Skocz do zawartości

The Walking Dead: Życie po życiu


Arcybiskup z Canterbury

Recommended Posts

Niewielka farma otoczona polami kukurydzy, te zaś otoczone przez las liściasty. Dzień powoli wstaje i chociaż słońce już się pojawiło, raczej nie będzie upalnie. Lekki wiatr przeczesuje pola kukurydzy. Ktoś mógłby rzec, że to kolejny zwykły dzień, dzień jak codzień.

Ale nie jest tak.

Farma jest oddalona od większych zabudowań, więc na pierwszy rzut oka nie widać nic podejrzanego. Nie ma poprzewracanych samochodów, czołgów, nie ma dymu, ognia, nie widać zniszczeń.

Są za to one - snują się bez celu, jak w transie. Powolne, niezgrabne. Zombie. 

Nie jest ich tutaj wiele - hordy przetaczają się przez większe miasta, a tutaj żadna jeszcze nie zdołała dotrzeć. Włóczą się, dopóki coś nie przykuje ich uwagi i nie uznają, że można wgryźć się w jego tętnice.

Oto kilka z nich rusza w kierunku budynku - domu. Możliwe, że im się poszczęści...

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem już dość chowania się w domu. Minął już tydzień, odkąd pochowałem rodziców, a dokładnie 2 tygodnie temu zawalił się świat. Prezydent wygłosił w TV orędzie, w którym wezwał wszystkich, którzy nie muszą podróżować, do pozostania w domach. Dla tych, którzy nie mieli się gdzie zatrzymać, stworzono specjalne, odizolowane strefy, chronione przez Gwardię Narodową. Mieliśmy zachować spokój. Ta, jasne... Już pierwszego dnia rozpętał się chaos. A co było dalej...? Kto wie, w końcu następnego dnia telewizja przestała nadawać. Baliśmy się, ja i moi rodzice. Tyle dobrego, że na farmie mieliśmy wszystko, czego mogliśmy potrzebować przez następne kilka miesięcy - jedzenie, baterie, paliwo, wszystko. Oprócz leków. Trzeciego dnia moja matka dostała wysokiej gorączki. Pewnie, mieliśmy jakieś proste prochy jak aspiryna, ale tej gorączki nie można było w żaden sposób zbić. Pozostała mi tylko wyprawa do lekarza, do Hastings. Nie udało mi się tam nawet dojechać, a co dopiero zdobyć leki. Drogi były zawalone samochodami, a wszędzie chodziły te... Sam nie wiem. Trupy? Jak trupy mogły chodzić? Ale na pewno nie byli to żywi, rozumni ludzie.

Kiedy wróciłem do domu, matka już nie żyła. A dalej... Nie, nie będę tego znowu wspominać. Spędziłem kilka dni, rozpamiętując to i opłakując rodziców. Już wystarczy. Tu nie jest bezpiecznie. I jest jeszcze Rose. Ona wyjechała na wakacje do rodziców, gdzieś pod Kansas. Tam musi być bezpiecznej. Już kilka dni temu zobaczyłem daleko na polach wałęsające się trupy. A Kansas to spore miasto, na pewno tam skupiły się oddziały wojska i Gwardii Narodowej. Może już znaleźli lekarstwo na tą chorobę? Może wojsko zaczęło już oczyszczać poszczególne miasteczka? Jeśli nawet, to na naszą farmę dotrą pewnie najwcześniej za kilka tygodni.

Tak. Muszę się dostać do Kansas. Muszę znaleźć Rose. Ale... Po kolei. Najpierw muszę się dobrze przygotować do drogi.

Edytowano przez Syrenka Airlick
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Radio nie działało i stan ten nie wróżył nic dobrego. Po informacje trzeba było pofatygować się samemu. Na szczęście wierny, niezawodny pick-up stał tuż przed domem, gotowy do drogi.

Do domu zaczęły zbliżać się trupy. Trudno było określić jaki miałby być wynik spotkania. Możliwe że ku farmie zwabiły je zwierzęta - wokół wciąż przebywało kilka krów, będących dość łatwym celem dla wygłodniałych, nie wyczulonych na ból szwendaczy.

Dopóki jednak dom był zamknięty, nie były zbytnim zagrożeniem. Nie, dopóki nie odkryłyby że Jules jest w środku. Nie miał zbyt wiele czasu do spakowania się - musiał się streszczać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czego będę potrzebował? Broni. Bez broni ani rusz. Jeśli ojciec nie zmienił nagle swoich przyzwyczajeń, to powinienem znaleźć jego sztucer na strychu. Zawsze się dziwiłem, że trzyma broń w miejscu, do którego nie ma łatwego dostępu, ale w końcu mieszkaliśmy w spokojnej okolicy, w której wszyscy się znali, a ojciec używał karabinu tylko do strzelania do kaczek - i wiem, że zwykle starał się nie trafiać. Teraz jednak przebicie się przez sterty klamotów na strychu zajęło mi dość sporo czasu. Ale opłaciło się. Oprócz sztucera - zakurzonego co prawda, ale na pewno sprawnego - znalazłem około setki naboi. Swoje ważyły, ale w końcu będę je wiózł w samochodzie. Zniosłem karabin i naboje na dół i zabrałem się za pakowanie do swojego wielkiego, turystycznego plecaka jedzenia, baterii, ubrań i tych lekarstw, które mieliśmy w domu. Na koniec wsadziłem sobie za pasek wielki nóż kuchenny. Wyjrzałem przez okno. Na terenie farmy pojawiło się już kilku sztywniaków. Więcej z nich mogło kryć się gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku. Ale nie miałem wyboru.

Musiałem przenieść to wszystko do pick-upa i zabrać ze stodoły te kilka kanistrów paliwa, które mieliśmy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Otworzyłeś powoli drzwi. Nie skrzypiały, toteż trupy nie od razu zauważyły zmiany. Dopiero po otwarciu samochodu zwróciły swoją uwagę i zaczęły się zbliżać, sapiąc i charcząc. najbliżej były trzy, oddalone kilkadziesiąt metrów. Musiały być zombie już ponad tydzień, bo wszystkim trzem skóra zaczęła obłazić i nawet z odległości było je czuć. Jeden z nich, prawdopodobnie kobieta, wlókł za sobą kawałek jelita wyłażący mu z brzucha. Ciekawym było, że jeszcze się o owy kawałek nie potknął, a tylko trochę organ utrudniał mu ruch.

Niemniej zbliżały się, i to całkiem szybko. Na szczęście miałeś przy sobie nóż, który nie zwabi innych trupów i załatwi sprawę po cichu...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szybko wrzuciłem plecak na tył pick-upa. Sztucer i naboje rzuciłem na przednie siedzenie, widząc zbliżające się zombie. Wyjąłem nóż, a dotyk jego drewnianej rączki sprawił, że napłynęły mi do głowy wspomnienia dnia, w którym umarła matka. Otrząsnąłem się z tego. Musiałem się ich pozbyć, a chociaż wolałbym, żeby było inaczej, już wiedziałem, jak sprawić, żeby trupy stały się naprawdę martwe. Wiedziałem też, że są bardzo ociężałe.

Doskoczyłem do pierwszego ze szwendaczy i wbiłem mu nóż w oko, aż po samą rękojeść. Nie spodziewałem się, że wejdzie aż tak głęboko. Co gorsza, prowizoryczna broń musiała zablokować się o kości czaszki. W końcu udało mi się wyszarpnąć ją z rany. W ostatniej chwili. Drugi z trupów, kobieta z otwartym brzuchem, był już o krok ode mnie. Popisałem się cięciem od dołu, przebijając się do mózgu przez jamę ustną. Wyszarpnąłem nóż, tym razem bez problemów, i rzuciłem się w stronę ostatniego zombie. Zbyt szybko. Nadepnąłem na coś miękkiego i śliskiego, co wydało z siebie obrzydliwy chlupot, i straciłem równowagę. Wpadłem prosto na przeciwnika i razem zwaliliśmy się na ziemię. Bydlak od razu oplótł mnie rękami i zaczął kłapać szczęką. Na szczęście nie byłem jakimś wymoczkiem, dzięki czemu udało mi się wyrwać się z uścisku trupa. Odtoczyłem się na bok w kierunku upuszczonego noża, chwyciłem go i wbiłem go w czaszkę szwendacza.

Cholera, to trwało mniej niż minutę, ale zmachałem się, jakbym przebiegł maraton. Ale nie było czasu na odpoczynek. Na farmie pojawiły się kolejne trupy, na szczęście były jeszcze daleko. Jakoś pozbierałem się z ziemi i pobiegłem w stronę stodoły. Musiałem zdobyć paliwo...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak więc podwórko zostało zaścielone trzema dodatkowymi elementami krajobrazu, które niedługo kontynuować będą proces gnilny - już teraz całkiem nieźle im to szło, o czym świadczył obrzydliwy, mdlący odór wydobywający się z ich ciał.

Drzwi stodoły nie były zamknięte - wystarczyło szarpnąć, a te nie stawiały oporu. W środku panował bałagan, będący w pewien sposób odwzorowaniem tego, co działo się wszędzie. I nie był to normalny stan rzeczy. Pojemniki z paliwem stały w najdalszym rogu stodoły, poprzewracane. Powinny wystarczyć na jakiś czas, potem - cóż. Trzeba będzie poszukać dalej.

Na razie jednak nie był to problem. Problemem był czas. Nie wiadomo było ile dokładnie trupów krąży wokół domu i na farmie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zawsze mieliśmy dużo paliwa, na farmie nigdy się ono nie marnowało. A że nie jest to produkt, który może się popsuć, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby gromadzić przyzwoite zapasy. Ta ilość, którą w tej chwili miałem pod ręką, powinna wystarczyć aż do Kansas, jeśli nie będę musiał zbytnio nadkładać drogi. Co, jak wiedziałem po wycieczce do Hastings, było raczej złudną nadzieją. Ale z pewnością po drodze będę mógł gdzieś zatankować.

W każdym razie, nie był to problem na obecną chwilę. Teraz musiałem przenieść kanistry do samochodu. Dotarłem do kąta, w którym stały, i wziąłem pierwsze dwa kanistry w ręce...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Były ciężkie, ale dla kogoś kto znaczną większość życia spędziła na farmie, nie były zbytnim wyzwaniem. Jules zaniósł je więc do samochodu. W chwili kiedy miał wyjść ze stodoły, coś mocno uderyło w przeciwległą ścianę.

Przez deski widać było zarysy trupa, i słychać jego charczenie. Zapewne zatoczył się idąc, i - cóż - spotkał z deskami. A teraz widział, lub czuł mężczyznę niosącego paliwo i próbował z bezsensownym uporem przecisnąć się przez deski, albo po prostu je rozwalić. Bogu dzięki, że po śmierci nie wracał im rozum.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aż podskoczyłem z wrażenia na widok trupa, szczerzącego swoje spróchniałe zęby i wymachującego rękami wsuniętymi między deskami. Cóż, nie miałem zamiaru ryzykować. Odłożyłem kanistry i wyciągnąłem nóż zza pasa, po czym rozprawiłem się z zombie w "tradycyjny" sposób. Mimo mojego wyczerpania, zapewne nie przysporzyłby mi większych kłopotów nawet na ubitej ziemi, a co dopiero tutaj, gdzie dzieliły nas solidne deski.

A potem, chociaż mięśnie paliły mnie niemiłosiernie, a kręgosłup chyba groził złamaniem, schyliłem się i podniosłem z ziemi kanistry...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I zaniosłeś je do samochodu, a potem z wysiłkiem włożyłeś na tył pickupa. Najbliższy zombie zaczepił się kawałkiem zszarzałego ubrania o kawałek drutu wystającego z ogrodzenia i szamotał się z furią, wpatrując w Julesa. Był widocznie głodny, chociaż zombie właściwie zawsze odczuwały głód. Swoją jedną ręką próbował dosięgnąć mężczyznę nie zważając na dystans kilkudziesięciu metrów, który ich dzielił. Drugiej ręki nie było - z ramienia ziała tylko czarno - bordowa rana z wystającym kawałkiem kości. Widać było, że nie umarł dawno - skóra nie zdążyła jeszcze zejść z poszarzałej twarzy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spodziewałem się, że sytuacja może zmienić się w mgnieniu oka, ale w tej chwili na farmie panował spokój. A ja po prostu nie miałem już siły, musiałem złapać oddech. Usiadłem na pace pick-upa i wyciągnąłem papierosy i zapalniczkę z kieszeni. Paskudny nałóg, którym zaraziłem się od Rose, ale solidna dawka nikotyny przynajmniej pozwalała się trochę uspokoić. Nie niepokojony przez żadnego szwendacza wypaliłem papierosa, obserwując tego jednorękiego nieszczęśnika, zmagającego się z ogrodzeniem.

Oczywiście ta chwila relaksu musiała skończyć się prędzej, niż później. Miałem jeszcze kilka kanistrów do przeniesienia...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tkanina zaczepiona o ogrodzenie rozerwała się, a jej właściciel stracił równowagę i upadł na ziemię. Przez chwilę nie było go widać ponad polem. Mała szansa, ale może jakoś się uszkodził... 

Niestety, chwilę później jego twarz o niewątpliwie makabrycznej, podgniłej aparycji wysunęła się, kiedy stwór wstawał, zataczając się przy tym. Niestety, stracił cel z oczu. Nie widział Julesa ponad dachem pick-upa, a że nie orientował się widocznie w terenie, wznowił bezcelowe, mechaniczne błądzenie chwiejnym krokiem.

Papieros tymczasem wypalił się, wbrew oczekiwaniom wcale nie sprowadzając ulgi na zestresowanego mężczyznę. Cóż, kanistry czekały, a zombie - nie. Czas na pracę.

Edytowano przez Nocturnal Van Dort
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, dość tego obijania się. Wstałem, zgasiłem papierosa i ruszyłem po kolejne kanistry. Droga do stodoły przebiegła bez żadnych niespodzianek. Może po prostu wyczerpałem już limit pecha na dzisiejszy dzień? Który to dzień zaczął się dopiero niedawno. Może zdołam przed zmrokiem ominąć Hastings i wydostać się na drogę stanową? A stamtąd zostałoby już tylko trochę ponad 100 mil do autostrady. A potem... Ah, nie ma sensu teraz o tym myśleć. Podniosłem kanistry i ruszyłem w drogę powrotną do samochodu.

Kiedy wyszedłem ze stodoły i spojrzałem na ogrodzenie, odkryłem, że zombie gdzieś zniknął...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Załadowałeś paliwo do samochodu. Na razie żaden żywy trup nie przeszkadzał w żmudnej pracy. Kanistrów ubywało. Po nich trzeba będzie zabrać rzeczy z domu i wyruszyć na poszukiwania Rose, co jak na razie wydawało się tak odległe, że niemal niemożliwe.

Będąc w stodole usłyszałeś kroki na podwórzu. Zbliżają się, skurwysyny. A w każdym razie jeden.

Ich nieregularne kroki były nie do pomylenia... Trzeba zatem zająć się gościem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To na pewno ten, który uwolnił się od ogrodzenia. A skoro tak, to wiedziałem, że nie mógł odejść daleko i będzie po tej stronie drzwi, od której bliżej było do płotu. Nie widziałem powodu, żeby się spieszyć, tym bardziej, że zombie miał tylko jedną rękę. Spokojnie doniosłem kanistry do drzwi i ułożyłem je na ziemi. Tymczasem kroki zbliżały się. Wyciągnąłem nóż zza pasa i wyszedłem ze stodoły, spodziewając się łatwej walki, po której będę mógł donieść ostatnie kanistry do samochodu i zakończyć przygotowania do wyprawy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Intruz na zewnątrz wcale jednak nie był - jak się okazało - zombie. Po wyjściu ze stodoły ujrzałeś przed sobą krowę.

Zwierzę szło powoli, nie zwracając uwagi na mężczyznę. Lewa tylna noga wisiała bezwładnie. Tkanki uda zostały przerwane. Zapewne stworzenie zostało zaatakowane - nie zdołałoby poharatać się aż tak o żadne ogrodenie. Nie tylko noga była ranna - z boku krowy wisiały strzępy mięsa, a idąc, pozostawiała po sobie krwawe ślady na ziemi.

Pojawienie się zwierzęcia oznaczało, że naprawdę trzeba się spieszyć. Szwendacze potraiły wyczuć zapach krwi z dużych odległości. Jeśli jeszcze nie podążały za umierającą ofiarą, zaraz zapewne zaczną.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krowa... Naprawdę? Odetchnąłem z ulgą. Musiała wydostać się z zagrody. Przez ostatni tydzień nie miałem głowy do karmienia zwierząt; nawet do nich nie zaglądałem. Pewnie miały wystarczająco paszy i wody, żeby wytrzymać w zagrodzie jeszcze jakiś czas, ale w sumie to nie miało znaczenia. I tak były skazane na śmierć. Zawsze żałowałem, że nie trzymaliśmy koni, ale teraz wydało mi się to błogosławieństwem - krowy czy świnie to po prostu mięso; z drugiej strony nie chciałbym patrzeć, jak tak majestatyczne zwierzęta jak konie umierają.

Ale to nie zmienia faktu, że zaraz na pewno zaroi się tu od zombie. Wróciłem do stodoły i złapałem kanistry. Wyglądało na to, że zdołam donieść je do samochodu bez przeszkód...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cholera, a więc już tu są. Miałem nadzieję, że przez jakiś czas będą zajęte krową, a żaden nie dowlecze się w pobliże pick-upa. Wrzuciłem kanistry na pakę. Zacząłem myśleć o tych wszystkich rzeczach, które zapakowałem do plecaka przed wyjściem z domu. Leki, śpiwór, trochę jedzenia, które zostało w lodówce, ubrania. Co jeszcze może być mi potrzebne w drodze? Paliwo na pace, sztucer i amunicja na siedzeniu. Co jeszcze? Nic nie przychodziło mi do głowy. Przekręciłem kluczyk, tak gotowy do drogi, jak tylko mogłem być...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak... Patrząc na dom, chyba po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że mogę tu już nigdy nie wrócić. A nawet jeśli miałoby mi się udać, to i tak nie będzie do czego. Moi rodzice... Moje oczy zapełniły się łzami. Walnąłem pięścią w kierownicę. Musiałem wziąć się w garść. Przede mną daleka droga, a na jej końcu czeka na mnie Rose. Jeśli jeszcze nie-- Nie. Ona żyje i czeka na mnie. Muszę w to wierzyć.

Podjechałem samochodem pod bramę i wysiadłem, chcąc ją otworzyć...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Jadąc drogą stanową w kierunku Hastings, bawiłem się radiem. Niestety, wszelkie machinacje pozostawały bez odpowiedzi innej niż monotonny szum wydobywający z głośników. To mogło znaczyć, że nie pozostał nikt zdolny do zajmowania się radiem, ale z drugiej strony, może wszyscy ocaleni byli po prostu zajęci usuwaniem szkód po przejściu epidemii...

Chociaż moja ostatnia wizyta w Hastings omal nie zakończyła się katastrofą, a samo miasteczko już w ciągu pierwszych dni epidemii powoli pogrążało się w chaosie, wiedziałem, że i tak musi to być mój pierwszy przystanek na drodze do Kansas City. Przede wszystkim chciałem dowiedzieć się, czy sytuacja chociaż trochę się nie poprawiła, co było przecież możliwe. Prawda? Nie mogłem tracić nadziei. Być może spotkam kogoś, kto będzie dysponował świeższymi informacjami ode mnie.

Były też jednak bardziej pragmatyczne powody. Mimo wielu zalet, które wysłużony pick-up moich rodziców posiadał, nie można było zaprzeczyć, że palił jak smok. Szacowałem, że mam paliwo na jakieś 150 mil drogi. Najkrótsza droga do Kansas City zaś wynosiła prawie 300 mil. Musiałem zdobyć więcej paliwa. Musiałem więc jechać bardziej uczęszczanymi drogami, wzdłuż których znajdowało się więcej stacji benzynowych. Nie mogłem przecież ryzykować, że utknę bez paliwa na jakimś kompletnym zadupiu. A tak się złożyło, że najkrótsza i najwygodniejsza droga do Kansas biegła właśnie przez Hastings.

Tak więc jechałem. Do miasteczka zostało mi jeszcze jakieś 10 mil. Miałem nadzieję, że uda mi się tylko zahaczyć o obrzeża, znaleźć jakąś przyjazną duszę, zdobyć więcej paliwa i ruszyć na poszukiwanie Rose...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O dziwo, po drodze nie było ani jednego porzuconego samochodu. W ogóle nie było śladów na to, co się  w ostatnich dniach wydarzyło. Czasem tylko Jules mógł zauważyć ciemne sylwetki przesuwające się wolno przez pola, ale zdarzało się to raczej rzadko.

Było już niedaleko do Hastings, kiedy zauważył na poboczu postać. Szwendacz?

Zmniejszająca się odległość między samochodem, a postacią ujawniła, że istotnie nie było to zombie, które nie miały w zwyczaju machać do zblizających się pojazdów.

Przy drodze stała dziewczynka, wgapiając się z nadzieją w nadjeżdżające auto.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...