Skocz do zawartości

[GŁOSOWANIE] [Turniej Walk] Antoni Mikołajewicz VS Alagur Blackwind "Płaz" [LUDZIE]


Kruczek

Recommended Posts

Rusin, wciąż czując pulsujący w boku ból, ponownie dostrzegł, że broń jego i Alagura zetknęły się. A Alagur zamierza zablokować szablę między dwoma kawałkami żelaza, stanowiącymi grot i gałąź partyzany. Kupała nie chciał dawać swemu przeciwnikowi szansy na urzeczywistnienie tego zamierzenia. Naparł zatem na wroga tak, by jego oręż prześliznął się po grocie, przy okazji kierując szpic prosto w brzuch raczej niespodziewającego się takiego obrotu sprawy rycerzyka. Działanie to powinno także utrudnić przeprowadzenie ciosu drzewcem poprzez prędkie zmniejszenie dystansu między oboma walczącymi. Poirytowany, a także cokolwiek poraniony, ukraiński wojak dyszał przeciwnikowi w twarz, prąc na niego z bronią skierowaną ukośnie w dół, jednocześnie do pchnięcia lub bloku.

Link do komentarza

Alagur widząc bardzo zły obrót spraw odskoczył raz, a potem drugi, ostatecznie uciekając od ostrza przeciwnika.

Niestety, po drugim skoku nie odnalazł równowagi. Zatoczyłby się niechybnie, gdyby nie wykorzystał swej broni jak laski. Podparł się nią z tyłu i tylko dzięki temu nie runął na ziemię.

Zrobił głęboki wdech, odzyskując przynajmniej część energii. Wyskoczył do przodu, złapał partyzanę za koniec drzewca i zaczął wyprowadzać szerokie cięcie od prawej, celując w klatkę piersiową przeciwnika. Na jego twarzy było widać wysiłek, jaki go kosztowało wyprowadzenie ciosu tą za długą do takich ciosów bronią.

Link do komentarza

Oponent odskoczył. Tak najzwyczajniej w świecie wykazał się rozsądkiem i odskoczył. Dwukrotnie. Antoni uspokoił oddech, widząc, że dzięki temu ruchowi ów młodzik, czarodziej, czy cholera jedna wie co, zyskał okazję do dogodnego wyprowadzenia kolejnego ciosu. Tego, który mógł być ostatnim, jeżeli nie zostanie powstrzymany. Kupała ponownie uruchomił swoje zwoje mózgowe, aby przeprowadzić złożony proces myślowy, mający zaowocować wyjściem z kłopotliwej sytuacji. To wszystko musiało odbyć się w trybie pilnym, a nawet szybciej, jeśli nie chciał stracić koszuli. By nie wspomnieć o wiszącym na rzemyku złotym krzyżyku, czy chociażby życiu. Niekoniecznie w tej kolejności. Zatem, skoro partyzana zmierzała ku jego klatce piersiowej z zadaniem rozchlastania tego elementu ciała, Kozak uznał za wysoce rozważne postąpienie długiego kroku w przód. Jednocześnie przysiadł tak, by oręż Alagura przeciął powietrze ponad nim. Gdy potencjalna droga prosto do Stwórcy została chwilowo zamknięta, wykorzystał swą pozycję do przeprowadzenia kontrataku.

Wróg był zbyt daleko, żeby ciąć go całością szaszki. Lecz wciąż istniała możliwość zadania ciosu. Mężczyzna schwycił rękojeść broni obiema dłońmi, skierował ją na nieprzyjaciela, po czym powstał, tnąc przy tym samym końcem szabli od krocza po mostek. Wszystko to odbyło się w przeciągu kilku sekund, przy czym Kupała jęknął głośno, czując jak krew powolutku wycieka z ran na nodze i w boku. Zadaniem ataku było rozpłatanie Alagura.

Edytowano przez Po prostu Tomek
Link do komentarza

Nie spodziewał się, że przeciwnik, pomimo swojego wieku, będzie taki ruchliwy. Już cieszył się z wygranej, ale nie - on musiał wystąpić do przodu i przykucnąć, unikając partyzany, która miała przeciąć połowę jego klatki piersiowej. Ale na kolejny cios nie był przygotowany - przeciwnik złapał swą broń oburącz i powstał, kierując swe ostrze przeciwko niemu. Zaklął na partyzanę, która nadal cięła powietrze. Spróbował ją przemienić w krótki miecz, ale nie udało mu się to - połączenie między nim a bronią straciło na sile. Dopiero wtedy zrozumiał, że wykorzystał tę część magii do regeneracji. Ale nadal miał jakąś szansę. Zmusił broń do zmniejszenia długości drzewca. Gdy magiczny metal ginął, połączenie odzyskiwało siłę.

Jednocześnie od razu odskoczył trochę do tyłu, idealnie, by ostrze przecięło tylko powietrze przed nim, najwyżej przejechało po powierzchni zbroi. Połowicznie mu to się udało - uskoczył odrobinę, ale przez energię ruchu broni wykonał także w powietrzu lekki obrót i pochył, jednocześnie zatrzymując się. Ale nawet ta drobna zmiana położenia wystarczyła. Ostrze co prawda przecięło jego brzuch po skosie, wchodząc wystarczająco głęboko, by dostać się do mięsa, ale nic ponadto. Gdyby nie zmienił pozycji, to flaki wylałyby się mu z brzucha. Mocno zacisnął zęby, by nie krzyknąć z bólu, który i tak był wielki; przesunął trochę ręce i skrzyżował je, dzięki czemu ostrze znalazło się po jego lewej stronie, prawie mając w swoim zasięgu przeciwnika. Usłyszał jęk przeciwnika.

Ciało domagało się regeneracji, ale był skupiony na nie dopuszczeniu do tego - potrzebował energii na jeszcze jedną przemianę broni. Lekko rozkojarzony przez ból wykonał prawą nogą krok do przodu. Po nodze ściekła spora strużka krwi, ale nie zwrócił nawet na nią uwagi. 

Gdy przeciwnik znalazł się w zasięgu broni zaatakował z łuku, najpierw kierując partyzantkę ku ziemi, by stopę nad ziemią, nie przerywając ataku, płynnie skierować ją w górę, by tam spotkała się z ciałem przeciwnika, a dokładniej z prawą częścią jego korpusu.

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza

Kolejny kosztowny biorąc pod uwagę zużycie cennej energii atak ponownie chybił. Tak przynajmniej mogło się zdawać na pierwszy rzut oka. Dalsza obserwacja przeprowadzona przez Antoniego Kupałę ujawniła jednak, iż dopiero co przeprowadzony atak udał się, choć inaczej, niż było to pierwotnie pomyślane. Na brzuchu Alagura wykwitła krwawa pręga, znacząc miejsce, po którym przejechała stal. Nie wyglądało to na zbyt paskudną ranę, ale widać było, że przeciwnik walczy z bólem. Kozak uśmiechnął się nieznacznie. Był to uśmiech smutny, wyrażający żal nad takim obrotem sprawy. Oczywiście cieszył się z tego, że raz jeszcze umknął śmierci, a nawet odgryzł się przeciwnikowi. Z drugiej strony czy padnie on, czy rycerz, świat straci doświadczonego szermierza. Bo nie było wątpliwości, stojący naprzeciwko oponent był dobrym wojownikiem. Przetrwał ciosy, które dawno powaliłyby mniej zaawansowanych w szlachetnej sztuce pojedynków. Umiejętnie blokował, uskakiwał, po czym samemu przechodził do kontrofensywy. Myśli starego Rusina zaczęły błądzić, a wzrok został nieznacznie zamroczony. Upływ krwi. Długo chyba nie postoję... pomyślał z jeszcze większym smutkiem.

 

Dopiero po chwili dostrzegł, że młodzieniec szykuje się do kolejnego ciosu. Na domiar złego nie wiedział, gdzie ten cios dąży. Pozwolił więc partyzanie płynąć w powietrzu, samemu przygotowując się do niskiej zastawy. Nagle oręż Alagura skierował się wyżej. Wtedy dopiero olśnienie otrzeźwiło Antona Nikołajewicza. Nieprzyjaciel zamierzał skorzystać z techniki zastosowanej wcześniej przez jego samego i pogłębić ranę, którą dostrzegł na jego prawym boku! Nie można było do tego dopuścić za cholerę. Było już za późno, by podnieść szaszkę wyżej, lecz sytuację wciąż dało się uratować prostym zabiegiem. W myśl zasady, że najlepszą obroną jest atak postąpił on krok w kierunku czarodzieja. Gdy drzewce zderzyło się z mężczyzną, ten ze świstem wypuścił powietrze przez zęby. Tępy ból rozlał się wokół trafionego fragmentu ciała. Ale nie dał się zatrzymać, gdyż zdawał sobie sprawę z ograniczonej ilości czasu, jaką dysponował. Wielkimi krokami zbliżał się do rywala, podrywając własną broń do kolejnego cięcia. Kiedy dotarł wystarczająco blisko, sieknął krótko, oszczędnie szablą od lewej, na gardło. Nie pozwolił sobie na oczekiwanie, czy cios trafił, przygotował się już do zablokowania kontruderzenia. Metodą ostrza skierowanego ukośnie w dół, do pchnięcia i zastawy.

Edytowano przez Po prostu Tomek
Link do komentarza

Tuż przed wyprowadzeniem ciosu zauważył, że wzrok starszego jest taki jakby nieobecny. Po raz pierwszy zauważył, by utrata krwi cokolwiek zrobiła jego przeciwnikowi. Choć nie była to dla niego żadna uciecha - jego ciało nie było przyzwyczajone do utraty krwi połączonej z brakiem mocy na regenerację, przez co sam także zaczynał czuć się słabo. Przeczuwał, że w najlepszym wypadku uda mu się wytrzymać tyle samo, co jego przeciwnikowi. Przeklinał swoją gnuśność obiecując sobie, że jeśli wróci do siebie, to naprawi ten błąd.

 

Za późno zauważył, że przeciwnik postępuje krok do przodu, widocznie mając na celu sprawienie, by to drzewce go trafiło, zostawiając groźbę ostrza za sobą. Nie zdążył rozluźnić mięśni, przez co obie jego ręce poczuły szarpnięcie i zapłonęły bólem. Akurat do tego Alagur był przyzwyczajony. Musiał jedynie silniej zacisnąć zęby.

Z tyłu głowy poczuł mrowienie, którego nigdy wcześniej nie czuł. Połączył je z jeszcze jedną rzeczą, którą poczuł po raz pierwszy na tej arenie - z strachem o swoje życie. Po raz pierwszy bał się, że gdy walka się zakończy, to on będzie tym, z którego prochów wyrośnie trawa. Ba, taki koniec byłby poetycko piękny. Nie, losem jego szczątków na tej arenie byłoby zgnicie i zostanie wśród piachów areny, na której na pewno nic nie wyrośnie przez najbliższe długie lata.

Zamyślony poczuł, jak jego ciało odruchowo próbuje się cofnąć, by po chwili poczuć, jak ostrze przeciwnika przecina skórę na jego szyi. Nie czuł głębokości cięcia - nie czuł już prawie niczego. Coś wewnątrz chciało mu pozwolić wykorzystać cały jego potencjał, by mógł przeżyć. Lub chociaż jak najbardziej dopiec przeciwnikowi przed śmiercią.

Puścił swą broń lewą dłonią i przemienił drzewce na długości jednej stopy przed prawą dłonią w ostrze, a resztę w gruby łańcuch. Po chwili łańcuch odpadł, lecąc na przeciwnika. Modlił się w myślach, aby owinął się na nim i przeszkodził mu ucieczkę.

Poczuł, że zrobił to w dobrym momencie - lewą dłoń ogarnął niemiły chłód, którego co prawda nie czuł wcześniej, ale wiedział, że oznacza on stratę kontroli nad kończyną. Lecz było coś jeszcze. Na granicy wzroku zaczęło mu ciemnieć.

Skupił swą siłę na nogach i wyskoczył na przeciwnika. Usłyszał, że ktoś krzyczy. Ćwierć uderzenia serca później zrozumiał, że to on krzyczy, przemieniając w głos swój gniew oraz strach. Bólu nie czuł.

Ale poczuł chłód stali, która tak wiele razy w ciągu ostatnich minut go raniła. Nie odczuł tylko jak głęboko oraz skąd wniknął chłód.

Będąc na wyciągnięcie ręki od przeciwnika, nie chcąc czekać ani chwili później, wyprostował swoją prawą rękę w najprostszym pchnięciu, celując w serce przeciwnika.

I zrobił dobrze - przed oczami mu momentalnie pociemniało. Czuł jedynie, że jego ciało nadal leci przed siebie. Nie poczuł, by ostrze pokonało jakąś barierę. Nie czuł nawet pędu ciała. Modlił się, aby ostrze trafiło w cel i że jedynie zemdlał, zanim to się stało.

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
  • 2 weeks later...

(To może ja spróbuję.)

 

Dopiero co zadane cięcie naruszyło po raz kolejny integralność ciała Alagura. Ten jakby na to nie zważał, niczym oddział husarii parł do przodu z wyraźnym zamiarem dokończenia krwawego dzieła. Z krzykiem zawinął Guildeonem, teraz łańcuchem. Ukrainiec odskoczył, przy czym musiał lekko skręcić ciało tak, by umknąć ostrzu egzotycznej broni. Skrzywił się nieznacznie. Nie pokazywał tego po sobie przez całą walkę, lecz rany dały mu się solidnie we znaki. Nagle pociemniało mu w oczach, zatoczył się w tył, podcięty przez wroga, opuszczając oręż. Ze wszystkich dostępnych sił walczył, by nie paść, nie zemdleć. Wiedział, że to byłby jego koniec. W myślach polecił swą duszę Bogu.

 

O dziwo, adwersarz nie wykorzystał natychmiastowo słabości Kupały. Nie ponowił pchnięcia, nie smagął tym łańcuchem. Nie zrobił nic. Nie był w stanie. Leżał na ziemi, powalony zmęczeniem, upływem krwi, czy Bóg Najwyższy wie czym jeszcze. Zdawał się dokumentnie pozbawiony przytomności, a może nawet martwy, bo szyja wciąż pozostawała rozcięta. Czerwona krew powolutku wyciekała z rany, wsiąkając w piasek. Palce młodzieńca konwulsyjnie zaciskały się na łańcuchu, nogi lekko drżały. Drugi z mężczyzn, dawno mający najlepsze lata za sobą, pokuśtykał ostrożnie stawiając rozoraną w czasie pojedynku nogę w kierunku leżącego na brzuchu rycerza. Stanął nad nim, tytanicznym wysiłkiem wracając do pełnej przytomności. Mruknął kilka cichych słów, po czym uklęknął, schwycił okryte pancerzem ramię. W prawej ręce trzymał szaszkę, gotową do pchnięcia, ostrożności nigdy za wiele. Alagur nie zareagował. Został więc powoli, niemal troskliwie odwrócony na wznak. Wciąż miał otwarte oczy, poruszał ustami w niemej skardze na okrucieństwo świata, na przegraną. A może po prostu miał przedśmiertny tik. Posoka zdobiła jego korpus dziwacznym wzorem, jakby szkarłatą arabeską. Anton Nikołajewicz powstał z klęczek. Nie chciał, by wojownik tyle dający z siebie musiał zbyt długo cierpieć, wolał dać mu umrzeć z godnością. Zdjął z szyi oprawny, złoty krzyż. Szybkim, ale jednocześnie jakby majestatyczny gestem przeżegnał leżącego. Szabla błysnęła w słońcu, gdy wzniósł ją do ostatniego, kończącego zażarty bój ciosu. Krótki świst zakończony chrzęstem potoczył się po pustych trybunach, wzbudzając na moment echo. Kozak wyrwał oręż ze znieruchomiałej właśnie piersi przeciwnika. Spojrzał na kamiennych rycerzy, następie, z ponurą emfazą wyrzekł jedno słowo.

- Skończone.

Link do komentarza
Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...