Skocz do zawartości

Cała aktywność

Strumień aktualizowany automatycznie

  1. Ostatnia godzina
  2. Z tym tekstem mam pewien kłopot. Z jednej strony nie chciałbym się powtarzać i w sumie nie muszę; tym razem odniosłem wrażenie, jakby jak na krótką i niezobowiązująca komedyjkę, może nie aż tak subtelnie wyśmiewającą realne spory o role płciowe, równość i to jak język powinien ewoluować, coby oddawać tę nową rzeczywistość, wydał mnie się nieco rozwleczony. To, że w większości stanowi dialog między postaciami tylko umocnił to wrażenie. Z drugiej strony, ciężko mi się rozpisać, więc wymienianie znów tych samych zalet i usterek mogłoby się okazać jedynym ratunkiem. O tymże tekście zdaje się już słyszałem i rozpoczynając lekturę, nieco inaczej to sobie wyobrażałem, jednakże gdy do Big Maca i Soarina dołączył stary Podmieniec imieniem Brouk, lingwista interesujący się historią języka (ciekawa rola dla Podmieńca), dostałem to, po co przyszedłem i to, co stanowi filar komedii tego tytułu - rozważania językowe, słowotwórstwo i dywagacje o tym jak powinna brzmieć "męska księżniczka". Nie powiem, uśmiechnąłem się na to, chociaż spodziewałem się... nieco większej kreatywności w wymyślaniu maskulatywów dla męskiej księżniczki i nie tylko. Z drugiej strony, wyobrażam sobie, że ciągłe sypanie w czytelnika kolejnymi mniej lub bardziej trafnymi określeniami szybko by się znudziło, stąd, jak sądzę, ten całkiem rozbudowany wstęp. Pochwalić należy odrobinę światotworzenia, do tego w obszarze tak rzadko, o ile w ogóle, dotykanym przez fanfikopisarzy i fanfikopisarki - język. Poszczególnych niuansów dowiadujemy się głównie dzięki Broukowi, chociaż i Soarin co nieco nam opowie, tyle, że o historii, ogólnie. Głównie o wyższej pozycji klaczy w kucykowej społeczności i o tym jak ogiery z związku z tym mają mieć utrudniony dostęp do stanowisk kierowniczych, transformacji w alikorna, mało ich także w gronie znanych person, czy to naukowców czy odkrywców. Brzmi znajomo, prawda? W naszym świecie realnym szeroko pojęte nierówności płciowe i role przypisywane płciom są przedmiotem nierzadko gorących debat i w tym sensie jest to kwestia poważna, ale nie wydaje mnie się, by tekst próbował jej umniejszać. To bardziej takie... krzywe zwierciadło. Coś żartobliwego. Coś... kabaretowego, z braku lepszego określenia. Chociaż tym razem treść mnie nie porwała, ani nie rozbawiła zbytnio, nadal czytało się to lekko i całkiem przyjemnie, chociaż brakowało temu tekstowi jakiejś "iskry", miałem przy nim wrażenie już czystko rzemieślniczej pracy, nastrój wydał mnie się... monotonny. Co do formy, to ta w znacznej mierze była solidna, tak jak przyzwyczaił nas do tego autor. Ruszając w tekst, zauważyłem to samo, co Grento, lecz autor twierdzi, że tak miało być, więc ja już nie wiem czy traktować to jako usterki, czy nie. No dobra, podzielę się tym i owym: Literóweczka. Nawet dwie. Nie wiem o co chodzi, brzmi to źle. Jakaś dziwna hybryda "przejęliście" i "przenieśliście", której nie jestem fanem. Z jakiegoś powodu, ilekroć w opowiadaniach napisanych przez Suna przewija się ten tekst, wypowiedziany przed kogokolwiek, jak i tak zawsze odczytuję go w głowie głosem autora A w tej historii jest bardzo, bardzo dużo "ma sens". Nie jest to zły tekst, ale z drugiej strony nie ma się zbytnio czym zachwycać. Możliwe, że spodziewałem się czegoś innego, ale muszę przyznać, że po zakończeniu skądinąd lekkiej i przyjemnej lektury, nic mi w głowie nie zostało. Znalazłem tekst, przeczytałem go i tyle. Było kilka trafionych momentów, gdzie było zabawniej, ale z reguły czytanie szło monotonnie. W pewnym momencie miałem wrażenie, że Soarin użala się nad czymś, na co nie ma wpływu i co w sumie nie przekłada się na jego życie, czepia się tego, a biedny Big Mac, który ma proste, ale poukładane życie, musi tego wysłuchiwać. "Księżniczka" ("Księżniczeka"?) można poczytać, niewykluczone, że opowiadanie znajdzie swoich fanów, ale myślę, że akurat ten tytuł ze stajni Suna po prostu nie był dla mnie. Mimo wszystko, jak w przypadku większości fanfików, warto sprawdzić samemu i wyrobić sobie własne zdanie, do czego oczywiście zachęcam
  3. Opowiadanie, które rozpoczęło się jakiś czas temu, a które doczekało się aktualizacji całkiem niedawno, czemu, z tego co zrozumiałem, towarzyszyło wiele cięć, w wyniku czego ostały się... ledwie dwie strony. Cóż, trochę mało, lecz z drugiej strony, skoro miało być to tylko przedstawienie postaci, to powinno starczyć. Zanim przejdziemy do aktualizacji po latach, rzućmy okiem na prolog do serii opowiadań. Link (w dokumencie Google brakuje tytułu) został opisany zapytaniem "Jak to się stało?" i szczerze, po zapoznaniu się z otwarciem do serii, poczułem się troszkę oszukany. Troszkę, no bo koniec końców tekst przybliża nam pobieżnie realia świata wymyślonego przez autora, streszcza po kolei jak doszliśmy do punktu, z którego, jak się domyślam, ma wystartować fabuła potencjalnych opowiadań w tym uniwersum, ale tak po prawdzie, na to, jak to się wszystko stało, no to nie odpowiada. Czego się dowiadujemy? Twilight Sparkle przejęła władzę nad Equestrią i jako królowa przyjaźni zaprowadziła pokój na świecie (znaczy, między sąsiadami Equestrii zapanowała trwała przyjaźń), co trwało sto lat, aż oszalała. Wszystko w ramach jednego akapitu. Wynika z tego, że między sąsiadującymi z Equestrią państwami trwała niezgoda, skoro Twilight musiała zainterweniować, ale nie dowiadujemy się żadnych szczegółów, szaleństwo królowej również otulone zostało mgłą tajemnicy. Mamy też wzmiankę o rozbudowie kraju (nie jest sprecyzowane czy jest to skrót myślowy oznaczający rozwój i postęp wewnątrz jego granic czy ich rozszerzenie), ale wątek ten także nie został jakkolwiek podjęty. Z tekstu dowiadujemy się, iż o przyczynach szaleństwa Twilight krążą pewne teorie, ale finalnie zdrowe zmysły w końcu odzyskała (chociaż tekst zdaje się sugerować, że odzyskane były względnie zdrowe zmysły, chyba), akurat po tym jak porządek w jej włościach zaprowadziły resztki gwardii oraz elitarny oddział Królewskiej Policji. Plus inne organizacje, które powstawały z czasem. Bo ogółem gdy królowa zaniemogła, przed głównymi złoczyńcami Equestrię bronili zaprzyjaźnieni sąsiedzi, zaś w samym kraju, pogrążonym w przestępczości, sprawy w swoje kopyta wzięły kucyki, przeciwdziałając niegodziwcom z całą bezwzględnością. Trwało to aż tysiąc lat. Jednakże po powrocie Twilight poluzowała prawo, na co odpowiedzią ze strony poddanych (najwyraźniej nie czuli się bezpieczni pod jej władzą), było powstanie tytułowych "Protektorów", którzy postanowili strzec prawa ponad wszystko, nawet jeśli ich metody miałyby stać w opozycji do metod królowej. I to wszystko, samo w sobie, jest... ciekawe. Nawet bardzo. Potencjał do różnych historii jest przeogromny, powiedziałbym wręcz, że wszystko to mogłoby być szalenie intrygujące, co mnie się bardzo podoba. Kłopot w tym, że koncepcja świata najwyraźniej nie zdążyła dojrzeć w głowie autora, przez co otrzymaliśmy serię luźnych zajawek, które zebrane razem niekoniecznie tworzą spójny obraz, a już na pewno nie taki, który zaspokaja ciekawość odbiorcy, ani nie taki, który popychałby do tworzenia czegokolwiek w tymże świecie przedstawionym. Bo na dobry początek chciałoby się jakoś doprecyzować rzeczy, może zawęzić ramy czasowe, dopracować podstawy, a potem ruszyć z fabułą. Według mnie sto lat (OK, niemalże sto), taka okrągła liczba... mogłaby działać. Gdyby np. zarzucić jakimś prostym fantasy wątkiem, że takie było przeznaczenie, albo że panowanie przyjaźni trwać może jedynie sto lat, a potem muszą się dziać inne rzeczy, coś w ten deseń. Tysiąc lat (znów - dokładnie tysiąc) szaleństwa Twilight Sparkle, przez które ta nie była w stanie rządzić, więc kucyki same musiały zwalczać przestępczość, to jest o wiele zbyt długo. Zważywszy na brak konkretów odnośnie tego jak ta przestępczość się przejawiała, jaka była jej skala albo jak wyglądała dynamika jej eskalacji, ciężko mi wyobrazić sobie kraj, który przetrwałby milenium trawiony stale przybierającym na sile chaosem albo, z drugiej strony, kraj, który przez milenium nie zdołał definitywnie tej przestępczości pokonać. Chyba! Chyba, że są to wszystko skróty myślowe. Ostatecznie, osobiście powstrzymałbym się przed podawaniem konkretnych ram czasowych, tzn. to trwało tyle lat, a tamto tyle. Jeżeli już, nawet przy tak długich okresach, próbowałbym zbudować wokół tego jaką mitologię, proroctwo czy serię znaków/ kamieni milowych prowadzących do teraźniejszości; coś, co pomogłoby podeprzeć jakoś koncept, a jednocześnie dodać całości głębi, fantastycznego/ baśniowego wydźwięku. Elementy te jak najbardziej mogą współgrać ze [Sci-Fi], więc nie ma strachu o rezygnację z technologii, na przykład. Można by też, jak już wspomniałem, zrezygnować z lat i oprzeć się na wydarzeniach przełomowych, np. w chwili śmierci ostatniej przyjaciółki Twilight (niekoniecznie może chodzić o skład Mane6, ale ogólnie o przyjaciół, jakich poznawała przez całe swoje życie, jako królowa), coś się z nią dzieje, co sugerować mogłoby jednocześnie, że ktoś, kto włada przyjaźnią, musi nowe przyjaźnie zawierać cały czas na bieżąco, by swej mocy i zdrowych zmysłów nie stracić. Motyw, że przez tysiąc lat o bezpieczeństwo zewnętrzne Equestrii dbali zamiast Twilight zaprzyjaźnieni sąsiedzi, zmieniłbym albo wywalił. Kusząca wydaje się wizja królestw nagle skaczących sobie do gardeł, bo królowa przyjaźni straciła swoją moc jej roztaczania. Wyobrażam sobie dystopię, w której konflikty zewnętrze rzucają cień na to, co dzieje się w kraju, a z czym usiłują walczyć tytułowi protektorzy widząc, że ich władczyni jest bezradna. Część rzeczy, o które mi chodzi, już tu jest, lecz tylko jako zajawki. Uważam, że wizja autora powinna zostać rozważona ponownie, doprecyzowana, uzupełniona, a potem rozwinięta, bo naprawdę widzę potencjał. Od dzieł poważnych, traktujących o rzeczach wielkich, mrocznych, niekiedy może i przyprawiających o dyskomfort, po teksty przygodowe, pełne akcji, o zabarwieniu komediowym. Albo czarno-komediowym. Mam wrażenie, że wszystko mogło by się tutaj znaleźć. Póki co, jest bałagan z kilkoma interesującymi przebłyskami i wielki niedosyt. Jeśli chodzi o formę, to niestety nie jest najlepiej. Nie mam jednak na myśli formatowania - prolog ma akapity, odstępy między fragmentami, wygląda schludnie - ani rażących byków - w opowiadaniu próżno szukać błędów ortograficznych pierwszego stopnia, a i interpunkcja nie jest taka najgorsza - lecz stylistykę i słownictwo, które w najlepszym wypadku jest niefortunne. Byłem zdziwiony tym jak często unosiłem brwi, dziwiąc się temu, co czytam, chociaż tekst ma zaledwie półtorej strony. Już od początku jesteśmy atakowani niefortunnie dobranym słownictwem, zwrotami budzącymi wątpliwości, o co tu tak naprawdę miało chodzić: Innym razem atakują nas przedziwnie skonstruowane zdania: Nie brakuje też słów zastosowanych błędnie: Domyślam się, że miało być "wyznaczonych" albo "wytypowanych", jeżeli już. Nie zabraknie i powtórzeń: Ale muszę przyznać, że końcówka, w której osoba mówiąca zwraca się do czytelnika, oparta o zestawienie sprzecznych ze sobą terminów, była w porządku. Nie powiem, by w ostatniej chwili zbudowała głębię, ale z pewnością wydała mnie się fajna. Ostatecznie, prolog do serii okazał się o wiele zbyt krótką relacją z przeszłości, przepełnioną luźnymi zajawkami, pomysłami ciekawymi i intrygującymi, ale z pewnością "niedogotowanymi", przedstawionymi z formie uniemożliwiającej tak wciągnięcie w te realia i zachęcenie do lektury czy pisania w tymże świecie, jak i zrobienie dobrego wrażenia, ogólnie. Dodatkowo forma obarczona jest ciekawymi mankamentami, odwracającymi uwagę od treści. Po wszystkim jest wielki niedosyt, masa pytań, poczucie marnowanego potencjału, a także... pustka spowodowana brakiem nastroju. Z pewnością jest nad czym pracować. Rzućmy zatem okiem na aktualizację serii, czyli na "Umrę jutro" - przedstawienie postaci pewnego jednorożca, który, wedle planów na serię, ma się przewijać w fabule jako postać poboczna. Miła sprawa, postacie poboczne także zasługują na uwagę Jak się okazuje, jest to ktoś, kto swój róg stracił, w niewyjaśnionych okolicznościach, co akurat w tym przypadku dobrze dodaje odrobiny tajemniczości do jego postaci i pobudza wyobraźnię czytelnika. Jak do tego doszło i kiedy? Jest to coś, co, jeżeli chcemy, musimy sami sobie dopowiedzieć. Interesujące wydaje się to, że chociaż fakt nieposiadania sprawnego rogu jest w tekście podkreślony, jest głównym przedmiotem rozważań bohatera, jest zatem bardzo ważny, o tyle samo wydarzenie, w wyniku którego nastąpiła jego utrata nie jest podejmowane w ogóle – kładzie to nacisk nie na przeszłość lecz na teraźniejszość, na przeżywanie swojego życia z ograniczeniem, które domyślnie nie powinno występować. Prosta, mała rzecz, ale wystarczająca, bym od razu przyjął, że bohater nie jest taki pewien swego losu, wydaje się skonfliktowany. Im bliżej końca, tym bardziej ów konflikt się mu udziela. Fakt, że nie poznajemy imienia tego jednorożca, także działa na korzyść tekstu. Kolejny przypadek, w którym bohater może być tak naprawdę każdym, co rezonuje z realnym życiem; każdy może zmagać się z jakimś trudem, bólem czy brakiem, którego świadomości możemy w ogóle nie mieć, ba, może i my sami posiadamy coś, co jest takim "złamanym rogiem", który powinien przekreślać coś w naszym życiu, coś, co mimo to osiągamy albo do czego na przekór wszystkiemu dążymy. Może dokonuję nadinterpretacji, lecz autentycznie uważam, że "Umrę jutro" realizuje ten zamysł. Kłania się powiedzenie, że mniej znaczy więcej. W ogóle, podoba mnie się melancholijny wydźwięk opowiadania (miło, że tym razem mamy jakiś konkretny klimat), a także pewne przebłyski nadziei, mające efekt pokrzepiający. Wydaje się to całkiem... życiowe. Moją szczególną uwagę zwróciły poniższe rozważania: Patrząc na to z tej strony, rzeczywiście, bohater rogu nie posiada, technicznie magii nie używa, ale osiąga posobne efekty, zyskując sympatię publiki, dla której występuje, co znaczy wiele. Jest to zatem obraz tego, jak można pokonać ograniczenia, obojętnie czy wrodzone, czy nabyte, pokonać przeciwności i znaleźć nową drogę życiu. Co nie jest jednoznaczne z wolnością od myśli autodestrukcyjnych. Gorzki dodatek do czegoś, co w gruncie rzeczy jest... zaskakująco pocieszające, mimo ogólnej melancholii. Przynajmniej moim zdaniem. Oczywiście, taki jednorożec nie będzie pewnie w stanie uczynić wszystkiego tego, co zrobić może jednorożec w pełni mocy, ale idąc jeszcze dalej, zakładając, że większość rzeczy jest do nauczenia, można to także rozpatrywać jako dowód tego, że w głębi istoty te są takie same i mogą osiągać to samo, po prostu innymi metodami. Cieszy to, że forma tym razem wydaje się lepiej dopracowana. Tekst czyta się płynnie i przyjemnie, sformatowany został w poprawny sposób, nie znalazłem zwracających uwagę dziwacznych zdań albo błędnie użytych określeń, lektura przebiegała spokojnie. Końcówka ciekawi, mam na myśli motyw tej poręczy, która obniża się z każda wizytą. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to też ma głębszy sens. Ale przede wszystkim, "Umrę jutro" z powodzeniem realizuje to, na czym poległ prolog do serii; zwięźle zajawia klimat, wciąga i zachęca do lektury. Szkoda, że na razie nie ma ciągu dalszego, w ogóle, czegokolwiek, co moglibyśmy poczytać, ale może przyjdzie czas, gdy otrzymamy następne odcinki serii, na co liczę. Może nie w bliższej przyszłości, ale dalszej? Czemu nie? Ostatecznie widzę wielki potencjał lecz nie uważam, by autor miał już narzędzia, by uwolnić pełen potencjał swych pomysłów. Sądzę, że najlepiej zrobi jeśli będzie kontynuować zdobywanie doświadczenia, pisać krótsze teksty, chociażby w ramach serii "Protector's", nim będzie gotów przejść do bardziej złożonych wątków i rzeczy wielkich, korzystających z charakterystyki na razie lakonicznie zarysowanego nam uniwersum. "Umrę jutro" to bez wątpienia dobry omen, toteż życzę powodzenia w pisaniu i czekam na kolejne dzieła Pozdrawiam!
  4. Kolejne opowiadanie na retro konkurs, z sukcesem emulujące klimat starego fandomu, brzmiące bardzo klasycznie, acz nieobarczone typowymi dla tamtych czasów niedoskonałościami w formie. Co nie oznacza, że wyszło pod tym względem idealnie: O nie, literówka! Kwestia mówiona powinna się rozpocząć od półpauzy, a poza tym myślę, że przed drugim "i" trzeba zastosować przecinek. Znowu ta klątwa wyciętego contentu? Generalnie jakiekolwiek usterki, jakie można w tekście znaleźć, nie są zbyt poważne, tak naprawdę w oczy rzuca się może ta jedna, ta ostatnia przeze mnie wymieniona. Moooże jeszcze później, gdy Nightmare Moon opiniuje plan Celestii, bardzo często pojawia się "załóżmy", co powoduje wrażenie powtórzenia, może zbyt często przewija się również "przejąć władzę" lub poszczególne wariacje tego zwrotu, co też trąci powtórzeniem, ale to tyle z rzeczy, do których mógłbym się przyczepić. Na ogół forma stoi na dobrym poziomie; jest solidnie i tym razem nie miałem wrażenia czysto rzemieślniczej pracy, wyszło jakby... No, tekst miał więcej atrakcji w stosunku do "Kucoperze atakują". Takie jest moje zdanie. Niemniej, lekturę bardzo umila klasyczny wydźwięk tekstu, rozbudzona przy nim zdrowa nostalgia naprawdę winduje to opowiadanie. Warto się z nim zapoznać. Przy nim chyba najłatwiej zapomnieć, że jest 2025, a nie 2012. Albo 2013. Bardzo pozytywnie Czy jest to może luźne nawiązanie do "The Mare Who Once Lived on the Moon"? No dobrze, ale o czym to właściwie jest? O powrocie księżniczki Luny z księżyca, ma się rozumieć. Autor podszedł do tematu bezpiecznie, ale z ciekawej strony; tym razem nie wywracając na głowę tego, co wydarzyło się w serialu, nie zmieniając zbytnio wydarzeń kanonicznych, ale pisząc do nich niedługi prequel, dodając zarazem nieco komediowy kontekst do tego, co znamy z otwarcia pierwszego sezonu. Trochę taka "historia prawdziwa", ale nie trącąca wtórnością, ani nie próbująca być na siłę szokująca, zabawna albo alternatywna. Okazuje się bowiem, że Luna, wciąż w formie Nightmare Moon, wróciła do Equestrii wcześniej, dokładnie w momencie, w którym rozpoczął się najdłuższy dzień roku tysięcznego. W postaci mgły przemierzyła królewski zamek, docierając do komnaty niczego nie podejrzewającej Celestii. Okazuje się, że klacz przeszła już przemianę, wewnętrzną przemianę, a teraz pragnęła, jak w tytule, powrócić na ścieżkę dobra. Otrzymujemy przyjemną, ciepłą scenę pojednania między siostrami, po czym Pani Dnia zaprasza siostrę do teleskopu, by wspólnie poprzeć na księżyc. Luna odsłania przed nią ciemną stronę satelity, gdzie spędziła ostatnie tysiąc lat, ujawniając czym się zajmowała. Towarzyszy temu w gruncie rzeczy smutna narracja, ze szczęśliwym zakończeniem jednak, ponieważ wszystko to, co czuła, a co wyrażała czy to ciskaniem kamieniami (motyw z meteorytem świetny), czy rysunkami, pomogło jej zrozumieć, że wcale nie pragnie zguby Celestii – jedynej klaczy, która wciąż ją w ogóle pamięta – ale akceptacji i uznania na równi z nią. Dobrze wiedzieć, że także z księżyca była w stanie czynić dobro, acz nie ujawniając się zbytnio. Niestety, powrót według jej wyobrażeń okazuje się niemożliwy, ponieważ ktoś wie, że Nightmare Moon, która przecież jest zła do szpiku kości, powrócić musi i musi się przy tym wydarzyć coś złego. Tym kimś jest oczywiście Twilight Sparkle. To komplikuje sprawy, ale Celestia ma plan jak sobie z tym poradzić. Okazuje się, że akcja znana z "The Mare in the Moon" to w gruncie rzeczy wymyślony w trzy minuty teatrzyk, dzięki któremu Elementy Harmonii zostały na powrót aktywowane, a Luna odzyskała swoją prawdziwą formę. No i muszę przyznać, że bohaterki, z tego co zapamiętałem po tych odcinkach, wpadły szalenie przekonująco Serio uwierzyłem, że Celestia została porwana naprawdę! Królewskie siostry oddane zostały znakomicie; wiarygodnie, ale z odrobiną humoru, w ogóle, całe opowiadanie ma w sobie odrobinę żartu, typowego dla autora, co tym bardziej dodaje mu uroku. Zachowują się przy tym bardzo kanonicznie, aż faktycznie odnosi się wrażenie, jakby był to oficjalny prolog czy jakiś suplement do pierwszego sezonu. Taki "Odcinek zero" albo "Sezon zero". Fakt, że Celestia tak szybko zaufała Lunie, będącej nadal w formie Nighmare Moon, że po wszystkim tak po prostu ruszyły realizować plan, wpisuje się w kreskówkową logikę. Wyszło bardzo uroczo. Opisy skonstruowane zostały kompetentnie; czy to otoczenie, czy ruchy postaci wraz z ich mimiką, wszystko możemy sobie bez problemu wyobrazić, nic nie odwraca uwagi czytelnika, również tempo akcji okazuje się idealnie wyważone. Właściwie, fanfik to jedna dłuższa scena, ale szczerze, to mi w pełni wystarczyło. Treść wydaje się przemyślana i dopracowana, najwyraźniej limit słów nie uczynił tu spustoszenia. Tekst z czystym sercem polecam. Podobnie jest to niezobowiązujący przerywnik, ale godzien zapamiętania i w swym wydźwięku całkiem ładny i zabawny. Ma w sobie klimat starego fandomu, odnosi się do tych klasycznych odcinków serialu, od których wszystko się zaczęło i które tak ciepło się wspomina. Czasy wspominane z sentymentem, łatwiejsze, śmielsze, weselsze i prostsze, trochę jak te pierwsze sezony. Wszystko było świeże, a twórczość nie znała limitów. "Powrót na ścieżkę dobra" wpisuje się w te klimaty perfekcyjnie
  5. OK, na wstępie muszę się przyznać do jednej rzeczy - może jestem tumanem, ale nadal jakoś nie mogę pojąć w jaki sposób tekst traktuje o kulturze, w sensie, jak miałby wyczerpać tematykę konkursu, na który oryginalnie był pisany. Domyślam się, że mordeczowa interpretacja tematu "Obca kultura" w tekście jest nietuzinkowa, niewykluczone, że kryje się za nią coś naprawdę błyskotliwego. Niestety, przynajmniej na chwilę obecną przeleciało mi to nad głową Przyznam też, że aż do końca tekst nie wydawał mnie się aż tak mroczny, jak się tego spodziewałem po tagu [Dark], ale to akurat kwestia osobistych preferencji na dzień dzisiejszy. Generalnie, to był bardzo dobry, aczkolwiek miejscami dość wymagający fanfik, który na pewno mogę polecić, zarówno jako krótki przerywnik, jak i coś na pobudzenie kreatywności. Przynajmniej ja, jestem pod wrażeniem tak pomysłów autora, jak i sposobu, w jakim je opisuje. Na początek, bardzo spodobały mnie się postacie - trzy unikalne, charakterystyczne na swój własny sposób postacie, każda z własną historią (własnym Końcem) i każda dająca się polubić bardzo szybko. Coś czego kompletnie się nie spodziewałem; coby tekst nie wydawał się zbytnio oderwany od kucowego uniwersum, mamy Magnet, zmiennokształtną, która opuściła rój, wyrwała się spod kontroli swej matrony i teraz przemierza świat, daleko poza Equestrią, w towarzystwie Mota, który jest kotem (albo felis catus, jak kto woli), a także Maestro, który jest konstruktem. Mot jest tajemniczy, charyzmatyczny i nierzadko cyniczny, Maestro natomiast, ze swoimi licznymi modułami, trojgiem zamieniających się miejscem oczu, dozownikiem słów, kablami, elektroniką i nieograniczoną pamięcią pod obudową, z bardzo charakterystyczną manierą mówienia i "gliczami", jak dla mnie wybija się ponad wszystkich i jest moją ulubioną postacią w tym zestawieniu Hm, czy to, że imię każdej postaci zaczyna się na literę "m" ma jakieś głębsze znaczenie? Osobiście miałem wrażenie jakby akcja tekstu rozgrywała się gdzieś w sercu bezkresnej pustki, wypełnionej ciemnością i... wielkim niczym. Dosłownie jakby postacie zabrnęły tak daleko, daleko poza mapę, gdzie już nic nie ma, ewentualnie jakieś dziwaczne, niepojęte i przez to nieco przerażające rzeczy, z którymi zdecydowanie nie powinny wchodzić w interakcje. Skraj świata doczesnego, miejsce, z którego powrotu nie ma. Dla mnie może nie była to myśl mroczna, sama w sobie, ale z pewnością intrygująca. Być pośrodku niczego, zrozumieć swój własny, unikalny Koniec by pokonać barierę i zejść jeszcze głębiej, zmierzyć się z ciemnością. Fascynujące, może nawet straszne. A już na pewno budujące klimat. Autor starannie i z wyczuciem wplótł w tekst nieco światotworzenia, budując coś, co przypomina znane nam uniwersum, coś co mogłoby funkcjonować w jego ramach, ale jednocześnie innego i pięknie dziwnego. Najbardziej w pamięci utkwiły mi kolorowe kryształy o nieskończonych możliwościach, z których każdy oferował coś innego. Podobały mnie się opisy tego, jak postacie z nich korzystały, a także ich działanie. Mnie osobiście, tak postać Maestro, jak i te kryształy, przywiodły na myśl twórczość Stanisława Lema, ale może to tylko moje wrażenie. Czytało się to bardzo dobrze. W ogóle, cały styl autora, bardzo charakterystyczny - kto miał jakąkolwiek styczność z "Opowieściami żałobnego miasta", ten zrozumie - znów wydał mnie się taki... "książkowy". To znaczy, kojarzy się z kimś uznanym w swoim rzemiośle, a z kogo twórczością obcuje się po raz pierwszy grubo po fakcie, jakby na świeżo odrywając kunszt oraz coś, o czym się wie, że jest nie do podrobienia i że się nigdy tego nie osiągnie. Nie wiem jak to lepiej wytłumaczyć. Idąc dalej - wciągnęły mnie te opisy, nierzadko wydawały się niby proste, ale charakterystyczne na tyle (w doborze słownictwa czy analogiach chociażby), by odnieść wrażenie, że są urozmaicone, wyjątkowe i że każde jedno słowo nie znalazło się na swoim miejscu bez pomyślunku. Chociaż niekiedy musiałem nieco przystopować i przeczytać dany fragment parę razy, by w pełni pojąć przekaz i wyobrazić sobie scenę. To były te trudniejsze momenty opowiadania, o których wspomniałem na początku. Zdarzały się jednak momenty, które z jakichś powodów przysporzyły mi więcej kłopotów. Jak ten na przykład: Stąd o ile uznaję wyjątkowy, dopracowany co do słowa styl autora, którego nie da się podrobić i który warto sprawdzić, o tyle niekiedy myślę, że niektóre opisy są nieco... może nie przekombinowane, ale skonstruowane w mylący sposób. W sensie, przez większość czasu czytamy, wyobrażamy sobie coś, a potem pojawia się część zdania, która burzy te wyobrażenia i powoduje wątpliwości. Tempo akcji satysfakcjonuje. Może po sforsowaniu bariery, kiedy bohaterowie schodzą w dół, zagrożenie wystawia łeb trochę zbyt szybko, a akcja przeskakuje do zakończenia nagle, ale nie powiedziałbym, by w tym przypadku była to znacząca usterka. Bo zakończenie spełnia swoje zadanie, zamyka historię w sposób otwarty, z małym niedopowiedzeniem, co wprowadza bardzo pożądany niepokój co do losów jednego z bohaterów, podkreślając to mroczne oblicze kreowanego nastroju. Sposób, w jaki każda postaci dzieli się swym prywatnym Końcem także lśni kreatywnością. To nie tylko naturalne, unikające wrażenia sztucznej ekspozycji przedstawienie historii poszczególnych postaci, ale także okazja do zaprezentowania magii i technologii, funkcjonujących w ramach świata przedstawionego. I tutaj akurat zdecydowanie wyróżnia się Mot, tak poprzez historię swojego Końca, jak i sprzęt, jakiego używa. Ponownie zaleciało Lemem. I bardzo dobrze To opowiadanie, którego każdy powinien spróbować. Sam jestem zaskoczony tym, jak bardzo mi podeszło i ile rzeczy realizuje sprawnie, z pomysłem i do tego w specyficznym, niekiedy trudnym, ale dopracowanym i satysfakcjonującym stylu. Nie sądzę, bym w pełni zrozumiał treść - z pewnością mam do wykonania jeszcze trochę pracy przy interpretacji - ale w żadnym wypadku nie popsuło mi to odbioru fanfika. Bardzo dobry, klimatyczny kawałek tekstu z fantastycznymi postaciami w rolach głównych oraz ze zwieńczeniem, które pozostawia historię otwartą, tak na dalsze losy jednej z postaci, jak i interpretację. Lubię ten fanfik. Pozdrawiam!
  6. Oczywiście Sun zdradził zawczasu do czego nawiązuje jego opowiadanie, ale ja i tak pomyślałem o odcinku "Nowych przygód Lucky Luke'a" pt. "Czy to Marsjanie?" i oczywiście tak podczas lektury, jak i po jej skończeniu, byłem wielce zdziwiony, że dostałem coś innego, niż myślałem Tak czy inaczej, było to solidne, zupełnie niezłe opowiadanie, z którego faktycznie biło klimatem retro aż miło. Czytało się je wartko i przyjemnie, no i dosyć długo było serialowe, do momentu, w którym nie zaczęły się promienie śmierci (tu wyobraziłem sobie Friezę z serii "Dragon Ball Z", który z tym swoim uśmieszkiem strzela z palucha do kucyków, po których nic nie zostaje) i poczerniałe szkielety; wtedy klimat wywrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, co na sam koniec dało całkiem ciekawy efekt. Znaczy, dla kucyków nie był to fajny koniec, bynajmniej, ale dodało to odrobinę "pieprzu" do całości i zbudowało zarazem wizerunek Nightmare Moon, jako bezwzględnej kosmicznej imperialistki, podróżującej ze swą armią po wszechświecie i zajmującej różne planety... Hej, to rzeczywiście jest trochę jak "Dragon Ball Z" Muszę przyznać, że tekst szybko uśpił moją czujność, kiedy Nightmare Moon nie powróciła z księżyca, tak jak zapowiadała to przepowiednia. Jakoś szybko zapomniałem, że to praca konkursowa i byłem przekonany, że klacz nie powróci, więc zacząłem się zastanawiać, co się stanie... Gdy okazało się, że to właśnie ona stoi za kosmicznymi kucoperzami, chociaż z perspektywy czasu było to oczywiste, to jednak byłem tym odrobinę wzięty z zaskoczenia. Wypowiada tylko kilka zdań (w ramach jednej kwestii mówionej), ale jest to wyborne zwieńczenie tego niedługiego opowiadania. Nie sądzę, by limity konkursowe wpłynęły znacząco na jego jakość. Jest zwięzłe, ale satysfakcjonujące, tempo akcji zdaje egzamin. Pod kątem formy, to jest solidnie, chociaż nie obyło się bez kilku drobnych, ale widocznych mankamentów. Pierwsza rzecz, która zwróciła moją uwagę, znalazła się niemal na samym początku tekstu: Za chwilę mamy: To w końcu ona wysłała ten list czy nie? Chyba jednak nie, skoro później nadal miała przy sobie zwój, który mogła upuścić. Jedno z tych zdań kłamie No co jest Prócz tego parę drobnych literówek, ale nic poważnego. Raz po raz trafiały się zdania pojedyncze, takie mało sycące, ale na to też jestem gotów przymknąć oko. W tym przypadku. Fakt, że historia jest krótka i zwięzła zdecydowanie jej służy. Gdyby ciągnęła się dłużej, a wraz z nią mankamenty, o których wspomniałem, podejrzewam, że prędzej czy później zacząłbym na to psioczyć. Albo gdyby na przestrzeni tych czterech stron wystąpiło tyle błędów, że po poprawkach w dokumencie nie widać by już było oryginalnego tekstu. Fanfik warto sprawdzić, jako krótki, niezobowiązujący przerywnik, jest jak znalazł. Czuć trochę czysto rzemieślniczej roboty, ale jest przyjemny klimat, czuć nostalgię, no i ogólna prostota fabuły cieszy, podobnie jak postacie kanoniczne, oddane całkiem dobrze. Czego chcieć więcej?
  7. Parodia słynnej audycji, o której nigdy nie słyszałem i tekst, który ponoć jest zaskakująco słaby jak na osobę autora. Czekałem niecierpliwie na premierę, gdyż byłem niezdrowo ciekaw jakie to opowiadanie jest naprawdę. To znaczy, jak wypadnie przede mną. Miałem przyjemność przeczytać i sprawdzić jego nową wersję, toteż był czas by się nad tym zastanowić. Co zatem myślę? Po pierwsze, nie żyłem w roku 1938 i nie pamiętam oryginalnej audycji, którą inspirował się autor, lecz muszę powiedzieć, że ani trochę nie przeszkadzało mi to podczas czytania - nie czułem się zagubiony, nie miałem wrażenie, że przelatuje mi nad głową jakieś nawiązanie, nie miałem też kłopotów ze zrozumieniem treści, gdyż nie miałem styczności z materiałem źródłowym. "Moon Attacks!" radzi sobie zatem dobrze jako samodzielne opowiadanie, co jest plusem. Od razu wypada też wspomnieć, że forma audycji radiowej jest unikalna na tle, jak sądzę, przytłaczającej większości opowiadań dostępnych chociażby tu, na forum. W tej chwili jestem w stanie przypomnieć sobie tylko "Koło Historii” autorstwa Verlaxa, u którego w poszczególnych rozdziałach występowały audycje radiowe, lecz jako element rozdziału, nie stanowiły one jego całości. Tekst ma siedemnaście stron, czyli o wiele za mało, bym zdążył się znużyć przyjętą formą. Szczerze mówiąc, jestem ciekaw jakby wypadło to opowiadanie przeczytane na głos, z podziałem na role. Wydaje się do tego idealne, chociaż ilość postaci stwarza trudność w znalezieniu dostatecznej liczby głosów. Sam tekst czyta się bardzo sprawnie. Forma po poprawkach jest po prostu solidna. Chociaż konkurs, na który zostało napisane, nie dopuszczał tagu [Comedy], poprawiona wersja opowiadania została nim opatrzona, zatem domyślam się, że oryginalny tekst dotykał komedii, a teraz dopiero się nią stał, jakby takie od początku było zamierzenie autora. O czym to właściwie jest? Ano trwają obchody szczególnego Letniego Święta Słońca, podczas którego powraca z księżyca Nightmare Moon, czego kucyki w ogóle się nie spodziewają, gdyż o tejże zacnej personie nic nie wiedzą. Prócz oczywiście Twilight Sparkle, która, zbierając świeżo poznane przyjaciółki z Ponyville, rusza do Zamku Dwóch Sióstr, by tam odnaleźć Elementy Harmonii i użyć ich przeciwko antagonistce. Znamy to z serialu, tutaj autor nie wprowadził żadnych zmian. Zresztą nie musiał na tym polu kombinować w ogóle. Powrót Nightmare Moon śledzimy z perspektywy Radio Narratora oraz korespondentów rozsianych po różnych miejscach w Equestrii, relacjonujących wydarzenie, później pojawią się także różni rozmówcy, tacy jak Blueblood czy gość zwący się Apocalypse Now. Daje to różne spojrzenie na niespodziewane pojawienie się nowej (ówcześnie) antagonistki, pokazuje też jak reagują kucyki na coś nieznanego i jakie towarzyszą im w tym nastroje. Samo w sobie jest to ciekawe i daje fajne możliwości. I tutaj... jest ok. Nie jest jakoś rewelacyjnie, ale nie ma też czegoś, co wzbudzałoby u mnie duży niedosyt - autor po prostu solidnie i sprawnie zrealizował koncept. Muszę przyznać, że naprawdę doceniam drobne światotworzenie w fanfiku, np. próba pobicia rekordu w ilości wystrzelonych korków naraz. Bo ja to odebrałem jako lokalny zwyczaj, któremu przy okazji towarzyszy bicie rekordu w czymś. Po prostu wydało mnie się to interesujące. W ogóle, tekst jest przyjemnie serialowy i przykładów nie trzeba szukać daleko - to samo wydarzenie, czyli wystrzeliwanie korków, służy potem jako broń przeciwko napastnikom. Strzelają korkami w najeźdźców i w ten sposób się bronią, fajnie. Jeżeli chodzi o aspekt komediowy, to tu niestety opowiadanie w mojej opinii nie dało rady kompletnie. Słyszałem, jakoby tekst usiłował być komedią, w konkursie, w którym komedia była zakazana, co wydało mnie się dziwne, ale jednocześnie, jeżeli żarty wyszły czerstwe, być może to właśnie było przyczyną. Z drugiej strony, skoro [Comedy] zostało zbanowane, to po co w ogóle bawić się w komedię, ale nieważne. Tak sobie wówczas myślałem. I kiedy ukazała się wersja poprawiona, nieskrępowana ramami konkursu, myślałem, że ów aspekt komediowy zostanie rozwinięty, a tekst wreszcie będzie mógł być tym, o czym myślał sobie autor. A tymczasem... wyszło okropnie wręcz sucho. Może nie mój typ humoru, może to teraz dopiero wyłazi na wierzch nieznajomość materiału źródłowego, ale szczerze, najwięcej frajdy miałem z imion poszczególnych postaci. Były serialowe, były też proste (przeważnie) i zważywszy na pełnione przez te postacie funkcje, wyszło całkiem sympatycznie. Nie wiem czy postacie Paint it Black czy Kill'em All miały być zabawne czy takie clever, ale do nich mam mieszane uczucia. Kiedy wyskoczył Apocalypse Now, przeszło mi przez myśl, że to też mogło być nawiązaniem muzycznym, bo w soundtracku "Megamana Zero 3" jest taki track, ale ja już nie wiem. Może tak dla odmiany chodzi o jakiś film, pewnie bardzo ważny i znany, o którym oczywiście nigdy nie słyszałem xD Gdybym miał wybrać próbkę humoru występującego w tekście, zarzuciłbym tym: To są ci, co strzelali korkami, jakby coś Generalnie powiedziałbym, że tekst niby próbuje, ale ostatecznie humor ten jest strasznie boomerski, więc żarty wychodzą suche, najwięcej frajdy wypływa z elementów serialowych. Bez nich, myślę, że przebrnięcie nawet przez te siedemnaście stron byłoby... mniej sprawne. Poza tym, zwłaszcza pod koniec, tekst ma brzydki nawyk powtarzania w kółko tych samych żartów vide porwana deska do surfowania czy profesorek, który usiłuje wszystkim wcisnąć żarówkę wolno leżącą. Zwłaszcza ten drugi. No ileż można? Ano właśnie - w audycji przewijają się postacie kanoniczne i one zostały oddane jak najbardziej prawidłowo. Warto o tym pamiętać. Ostatecznie, w moim odczuciu tekst nie okazał się tak zły, jak go sobie wyobrażałem na podstawie opinii tych, którzy go czytali, ale nie okazał się też zbyt dobry. Gdyby był zabawniejszy, możliwe, że określiłbym go mianem niezłego, lecz w swej formie poprawionej, jest po prostu krótkim średniakiem na jeden raz, którego dosyć trudno polecić. Ale wyobrażam sobie, że gdyby ukazał się dużo, dużo wcześniej, może miałby szansę zaistnieć, choćby na krótką chwilę? Co by nie mówić, powiało od niego klimatem retro, toteż, zważywszy na temat konkursu, tę misję zakończył powodzeniem
  8. Wczoraj
  9. Program schedule revealed Only one week left until our pre-Christmas meetup! Program and vendor applications are now closed (deadline for volunteers is Sunday evening), so we can share with you the final program schedule! And this time we are not playing with any secrets: you can find the program description under the schedule – just scroll down a little. We look forward to seeing you next week!
  10. Ostatni tydzień
  11. Pięknie dziękuję za opinię @Sun, zawsze chciałem napisać coś porządnego, ale nigdy nie potrafiłem się jakoś do tego zebrać – poza jedną karykaturą tekstu z pierwszych lat na forum. Pomysł na fik z Green mam w głowie już z osiem lat, tylko brakowało mi motywacji, żeby w końcu usiąść i go rozpisać. Tym bardziej się cieszę, że początkowe fragmenty wzbudziły Twoją sympatię. Jeżeli chodzi o rzeczy których jesteś ciekaw to na pewno będą się one stopniowo rozjaśniać, ale dojdą również komplikacje. Nie będę za dużo o tym pisał teraz. Co do wstawek z Celestią – jak najbardziej, pojawią się w późniejszych rozdziałach. Jeżeli chodzi o technikalia to ogromną ilość poprawek do tekstu wprowadził @Hoffman, za co mu naprawdę bardzo dziękuję. Sam nie jestem zbyt doświadczonym pisarzem, więc układ tekstu i formatowanie robiłem trochę „na czuja”. Przy następnych rozdziałach postaram się już korzystać z tego, czego się dzięki niemu nauczyłem. ----- A tak trochę obok tematu – to tęsknię za fandomem z lat 2012/2013, kiedy sam miałem tutaj swoje początki. Podejrzewam, że w fiku momentami będzie się to przebijało, choćby właśnie w klimacie przypominającym tamte czasy. Jeśli uda się choć trochę przywołać ten „stary” vibe, to będzie dla mnie ogromny plus. Jeszcze raz dzięki za lekturę i motywujący komentarz
  12. Przeczytałem. I muszę przyznać, że poczułem się przez ten fik trochę młodziej. Luna wraca, Celestia ukrywa prawdę przed całym światem, a jedna z głównych bohaterek (może i najgłówniejsza) budzi się w środku Everfree, po czym rusza (a w zasadzie dopiero wyruszy) do Ponyville, gdzie zakocha się w niej któraś z mane6. Wydaje mi się, jakbym coś podobnego czytał setki razy (co wcale nie jest prawdą) i co więcej, kompletnie mi to nie przeszkadza. Wprost przeciwnie. Podoba mi się. A co konkretnie? W zasadzie wszystko. Uwaga, będą spoilery. Zacznijmy od Green, czyli naszej kucoperki budzącej się w Everfree. Wydaje się być inteligentna i złośliwa, co daje fajny potencjał komediowy. Zresztą, już go trochę widać w jej odpowiedziach. Trochę sie zastanawiam, czy któryś z kucyków zechce jej w przyszłości zwrócić uwagę, że jej odpowiedzi mogą ranić, czy coś, albo czy będzie się zachowywać zależnie od towarzystwa. Zastanawiam się też trochę, jaką przybierze postać, zanim dojdzie do Ponyville. O Lunie było niewiele. Wyszła, powiedziała przepraszam, po czym wybudziła Green i opowiedziała jej, jaki świat jest niefajny i co odwaliła Celestia. W zasadzie bardziej mnie interesuje to, czego Luna nie powiedziała. Mianowicie, kim naprawdę była (i jak wyglądała) za czasów wojny, czemu ja rozpętała, czemu pomyślała o ,,przechowaniu" swoich żołnierzy na lepsze czasy i dlaczego akurat tylu. Może coś mi umknęło i już jest w tekście, ale to, co mówię, może być bardzo interesujące i mam nadzieję się tego dowiedzieć. Z Celestią jest tak samo jak z Luną. Było jej niewiele i ważniejsze jest to, czego nie powiedziała. Mianowicie, co zrobiła biednym kucoperzom i dlaczego? Nie, Siwy, nie mów. Dowiem się, jak to napiszesz. Poza fajnie się zapowiadającą postacią i pomysłem, o którym już wspomniałem pobieżnie, mamy też całkiem przyjemną realizację tego pomysłu. Są przemyślenia, opisy dostatecznie bogate i zalążek, wskazujący najbliższy kierunek fabuły. Mogłem sobie wyobrazić zarówno salę tronową, jak i komnatę Luny, czy ruiny zamku. Zgaduję, że czeka nas przeplatanie śledztw Luny i Green. Planujesz może tez wstawki z perspektywy Celestii, która będzie mimo wszystko w tym uczestniczyć, czy zostawisz ją jako postać raczej gdzieś z boku (przynajmniej do czasu konfrontacji, jeśli nastąpi)? Na sam koniec, cześć techniczna. Ten fanfik wizualnie prezentuje się świetnie. Marginesy, wcięcia, odstępy, interlinia... wszystko, czego trzeba, by tekst czytało się płynnie, przyjemnie i bez wysiłku. Zostawiłem tam kilka uwag, ale naprawdę znikomą ilość. Gratuluję dobrze przygotowanego fika. Podsumowując, polecam i chcę więcej. Ten fik obiecuje naprawdę świetną rozrywkę. Oby tak dalej.
  13. Sequel niezakończonego (!) Fallout Equestria: Nie ma przeznaczenia - zawiera spoilery (również zakończenie). Oświadczenie: Ze względu na treść opowiadanie nie jest przeznaczone dla osób wrażliwych. Wszelkie wydarzenia opisane w opowiadaniu są fikcją, a ich podobieństwo do zdarzeń rzeczywistych jest przypadkowe. Reader discretion is advised. Z ostrożności procesowej informuję, że zdaję sobie sprawę, że nie jestem kucykiem. Opowiadanie to jest fikcją dziejącą się w świecie Terra, zaś doświadczenia bohaterów są wymyślone (w szczególności ich interakcje z kucykami i innymi wyimaginowanymi postaciami) i nie oddają doświadczeń autora. Występujące na Terze kucyki mają często znaczenie symboliczne bądź humorystyczne. Format oryginalny: https://gitlab.com/fallout-equestria/festung-celestia-pl/ Google Docs: Wprowadzenie Prolog Uznanie autorstwa: Opowiadanie zawiera (częściowo zmienione) fragmenty polskiego tłumaczenia Fallout Equestria (autorka oryginału: Kkat). Z tej powieści (oraz z Fallout Equestria: Project Horizons autorstwa Somber) pochodzi znaczna część świata Equestrii odmienna od przedstawionej w serialu Mój Mały Kucyk: Przyjaźń to Magia. Serial ten, stworzony przez Lauren Faust dla Hasbro, jest również moją inspiracją. Pochodzi z niego wiele postaci i/lub imion ludzi w świecie Terry. Sunshine jest, o ile mi wiadomo, postacią stworzoną przez DawnSomewhere, występującą między innymi w Where Are We: You Need Variety.
  14. "Chernobylite" i koleś zapadnięty pod ziemię...
  15. Witajcie! Napisałem fanfik, kilka rozdziałów - na ten moment mam gotowe około 200 stron. Na bieżąco będę korygował i wstawiał resztę. Nie jestem biegły w pisaniu , ale chciałem się trochę pobawić tym tekstem i w sumie o to mi najbardziej chodziło, więc udostępniam go dalej , a może komuś również się to spodoba. Tutaj krótkie wprowadzenie: Świat wierzy w prostą bajkę: zła Nightmare Moon została pokonana, a dobra Księżniczka Luna – uzdrowiona przez Elementy Harmonii. Equestria pławi się w złotym blasku idealnego dnia, a cienie przeszłości zostały zepchnięte w niepamięć. Ale historia pisana przez zwycięzców ma to do siebie, że lubi pomijać niewygodne rozdziały. Green Light, generał dawnej Nocnej Straży, budzi się po tysiącu lat stazy w ruinach Zamku Dwóch Sióstr. Zostaje wyrwana ze snu przez Lunę, która wcale nie jest tak „uzdrowiona”, jak wszyscy myślą. W świecie, gdzie prawda została ocenzurowana, a lojalność jest mierzona w watach słonecznego blasku, największym aktem buntu jest pamiętać o tym, co zostało wypalone. Prolog Rozdział 1
  16. Deklinacja to trudna sztuka, jak udowadnia nam już drugie zdanie pierwszego akapitu: Ale poza tym „Kucykucja” jest utworem, który mi się nawet spodobał, chociaż nie jestem pewien czemu. Akcja fanfika rozgrywa się, w momencie gdy ludzie lub jak nazywają ich kucyki „Człoviehi”, zostali dopiero co odkryci w Equestrii oraz po upływie dziesiątek lat, gdy kucyki są albo ich zwierzętami domowymi, albo żyją na wolności w nędznych warunkach, zagrożone nie tylko przez ludzi, ale też las Ever free, który rozrósł się po całej Equestrii. Bohaterką drugiej, o wiele dłuższej części fanfika, jest Scootaloo. Autor, jednak przesunął dzień jej narodzin na wiele lat wprzód. Uczynił tak z powodów fabularnych, chociaż miłość Twilight do książek o Dzielnej Do, znana od drugiego sezonu także tutaj się przejawia. Czemu autor tak postąpił? Odpowiedź na to pytanie, brzmi zapewne, że chciał uczynić bohaterką serii kogoś, do kogo widz serialu, a zatem i czytelnik fanfika jest przywiązany, a przynajmniej powinien być. Przejrzystość historii nieco pogarsza fakt, że pomiędzy wydarzeniami autor zamieszcza fragmenty jakiejś retrospekcji. To co zwraca na siebie uwagę to przede wszystkim prostota języka, niewynikająca jak sądzę z zamierzeń autora, ale z jego młodego wieku lub też braku doświadczenia w pisaniu. Drugim są błędy, bardzo oczywiste dodajmy: Tęsknię za czasami, gdy taki błąd był po prostu błędem, a nie „dywersją ideologiczną”. Czasami nie pisze też poprawnie związków wyrazowych: Czasami to po prostu bełkot: Tak, w fanfiku jest postać, która mówi w nieskładny sposób, ale powyższe należy do Scootaloo, która wysławia się na ogół zupełnie jasno. Tak czy inaczej, prostocie by nie powiedzieć prymitywności strony formalnej towarzyszy prosta, lecz nie prymitywna fabuła. Warto jednak nadmienić, że gdyby nie to, że jest to fanfik, a więc praca oparta na cudzej twórczości, w ogóle by nie było wiadomo kim i są, i do czego dążą postacie. Najlepiej jest opisana oczywiście Scootaloo, która przeżywa kryzys tożsamości. Oczywiście przeżywa go, jak to ująłem wcześniej w astronomicznym skrócie, bo wpierw jest przeciwko żyjącym na wolności kucykom i chce powrotu do swoich „mistrzów” (bo tak określają zniewolone, acz żyjące w dobrobycie kucyki, ludzi). Wbrew pozorom wybór między wolnością a niewolą nie jest taki oczywisty, gdy się nigdy nie zaznało tej pierwszej. Scootaloo urodziła się jako zwierzątko domowe i nie zna innego życia. Z kolei wolne kucyki pamiętają czasy, gdy były zupełnie samodzielne i nie potrzebowały niczyjej pomocy. Nawet teraz nie chcą z tego zrezygnować pomimo zagrożeń, jakie niesie konfrontacja z ludźmi oraz fauna i flora lasu Everfree. To co ich trzyma razem to pamięć, że kiedyś było lepiej oraz wiara, że nadejdzie wybraniec, który ich ocali. Wątki wybrańca są często spotykane, ale wątki religijne już nie. Powyższe nie jest zbyt oryginalne (choć i nienadużywane), ale sądzę, że jak na początkującego autora nie wypada to źle. Fabuła byłaby z pewnością dużo bardziej interesująca, gdyby utwór był dłuższy, pozwalał bohaterom dać więcej czasu na rozwój życiowy i emocjonalny. Niestety astronomiczne skróty powodują, że wszystko to przypomina mi pracę pisaną na konkurs, która musi powstać w określonym (zapewne zbyt krótkim) czasie i z ograniczoną liczbą słów. Sądzę, że gdyby „Kucykucja” została rozbudowana mógłby wyjść z niej całkiem interesujący fanfik. Nie rewelacyjny, nieodkrywający nowe rozdziały w historii fandomu, ale zupełnie niezły. Widać, że dla autora była to wprawka w pisaniu, ale już zwykła korekta mogłaby pomóc, gdyż nie jest to fanfik zupełnie zepsuty, gdzie fabularnie nic nie trzyma się kupy, nawet jeśli zakończenie podpada pod rozwiązanie „deus ex machina”. Czy polecam? O ile nie jesteś badaczem epoki fandomu łupanego to raczej nie ma tutaj, czego szukać. Jest to jednak idealny fanfik na konkursy, gdzie zdobywa się punkty poprzez komentowanie cudzej twórczości.
  17. Hej, to znowu ja... I mam dla Was... No, może nie do końca fanficzka. W zasadzie to opowiadanie może być zarówno kucykowe jak i niekucykowe, w zależności jak chcecie je widzieć. Osobiście wolę je postrzegać jako kucykowe. Pisałam to na Trzeci Konkurs Literacki w KKPF i jakimś cudem wygrało. Interpretacja dowolna. Mgły zapomnianych Opis: Bohaterka budzi się w świecie, z którym coś jest nie tak.
  18. Wcześniej
  19. Tęskniłem za taki fanfikami jak „Apocalypto”. Nie dlatego, że jest on taki dobry, ostatnio czytam dużo dobrych fanfików, ale po takiej lekturze nie pisze mi się aż tak lekko, łatwo i przyjemnie komentarzy. Lepsze są fanfiki umiarkowanie „niedorobione”, wtedy można dywagować. Nic, jednak nie dorówna pozycjom złym, spartolonym jak np. „Nekromanta z Ponyville”. „Apocalypto” zdaje mi się nieco przypominać tę pozycję. Tę oraz jeszcze jedną. Zaczęło się od wielkiego wybuchu i… nie, tak naprawdę zaczęło się od tego, że Twilight ukradła radziecką bombą atomową, która znalazła się w Equestrii. Twilight o niej zapomniała i dopiero gdy Spike wcisnął guzik, powodując odliczanie do eksplozji przypomniała sobie… przepraszam, przecież ona nie wiedziała, co kradnie. Nie mogła sobie zatem przypomnieć o tym, co ma zrobić. Ona wiedziała, że trzeba wiać! Czy szanownemu czytelnikowi powyższe streszczenie początku fabuły wydaje się sensowne? Czy fakt, że Twilight nie wie, co kradnie, nie wie jak to zabezpieczyć, ale wie, że to coś eksploduje z wielką mocą i że trzeba wiać ma sens? Nie ma. Fanfik posiada jakiś dziwny feler, nie tylko dlatego, że rozdziały są przeważnie na pół strony A4. Nie chodzi nawet o takie zdania: Albo takie: Chodzi o to, że coś się dzieje, nie wiadomo, dlaczego coś się dzieje… jak np. w tym fragmencie… Nie ma sensu przytaczać fragmentów, skoro można cały rozdział: We wcześniejszym rozdziale… może go przytoczę w całości: A zatem w przytoczonym rozdziale ciała kucyków, zaczynają się rozkładać i wydaje się, że wszyscy zginęli. Nie wiadomo, dlaczego Luna przeżyła, ale Celestia zginęła. To nie jest zdaniem autora istotne. Zdanie autora istotne jest natomiast to, że: Podsumowując: Celestia przewidziała, że Twilight ukradnie bombę atomową, że Spike ją odpali, że kucyki zmienią się w zombi, że ona przeżyje wybuch i utworzy z nich armię. Ba, przewidziała nawet, że wybuch przeżyje ktoś, przed kim będzie musiała udawać martwą. Już wyjaśniam, jaki jest problem tego fanfika. „Apocalypto”, cały czas zalewa nas informacjami, które są wzajemnie sprzeczne, ale na szczęście jest ktoś, kto wszystko wie, wszystko rozumie, chwyta w lot etc. Nie wiadomo, dlaczego tak jest, po prostu jest. Przypomina mi to narrację „Broken Bonds: Zerwane więzi”. Tylko w przypadku tamtego fanfika „wyłączyłem się” na kolejne „rewelacje” od autora chyba w 17 rozdziale, a tutaj zajęło mi to znacznie mniej czasu. Zasada opowiadania historii jest zasadniczo identyczna, gdyż prawie całą wiedzę o świecie pozyskujemy z dialogów, które wzajemnie sobie zaprzeczają. Tą osobą jest generał. Obnaża on naiwność bohaterów takimi oto dialogami: Czyja oficjalna wersja? Ludzi? Po co ją ukrywali przed kucykami? Czy to oficjalna wersja kucyków? Czemu nie po prostu wersja kucyków, bo innej znać nie mogły? Jest to fanfik tak spartolony, że autor najwyraźniej zapomniał w kolejnych rozdziałach co napisał wcześniej. Biorąc pod uwagę ich długość jest to niewątpliwie trudny do powtórzenia wyczyn. Bohaterowie zostali uratowani przed kucykowymi zombie (po wybuchu radzieckiej atomówki powstają z kucyków zombie, czego nie rozumiecie?), przez wspomnianego wyżej generała. Bohaterowie znajdują schronienie w zbrojowni: Bohaterowie, mając tyle broni postanawiają się uzbroić, żeby bronić się przez zombie: Gdy zachodzi potrzeba nikt, jednak nie ma broni, chociaż Luna i Twiligt są posługują się magią, więc zapewne byłyby w stanie się ludzką bronią posługiwać: No więc, gdzie zniknęła broń generała? A czy nie jesteś przypadkiem czytelniku nazbyt ciekawy? Podsumowując, „Apocalypto” to fanfik poprowadzony w beznadziejny sposób, pełen wewnętrznych sprzeczności i informacji o świecie wprowadzanych „na wiarę”, bez troski, czy czytelnik sobie te informacje jakoś poukłada. To co udało się autorowi dokonać na tak małej liczbie stron powinno przejść do księgi rekordów i postawić go w jednym rzędzie z „Nekromantą z Ponyville”. Powinno postawić, ale to nie możliwe, gdyż autor „Apocalypto” przynajmniej zadbał o formalne minimum i umieścił tekst w google docs. Polecam, ale tylko dla przysłowiowej „beki”.
  20. Wydaje mi się, że pierwotna wersja zakończenia byłaby o tyle lepsza, przynajmniej w moim odczuciu, że Zipp wykonała by swoją pracę i to by pokazało, że jest istotną postacią dla fabuły, a to, że by później winny został aresztowany albo nawet zamordowany na rozkaz pewnego kucyka, nadałoby temu może nawet bardziej tragiczny wyraz. Zipp ma teoretycznie mocne powiązania ale świat w którym żyje i tak może mieć ją za nim, nawet pomimo tego. Że rodzina jest ważna, ale władza i utrzymanie miejsca w systemie są jeszcze ważniejsze.
  21. Poprawiona wersja fanfika biorącego udział w Pierwszym Retro Konkursie Literackim. Jest to parodia słynnej audycji „The War of the Worlds” z 1938 r. Nie jest to co prawda zbyt udane Fan Fiction ale pisało mi się je bardzo przyjemnie. Moon Attack!
  22. CZ/SK bronies T-shirts – new edition on sale! Do you want to give yourself an early Christmas gift at the Winter Karaoke party? The first edition of T-shirts with the new CZ/SK bronies logo, created by Cwossie, is now available! We accept orders until Friday, November 28, 2025, 10:00 AM – printed t-shirts will be available for personal pickup at this year’s Winter Karaoke party. Order T-shirts in our e-shop >> https://eshop.czskbronies.cz/en/ After the deadline stated above, only extra pieces (in selected cuts and sizes) will be available for sale. In this first edition, T-shirts can only be picked up in person at the 14th Winter Karaoke party (Saturday, December 13, 2025 in Prague).
  23. Po „Ostrzu miłości” nie oczekiwałem wiele, a gdy zobaczyłem dziwne formatowanie, w którym czcionka ma rozmiar 14, opisy są pogrubione, a dialogi z kolei niewytłuszczone, miałem wrażenie, że pisał to całkowicie początkujący autor (w tym wypadku autorzy). Jednak po przeczytaniu całości moje zdanie o nim było nieco wyższe niż po pierwszym zetknięciu z nim. Fanfik „Ostrze miłości” jest krótki i treściwy. Właściwie jest nawet za krótki. Wynikły z krótkości tekstu pośpiech, czyni go miejscami niewiarygodnym, względnie pełnym niedopowiedzeń. Co stanowi zagrożenie dla latających kucyków? Gryf? Okazuje się, że poza nimi są jeszcze… (werble) wilki! Nie, wilki nie latają, ale zawsze zachodzi okoliczność, która sprawia, że stanowią dla latającego kucyka zagrożenie. Te bowiem zawsze z jakiegoś powodu latają nazbyt nisko albo wilki zyskują nieoczekiwane przewagi np. zdolność chodzenia po drzewie. „Najciekawszy” jest przypadek, gdy miłość głównego bohatera zebrała tyle jabłek do juków, że nie może się unieść w powietrze. Tak po prostu. Nie wiem, jak klacz miałaby wzbić się nawet w przypadku, gdyby wilki nie nadeszły. Jest to idealny przykład wydarzenia, które jest absurdalne samo w sobie. Jest to tym bardziej zauważalne w sytuacji, gdy tekst, tak jak w tym wypadku, jest naprawdę krótki. To, że bohater dostaje skurczów (dostaje ich zawsze wtedy, gdy jest to konieczne w celu uczynienia go potencjalną ofiarą wilków), nie wyjaśnia, dlaczego lata tak nisko albo czemu chmury, które prawdopodobnie nie sprowadził sam na taką, a nie inną wysokość, są tak nisko, że wilk (który wcześniej nauczył się skakać po drzewie) prawie go chwyta zębami. Oczywiście, te sytuacje same w sobie nie zawsze sprawiają wrażenie naciąganych, ale tyle zbiegów okoliczności (chmury w Equestrii same w sobie raczej nie latały nisko) miast porywać zaczyna drażnić. Na szczęście wilki z czasem znikają. Autorzy, co mnie zaskoczyło w tak krótkim fanfiku, próbują zasygnalizować możliwy bieg wypadków, które czekają parę zakochanych w przyszłości. Nie wiem, tylko czy to dobrze, że to czynią, mając tak mało miejsca, czy też czynią to niepotrzebnie, mając go tak niewiele. Ta uwaga jest tym bardziej zasadna, że duża część fanfika to wydarzenia przypominające zwiastun jakiegoś fanfika erotycznego: Nie piszę, że to coś złego, to nawet miła odmiana po „Dreams Come True II”, gdzie zalotnik głównej bohaterki zwracał na siebie uwagę płakaniem po nocach, sukienką w falbanki i homoseksualnymi doświadczeniami erotycznymi. Fanfik sprawia wrażenie, że jest trochę „retro”, wręcz wydał mi się „oryginalny” po „Dreams Come True II” czy też wysłuchaniu dziesiątek fanfików z kanału Scribbler Productions i The Lost Narrator, gdzie obchody pewnego miesiąca znanego większości ludziom pod nazwą czerwiec trwają cały rok. Pojawiający się w „Ostrzu miłości”, wątek femme fatale, jest już leciwy, ale jakimś sposobem udało się go tutaj „upchnąć” na tyle zręcznie, że nie pogubiłem się w lekturze i końcowy zwrot akcji nie był zupełnym zaskoczeniem. Tutaj wiadomo, kto i za co, kogo kocha. Autorzy nie wybielają żadnej z postaci, są szczerzy. Za nielojalność i zabawę z cudzymi uczuciami płaci się czasami wysoką cenę. Tyle treści, a tak mało zdań, z których ćwierć nawiązuje do pornografii… zwierzęcej. Pewnie, gdyby nie lektura „Days Come True II” (oraz wysłuchaniu dziesiątek fanfików z kanału Scribbler Productions i The Lost Narrator) nie byłbym taki wyrozumiały. Od strony formalnej, jak na początkujących autorów (no kto inny by tak beznadziejnie sformatował tekst?) jest nie najgorzej, chociaż interpunkcja chyba leży i kwiczy, a literówki w tak krótkim tekście zwracają na siebie uwagę. Zdania są w większości bardzo krótkie, używane słownictwo jest proste, ale jak na początek fandomu to „Ostrze miłości” to wypada, choćby na wpół przyzwoicie. Podsumowując, „Ostrze miłości” to nie najgorszy fanfik z wczesnych lat naszego fandomu. Mam wrażenie, że uznałbym go za niższe stany średnie i dopiero korekta i przeformatowanie tekstu mogłaby spowodować poprawę mojej o nim opinii. Nie należy tutaj zbyt wiele myśleć, to nie jest pozycja, która nagradza cierpliwych, ale też nie odstrasza, o ile wymagania nie są zbyt wysokie.
  24. Program applications? Of course! No larger community meetup like Winter Karaoke is complete without a program from fans: do you want to prepare a panel, discussion, competition, workshop, or any other activity for other attendees? Let us know in the following application! >> Application for the Winter Karaoke party program In addition to the opportunity to actively participate in community events not only in the online space, as a contributor to the program you will receive a free admission to the entire event. Do you have an idea or a suggestion for a new activity at the event? Let us know on our Czequestria Discord server !
  25. Archiwizuję temat. Powód: link do fanfika nie działa.
  26. „Dreams Come True II” jest fanfikiem lepiej napisanym od pierwszego „tomu”. Nie jestem jednak pewien, czy jest on lepszym fanfikiem w ogóle. Akcja „Dreams Come True” rozgrywa się ponad tysiąc lat po poprzedniej części i jej bohaterką jest Darkness Logan. Darkness, gdyby ktoś nie pamiętał, jest córką White Snow, alikornicy, będącej przez większą część pierwszego tomu pegazicą, której imienia już nie pamiętam. Będąc w tej postaci, zaszła w ciążę i urodziła jednorożkę. Minęło tysiąc lat i córka (zgubiłem gdzieś po drodze, dlaczego po tysiącu lat nadal nie była dorosła albo w ogóle, czemu nadal żyła) White Snow z jakiegoś powodu trafiła do Canterlotu. A trafiła tam z Tartaru. Tak, tam gdzie siedział wcześniej Tirek, Cosy Glow i parę innych potworów. Cóż takiego zrobiła, że została tam zesłana? Na te i inne pytania spróbuje nam odpowiedzieć „Dreams Come True II”. „Dreams Come True II”, tak jak pierwszy tom jest „okruchami życia”, a w zasadzie jest nimi jeszcze w większym stopniu niż poprzednie opowiadanie autorki. Mnie osobiście przypomina „Kruchość obsydianu” autorstwa Ghattora. Jest to uznawany w fandomie fanfik, który mnie nie porwał. Odnosiłem wrażenie, że brakuje tam zwrotów fabularnych co można osiągnąć, nawet gdy w fanfiku zasadniczo „nic” się nie dzieje. Fanfik Ghatorra miał jednak ważną zaletę. Był nią głęboki kontekst opowiadanej historii. Wszyscy wiemy, kim był Sombra i na samą myśl, że przedstawione zostaną nam losy jego córki, czułem, że chcę go przeczytać. Co prawda „Kruchość obsydianu” to, jak już wspomniałem okruchy życia i miast spisków, czarnej magii etc. otrzymujemy zapisy kolejnych lekcji, jakie pobiera Obsydian, ale mimo wszystko ona sama w sobie jest ciekawą postacią mogącą udźwignąć ten tytuł. Natomiast o Darkness Logan nie wiemy nic, poza tym, że jest córką White Snow, która jest tworem Black Ice i siostrą Happy hours, która jest księżniczką czasu. Ta ostatnia co prawda nie rządzi Equestrią, tylko zajmuje się roślinami czasu w jaskini czasu. Sama Equestria, dzięki Twilight zaczyna przypominać ulotkę wyborczą Prawa i Sprawiedliwości względnie Konfederacji, czy też Konfederacji korony polskiej. W kraju tym panoszą się migranci, a lokalna populacja w osobie Darkness Logan trafia do Tartaru, czyli do więzienia. Za co? Właściwie nie wiadomo. No i znowu, pasuje jak ulał do ulotek wyborczych. Ale Darkness Logan została ułaskawiona i wysłana do Canterlotu, gdzie mają ją… właśnie nie wiadomo co z nią mają zrobić… alikorny (chyba, już nie jestem pewien) będące potokami księżniczek Celestii i Luny. Nie będę tutaj wchodził w szczegóły, bo z tych alikornów (chyba, już nie jestem pewien) na dłuższą metę jest ważny tylko Spectrum. Reszta traci całkowicie na znaczeniu po pierwszych pięćdziesięciu stronach, schodząc na dużo dalszy plan. Zanim jednak do tego dojdzie, w wyniku przebywania Darkness Logan z tymi alikornami (chyba, już nie jestem pewien) doszło do dużej ilości dialogów, których efekty są dla mnie nieoczywiste. Sądzę jednak, że alikorny (chyba, już nie jestem pewien) nie wykonały planu Twilight, bo przeniosła ona Darkness Logan do Ponyville. Tam bohaterka poznała nowe kucyki co ponownie doprowadziło do mnóstwa nowych dialogów. Dialogi, dialogi, dialogi. Jest ich tutaj zatrzęsienie. Wręcz mam wrażenie, że na nich opiera się akcja, że to one posuwają ją do przodu. Tak jakby bohaterowie nic nie mogli zrobić sami, bez rozmowy z kimś innym. Mam wrażenie, że to bardzo rozciąga przecież niezbyt obfitującą w wydarzenia fabułę. Niestety, liczba wprowadzanych naraz nowych postaci (wpierw cztery, a potem sześć), sprawia, że kontekst wydarzeń musi być nieustannie tworzony na nowo. A to odbywa się bardziej przez słowa niż czyny. Te dokonały się w przeszłości, a więc trzeba je wszystkie omówić w teraźniejszości. Może dlatego mam wrażenie, że „Dreams Come True II” przypomina mi jedną wielką sesję terapeutyczną. Nie tylko Darkness Logan, ale też Spectruma, Naturelli czy Black Ice. I mnóstwa dialogów dałoby się uniknąć, gdyby czytelnik wiedział, dlaczego Darkness Logan była w Tartarze. Ale nie, autorka trzyma to w tajemnicy z uporem godnym lepszej sprawy. Jedyny sposób, aby się dowiedzieć o tym, czemu Darkness tam trafiła to nakłonić ją do rozmowy. W efekcie jednak mamy mnóstwo dialogów, bo autorka nie przewidziała dochodzenia do informacji w inny sposób. Odnoszę przez to wrażenie, że „Dreams Come True II” czyta się szybciej i lepiej niż pierwszą część, ale zarazem gorzej, bo jest mniej przejrzysta, wymaga większej koncentracji uwagi. Nie tylko Darkness Logan ma problemy. Spectrum… Jednak widzę w tej deklaracji pewien bardzo istotny problem. Spectrum jest kreowany na miłość Darkness Logan. Nawet śpią… obok siebie. Nie pamiętam, aby ani razu wspomniano w tekście, że para ze sobą spółkowała. Autorka też jakoś nie potrafi go wykreować na „nie homoseksualistę”, obdarzając go szeregiem stereotypowych kobiecych cech: beczy godzinami w nocy oraz… Czy można stworzyć bardziej stereotypowy obraz homoseksualisty? Ale ekscytacja otoczenia falbaniastą sukienką nie kłamie. To się autorce podoba. A fascynacja zjawiskiem określanym jako „woke” nawet nieumiejętnie wyrażona jest tutaj niewątpliwie szczera. Warto wspomnieć, że postacie znane z poprzedniej części fanfika się tutaj przewijają, ale odnoszę wrażenie, że ich celem jest po prostu powiązać obie części „Dreams Come True” ze sobą. Moim zdaniem historia Darkness Logan mogłaby być zupełnie samodzielna. Obecność Black Ice ma uzasadniać, dlaczego White Snow nie była ze swoim dzieckiem, przez co ta miała skopane dzieciństwo. Happy Hours ma jeszcze mniejszą rolę. Czytając „Dreams Come True” czułem, że są to wczesne próby pisarskie. W tekście było sporo naiwności, mieszania gatunków, sposobów narracji, ale czułem, że to coś napisanego od serca, właściwego tylko autorce. Natomiast tutaj tego nie czuję. Mamy opowieść o trudnym dzieciństwie, jakich w sumie jest niemało, narracja wydaje się przegadana, a ogier w kiecce jest wrzucony na siłę. Tak, tekst jest napisany lepiej, ale treść ustępuje poprzedniczce.
  27. Rozdział VI, a w nim negocjacje z Donem, wycieczka do archiwum i powrót do dawno niewidzianego domu
  28. Dzięki za komentarz. Trochę szkoda, że fanfik rozczarował. Widać nie do końca mi się udało oddać pomysł, że czasami, mimo starań i chęci mamy niewielki wpływ na to co się stanie, a korporacje są potężne. Jak pisałem wcześniej, początkowo miało być troszkę inaczej, ale uświadomiłem sobie, że nie umiem tak napisać, jakbym chciał. Wiec powstało to. I tak, pewnie rozwiazałoby się, gdyby Zipp nie kiwnęła kopytem. Tak, korekta była tylko autorska. Czy będzie więcej fików z cyberpunka? Wątpię. Nie mam więcej pomysłów na nie. A co z Hitchem i Sunny? Hitcha nie lubię, nie był mi potrzebny, to go tu nie ma. Sunny rozważałem jako Rippera, ale odpuściłem tą scenę, bo uznałem, że w sumie mało co wniesie i rozwlecze mi fika. Z tego samego powodu wyleciał Alphabitle, czy jak on się tam zwał. I na koniec ciekawostka, bo jaks am zauważyłeś, mało jest fików z G5. Miałem luźny plan na jeszcze jeden fik, będący troszkę spinofem, a troszkę sequelem do wrednej szóstki i osadzony w g5 Czy to powstanie? Nie wiem, choć się domyślam.
  1. Załaduj więcej aktywności
×
×
  • Utwórz nowe...