Słowem wyjaśnienia - zamierzam w pierwszym rzędzie okazać moją całkowitą ignorancję wobec praw, którymi rządzą się tutejsze konkursy literackie oraz pucykowe fanfiki*. Względem stwierdzenia autorki brzmiącego "BP" nikt nie pamięta... nie wykażę się nawet najsłabszą chęcią polemiki z powodu prozaicznego i wygodnego: nie mogę pamiętać czegoś, z czym nie miałem nigdy do czynienia. Nie mam zielonego pojęcia, czy to dobrze, czy źle, czy wzbogaciłoby to mój odbiór przeczytanego przed chwilą tekstu, czy raczej sprowadziło na manowce i przeciągnęło przez pole pełne rzepaku i drutów kolczastych. No, ale, że w spoilerze zostało to obficie poruszone, to czuję się w obowiązku wyjść na środek i na pytanie "czy ktoś wie, o co chodzi" dumnie krzyknąć "ja nie wiem". Zgodnie z najlepszymi nawykami nabytymi jeszcze za czasów szkoły podstawowej. A teraz, skoro już udowodniłem, że jestem ostatnią osobą, która ma prawo cokolwiek tutaj pisać i udawać kompetentną, wytłumaczę, co ja tutaj w ogóle robię. Otóż od niepamiętnych czasów ćmy lgną do światła. Kończy się to zazwyczaj tym, że albo rozbijają się o szkło żarówki, albo wlatują wprost w ognisko i odkrywają, że są naprawdę podjarane tym, co przed chwilą zrobiły**. W ten sam sposób zadziałał na mnie tytuł i krótki opis tego fica. Mam taką (wrodzoną prawdopodobnie) wadę, która będzie mnie prawdopodobnie prześladować przez całe życie, a która sprawiła, że uważam poruszoną przez autorkę tematykę za zabawną. No i lubię Szekspira i miałem nadzieję, że w odwołaniu do Staffa będzie więcej Nietzschego (to właściwie tylko potwierdziło moją tezę, że Leśmian jedynym wielkim poetą Młodej Polski jest!). No, ale przejdźmy do rzeczy. Pierwsze pytanie - znasz może Przypadek Harolda Cricka? Pomijając miliardy nikomu niepotrzebnych rozpraw naukowych to jedyne, w miarę przyswajalne źródło rozważań nad poruszonym w ficu problemem. Źródło dobre, przyjemnie łaskoczące mózg i dające naprawdę dużo przyjemności w czasie oglądania i materiału dla wyobraźni już po skonsumowaniu seansu. Daje mnóstwo inspiracji, bo nie wyczerpuje wszystkich wątków i pozwala na samodzielne gdybania i eksperymenty. Kwestia wolnej woli postaci literackich jest naprawdę fajnym, otwartym terenem do działania i zawiązanie akcji całego fanfika wokół tego zagadnienia zdecydowanie zyskało moją aprobatę i zachęciło do czytania. Osadzenie pisarza/pisarki w roli machiawelicznego antagonisty dążącego otwarcie do zagłady świata, obcego bożka, który nie dając nic i nie obiecując żadnego zbawienia sprowadza zagładę - to jest dobry motyw, wart dłuższego rozpisania. Jednak jeśli chodzi o formę, będę wybredny. Napisałaś: stek bzdur podlany sosem z przeintelektualizowanego bełkotu i pseudo-elokwencji i właściwie mógłbym się pod tym jakiś czas temu podpisać, jednak zbyt wiele razy piłem piwo w filologiczno-filologicznym towarzystwie i doskonale wiem, dokąd zmierzają dyskusje, kiedy zbyt długo kisimy się we własnym sosie***. Dobrze też wiem jak cholernie ciężko jest rozmawiać o teorii literatury, gdyż, jak lubił podkreślać pewien wykładowca - czymże jest literatura? Nie zmienia to jednak faktu, że choć dla mnie jest to zrozumiałe i ma nawet w kilku miejscach sens, to całość jest na tyle poszatkowana i niejasna, że właściwie nie wiadomo, czy to już rozprawa, czy jeszcze fanfik. Przerost treści nad formą. Ot co. *Mój jedyny popełniony w życiu fanfik, stworzony zresztą na drugą (bodajże) edycję tutejszego konkursu literackiego zdarzył się dawno temu i jest nieprawdą, złośliwym pomówieniem. Niech na zawsze przepadnie w czeluściach archiwum. **Mam jakoś humor na żenujące żarty. Wiem, powinny być za to bany. +30% za głupotę, czy coś. ***Obawiam się, że po tym, jak brałem udział w niosącym się na pół pubu, głośnym odczytywaniu III części Dziadów, nie mam prawa do jakiejkolwiek krytyki.