Skocz do zawartości

Półsmok [Oneshot][Violence]


Mordecz

Recommended Posts

Opowiadanie stworzone na aktualną edycję "Mojego Małego Fanfika". Tematem przewodnim jest utwór z napisów końcowych bajki o kocie Mikanie. O ile nie dane mi było oglądać przygód pomarańczowego dachołaza, o tyle piosenka zainspirowała do stworzenia historii rozpiętej na niemal sześciu tysiącach słów.

 

Racy Breath jest półsmokiem pracującym w służbach bezpieczeństwach miasta Nenji - mieście łączącym ze sobą technologię i magię. Jej życie kręci się wokół obijania tyłków niegrzecznych kryminalistów myślących o zaburzeniu trudnego do utrzymania porządku oraz irytowania sąsiadów garażową muzyką. Pewnego dnia musi się zmierzyć ze swoim natywnym zagrożeniem oraz sprostać nowemu wymiarowi zbrodni.

 

Półsmok (~6 000 słów) - GoogleDocs oraz MLPFiction

 

Pozdrawiam

Edytowano przez Dolar84
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytane.

 

Beware the spoilers!

 

Mam mieszane uczucia. Początkowo wszystko było cacy, czytało się wyjątkowo przyjemnie. Nowoczesne technologie, odpowiednio sarkastyczna bohaterka, akcja dziejąca się w przyzwoitym tempie - wszystko świetnie. Problemy zaczęły się później, kiedy doszło do samej akcji w budynku - wszystko zaczęło się troszeczkę za mocno motać. Dawka chaosu, jaka został wrzucona do tekstu, wydawała się nieco zbyt duża. Interesującym wydaje mi się też fakt, że główna bohaterka straciła skrzydło i praktycznie nic sobie z tego nie robiła. Czy to nie powinna być... dosyć poważna rana? Taka, która zaowocowałaby czymś więcej niż tylko syknięciem? W końcu została poważnie okaleczona, na dodatek odebrało jej to możliwość lotu, która, jak wiemy z wcześniejszych opisów, była dla niej radością. Wydaje mi się, że podeszła do tej rany nazbyt... obojętnie. I to nie tylko w trakcie walki, ale również po niej.

 

Dalej było już lepiej, a spotkanie z "Tatkiem" znowu czytało się bardzo przyjemnie. 

 

Jednak zalecałbym, by w przyszłości spojrzenie korektora padło na ten tekst. Było sporo literówek, miejscami chwiała się stylistyka, przez użycie nie do końca pasujących, lub dziwacznych słów, no i trafił się przynajmniej jeden, słusznych rozmiarów byk ortograficzny.

 

Podsumowując opowiadanie jest dobre, choć ma słabsze momenty. Na przykład teksty narratora, które czasami bawią a czasami mocno irytuję, to jednak już kwestia gustu - widocznie nie jestem targetem.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Jednak zalecałbym, by w przyszłości spojrzenie korektora padło na ten tekst.

E tam, kto by marnował czas, żeby się z tym męczyć. Poprawianie moich fanfików, to jak porywanie się z żyletką na żyły - nic, tylko chlastać.

 

Za uwagi dziękuję. Możliwe, że za czas jakiś się ustosunkuję. Póki co wyrzuć cały temat do archiwum albo po prostu skasuj. O perypetiach Racy Breath jeszcze usłyszycie... kiedyś...

 

Pozdrawiam

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No proszę, wyrobiłam się, zanim doprowadziłeś do tego, by tekst trafił do archiwum. Jednak mam refleks. (Chociaż nie powinieneś tego robić, a tym bardziej go kasować, ale co ja tam wiem.)

 

Hm…

 

Cóż, stało się - ekskrement został wydany.

 

Więcej rzec nie mogę, zresztą to nie ma nawet sensu - straciliście jeno czas na lekturze wątpliwej jakości.

 

Ciekawostka - liczyłem na to, że kiepska lektura da mi te "upragnione" komentarze od większej ilości czytelników, ot chociażby te pogardliwe. Poza standardowym gronem nikt się nie zainteresował... Ech, nawet nie potrafię napisać spier... historii o dużej ilości odpowiedzi...

 

Szczerze mówiąc, nie wierzę, że właśnie ty to mówisz, Mordecz. Ty, ze swoimi poglądami, że twórca powinien być twardy, nastawiony na brak odbiorcy, że z każdej porażki można wynieść coś dla siebie, że nie można się załamywać, że trzeba się rozwijać i na przekór wszystkim robić swoje… Mordecz, ja nie wiem, co się stało, ale trochę się martwię, bo jeżeli nawet ciebie ta sytuacja zaczyna przerastać i skoro nawet ty potrafisz się załamać, to ja już nie mam w co (i w kogo) wierzyć.

 

Ale wracając do samego opowiadania.

 

Powiem ci szczerze, że nie miałam zamiaru go czytać. Nie lubię twojego stylu. Nie lubię i już. Nie pasuje mi. Czytałam kilka twoich tekstów, jakichś tam krótkich, też z Małego Fanfika chyba i kurde, nie przeboleję, te fanfiki są za bardzo nie-moje. Tym razem jednak uznałam, że skoro skomentowałam już wszystkie opowiadania z najnowszej edycji MMF, to zostawienie twojego bez odpowiedzi byłoby czystym buractwem… a jak przeczytałam twoją odpowiedź na komentarz StyxDa, to już wiedziałam, że muszę napisać to, co za chwilę przeczytasz.

 

Przede wszystkim – ten tekst nie jest zły. Z pewnością nie jest to twój najlepszy, ale cóż, nie czytałam wszystkich twoich dzieł, nie mogę stwierdzić na pewno. Jednak Mordecz – nazywanie tego ekskrementem to lekka przesada (sama kiedyś zostałam za takie coś złajana i wiesz co? Nie mam zamiaru teraz tobie na takie pieprzenie pozwolić, bo to nie fair wobec twoich czytelników, których podług własnych słów obrzucasz ekskrementami). Sama historia jest dość… nie wiem nawet, jak to nazwać. Dziwna? Chaotyczna? Nierówna?

 

Przyznam, że trudno byłoby mi się przez to przebić. Jak mówiłam na początku – twój styl i mój gust znajdują się po przeciwnych stronach skali. Ale kiedy już się przyzwyczaiłam, jakoś poszło. I wiesz, podobał mi się nawet ten narrator, rzadko spotyka się taki typ narracji i podziwiam cię. Humorystyczne wstawki z początku opowiadania naprawdę wywołały uśmiech na mojej twarzy i masz za to dużego plusa.

 

Stał przed nią Brisk Whiz. Jeżeli to imię nic wam nie mówi, to nie martwcie się - narratorowi również. Jeśli miałby teraz na szybko wymyślać jakąś otoczkę fabularną, wspomniałby o nim jak o bohaterze wywodzącym się z Kasty - ugrupowania stojącego bezpośrednio pod Administracją.

 

wystarczy wiedzieć, że Brisk Whiz od ponad pięćdziesięciu lat sumiennie pełnił fukcję Naczelnika i przez ten czas ani trochę się nie postarzał. Podobno w wyniku choroby popromiennej uzyskał wieczną młodość i za niedługo miał obchodzić setne urodziny. Brakowało tylko zamiany węgla w diament, laserów w oczach oraz podatności na kryptonit.

 

Racy dmuchnęła siarczyście w głąb ciemnego korytarza, oszukując włączone systemy alarmowe. Wszelkie czujniki były tak instalowane, że przy kontakcie z oddechem dracolinga przechodziły do trybu uśpienia. Nie pytajcie dlaczego - wymogi administracyjne.

 

Spotykam się z tak fajnym, frywolnym wykorzystaniem postaci narratora na tyle rzadko, że trzeba to pochwalić.

 

Chociaż z drugiej strony odniosłam wrażenie, że im dalej, tym jego rola się zmniejsza. Ponadto po przeczytaniu całości okazuje się, że początkowy „humor” narratora nie do końca pasuje do całości opowieści, która jest przecież dość dramatyczna i, co by nie mówić, smutna.

 

A więc mamy dobrego, niepasującego, ale ciągle dobrego narratora i w następnej kolejności mamy styl, bardzo Mordeczowy i charakterystyczny… i mamy błędy. Niestety, zgadzam się ze StyxDem, zgadzam się z Dolarem, to nie są błędy-błędy, to wygląda tak, jakbyś nagle zapomniał, jak się pisze po polsku. Jakbyś wrócił z dalekiej zagranicznej podróży... albo przynajmniej się schlał. Niektóre sformułowania brzmią tak niezgrabnie i okropnie, że nie wiem naprawdę, w jaki sposób przeszły ci przez klawiaturę. Nie wiem, Mordecz, jak ty to pisałeś, nie wiem, dlaczego nie zapaliła ci się ani razu czerwona lampka. Deadline, zmęczenie, problemy osobiste, obniżenie nastroju – ja to wszystko rozumiem, ale w takim stanie pisać po prostu… nie należy. W końcu ten tekst, zamiast rozładować frustrację, przyniósł jeszcze więcej trosk, skoro sam widzisz, jak bardzo jest niedorobiony, czyż nie?

 

Główna bohaterka nawet mi się podobała, chociaż zdecydowanie bardziej na początku niż pod koniec. Przez pierwszych kilka stron była pewna siebie, buńczuczna, zawadiacka, trochę bezczelna i arogancka. Pod koniec stała się zagubionym dzieckiem wysławiającym się infantylnym językiem. Nie wiem, czy przypadła mi do gustu ta zmiana… chyba nie. I też zwróciłam uwagę na utratę skrzydła, strasznie to niewiarygodne, że się po takiej ranie tak szybko pozbierała i że nie kojfnęła na miejscu od utraty krwi.

 

Dalej mamy to, o czym również wspomniano przede mną – realizację tematu. Mordecz, ta praca nie jest na temat. Zgadzam się, że piosenka mająca być motywem przewodnim została wciśnięta na szybko, bez pomyślunku, bez sensu. Opowiadanie mogło się obyć bez niej, co oznacza, że nie poradziłeś sobie z tym. Jednak nie jest to jakiś niewybaczalny błąd – po prostu zakończenie nie zagrało, bo musiałeś coś zrobić, żeby wcisnąć tam piosenkę, bo bez niej fik nie przeszedłby selekcji Kredkego. Motyw z pozytywką jest z dupy, po prostu. Dobry, ale z dupy. Bez niego opowiadanie byłoby o czymś, a tak jest o czymś do momentu.

 

To może jeszcze o rozwinięciu. Akcja w budynku – czytało się średnio dobrze. Powiem wprost – napisałeś to tak chaotycznie, że ciężko się połapać. Niby słowa układają się w zdania, niby te zdania są po polsku, ale czytałam czasem po kilka razy i nie umiałam sobie tego wyobrazić. No i nie rozumiem, jak Racy mogła się nabrać na takie tanie sztuczki, skoro ponoć była doskonała w swoich fachu… (Swoją drogą, ten sam problem miałam z główną bohaterką Katastrofa Masaqry, ale tam forma stała o jakieś trzy poziomy niżej niż twoja.)

 

W tym miejscu powinno nastąpić chyba jakieś podsumowanie, ale zamiast tego powiem ci tylko, żebyś się nie przejmował. Mordecz, nie ma co tracić nerwów na pewne rzeczy, to nie pomaga, nie przystoi, nie wypada. Serio.

 

Pozdrawiam ciepło, nie zamartwiaj się,

Madeleine

 

PS

Bardzo fajny tytuł.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczerze mówiąc, nie wierzę, że właśnie ty to mówisz, Mordecz. Ty, ze swoimi poglądami, że twórca powinien być twardy, nastawiony na brak odbiorcy, że z każdej porażki można wynieść coś dla siebie, że nie można się załamywać, że trzeba się rozwijać i na przekór wszystkim robić swoje… Mordecz, ja nie wiem, co się stało, ale trochę się martwię, bo jeżeli nawet ciebie ta sytuacja zaczyna przerastać i skoro nawet ty potrafisz się załamać, to ja już nie mam w co (i w kogo) wierzyć.

 

 

Nie widzę potrzeby robienia z mojej osoby bohatera żywcem wziętego z melodramatu. I tak będę uparcie bronił swoich racji, że trzeba sobie radzić samemu, nie wierząc w zdobycie zainteresowania tej drugiej strony. Pewnie nawet nie zauważyłaś, że moje credo "i tak nikt mnie nie przeczyta" pojawiło się w samym opowiadaniu i zostało obrócone w żart.

 

A może moje podejście wobec siebie, swojego pisania jest tylko elementem pewnej gry? Mam nadzieję, że doczytałaś do końca komentarz na FGE, bowiem nawet i w tak nieprzyjemnej sytuacji znalazłem nowe ciekawe możliwości. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mocno musiałem uderzać głową w ścianę, wyobrażając sobie reakcje czytelników. Problem z nim wynika z braku przemyślenia całości i uporczywego dążenia do wciśnięcia wątku, byle tylko umieścić je na blogu. To nie była zbyt... hmmm... właściwa decyzja. W tym szaleństwie znalazła się metoda, ale na jej efekty trzeba będzie długo poczekać.

 

 

 

Niestety, zgadzam się ze StyxDem, zgadzam się z Dolarem, to nie są błędy-błędy, to wygląda tak, jakbyś nagle zapomniał, jak się pisze po polsku. Jakbyś wrócił z dalekiej zagranicznej podróży... albo przynajmniej się schlał. Niektóre sformułowania brzmią tak niezgrabnie i okropnie, że nie wiem naprawdę, w jaki sposób przeszły ci przez klawiaturę. Nie wiem, Mordecz, jak ty to pisałeś, nie wiem, dlaczego nie zapaliła ci się ani razu czerwona lampka. Deadline, zmęczenie, problemy osobiste, obniżenie nastroju – ja to wszystko rozumiem, ale w takim stanie pisać po prostu… nie należy. W końcu ten tekst, zamiast rozładować frustrację, przyniósł jeszcze więcej trosk, skoro sam widzisz, jak bardzo jest niedorobiony, czyż nie?

 

 

To co ja mam powiedzieć, jeśli również się z nimi zgadzam?  :rainderp: To może być nie lada zagadka - gdzie był rozum Mordecza, kiedy powstawało to opowiadanie i dlaczego dwa metry pod ziemią?

 

 

 

Jednak Mordecz – nazywanie tego ekskrementem to lekka przesada (sama kiedyś zostałam za takie coś złajana i wiesz co? Nie mam zamiaru teraz tobie na takie pieprzenie pozwolić, bo to nie fair wobec twoich czytelników, których podług własnych słów obrzucasz ekskrementami).

 

Fakt, powinienem użyć mocniejszych słów, ale wtedy mógłbym przekroczyć granice etyki. Ja na miejscu czytelników poczułbym się, jakby autor wylewał na mnie swoje wymiociny, nazywał to sztuką i bezczelnie kazał siebie wychwalać za kunszt pisarski. Takie podejście jest co najmniej karygodne i zasługuje na ciężką chłostę.

 

 

 

W tym miejscu powinno nastąpić chyba jakieś podsumowanie, ale zamiast tego powiem ci tylko, żebyś się nie przejmował. Mordecz, nie ma co tracić nerwów na pewne rzeczy, to nie pomaga, nie przystoi, nie wypada. Serio.

 

A kto się przejmuje? To, co miałem z siebie wyrzucić, wyrzuciłem. Dostałem w odpowiedzi liściem w twarz, a na owym liściu znalazła się ciekawa formułka, którą będę żył przez kolejne tygodnie.

 

Pozdrawiam

 

PS. Twoja niechęć do moich opowiadań bardzo mi odpowiada i przy okazji gwarantuje ciekawą perspektywę. Nie żebym od teraz "próbował trafić w twój gust" - to byłoby kolejne zaprzeczenie idei tworzenia. Co najwyżej będę się bawił w indywidualistę aż po grób  :pbtt:

 

PSS. Powinienem ci podziękować za trud włożony w przeczytanie i skomentowanie. Żebym jeszcze wiedział jak...

Edytowano przez Mordecz
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 months later...
×
×
  • Utwórz nowe...