Skocz do zawartości

Nasze (amatorskie) "recenzje" gier.


Cipher 618

Recommended Posts

Witajcie! Postanowiłem założyć temat, w którym każdy będzie mógł napisać swoją własną "recenzję" gry. Napisałem ten wyraz w cudzysłowie, ponieważ nikt tu nie oczekuje jakiegoś super wysokiego poziomu rodem z najlepszych lat CD-Action. Ba, to nie musi być typowa recenzja. W zupełności wystarczy rozbudowana opinia :) 

 

Zasady:

1. Wasza recenzja / opinia nie może ograniczać się do dwóch, trzech zdań. To ma być rozbudowana wypowiedź. Posty w stylu: "Ukończyłem Minecrafta. W sumie to fajna gra i polecam, tylko szkoda, że jakaś taka kwadratowa" nie nadają się do tego tematu. Są zbyt krótkie, i nie ma tu żadnych konkretów. Autor zbyt krótkiego potworka zostanie wywołany do tablicy i będzie miał 72 godziny na poprawę. Jeśli tego nie zrobi, jego wpis zostanie całkowicie usunięty. To samo tyczy się postów, które zawierają dużo błędów. Nie interesuje mnie, że masz dysleksję, a telefon nie podkreśla :sweetbook:.  

3. Zrzuty ekranu oraz filmy z YouTube należy umieszczać w spoilerach. 

4. Zakaz używania wulgaryzmów. 

 

Możliwe, że coś jeszcze dodam. A póki co, życzę miłej zabawy.

 

##############

To ja zacznę :) 

 

Blue Reflection: Second Light (PS5)

Wczoraj wieczorem ukończyłem Blue Reflection: Second Light. Zajęło mi to prawie 60 godzin, ale warto było. W trakcie oglądania napisów końcowych poczułem się tak, jak po obejrzeniu dobrego serialu na jakimś Netflixie. Mówiąc krótko - będzie mi brakowało tej ekipy, ich przygód, unikatowych charakterów, ale przede wszystkim znakomitych relacji oraz "chemii" między nimi. Od razu mówię, że nie ma co liczyć na romanse, pocałunki i miłosne wyznania. Jest tu jeden wątek romantyczny, ale ma uzasadnienie fabularne.

 

Fabuła tego jRPGa jest mocno "japońska", czyli naprawdę dziwna, ale ciekawa. Aby się nią cieszyć, trzeba zaakceptować fakt, że pewne rzeczy nie mają tutaj jakiegokolwiek wytłumaczenia i istnieją na zasadzie "bo tak ma być, i już". Wystarczy powiedzieć, że część dziewczyn otrzymała tajemniczy pierścień zamieniający ją w Reflectora, czyli swego rodzaju super-bohatera. Jakby tego było mało, w pewnym momencie nasze dzielne wojowniczki odstawiają numer na "Czarodziejkę z Księżyca" i przeobrażają w bardziej wypasioną wersję siebie. Aha, w pierwszej części gry też tego nie wytłumaczyli :wtf:

 

Główną bohaterką jest Ao, przeciętna japońska nastolatka, która ma dość niską samoocenę. Pewnego dnia, wracając do domu straciła przytomność i obudziła się w nieznanej sobie szkole. Mało tego, szkoła ta znajduje się na niewielkiej wysepce otoczonej bezkresnym oceanem. Jak tam trafiła? Co to za miejsce? Jakby tego było mało, od dłuższego czasu zamieszkują ją trzy inne dziewczyny, a każda z nich straciła pamięć. Każda, za wyjątkiem Ao. Co to oznacza? :godpony: Z czasem ekipa będzie się powiększać, szkoła zacznie tętnić życiem, a dziewczyny znajdą sposób na odzyskanie pamięci. 

 

Akcja gry rozgrywa się w szkole będącej "bazą wypadową" oraz tajemniczych światach stworzonych na podstawie wspomnień i emocji dziewczyn. Heartscapes, bo tak nazywają się te tajemnicze krainy, są niesamowicie abstrakcyjne, zawalone surowcami do craftigu oraz rzecz jasna, pełne dziwacznych wrogów. Wszelkie walki odbywają się w trybie ATB, czyli "tur w czasie rzeczywistym". Czas nie staje w miejscu, ale i tak trzeba czekać na swoją kolej. 

 

Rozwój postaci jest o tyle nietypowy, że awans na wyższy poziom (max 50) zwiększa jedynie ogólne statystyki (tak jak w Pokemonach). Punkty rozwoju (tzw. "trust points") oraz zdolności aktywne i pasywne zdobywamy na randkach oraz dostajemy za wykonywanie zadań pobocznych. Co ciekawe, niektóre umiejętności dotyczą koleżanki, a nie rozwijanej postaci (np. Halina może zwiększyć o 20% atak Genowefy). Dodatkowe bonusy zyskujemy stawiając różne "dekoracje" szkoły na prośbę dziewczyn. Może to być turbina wiatrowa, studnia, łóżko, balon (taki do latania) a nawet automat z napojami. Tak, dobrze widzicie... Nastolatka tworzy skomplikowane urządzenia z niczego. :rainderp: Tak czy inaczej, podsumowując, zdolności bojowe bohaterek zależą od stopnia ulepszenia szkoły oraz spotkań towarzyskich.  

 

W tym miejscu uprzedzam... Praktycznie połowa tej gry, to życie codzienne dziewczyn i rozmowy o niczym. Ba, tu jest ponad 100 "randek", a skoro każda z nich trwa około 5-6 minut, to... Policzcie sobie sami ile to potrwa. Aha, napisałem "randek" w cudzysłowie, ponieważ to nie są pełnoprawne randki. Owszem, można mówić czułe słówka, ale nikt nie weźmie tego na serio. Jedna obróci to w żart, druga nie zwróci uwagi, zaś inna odpowie coś w stylu "a ty znowu swoje". Ogromną zaletą jest fakt, że te spotkania towarzyskie mają swój niewielki wątek fabularny dotyczący przeszłości danej bohaterki. Co bardzo ważne, w trakcie "randek" dziewczyny zachowują swój unikatowy charakter i nie zamieniają się w ciepłą kluchę mającą kisiel w gaciach. Strasznie mnie to denerwowało w grach z serii Sword Art Online.

 

Grafika i animacje to najsłabsze punkty tej gry, ale idzie przywyknąć nawet do tego oczo-jebnego bloomu. Całość mogłaby być choć trochę trudniejsza, bo "snajperka" Kokoro miała tak podpakowany DPS, że zmiatała wroga jednym strzałem :scootshock: Aha, wbudowana "encyklopedia" surowców daje błędne wskazówki, co do położenia konkretnych przedmiotów. Trochę lipa :burned:

 

Ogólnie, to polecam dla każdego kto lubi jRPGi albo szuka czegoś świeżego.  Fabuła jest bardzo ciekawa, postaci znakomicie napisane zaś całkiem rozbudowany system walki wciąga aż miło. Mam nadzieję, że powstanie trzecia część, bo przy tej bawiłem się znakomicie.

Edytowano przez Cipher 618
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To i ja napiszę o czymś w co systematycznie teraz gramy.

 

DRG - Deep Rock Galactic

 

Oh boy, od czego tu zacząć...o wiem.

Weźmisz kociołek, a do kociołka wrzucisz - 24 unikalne pukawki, dziesiąt ozdób kosmetycznych, tuzin piw różnego rodzaju i efektu, kolejny tuzin granatów i gadżetów taktycznych. Porządnie zamieszaj. Dodaj do tego 4 krasnoludzkich wykolejeńców, odgotuj jakiekolwiek zasady BHP i wylej na pobliską asteroidę pełną robactwa.

 

No, to pokrótce - Deep Rock Galactic to połączenie strzelanki z grą survival/gather.

Ale od początku.

Gra ma prosty schemat - dostajesz misję na pobliskiej asteroidzie którą firma DRG sobie upatrzyła za swoją. Wybierasz jednego z 4 podstawowych krasnoludów - strzelca, wiertacza, inżyniera lub zwiadowce.

Każda z postaci ma unikatowy dla siebie styl gry, każda posiada narzędzie pomocnicze do poruszania się po nierzadko skomplikowanych korytarzach Hoxxes - skalistej planety na powierzchni której życie nie jest możliwe.

Macie broń główną, boczną, granat/gadżet, narzędzie pomocnicze, sprzęt wsparcia i flary. Te ostatnie są bardzo istotne - mamy ich nieograniczoną ilość, bo się regenerują z czasem, ale na raz możemy mieć tylko 4 więc często warto się zastanowić gdzie je rzucić.

 

Po wybraniu maniaka który zasypie ołowiem/plazmą/ciepłem/ogniem/lodem/kwasem(niepotrzebne skreślić. Albo i nie) całą okolicę, wsiadamy do gigantycznej rakiety z wbudowanym wiertłem odkrywkowym.

Wspomniałem, że na powierzchni życie nie jest możliwe, nie? To samo tyczy się krasnoludów.

Żeby dostać się na miejsce misji, trzeba wkopać się bardzo głęboko w skały pod nami.

Kiedy już wylądujemy a krasnoludy przestaną przeklinać, naszym oczom ukaże się jeden z wielu różnorodnych biomów - od wulkanicznych skał z aktywnymi ujściami ognia w podłożu, przez lodowe zamiecie na skutych zimnem jaskiniach po burze piaskowe niedaleko kryształowych grot.

 

Zadania są podzielone w 2 sekcje - główne i poboczne.

 

To pierwsze trzeba wykonać by dostać pozwolenie od zarządu na opuszczenie planety. To drugie to zwykle dodatkowa gotówka i doświadczenie.

A misje mogą być wszelakie - od wydobycia określonej ilości zasobów, przez eskortowanie gigantycznego wiertłożera do kryształowego serca, aż po założenie całej platformy wydobycia rop...a nie przepraszam, ciekłego morkitu.

W grze są 4 podstawowe poziomy trudności, a po wykonaniu serii zadań można odblokować 5. Gra skaluje się nie tylko z poziomem, ale też z ilością graczy - 4 graczy na 3 poziomie może mieć większy problem niż 2 graczy na 4. Zasada jest prosta - więcej graczy - więcej przeciwników.

 

A ci są przeróżni - podstawowi wrogowie to pajęczaki składające się z nóg, tułowia i zębów. I uwierzcie mi, nie wpadli się poprzytulać.

Przychodzą falami, przychodzą jednostkami, a ich wariacje bywają czasami uciążliwe - jedni tylko gryzą, ale inni już mają kończyny tnące zadające więcej obrażeń, jeszcze inni wzmocniony pancerz przez co ciężko ich zabić, a że o wybuchających nie wspomnę. Do tego przeciwnicy latający, stacjonarni, mechaniczni(najnowszy dodatek zwiększył ich różnorodność), bossowie i regionalni - na przykład latające i rażące prądem meduzy na jednej z map mogą zostać zastąpione rekinem piaskowym na innej. A i warianty wybuchające mogą zostawiać po sobie pola zabójczej radiacji - fajnie, nie?

 

Co do wydobycia - każdy biom oferuje 2 rodzaje minerałów do wydobycia które zabieramy z sobą po misjach - to za nie i za złoto ulepszamy swój sprzęt - tak, zarówno broń, narzędzia pomocnicze jak i sprzęt wsparcia można ulepszyć. Czasami są to drobne ulepszenia - jak kilka punktów obrażeń więcej. Czasami są to ulepszenia zmieniające sposób w jaki używa się broni - jak na przykład duży wzrost obrażeń, ale tylko przeciwko płonącym przeciwnikom.

Minerały te i złoto przechodzą z nami po każdej misji.

Składniki potrzebne do wykonania misji - jak holomit czy morkit, są tylko celem zadania i te znikają nam po każdej rozgrywce.

Tak samo jak nitra - ten czerwony kryształ jest krwią w naszych pukawkach - dzięki niemu możemy zapłacić za zrzut amunicji z orbity na planetę. A wierzcie mi, amunicja lubi tutaj wychodzić jak ojciec po fajki.

No ale jak wydobywać surowce?

Oczywiście kilofem :D

Tak samo jak w minecrafcie, macie kilof i trzeba się nakopać bo nikt tego nie zrobi za nas. Surowce bywają na ścianach, na suficie, na podłodze a za niektórymi trzeba się nawet wkopać głębiej w skałę.

A wszystko to by ulepszyć zarówno sprzęt jak i nasz wygląd.

I wygląd kilofa też, bo jest całkiem sporo części z których można go złożyć :D

 

Każde wasze zejście na dół ma szanse na wygenerowanie wydarzenia specjalnego - czasami jest to specjalny przeciwnik, czasami miejsce po poprzedniej załodze która nie przeżyła zejścia. Zdarzają się zamknięte kontenery z zasobami, a czasami hełm nieszczęśnika który zginał i dzięki zgraniu lokalizacji, możecie odnaleźć ciało poprzednika i sprzęt przy nim zawarty.

 

No i są jeszcze zagrożenia i bonusy - a z tymi jest różnie - nie masz tarcz, przeciwnicy wybuchają, przeciwnicy upuszczają po śmierci złoto, jest więcej złota na mapie, jest więcej minerałów, jest więcej wrogów danego typu albo pojawiają się grupy upierdliwców niezależnie od fal. Sporo tego i warto uważać na głowę jak się niektóre wybiera.

 

Gra została stworzona z myślą o 2-4 graczach, ale można też grać solo, jak kto woli.

W przypadku gry solo, można sobie ustawić czy ma z nami grać Bosco - nasz przyjazny dron wydobywczy - przydaje się do kopania rzeczy poza naszym zasięgiem i służy ogniem w czasie walki. Nie jest aż tak skuteczny jak inny gracz, ale za to wierny i nie trzeba mu 2 razy powtarzać co ma robić xD

 

Ogólnie gramy w to ja i Xsadi, często ze znajomymi, mogę z czystym sumieniem polecić :D

 

For Rock and Stone!

Spoiler

 

 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

Tiny Tina's Wonderlands (PS5)

 

Gdy tylko Gearbox zapowiedziało spin-off serii Borderlands, to zastanawiałem się jak bardzo będzie różnił się od tego co znam i uwielbiam. Czy dadzą kamerę TPP? Widok izometryczny? No cóż... Ani jedno, ani drugie. Okazuje się, że TTW zaczynało jako DLC do Borderlands 3 (co widać na każdym kroku), ale ktoś wpadł na pomysł, że to świetny materiał na oddzielną grę. I chwała mu za to! No, ale zacznijmy od fabuły.

 

Tiny Tina's Wonderlands to gra, w której "gramy w grę". A konkretnie, to jesteśmy "tym nowym" graczem w tradycyjnej sesji "planszowego RPGa". Całość, podobnie jak TT Assault on Dragon Keep (DLC do B2) rozgrywa się w wyobraźni tytułowej Tiny Tiny. Ci co grali w Borderlands 2 wiedzą, że po tej małej wariatce można spodziewać się absolutnie wszystkiego. Tak czy inaczej, zły Władca Smoków zagraża tytułowej krainie, którą włada Królowa Butt Stallion. Oczywiście naszym zadaniem będzie powstrzymanie "złola". Nie ma tu jakiś wielkich zwrotów fabularnych, a główny wątek fabularny nie grzeszy długością. I bardzo dobrze, bo kampania B3 strasznie mi się dłużyła. Na szczęście masa znakomitych side questów sprawia, że jest co robić. Aha, tak tylko przypomnę, że Butt Stallion to dwurożny jednorożec zbudowany w całości z kryształu. 

 

Wygląda jak Rarity :RPHVO:

Spoiler

J7OjX21.jpg

 

 

Seria Borderlands nigdy nie była poważna, ale nawet najbardziej pokręcone akcje z jakiegokolwiek "Borderka" mają się nijak do szaleństwa z Wonderlands. Już w filmowym wprowadzeniu Gearbox robi sobie jaja z motywu "papierowego RPG". Złoczyńca spogląda na dosłownie szarego głównego bohatera i stwierdza z oburzeniem "co to za gość? On nawet nie jest pomalowany!". A to tylko początek... Bo co powiecie na wymordowanie wioski (s)Merfów (niebieski kolor skóry to objaw wścieklizny), pracę dla wróżki zębuszki albo wysadzenie oceanu w powietrze? :rainderp:   Przejście z DLC do pełnoprawnej gry pozwoliło wprowadzić kilka istotnych zmian. Po pierwsze, tym razem sami sobie tworzymy postać (tzw. Fatemakera), decydujemy o wyglądzie, dobieramy głos oraz jedną z sześciu klas (niedługo dojdzie siódma). Największą nowością jest jednak "overworld", czyli dosłownie "stołowa" mapa świata stworzona przez Tinę, po której poruszamy się jako karykaturalna "miniaturka" Fatemakera. Sama "mapa" została zbudowana z czego popadnie, i tak przykładowo kapsle to mosty, rozlany napój to rzeka, zaś chrupek zasłaniający przejście to tak naprawdę magiczny meteor z kosmosu. Ot, potęga wyobraźni. 

 

Mr. Torgue w DLC TTAoDK do Borderlands 2 chciał wysadzić w powietrze ocean, za co trafił w dyby. Teraz, po dziesięciu latach jego marzenie nareszcie się spełniło!

Spoiler

 

 

Wprowadzono także broń do walki wręcz, zaś granaty zastąpiono naprawdę wypasionymi czarami (meteoryty! Wiwerny! Przywoływanie piorunów!). Jedna z klas (Spellshot) umożliwia używanie dwóch czarów na raz, co czyni z gracza istnego Doktora Strange'a na prochach. Ba, pod koniec gry, częściej czarowałem niż strzelałem! A propos strzelania. Wszystkie spluwy są teraz magiczne, żadna z nich nie używa tradycyjnej amunicji, ale z każdej strzela się po prostu "zajebi*cie"! Jedną z największych wad Borderlands 3 były zbyt powszechne przedmioty legendarne, a co za tym idzie zdobycie takiego nie dawało żadnej satysfakcji. Tym razem Gearbox poszło po rozum do głowy i na całą grę zdobyłem raptem dziesięć, może piętnaście.   

 

Niestety, ale tym razem zabrakło trybu "nowej gry +". Zamiast niego wprowadzono "chaos chambers", czyli walkę na losowych arenach zakończoną bossem. "Niestety", bo może i komnaty chaosu są super, ale mimo wszystko brakuje mi NG+. Humor w tej grze jest tak genialny, że chciałoby się wrócić do tego całego absurdu bez zaczynania od zera. Na szczęście, to na dobrą sprawę jedyna poważna wada. Cała reszta to istny list miłosny od Gearbox do fanów "Borderków". Ci, wysłuchali narzekań graczy i nie powtórzyli błędów z "trójki". Jeśli ktoś zna angielski i lubi sobie postrzelać, to polecam z całego serca!

 

DLC
Niestety, ale nie mogę tego powiedzieć o dodatkach, które są po prostu fatalne. Dla tych co grali w Borderlands 3 - wyobraźcie sobie, że Maliwan Takedown kosztuje 45 złotych... No ręce opadają. A dla tych co nie są w temacie, DLC do Wonderlands to po prostu zestaw kilku mini-aren zakończonych bossem. Mało tego. Ten ostatni to po prostu nieznacznie zmieniona wersja wroga z podstawki. Zero fabuły, zero zadań pobocznych, góra pół godziny grania i dosłownie NIC nowego. Gearbox po raz pierwszy w historii serii Borderlands sprzedaje wcześniej wyciętą zawartość i to w tak bezczelny sposób. Mówiąc krótko, polecam Wonderlands, ale tylko i wyłącznie podstawową wersję. Dodatki można sobie darować.  
 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 11 months later...

Final Fantasy VII Remake

 

W 1997 roku na pierwsze Playstation trafiło Final Fantasy VII, które po dziś dzień uznawane jest za jedną z najlepszych gier w historii. Zawsze chciałem ją sprawdzić, ale niestety fatalnie się zestarzała i nie dałem rady w nią grać. Na szczęście powstał remake, który opowie tę samą historię w rozbudowanej wersji i ostatecznie będzie trylogią.

 

Final Fantasy VII Remake to coś, czego mi brakowało: gra, która skupia się przede wszystkim na opowiedzeniu jakiejś historii i ciekawych postaciach, a nie rozdmuchanym świecie zapchanym aktywnościami pobocznymi. To ważne tym bardziej, że fabuła jest po prostu FENOMENALNA i rewelacyjnie opowiedziana. Dialogi są naturalne, znakomicie zagrane, zaś niektóre przerywniki filmowe to małe dzieła sztuki od których ciężko oderwać wzrok. Postacie są doskonale napisane i nie da się ich nie polubić. Główny bohater, najemnik Cloud początkowo mnie irytował bo był typowym "milczącym mocarzem o mrocznej przeszłości mającym wszystko w d*pie", ale na szczęście to celowe zagranie. Oglądanie jak zaczyna się otwierać na innych i wychodzić ze swojej "skorupy" to czysta przyjemność. Swoją drogą, scena w której Cloud przebrany za kobietę próbuje obrazić starego oblecha miłującego się w sado-maso to złoto ("och tak, jestem chorym, obrzydliwym sukinsynem! Tak mi mów kochanie!")

 

Spoiler

Kc4A8JW.jpg

 

 

Po ukończeniu gry mogę powiedzieć tak... Ależ to była piękna przygoda. Przygoda, która była emocjonująca, zabawna, ale i momentami naprawdę smutna. Śmierć pewnej postaci zabolała, i to bardzo. Największe wrażenie robi w tym wszystkim Sephiroth, czyli złoczyńca po prostu idealny. Prawie przez całą grę nic o nim nie wiadomo: kim jest, czego chce, ani dlaczego Cloud (główny bohater) z jednej strony go nienawidzi, a z drugiej panicznie się go boi. I nic dziwnego, bo ten koleś jest po prostu przerażający. Serio...

Spoiler

9YxciJM.jpg

Na pewne rzeczy trzeba przymknąć oko. To japoński RPG, a te rządzą się swoimi prawami: gigantyczne bronie, przesadzony śmiech, walka z absurdalnym bossem (mechaniczny dom!), czy wyłączanie grawitacji na potrzeby scenariusza to tutaj norma. No, ale narzekanie na coś takiego ma tyle samo sensu co narzekanie na ostre dania w kuchni meksykańskiej Jak dla mnie FFVII Remake to arcydzieło, które zachwyca grafiką oraz muzyką i już teraz nie mogę doczekać się drugiej części trylogii.

 

Szczęka na ziemi...

Spoiler

LJApC9f.jpg

 

Takie akcje to tutaj norma

Spoiler

Qn2PTMo.jpg

 

Motyw przewodni Sephirotha jest genialny

Spoiler

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...