Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Myślę, że nawet gdyby tego nie zrobił i jakimś sposobem dalibyśmy nogę, byłaby w stanie zamordować dwunastu idiotów tylko po to, żeby mieć pretekst - odparła Christine z absolutnym spokojem, nic nie robiąc sobie z ataku szału Rennarda. - Popatrz na to z tej strony, jak zabawnie musiało być, skoro niektórzy wystraszyli się tak, że padli na zawał, a cała reszta zaczęła się wyżynać jak zwierzęta. Dobre, nie? - zapytała, siląc się na uśmiech. Merl wyglądał, jakby trafił go piorun. Informacja o dwunastce trupów prawdopodobnie była dla niego nie lada szokiem, tym bardziej, że po części się do tego przyczynił. - Wiesz co, Rennard? Ja bym najpierw załatwiła sprawę z młodszą Du Couteau, żeby mieć kogoś po swojej stronie, a potem poszłabym do tego starego pierdoły, Swaina. Przecież on nienawidzi naszej matki tak, jak nienawidzi się muchy latającej koło nosa, a nie sądzę, żeby miał nas aresztować. To jego zlecenie jest w domu? - zapytała.
  2. - Nie bezpośśrednio - wysyczał. - Słyszałem, jak serca dwóch z nich się zatrzymują, a krew przestaje krążyć i tężeje. Potem sami zaczęli się zabijać nawzajem, uwalniając swoje wewnętrzne bestie - zachichotał. Mimo że pomieszczenie było małe, zachrypnięty głos odbił się od ścian. - Powiem ci szczerze, DeWett, nie spodziewałem się takiego obrotu sytuacji. Zabijałem wcześniej pojedynczych ludzi, zatrzymywałem ich serca i oddechy. Atakowałem zgrupowania w komnatach Ionii, w górach Freljordu i na pustkowiach Shurimy, ale nigdy bym się nie spodziewał, że zamieszanie w Noxus przyniesie taki skutek... Wśród wyższych sfer! - zarechotał. Christine klasnęła w dłonie. - Moje gratulacje - stwierdziła. - Ilu? - Tuzin - odparł Nocturne.
  3. Rozległo się pukanie do drzwi. - Zasłońcie okno - odezwała się Christine, a kiedy już Merl mamrocząc pod nosem wrócił z kawałkiem ciemnej tkaniny i odciął pokój od wpadających promieni słonecznych, siostra Rennarda wstąpiła do środka. Podeszła do stołu i położyła na nim gazetę codzienną, wydawaną zawsze rano. Na pierwszej stronie widniała podobizna jej, Rennarda i Merla w trzech osobnych grafikach, zwieńczone nagłówkiem "Krwawy zamach na balu w rezydencji DeWettów!" oraz "Czy widzieliście tych ludzi?". Ilość światła nie pozwoliła na przeczytanie drobnego druku.
  4. Merl uniósł dłonie w górę, jakby miał prosić siły wyższe o zlitowanie. - Spałem dziesięć godzin. Dziesięć! Od kilku lat mi się to nie zdarzyło, a u was na służbie to były cztery na dobę - wskazał oskarżycielsko palcem w Rennarda. Potem ręce opadły. - Nieprzyzwyczajony jestem, no. Łeb mi pęka jak po ostrej popijawie, a tylko spałem.
  5. W pokoju ze stołem stał dzban z wodą. Przez szkło przelatywały promienie słoneczne, rozpraszając się i rozświetlając ścianę przeciwległą do okna. Nocturne przeniknął przez ścianę i usiadł na krześle. Do środka z hukiem wszedł Merl, przecierając zaspaną twarz. Wyglądał jak półtrup, wlokąc się w rozwalonej, pomiętej koszuli i z jedną nogawką spodni podciągniętą pod kolano. Opadł bezwładnie na krzesło, próbując zorientować się w sytuacji.
  6. - Tak, tak, wiem - rzuciła Elise lekceważąco i zajęła się swoimi sprawami. Stukot obcasów na deskach schodów uświadomił Rennarda, że opuszcza mieszkanie. Pomieszczenie nie było wielkie, ale akurat znajdowało się w nim szerokie i - jak się okazało - miękkie łóżko. Temperatura wydawała się być odpowiednia do spania, a przez nieszczelne okno wpadało odrobinę chłodnego powietrza. Zasnął bardzo szybko, a gdy już się obudził, nie pamiętał snów. Nocturne siedział w stopach łóżka, obserwując swoją szponiastą dłoń. Podniósł wzrok dopiero gdy zauważył, że Rennard się obudził. Przez okno wpadało światło słoneczne, a chłopak czuł się wyspany i... spragniony.
  7. Ezreal natomiast patrząc na Shiro szybko spojrzał w stronę okna. Było na tyle duże i otwarte, że mogą przez nie wyskoczyć... Pytanie, co na dole. - O, zastanawiam się. Może po prostu chciałem pokazać wam, że przegraliście? Przewodnicząca Ligi, piękna, skrzydlata Kayle leży w mojej celi. Niedaleko niej zamknięta jest Sarah Fortune. Bilgewater jest moje, niedługo moje będzie też Piltover, Demacia, Noxus... Ale zaczniemy od Ionii. Jinx nagle podniosła głowę, z szokująco trzeźwo wyglądającymi oczami. Wyglądała, jakby ktoś wylał jej na głowę wiadro zimnej wody. - COOOO? - zapytała, marszcząc czoło. Spojrzała na Kapitana, potem na Hecarima, potem na Shiro i Ezreala. - PILTOVER... TWOJE? Chyba nie tak miało być, Gangplank! - Zaskakująco szybko wskoczyła na stół i kopnęła przypadkową miskę ze strawą w stronę pirata. Kapitan zmarszczył brwi i wyszczerzył zęby w furii, odbijając miskę i wstając od stołu. W tym momencie Ezreal korzystając z zamieszania odsunął krzesło, przeskoczył nad stołem i złapał Shiro za rękę, ciągnąc ją w stronę okna. Hecarim ruszył w ich stronę.
  8. - Lady Katarina? Może, może... Całe szczęście, że Du Couteau też nie przepadają za towarzystwem arystokracji i za balami. Choć nie oszukujmy się, nikt z arystokracji nie lubi arystokracji. Trzeba jak najszybciej ją znaleźć, zanim wyruszy na jakąś swoją misyjkę. W pokoju obok jest łóżko. Po dniu pełnym atrakcji sądzę, że należy ci się odpoczynek, DeWett. No, idź już. Sio. Chyba że chcesz poznać jeszcze szczegóły dotyczące twojej matki - powiedziała Elise. Zabębniła palcami o blat stołu, a spod komody wypełzł pająk. Ten sam, który prowadził całe towarzystwo do kryjówki. - Znajdź mi proszę Lady Katarinę Du Couteau, malutki. Powiedz innym, zależy mi na czasie - zakomunikowała bezkręgowcowi. Pająk podreptał w stronę okna i zniknął za nim.
  9. - I na to pytanie czekałem - odparł. Głośny stukot metalu o kamień zapowiedział przybycie Hecarima, upiornego, monstrualnego olbrzyma. Prowadził przed sobą słaniającą się na nogach Jinx, trzymając ją za ramię i niemal wlokąc. Podszedł do stołu, odsunął krzesło nie siląc się na dyskrecję i popchnął dziewczynę tak, aby usiadła. Nieszczęśliwie tuż obok Shiro. Jinx zachwiała się i uderzyła twarzą o blat stołu. Jej ramiona poruszyły się ni to przez chichot, ni to przez śmiech. Na chwilę wszyscy obecni skierowali głowy ku niej. -... Kontynuując. Zarówno mnie, moim "współpracownikom" i większości towarzystwa z Shadow Isles Liga nie jest na rękę. Postanowiliśmy zatem zawiązać sojusz i rozwiązać Ligę. Dżentelmeni z Shadow Isles zażądali dostępu do ziem na Valoranie i dowolności w terroryzowaniu niektórych miejsc. Mnie wystarczy Bilgewater i kilka ościennych państewek. Kiedy pan Ezreal odnalazł zapiski dotyczące Początku, którego zaś panna Shiro jest strażniczką, byliśmy w trakcie niszczenia tego miejsca. Niestety, ucierpieć musiała poprzednia strażniczka, ale hejże, czego się nie robi dla wspólnego celu? Wyprawa do Początku była nam niezwykle nie na rękę, toteż postanowiliśmy wykluczyć z gry Pana Ezreala. Tu na scenę wkroczyła Jinx. Potem, gdy słyszeliśmy, że wyrusza ekspedycja, zatopiliśmy łódź podwodną, niestety niezbyt efektywnie. Domyślicie się zapewne, co było dalej.
  10. - A co z nią nie tak? Coś ją napadło, zatruło? Klątwa? Widziałeś ją chyba, prawda? - zapytała, odsuwając się trochę do tyłu. Oparła się o stół i skrzyżowała ręce na piersi. - Mogłaby odegrać istotną rolę w zwalczeniu Celii i jej cmentarza. Pomyśl tylko... Jedno spojrzenie i wykluczyłaby z gry Celię i najmłodszą DeWett. Petryfikuje automatycznie, zaraz po kontakcie wzrokowym, czy musi użyć zaklęcia? O, głupie pytanie. Jeśli żyjesz, z pewnością musi to być zaklęcie. Co za korzystny obrót sytuacji! - Elise złożyła dłonie w piramidkę i uśmiechnęła się w napływie entuzjazmu. Ale już sekundę później jej twarz stężała w zadumie. - Trzeba ją stamtąd jakoś wyciągnąć, Rennard.
  11. - Rennard, złotko. Kłamiesz - powiedziała śpiewnym głosem Elise. - Co to, nie masz do mnie zaufania? Po tym, ile dla ciebie zrobiłam? - zapytała, wstając z fotela. Podeszła do niego na bardzo małą odległość. Elise poszukała kontaktu wzrokowego z Rennardem, nawet podniosła jego głowę, aby móc to osiągnąć. Nie zbyt wysoko, oczywiście - była między nimi niewielka różnica wzrostu na korzyść Rennarda. - Kobieta - szepnęła Elise z przebiegłym uśmiechem. - Kobieta, którą kryjesz, ukrywająca się w grobowcu Du Couteau. - Otwarła szerzej oczy z podekscytowaniem. - Lady Cassiopeia?
  12. Elise podniosła wzrok znad książki, nie podnosząc głowy. Efekt był dosyć groźny. - Ach, tak? I co zabijało moje pająki? Nie zabiłeś tego, bo wówczas byś się przechwalał. Wygoniłeś, czy odszedłeś do porozumienia? Och, no mów. Umieram z ciekawości. Potem ją powiem ci co ustaliłam.
  13. Po dotarciu na miejsce okazało się, że w środku, w pokoju ze stołem siedzi tylko Elise, przeglądając jakąś książkę. Siedziała w fotelu, którego wcześniej tam nie było. Gdy Rennard wszedł, nie podniosła wzroku. - Nie było tak źle, co? - zapytała. - Czym tym razem możesz się pochwalić?
  14. Nadepnął na kolejnego kamiennego pająka i wyszedł już bez przeszkód. Nocturne podążał obok, nienaturalnie spokojny jak na siebie. Nic nie mówił i nawet materia z której był zrobiony nie falowała zbyt agresywnie. Drzwi do grobowca zamknęły się, a Rennard z radością powitał chłodne, cmentarne powietrze kontrastujące z dusznością panującą wewnątrz krypty. - Ssskąd wiesz, że przestanie zabijać insekty? - zapytał po chwili milczenia.
  15. Tuż pod stopami Rennarda, tym razem o wiele bliżej, wylądował kolejny ładunek jadu. - Nie zbliżaj się, powiedziałam! Tak, wszyscy macie o mnie zapomnieć. Idź stąd, mówię, bo zatłukę i niech ci się nie wydaje, że mnie cokolwiek powstrzyma. Nawet to, co nas kiedyś łączyło! - syknęła z furią.
  16. - WYJDŹ STĄD NATYCHMIAST, RENNARDZIE. Patrzyła czy nie patrzyła, lepsze to niż randki z tym demaciańskim idiotą, kretynem o czystym jak łza sercu. I odłóż złośliwość na bok, nie mam ochoty na żarty. Wyjdź i niech to będzie nasze ostatnie spotkanie. Przestanę zabijać pająki Zaavan, a ona w zamian niech raczy zostawić mnie w spokoju. Niech będzie, że umarłam tam, w Shurimie - odpowiedziała Lady Cassiopeia, zaginiona sprzed kilku miesięcy najmłodsza dziedziczka rod Du Couteau.
  17. Odsunęła się jeszcze dalej wgłąb grobowca, uprzednio spluwając na kilka kroków przed Rennardem. Ślina która wylądowała na kamieniach zasyczała i wyżarła w jednym z nich lekkie wgłębienie. - Rennard DeWett, tak? - Ukryta w mroku osoba zachichotała wysokim głosem. I ten dość charakterystyczny chichot nie pozostawiał złudzeń, że Rennard istotnie ją zna. - Tym bardziej się wynoś!
  18. Nocturne zamarł w miejscu, wisząc w powietrzu niczym kawałek tkaniny. Z metalowymi ostrzami u rękawów, oczywiście. Kobieta zaśmiała się, a ów śmiech przepełniony był goryczą. - Nie. - Odpowiedź padła szybko jak strzał z pistoletu. - Nie. Nie chcę, żeby dowiedzieli się, kim jestem. Nikt nie może wiedzieć. Kto wie, komu Zaavan może powiedzieć? Należy do arystokracji, a wśród cholernej arystokracji nie ma sekretów. Jeśli zobaczą mnie pająki Zaavan, zobaczy mnie również ona. Nie mogę do tego dopuścić...
  19. Ciemność poruszyła się, a postać syknęła wściekle. Rennard miał nawet wrażenie, że coś zagrzechotało w ciemności jak pewien interesujący gatunek shurimiańskiego węża z grzechotką na ogonie, to jednak okazał się być zniecierpliwiony Nocturne, gniewnie i gwałtownie przelewający się niedaleko Rennarda. - Nie chcę walczyć z Zaavan. Ani z jej pająkami. Chcę tylko spokoju, a nie zamierzam opuszczać mauzoleum Du Couteau. Na co jej to miejsce? Ma niezliczone kilometry katakumb pod Noxus - odpowiedziała.
  20. - Nie, nie, NIE! - Postać rzuciła czymś - najpewniej skamieniałym pająkiem - o podłogę, dając upust złości. - To szpiedzy Zaavan! Niech się stąd wynosi razem ze swoimi insektami i nie rości sobie praw do wszystkiego, co pod ziemią! - Ostatnie słowa wypowiedziane przez ukrytą w mroku kobietę były tak bardzo przepełnione desperacją i bólem, jakby miała się zaraz rozpłakać. Kimkolwiek była, nie była w najlepszej kondycji. Stała najprawdopodobniej częściowo ukryta za jednym z grobowców. Albo bała się ognia, albo nie chciała się pokazać w świetle. - Nie opuszczę tego miejsca, a zamiana w kamień to nie jedyne co mam. Postąp krok do przodu, a przysięgam ci, że ten krok będzie twoim ostatnim - zagroziła.
  21. - Umie mówić - odparł ozięble damski głos. - Jeśli nie masz ochoty skończyć jako kamień, wyjdź stąd natychmiast! Wynoś się! - Kiedy krzyknęła, głos odbił się echem od ścian grobowca i powędrował dalej. Do kogokolwiek należał głos, ów ktoś był najpewniej zdenerwowany i na skraju wściekłości. Wężowe oczy zmrużyły się, wyzierając z ciemności. Światło pochodni padło na twarz, ale drgające płomienie nie ujawniły tożsamości tajemniczej, potwornej persony. Ujawniły natomiast, że z całą pewnością posiada ludzką twarz otoczoną najpewniej ciemnymi włosami. Postać odwróciła się i bardzo szybko zniknęła w progu prowadzącym do sąsiedniej komory. Znów widać było tylko oczy, wyczekujące na ruch Rennarda i bardzo uważnie go obserwujące.
  22. Drzwi były otwarte. I był to szczegół świadczący albo o tym, że grobowiec jest zamieszkany przez coś żywego, co potrzebuje drzwi do przemieszczania się przez ściany, albo o tym, że w grobowcu roi się od pułapek. Nocturne wpełzł do środka pierwszy, zlewając się z panującym w środku mrokiem. Elementami oddzielającymi go od ciemności były ostrza na przedramionach i lśniące od czasu do czasu pyłowe masy, z których się składał. Ucho DeWetta wyłapało fałszywy dźwięk - zamiast oczekiwanego dźwięku wiatru przemykającego przez korytarze, usłyszał że coś przesunęło się szybko po podłodze i było to brzmienie dochodzące z lewej strony. Zaraz potem nastąpił na skamieniałego pająka, a tuż po prawej stronie od wejścia stał niezwykle wprost realistyczny pomnik mężczyzny. Usta były lekko rozwarte, a oczy bez źrenic wybałuszone w szoku. Jego prawa ręka znajdowała się nad oczami, druga dzierżyła metalowy nóż. Cokolwiek rzeźbiarz miał na myśli, była to raczej kontrowersyjna sztuka i nie znalazłaby uznania u większości arystokratów Noxus. Podobnie jak większość mauzoleów i krypt, pierwsza z komór grobowca była na planie kwadratu, z tumbami pod ścianami. A po lewej, skąd dochodził dźwięk, w mroku widniała para żółtych oczu o pionowych źrenicach. Gdy kontakt wzrokowy został nawiązany, jego uszu dobiegł gniewny, wężowy syk.
  23. Na chwilę mężczyzna zamilkł, przypatrując się Shiro. Kielich z winem który zbliżył do ust zastygł w pół drogi. A gdy już niezręczna chwila minęła, zaczął rechotać. Z hukiem odstawił kielich na stół i złapał się za głowę, niemal płacząc ze śmiechu. Gdyby Ezreal miał zwierzęce uszy, zapewne teraz położyłby je po sobie. Spojrzał na Shiro spłoszony, przerzucając wzrok od niej na mężczyznę i z powrotem. Odchrząknął w zaciśniętą pięść i spojrzał na dziewczynę. Jego standardowa buta zniknęła. - Em... Shiro? Kapitanowi chodzi chyba o to, że to jest właśnie problem - stwierdził. - W rzeczy samej! - wykrzyknął, gdy tylko przestał się zwijać ze śmiechu. - Otwieram je na terenie całej Runeterry, a wy mi je pozamykaliście. No... - dodał już poważniej, biorąc ostatecznie łyka wina. - To co z tym wszystkim zrobimy, moi drodzy? Jakieś propozycje?
  24. Jeśli wcześniej na ulicy było ciemno ze względu na brak światła, tak teraz mrok okleił ją całą jak pajęczyna. Dwa błękitne, świetlne punkty świadczyły tylko o tym, że koszmar odwrócił na chwilę głowę w stronę Rennarda. Cztery pozostałe punkty będące ślepiami ożywieńców zniknęły wkrótce po tym, jak Nocturne zabrał się do pracy. W ciszy rozległ się chrobot pękających kości i zgrzyt metalu. Do tego doszło po chwili obrzydliwie brzmiące, mokre plasknięcie czegoś o chodnik i zaułek rozjaśnił się, ujawniając potężny smród i porozcinane ciała sługusów na kamiennych płytach. Nocturne zaś wisiał znów obok Rennarda. Dalsza droga przebiegła bez zakłóceń, choć po drodze mijali przechadzających się jeszcze czterech innych ożywieńców, zawsze w parach i zawsze z cylindrami. Poruszali się jak marionetki, bez wyjątku byli wysocy i chudzi. Trzymali ręce sztywno wzdłuż ciał i odwracali się, wbijając zielone oczy w to, co ich zainteresowało. Całe zombie były w szwach, wszystkie miały zaciśnięte, zszyte wargi i o ile na całej twarzy mieli skórę, o tyle oczodoły pozbawione były oczu. Tylko zielone, upiorne światło. W końcu jednak udało się dotrzeć do grobowca rodzinnego Du Couteau. Wejście do mauzoleum znajdowało się poniżej powierzchni i było nieco skromniejsze i w bardziej wyszukanym stylu niż większa część pomników na cmentarzu wewnętrznym Noxus. Prowadziły do niego schody, a przy prostokątnym wejściu widniały dwie płonące pochodnie. Na samych drzwiach jedyną ozdobą był herb rodu.
  25. Wyjście z budynku było stosunkowo łatwe i znajdowało się niedaleko rynku Noxus - zaledwie dwie ulice dalej. Zasłaniająca część nocnego nieba, ponura sylwetka Bastionu Droga na cmentarz prowadziła więc dość długo, a w jej trakcie nie obyło się bez rewelacji. Rennard był rozpoznawalną personą, toteż pomniejsi rabusie, złodzieje i inni ich pokroju zazwyczaj ryzykowali szybkie spojrzenie i rezygnowali, starając się przemknąć możliwie jak najdalej od niego. Tak czynił każdy obdarzony inteligencją bądź choćby szczątkami sprytu. Ale nie każdy był obdarzony inteligencją. Szedł jedną z wąskich, nieoświetlonych uliczek gdy naprzeciwko niego pojawiły się dwa wysokie, smukłe kształty. Ten sam mechaniczny krok co w ogrodzie, te same cylindry na głowach i świecące na zielono, okrągłe oczy. Ciemność nie ujawniła zbyt wiele z wyglądu tajemniczych sługusów, ale z pewnością nie należeli do świata żywych. Nocturne okrążył Rennarda i odwrócił się w jego stronę. - Zabić?
×
×
  • Utwórz nowe...