-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Miałabym liczyć na twoją śmierć? Wiesz przecież, że pękłoby mi serce. Takie zarzuty w moją stronę? W stronę przyjaciółki? Nie, to nie to. Ale jestem dość zajęta i nie mam głowy się tym zająć. Musisz być ostrożny, co innego mogę powiedzieć? I masz swojego Koszmarka, to znaczną przewaga nad czymkolwiek co tam się kryje - odpowiedziała. - Wolisz iść tam teraz, czy za dnia? Potrzebujecie odpoczynku? - zapytała, tym razem zwracając się ku wszystkim gościom. Merl nieśmiało kiwnął głową. - Ja spasuję - stwierdziła z kolei Christine.
-
Sam mężczyzna zaczął nakładać sobie jedzenie, zanim ostatecznie odchrząknął, przeżuł kęs mięsa i finalnie się odezwał. - Bo widzicie, moi drodzy. Zacznijmy od tego, że jestem biznesmenem. I nie lubię, kiedy ktoś mi utrudnia pracę. A wy w ciągu ostatnich miesięcy zrobiliście to kilkakrotnie. Otwieranie wrót do Shadow Isles, tworzenie wycieków... Twoja śmierć - wskazał na Ezreala. - Choć to akurat był nieszczęśliwy zbieg okoliczności, przyznaję. Ale trochę mnie to zdenerwowało - stwierdził, biorąc do ust kolejnego gryza.
-
Merl rozłożył ręce w geście bezradności, onieśmielony obecnością Elise. - To pójdziesz sam - odparła kobieta, mierząc Rennarda krytycznym spojrzeniem. - Nie mogę zatrudnić Du Couteau, bo nie sądzę, żeby chcieli grzebać we własnym grobowcu. I z łaski swojej przestań się użalać. - Podrzuciła jeszcze raz kamień i od niechcenia cisnęła nim w stronę Rennarda. Gdy tylko ten zetknął się z dłonią, obok pojawił się Nocturne. - Grobowiec Du Couteau jest ogromny i tym samym jest dla mnie świetnym punktem obserwacyjnym. Od jakiegoś czasu, niestety, znajduję tam takie cudeńka... - Wyjęła z kieszeni szary kamień i położyła go na stole. Jak się okazało, nie był to kamień, ale spetryfikowany, kamienny pająk. - Całkiem sporo tego typu egzemplarzy i nie zaprzeczę, że trochę mnie to denerwuje. Idź tam, zabij delikwenta i oczyść mi punkt obserwacyjny - stwierdziła Elise i uśmiechnęła się.
-
- Siadaj! - syknęła Elise, pozbywając się miłego tonu. - O tym co zrobię, decyduję ja. Jesteś moim gościem, więc bądź grzeczny, Rennard. Pierwsza kwestia to ta, że Celia DeWett musi zginąć i ty razem na dobre. Druga, chcę, żebyś kogoś zabił. Albo i cała wasza trójka, bo z tego co widzę radzicie sobie całkiem nieźle. To tylko przyjacielska przysługa, podczas wykonywania której ja będę szukać sposobów na zamordowanie waszej matki, która urządziła sobie w Noxus trupiarnę. Myślę, że to uczciwa wymiana. Zgoda? Mogę już przejść do konkretów?
-
- Jak najmniej osób - mruknęła Christine bez zaangażowania emocjonalnego. - Jak najmniej. Elise z kieszeni zarzuconego na ramiona płaszcza wyciągnęła kamień z Nocturnem i podrzuciła go w powietrze. Złapała, obejrzała go w świetle świecy i zacisnęła dłoń, patrząc wyzywająco na Rennarda. - Ani to twój brat, ani siostra - stwierdziła. - Przynajmniej nie zauważyłam podobieństwa. No, i co teraz? Christine i Merl zgodnie spojrzeli na Rennarda. Merl pytająco, Christine z podniesioną brwią i zażenowaniem.
-
- Rennard, doceniam gest, ale jesteś idiotą. - Christine ścisnęła jego dłoń i odsunęła szybkim ruchem od twarzy. - Jeśli będę głodna, to po prostu zjem coś na mieście, teraz nie potrzebuję. Skorzystałam ze złodziei w krypcie i nie zwróciłam wszystkiego po epizodzie z czosnkiem, więc z łaski swojej ostrzegaj o takich akcjach. - Ktoś tu idzie - szepnął kamerdyner. Wlał resztę wina do kieliszków i chwycił butelkę za szyjkę. Podszedł na palcach do drzwi wejściowych, stanął obok ramy i uniósł butelkę nad głowę, gotów do ataku. Drzwi otwarły się i stanął w nich nie kto inny jak Elise. Skrzyżowała ręce na piersi i poczekała chwilę, zanim weszła. - Opuść to, skarbie - odezwała się do Merla. Merl wypuścił z siebie powietrze i zawiedziony, odszedł od drzwi. Kobieta natomiast wstąpiła do środka. - No, to widzę, że dotarliście cali i zdrowi. Świetnie, świetnie. Wasza matka was już szuka. Rennard, nie zgubiłeś czegoś przypadkiem? - Usiadła na krześle i położyła nogi na stole.
-
- Tak, odkąd zacząłem pracę u was. Sądziłem, że ty też wiesz - odpowiedział niewinnie. - Ma o tym wiedzieć jak najmniej osób. To taki element niespodzianki, gdyby ktoś mnie nie podejrzewał wcześniej. Tyle dobrego, że nikt nie zorientował się po wyglądzie, nawet wnikliwy tatko. To nie były najlepsze dni w moim życiu, a zmieniona zostałam oczywiście w nocy, ale do dzisiaj uważam że zagranie z wejściem przez kominek raczej nie było honorowe. Jasne, po nieszczęśliwym epizodzie pra-pra-pra dziadka wszyscy mamy zakratowane szyby od kominków, ale to jak się okazuje nie jest przeszkodą dla stada nietoperzy. Tak więc zdążyłam go dźgnąć, a on zdążył mnie ugryźć. Potem były całodobowe bóle przez dwie doby, gorączka, arytmia i inne nieprzyjemności, a skończyło się zgonem, na szczęście w nocy. No, raczej chwilowym, a dziewczyna ze służby nie zdążyła nikogo poinformować o tym, co zaszło (chociaż tatko i tak naszykował sarkofag w krypcie. Zgadnij, obok kogo). I wbrew powszechnej opinii, że jestem bezemocjonalnym ścierwem jest mi za nią żal do dzisiaj. Naprawdę. Ale uwierz mi, w tamtej chwili po prostu nie dało się inaczej. Wyostrzyły mi się zmysły, zwłaszcza jeśli chodzi o słuch. Z początku to też było nie do zniesienia, nie wiem czy pamiętasz, ale byłam wtedy bardzo drażliwa. No i wychodziłam tylko późnym wieczorem, kiedy na korytarzach było mniej sluzby. Wyobraź sobie jak to jest cały czas słyszeć czyjeś tętno, no istny koszmar. Z czasem trochę mi się polepszyło i już potrafię zapanować nad sobą. - Tu zamilkła, myśląc nad swoimi słowami. - Przynajmniej w większości przypadków. Ostatnio nawet udało mi się wyjść za dnia na dwór! Był to co prawda pochmurny dzień, ale i tak uważam, że to sukces - zakończyła snuć opowieść.
-
- Zwykłym, nie żadnym pieprzonym - odparła. Merl na chwilę stracił zapał, nerwowo zerkając to na Rennarda, to na Christine. - Ale mogę ci powiedzieć, czemu nie. W końcu jesteśmy drużyną! Dwa lata i trzy miesiące temu - oświadczyła. - Póki co chwalę to sobie, chociaż fakt, bywają pewnie niedogodności. Masz jakieś zastrzeżenia co do mojej zmiany, Rennard? Mów śmiało - powiedziała, uśmiechając się do brata nieco złośliwie.
-
- Zaraz, zaraz, zaraz! Stop! - krzyknął Merl spanikowany. Podszedł szybkim krokiem do Rennarda, odebrał mu butelkę i nakazał usiąść na krześle ze zdecydowaniem, którego nikt by się po nim nie spodziewał. - Ja tu jestem od nalewania wina, zachowajmy jakieś normy! - rzucił. Chwycił kieliszek Rennarda, odkorkował butelkę i nalał czerwonego trunku do naczynia. Potem nalał do drugiego, a trzeci kieliszek, kieliszek Christine, pozostawił pusty. Merl stanął u szczytu stołu i podniósł kielich jak do toastu. - Za panią DeWett, oby szybko wróciła pod ziemię. I za powrót Edwarda! Christine uniosła symbolicznie pusty kielich.
-
Ezreal wziął Shiro nonszalancko pod ramię i doprowadził do stołu. Odsunął przed nią krzesło teatralnym gestem i dosunął, gdy już siadła. Następnie odchrząknął i z ręką za plecami, jakby zgrywał się z całej sytuacji usiadł naprzeciwko niej, po prawej stronie mężczyzny. - Dziękujemy za zaproszenie - oświadczył dumnie, przerysowanym gestem zaciskając usta. Mężczyzna, z dumnego ubioru wnioskować można było że majętny, nie uśmiechnął się ani nie skrzywił, widząc popisy Ezreala. - Nakładajcie sobie śmiało. Jesteście moimi gośćmi, a gości się nie krzywdzi. Dopóki nie będą zbyt namolni albo nieopłacalni - odezwał się ponownie.
-
- Jak to: nierozgarnięci? Ja jestem przystojny i inteligentny, a ty... Ty robisz dobre pierwsze wrażenie - stwierdził Ezreal i poczochrał włosy Shiro. Przyszli po nich kilka godzin później, wybudzając z płytkiego snu. Shiro spała akurat z głową opartą o pierś Ezreala, gdy dość brutalnie otwarto celę i wywleczono ich na zewnątrz. Prowadzili ich przez lochy długo, mijając wychudłych więźniów w celach. Co najbardziej szokujące, Shiro zauważyła nawet osobę podobną do Sary Fortune - wychudłą i czerwonowłosą, leżącą bezwładnie na podłodze w jednej z cel. Spiralne schody ciągnęły się w nieskończoność, a gdy już się wreszcie skończyły, znaleźli się w zamku. Szli wzdłuż korytarza z otwartymi arkadami wychodzącymi z wysokiego klifu aż na morze. Lochy znajdować się musiały w skale na której stała cała konstrukcja. Od morza wiał zimny wiatr niosący smak soli i krople wody morskiej. Shiro i Ezreala prowadziło dwóch potężnie zbudowanych drabów, więc nie było szansy na wyrwanie się z pętów. Ostatecznym celem ich podróży była spora sala urządzona niesamowicie wprost bogato. Zwieńczenia ścian były złocone, same ściany ozdobiono ornamentami, a meble z ciemnego drewna co i rusz przykuwały wzrok. Pośrodku stał długi, zastawiony suto stół - najróżniejsze mięsa, dania z ryb, zupy i chleby swoim zapachem uświadamiały Shiro i Ezrealowi, jak bardzo byli głodni. U szczytu stołu siedział postawny, brodaty mężczyzna. Mógł być w średnim wieku, mógł być starszy. Jego niebieskie, przenikliwe oczy lśniły niepokojąco, wwiercając się w Shiro. - Możecie odejść - oświadczył drabom. Ci posłuchali rozkazu i wyszli, zamykając za sobą drzwi. - A was zapraszam serdecznie. Zechcecie spożyć ze mną wieczerzę? - zapytał, wskazując krzesła obok siebie. Ton głosu sugerował, że był to rozkaz, a nie prośba.
-
Merl spojrzał to na milczącą Christine, to na Rennarda. - Ja... Pozostanę bezstronny, ale może lepiej się nie pojedynkujcie? Nie wiem, jak by się to mogło skończyć, ale sądzę że zdecydowanie krwawo - stwierdził najłagodniej jak umiał. Christine podeszła do brata i stanęła bardzo blisko niego. - Rennard, ja ci nie muszę grozić, prawda? Ty wiesz, że swoimi sztuczkami mi nic nie zrobisz, a ja wiem, że mogę zrobić dużo tobie. Na tym skończmy potyczki słowne, rób sobie wrogów gdzie indziej. Podeszła do okna, stanęła na gzymsie i kopnęła, wpychając deski do wnętrza pomieszczenia. Wejście zostało utorowane. W środku czekał stół z kieliszkami i nieotwartą butelką wina. Wnętrze oświetlone było świecami na ścianach i zdecydowanie było czyste. Stała tam komoda, ściany obite były boazerią z ciemnego drewna. Pająk zajmował zaś miejsce w pajęczynie pod komodą, gdzie wpełzł na krótko po pojawieniu się całej trójki w środku.
-
Zamyślony i skrzywiony wyraz twarzy Merla sugerował, że on też wyobrażał sobie różne, niekoniecznie przyjemne rzeczy związane z poczęciem półsmoka. - Ach, tak? Proszę bardzo! Możesz się zabarykadować w domu z całą masą czosnku, możesz nażreć się czosnkiem i wypchać czosnkiem, wysmarować się czosnkiem, ale obiecuję, że wtedy nie wyjdziesz z domu do końca życia - odparła, schodząc ostrożnie po skośnym dachu i zeskakując na rusztowanie. A pająk ruszył dalej, przez rusztowanie aż na dach i po jego wąskim brzegu. Wędrówka po dachach trwała do momentu, w którym pająk nie wszedł do jednego z okien kolejnej zrujnowanej kamienicy. Ale o ile pająk dał radę wejść przez dziurę miedzy deskami, o tyle cała reszta mogła mieć z tym problem.
-
- Półsmok? To w ogóle legalne? - zapytał zdziwiony do granic możliwości Merl. Pająk prowadził aż na ostatnie piętro, w którym stała tylko stara, zdezelowana szafa. A pająk przeszedł przez futrynę okna i zniknął na zewnątrz, wyłażąc na rusztowanie przylegające do skośnego dachu nad dziedzińcem. - ... Bo w gruncie rzeczy smoki są dość duże - drążył kamerdyner. - Więc jak oni... To jakieś przezwisko może? Nie? No to niby w jaki sposób? O, zawołam twoją siostrę. Hej, Christine. Chodź tu - szepnął, przełażąc na drugą stronę dachu i po chwili wrócił na rusztowanie. Rozległ się trzepot bardzo wielu skrzydeł i stuknięcie w dach. - Rennard, nakopię ci do dupy za te twoje drwiny - ostrzegła Christine z dachu.
-
- Wiesz co, Rennard? To jest czas na chwilę szczerości. Łzy, uściski i historie o smutnym dzieciństwie. Dobra, nie do końca o to mi chodziło. Widzisz, jakby to powiedzieć... Mam alergię na czosnek. A tam jest czosnek. Dużo czosnk... - Christine odwróciła się, przeszła dwa kroki i zwymiotowała gdzieś na chodnik. Wróciła trzymając się za brzuch i wyglądając jak trup jeszcze bardziej niż zwykle. - Ach. Masz na myśli ten gnijący? Zapomniałbym. Proszę poczekać, zajmę się tym... - Merl podszedł do drzwi, które wyglądały na wejście do piwniczki. Przekonawszy się o tym, że są otwarte, ruszył do pomieszczenia które w czasach świetności było kuchnią, poszperał trochę i finalnie wyciągnął pozieleniały warkocz czosnku. Trzymając go daleko od siebie wrzucił go do piwniczki i otrzepał ręce. - No tak - wrócił do poprzedniego tematu. - To mógłby być problem. Więc to jest naprawdę, tak? Ha, sądziłem, że to kolejne plotki. No, no, związek mocno na odległość. Christine, teraz? - Nie. Idźcie i po prostu mi powiedzcie z okna gdzie was dalej prowadzi, to może przejdę górą - oświadczyła i zatrzasnęła drzwi, o które potem się oparła.
-
- Nie widziałem, bo kazali mi przynieść wino - stwierdził z pretensją w głosie. - Ale to zawsze miła niespodzianka w zestawieniu z plotkami... Że nie żyje, albo że jest staruchą. Zwróciłem natomiast uwagę na córkę Du Couteau. Trzeba przyznać, że też niezły widok - odparł, zaczynając czuć się coraz bardziej swobodnie. - Rennard, tak zupełnie szczerze - odezwała się idąca tyłem Christine. - Czemu ona ci pomaga? Wiesz, co najmniej kilkudziesięcioletnia arystokratka władająca każdym możliwym pajęczakiem widziała chyba w życiu całkiem sporo, prawda? - zapytała. Wewnątrz domu panował zaduch. Wszystko w zasięgu wzroku było zakurzone i zapomniane przez ostatniego właściciela domu. Stare meble, skrzynia, stół z misą z gnijącymi owocami. Ośmionogi ruszył w stronę zapadniętych schodów, Merl wszedł do środka... I tylko Christine została na zewnątrz, nie bardzo chcąc wchodzić do budynku i wyglądając jakby miała zwymiotować.
-
- Daj spokój, to była konieczność - odparła Christine. - Nie jestem profesjonalnym zabójcą, a prawdopodobnie przy skoku wypadł mi nóż. Przypadek. - To nie krew - zaprzeczył natomiast Merl. - To gałki oczne - wyjaśnił. Pająk porzucił to, co zostało z jego posiłku, machnął dwa razy potężnymi szczękoczułkami i gdy otwarły się drzwi, ruszył dalej przez cmentarz. Ten w porównaniu do starej nekropolii przypominał raczej park, choć niezbyt zadbany. Groby były tu wciąż bogate, ale mniej emanujące próżnością i poczuciem wyższości. Tu brama na cmentarz była otwarta, a pająk prowadził dalej, aż na ulice Noxus. Latarnie uliczne płonęły, a nieliczni ludzie przemykali płochliwie w cieniu, starając się nie wzbudzać zainteresowania. Noxus nocą obserwowało jak przyczajony drapieżnik, i atakowało gdy tylko uznało, że cel jest warty jakiegokolwiek ruchu. Przewodnik przemykał dalej, aż do jednej z zamkniętych kamienic z zabitymi deskami oknami. Wejście do budynku było poniżej poziomu ulicy, wchodziło się do niego po wąskich schodkach.
-
Akcja nie była zbyt skomplikowana i już wkrótce czwarty z rabusiów zaległ na ziemi z rozwalonym gardłem i kilkoma innymi obrażeniami. Merl z obrzydzeniem wycierał palce o kamienną ścianę, a Christine ocierała ubrudzone krwią usta. - Merl? - zapytała. - Masz może chusteczkę? Jak na porządnego kamerdynera przystało, Merl wyjął z kieszeni płaszcza idealnie czystą, złożoną w kostkę chustkę i podał ją siostrze Rennarda, a ta kiwnęła głową w podziękowaniu i wytarła twarz względnie do czysta. Pająk-przewodnik czekał na progu drzwi, pożerając jakiegoś pechowego insekta.
-
Kiedy drzwi skrzypnęły, wszyscy rabusie podnieśli głowy. Jeden z nich nawet zaklął szpetnie, ale kiedy szok minął chwycili broń. Cel Rennarda wyjął krótki, zakrzywiony sztylet i machnął nim kilka razy przed sobą, jakby w samoobronie. Zabrał latarenkę stojącą na brzegu grobowca i rzucił nią w Rennarda, a potem skoczył i spróbował wbić broń w jego brzuch. Ponieważ jego wzrok po korzystaniu z latarni nie był przyzwyczajony do ciemności, machał ostrzem właściwie na ślepo. Druga wyszła Christine, która rzuciła się na kolejnego ze zbójów. Zaskoczenie pozwoliło jej powalić go na ziemię, a jego wrzask poświadczył o tym, że działanie się powiodło. Zwłaszcza, że potem zabulgotał i zamilkł. Trzecim z rabusiów zajął się Merl, któremu udało się najpierw ominąć sztylet, potem chwycić rękę oponenta, wygiąć ją i wreszcie udusić mężczyznę łańcuszkiem zegarka. Został tylko jeden wolny rabuś, którym Christine i Merl zajęli się wspólnie.
-
- Nie, nie - zaprzeczył spokojnie Merl. Zszedł niżej, omijając pająka który wysunął się na prowadzenie i szarpnął kilka razy wieko, próbując je zasunąć. Po skończonej operacji odetchnął dusznym, wilgotnym powietrzem. - Trzymajcie się blisko - szepnęła Christine i ruszyła za pająkiem. Atmosfera zrobiła się dość gęsta, zwłaszcza, że nieruchomi mieszkańcy katakumb od czasu do czasu pojawiali się na podłodze (znakomita większość z nich w okropnym nieładzie) i nawet Rennard czuł się nieswojo, dzieląc przeżycia z Merlem. Podobnie z resztą było z Christine, która starała się nie zbliżać do półek wzdłuż korytarzy, choć większy stres wywoływało u niej znikanie pająka od czasu do czasu. Dużo czasu minęło, nim ośmionogi przewodnik doprowadził ich do wyjścia. W trakcie nie zdarzyły się żadne rewelacje, choć dziwne odgłosy w katakumbach nikogo by nie zmotywowały do dalszych wędrówek. A także uporczywe bycie obserwowanym. Wyjście natomiast było zakratowanymi drzwiami do kolejnego mauzoleum, ale o wiele mniejszego niż to rodziny Kythera. Tu zamek był na tyle przerdzewiały, że wystarczyło mocniejsze pchnięcie, aby drzwi ustąpiły. Grobowiec był kwadratowym pomieszczeniem z dwoma sarkofagami pomniejszego arystokratycznego rodu. Jeden z nich był właśnie rabowany przez schylonego nad nim mężczyznę. Trójka jego towarzyszy próbowała otworzyć drugi. Ponieważ Rennard, Merl i Christine w miarę zbliżania się do wyjścia słyszeli jak rabusie hałasują, mieli przewagę w postaci elementu zaskoczenia. - Rennard, Merl, macie broń? - zapytała szeptem siostra. Merl wyciągnął z kieszeni zegarek kieszonkowy na długim łańcuszku i pewnie kiwnął głową.
-
Cała trójka zabrała się za odsuwanie kamiennego wieka. A gdy już to się udało, okazało się, że w środku sarkofagu zbudowane są schody prowadzące w dół. Ciemność w dole nie zachęcała, tym bardziej, że prowadziła do starego, zamkniętego poziomu katakumb, a tam zwyczajnie było nieprzyjemnie. - Jest klimat - oświadczył Merl. - Mamy jakąś pochodnię? - zapytał, patrząc na rodzeństwo. - To nie będzie konieczne - odparła dumnie Christine, przekroczyła kamienny sarkofag i postąpiła dwa stopnie na dół. - Mam wzrok doskonały. Ale będziemy musieli to zasunąć, drodzy towarzysze - stwierdziła, stukając paznokciem po pokrywie wystającej poza grób.
-
- Obowiązek, srobowiązek. Zawrzyj jadaczkę, Rennard, bo znów zaczniemy sobie dołki nawzajem pod sobą kopać, i po co? I któreś z nas w końcu przegnie, a matka będzie triumfować, więc nie wkurzaj mnie. Idziemy na gdzie mamy iść, już, teraz, na jednej nodze, załatwiamy co mamy załatwić, czyli ją i wszyscy żyją albo i nie żyją długo i szczęśliwie - odpowiedziała, kończąc rozmowę. Pająk prowadził ich na cmentarz, czyli i tak tam, gdzie mieli iść. Cmentarz rozciągał się na wzgórzach, prowadziła do niego stara brama i mur porośnięty bluszczem. Brama przez większość czasu była zamknięta na skutek napaści i aktów wandalizmu do których dochodziło w przeszłości, ale bluszcz pozwalał na sprawne wspięcie się się po murze i wkroczenie na teren nekropolii. Sam cmentarz stanowił swego rodzaju targowisko próżności - zdobne kaplice, mauzolea, wielkie rzeźby aniołów i upiększone pomniki bogatych nieboszczyków. A pająk niestrudzenie szedł w górę wzgórza, kierując się do jednego ze starszych grobowców - rodzinnego grobowca rodu Kythera. U metalowych drzwi wisiała mosiężna kołatka z wizerunkiem lwa, a same drzwi były otwarte. Grobowiec zbudowany był na planie koła, i w zakurzonym wnętrzu spowitym w mrok i pajęczyny pod ścianami znajdowały się kamienne sarkofagi. Wzdłuż ścian stały zgaszone świece, ale przez maleńkie okienka w sklepieniu wpadało tylko tyle światła, aby oświetlić tabliczki z imionami. Pająk mijał kolejne sarkofagi. - Lydia... Bernone... Hayden... Elise - wyliczał Merl, i przy ostatnim zatrzymał się pająk. Czekał.
-
Christine podniosła brew, patrząc na niego wymownie. - Nie znalazłam? Znalazłam. Ale nie jest nim mój cmentarny znajomy. I nie jestem też nekrofilem, mój kochany Rennardzie, ponieważ w moim przypadku to przynajmniej w teorii niemozliwe. Ty za to nigdy nie chwaliłeś się upodobaniem do ośmionogich insektów - odparła. - Podchodzi to pod zoofilię. Merl postanowił nie wtrącać się w wymianę zdań.
-
Siostra spojrzała na niego z mieszanką spłoszenia i poirytowania. - Może - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Przecież to są słudzy Zaavan! Słyszą... Tfu, widzą co robimy i... - Tu przerwała wpół słowa i skrzyżowała ręce na piersi. - Ach. Rozumiem. Jasne, to prowadź - stwierdziła, uśmiechając się nieco złośliwie. Pająk odskoczył i ruszył w górę drogi prowadzącej do cmentarza bądź winnic, szybko przebierając wszystkimi swoimi nogami. - Mnie przekonał - stwierdził Merl, słysząc jak zza muru dochodzą ich dźwięki prób pokonania przeszkody przez sługów matki - stęknięcia i szuranie. Kamerdyner poszedł szybko za pająkiem, podobnie jak Christine.
-
- Kilku - odparła, samodzielnie i szybko wdrapując się na mur. Z pomocy skorzystał natomiast Merl, nieco mniej zgrabnie forsując przeszkodę. Christine zmarszczyła nos, obserwując nadchodzących drabów. - Śmierdzą trupem - oświadczyła. - Jeśli matka gustuje w Voodoo, to ciężko będzie ich załatwić. Uuch - jęknęła z obrzydzeniem i zeskoczyła na drugą stronę. Po drugiej stronie zaś znajdowała się brukowana ulica prowadząca z powrotem do Noxus, w drugą stronę prowadziła dalej wzdłuż ogrodu DeWettów i aż w stronę winnic i noxiańskiej nekropolii pełnej mauzoleów rodowych - Dobra, mój przyjaciel mości sobie leże na cmentarzu i myślę, że to właśnie tam możemy spróbować szukać pomocy w pierwszej kolejności - oświadczyła. A na ramieniu Rennarda pojawił się pająk, który zeskoczył na jego rękaw, dłoń i ostatecznie na ziemię. Był dobrze widoczny głównie ze względu na swoje rozmiary. Christine pisnęła i przeszła do ofensywy, próbując go rozdeptać.