Skocz do zawartości

Advilion

Brony
  • Zawartość

    500
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Posty napisane przez Advilion

  1. Pod gryfim pazurem... nazwa nie myliła. Karczma. Przybytek nie pozostawiający wątpliwości, co do jego przeznaczenia, jednak ze względu na jego położenie można było wywnioskować, że reprezentuje sobą co najmniej dobry poziom. Tak... Wnioskowanie... Po ograniczeniu do czterech zmysłów stawało się niezbędne. Ale co mógł wywnioskować z ostatnich słów przeciwnika, których nie usłyszał? Lecz wyglądał on tak, jakby nie miał mu złośliwych słów za złe. Doskonale, zawsze lepiej jest mieć więcej przychylnych sobie osób, niż wrogów.

    Czemu znów się nad tym zastanawiał? Przecież minęło już tyle czasu. Rany się już zagoiły... tak, oprócz tej jednej. Ona jednak nie wpływała na jego wygląd, więc mógł wejść do karczmy z dumą, nie kryjąc swojej twarzy, która była jednym z jego lepszych atutów, poza walką, oczywiście. Niebieskie oczy, blond włosy oraz pewny siebie uśmiech. Wiele mu mówiło, że jakby zapuścił dłuższe włosy, to niewiele różniłby się od kobiety. Figury też nie był zbyt potężnej, lecz nie siła, tylko talent i wiedza przesądzały szalę zwycięstwa na jego stronę. Strój też miał niczego sobie, choć nie jakiś fantazyjny, to wciąż elegancki. Bez żadnych płaszczy i tym podobnych udziwnień, ubrany był tylko w czerwony mundur, pamiątkę ze starych czasów, kiedy to jeszcze komuś podlegał. Teraz był wolnym magiem, podobnie jak jego magia nie znającym więzów i innych ograniczeń. Chociaż, nazywanie tej magii „jego", mogło być nadużyciem, to znacznie ułatwiało to tok myślenia. Co jeszcze miał na sobie? Tylko białe spodnie, niepokryte żadnym kurzem i inną nieczystością, idealnie dopasowane do munduru. Buty... najzwyklejsze, czarne i niczym szczególnym się nie wyróżniające, nawet nie wartego tego wspomnienia o nich. Cały ten ubiór, jak dobrze by nie wyglądał, wciąż był wygodny i niekrępujący ruchów. Niezależnie, jak bardzo przypominałby on strój odświętny, należał do tych jak najbardziej codziennych, których nie żal byłoby utracić. Był w końcu produkowany dla żołnierzy, a tym ubrania niszczyły się nierzadko, bez problemu mógłby w nim walczyć i nawet go spopielić, a i tak nie byłoby mu go żal.

    Lekkim, wciąż jednak pewnym krokiem zbliżył się do jednego z tych niewielu niezajętych jeszcze stolików, przyglądając się przy tym wszystkim obecnym, zarówno obsłudze karczmy i jego rywalami, jak i zwyczajnym ludziom i kucom. Spora część stworzeń będących w przybytku nie przypominała mu jednak niczego, co znał. Zabawne, kiedyś zajmował się likwidacją takich dziwactw, spalaniem ich na popiół i przebijaniu ich lodowymi kolcami. Lecz z czasem zobojętniał na otaczający go świat, stracił ten zapał i wreszcie odszedł ze służby. Gdy zaś tylko to zrobił, zaczął odkrywać, że te wszystkie podejrzane indywidua często zachowują się o wiele bardziej ludzko, niż kuce i ludzie. Wcześniej nawet nie dawał im szansy. W końcu jednak zawsze nadchodzi pora na zmiany. Wciąż jednak im do końca nie ufał, a stare rany stale się jątrzyły, choć już nie z taką siłą, jak dawniej. Nie czuł potrzeby zlikwidowania ich z powierzchni ziemi, choć żar starych dziejów wciąż tlił się w jego duszy. Jak już raz upolowało się odmiennego, to zostaje to na całe życie, a walka z instynktem łowcy jest niezwykle trudna, jednak nie niemożliwa. Wystarczy tylko się przemóc i spojrzeć odmiennym w oczy, jeżeli je w ogóle posiadają. Żyć zwyczajnie. I to miał zamiar robić.

    Mógł poczekać na obsługę, czasu miał wiele, więc wołać jej nie musiał. Problem mogłoby tylko stanowić dogadanie się z nią... Być może posiadali karty, jak na lokal na poziomie przystało. Bo ta karczma zwyczajna nie była, to dało się zauważyć od razu. W innym wypadku jakoś się może dogada. „Jakoś." „Może."

  2. Mało to mu życia nie zostało, co innego z tym, co mógł z niego wziąć. Ni to baby, ni dziedzica, do czego wracać też ni miał, jeno zdechnąć, a przed padnięciem czymkolwiek się dla rasy człowieczej przysłużyć. Zabicie stwora, a nawet odciągnięcie jego uwagi, to dla kompaniji przysługą nielichą być powinno, zawsze większą, niż wzięcie sznura i owinięcie go wokół szyi albo uwolnienie wędrującego tragarza z zawadzającego mu nadmiaru bogactwa. Bo bycie zachlajmordą i bandytą nawet w lichej części nie daje takiej przyjemności, jak świadomość przydania się do czegoś. Na razie jednak trza siedzieć cicho, niepotrzebne gadanie mogłoby tylko kłopoty spowodować, a coś Aleksiejowi w głowie świtało, że mimo wszystko aż tak mu się pod ziemię nie spieszyło. Przynajmniej dobrze, że płaszcz gruby miał, to aż tak zimnica mu nie doskwierała i mógł w spokoju słuchać tych doświadczonych w zabijaniu bestyj łowców. Jak się nie ma w wiedzy w rzemiośle, to przyjmuje się naukę od tych, co ją mają - mądrość, jaką wpajano mu od czasów, kiedy to jeszcze był na posłudze u ojca. Że też tak się okrutnie złożyło, że ta wiedza już mogła mu się do niczego nie przydać.

  3. Jaką miał władzę nad dzikim żywiołem? Żadnej. Poczuł już, że tylko odwleka to, co nieuniknione. Swoją porażkę. Dowiedział się, że przeciwnik może znać odpowiedź na każde jego zagranie. W przyszłości będzie musiał zwiększyć swój arsenał, poznać zaklęcia, dzięki którym osiągnie swoje upragnione zwycięstwo. To jednak nie był tamten dzień. Stał na pozycji, z której nawet najpotężniejsze zaklęcia nie miały szans go uratować. Mógł tylko patrzeć, jak przeciwnik żeruje na jego magii w próbie zaspokojenia nieskończonego głodu potęgi, pułapki, w którą wpada wiele osób. A on nie mógł niczego z tym zrobić.

    Przegrał. Być może niedosłownie, gdyż wciąż miał siły, dzięki którym mógł przezwyciężyć ciężar swojego ciała. Spalonego niszczycielską i chaotyczną magią Zegarmistrza. A mówili, że w zegarach najważniejsza jest ich dokładność, a głośność ich bicia jest sprawą podrzędną. Aż takie błędy popełnili w swym rozumowaniu? By pomylić artystę, swym kunsztem i dokładnością biorącym za serca, z barbarzyńcą, który jedyne co potrafi to wybicie kilku zębów swoją pięścią? A on przegrał z kimś takim. Co mu było po finezji i sztuczkach, wymyślaniu nowych dróg dojścia do przeciwnika za pomocą czterech znanych żywiołów, gdy został zmiażdżony prymitywną, lecz niszczycielską siłą?

    W ostatnim geście nakazał dla ziemi podarować mu ostrze. Prosty miecz, bez żadnych ozdób, dobrze wyważony, lecz nic poza tym, nawet ostry nie był. Miast wyciągnąć go z ziemi, oparł się o niego i spoglądał spokojnie na Zegarmistrza, żerującego na jego magii. I tak nie mógł nic z tym zrobić, poddał się. Nie wymagał niczego, tylko patrzył w oczekiwaniu na koniec walki. Nie musiał już robić nic, tylko spojrzeć bez cienia strachu w oczy przeciwnika. Oraz zadać mu pytanie.

    - Powiedz mi jedno, Zegarmistrzu. Czy przegrałem z tobą, czy z twoją magią? - powiedział z uśmiechem. Cicho, lecz wystarczająco głośno by go dosłyszał. Nawet na samym końcu nie rezygnował z szansy na ugryzienie ambicji, wykorzystania siły grzechu pychy. - A może moją własną, którą tak ochoczo mi zabierasz? - skłamał. Przecież nigdy nie miał swojej magii, jedynie korzystał z dobrej woli tej energii. Ale nie każdy przecież to musiał wiedzieć, a już w szczególności ten pełen chciwości barbarzyńca.

    Wyjął ostrze z ziemi i przyjął pozycję obronną. Był pewien, że ogarnięty gniewem przeciwnik nie zrezygnuje z szansy wyżycia się na pokonanym, potraktuje go jako manekin do ćwiczeń. Z tą tylko różnicą, że ten manekin potrafił przyjąć gardę i odbić ostrze, nawet tak gigantyczne i podtrzymywane siłą nie z tego świata. Bo jego siła pochodziła z tego świata. Powstrzymanie ostatecznego ciosu to ostatnia rzecz jaką zrobi przed tym, jak czas dobiegnie końca, a on będzie mógł swobodnie odejść z nowo zdobytą wiedzą i zaledwie kilkoma ranami.

  4. Nie zostałem poinformowany o żadnej nieobecności.

     

    Nie wiem, co rozumiecie przez „pilnowanie".

     

    Nie mogę robić niczego za plecami Cavy.

     

    Nie mam praw - pomarańczowy kolor wbrew pozorom znaczy tyle, co nic.

     

    Nie jestem w stanie odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie dotyczące ST - sam nie jestem o niczym informowany.

     

    To brzmi jak tłumaczenie. Może nim jest, może nie. Sami sobie to ustalcie.

    • +1 2
  5. Welcome to the family!

     

    Zazwyczaj zadaję kilka pytań, tym razem ograniczę się do jednego, w porywach dwóch. Mianowicie, przed chwilką napisałaś, że słuchasz wszystkiego, co ma w sobie instrumenty. Słuchałaś więc może metalu z elementami klasycznymi, np. utwory Apocalyptiki? Aby nie być gołosłownym, oto jeden utwór autorstwa tego zespołu:

    https://www.youtube.com/watch?v=qeWTsbkw57E

     

    Życzę miłych przygód na forum.

  6. Odstawił kufel i wytarł usta wierzchem dłoni. Miód do najgorszych nie należał, choć to nie to samo, co w rodzinnym województwie. Taki wilcy to jednak niecodzienny widok, zwyczajne, leśne to przy nim jednak ledwie szczurki. Dziewki jednak szkoda, nie ma co się dobrej babie marnować. Ino dziwne, że akurat przybyła, gdy stary łowca swe historyje opowiadał, jakby coś im udowodnić chciała. Właśnie, gdzie się stary podział? Na dwór pewnie wylazł, wraz z kilkoma typami z karczmy. Pewnie śmiałków do szybkiego samobójstwa szukał.

    - No to się ich doszukał - pomyślał Aleksiej i wyszedł do pozostałych „chętnych". Wciąż się lekko uśmiechał pod swą brodą, jak zawsze po dobrym miodzie.

    - Aleksiej Koziorov, kowal bez zakładu, ojciec bez syna, mąż bez baby. A skoro wszystko, co mam, leży na mym grzbiecie, to zabiorę się z wami na plugastwa. Jak przywalić trzeba, to przywalę, jak dają się napić, nie odmówię - przedstawił się, uśmiechając się niezauważalnie. Może to i nie zabawa, lecz ponurym być nie trzeba, szczególnie, jak nie ma się nic do stracenia.

    Gładził się po brodzie swymi gigantycznymi dłońmi, przyglądając się pozostałym ochotnikom. Albo staruchy, albo gołowąsy, które pewnie po pierwszym kielichu do matuli o pomoc wołają. Nadzieja jednak na kuma do przechylenia kufla w nim nie malała, a i śpiewek kilku może nauczy młodych. Oczywiście, pierwej muszą przeżyć spotkanie ze złym, co to baby zżera.

  7. Sombra nawet nie liczył na godnego przeciwnika. Wiedział, że taki nie istnieje. Nikt przecież nie dorównywał mu mocą, nawet księżniczki. Jedyne, co mu nie pasowało, to teren walki, ale to dało się naprawić. Bo to słabi dostosowują się do środowiska, zaś silni dostosowują otoczenie do siebie. Ale na to będzie jeszcze czas, nawet w tym środowisku jego „przeciwnik" nie będzie pewnie sprawiał żadnych problemów.

    /Light Shield
    Zauważył białą klacz, przez którą przechodziły promienie słońca. Czyli że będzie walczył z kryształowym kucykiem... czyżby aż tak się go bali, by wysyłali najsłabsze ogniwo swojej drużyny przeciw niemu? To był ich plan, znudzić go walką, nie będącą dla niego jakimkolwiek wyzwaniem? Interesująca, aczkolwiek i tak nieskuteczna strategia. Stawianie muru z kartek przeciw ogniowi nigdy się nie sprawdzało, tym razem też tak będzie.

    Lecz nie miał zamiaru atakować, gdy samymi słowami mógł złamać wolę kryształowej klaczy. One mają to do siebie, że łatwo jest je skruszyć, a pył z nich pozostały rozwieje się przy nawet delikatnym podmuchu.

    - Kim jest dla ciebie twoja księżniczka? - zapytał się, a jego głos, pomimo wciąż znacznej odległości pomiędzy nim a Light Shield, dotarł do niej głośniejszy niż krzyk podczas zupełnej ciszy. - Posyła ciebie do walki przeciwko komuś, z kim i tak nie masz szans, a sama się ukrywa. Czy tak powinna postępować władczyni? Rzucać cię związaną pod koła pędzącego pociągu, dbając tylko o swoje bezpieczeństwo? Być bezlitosną, a przy tym mówić, że troszczy się o was, jak o samą siebie? Kłamać? Czynić z was swoich niewolników? Zmuszać was do posłuszeństwa, wmawiając wam wolność? Nie! - ryknął, a jego głos był jeszcze mocniejszy, niż wydawałoby się, że to możliwe. - Ja znam wartość swoich poddanych, daję im możliwości, zamiast posyłać ich na pewną śmierć!

     

    Z każdym słowem wypowiedzianym przez Sombrę, zbierały się wokół niego kłęby czarnego dymu, palącego gardła i płuca. Po chwili, wokół dwójki kucyków zapanowały ciemności, a jedynym rozjaśniającym je światłem były zielone oczy Króla Koszmarów.

    - Ale masz wybór - powiedział jeszcze. - Możesz dołączyć do mnie, zobaczyć prawdę, jaką skrywają przed wami księżniczki oraz wraz ze mną dosięgnąć zwycięstwa. Jeśli zaś odmówisz, wciąż będziesz toczyć ten bezsensowny bój ze mną... i samą sobą.

  8. Na taki atak Advilion nie był przygotowanym Te małe płomyczki, pełzające po jego rękach, nie mogły równać się z siłą zaklęcia Zegarmistrza. Za szybko musiał przejść z ataku do obrony, więc tarcza, jaką utworzył była za słaba, by w całości powstrzymać atak, a nawet połowę jego mocy. Advilion czuł, jak zostaje pochłaniany przez piekielny ból. Po raz kolejny przeciwnik udowadniał mu, jaką ma nad nim przewagę. Czy to powód, by już oddawać mu zwycięstwo? Nie, walka musiała trwać do końca.

    Siła zaklęcia zwaliła go na kolana, a całe ciało bolało, jakby zostało potraktowane tysiącami smagnięć biczy. Opadł na ręce, dotykając dłońmi do podłoża areny. Będzie musiał wyciągać z siebie ostatnie siły, aby rzucić chociaż najsłabsze zaklęcie. Przynajmniej bliskość żywiołu ziemi ułatwiała mu koncentrację. To pewnie będzie jedno z ostatnich zaklęć, jakie rzuci w tej walce. Nie miał nawet siły wypowiedzieć formuły, wzmacniającej zaklęcie, po prostu rozkazał żywiołowi wykonać swoją wolę.

    Z podłoża areny zaczęły wyłaniać się kamienne mury. Nie były one majestatyczne ani potężne, lecz poszarpane i niskie, chociaż rosły powoli. Otoczyły zarówno Adviliona, jak i Zegarmistrza. Przebicie się przez dwie osłony zawsze wymaga zużycia większej ilości energii, niż przy jednej. Nie martwił się tym, że sam nie mógł atakować, potrzebował tylko chwili na zregenerowanie sił, aby po raz ostatni zaatakować pozostałą mu energią, choć wiele mu jej nie zostało. Cóż, pozostało mu liczyć na to, że przeciwnik sam ją wyczerpie, próbując dokończyć dzieła. Niektórzy pewnie nazwaliby to tchórzostwem, lecz dla niego to był rozsądek. Nie na darmo mówi się przecież, że to bohaterowie zawsze giną pierwsi.

     

    Pozwolił zaklęciu wyjść spoza swojej kontroli, zacząć rozprzestrzeniać się, tworząc kolejne blokady, dzielące dwóch magów. Bo przecież magia nie jest siłą samą w sobie, lecz kontrolą nad znacznie większą, potężniejszą mocą. Zmęczenia nie powoduje rzucenie potężniejszego zaklęcia, lecz kontrola nad większą częścią energii. A teraz rządzi ona sama sobą, tworząc osobny byt, neutralny, nie stojący po żadnej ze stron i nikomu nie podlegający, prawdziwie wolny. Skała twardniała nie po to, by obronić Adviliona, robiła to, aby zapewnić sobie przetrwanie. To zrozumiałe, przecież nikt nie chce zginąć, nawet pozornie zimna i nieczuła ziemia. Tego się uczył, zrozumienia żywiołów i na swoje szczęście, był w tym mistrzem. Oznaczało to, że magia nie była w jego rękach niewolnicą, lecz przyjaciółką, służącą z samej dobroci serca, którego według wielu nie miała. Jak wielki popełniali w swym myśleniu błąd...

    • +1 1
  9. Jaern Linnre i SuperStarPl opuścili grono uczestników ST, a więc zwolniły się w niej dwa miejsca. W związku z tym, jeszcze dwie osoby mogą dołączyć do drużyny Sombry. Zapraszam do pisania kart.

  10. Ekhem, ekhem. Zamieszczam to tu, by każdy mógł zobaczyć, choć te słowa kieruję w głównej mierze do Arceusa, który popełnił PG w Wielkim Wyzwaniu. To, co zrobi przeciwnik, uniknie, dostanie czy zablokuje NALEŻY DO NIEGO i wy nie macie prawa na to wpływać. Póki co tylko ostrzegam, ale później takie zachowanie nie będzie tolerowane, a posty z PG będą przeze mnie usuwane.

  11. Czemu nie napisał mi tego na PW, które założyłem specjalnie w celu rozmowy o jego uczestnictwie? W każdym razie, skoro nie dostałem od niego informacji, że będzie grać, to dla mnie on już nie jest uczestnikiem ST. A jeśli sam nie wie, czy chce grać, to jest jasny znak, że mu na tym nie zależy, więc prawdopodobnie właśnie zwolniło się miejsce w DS.

    Ale naprawdę nie mógł mi tego napisać? Boi się, że go zjem czy co?

  12. N: W porządku.

    A: Shovel Knight! O ile sama gra mi się podoba i to dość mocno, to z tym avatarem jest już gorzej, głównie, ze względu na te zielonkawe tło.

    S: Pierwszy cytat jak najbardziej popieram, co do drugiego mam pewne wątpliwości, ale może być.

    U: Głównie widuję właśnie w tym temacie i tym dotyczącym Doty. Całkiem w porządku, raz uciąłem sobie z nim pogawędkę w statusie.

     

    Dzięki, że zauważyłeś tą brązową kreskę. I tak, to Andrew Ryan. Kolejne tak, to mnie uważałeś za dziewczynę.

  13. N: Te „Schreave" jest jak dla mnie niepotrzebne. Poza tym jak najbardziej w porządku.

    A: Ciemno! Ale dobra, może być, szczególnie, że ta elfka jest całkiem ładna.

    S: Sam nie wiem. Niby w porządku, ale ten filtr mi się coś nie podoba. Pozostanę neutralny, tak dla bezpieczeństwa.

    U: Znam głównie dlatego, że jestem regentem działu, w którym ona jest avatarem. Jeśli musiałbym o niej powiedzieć jednym słowem, to użyłbym wyrazu „dama", bo pokazała ona, że ten tytuł byłby dla niej odpowiedni. Współpracuje się nam, pomimo paru zgrzytów, jakie ostatnio były, całkiem dobrze i bez większych problemów.

  14. Odpowiadanie na zaklęcia, których się nie zna, jest trudne, nawet bardzo. Szczególnie, gdy nie można korzystać ze swojej magii. Na całe szczęście, drobne zagęszczenie atmosfery nie zaszkodziło mu, za dobrze w końcu znał magię powietrza, czego nie można było powiedzieć o dzikiej magii. Zresztą, tej wolał się nawet nie tykać, była ona zbyt chaotyczna, aby ktoś, kogo zaklęcia opierają się na równowadze pomiędzy czterema szkołami, mógł z nią eksperymentować. Ale w końcu musiał być ten pierwszy raz.

    Ale jak walczyło się z czymś tak nieregularnym? Gdzieś w działach zakazanych akademii był o tym jakiś zapis. Gdyby tylko miał czas, aby dokładniej jego zbadać... a teraz musiał polegać na swojej skromnej wiedzy w tej dziedzinie. Albo zastosować sztuczkę, którą pokazał mu kiedyś jego nauczyciel i z której korzystał on do dziś. Mianowicie, chodziło o naprawę magii, tej delikatnej struktury plugawionej przez szarlatanów, sądzących, że bycie czarownikiem czyni ich godnymi walki z prawdziwymi magami..

    Wyciągnął z kieszeni drobną, szklaną kulkę, wyglądającą na zupełnie pustą w środku i upuścił ją na ziemię. Roztrzaskała się ona o nią, uwalniając dziwną, eteryczną mgłę. Dla Adviliona wiadome było, że to naprawdę mocno skondensowana energia magiczna. Przetrzymywanie takiej ilości mocy w jednym miejscu było niebezpieczne, ale kto nie ryzykuje, ten nie je. Ale energia nie dążyła do zranienia kogokolwiek z walczących, jej celem było przywrócenie stabilności i co najważniejsze, udało się jej to. Kolory powróciły, a wszystko, co przeczyło harmonii, zniknęło. Teraz z powrotem miał swoją energię. I zamiar jej wykorzystania.

    - Sztorm!

    Pewnie, zaklęcie nie miało skomplikowanej formuły, ani też trudnego rytuału. Ale o to przecież chodziło w magii, aby rzucać jak najmocniejsze zaklęcia w jak najłatwiejszy sposób.

    Zdawałoby się, że podłoże areny jest niewrażliwe na jakikolwiek rodzaj magii. Złudzenia rozproszyły się, gdy zmieniło się one w wodę. Hektolitry płynu zaczęły zalewać wszystko. Adviliona, Zegarmistrza, pryzmaty, resztki obelisków czy golema. Spieniona ciecz formowała się w gigantyczne bałwany, fale wysokie na paręnaście metrów. Ale sztorm to nie tylko zagrożenie ze strony wody, to też energia błyskawic, dążących do spalenia okrętów i zniszczenia jego ładunku.

    Kolejne pioruny zaczęły pojawiać się u szczytu areny. Najpierw jeden, potem dwa, cztery, aż w końcu nie było w stanie ich zliczyć. Choć nie poprzestały pojawiać się kolejne, to starsze zaczęły już spadać, wprost na Zegarmistrza, podczas gdy Advilion stał spokojnie na fragmencie ledwo co powstałego basenu, który jako jedyny był całkowicie spokojny i wolny od energii. Umiejętność stania na wodzie to podstawa, coś, czego uczą na pierwszych latach.

    Elementalista uśmiechnął się pod nosem.

    - I co teraz poczniesz? - powiedział, lecz jego głos nie był i tak słyszalny wśród huku wody i przerażającego jazgotu błyskawic.

    To jedno z najpotężniejszych zaklęć z jego arsenału i choć nie zasługiwało na miano najlepszego, to wciąż sprawiało problemy, będąc w stanie w sekundę zatopić setki osób w odmętach magicznej wody. Ale Advilion pozostawił swoje najmocniejsze zaklęcia na koniec, w końcu do tego one służyły, do kończenia. Chociaż, zły by nie był, gdyby wystarczył ten sztorm. Wiedział jednak, że tak się nie stanie, gdyż świadom był siły przeciwnika i błędem byłoby wychodzenie z założenia, iż walka się już zakończy.

    Zaczął tworzyć drobne wyładowania na swoich rękach, okraszone drobnymi płomieniami, zdolnymi w jedną chwilę przemienić się w olbrzymie języki ognia, gdy tylko przeciwnik przebije się przez poprzednie zaklęcie.

  15. Nie lubię, gdy inni wypowiadają się za mnie. Ale wystarczy powiedzieć, że ja podpisałem wyrok na ST, który dała mi Cava. Nie mam zamiaru się tłumaczyć przed nikim z powodów tej decyzji. Wy musicie wiedzieć tylko, że ST idzie do archiwum. Raczej nie będę się już tutaj wdawał w żadne dyskusje. Dziękuję za uwagę, to wszystko, co chciałem wam przekazać.

×
×
  • Utwórz nowe...