-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Wspaniale - odparł stwór. W jego głosie nieoczekiwanie zabrzmiała satysfakcja, a gdyby tylko miał usta najpewniej by się uśmiechnął. Ale wciąż się nie poruszył, tylko wisiał i czekał, aż Rennard coś zrobi, zlewając się stopniowo z czernią za jego plecami.
-
Dym rozwiał się przy kontakcie z dłonią Rennarda. Zmora zmrużyła oczy i zafalowała gniewnie. Masy dymu z których był złożony mieszały się ze sobą, powodując że cały czas był w ruchu. - Kiedyś się uwolnię, mój panie. To lojalne ostrzeżenie. A kiedy to się stanie, pozostanę lojalny. Nie opuszczę cię do śmierci, a jeśli mi się poszczęści to może i dłużej? Pomyśl tylko, jak świetnie będziemy się bawić. - Zmora zarechotała ochryple. Nie miała ust, więc głos mówił wprost do głowy Rennarda. - Czekam na rozkazy - syknął.
-
Kamień był półprzezroczystym, gładkim okrąglakiem. Po potarciu go dwa kroki przed Rennardem zmaterializował się ów dymny, widmowy stwór z ostrzami na przedramionach. Wisiał w powietrzu przygarbiony, z opuszczonymi rękami, co najmniej jak wyobrażenie mrocznego żniwiarza. Bardzo mrocznego żniwiarza. Świecące ślepia wpatrywały się w zabójcę z nieukrywaną nienawiścią. Upiór roztaczał wokół siebie atmosferę grozy wyczuwalną nawet dla Rennarda, któremu przecież odtąd służył. Mężczyzna poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku.
-
Mrok zaszeleścił. Stwór przesunął się, a towarzyszącym mu dźwiękiem było przesypywanie się piachu. - Twoje pierwsze życzenie znajduje się obok twojej nogi. Istotnie, obok nogi Rennarda leżała srebrna, niewielka szkatułka o kształcie idealnego sześcianu. Przez lata srebro zdążyło się utlenić i poczernieć, ale osad nie zakrył wyrytych w ściankach rysunków - prostych sylwetek ludzkich, dwóch ścierających się armii. - Teraz drugie życzenie. Płytki którymi wyłożona była podłoga zaczęły pękać, a spod nich wyrastało nic innego jak kłosy zboża. Z niezwykłą prędkością pięły się na wysokość kolan, a gdy już wszystkie wyrosły, kamienne ruiny zatrzęsły się w posadach. Z góry spłynął złoty blask i uderzył w sam środek komnaty, choć nie zdołał jej oświetlić. Tajemnicza kreatura pozostała ukryta w mroku. Rennarda siła uderzenia energii posłała aż pod ścianę, a w miejscu słupa światła zaczęła tworzyć się niewyraźna, biała postać którą widział na Shadow Isles. Skrzydlata, o sześciu oczach i nadnaturalnym wzroście. Ale mimo upływu czasu, we krwi zabójcy wciąż pozostały resztki pajęczej toksyny, której organizm nie zdołał wydalić. I właśnie dlatego obraz istoty zamigotał, a miraż rozpadł się. Kreatura rzucała się wewnątrz słupa światła, ale nie była już biała. Spowita z czarnego i granatowego dymu, próbowała wydostać się na zewnątrz wyrzucając szponiaste ręce zaopatrzone w ostrza. Teraz miała tylko dwójkę świecących oczu, a dolna część ciała zmory rozpływała się w powietrzu. Upiór wił się w agonii, ale nie wydawał żadnego dźwięku. Światło zagłuszało wszelkie jego odgłosy. - Nocna Pieśni, na mocy danej nam przez mistrza zamykamy cię w klatce. Powstałeś z cierpienia, a teraz sam zaznasz cierpienia. Dokonało się słowo. Stwór znieruchomiał i wbił przerażające ślepia w Rennarda. Tkwił tak w bezruchu do momentu w którym światło się rozmyło i ostatecznie zniknęło. Wówczas sam zniknął. - Od teraz Nocna Pieśń ci służy. Jest zaklęty w kamień w twojej kieszeni. Wezwij go, gdy będziesz potrzebował. Strażnik świątyni westchnął, jakby zrzucił z siebie ciężar noszony przez całe wieki. Po tym Rennard pozostał w komnacie sam.
-
- Wypowiedz to. W przeciwieństwie do Wielkiego Architekta, możemy wiele. Choć nie aż tak wiele, jak on. Możemy przywołać Wędrowca, Nocną Pieśń. Tego, którego chcesz zgładzić. Możemy go uwięzić i oddać ci w niewolę, bo na to zezwolił nam mistrz. Cena... Chcemy od ciebie pięciu lat z dzieciństwa. Pięć lat wspomnień. Czy oddasz nam pięć lat wspomnień w zamian za Nocną Pieśń?
-
Rennard poczuł zwątpienie i chwilę zajęło zanim zorientował się, że nie są to jego odczucia. Owe należały do istoty skrytej w cieniu. Rozległ się jęk przepełniony cierpieniem i żalem, przywodzący na myśl psa wyjącego za właścicielem. - Nie mamy imion. Mieliśmy ich wiele, każdy z nas miał. Potem mistrz rozpoczął rytuał. Skała, nóż, serce, krew. Staliśmy się jednym dawno, dawno temu. Nie było tu jeszcze tych skał, ale był mistrz. I byliśmy my. Oddano nas, aby z ostatnich naszych myśli powstał on. Nocna pieśń. Odpowiedział na wezwanie i pożywił się naszym strachem. A teraz jesteśmy tu, aby strzec skały, noża, serca i krwi. Mogę dać to, czego pragnie twój władca w zamian za zabranie nas. Ale nie dam tego, czego pragniesz ty za tą samą cenę. Musisz zapłacić za siebie.
-
Siedzący w ciemności byt zasyczał przeciągle, jakby smakował powietrze. - Strzeżemy tego, co tu czeka. Czekamy na mistrza, aż przyjdzie. Damy ci to, czego potrzebujesz. A ty dasz nam część siebie. Oto cena. Przystajesz na cenę? - zapytał stwór. Mówił wieloma wyschłymi przez wieki głosami. Jego wyczekiwanie było niemal namacalne. - Damy też to, czego chce ten który cię przysłał. Odbierzemy dodatkową część ciebie. Zawsze coś zostaje. Wspomnienie z dzieciństwa może? Może wspomnienie przyjaciela? Może część emocji? A może... Może zabierzesz nas ze sobą? Co nam dasz?
-
Wrota otwarły się. Jak wskazywała niepisana tradycja opuszczonych, starych budynków skrzydła skrzypnęły upiornie i nikt za nimi nie stał. Tylko ciemność wchłaniająca całe światło wpadające z podwórka. - Czego potrzebujesz? - zapytał głos mówiący z wnętrza owej ciemności. Nie był ani męski, ani damski. Brzmiał jak coś bardzo starego i zapleśniałego, co od wieków jest pokryte warstwą kurzu... I czeka.
-
Postać będąc na kilkadziesiąt metrów od nich zaczęła biec. W tym czasie Shiro i Ezreal usłyszeli stłumiony tętent kopyt. Ezreal spojrzał w stronę z której dobiegał. Rozszerzył oczy i otwarl usta. - Uwolnił się! Hecarim! Petryfikacja tylko go uwięziła! Poderwał Shiro do góry i zaczął biec w stronę Shurimy. Zejście ze stoku znajdowało się kilkaset metrów dalej, a obcy przybysz i upiorny Centaur w chmurze pyłu pędzili w ich stronę.
-
Przez następną godzinę równa ścieżka wiodła po grzbiecie wzgórza, do momentu w którym finalnie docierała do widzianej z dołu groty. Jak się okazało, nie była to grota, ale szeroki łuk skalny porośnięty lianami i mchem. Tu ścieżka zmieniała się w wąski trakt wyłożony idealnie dopasowanymi do siebie, płaskimi kamieniami. Ale tu na kamiennych drogowskazach nie widniały wizerunki zboża, tylko dwa podłużne punkty - niebieskie oczy pozbawione źrenic i tęczówek. Trakt wiódł do otoczonych skałami ruin świątyni zbudowanej w ioniańskim stylu. Ale zamiast z drewna, ta zrobiona była z kamiennych słupów na których podtrzymywany był dach z omszałymi dachówkami. Do środka prowadziły zamknięte, drewniane wrota. Ogród otaczający budynek był zaniedbany i zarośnięty. Punktami światła były panoszące się po nim świetliki w nadmiernej ilości. A nad głową Rennarda było nocne niebo usiane gwiezdnymi punktami. I zboże rosnące pod drzewami...
-
Stanął u podnóża wzgórza, w którego stromej ścianie widniał otwór groty - miejsca docelowego. Do niego zaś wiodła ścieżka zaznaczona kamieniami ze świecącymi znakami w kształcie kłosów. Ścieżka, mimo że wąska i stroma była zaskakująco wyraźna, niezarośnięta najmniejszym źdźbłem trawy. Nawet korzenie drzew nie ważyły się zakłócić przebiegu drogi.
-
Ezreal nagle przestał ją łaskotać. Jego wzrok przykuło coś od strony przeciwnej do Shurimy. Na wydmach pojawiła się pojedyncza, ludzka sylwetka. Wiatr rozwiewał poły płaszcza, który miała zarzucony na ramiona. Szła szybkim, pewnym krokiem, mając widocznie wprawę w poruszaniu się po piaskach pustyni. Przybysza długo nie było widać dokładnie, ale wyraźnie szedł w stronę Shiro i Ezreala. - Czyżby jakiś... gość? - zapytał Ezreal.
-
- Ooo, dlaczego miałbym przestać? To kara za niespodziewany atak! Nie, stój - za zamach! - powiedział i kontynuował łaskotanie jeszcze bardziej agresywnie i zajadle. Dodatkowym czynnikiem pogarszającym położenie Shiro były włażące wszędzie, drażniące ziarenka piasku. Przez łzy zauważyła przecinającą niebo kometę.
-
Wodny stwór pokiwał głową i wzruszył ramionami z niewinnym uśmiechem. - O, tak. Powiedz 'dziękuję', a potem idź w swoją stronę. Byle ostrożniej, niż kilka dni temu. Bywaj. I kiedyś odwdzięcz się komuś tym samym - odpowiedziała postać, odsuwając się od brzegu. Uśmiechnęła się radośnie i pomachała Rennardowi dłonią.
-
Ezreal zatrzymał się gwałtownie, pochylił się zanim Shiro zdołała go zaatakować i... - Znam twoje sztuczki! ...Skoczył w jej kierunku, łapiąc w talii. Oboje padli na piasek, ale to chłopak górował i gdy tylko wypluł ziarna piasku z ust (które dostały się także na język Shiro), zaczął ją łaskotać po brzuchu.
-
- Ależ nie. Zostawiłam cię w wodzie, abyś wyzdrowiał, w ten sposób ratując przed śmiercią - odparła łagodnie, kładąc mokrą, zieloną dłoń na ręce Rennarda. Otwarła usta i przyłożyła do nich palec, myśląc nad czymś intensywnie. - Albo żebyś umarł. Zawsze są dwa możliwe rozwiązania, a nie zawsze jestem w stanie pomóc. Ale twoje ciało okazało się być silne, więc oto jesteś cały i zdrowy! Choć - jeśli chcesz znać moje zdanie, te latająco-kłujące insekty niebawem mogą sprawić, że będziesz zdrowy i nieco zdekompletowany pod względem krwi.
-
Ezreal spojrzał na Shiro i zamrugał oczami z kamiennym wyrazem twarzy. Potem otworzył usta i przyłożył do nich palec, łącząc wątki. - I dopiero teraz mi to mówisz?! No faktycznie, jest mnóstwo ładniejszych i lepszych. To ten, ja już będę leciał. Miło było poznać! - zasalutował, wstał z ziemi i udał, że idzie gdzieś żołnierskim krokiem.
-
Stworzenie w wodzie widocznie zorientowało się, że ktoś mu towarzyszy. Gwałtownie skręciło w stronę brzegu i wkrótce zarośla i szuwary ostrzegawczo zaszeleściły, gdy stwór zbliżał się ku lądowi. Spomiędzy szuwarów wyłoniła się twarz. Twarz o żółtych oczach z dodatkową, przezroczystą powieką. Zielona i z różowymi naroślami przypominającymi płatki kwiatów, rysami sugerującymi, że właścicielka jest kobietą, w każdym razie samicą, bo z pewnością nie była człowiekiem. Pewności co do tego dodawały także drobne łuski na kościach policzkowych. Czoło groteskowego stwora zdobił różowy, świecący kryształ. Reszta ciała pozostała ukryta w szuwarach. - Tutaj jesteś! - zacmokała. Głos miała wysoki, ale przyjemny dla uszu. - Sprytna istotka. Uciekłeś na brzeg, a sądziłam, że jednak utonąłeś. To dobrze. Jak się czujesz, nieznana mi osobo, którą udało mi się ocalić przed niechybną śmiercią?
-
Szli długo, podziwiając gwiazdy i pustynny krajobraz. Nadeszła chwila wytchnienia, pierwsza od ostatnich kilku tygodni. -... A tamten, Wielki Wąż - kontynuował Ezreal opowieść o gwiazdozbiorach. Wskazał palcem gwiazdozbiór nad ich głowami, w którego skład wchodziło pięć gwiazd. -...według pewnej legendy Ionii został niesłusznie zabity przez człowieka. Był mądrą istotą i wędrował przez świat, lecząc ludzi swoim jadem i sprowadzając zbawienny sen chorym i konającym. Wybawienie od bólu. Znalazł pewnego razu dziecko, chłopca. Chłopiec zjadł trujące jagody i umierał. Wielki wąż ugryzł dziecko, wprowadzając w jego żyły antidotum i oplótł je, zapewniając ochronę i sen. Ojciec chłopca zabił węża, bo sądził, że gad chce zabić jego syna. Chłopiec przeżył, a wąż wpełzł na firmament, zyskując nieśmiertelność. Od pewnego czasu szli wzdłuż kanału, którego brzeg przez te kilka dni zdążyły porosnąć już drobne, płożące się rośliny, które kwitły, odcinając rów od piasku. Wkrótce później ujrzeli przed sobą tarczę Słonecznego Dysku, kaskady wodospadów i Shurimę w całej okazałości. Ezreal westchnął. - Myślę, że możemy poświęcić chwilę na odpoczynek. - Usiadł na piasek, krzyżując nogi. Poklepał miejsce obok siebie.
-
Pośród szumu drzew, pohukiwania nocnych ptaków, szelestu ściółki i natrętnego bzyczenia komarów trudno było wyłapać dźwięk drugiej osoby, jeśli ów tajemniczy wybawca był w ogóle osobą. Nie pomagał też plusk wody, z której co chwilę wyskakiwały ryby aby złapać nieuważnego owada. Las i rzeka były więc zaskakująco głośne. Ale słuch, jak się wkrótce okazało, nie był kluczowy. W wodzie pojawił się podłużny kształt, ciemny na tle rozświetlonego dnia. Płynął środkiem koryta rzeki, powoli machając na boki ogonem - jak rekin.
-
- Wydaje mi się, że powinniśmy szybko tam wrócić. Nie boisz się, że drzewo znów zacznie obumierać? - zapytał. Zmarszczył brwi, chwycił Shiro za rękę i podniósł ją z piasku. - Chodźmy.
-
- Eeee... No to kiepsko. Może gdybyśmy tam wrócili to udałoby się jakoś go posklejać... - Popukał się w brodę i westchnął. Potem nagle rozszerzył oczy i spojrzał na Shiro. - Czy ty przypadkiem nie zostałaś strażniczką tamtego miejsca?
-
Dwa, trzy machnięcia rękami i Rennard znalazł się na powierzchni wolno płynącej rzeki o wąskim brodzie. Była noc, a z punktu w którym się znajdował zabójca widział polanę, na której leżał dogorywając. Całe dno mieniło się różnokolorowymi światłami, kontrastując z ciemnością otaczającego lasu. Nad wodą latały leniwie owady, w tym świetliki i... co całkiem zwyczajne dla słodkowodnych zbiorników wodnych, komary. Te ostatnie dość szybko dały się Rennardowi we znaki.
-
- Hej, hej, hej! Stój, prrr! - Ezreal złapał Shiro za ramiona. - Po prostu pójdziemy i poszukamy akweduktów albo rowów z wodą z Shurimy. Dotrzemy do Shurimy, odnajdziemy ludzi. Potem pójdzie już łatwo, tak? - uśmiechnął się. A potem spojrzał na lewą dłoń i uśmiech spełzł z jego twarzy. - Shiro? Gdzie mój talizman? - zapytał.
-
Przeciwnik odwrócił się, kompletnie olewając Rennarda i ruszył w swoją stronę. A wnętrzności Rennarda paliły płomienie. Żebra przeszkadzały w oddychaniu, boleśnie kłując i uciskając płuca. W dłoniach pojawiło się mrowienie, a przed oczami mroczki i niewyraźne halucynacje. Trwało to zaskakująco długo. Zrobiło się ciemno i każda minuta walki o oddech ciągnęła się w nieskończoność. Jedynym dźwiękiem jako docierał do uszu, oprócz natrętnego i wyczekującego krakania był szum płynącego nieopodal strumienia. Zabójca na przemian tracił przytomność i ją odzyskiwał. Ostatnim razem na horyzoncie pojawiło się słońce, którego promienie raziły w oczy. W ustach zupełnie mu zaschło. Kolejnym przebłyskiem pamięci były wielkie ptaki siedzące wokół na gałęziach, które obserwowały każde podniesienie się klatki piersiowej Rennarda, aby upewnić się, że nie jest przypadkiem jego ostatnim. Następnie wyłonił się z bezkresu nieświadomości, czując się jakby płynął. Woda obmywała wiotkie ciało i stawała się coraz głębsza i głębsza... Znów utrata przytomności. Aż w końcu Rennard ocknął się, wiedziony koniecznością zaczerpnięcia oddechu. Zniknął ból w brzuchu i kłucie, a pojawił się ból w płucach wynikający z braku tlenu. Zabójca odzyskał władzę w rękach i nogach i odzyskał siły. Pozostało tylko się wynurzyć. I odbić od dna, rozświetlonego zielenią i różem.