalonej ziemi w miejscu kowadła, pośrodku którego tkwił wbity w podłoże szary flamberg. W zimno i bezdusznie spoglądających oczodołach smoczego łba widać było drobne odblaski płomieni świec, które powróciły do normalnej postaci. Filigranowe odbicia, w których wnet spłonął cały świat. *** Niebawem cały obraz wizji powrócił do morza bieli. Można było jednak wyczuć, że coś się w nim kotłowało. Efekt Kul Koszmaru dobiegał właśnie końca, a umysł Magnusa powracał do normalnego stanu. Wykrył widać obecność obcej osoby, wkrótce bowiem zaatakował intruza ze znaczna mocą, próbując zmusić go do wycofania się. Po tym stał się nieprzenikniony i na pozór jednolity niby tarcza słońca na niebie, uniemożliwiając dalsze czytanie myśli, przynajmniej w jego obecnym stanie. Sam Magnus wnet zaczął budzić się do życia. Światło wydobywające się z jego ciała przybrało na mocy. Do taktu przyprawiających o mdłości głośnych, gwałtownych chrupnięć połamane kości zaczęły się na powrót błyskawicznie zrastać i nastawiać. Podobnie rzecz miała się też z regenerującymi się szczękoczułkami stwora, choć między innymi te fragmenty jego ciała regenerowały się zauważalnie wolniej. Najwyraźniej był to skutek rzuconej wcześniej przez Deta Negacji Potęgi, choć zdecydowanie musiały tu też działać efekty jakiegoś innego zaklęcia, dzięki czemu regeneracja Magnusa była jednak wciąż możliwa. Ono też najprawdopodobniej ograniczyło konsekwencje wcześniejszego użycia wspomnianego czaru przez Bohatera z ZitaToli, zmniejszając jego efektywną moc. Wtem jednym szybkim ruchem Magnus wpił się szponami lewego ramienia w ziemię. - Koth, Urh! Ishsha, Gurd! - Wycharczał. W tej samej chwili niemalże zdarzyły się trzy rzeczy. Po pierwsze, uczepione ziemi szpony rozjarzyły się. Najwyraźniej utrzymywały Magnusa stabilnie w jednym miejscu, bo, po drugie, natychmiast po tym mięśnie na plecach stwora obróciły czarne dysze ku stojącym nieopodal klonom, z ich zaś wnętrza wydostały się potężne strumienie gorąca, wzbudzając tym skoncentrowane na kopiach podmuchy o sile tornada. W końcu po trzecie, między Magnusem a Detem powstał tunel próżniowy. Masa napływającego doń gwałtownie powietrza porwała drugą ze wspomnianych osób do środka, pchając ją z olbrzymią prędkością ku gotowym do zadania ciosu szponom na prawym ramieniu stwora.
  6. Leżący na dnie głębokiego tunelu, który wyryło jego ciało, Magnus nie mógł się ruszyć. Płyty jego napierśnika wgięły się nieco, ale wystarczyło to by połamać większość żeber stwora, który niebawem zaczął się powoli dusić, nie będąc w stanie zaczerpnąć dość powietrza. Mimo tego jednak, Magnus pozostał jakimś cudem w pełni świadomy. W obliczu tak znacznego zagrożenia w jakim się znalazł, jego umysł przezwyciężył obezwładniający wpływ potwornego, wszechobecnego zdawałoby się, bólu i nagle się wyklarował. Nie ważne było, jak potężną tarczę wytworzył, jego oponent bez większych problemów za każdym razem potrafił ją jakimś cudem zawsze dezaktywować. Gdy zaś dochodziło do walki bezpośredniej, Detonato łatwo go wymanewrowywał dzięki swojej hiperprędkości, a siła ataków, którymi przy tym dysponował, była doprawdy zatrważająca. Magnus nie widział chwilowo zatem innego wyjścia, jak jeszcze bardziej wpłynąć na swoje ciało, tak aby samo w sobie było w stanie się obronić. Od następnego zaklęcia mogło w znacznym stopniu zależeć jego życie, toteż całą swoją żelazną wolę przelał w wypowiedzenie tych sześciu sylab: - Shigg-Xer'Urh... Shigg-Koth-Sekh... - Wyrzęził cicho. Gdy to zrobił, z jego ciała w wielu miejscach, głównie z zagłębień miedzy mięśniami, zaczęło wydobywać się jasne światło. Wtem Magnus podniósł się na klęczki i odgiął z pomocą swych potężnych szponów płyty napierśnika do kształtu względnie przypominającego wyjściowy. Mimo jego olbrzymiej siły, zajęło to chwilę. Bądź co bądź, sam wykuł ten pancerz z myślą o tym, by jakiekolwiek odkształcenia były jak najmniej możliwe. Gdy to uczynił, najpierw chciwie zaczerpnął powietrza, próbując przezwyciężyć przy tym ogromny ból potrzaskanych żeber. Nie zwlekając jednak dłużej, wybrał ze ściany tunelu kamień wielkości ludzkiej głowy, który wydawał mu się składać z odpowiednich minerałów, prędko go wyrwał, rozkruszył w szponach na drobniejsze części, a te po chwili pożarł. Moc rzuconego zaklęcia do spółki z niewyobrażalnie potężnym metabolizmem stwora błyskawicznie przemieniły skałę i z pomocą uzyskanego materiału zregenerowały zarówno połamane żebra, jak i potężne żuwaczki, z których po chwili znów wyrosły masywne kły. Choć zewnętrznie niewiele się zmieniło, ciało Magnusa było teraz znacznie sprawniejsze i wytrzymalsze. Ból natomiast, który przed chwilą jeszcze paraliżował każdy jego fragment, nagle zniknął, jakby go nigdy nie było. Należało teraz możliwie prędko przejść do ofensywy. Szybki cios jednak byłby nic nie wart, jeżeli nie zostałby wyprowadzony z należną siłą. Niezwłocznie zatem zabrał się Magnus do recytowania kolejnych trzech zaklęć. - Xer'Lokh, Akh! Ishsha-Gurd'Roth! Sha-Sekh'Seh! Pierwszy z tych czarów nałożył efekt wygłuszenia dźwięku oddzielnie na samego Magnusa. Drugi otoczył go specyficznym w swej naturze całunem, mającym utrzymywać stałą gęstość powietrza w promieniu kilku centymetrów od ciała stwora. Natomiast trzeci zmieniał to, w jaki sposób Magnus zaczął postrzegać otoczenie. Widział już mianowicie przeciwnika i jego klony jako świetliste sylwetki, mimo pobytu na dnie tunelu. Widział też jakiś rodzaj osłony, choć nie był w stanie sprecyzować jej typu. Postanowił niemniej ją sprawdzić. Wystrzelił w jej kierunku swoją biczowatą mackę, otaczając ją uprzednio pewnym polem energii cieplnej. Ta po natrafieniu na tarczę zwyczajnie się od niej odbiła, nie wyrządzając jej najmniejszej nawet szkody. Stanowiło to pewną przeszkodę, ale nie była ona nie do pokonania. Prędko wykorzystał jeszcze te kilka chwil, które miał przed momentem reakcji przeciwnika, wyrwał ze ściany jeszcze jeden kamień i jednym tchem wyrzucił z siebie słowa zaklęć. - Ishsha-Koth-Sturge, Xer'Urh, Roth-Gurd! - Gdy to uczynił, zdarł z pleców resztki płaszcza i sprężył się jak do skoku. Wtem cała arena jakby pociemniała, gdy powietrze na niej nagle zbiło się w potwornie gęstą, zwartą masę, niesamowicie utrudniającą i spowalniającą każdy najmniejszy nawet ruch. Użycie hiperprędkości w takich warunkach było znacznie ograniczone i skrajnie niebezpieczne. Niedługo po tym z tunelu wyrytego przez ciało Magnusa wystrzeliła wiązka oślepiającej bieli, zdawałoby się, że średnicy małego palca. Powstała ona, gdy stwór przemienił wyrwany kamień w promień najczystszej energii. Niczym błyskawica, pojawiła się w błysku krótszym niż mrugnięcie oka i tak samo prędko zniknęła, a wraz z nią trafiona tarcza. Wtem, jak przez mgłę, w głębi tunelu można było dojrzeć jakiś ognisty blask, który zdawał się przybierać na sile z każdą chwilą. Niebawem ujawniła się i jego przyczyna. Oto bowiem z tunelu, niby pocisk z lufy gigantycznego działa, wystrzelił Magnus, niesiony na płomieniach dobywających się z dwóch potężnych czarnych dysz, ukształtowanych na podobiznę zwiniętych nietoperzowych skrzydeł i pokrytych istną gęstwą lśniących płomiennie run. Same dysze, razem z ich mocowaniami, były wrośnięte w grube, mięsiste narośla na plecach stwora, przypominające dodatkową parę ramion, które umożliwiały dość sprawne poruszanie metalową konstrukcją. Magnus ponadto, dzięki jednemu z rzuconych wcześniej zaklęć, był w stanie poruszać się, jakby nic go nie ograniczało. Gdy był już zaledwie w odległości czterech metrów od przeciwnika, rozcapierzył szpony i nagle zakończył zaklęcie wygłuszające dźwięk na arenie. Skutkiem tego momentalnie dał się słyszeć potworny grzmot dobiegający z dysz, tym bardziej spotęgowany wielką gęstością powietrza, brzmiący w konsekwencji niczym ryk jakiegoś pradawnego, żądnego krwi boga.
  7. Gdy nastąpiło Wyrównanie Energetyczne, rzeczywiście osłabiło ono Magnusa i jego osłonę, lecz jednak nie aż w tak wielkim stopniu, jak można byłoby się tego spodziewać. Stało się tak ponieważ stwór był już wcześniej w niemałym stopniu wyczerpany dwoma potężnymi zaklęciami, których przyszło mu użyć wcześniej. Była to też jedna z przyczyn wykorzystania przekonwertowanej negatywnej energii do stworzenia osłony - tak skomplikowana tarcza do powstania wymagała niemało mocy, lecz jej podtrzymywanie było znacznie mniej wycieńczające. W konsekwencji, gdy doszło do wyrównania mocy, choć Magnusowi znów przez moment zatańczyły mroczki przed oczami, zdołał utrzymać się na nogach bez większych problemów, a tarcza, choć chwilowo osłabiona, nie uległa rozproszeniu. Zdziwiło stwora nieco, że mroczny klon jego przeciwnika nadal zdołał mimo przekonwertowania unicestwić tą ilość negatywnej energii, która wciąż była obecna w jego osłonie, ale prędko przestał zaprzątać sobie tym głowę. Nie ten rodzaj mocy stanowił jego specjalizację, więc oczywistym było, że nie wszystkie jego tajniki stawały przed nim otworem. Jeśli natomiast chodzi o sama tarczę, nie wiadomo, czy jej skan podał jakimś cudem błędne dane, czy był zwyczajnie nie w pełni precyzyjny. Możliwe, że czytnik zmyliła wspomniana wcześniej warstwowość tej osłony, która sama w sobie miała dość skomplikowaną konstrukcję. Ogólnie mówiąc, skaner, ustawiony na zbadanie osłony stanowiącej mieszankę negatywnej i pozytywnej energii, względnie prawdziwie podał informację o trzech procentach jej początkowej mocy. Haczyk tkwił w tym, że ta osłona stanowiła tylko pierwszą z kilu warstw całej tarczy i to taką, która i tak najpewniej powstała jako nieprzewidziany przez Magnusa skutek uboczny wykorzystania cząstki wyssanej z Dark Deta mocy do jej utworzenia. Co prawda, na skutek wyrównania energetycznego, całe zaklęcie osłabło, ale nie aż tak mocno - najbardziej wewnętrzna i najwytrzymalsza część tarczy trzymała się nadal szczególnie dobrze. Dzięki temu, gdy trafił w nią Promień tolitu, rozszczepiła go, znacznie osłabiając jego moc, a sam Magnus przeżył, choć ze względu na osłabienie mocy osłony był teraz cały osmolony i w niejednym miejscu nosił ślady oparzeń. Plusem tego było przynajmniej to, że rany w miejscu wyrwanych kłów po przypaleniu przestały wreszcie krwawić. Tarcza natomiast, która podczas trafienia rozbłysła niczym małe słońce, zaczęła przygasać i powróciła wkrótce do pierwotnego wyglądu. Niemniej jednak należało ją jakoś szybko doładować. Musiała być to energia w dość surowej postaci, aby przeciwnik nie mógł na nią wpłynąć. Poza tym, musiała pochodzić z zewnątrz. W przeciwnym wypadku okres czekania Magnusa, aż jego własny zasób w pełni się zregeneruje, byłby zdecydowanie zbyt długi. Przystanął więc na chwilę i wyciągnął łapy ku szczytowi pobliskiego skalnego słupa. Wtem jego ramiona przeszył krótki, silny skurcz, a spomiędzy rozcapierzonych szponów wystrzeliły długie, biczowate, czarne macki, po jednej z każdej dłoni. Prędzej niż kobra zdążyłaby zaatakować, wczepiły się w wierzchołek kolumny. W tej samej chwili Magnus przywołał z nieba kolejny łańcuch błyskawic, który w oka mgnieniu spłynął po wspomnianych mackach na tarczę. Gdy tylko osłona dała znać o pochłonięciu dostatecznej ilości mocy cichym basowym pomrukiem, czarne macki zniknęły w przedramionach stwora niemal tak szybko jak z nich wystrzeliły. Zaś niskie buczenie wywoływane przez osłonę nie miało już potrwać długo. Magnus zauważył bowiem, że jak dotąd znakomita większość czarów rzucanych przez Deta i jego klony miała postać wydawanych werbalnie komend. Domyślał się, że to, co zamierzał, raczej nie pokrzyżuje planów jego adwersarza na dłuższą metę, ale zawsze istniała pewne szansa, że choć trochę utrudni lub spowolni ich realizację. Poza tym, był wiedziony tą chorobliwą ciekawością, która nakazuje działać nawet tylko po to, by zobaczyć co się stanie. Na początku próbował zainicjować czar pstryknięciem, ale prędko uzmysłowił sobie, że nie jest to czynność, którą najlepiej wykonuje się masywnymi szponami. - Xer, Lokh - Zaklekotał zatem po chwili. Wtem po arenie, nie dając się zakłócić w żaden sposób, nagle i potężnie jak wybuch bomby roztoczyła się, niemal ogłuszajac... ...Absolutna cisza. Stwór znów zaczął mknąć w kierunku przeciwnika, z każdym kolejnym metrem nabierając prędkości i pochylając się coraz bardziej, niby drapieżnik przed skokiem. Gdy tak pędził, ziemia wokół niego pękała i czerniała, jak gdyby coś ją wypalało.
  8. [Odpowiedź odnosząca się do pierwszego akapitu poprzedniego posta] [Pojedynku ciąg dalszy] Po ustaniu efektów paraliżu, najpierw na kamiennej skorupie otaczającej ciało stwora zaczęły szybko pojawiać się pęknięcia. Po chwili skała została rozsadzona od środka i pokruszona kilkoma zdecydowanymi ruchami potwornych ramion. Dym rozwiał się już niemal zupełnie, odsłaniając monstrum w pełnej krasie. Przypominało na pierwszy rzut oka skrzyżowanie groteskowego, wynaturzonego humanoida z jakimś szkaradnym insektem. Miało łuskowatą, szarą skórę, osłanianą ciemnoszkarłatnymi płytkami. Po bliższym przyjrzeniu się można było spostrzec, że nie małą część swej aparycji zawdzięcza noszonej w swej ludzkiej formie zbroi, która teraz zrosła się z ciałem, tworząc z nim jeden organizm. Tułów i ramiona bestii były nad wymiar wyrośnięte, sprawiając nieustające wrażenie posiadania przez nią sporego garbu. Z przedramion grubych jak drewniane bele wyrastały dłonie, które zamiast pięciu palców miały po trzy masywne szpony, ostre i zakrzywione jak rzeźnickie haki, zaś spod kilku ostatnich strzępów czarnego płaszcza na grzbiecie wystawało coś jakby dwie masywne dysze. Głowa bestii natomiast przypominała najeżoną ostrymi łuskami rogatą czaszkę o wąskich zakrzywionych zębach, przywodzących na myśl piłę tarczową. Z okrywających je policzków, dawniej będących częścią hełmu, zwisały bezwładnie zmaltretowane żuwaczki. Z miejsc po wyrwanych kłach wydobywała się jasna, świecąca ognistym blaskiem krew. Gdy tylko Magnus uwolnił się z kamiennych okowów, zaczął ciężko dyszeć. Pod warstwą skały było ciężko o powietrze do oddychania. Ponadto, choć jego pancerz osłonił go częściowo przed inaczej może nawet morderczymi ciosami, specjalna pompa powietrzna wyszła ze starcia kompletnie zniszczona, o zalaniu jej kamieniejącą mazią już nie wspominając. Ze względu na chwilowe niedotlenienie i paskudny ból, niespecjalnie zwrócił uwagę nawet na słowa wypowiedziane przez Mrocznego Kosiarza. Dotarły one do niego dopiero po chwili, a i tak miał wrażenie, że czegoś nie zrozumiał. Wiedział, że tamten groził mu chyba odebraniem ciała. Ku własnemu wielkiemu zdziwieniu Magnus odkrył nagle, że możliwość jego utraty specjalnie go nie przeraziła, choć nie mógł zrozumieć jeszcze dlaczego. Miał tylko wrażenie, że to bardzo ważne. Czas jednak na takie rozmyślania będzie dopiero po pojedynku. Magnus raz jeszcze zatem, choć już nie bez pewnego wysiłku, wziął się w garść. Otarł skrwawioną paszczę wierzchem dłoni i spróbował się skupić. Zdziwiła go niesamowita wytrzymałość zaatakowanego wcześniej klona, który mimo potężnych ciosów zdawał się wcale nie ucierpieć. Cóż, wciąż był dość mocno zdumiony, ale wyglądało na to, że zwyczajnie znacznie przecenił swoje siły. Zdecydował się zatem skupić uwagę raczej na samym Detonato, niż na jego sojusznikach, choć trzeba było pomyśleć o jakimś sposobie ochrony przed ich atakami. Miał co prawda coś w zanadrzu, ale nie nastał jeszcze na to odpowiedni moment. Po chwili jednak wpadł na pewien pomysł. - Xe.. - W rzuceniu czaru Magnusowi przeszkodziła krew, która nagle napłynęła mu do ust, przez co omal się nie zakrztusił. Splunął, odchrząknął i zaintonował ponownie zaklęcie, tym razem już bez większych potknięć. - Xer' Roth, Sekh, Koth... Ishsha-Gurd' Roth, Sekh... Koth... Xer' Sha' Roth, Sekh... Gdy skończył wypowiadać tę dość długą formułkę, powietrze w kilkumetrowym promieniu wokół niego jakby nieco pojaśniało i zaczęło mocno drgać. Uważne oko mogłoby wychwycić coś jakby maleńkie błyskawice pojawiające się na obrzeżu zjawiska. Całość wyglądała jednak względnie niepozornie. W rzeczywistości była to jednak bardzo potężna, warstwowa tarcza, do której stworzenia Magnus zużył między innymi energię wyssaną z Dark Deta po uprzednim jej skonwertowaniu, by nie mogła zostać znów pochłonięta przez przeciwnika lub któregoś z jego klonów. Miała kilka szczególnych właściwości. Warto powiedzieć na dobry początek, że przedostać się przez nią wbrew woli rzucającego było nieprawdopodobnie ciężko, a i teleportacja do środka była wysoce odradzana. Tak chroniony Magnus ruszył w końcu na swego przeciwnika.
  9. Jak to jest, że w kalendarzach mamy styczeń, ale za oknem jest druga połowa listopada?

    1. Salto

      Salto

      Globalne ocieplenie xD

  10. Gdy psiak zaatakował, nastąpiło to tak szybko, że Magnus ledwie zdążył zareagować. Gdy więc poleciała ku niemu chmara odłamków, zdołał osłonić tylko ramionami twarz i brzuch, dzięki czemu jednak nie doznał szczególnie poważnych obrażeń - ponownie większość odłamków zrykoszetowała od jego pancerza, a reszta pozostawiła raczej niegroźne zacięcia i zadrapania, które organizm stwora mógł raczej szybko zregenerować. Wnet trafiła go dodatkowo wiązka energii elektrycznej, wywołując niemal paraliżujący ból. Dzięki swoim umiejętnościom zdołał ją jednak zneutralizować, nim wyrządziła mu większe szkody. Niemniej jednak monstrum było teraz mocno rozeźlone. Potężne szczeknięcie, zdolne rozrywać skały, mocno nadwyrężyło jego zmysł słuchu, wygłuszając na chwilę niemal wszystkie odgłosy poza jakimś nieokreślonym lecz irytującym, wysokim piskiem. Poza tym, jak to było możliwe, zachodziło w głowę, że jego przeciwnik wykrył je tak szybko? Jak!? Wtedy stwór doznał momentu oświecenia - aura! Został wykryty po swojej aurze! To stwarzało już większa trudność. Wytłumienie aury, charakterystycznej dla każdego maga niczym twarz lub odciski palców dla normalnych osób, i której odblask przejawiał się we wszystkich niemal zaklęciach, było zwyczajnie zbyt skomplikowane, by przeprowadzić je na zawołanie w warunkach polowych bez uprzednich badań i przygotowań. Magnus obiecał jednak sobie, że w nieodległej przyszłości takowe poczyni. Póki co, trzeba się było jednak skupić na pojedynku. Pisk w uszach powoli ustępował, dając dopływ nowym myślom. Kwestia wykrywania aury była niemałą przeszkodą w ukrywaniu się, ale z drugiej strony, póki było jeszcze dość dymu, dawała pewną nową możliwość. Stwór dostrzegł też nieco nietypową koncentrację dymu w jednym punkcie, nieopodal miejsca, w którym powinien znajdować się jego przeciwnik. - Ishsha, Shekh... - Cicho wymamrotał, po raz drugi już w trakcie tego pojedynku. Bądź co bądź, ogólny kształt terenu areny od momentu poprzedniego użycia tego czaru uległ znacznym zmianom, a stwór potrzebował na jego temat bardzo szczegółowej wiedzy, jeśli jego pomysł miał się powieść w stu procentach. Przy okazji, we wspomnianym wcześniej miejscu koncentracji dymu wykrył również znaczną ilość negatywnej energii. Póki co, wszystko pasowało do jego planu. Magnus podniósł z ziemi kilka skalnych odłamków, obejrzał je starannie, zważył w dłoniach, po czym zaintonował zaklęcie... *** Ktoś, kto obserwowałby aktywność aury w miejscu, w którym stał spowity dymem Magnus, spostrzegłby, że jego aura jakby nagle przybrała znacznie na mocy, a potem, o dziwo, uległa jakby rozszczepieniu na sześć części, z których każda pomknęła szybko w różne strony, prędko odbijając się od podłoża i skalnych kolumn pod różnymi kątami. Wszystkie jednakże zmierzały dość szybko w ogólnym kierunku Deta i jego klonów. Nagle dwa przedmioty emanujące silnie magnusową aurą wyłoniły się z gęstych obłoków dymu. Były to dwa kamienie jaśniejące ognistym blaskiem. Pierwszy przemknął nieopodal świetlistego klona i wybuchł jak jakiś granat, gdy znajdował się już od niego w pewnej odległości. Drugi pomknął ku Detonato i również ekplodował, ale tym razem znacznie bliżej, choć tym razem przed swym celem. Wnet od skalnej kolumny odbił się i trzeci, rąbnął ze sporą siłą w pierś mrocznego klona, zrykoszetował od niej i wybuchł po chwili. Pozostałe trzy przedmioty koncentracji aury Magnusa po ułamku sekundy również pomknęły wprost ku swoim celom, jeszcze jednak fizycznie nie widoczne: jeden z boku, pod skosem, pomknął ku świetlistej kopi Deta, drugi odbiwszy się od ziemi poleciał wprost ku niemu samemu, zaś trzeci najwyraźniej zrykoszetował od kolumn i wystrzelił ku plecom wciąż jeszcze oszołomionego poprzednim trafieniem mrocznego klona. Wtem... *** ...Za Dark Detem, z otaczającego go ciemnego obłoku, który tamten pochłaniał i przemieniał w negatywną energię, zamiast zaklętego kamienia wynurzyła się groteskowa bestia. W mgnieniu oka wylądowała mu na plecach, czemu towarzyszył nieprzyjemny, głuchy odgłos uderzenia. W tej samej chwili dwie potężne pięści wyrżnęły jednocześnie w wystające z hełmu uszy klona, a gdy ten instynktownie uniósł do nich dłonie, szpony stwora rozgięły pancerz na karku. Po zaledwie krótkiej chwili w boki wspomnianego karku, z siłą zdolną kruszyć skały, wbiły się dwa masywne kły. Stwór wnet zaczął jak pijawka wysysać energię ze swej straszliwie ranionej ofiary. A wszystko to trwało najwyżej sekundę. Było to dość brutalne zagranie i Magnus sam pierwszy by to przyznał. Niemniej nie miał z tego powodu jakichś większych wyrzutów sumienia - koniec końców, ten klon pozostawał tylko klonem, bezwzględnie i ślepo, jak maszyna niemal, wykonującym wolę swego twórcy. Natomiast w ten sposób, dzięki zamieszaniu wywołanym ciśniętymi przez niego kamieniami, które napełnił swoją energią magiczną i zaklął, by odbijały się z wielką siłą, oraz wciąż otaczającym mroczną kopię Deta dymowi, miał szansę zredukować przewagę liczebną przeciwnika, a nawet samemu doładować się pewną ilością mocy. Wydawało się to zatem strategicznie dobrym posunięciem. Nie myśląc więc wiele więcej, Magnus jeszcze mocniej bił kły w kark prędko słabnacej kopi przeciwnika.
  11. Stwór wychylił się na chwilę z zadymionego rowu, by sprawdzić prędko, jakież to zaklęcia mogą szykować Detonato i jego klony. Przez dym dojrzał silny rozbłysk światła, któremu towarzyszyły dźwięki muzyki. Przez chwilę, gdy patrzył na jasne promienie, jego proces myślowy jakby się zatrzymał, lecz kiedy przemiana drugiego klona jego przeciwnika dobiegła końca, prędko się otrząsnął. Zakodował niemniej w swoim umyśle miejsce, z którego dochodziło owo światło i muzyka. Biorąc pod uwagę, że jego oponent póki co nie zmieniał znacząco pozycji, znajomość jego aktualnego położenia w całym tym dymie mogła być przydatna. Wtem zobaczył mknące dokładnie ku niemu pociski, dzięki wydzielaniu niemałej ilości światła widoczne nawet w powiększającej się stale czarnym całunie. "JAK" było pierwszą myślą, która przemknęła bestii przez jej łeb. Bądź co bądź, była przecież ukryta wewnątrz gęstego obłoku. Prędko jednak wydedukowała rozwiązanie tej zagadki: pamiętała, jak Detonato na początku walki powitał ją z pomocą telepatii, całkiem było wiec możliwe, że był on w stanie wciąż wykryć jakoś jej położenie. Monstrum sapnęło z irytacją. Będzie musiało coś z tym zrobić w najbliższym czasie. Teraz jednak priorytet miały trzy pulsujące sfery, zbliżające się ze sporą prędkością. I tu na Magnusa czekała w końcu względnie przyjemna niespodzianka: skupiając myśli udało mu się wyczuć, z czego zbudowane są pociski. A tak się składało, że formy przez nie przybierane bazowały na przemian na czystej plazmie, elektryczności i ogniu - żywiołach, nad którymi dzięki swoim podstawowym umiejętnością miał dość sporą kontrolę, zwłaszcza na tym ostatnim. Niemniej jednak sfery poruszały się bardzo szybko i były w liczbie większej od jednej, toteż przemieniony Magnus skupił się tylko na tej najbardziej po jego lewej. Stwór wygramolił się czym prędzej z rowu i sprężył się do skoku, bacznie obserwując pociski. Szybko spostrzegł, że pulsują one w szybkich, lecz regularnych odcinkach czasu. Poczekał więc na odpowiedni moment. Gdy jego cel znajdował się już bardzo blisko i niebawem miał zmienić formę na ognistą Magnus odbił się mocno od ziemi, a jednocześnie z jego lewego przedramienia wystrzeliło w bok coś długiego i cienkiego jak stalowa linka, podczas gdy jego prawe ramię sięgnęło ku jaśniejącej sferze. W momencie gdy kula przybrała płomienną formę, zacisnęły się na niej szpony stwora. W tej samej chwili bestia, jakby szarpnięta łańcuchem, zmieniła w powietrzu kierunek lotu i pomknęła w bok, unikając trafienia pozostałymi pociskami, które pomknęły dalej i eksplodując wypaliły sporą dziurę pełną jeszcze przez chwilę szalejących wyładowań elektrycznych - dokładnie w tym miejscu, w którym Magnus moment temu przebywał. Ta natomiast sfera, którą monstrum pochwyciło, przez chwilę jeszcze zachowywała się w jego uścisku niestabilnie, lecz formy już nie zmieniła. Wnet jednak uspokoiła się, a po chwili zaczęła rozładowywać się w postaci ogniście pomarańczowych błyskawic, biegnących po ramieniu stwora na jego plecy. Ten zaś pod ich wpływem skulił się, a wybrzuszenie pod tymi kilkoma strzępami, które zostały z czarnego płaszcza, poruszyło się. Finalne stadium przemiany Magnusa zakończyło się. Całość trwała zaledwie kilka sekund. Teraz należało pozbawić przeciwnika późniejszej możliwości łatwego wykrycia stwora. - Akh, Sekh-Keth, Roth... - Wydukał najpierw. Ten czar, który właśnie rzucił, ukrył jego umysł przed sensorami telepaty. - Keth-Koth-Sekh... - Dodał po chwili. Gdy z kolei to uczynił, pokaźna już chmura gryzącego, gęstego dymu pomknęła na niezakryty przez nią jeszcze środek areny. W ten sposób w jej objęciach znalazł się w końcu sam Detonato, jak i jego klony. Magnus natomiast już niebawem miał przejść do ataku. Potrzebował do tego tylko jeszcze jednej rzeczy, osiągalnej wprawdzie, lecz tylko bardzo potężnym zaklęciem. - Urh-Agg' Gurd! Sekh-Urh' Zaar! Hurh, Zorth! - Ryknął nagle potężnie, prostując się i wyciągając ramiona ku niebu. Wtem spomiędzy ciemnych, ciężkich chmur wiszących nad areną wystrzeliły nagle dwa łańcuchy błyskawic. Oplotły one ramiona bestii, ta zaś, jak się wydawało, nie odniosła przy tym żadnej szkody i jednym zamaszystym ruchem przyłożyła obie dłonie do ziemi. Wtedy potężne wyładowania zniknęły. Równocześnie rozległ się jednak potężny huk, jakby od uderzenia olbrzymiego młota, a ziemia poczęła coraz mocniej drżeć i pękać. Wtem nastąpił nagły, przelotny moment ciszy, a wkrótce po nim wybuchł jeszcze straszliwszy hałas, gdy nagle ziemia w wielu miejscach areny głęboko się zapadła do akompaniamentu ognistych rozbłysków, natomiast w samym jej centrum i jego okolicach z wypalonego podłoża zaczęły się prędko wypiętrzać wysokie na kilkadziesiąt metrów, masywne, nieregularne kolumny z kamienia, czemu towarzyszył deszcz osypujących się z nich kawałków skały. Magnusowi spadające odłamki nie uczyniły większej szkody. Bądź co bądź, nie po to się rzuca większość czarów, żeby samemu najmocniej od nich ucierpieć, a ten nie pozostawał tu wyjątkiem - jego użytkownik, o ile się w trakcie nie poruszył, pozostawał pod koniec na względnie niezmienionym, bezpiecznym obszarze. Inna sprawa, że stwór musiał się teraz ograniczyć do raczej prostszych zaklęć - większa liczba czarów tak potężnych jak ten, była zbyt wyczerpująca nawet dla niego w jego obecnej postaci, a po tym użyciu magii i tak czuł się przez chwilę co najmniej niedobrze. Dym jednak, zmieszany z pyłem, którego przed chwilą wielkie ilości również pokryły arenę przy wypiętrzeniu się słupów, powoli zaczął opadać i rzednąć. Od tego momentu, aby wykorzystać jeszcze resztki gęstej, drażniącej osłony, monstrum musiało przejść do agresywniejszej ofensywy.
  12. Zaklęcie, które Magnus rzucił, wymagało cokolwiek sporych ilości energii, toteż gdy tylko ogniste macki rozwinęły się na pełną długość, zarówno one, jak i otaczający mężczyznę krąg energii, momentalnie rozbłysły i zniknęły z głośnym sykiem. Skutkiem ubocznym czaru była ogromna wprost ilość gęstego, czarnego dymu wydobywająca się z powypalanych szczelin. Było go zwyczajnie zbyt dużo, aby dał się tak po prostu rozwiać w mgnieniu oka - przynajmniej nie w najbliższym czasie. Ponadto, zaczął on powoli, lecz nieubłaganie pokrywać coraz większy obszar centrum areny, co było raczej Magnusowi na rękę. Jeśli zaś o samego młodzieńca chodzi, czuł się chwilowo nie najlepiej. Moc zaklęcia dawała o sobie znać, gdy wcześniejszy łomot w skroniach przybrał na sile, a w oczach mu na chwilę pociemniało. Ponadto, czuł, jak jego ciało puchnie wewnątrz dymiącego od zgromadzonej wokół niego wcześniej energii pancerza, czemu towarzyszyło ostre pieczenie skóry oraz mocne rwanie w okolicy łopatek - oznaki zwiastujące rychłe przejście w drugie stadium przemiany. Dość szybko wziął się jednak w garść, wstrząsnął głową i mimo nieodzyskania jeszcze pełni sił po poprzednim czarze, ruszył przed siebie, gdy wtem spostrzegł lecące w jego kierunku trzy dość spore kule czerwonej energii. Zebrał siły i spróbował najpierw stworzyć barierę wirującego z wielką mocą powietrza, która miałaby zmienić tor lotu pędzących sfer na jemu niezagrażający. Wciąż idąc, uniósł obie dłonie, których wnętrza zapłonęły pomarańczowym blaskiem, a wkrótce uformowała się przed nim, w pewnej odległości, wspomniana osłona, rozjarzona wręcz od ilości skupionego w jednym miejscu powietrza obracającego się z wielką siłą. Ku jednak początkowemu zdumieniu Magnusa, które przeszło niebawem w lekką irytację, tor tylko jednej z kul został jakoś znacząco zmieniony. Wszystkie zostały co prawda mocno spowolnione i, przebijając się powoli przez wirującą osłonę, drżały i miotały się na boki, lecz koniec końców za każdym razem powracały jakoś na pierwotny tor, z wyjątkiem tej jednej wspomnianej, która na skutek mocnego podmuchu wewnątrz tarczy zahaczyła o pękniętą pawęż, zaklinowaną mocno między mniejszym głazem a na wpół zwęglonymi szczątkami Behemota i eksplodowała, rozrywając wspomnianą przeszkodę na strzępy. Wniosek był dość prosty - magiczne pociski same naprowadzały się na cel. Teraz jednak pozostały już tylko dwa, toteż Magnus nie przerywał jeszcze zaklęcia, a zamiast tego skupił jego moc już tylko na wspomnianej parze sfer, pragnąc zmusić je do uderzenia w ziemię. Zaczął też przesuwać tarczę tak, aby wciąż uwięzione w obszarze jej działania kule energii nie wydostały się z niej od razu - a były już zaledwie kilkanaście metrów od swojego celu. W końcu druga zaryła o podłoże, lecz jej wybuch porwał w powietrze chmarę skalnych odłamków. Większość zrykoszetowała od płyt pancerza mężczyzny, lecz dwa z nich trafiły w przerwy między metalowymi osłonami, przebiły kombinezon i ugrzęzły w ciele - pierwszy zagłębił się w udzie, a drugi wbił się w ramię tuż pod prawym naramiennikiem. Wytrąciło to mężczyznę z równowagi, co z kolei spowodowało chwilową utratę koncentracji, która jednak wystarczyła, by ostatnia spowolniona, lecz wciąż śmiertelnie niebezpieczna sfera wyzwoliła się spod działania tarczy powietrznej. Było już zbyt późno, by uniknąć zderzenia. W ostatniej chwili udało się jeszcze Magnusowi wystrzelić ku sferze krótką biało-niebieską wiązkę z lewej dłoni. Nie zatrzymała ona pocisku, ale zmniejszyła ona w znaczącym stopniu jego energię. Pocisk trafił młodzieńca w prawą pierś. Jego wybuch rozerwał rurę dostarczającą do hełmu powietrze, wyrwał też wbity przed chwilą w ramię odłamek, co Magnus odczuł szczególnie boleśnie, a samego chwiejącego się nieco mężczyznę powalił na ziemię tak, że przeszorował on po niej kilka metrów twarzą do podłoża, znikając ponownie w chmurze rozprzestrzeniającego się dymu. W głębi czarnego obłoku Magnus, mimo ran, dziwnie szybko, niczym w transie, podniósł się na czworaki. Najpierw oderwał od pancerza strzępy nieużytecznej już rury i względnie prostym zaklęciem termicznym nadtopił nieco metal na krawędziach dwóch powstałych teraz w zbroi otworów, szczelnie je zamykając. Gdy znów zaczerpnął w płuca odpowiednio dużą dawkę powietrza, wyrwał drugi skalny odłamek z uda. Nie przejmował się jednak utratą krwi, która przybrała kolor roztopionej skały. Oto miała bowiem nadejść, choć znacznie wcześniej niż pierwotnie planował, druga faza przemiany. Wciąż pod osłoną gęstego, gryzącego dymu dowlekł się możliwie szybko do bliższego z szerokich rowów wyżłobionych wcześniej jego czarem i zanurzył dłonie w przelewającym się po jego dnie potoku mieszaniny płynnego kamienia i metalu z pancerzy poległych. Tym razem miast bólu ciało Magnusa doświadczyło olbrzymiego, elektryzującego wręcz przypływu energii. Po kilku chwilach drugie, najbardziej drastyczne stadium przemiany również dobiegło końca. To, co kryło się teraz pod osłoną dymu wewnątrz poszarpanego parowu przypominało człowieka już chyba tylko faktem posiadania podobnej ilości kończyn. Niemniej zachowało swój ludzki umysł i było gotowe kontynuować bój.
  13. Magnus skonstruował swoją zbroję z myślą o sporych przeciążeniach, toteż udało mu się jakoś przeżyć oba wybuchy. Pancerz ochronił go dość skutecznie przed zarówno wysoką temperaturą jak i odłamkami. Niemniej po straszliwym dudnieniu w skroniach wnioskował, że gdyby nie Płomienne Serce, nagła zmiana ciśnienia nadal mogłaby go pozbawić życia. Mężczyzna wiedział, że będąc w powietrzu stanowił póki co łatwy cel. Widział też, że jego przeciwnik szykuje się do wystrzelenia kolejnych wiązek, a młodzieniec nie miał najmniejszego zamiaru bezczynnie czekać na trafienie. Mimo zatem wciąż nieco rozmazanego obrazu w oczach, przystąpił prędko do działania. - Koth, Urh! Roth, Xer' Sturge! - Zawołał. Wnet jego ciało otoczyła lekko pomarańczowa bariera, a z prawej dłoni ku ziemi wystrzelił długi, świetlisty łańcuch by się w niej błyskawicznie zakotwiczyć. To zaś spowodowało zmianę toru lotu mężczyzny, wskutek której po ułamku sekundy gruchnął o ziemię z olbrzymim impetem, przy akompaniamencie jasnego rozbłysku - był on spowodowany rozładowaniem wytworzonej wcześniej specjalnej bariery. Dzięki niej cała w zasadzie siła uderzenia została przekazana podłożu (na skutek czego powstał kolejny, niewielki krater), pozostawiając jednak Magnusa niemal nietkniętego. Po wylądowaniu prędko wyczarował drugi łańcuch, łączący go tym razem z olbrzymim głazem leżącym nieopodal. Wtem, wykazując się nienaturalnie wielką siłą, szarpnął łańcuchem w taki sposób, że gigantyczny kamulec poderwał się z ziemi i osłonił go przed wystrzeloną wiązką. Udało mu się ja powstrzymać, choć była na tyle potężna, że w mgnieniu oka rozerwała skałę na miliony żwirowych drobinek. Nagle, tuż obok Magnusa, rozległo się charakterystyczne pikanie. Za pierwszym razem wybuch miny go zaskoczył. Za drugim już tylko lekko zdziwił. Za trzecim natomiast wydał się mu wręcz oczekiwaną oczywistością. Nim więc owa trzecia eksplozja nastąpiła, dezaktywował błyskawicznie oba świetliste łańcuchy i przygotował się na to, co miało nadejść już za ułamek sekundy. Wkrótce ogarnęła go światłość. Tym razem jednak kula ognia wykwitła na pobojowisku bez charakterystycznego huku. Miast również po chwili zniknąć, pojaśniała tylko i jakby zamarła. Po chwili jednak odwlekana eksplozja nastąpiła i to ze znacznie większą siłą, rozrywając ziemię w promieniu kilkudziesięciu metrów od epicentrum. Spotkała się też przy okazji z potężną falą uderzeniową jaka powstała po rozładowaniu energii przez Dark Deta, wzajemnie się z nią wytłumiając na odcinku między dymiącym Magnusem a jego przeciwnikiem, do którego w konsekwencji nawet się za bardzo nie zbliżyła. Niemniej jednak nałożone efekty zarówno potężnego wybuchu jak i fali uderzeniowej spowodowały również detonację wielu pobliskich min. Takiej ilości energii natomiast młodzieniec nie zamierzał pozwolić się zmarnować. Kontrolowanie mocy wybuchów zdecydowanie nie należało do łatwych, zwłaszcza przy takiej ich ilości. Jednakże Magnusowi daleko było już do żółtodzioba, toteż choć nawet z daleka można było poznać, że kosztuje go to wiele wysiłku, udało mu się tego dokonać. Energia błyskawicznie pomknęła do wtóru ogłuszającego ryku ku mężczyźnie i wkrótce utworzyła wokół niego krąg wibrującego, oślepiającego światła. Wtem Magnus machnął prawicą przed siebie, wydając jakby sygnał do ataku. W tym momencie z pierścienia energii wynurzyły się jakby dwie olbrzymie macki z żywego ognia i rozwinęły się, wykonując krzyżowy zamach w kierunku Deta. Tam, gdzie zdążyły już zetknąć się z ziemią, pozostawiały po sobie głębokie, postrzępione parowy wypełniające się na wpół roztopioną skałą.
  14. Magnus użył całej materii swojej tarczy skupiając ją w taki sposób, by promień po trafieniu w nią uległ zakrzywieniu i zmienił choć trochę tor lotu. Jednocześnie prędko odskoczył w stronę przeciwną kierunkowi, w który miało zostać przekierowane zaklęcie. Mimo tego czar nadal minął go o zaledwie grubość ramienia. Mężczyzna założył, że oba klony jego przeciwnika mogą miotać zaklęcia o mocy nieustępującej tym rzucanym przez oryginał. Walka z całą trójką naraz nie bardzo mu się zatem uśmiechała przy jego obecnej postaci. Postanowił więc jeszcze przez chwilę nie decydować się na wchodzenie ze swym oponentem i jego kopiami w walkę bezpośrednią. Najpierw musiał zebrać dość sił i stworzyć odpowiednią sposobność. Nie czekając zatem na następną salwę, szybko wzmógł moc swojej wirującej osłony, przez co zaczęła ona pochłaniać znaczne ilości wszechobecnego dymu i pyłu, błyskawicznie ukrywając mężczyznę przed zmysłami przeciwników. Prędko zaczęła się ona również rozszerzać do całkiem sporych rozmiarów, choć wraz ze zwiększeniem się obszaru odziaływania traciła pierwotny charakter faktycznej tarczy. Magnus tymczasem, pod osłoną swojej pyłowej burzy, skrył się prędko w jednym z głębszych kraterów spośród tych znajdujących się w pobliżu. Dodatkową osłonę zapewniał mu dość pokaźny stos powykręcanych trucheł, należących chyba do jakichś opancerzonych bestii. Ciężko było stwierdzić na pewno. Kto jak kto, ale Magnus miał doskonałe pojęcie o tym, jak wielka siła i potwornie wysoka temperatura mogą zmienić kogoś nie do poznania. Znalazłszy się zatem we względnie bezpiecznym na daną chwilę miejscu, młodzieniec aktywował Płomienne Serce. - Shigg-Koth-Urh, Shigg-Xer'Ishsha, Sekh, Xeper! - Ledwie skończył wypowiadać te słowa, poczuł, jak jego ciało zaczyna się powoli zmieniać. Straszliwy ból wprost eksplodował wewnątrz klatki piersiowej mężczyzny. Mimo, że spodziewał się tego i podobną przemianę przechodził już wiele razy, miał ochotę krzyczeć. Nie zrobił jednak tego bo, po pierwsze, zdołał w końcu wziąć się w garść, a po drugie dlatego, że w końcu do życia z cichym jazgotem zbudziło się specjalnie skonstruowane urządzenie umieszczone pośrodku napierśnika. Zaczęło ono wpompowywać zaś dwiema wspominanymi wcześniej rurami ogromne ilości powietrza do płuc mężczyzny. Ten, początkowo wiedziony zapewne jakimś pierwotnym odruchem, począł się miotać, ale po chwili poczuł nagle falę żaru rozlewającą się po jego ciele i mimo wciąż działającego ustrojstwa wdmuchującego powietrze nie odczuwał już problemów związanych z oddychaniem. Teraz był zdecydowanie lepiej przygotowany na rozrywki przygotowane mu przez jego przeciwnika, który w międzyczasie z pewnością nie próżnował. Pierwsze stadium jego przemiany dobiegło bowiem końca.
  15. Spośród miraży gęstego, drgającego od wciąż dość dużego gorąca powietrza, unoszącego się znad wypalonej, spękanej ziemi i dymiących jeszcze trupów, wyłoniła się pokaźnych rozmiarów sylwetka Magnusa. Mężczyzna nosił na sobie dość nietypowo wyglądający strój. Wierzchnią jego warstwę stanowił pancerz w odcieniu ciemnego szkarłatu, zaś wewnętrzną - ciemnoszary kombinezon. O ile metalowe elementy zbroi ochraniające ramiona czy nogi miały postać zaledwie kilku płyt wyprofilowanych raczej w prosty (lecz wciąż skuteczny) sposób, o tyle konstrukcja osłaniająca klatkę piersiową odznaczała się bardzo skomplikowaną budową i dowodziła też pewnego kunsztu twórcy, choć przyczyna takiego konkretnego wykonania pozostawała tajemnicą. Składała się w dolnej części z wielu wąskich płytek, przypominających żebra. Konstrukcja na barkach i piersiach była natomiast zauważalnie potężniejsza, miała bowiem chronić nie tylko ciało użytkownika, ale również zakrywać niższe i dłuższe odcinki dwóch grubych rur, wzmocnionych dodatkowo metalowymi pierścieniami. Biegły one od jakiejś kolistej konstrukcji na mostku, przypominającej na pierwszy rzut oka coś w rodzaju dziwacznego sitka, by w okolicy obojczyka wynurzyć się spod pancerza, zakręcić łukiem i wejść pod pewnym kątem, od tyłu, w strukturę "policzków" hełmu. Ten zaś osłaniał szczelnie całą głowę. Dzięki kilku prostym żłobieniom przypominał wyglądem czaszkę. Oczy użytkownika były chronione przez parę szkiełek, a miejscu skroni wyrastały zaś zeń dwa, zakrzywione do przodu rogi, osłaniające odsłonięte poza tym fragmenty rur. Chwilowo nie można było dostrzec wiele więcej, gdyż oprócz wymienionych wyżej elementów pancerza mężczyzna nosił dość obszerny płaszcz barwy grafitowej. Dało się jednak zauważyć, że w okolicy pleców bardzo mocno się wybrzuszał, unosząc się nawet dość zauważalnie ponad barki mężczyzny. Magnus miał nadzieję, że być może tym razem uda mu się dotrzeć na arenę pierwszemu. Gdy zaczął jednak schodzić po zboczu jednego z największych, zewnętrznych kraterów, dobiegł go charakterystyczny pisk kół pociągu, wieszczący że i tym razem przybywa drugi. "Niedobrze", stwierdził. Znaczyło to bowiem, że jego oponent najpewniej zdążył się już jakoś przygotować na jego przybycie. Z drugiej strony, wielkim nietaktem byłoby pozwolić mu czekać w nieskończoność, toteż po chwili mężczyzna skierował swoje kroki ku miejscu, z którego dobiegł usłyszany przezeń dźwięk. Po chwili, którą niemniej przeznaczył na krótkie przygotowanie. Bardzo prawdopodobne było w końcu, że szedł prosto w pułapkę. - Ishsha, Shekh - Wyszeptał najpierw. Był to dość uniwersalny czar, badający pobieżnie okolicę ale też zapisujący aktualny obraz terenu w umyśle Magnusa, co przy polu walki składającym się w znacznej mierze z zadymionych kraterów mogło być nader użyteczne. Zyskał więc już całkowitą pewność co do kierunku marszu po wykryciu miejsca szczególnej koncentracji mocy, gdzie spodziewał się znaleźć swojego przeciwnika. - Xer'Roth, Sekh - Wymamrotał po chwili, a otaczające go powietrze pełne dymu wnet zaczęło kłębić się wokół niego. Miał więc również i swego rodzaju tarczę. Jeśli coś pójdzie nie tak, powinien móc przyjąć zatem na siebie pierwszy cios. Po takim przygotowaniu wyruszył zatem przeciwnikowi na spotkanie. Gdy w końcu byli w stanie dojrzeć się wzajemnie, postanowił jednak najpierw choć krótko pozdrowić adwersarza. Bądź co bądź, zaraz miało się tu rozpętać istne piekło, a wtedy nie będzie zbyt wiele czasu na uprzejmości. - Witaj Detonato! - Zawołał gromkim basem. - Oby nasz pojedynek godny był uwiecznienia w pieśniach! To powiedziawszy, ukłonił się i przygotował się w myślach na odpowiedzi. Zarówno pod postacią słów, jak i morderczych zaklęć.
×
×
  • Utwórz nowe...