Skocz do zawartości

Advilion

Brony
  • Zawartość

    500
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Advilion

  1. Nawet jeżeli coś go obserwowało, to teraz nie miało to znaczenia. Był zmęczony, nawet gdyby mu grzywa płonęła, to by się nie przejął, a co dopiero samym uczuciem bycia obserwowanym. Mógł spać gdzieś indziej niż na ulicy, a to było już całkiem niezłą opcją, z której miał zamiar skorzystać. Dlatego też zignorował wszelkie wrażenia, szczególnie że przez zmęczenie to mogły być zwyczajne zwidy. Zamknął oczy i postarał się dojść do stanu spokoju, który sparowany z wycieńczeniem pozwoliłby mu zasnąć już za kilka chwil....
  2. — Nie, już raczej nic... Dziękuję — odpowiedział ogier, z utęsknieniem patrząc na łóżko. Spać... Och, jak o tym marzył, jak tego potrzebował. Tylko byle Copper i lokaj sobie poszli. Dziwnie by się czuł, kładąc się spać otoczony przez chłopca i gryfa... Brr. Wstrząsnął się na samą myśl. Nie, dla niego są tylko młode damy, najlepiej klacze. Gryfki raczej nie dla niego, jeśliby chciał pierza, to ma je w poduszce. No, może akurat nie w tej, ale myśl pozostawała ta sama. Klaczy w końcu też tutaj nie miał.
  3. — Tak... — powiedział przeciągając samogłoskę. Potem jednak się otrząsnął i uśmiechnął się do Coppera. — Naprawdę super. Dziękuję — nie chciał rozczarować dzieciaka, zresztą nie miał czemu narzekać. Od kiedy utracił swój majątek rodowy, to często zdarzało mu się spać w podobnych, albo nawet gorszych warunkach. Zawsze kilka poziomów luksusu wyżej niż na wilgotnej ulicy, na której byle kto może do niego podejść i zabrać mu jego cenną broń, w zasadzie ostatni symbol jego szlachectwa poza manierami (które już powoli zatracał) oraz nazwiskiem. Zastanawiał go za to ród Sleeverów. Skoro z obrazów wynikało, że pochodził z Canterlotu, to kiedy zniknął. Jak to wyszło, że w ogóle ich nie kojarzył? Zapomniał? Jak wcześnie zniknęli? Chciał się tych wszystkich rzeczy dowiedzieć, ale nie chciał tego robić przy Copperze. Zresztą, to nie było tak ważne, jak to, że miał w końcu łóżko. Podszedł do niego i krótko je obejrzał, szukając tego, czy nie ma w nim jakiegoś robactwa i sprawdzając czy będzie musiał pozbyć się z niego kurzu.
  4. Normalnie w takiej sytuacji zapalił by magiczne światło, ale skoro miał próbować zachowywać się skrycie, to takich zaleceń będzie przestrzegał. Podążał za gryfem, starając się wydawać jak najmniej dźwięków. Nie przeszkadzało mu to jednak w obserwowaniu przedmiotów w posiadłości i porównywaniem z tym, co niegdyś miał. Próbowałam także przypomnieć sobie, czy kojarzył takie nazwisko rodowe jak Sleever. Nawet jeśli kiedyś je słyszał, to raczej nie zapadło mu ono w pamięć. Bardziej prawdopodobną opcją jednak było to, że zostali "szlachtą" jedynie przez bogactwo, a nie przez nadanie herbu przez władcę.
  5. Redwater nie zwlekał więc długo z pójściem do miejsca, w którym obecnie był Copper i gryf. Nie wierzył w swoje szczęście, więc był pełen obaw, ale i tak miał do wyboru albo liczyć na łaskę rodziców źrebaka, albo tułać się po ulicy. Z tych dwóch opcji zdecydowanie preferował pierwszą. — Em... Witam — powiedział do kamerdynera. Nie miał pojęcia, jak się przywitać, bo z jednej strony to on był szlachcicem, z drugiej nie wiedział, czy szlachta z lądu jest tu uznawana. Uległość jednak była lepszą metodą zdobycia czegoś na tak niepewnej pozycji, więc starał się nie wywyższać.
  6. — Copper — Red postarał się zwrócić na siebie uwagę źrebaka. — Jestem zmęczony... Ale twoi rodzice raczej nie pozwolą mi u siebie spać, prawda? W takim razie, znasz jakieś miejsce, gdzie mógłbym to zrobić? — zapytał się. Nie miał pieniędzy, ale może znajdzie się jakieś darmowe miejsce. Albo może Copper da mi kilka monet. Jeśli nie, to będzie zmuszony spać na ulicy, a tego nie da rady zrobić. Zbytnio się bał tego, że ktoś go okradnie albo że co gorsza odnajdą go ci gangsterzy. Nie, nie mógł czegoś takiego zrobić. Pracować też teraz zbytnio nie dałby razy, jest na to zbyt zmęczony, poza tym byle praca jest poniżej jego. Nawet poderwanie jakiejś panny, by skorzystać z jej łóżka było teraz poza jego zasięgiem. Wyglądał źle, był zmęczony, no i jeśli by nawet taką znalazł, to wolałby najpierw się z nią zabawić, a w takim stanie nie dał rady. Cała nadzieja więc w Copperze.
  7. — Dziękuję, Copper — wyraził swą wdzięczność Red, nim się zabrał do jedzenia. Och, jedzenie! Nawet jeśli nie były to soczyste owoce i pyszne warzywa, do jakich był przyzwyczajony ze względu na życie na lądzie, to i tak jako głodny nie miał zamiaru narzekać. Zaczął więc konsumpcję, najpierw od tej dziwnej mieszanki. Wyglądała najgorzej ze wszystkiego, więc najlepiej ją zjeść, gdy jest się jeszcze bardzo głodnym. W międzyczasie otworzył tę buteleczkę, co było łatwe do zrobienia z powodu bycia jednorożcem. Powąchał jej zawartość, zanim się napił, tak na wszelki wypadek. Następnie zaś przeszedł do ziemniaków i skończył ciastem. Wszystko jadł posługując się lewitacją. I tak zazwyczaj nie korzystał z kopyt do jedzenia, ale po tym, przez co ostatnio dosłownie przeszedł, tym bardziej wolał nimi tego nie dotykać.
  8. Red więc opuścił tę kratę. Skoro Copper chciał zostawić tam drabinkę, to jednorożec nie miał nic przeciwko. Następnie rozejrzał się po ogrodzie. Przypominało mu to jego ogrody, gdy jeszcze miał dom. Oczywiście, jego były większe i ładniejsze. I pewnie więcej warte, choć już nie pamiętał, za ile je sprzedał. Przeniesienie tutaj ziemi też jednak nie było tanie, bo rośliny nie wyglądały na takie, co by rosły na gołej skale. Strumienie i fontanny nie robiły już takiego wrażenia. Tu wszędzie było pełno wody! Dziwiło go, że te kucyki nie miały jej dość. Dość jednak było rozważania nad ogrodem i porównywania go z niegdysiejszym własnym, który na pewno był wspanialszy. Musiał iść! Popędził więc za Copperem, oczywiście starając się być jak najciszej.
  9. Red nie zwlekał z wyjściem z kanałów. To nie było miejsce dla kogoś takiego jak on, ten smród, ta oślizgłość... Blech. Na całe szczęście droga była już dla niego otwarta. W końcu będzie mógł zjeść, trochę odpocząć i może nawet nieco wyczyścić, bo raczej po ostatnich wydarzeniach nie był wzorem higieny, a że też pochodził z wyższych sfer, to potrafił docenić walory mycia się, które umykały niższym warstwom społeczeństwa. Niby teraz do nich należał, jednak nie miał żadnego zamiaru się utożsamiać. Zaczęło go więc zastanawiać, w jakich warunkach żyją bogacze z tego miejsca, które się nazywało... Słyszał tę nazwę tylko raz i tyle się wydarzyło od tamtego czasu, że zapomniał. Cóż, to raczej nic nie zmieni, a przynajmniej miał taką nadzieję. W każdym razie, zamierzał obserwować ten ogród i dom, w których zaraz się znajdzie, aby porównać je z tymi, jakie znał wcześniej. Nie oczekiwał zbyt wiele, zawsze jednak była szansa, by się zaskoczyć.
  10. Pochodził z szlachty, więc te warunki były dla niego wyjątkowo okropne. Ten smród, wilgoć i w ogóle... Blech. Mimo wszystko, był pod wrażeniem tego, że ktoś chciał zbudować kanały w takim miejscu. W swoim życiu Red widział już przecież wiele miejsc, w których wszystko to, co się tu znajdowało, pływało na ulicach. Obrzydliwe. To miejsce jednak nie miało jakichkolwiek zalet, które mogłyby mieć miasta, więc oczywistym było to, że chciał je opuścić jak najszybciej. Pobiegł więc do kraty, na tyle, na ile pozwalało mu jego wycieńczone ciało.
  11. Red potwierdzał wszystko potakiwaniem głowy. Wystarczyło, że zejdzie na tę półkę skalną i przejdzie kanałami. Nie brzmiało to jak nic trudnego, nie dla niego. Jeśli nawet odległość będzie zbyt duża, by skoczyć, to może użyć teleportacji. I wtedy już na pewno da sobie radę. Doszedł też do wniosku, że Copper to nie jest jednak zły dzieciak, tylko po prostu nie myśli tyle o innych. Cóż, on sam w jego wieku jeszcze mniej pewnie zważał. Był na pewno bogatszy, niż ktoś mieszkający w takim mieście, nawet jeżeli w takiej rezydencji. A bogata młodzież często traktuje innych, jakby tylko jej mieli służyć za nic w zamian. Redowi jeszcze trochę z tego zostało, jednak najwidoczniej zaczął mięknąć. Pomógł w końcu Copperowi, a na początku nie myślał o zapłacie. Czyli mógł jeszcze bardziej z siebie dumnym. W końcu pomagał!
  12. Red był już głodny, zmęczony i zirytowany, a teraz jeszcze dowiedział się, że dla dzieciaka nic nie znaczy jego pomoc. Zdecydowanie był teraz zirytowany. Nie mógł jednak wygarnąć w twarz dziecku, że zachowało się źle w stosunku do niego. Jeszcze by się znaleźli jacyś obrońcy, którzy by uznali go za kogoś, kto atakuje słabszych. Niestety więc musiał zacisnąć zęby i spróbować osiągnąć swój cel dyplomatycznie. Podbiegł więc do pegaza. — Copper, przepraszam cię, jednak od dawna nic nie jadłem, tak samo nie spałem, a teraz jeszcze zmęczyła mnie ta podróż, a nie mam żadnych pieniędzy — próbował wziąć go na litość, co pewnie z zewnątrz wyglądało żałośnie, jednak to była jego największa szansa. — Byłbym ci naprawdę wdzięczny, gdybym mógł coś zjeść i odpocząć... W miarę możliwości, przydałoby mi się choć trochę pieniędzy. Mogę liczyć na to, że się mi odwdzięczysz za pomoc?
  13. Red westchnął. Naprawdę dużo ryzykował, ale przecież już zdecydował się pomóc dzieciakowi. W głębi serca nie był przecież złym kucykiem. Lubił się po prostu zabawić. A że szansa na nagrodę też była dość atrakcyjna... — Dobra, mały. Pójdę z tobą aż do domu — zdecydował się szybko. Wiedział, że raczej nic z tego nie zyska, ale skoro już zaczął, to musi skończyć. Może przynajmniej rodzice pegaza dadzą mu coś do jedzenia, bo już od dawna nic nie jadł, a nie miał pieniędzy, by pójść do jakiejś oberży.
  14. Nie był stworzony do przemieszczania się w takich miejscach. Był jednorożcem, nie pegazem. Na dodatek jego teleportacja była krótkodystansowa, niewystarczająca do przeniesienia się tam. Zaś lewitowanie samego siebie jest czymś, co wykracza poza możliwości większości jednorożców. Mógł jednak postarać się jak najbardziej zbliżyć do słupa i potem zostawić pegaza, by poleciał do domu. Tak powinno być dobrze. - Dasz radę polecieć, gdy będziemy blisko? - zapytał się źrebaka. - Niestety ja sam nie umiem latać, więc ci nie pomogę.
  15. Red podczas biegu zastanowił się, gdzie powinien się skierować. W dokach byłby odcięty, więc do nich na pewno nie mógł się skierować. Droga na górę z jednej strony była zachęcająca, z drugiej jednak mogła być bez powrotu. Zdecydował się więc na dachy. Nawet jeżeli ich nie znał, to miał na nich największe szanse. Pobiegł więc przed siebie, aby się wspiąć. Może i kopyta nie dawały mu zbyt dużej zręczności, jednak powinien sobie dać radę. W sytuacji awaryjnej mógł się zawsze gdzieś przeteleportować. Co prawda długodystansowa teleportacja byłaby przydatniejsza w tej sytuacji, jednak nawet jego bardziej "bojowa", bo mniej męcząca i na małe dystanse, mogła mu pomóc.
  16. Może jakby nie to, że kuc miał wsparcie, to by z nim zawalczył. Jednak znał swoje możliwości i wiedział, że sam jeden sobie nie poradzi z taką zbieraniną. Poza tym, miał źrebię pod ochroną, więc nie wypadało się mu bić. On wcale nie tchórzył, zachował się po prostu rozsądnie. Prawda? Prawda. Jeśli ktoś się z nim nie zgadzał, to mu tego nie powiedział. Żeby dać sobie czas na ucieczkę, postanowił oślepić ogiera za sobą magicznym światłem, po czym wrzucił pegaza sobie na grzbiet za pomocą magii oraz zaczął uciekać jak najdalej galopem, nawet nie oglądając się za siebie. Miał tylko nadzieję, że źrebak utrzyma się na jego grzbiecie.
  17. Cóż, pomoc w odnalezieniu rodziców nie należała do czegoś, co wykraczało poza jego umiejętności. Niepokoiło go jednak to zerkanie przez źrebię i te dziwne wrażenie, że tu chodziło o coś więcej niż tylko zwyczajne zgubienie się. - Ci... Spokojnie - postarał się go uspokoić w niezbyt wyrafinowany sposób. Nie znał się na dzieciach i nigdy nie zwracał na nie uwagi, więc niezbyt też umiał się zachować przy nich. - Pomogę ci znaleźć twoich rodziców. Powiedz mi tylko, czego się tak boisz? - wolał się dowiedzieć zawczasu. Miał nadzieję, że zagrożenie, którego obawiał się pegaz nie było powiązane z gangami. Wtedy przekreśli sobie szanse w jednej trzeciej tej osady.
  18. Co miał teraz zrobić? Przecież nie może przejść obojętnie obok cierpiącego źrebięcia! Z drugiej strony, przecież to nie jego sprawa, a poza tym, jak mógłby mu pomóc? Nie miał przecież przy sobie żadnych pieniędzy, a jego specjalizacją była walka, nie pomaganie potrzebującym. Znał jednak magię na tyle dobrze, by uleczyć drobne rany, więc jeśli to był problem, to może dałby radę coś zrobić... - Coś się stało, mały? - zapytał się, podszedłszy do pegaza. Już w tej chwili żałował, że po prostu nie zajął się własnymi sprawami, bo uświadomił sobie, że pomagając bierze na siebie coś, czego szczerze nie cierpiał. Odpowiedzialność.
  19. Zdecydowanie nie miał zamiaru przebywać w okolicy tych dziwnych płetw, które go swoją drogą zastanawiały. Czemu ktoś postanowił się osiedlić przy czymś takim. Nie atakuje to statków? I czemu w ogóle tu wciąż tu jest? Nie lepiej byłoby to zabić i wykorzystać? Naprawdę nie rozumiał. Wiedział jednak, że rapier to nie harpun, więc raczej ten problem nie był jego. Odwiedziny w karczmie pewnie byłyby dobrą opcją, gdyby nie to, że nie miał przy sobie żadnych pieniędzy, a okolica wyglądała na taką, że nawet za informacje musiałby zapłacić. Udał się więc po tych schodkach na górę. Może tam znajdzie coś bardziej obiecującego dla kogoś z jego umiejętnościami i usposobieniem. I może tam smród rybny nie będzie aż tak mocny, choć to już raczej byłoby zbyt piękne.
  20. Doki. Jasne, on ma niby próbować pracować w brudzie i przy pewnie większych gburach niż tych, z którymi miał nieprzyjemność się zapoznać na pokładzie tego statku, na którym dziś się znalazł w niewyjaśnionych okolicznościach. Chyba jednak zrezygnuje z tego i spróbuje zarobić w inny sposób. Szczególnie, że śmierdzi tu rybami. To też skłoniło go do kolejnej myśli. Czy kucyki tutaj są skazane na jakieś algi? Jeśli tak, to powinien jak najszybciej stąd się wydostać. Bądź co bądź jedzenie czegoś, co mu smakuje jest jednym z fundamentów samozadowolenia, a że to właśnie ono jest jego głównym celem... Może jednak jest tu dostęp do jakichś owoców, takich normalnych, nie morza. Wtedy może nawet by mu się to miejsce spodobało. Doszedł jednak do wniosku, że za długo rozmyślał i stał w tym miejscu, więc może warto byłoby się ruszyć. Tylko gdzie... Najlepiej gdzieś, gdzie mógłby zobaczyć, jakie inne możliwości zarobku by miał poza tymi śmierdzącymi dokami. Rozejrzał się więc w poszukiwaniu czegoś, co by mu obiecywało cokolwiek i następnie udał się w kierunku tego czegoś.
  21. - Nie mam zamiaru na nikogo napadać. Chciałbym jedynie skądś zdobyć środki na te wszystkie rozrywki, bo nie wydaje mi się, by była za darmo - wytłumaczył Red, sprawdzając stan swojej broni. Miał nadzieję, że nie została jakkolwiek uszkodzona, szczególnie pistolet, który przy małej usterce stałby się zupełnie bezużyteczny. - To wiele małych gangów czy kilka dużych? - zainteresował się. Pierwsza opcja zdecydowanie byłaby dla niego lepsza. Przy niej, jakby miał na pieńku z którymś z tych gangów, to nie miałby na swoim karku połowy miasta. Gdyby jednak to drugie... Cóż, musiałby się nauczyć nieco większej powściągliwości w słowach i czynach.
  22. Red nie zareagował zbytnio na krzyk gryfa, jedynie kiwnął głową na znak, że usłyszał. Zbyt zafascynowany był widokami. Mimo bycia zbudowanym z wraków i nie wyglądaniem zbyt solidnie, to miejsce mu imponowało. Miasto pełne piratów... Którzy najwidoczniej, według tego, co gryf powiedział, nie różnili się aż tak bardzo od niego! Tak samo jak on uwielbiali zabawę i niezbyt zależało im na postępowaniu według zasad. Nawet pływanie na statku nie było takie złe, gdy już się wytrzeźwiało. - Raczej będą gdzieś potrzebować kogoś, kto umie szermierkę oraz strzelać z pistoletów, nawet gdy nie ma wiedzy o żegludze, prawda? - pomyślał o tym, że będzie musiał jakoś zdobyć środki na hulanki dostępne w tym miejscu, gdyż obecnie był praktycznie bez niczego. To mu też przypomniało o czymś. - Zaraz cumujemy, więc odzyskam swoją broń, czyż nie? - czuł się naprawdę niekomfortowo „nagi".
  23. - Spodziewałem się, że piraci są nieco, hmm, bardziej otwarci na obcych? - zdziwił się nieco Red, zaczął jednak iść ku kapitanowi. - Jednak ląd brzmi dobrze, szczególnie, że odzyskam broń. Gdzie cumujecie? Idąc ku bucowi, który go przymuszał bez podstaw do pracy, ogier zastanawiał się, czy właściwie chciałby mu coś zrobić. Mimo wszystko znęcanie się nad bezbronnym nie należało do jego pasji. Nie dawało mu to adrenaliny, nic też nie mógł na tym zarobić. Oglądanie publicznych egzekucji zawsze uważał za rozrywkę dla pospólstwa, a wciąż traktował siebie jak szlachcica, mimo że ze szlachectwa został mu tylko rodowód i edukacja. Nie wiedział jednak, co innego mógł zrobić, więc jedynie stanął w pewnej odległości od widowiska i patrzył na nie bez szczególnych emocji.
  24. Red pomyślał przez chwilę, musiał to zrobić ze względu na wciąż utrzymujący się ból głowy. - Wczoraj sobie trochę popiłem i dziś się znalazłem z jakiejś przyczyny na pokładzie tej łajby. Próbowałem się jakoś dogadać z tym bucem - wskazał kopytem na kapitana. - Ale on uznał, że coś mu się niby ode mnie należy i chciał, żebym mu mył pokład. Poszedłem więc to zrobić, głowa mnie zbyt bolała, bym się spróbował sprzeciwić. Ale gdy stanął na pokładzie, to poczułem jak cudnie świecie słońce... I położyłem się. A tu nagle jakiś prymityw mnie zaczepia, mówi mi, żem niesubordynowany. Odrzekłem mu więc, że nie jestem mu nic winny i by się zamknął. Niestety, miał towarzystwo innych gburów z tej załogi, więc pobili mnie nim zdołałem nawet wyciągnąć mą broń. Właśnie, muszę poszukać mojego rapieru i pistoletu. Albo od biedy wziąć czyjś. Wolałbym jednak odzyskać swój - Red swoim zwyczajem paplał, ale przekazał dokładnie, co mu się stało i co chciał teraz zrobić. Następnie zaczął szukać swojej broni na pokładzie, czasem zerkając na scenę z kapitanem. Nie było mu go szkoda. Buc na to zasłużył.
  25. Red wziął kluczyk lewitacją i otworzył celę. Może i nie przepadał za Rollo, ale był teraz w tak dobrym nastroju, że nie zwrócił uwagi nawet na swoją niechęć do pegaza. Raczej też pirat uznałby go za kłamcę, gdyby tego nie zrobił. Teraz będzie musiał tylko znaleźć broń. Miał nadzieję, że była gdzieś tutaj. Inaczej będzie musiał poszukać na górze. Albo zabrać jakiemuś trupowi, bo niewątpliwie ktoś już umarł.
×
×
  • Utwórz nowe...