Darkbloodpony Napisano Styczeń 26, 2018 Share Napisano Styczeń 26, 2018 (edytowany) Witam kolejny raz z nowym opowiadaniem, które jest niejako kontynuacją poprzednich, lecz także osobną częścią. Dłużej nie zwlekając życzę wam miłego czytania. Mroczna dusza Autor: Darkbloodpony Korekta i pre-riding: @Cinram @Nataniel Avenetrus Glorius @Altius Volantis Opis: Canterlot stolica Equestrii władana niepodzielnie przez jedyną prawowitą, królową. To tam Whine Star udał się osobiście złożyć raport z wykonanej wcześniej misji. Tymczasem władczyni postanawia wyeliminować ostatnie zagrożenie dla jej planów... LINK Od Autora: W tym miejscu chcę serdecznie podziękować wszystkim osobom zajmującym się korektą opowiadania w szczególności zaś wyróżnić @Cinram, który poświęcił najwięcej swojego cennego czasu na doprowadzenie moich wypocin do porządku dziennego. Dzięki za wszystko pogromco pre jeźdźców Edytowano Grudzień 21, 2018 przez darkblodpony 3 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Ziemniakford Napisano Styczeń 26, 2018 Share Napisano Styczeń 26, 2018 Przybyłem, Zobaczyłem, Przeczytałem. Spoiler Co do kwestii Discorda - świetnie ująłeś to, że nie ma chaosu, tylko złożoność. Do samych postaci - chyba najbardziej spodobała mi się pluszowa Celestia, mimo iż ani razu się nie odezwała. Fabularnie - nieźle, spodobało mi się zakończenie, dość zagadkowe, nie za dobre i nie zbyt złe. Po prostu - miejsce na kontynuacje. Co jest minusem dla mnie, wole gdy wszystko jest w całości (jako plik jeden, nie na osobne części serii). Co dalej... nazwanie Fluttershy sekretarzem generalnym było dla mnie bynajmniej prześmieszne i przeironiczne w historycznym kontekście. Zastanawia mnie też, czy Discord, gdy był sznurem, słyszał, że Fluttershy chce by go zabito, czy uznał to za żart. Samego żartu i puenty z której chciał się śmiać Mark średnio rozumiem. Ale cóż - pewnie dowiem się w swoim czasie. Ocena końcowa... 9--/10 - czyli kebab. Dlatego że tak dziwnie ucięte i za trochę mało fascynującą fabułę, chociaż nie powiem, jest dobra, może jak przeczytam dodatek coś się zmieni. Dziesiątka to ocena, przy której nie wiem co musiałoby się dziać, bym ją wystawił... Pozdrawiam i liczę na rozwinięcie, Ziemniak. 2 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Hoffman Napisano Styczeń 29, 2021 Share Napisano Styczeń 29, 2021 (edytowany) Oto jestem tutaj, w wątku poświęconemu ostatniej jak dotąd części serii o alternatywnym uniwersum wymyślonym przez szanownego Darkbloodpony'ego, która to seria niespodziewanie wciągnęła mnie natychmiast, jak zabrałem się za „Żółte oblicze strachu”, czyli pierwszy sequel do „Owsa na tysiąc sposobów”, który mimo wszystko, zagnieździł się w pamięci. Jasne, przez ten czas parę szczegółów zdążyło wylecieć z głowy, wspomnienia dotyczące poszczególnych scen stały się bledsze. Jednakże nie zapomniałem tego dziwacznie zaskakującego w swoim brzmieniu tytułu, ilekroć go wspominałem, odnosiłem wrażenie, że mimo upływu czasu, pamiętam to, co się wówczas wydarzyło w fanfiku, czułem ten klimat. Pierwotnie miałem rozłożyć sobie lekturę na poszczególne okazje, ale finalnie wyniknął tego taki oto maraton. Pewnie większość nie podzieli mojej opinii, a przynajmniej nie w stu procentach, lecz ów alternatywny świat wydał mi się na tyle zagadkowy, intrygujący, a przy tym tak ujmująco dziwaczny (najlepszym określeniem wydaje mi się angielskie „bizarre”, w znaczeniu: „very strange or unusual, especially so as to cause interest or amusement.”), że aż nie mogłem tak po prostu przerwać, czułem, że musiałem czytać dalej, pomimo trudnej tematyki, ciężkiego klimatu, widocznych i poważnych niedoskonałości w formie oraz sporadycznie udzielającego się niedosytu. Chciałem wiedzieć więcej, chciałem się dowiedzieć, co się wydarzyło, dlaczego jest, jak jest oraz jakie kryje się za tym głębsze znaczenie, bo jakoś instynktownie wyczułem, że autor zaplanował coś więcej, coś, co miałoby czytelnikiem wstrząsnąć, skłonić go do refleksji. O ile poprzednie fanfiki podejmowały losy zbiegłych z obozu sto czterdziestego czwartego kucyków, oszczędnie dawkując informacje o przeszłości znajomego świata, a okazyjnie bawiąc się w drobne światotworzenie, o tyle „Mroczna dusza” okazała się być czymś zupełnie innym. Autor musiał trafić w jakieś moje ukryte gusta, z których nie do końca zdaję sobie sprawę (a przynajmniej nie jestem ich świadom), a może po prostu jako odbiorca mam dodatkowe słabości do pewnych treści, nawet na poziomie koncepcyjnym, toteż jakość wykonania nieszczególne mi przeszkadza, co nie oznacza, że zamierzam przemilczeć tę kwestię – wrócę do niej później. Na razie czuję potrzebę nakreślenia tego, skąd mogą się brać moje odczucia i dlaczego zapewne bardzo długo nie zapomnę o tej historii (mam na myśli całość cyklu). Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że moja opinia będzie, przynajmniej do pewnego stopnia, ewenementem Przede wszystkim, gdy zdałem sobie sprawę, że już nie będę czytać o znajomych z poprzednich opowiadań postaciach, że pora zostawić za sobą obóz sto czterdziesty czwarty oraz obóz zero, lasy, pustkowia i inne znajome lokacje, odczułem dziwny dyskomfort. Trudno mi to wytłumaczyć, ale długo zastanawiałem się co z Yell, co z Pinkie, Spikiem, miałem wrażenie, że gdy nie śledzę ich losów, to w obozie zero dzieje się coś złego. Potem miałem kłopot z identyfikacją wrażeń, gdyż... jakoś nie byłem do końca przekonany, czy nowe opowiadanie ciągnie fabułę do czegoś konkretnego. Nagle znalazłem się w Canterlocie i o ile pojawienie się Fluttershy, Discorda, wciąż żywego Devil Marksa, a potem Whine Stara zaintrygowało mnie i zmusiło do dalszego czytania, nie powiem, że na skraju krzesełka, ale przez moment miałem taką myśl, o tyle, gdy przewinęła się Lili Moon, Coco Angele, potem Foksi, czy postacie drugo-, trzecioplanowe, które mimo wszystko poznajemy z imion, nie czułem się jakoś szczególnie zaangażowany w lekturę. Ot, jakieś nowe postacie, których wcześniej nie widziałem, jakieś perypetie, zwykła codzienność, niejasne relacje Fluttershy-Devil Marks, plus błędy formy, które odwracały uwagę od czytania. Potem zaczęło się udzielać wrażenie rzemieślniczej roboty, a ja zacząłem wątpić... I wtedy to akcja zaczęła się rozkręcać, wątki zazębiać, aż stopniowo zaczynałem uzyskiwać odpowiedzi na niemalże wszystkie pytania, jakie krążyły mi po głowie, jeszcze za czasów „Owsa na tysiąc sposobów”. Kulminacją tego okazał się „Dziennik Fluttershy”, czyli ukryty suplement do opowiadania, który rozwiał wszelkie wątpliwości i rzucił nowe światło na wszystko – to, co siedzi w głowie Fluttershy, co wspólnego z całym zamieszaniem ma Devil Marks, mało tego, dostajemy jasne podpowiedzi odnośnie tego, od którego momentu w chronologii serialu kończy się kanon, a rozpoczyna alternatywny bieg wydarzeń, wymyślony przez autora. Bieg trwający już trzynaście lat, warto dodać. Zdecydowanie, zaczyna się niewinnie. Odwiedzamy Fluttershy i nareszcie widzimy jak ona funkcjonuje, jak rządzi, jaki ma stosunek do poddanych oraz swojego ostatniego przyjaciela, dowiadujemy się także o jej wewnętrznej walce, chociaż trudno nazwać to walką, skoro ma świadomość tego, że zbyt daleko zaszła, by nagle się wycofać, toteż jej droga wydaje się nie mieć powrotu, zaś jej koniec, mimo wszystko, okazuje się niejasny. O możliwym ciągu dalszym jeszcze wspomnę, ale, na dzień dzisiejszy, wygląda to tak, że krocząca swoją ścieżką protagonistka, mając wątpliwości, świadomość, że postępuje źle, ale po to, by pokonać większe zło i wreszcie uwolnić wszystkich, raz na zawsze, nagle zatrzymuje się... i stoi. Idealną reprezentacją tego będzie słońce, które na końcu opowiadania utknęło w pozycji zachodzącej, przynosząc wieczny zmierzch. Co zresztą także wydaje się mieć głębsze znaczenie, a przynajmniej zapowiada... coś złego? Poważnie, im dłużej o tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ostateczny wydźwięk niniejszego komentarza to będzie takie: „The hidden genius of Oats In a Thousand Ways Saga”. Użyłem tytułu pierwszego opowiadania dla uproszczenia, ale wiecie, o co chodzi W każdym razie, drogi ku temu, dlaczego słońce utknęło oraz podpowiedzi, dlaczego to jeszcze nie koniec żmudnej, smutnej walki Fluttershy, szukajcie w tekście Podpowiem tylko tyle, że niemałą role odegra w tym Devil Marks oraz sam Discord, któremu... po rozważeniu wszystkich za i przeciw, szczerze kibicowałem. Jak dla mnie, jedna z tragiczniejszych postaci tej serii. Cytat „ー Ona jest najgorszym złem jakie mnie spotkało. Mimo tego, co mi teraz robi, ja nadal ją lubię... bezsensowne jak wszystko inne co mnie otacza. Cóż, chyba nadszedł mój kres….” Wydaje mi się, że im dalej, tym więcej scen, które siedzą w głowie, nie zdziwiłbym się, gdyby w założeniach autora miały one próbować łamać serce odbiorcy (czyli takie "heartbreaking moments from..."). Tak czy inaczej, imponuje subtelna przewrotność wszystkiego, co opisał w ramach tegoż wątku autor, może pod kątem formy, czy finezji przekazu to nie było wiele, wręcz nic nadzwyczajnego, ale na mnie osobiście podziałało. A może po prostu to dzięki świadomości, tego, co się wydarzyło w poprzednich odsłonach cyklu. Pamiętając to dobrze, pochylając się nad losem tych postaci, ale i wzdychając na stratę co niektórych charakterów, by nagle zmienić lokację i obsadę, dowiedzieć się tego, jak się to miało według Fluttershy skończyć, a co jednak nie miało miejsca, to było coś. Naprawdę, trudno mi to wytłumaczyć Ale to nie jest jedyny wątek, jaki przyjdzie nam śledzić w ramach „Mrocznej duszy”. Równolegle będziemy śledzić losy Whine Stara, który przyjeżdża do stolicy ze specjalnym pakunkiem dla swojej królowej, jednak wie on doskonale (i my też, o ile znamy poprzednie części cyklu), że zawartość pakunku jest trefna i że prędzej czy później Fluttershy zorientuje się, że ją zawiódł. To z kolei będzie oznaczać straszne konsekwencje, nie tylko wobec niego, ale także najbliższych, których zresztą w opowiadaniu poznajemy. Stąd, postanawia wraz z rodziną ulotnić się jak najdalej, w czym jednak przeszkadza mu alkohol, co pokazuje, iż jest to postać niejednoznaczna, która również jest targana własnymi demonami. Początkowo ów wątek poboczny traktowałem jako filler, jednakże analizując to dokładniej, zauważyłem, że w „Mrocznej duszy” autor próbował ukazać nam inną, jasną stronę natury poszczególnych złoczyńców. Do tej pory przebywaliśmy w obozie sto czterdziestym czwartym, obserwowaliśmy los skazańców oraz między wierszami dowiadywaliśmy się o królowej Fluttershy, która to zgotowała im taki los, co z kolei nadzorował Whine Star. Widzieliśmy do jakiego stanu, wprawdzie pośrednio, doprowadzili poszczególne kucyki, między innymi Rainbow Dash. To raczej nie stawiało tych postaci w korzystnym świetle. Mierząc się z gęstą atmosferą, poczuciem zaszczucia i zagrożenia, myśleliśmy o nich, jak o bezwzględnych czarnych charakterach, których motywów wprawdzie nie znaliśmy zbyt dokładnie, lecz wierzyliśmy, że wiedza ta nie jest potrzebna, bo zbyt dobrze ich poznaliśmy, po owocach. A teraz nagle okazuje się, że Whine Star również jest w jakimś sensie skonfliktowany (przesłanki o tym mieliśmy już przy okazji sekretnego zakończenia „Żółtego oblicza strachu”), że planował coś za grzbietem Fluttershy, zdając sobie sprawę, że to i tak wyjdzie na jaw (inaczej nie chciałby od razu po przekazaniu pakunku spakować rodziny i wyjeżdżać), jednocześnie kontynuował nadzorowanie w wyznaczonym mu obozie, realizując rozkazy i utrzymując w niewoli kucyki. Mało tego, najwyraźniej jego rodzina (głównie córka) miała ograniczone pojęcie o jego pracy, stąd podoba mi się scena, w której Lili Moon podsłuchuje rozmowę rodziców, dowiadując się w ten sposób o zajęciu ojca. Początkowo nie może uwierzyć, że mógłby dokonywać czegoś tak okrutnego jak pozbawianie kucyków skrzydeł. Zresztą, sceny, w których jest zmuszona patrzeć, jak Whine zwraca nadmiar napojów wyskokowych, pomagać mu zwlec się i położyć do łóżka, nie należą do najprzyjemniejszych i potrafią brzmieć przejmująco. Ale głównie z uwagi na wiek klaczki oraz beztroskę jej życia, jaką próbuje nam na początku opowiadania sprzedać autor. Ma się wrażenie, że to nie jest w porządku, że mała musi się przedwcześnie zmierzyć z bądź co bądź dorosłymi problemami. Koniec końców, na pewno chce się kibicować Coco oraz Lili, natomiast wobec Whine Stara pozostają wątpliwości, acz najpewniej nie miał wyboru i groźba Fluttershy, odnosząca się do jego córki, nie była jedyną. Stąd, o ile pozostaje złoczyńcą z poprzednich opowiadań (właściwie, to jedną z postaci negatywnych, prześladujących protagonistki), o tyle w jakimś sensie można uznać jego poczynania za usprawiedliwione, jednak nie okazał się taki zimny, zły, jak sądziłem początkowo. Dosyć przewrotnie wykreowana postać, wobec której nie wiadomo na sto procent, czy jej współczuć, czy ją rozumieć, czy ją usprawiedliwiać, czy też potępiać, nienawidzić. Z Fluttershy sprawa ma się... troszeczkę inaczej, ale też jest dziwnie, acz w tym intrygującym znaczeniu. Tak na dobrą sprawę, to jej pierwszy duży występ, nie licząc „Drżyjcie przed Drżypłoszką” stąd wszystkie niuanse dotyczące jej charakterystyki są świeże. A raczej, byłby, gdyby nie okazało się... jak wiele swoich kanonicznych cech zachowała. To również było dla mnie przewrotne, ale zdecydowanie bardziej niespodziewane, niż w przypadku jasnej strony Whine Stara. Głównie mam na myśli stare nawyki, tj. utrzymujące się uwielbienie do natury oraz zwierzątek (skąd zresztą wzięła się stylizacja pomieszczenia sypialnego), ale również niepewność, przesadna uprzejmość oraz – paradoksalnie – obawa przez uczynieniem komuś krzywdy, co najlepiej widać przy okazji wstawek dotyczących jej treningów, lekcji fechtunku. Nie jest agresywna, a wręcz przewrażliwiona. Ale to nie jedyny moment, gdzie udziela jej się ta stara Fluttershy. Jednocześnie, ta sama postać, potrafi zachowywać się kompletnie jak nie ona – podnosić głos, krzyczeć, besztać, cynicznie grozić Devil Marksowi, nakłaniając go do czynienia jej woli, mało tego, ta sama, najwyraźniej w głębi duszy przyjacielska Fluttershy... Spoiler Zadaje ostateczny „cios” Discordowi, właśnie wtedy, gdy wydaje się, że draconequusowi uda się zagiąć Devil Marksa, dzięki czemu zdoła się uratować. Wszystko dla sprawy. Dokładając do tego kreację Discorda, przypominając sobie zapodany cytat, da się dostrzec, że Fluttershy na swój sposób jest bezwzględna, chociaż ma jak najlepsze, szczytne (jak mniemam) intencje, co jeszcze lepiej przybliża jej dziennik – wspomniany suplement do opowiadania. Odebrałem to tak, że ona cały czas ma świadomość, że źle robi i że gdyby miała wybór, nigdy by się na to nie zdecydowała, że gdyby dało się jakoś inaczej doprowadzić do uwolnienia kucyków i odczynienia tego, do czego posunęły się księżniczki, podporządkowując sobie poddanych, to wybrałaby tę inną drogę. No właśnie, wybór. Kwestia wyboru, przeznaczenia, motywy te także są podejmowane w fanfiku. Ironiczne, wydaje się, że Fluttershy chce dobra i wolności nie tylko kucyków, ale również ciał niebieskich. A w tym celu, musi doprowadzić swój plan do końca... na który początkowo zdecydowała się, gdyż nie miała innego wyboru. A co, jeśli z przeznaczeniem nie da się walczyć i w rzeczywistości tylko wydaje jej się, że działa na rzecz wolności wyboru innych i że sama podjęła o tym decyzję, a w rzeczywistości po prostu wypełnia wolę losu? Im głębiej się w to wczytywałem, tym lepiej dostrzegałem podchwytliwość poszczególnych sytuacji i wątków, czy też pewną ironię, ale i bezsilność, co przekładało się na dosyć smutny nastrój oraz przeświadczenie, że w tej walce tak naprawdę nie ma obiektywnie dobrych stron, że nie da się uratować wszystkich, a postacie są skazane na przeznaczenie, które ich nie oszczędza, a walka z góry skazana jest na porażkę. Mocna sprawa. A powracając jeszcze do postaci – chyba Discordowi należą się ode mnie przeprosiny, jako że wcześniej podejrzewałem go o manipulowanie Fluttershy, fałszywą przemianę i bycie mastermindem stojącym za wszystkim. A okazało się, że, na swój dziwaczny sposób, był jednym z ostatnich sprawiedliwych i postacią pozytywną, która do końca wierzyła w przyjaźń i że mimo wszystko tak trzeba, bo przecież kto mu poza Fluttershy pozostał? Jakby tego było mało, wyszło na jaw, iż od początku, tak naprawdę, był przeznaczony na stracenie. Nie spodziewałem się zastać w takiej roli Pana Chaosu, domyślam się, że w jakimś sensie jest to dla niego deprymujące i rozwiązanie to znajdzie swoich przeciwników, ale pochwalam odwagę autora, że napisał to po swojemu i że ostatecznie w tekście znalazło się to właśnie rozwiązanie. Inne. Niespodziewane. Przewrotne. W jakimś sensie tragiczne. Właśnie – czytelnika uderza „beznamiętność” Fluttershy wobec wszystkiego, czego dokonuje i co się wokół niej dzieje. Użyłem cudzysłowu, gdyż, jak wspomniałem, przejawia część swoich kanonicznych cech, ale nigdy nie ma z jej strony zdecydowanej reakcji, takich jak oczyszczający płacz, rozpacz, błaganie o wybaczenie, emocjonalne miotanie się itd. Wprawdzie parę razy, w ramach wspomnień minionych lekcji fechtunku, narrator wspomina o lekkich załamaniach bohaterki, ale nigdy nie jest to nic poważnego, no i należy do przeszłości. Odebrałem jej obecną kreację, jako postać opanowaną, chwilami przerażająco wyrafinowaną. I zarazem słabą. Tak to widzę. Kończąc rozważania o postaciach i fabule, uważam, że autor zaskoczył. Chociaż wiele sobie dopowiedziałem, w kontekście własnej interpretacji tego, co zostało mi zaserwowane, uważam, że udało się napisać wydarzenia i charaktery niejednoznaczne, skonfliktowane, takie, które można rozpatrywać na różne sposoby i wobec których można mieć różne odczucia. Opowiadanie startuje niepozornie, wręcz rzemieślniczo, lecz im dalej, tym bardziej się wszystko zazębia, a czytelnik otrzymuje coraz więcej fragmentów, które starają się go przekonać, że... powinien się przejmować. Plus wszystko to, co miało miejsce w poprzednich opowiadaniach... Teraz widzę, że autor sprytnie poskąpił nam informacji o tym, co się wydarzyło i co doprowadziło do stanu widocznego w „Owsie na tysiąc sposobów”, celowo zataił motywy poszczególnych postaci oraz stosunki między nimi, zamiast tego pokazał w praktyce, co się dzieje i jak wielkie zło skaziło ten bajkowy, pastelowy świat. Przedstawił znajome postacie w trudnych sytuacjach, nie omieszkując dorzucić kilka autorskich. Napisał warunki trudne, stworzył atmosferę zaszczucia, zimna, bezwzględności, brudu i smrodu. Najpierw to pokazał, równocześnie zasiewając w odbiorcy ziarno niepewności. I dopiero teraz karty zostały odsłonięte Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak podejrzewać, że od początku tak to sobie rozplanował i że pozostał konsekwentny w realizacji problemu. Absolutnie się tego nie spodziewałem, ale... kurczę, wyszło dobrze A zatem, przejdźmy do mniej przyjemnych rzeczy, czyli formy. Wielka, wielka szkoda, gdyż pod tym względem, opowiadanie powróciło do „Żółtego oblicza strachu”, w sumie, nie jestem pewien, czy tym razem potknięć wszelakiej maści nie przewinęło się jeszcze więcej. Nadarzyło się tego tak dużo, że moja uwaga była konsekwentnie odwracana od fabuły, przez co nie mogłem jej analizować na bieżąco, ciągiem. Że nie wspomnę o co ciekawszych opisach, np. domostwo Discorda, tudzież odkrycie anomalii, przez co Devil Marks był w stanie wkroczyć do domeny Pana Chaosu, również całkiem ciekawie opisanej. Niektóre błędy wydają się tak podstawowe, że aż trudno mi uwierzyć, że umknęły uwadze autora i korektorów. Z kolei inne usterki kontynuują trend widoczny w poprzednich opowiadaniach, głównie brak konsekwencji wobec stosowanego rodzaju. O pauzach i sporadycznych dywizach już nie wspomnę. Ale wspomnę o interpunkcji, która w wielu, oj, wielu miejscach kuleje, głównie brakuje przecinków. Tego początkowo nie widać, lecz im dalej, tym bardziej rzuca się to w oczy. Podobnie jak stylistyka, która po prostu mogłaby być lepsza, wręcz powinna być lepsza, gdyż można było się spodziewać, że autor nabiera doświadczenia wraz z kolejnym popełnionym tekstem, a w międzyczasie pewnie sobie coś przeczytał itd. A jednak, jest pod tym względem cały czas tak samo. Dostrzegam próby stosowania różnych zamienników, coby uniknąć powtórzeń, ale np. stosowanie jako zamiennika określenia „badass” w tekście pisanym po polsku, wydaje się co najmniej niefortunne. Dlaczego nie nasze „twardziel”? W podobnym formacie co poprzednio, zamieszczam garść przykładów. Cytat „Jasnożółty pegaz z różową grzywą stąpał w mroku po kapmienistym podłożu.” Literówka i podwójna spacja. W pierwszym zdaniu opowiadania. Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, chodzi między innymi o to, by zachęcić do czytania, zaciekawić, stąd przynajmniej dlatego warto by było zwrócić uwagę na to, czy otwarcie tekstu nie zawiera błędów, przez które przeciętny czytelnik zdecyduje się na dzień dobry podziękować fanfikowi, bo skoro tak wygląda początek, to jakie kwiatki muszą występować później? Cytat „Ściany pokryte były setkam kresek, jedna obok drugiej podzielone w grupach po pięć, wyznaczając upływające dni, miesiące, lata.” Literówka, a nadal nie zaszliśmy dalej w tekst, więc podtrzymuję swoją uwagę odnośnie rozpoczęcia tekstu. Cytat „ー Witaj, Devil Marksie ー ogier nie odpowiedział. ー Mam coś dla ciebie ー odparła królowa, machając tuż przed kratami sznurem z pętlą.” Tutaj akurat fragment technicznie jest poprawny, ale... skoro jej nie odpowiedział, to nie powinna „odpierać”, ale np. kontynuować wypowiedź. Na pewno mu nie odparła, co najwyżej mówiła dalej, skoro nie odezwał się do niej słowem. Cytat „Resztę drogi dzielącej Whine Stara od Canterlotu ogier spędził na powolnym jedzeniu, piciu i wyglądaniu przez okno, ale nie patrzeniu co się za nim znajduję.” Osobiście, dałbym „(...) ale nie patrzeniu na to, co się za nim znajdowało”. Jeżeli pozostać przy „znajduje”, wówczas to „ę” na końcu jest zbędne, kolejna literówka. Cytat „ー Takkk wiemm, ale przez tą przeklętą pogodę wszystko wydaje mi się takie długie i nużące.” Skąd te potrójne, podwójne literki? Myślałem, że to taka maniera mówienia postaci, ale ona tylko w tym jednym momencie tak przemawia. Co się stało? Cytat „ーTak, to ja. Przybyliście z rozkazu królowej? ー rzekł kuc ziemski zauważając przeciskającego się nieopodal Ruby Bolt’a.” Brakuje przecinka przed „zauważając”, a poza tym, apostrof jest niepotrzebny. Powinno być po prostu „Ruby Bolta”. Jeżeli apostrof, to wystarczy samo „Ruby'ego”. Cytat „Karmelowy pegaz opuścił strych schodząc po schodach i otwierając drzwi. Następnie przebiegła korytarz pierwszego piętra, minęła swój pokój oraz (...)” Oto niekonsekwencja, o której wspominałem już niejeden raz. Najpierw „karmelowy pegaz opuścił”, a za moment, choć dopiero w kolejnym zdaniu, jest „przebiegła”, czyli zmiana rodzaju. Brakujący przecinek przez „schodząc”. Cytat „Pegaz pokonawszy kilka skrzyżowań i ominąwszy dworzec kolejowy zatrzymał się pod sklepową wiatą warzywniaka. Sięgnęła po pomidora, starając się (...)” Znów to samo. „Pegaz (…) zatrzymał się”, a potem „sięgnęła”, a poza tym, w dwóch miejscach brakuje przecinków. W ogóle, zmodyfikowałbym szyk: „Pokonawszy kilka skrzyżować, ominąwszy dworzec kolejowy, pegaz zatrzymała się pod sklepową wiatą warzywniaka.” Cytat „Jednak Angel widziała to wszystko (i jeszcze więcej) jedynie oczami wyobraźni, znajdując się w bezpiecznej odległości od całego zdarzenia , tak by nie zwrócić na siebie uwagi.” Nie podobają mi się wtrącenia w nawiasach – użyłbym półpauz. Poza tym, spacja przed i po przecinku, co jest błędem. Cytat „ー Sorry, ale moi rodzicę nie lubią kiedy jem u ciebie. Zawszę potem kombinują jak się zrewanżować, a wiesz, jak to jest gdy ma się dwóch braci i cztery siostry.” Brakuje bodajże dwóch przecinków, no i literówka, którą zaznaczyłem Cytat „Tak, jakby po śmierci Luny, Celestii i Candance (...)” Cadance Cytat „Discord przywołał jedną z butelek cydru leżącej na kontuaże, (...)” „Kontuarze” przez „rz”. Bo „kontuar”. Cytat „(...) kucyk ziemski o bladopomarańczowych tęczówkach, którego oczów nie potrafiła zmylić żadna iluzja.” Osobiście, wolałbym „oczu”. Cytat „Nic dziwnego, że nikt wcześniej nie zwrócił uwagi na tą anomalie (...)” Tę anomalię. Przez „ę”, nie „ą”. Cytat „Fluttershy zasłoniła oczy kopytkiem, a gdy je odsłoniła spostrzegła wokół siebie powyginane w kształt serpentyny pręty łączące się nad jej głową w klatkę o kształcie vigamu.” Poza interpunkcją, prędzej powinno być „wigwamu”. Poza tym, radziłbym sprecyzować, jaki to wigwam, gdyż są takie zwykłe, wyglądające jak chaty, ale są również wigwamy tipi, wyglądające jak stożkowate, indiańskie namioty. Wbrew pozorom, to istotny szczegół Cytat „Discord zasczękał zębami, jego przyjazny wygląd zmienił się.” Literówka. Cytat „ー Oto masz przed sobą chaos w najczystszej postaci. ー rzekła hybryda, podając dokument z biurka księgowego ー Nic dobitniej nie przedstawia mojego jestestwa niż urząd podatkowy i jego papierologia. Co ty na to, niedowiarku?” Sprytne Przyjemny fragment, jeden z tych, w których moim zdaniem przebija się ta serialowa wersja Discorda, aż człowiek na krótką chwilę zapomina, że to jest fanfik Niemniej, kropka nie powinna znaleźć się po „postaci”, ale po „księgowego”. Cytat „Pluszak przeleciał kilka metrów machając kopytkami oraz skrzydłami, które z racji swego przytulankowego charakteru nie potrzymywały “lotu” księżniczki.” Brakujący przecinek. Chyba miało być „powstrzymywały”. Cytat „Ekspedientka poprawiła binokle, odchrząknęła i flegmatycznym tonem, który rządzeniem sił wszechświata zawsząd toważyszył wszelkiego rodzaju państwowym urzędnikom powiedziała:” „Zewsząd”, no i „towarzyszył” przez „rz”. To tylko wybrane przykłady, podobnych rzeczy znajdziemy w tekście dużo więcej, nie wspominając już o stylistyce, która troszkę kuleje. Mimo najszczerszych chęci, natrafimy na powtórzenia, w ogóle, szkoda, że po tylu opowiadaniach słownictwo nie uległo widocznemu wzbogaceniu, co przełożyłoby się na ładniejsze, bardziej detaliczne opisy. Ale wszystko jest do nadrobienia i wierzę, że autor ma warunki, by poprawić się na tym polu – wystarczy jak będzie uważniej pisać, tudzież po skończonym pisaniu ostrożnie czytać własne dzieło i wyłapywać różne usterki. Dobrym pomysłem może być także poszerzenie grona korektorów i prereaderów. Jest na to kilka sposobów, tak jak na owies W każdym razie, forma jest niedoskonała, w tekście znajdziemy sporo błędów, często zupełnie podstawowych, które raczej nie powinny się wydarzyć, o ile nie jest to pierwsze opowiadanie pisarza dopiero rozpoczynającego swoją przygodę z fanfikami. Ponieważ w przypadku Darbloodpony'ego tak nie jest, należy zwrócić na to uwagę, przestrzec i zaapelować, aby na przyszłość poświęcić formie więcej uwagi, chociażby po to, by uniknąć wpadek interpunkcyjnych i ortograficznych. Ano, skoro o tym mowa, to przy okazji zarzucę paroma przykładami z „Dziennika Fluttershy” Cytat „Ogier mrucząc przekleństwa oraz imię Starlight, jak jakieś złowrogie zaklęcie, dokończył dzieła zniszczenia rozdeptują pozostałości kadłuba.” Brakujące przecinki, zjedzone „c” przy okazji rozdeptywania. Cytat „Dzisiaj spóźniłam się na ślub, ale wszystko to winna tego niedźiwidziocośtam…” To słówko na samym końcu, to co to właściwie miało być? „Niedźwiedzio-coś tam”? Cytat „Odwiedziwszy dziś rodzinę i przyjaciół z okazji świąt. Przyglądałam się wszystkim napotkanym kucykom, a w szczególności ich znaczkom.” To chyba powinno być jedno zdanie. Zamiast kropki, przecinek, między „świąt” a „przyglądałam”. Cytat „Każdy zasługuję na drugą szansę, (...)” „Zasługuje”, bez „ę” A tak poza tym, to prawda Cytat „ー … udostępniliśmy tam niezbędne artykułu pierwszej pomocy takie jak woda, czy świeży owies. W razie potrzeby na placu można skorzystać z pomocy psychoterapełty.” „Artykuły”, „psychoterapeuty”, no i przecinki Tak poza tym, notorycznie przewijały się plecy zamiast grzbietu, raz moim oczom ukazywał się drakonektus, innym razem draconequus, no i oczywiście imię księżniczki miłości. To jest Cadance, nie Candance, jak You Can Dance To chyba tyle odnośnie formy. Nie jest tragicznie, nie jest bardzo źle, ale jest szerokie pole do poprawy, szczególnie te kluczowe punkty, gdzie mamy widoczne jak na dłoni orty, tego nie są się przeoczyć. A skoro mowa o „Dzienniku Fluttershy”, nie spoilerując zbytnio, to był moment, w którym ostatnie tajemnice zostały rozwiązane, a ja uzyskałem odpowiedzi na pytania dotyczące postawy Fluttershy – jak do tego doszło, co się jej przytrafiło, jak długo trwała przemiana i jaka w tym szaleństwie jest metoda. Pomysł, by w zwykły fanfik wpleść formę dziennika uważam za trafiony i wykonany zupełnie nieźle. Poszczególne wpisy czytałem z niegasnącą ciekawością, ale i w napięciu, zupełnie jak przy okazji ulubionych pamiętników z poszczególnych Residentów, czując, że pomału zbliżam się do czegoś niewypowiedzianie złego, do czegoś, o czym nie powinienem wiedzieć Jest to również moment, w którym dowiadujemy się odkąd leci alternatywne uniwersum Darkbloodpony'ego. Samo w sobie, jest to dosyć wstrząsające. Podobnie jak motywy Fluttershy oraz paralele do Celestii, czy Starlight. Spoiler Nie było Royal Baby, nie udało się przeżyć porodu. Były cztery alikorny. Obozy nie okazały się dziełem Fluttershy, istniały od setek lat. Trafiały tam niewłaściwe, nikczemne znaczki, rodzinom ofiar czyszczono określone wspomnienia. Wszystko dla wyższego dobra. Starlight Glimmer postąpiła, w skali swojej wioski, analogicznie od Celestii, a ta nie znosi konkurencji. No i teraz dla większego dobra, zło czyni Fluttershy. Mnóstwo analogii między poszczególnymi „tyrankami”, za każdym razem dobre chęci, jakaś szczytna ideologia. A przeznaczenie leci dalej. Przyznam, że koncepcja nikczemnych znaczków wydaje mi się ciekawa, no i jakoś się to wpisuje w szeroki kwantyfikator talentów. Mało tego, gdy przypomnę sobie zachowanie Fluttershy z otwarcia sezonu piątego, no to sobie myślę, że w sumie ona mogłaby dojść do takich wniosków. Mogłoby tak być, byłaby do tego zdolna. To znaczy, chodzi mi o to, że prawie kupiła ideologię Starlight Glimmer. No i zapoznając się z jej przemyśleniami, chociaż dostrzegam dziury w rozumowaniu i pewne nieścisłości/ niekonsekwencję, miałem wrażenie, że ona w sumie ma ciekawe spostrzeżenia, natomiast analizując jej działania w kontekście tych zapisów, można dojść do wniosku, że ona cały czas wie co robi i chciała to zrobić. Niemniej, po tym, co przeczytałem, a do czego powróciłem myślami po tym, co odkryłem, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia z przemyślaną od początku do końca, złożoną, niejednoznaczną i zaskakującą, intrygującą w swoim przekazie historią, chociaż wykonaną niedoskonale z... no, będę szczery, z masą błędów, aż szok, że tyle ich było i że wiele z nich okazało się być tak prostymi usterkami, które nie powinny mieć miejsca. Poważnie, nie podziewałem się zastać czegoś podobnego w którymś z kolei dużym dziele autora, który przecież powinien już mieć niemałe doświadczenie. Cóż, każdemu się zdarza. W każdym razie, mam nadzieję i trzymam kciuki, że w przyszłości forma ulegnie poprawie Jasne, co niektórzy pewnie będą zdziwieni, a czym to tak właściwie ja się jaram? Ano, jaram się, opowiadanie mi podeszło i jak się zaczytałem, odnalazłem w cyklu motywy, które osobiście do mnie trafiają i które mnie ciekawią, bo lubię o nich rozmyślać, bo chciałbym o nich czytać itd. Oprócz tego, było to dla mnie niemałe zaskoczenie, a praktycznie niezmiennie sprawne tempo akcji oraz umiejętne przeplatanie ze sobą wątków zadziałało jako dodatkowy czynnik wciągający i niektóre fragmenty naprawdę śledziłem w pewnym napięciu. Nie jest to seria dla każdego, ale należy jej się szansa, chociażby z uwagi na różne zagrania oraz pomysły, jak to ze sobą zazębić, co i kiedy ukryć przed czytelnikiem, a co i w jaki sposób przed nim ujawnić i tak dalej, i tak dalej. A odnosząc się do posłowia oraz kwestii ciągu dalszego – cóż, byłem niezdecydowany i trochę o tym myślałem. No bo z jednej strony mamy niektóre wątki domknięte, pozostałe otwarte, w związku z czym możemy samodzielnie wyobrażać sobie, co by się mogło wydarzyć dalej, ale z drugiej... Spoiler Wiemy, że Twilight pozostała alikornem. Wiemy, że wie o tym Fluttershy. I że bez Discorda słońce utknęło i nie może w pełni zajść. Jak dla mnie, oznacza to jeszcze jedno opowiadanie – wielki finał, konfrontacja ostatniego żyjącego alikorna z królową, która zadośćuczyniła za niecne znaczki, postępując podobnie, co księżniczka Celestia, od której się odwróciła. Gdzie odbędzie się starcie? Co zrobi Twilight? Jaka okaże się w tym rola Devil Marksa? Co powiedzą sobie byłe przyjaciółki? Czy do ostatniej rozprawy przystąpi ktoś jeszcze? Co zrobi Fluttershy, gdy ujrzy naprzeciw siebie nie tylko Twilight, ale Applejack, Rainbow Dash, Pinkie Pie? Jak zareaguje na to, że one przeżyły? ...a gdyby po wszystkim do niczego nie podejrzewającej Applejack powróciłaby cała i zdrowa Apple Bloom? Hej, to mogłoby być piękne, emocjonalne zakończenie historii. W sumie, ta postać żony Whine Stara, to tez interesująca postać, z uwagi, na jej talent/ moc. Czyżby niecny znaczek? Aż lekki dreszczyk poczułem na te przemyślenia Myślę, że to by było coś. Czas pokaże, ale liczę, że tak czy inaczej, będzie dobrze Cykl polecam w całości, acz osobom nie aż tak wrażliwym, otwartym na alternatywne scenariusze, lubiącym się zaczytywać i doszukiwać znaczenia w pozornie niewiele znaczących szczegółach „Mroczna dusza” raczej nie radzi sobie jako samodzielne opowiadanie, stąd rekomenduję zapoznać się z cała serią. I myślę, że mimo pewnych niedociągnięć, wielu niedoskonałości w formie, warto. Nie jest to taka krótka historia, ale wciąga, jest ciekawa. Specyficzna. W każdym razie, jak do tej pory, nie przyszło mi zmierzyć się z czymś podobnym Pozdrawiam! Edytowano Styczeń 29, 2021 przez Hoffman 1 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Nepaxor Napisano Lipiec 25, 2022 Share Napisano Lipiec 25, 2022 Fanfik kończy wątek skrzydeł Twilight, które dostarcza do Fluttershy nadzorca Whine Star. Przy okazji możemy też poznać rodzinę nadzorcy oraz plany Fluttershy dotyczących Discorda. Klimat opowiadania jest inny niż pozostałych części. Jest to jedyne opowiadanie z serii bez tagu sad, a fragmenty poświęcone rodzinie Whine Stara czyta się jak przyjemny slice of life. Akcji też jest sporo, chociaż rozkręca się nieco wolniej niż w innych częściach. Poznajemy rodzinę Whine Stara, była już ona wspominana w części pierwszej i wiemy, że jest ona dla niego ważna. Reszta rodziny to córka Lili Moon i żona Coco Angele. Scena, w której je poznajemy, daje wrażenie ciepłej i rodzinnej atmosfery. Poznajemy też ciekawy talent Coco i związane z nim hobby oraz przyjaciółkę Lili o imieniu Foksi. Niestety miła atmosfera psuje się przez pociąg do alkoholu, który Whine rozwijał podczas nadzorowania obozu. Mamy też pierwszy kontakt z Fluttershy jako królową Equestrii. Na pewno nie jest to już ta sama Fluttershy znana z serialu, chociaż kilka cech nadal jej zostało, dając w efekcie ciekawe połączenie braku pewności siebie i bezwzględności. Nadal zdążają się jej myśli o tym, żeby się skulić i przeprosić, gdy spotykała ją trudna sytuacja. Jednocześnie jest też w stanie poświęcić niewinnych, na przykład skrzydła córki nadzorcy, w imię wybranego przez siebie celu. Devil Marks dostał dziennik Fluttershy opisujący proces, jaki przeszła podczas dochodzenia do prawdy o niecnych znaczkach. Treść dziennika jest w dodatkowym opowiadaniu "Dziennik Fluttershy". Dziennik pozwala zobaczyć, jak początkowe wątpliwości Fluttershy przeradzają się z popartej tylko domysłami teorii spiskowej w coś dużo poważniejszego. Ciekawe jak radzono sobie z innymi kucykami szukającymi prawdy, bo dowody wcale nie wydawały się trudno dostępne. Zakończenie opowiadania jest otwarte, nadal pozostają niezakończone wątki rodziny Whine Stara, Devil Marksa i Twilight. Mimo to opowiadanie nie pozostawiło po sobie niedosytu, może to dlatego, że zakończyło się w miarę optymistycznie. Chętnie poznałbym dalsze losy rodziny Whine Stara, jestem ciekaw zwłaszcza tego, co potrafiłaby zrobić Coco ze swoim talentem. Jest to kolejne dobre opowiadanie z serii które mogę polecić. 1 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Recommended Posts
Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony
Utwórz konto
Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!
Zarejestruj nowe kontoZaloguj się
Posiadasz własne konto? Użyj go!
Zaloguj się