U mnie sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Gdy byłam mała byłam bardzo śmiałą, rezolutną i wesołą dziewczynką. Wszystko się zmieniło przez to, że źle trafiałam na "przyjaciół"... przez całe życie. Od podstawówki do liceum, a nawet po szkole gdy kogoś poznałam, okazywał się mniej lub bardziej fałszywy, wykorzystywał mnie, obrażał za moimi plecami itd. Więc zaczęłam się powoli zamykać w sobie, stałam się niesamowicie strachliwa i nieśmiała. Nie potrafiłam rozmawiać z obcymi, a z nowo poznanymi osobami normalnie rozmawiałam dopiero na ok 4 spotkaniu. Potem pojawił się znajomy (co prawda zaliczający się do ww byłych przyjaciół który wykorzystał moją dobroć) który dosłownie kazał mi gdzieś chodzić, rozmawiać, załatwiać. Co prawda się mną wysługiwał **** jeden (dla posiadających bogatą wyobraźnię, wklejcie najbardziej soczyste epitety) ale z drugiej strony wyszło mi to na plus, rozmawiam z ludźmi, zagaduje Panie w sklepie albo sąsiadki w windzie. Nie boje się rozmowy. Ale dalej boje się zaufać komukolwiek. Wiele razy szkoda mi, gdy ktoś opowiada co robił z >przyjaciółmi<, ja mogę powiedzieć co robiłam ze znajomymi. Bo przyjaciół nie mam, i pewnie nie będę mieć. Przez szarpanie mojego nader dobrego serca nie zaufam nikomu na tyle, żeby się z nim zaprzyjaźnić.
Więc nieśmiałość w sobie zmieniłam.
To, co nie pasuje mi w mojej osobie, to wspomniane zbyt dobre serce dla innych. Szkoda mi każdego, każdemu chciałabym pomóc, nawet na siłę. Czasami bardziej przejmuję się jakimś problemem, niż osoba której dotyczy. Niektórzy postrzegają to jako zaletę, ja niestety przez to jaki poziom to osiągnęło, jako wadę. Przez tą cechę jestem często wykorzystywana. Staram się nad tym pracować, ale momentami opornie idzie.
A, i jeszcze stresuje się dosłownie byle czym... nawet tym, czym kompletnie nie warto.