Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - To, że coś jest snem, nie znaczy, że nie jest prawdziwe - zabrzmiał teatralny szept nad uchem Rennarda. Psi Mędrzec. - A więc przyznajesz się do zarzucanych win - orzekł ojciec. - Peruka zostaje. Na salę prosimy kolejnego świadka! Drzwi rozwarły się z hukiem. Vilemaw odsunął się, a do barierek podeszła osoba niosąca swoją głowę pod pachą. Pracownica Ioniańskiego gościńca. - Zezwalam na zabranie głosu. Nic się nie wydarzyło. Na sali panowała cisza. Ze względu na uszkodzenia, martwa dziewczyna zwyczajnie nie była zbyt gadatliwa. - Myślę, że argumentacja tego świadka jest niepodważalna - odpowiedział ojciec. Bezgłowe ciało ukłoniło się i odeszło zająć miejsce obok Wielkiego Pająka. - Następny świadek! Khada Jhin! - Sprzeciw, wysoki sądzie! - zawołała matka Rennarda, wstając gwałtownie z miejsca. - Widzimy, do czego to dąży. Nie daję zgody na ponowne przyjęcie zboża przez oskarżonego. Nikt nie był wystarczająco przekonujący! - Czy oskarżony ma coś do powiedzenia? - ojciec wyglądał na znudzonego.
  2. - Świadek! - Nie, nie wydaje mi się. - Na salę balową wkroczył... Vilemaw w swojej odrażającej postaci. Na jednym z oczu mial złotą maskę barana. Z rogami z paper-mache. - Oskarżam Rennarda DeWett o podwójne zabójstwo. I nagle sala balowa nie była salą balową, a sądową. Za sędziego robił ojciec Rennarda w kiczowatej peruce. Po jego prawej stronie siedział Jerycho Swain, a po lewej Elise. Młody DeWett siedział na podwyższeniu. Obok miejsce zajmowała jei matka, trzymająca go za rękę. - Nic się nie martw, synu. Jesteś niewinny. Nic nie zrobiłeś. Naprawdę uważam, że nie powinieneś się martwić. Sala tortur na ciebie czeka. Z jakiegoś powodu Vilemaw mieścił się na sali, mimo iż dalej był ogromny. - Podwójne zabójstwo - powtórzyła Elise. - Co na to oskarżony?
  3. Każda maska jaką chwytał nagle zmieniała się w maskę Khady Jhina. Tłum rozstępywał się przed nim, arystokratki chichotały, a arystokraci wytykali go palcami, rzucając niezrozumiałe uwagi. - Rennard DeWett! - wrzasnął jeszcze raz ojciec. Stał już niedaleko niego. W lustrze ściennym naprzeciwko ojca Rennard zamiast twarzy miał maskę ioniańskiego zabójcy. - Oskarżam cię o zdradę i bycie bezużytecznym patałachem! Zakałą rodziny! Zbratałeś się z Ionianinem! Nie wypełniłeś narzuconej misji! A na taką ewentualność istnieje jedna tylko kara... - Sąd! - Sąd! - Acazienie, przestań natychmiast! To nasz syn! - dobiegł go piskliwy głos z drugiej strony sali. Puszysta kobieta w bordowej sukni w czarnej masce. Matka. Zapadła cisza.
  4. - Rennard DeWett! - usłyszał dobrze znany mu głos. Bas, przedzierający się przez ludzki tłum. I tłum ludzi ubranych jak na arystokratów przystało rozstąpił się. Wszyscy mieli na sobie maski - złote, czarne, kolorowe, przedstawiające zwierzęta i twarze ludzkie. Na końcu stał postawny mężczyzna w odświętnym surducie i w złotej masce. Szedł w kierunku Rennarda. Chłopak nie pomyliłby tego kroku nawet w narkotycznym transie. Krok, stukot laski, krok. Mimo wszystko szybki i pewny. Acazien DeWett, jego ojciec. Krew z krwi. Wyjątkowo nieprzyjemny typ, trzymający w garści cały ród. Acazien wyglądał na poirytowanego.
  5. - Czy znasz się n magii, albo na medycynie? Może zielarstwie - zaczęła Adra. - Mam problem z rękami. Byłabym wdzięczna, gdybyś zobaczył co się dzieje, albo wiedział co to w ogóle jest... - Podniosła rękawy, prezentując zwęgloną skórę. Gość nie próbował jej zabić ani wygonić - to stanowiło dobry grunt pod interesy.
  6. - Skąd mam wiedzieć? Jestem tylko psem - Psi Mędrzec zmaterializował się przy wyjściu z groty. - Ale ufam, że nowy Pająk będzie bardziej otwarty. Samo wyjście prowadziło zaś nie na zewnątrz, do Shadow Isles... Ale na salę balową w Noxus. Rennard usłyszał, jak Vilemaw wydaje z siebie ryk, z hukiem i obrzydliwym plaskiem ląduje na ziemi i nieruchomieje. Teraz jeszcze tylko sala balowa.
  7. Ezreal padł na łóżko. - Muszę przygotować notatki... Ech. Jedziemy dzisiaj w nocy. Czemu to musi być noc? Nigdy nie odeśpię tego wszystkiego, co działo się ostatnio. Ale przynajmniej jest wyprawa i jestem na niej z tobą - stwierdził. Usiadł i przetarł twarz.
  8. - Zboże, zboże... Senne zboże. Jeszcze się doigrasz, młody człowieku. Senne zboże niszczy umysł. Musisz skorzystać z jadu nowego Pająka - odpowiedział i wrócił do czytania zwoju. A Wielki Pająk skoczył. Ślepy i głuchy, mógł kierować się tylko węchem. A ów węch nie pozwalał mu sprecyzować, gdzie stoi Rennard. Grota zatrzęsła się w posadach, podskoczyły kości i inne szczątki organiczne. Vilemaw zaczął szukać, ale zamarł w bezruchu. Trucizna rozchodziła się po jego ogromnym ciele, ale miał jeszcze czas, żeby wezwać swoje pajęcze sługi. I tak oto małe nóżki zaczęły podążać w stronę Rennarda by gryźć i kąsać. Ale pająki wkrótce również się zatrzymały i zaczęły szwendać się, zdezorientowanie po grocie. Coś im przeszkodziło. Coś, co wściekło Vilemawa. Pan Pająków, obrzydliwy, długowieczny mutant wydał z siebie ryk. Ruszył w stronę Rennarda, potykając się śliniąc. Krople śliny upadały na podłoże z sykiem.
  9. Gościniec był niskim budynkiem o typowo ioniańskiej, tradycyjnej architekturze. Bogaty, zdobiony dach, cienkie ściany wzbogacone o ornamenty i niewielki ogródek, a to wszystko otoczone murkiem. W ogródku była mała sieć kanałów, wodospadów i oczko wodne w jego centralnej części. Rosły tam cyprysy i wiśnie. Sam pokój miał niskie, dwuosobowe łóżko na podwyższeniu, dostęp do małej łazienki i okno wychodzące na ogród. Stała tam też biblioteczka z książkami, mały stolik i poduszki po obu jego stronach. - Nieźle - stwierdził Ezreal, wnosząc do środka swoje rzeczy.
  10. Wielki pająk faktycznie był bardzo powolny. Zanim zdołał zauważyć, że człowiek wchodzi po jego grubej nodze, miał już w oku sztylet. Odskoczył jak oparzony, a sztylet utkwił głęboko, aż po rękojeść w oczodole. Teraz pozostało tylko... przeżyć. Pająk porzucił chęć zjedzenia trupa Elise na korzyść zabicia śmiałka, który odważył się go zaatakować. Wycofał się wgłąb swojego cuchnącego leża, przebierając odnóżami. Szykował się do skoku. A Rennarda uderzyła fala gorąca. Ściany groty zaczęły opalizować na wesołe, pastelowe kolory. Kościane elementy podłoża z wolna podnosiły się, kompletując w szkielety. Z tego co młody DeWett usłyszał, dwa z nich które złożyły się najprędzej zaczęły prowadzić uprzejmą pogawędkę o pogodzie. - To przez zboże - wyjaśnił psi Mędrzec, siedzący na ołtarzu. Nieporuszony, czytał jakiś stary zwój.
  11. Elise wrzasnęła, wygięła się w agonii i spadła z ołtarza, prosto w warstwę gnijących szczątków zalegających od okresu kilkudziesięciu lat do kilku miesięcy. Wielki pająk syknął i powoli wyłonił się z cienia. Przeszedł po ścianie aż do swojej niedawnej kapłanki i dotknął ją jednym ze swoich długich odnóży. Zignorował obecność Rennarda - póki co. Chodziło tylko o posilenie się ofiarą, a owa ofiara została złożona. Za jego odwłokiem ciągnęły się nici pajęczyn i niezidentyfikowanej, zielonej substancji. Rennard widział teraz bardzo dokładnie żółte ślepia pająka i jego olbrzymią jamę gębową.
  12. - Cudownie - mruknęła. Elise chwyciła Rennarda za ramię i poprowadziła wgłąb dusznej pieczary. Miało się wrażenie, że każdy jej centymetr się porusza. Jak nie drgające nici, to pająki. Niektóre zwykłych rozmiarów, inne wielkości szczura, rekordzista który pojawił się na tyle blisko, aby Rennard go widział, był tak duży jak naprawdę spory pies. Ołtarz okazał się być po prostu płaskim kamieniem wielkości człowieka. Brązowy od krwi, wokół niego odór był niemal stały. Każdy oddech w tym miejscu wydawał się być walką. Coś co poruszyło się we wgłębieniu groty miało stanowczo zbyt wiele nóg. Ale nie były to zwykłe, pajęcze nogi. Porastały je wieloletnie narośle, tkanki wyciekające spod popękanego, chitynowego pancerza. Stwór przez lata wyhodował sobie nawet zęby wokół żuwaczek, a teraz we względnej ciszy abominacja przypatrywała się nadchodzącej uczcie. Elise kiwnęła do Rennarda głową.
  13. - O wiele łatwiej mieć dobry humor nie rozpadając się w zawrotnym tempie - odpowiedział. Podróż do Ionii trwała koło dwóch godzin. Odzutowiec wylądował łagodnie na zielonej łące niedaleko miasta. Natura, wszędzie natura... W tle widać było góry, zaś samą polanę przecinał wąski strumień. Powietrze było zupełnie inne niż w Piltover - już po pierwszych chwilach szok tlenowy dawał o sobie znać zawrotami głowy. Od tej pory wszyscy mieli świetne nastroje. Może poza Heimerdingerem, którego nastrój trudno było odczytać. - No, to gdzie teraz? - zapytał Ezreal. - Do naszej bazy wypadowej. Do gościńca na skraju miasta - odparł Jayce.
  14. - Umiem pływać. Dziękuję za pomoc. Gdzie jesteśmy? - zapytała Adra, wstając. Postanowiła nie ukrywać stanu swoich rąk - i tak były zbyt mocno widoczne, a i nie miało to większego sensu.
  15. - Dobrze. No to chodźmy, nie ma czasu do stracenia. I wyszli z ruin do rzadkiego lasu. Gdzieniegdzie widać było dziwne, nienaturalne światła, a na dłuższą metę wszechobecne głosy mogły doprowadzić do szaleństwa. Trudno powiedzieć, skąd brał się wszechobecny cień - drzewa go nie rzucały, a na terenie bagien nie rosło już zupełnie nic (poza eksplodującymi od czasu do czasu bąblami z gazem). I wszędzie, w mniejszym bądź większym stopniu czuć było smród rozkładu. W pewnym momencie las zrobił się gęstszy, a wokół pojawiły się skały. I to właśnie w wejściu do ogromnej pieczary osiedlił się Wielki Pająk - wejście mościły białe nici pajęczyn i ludzkie czaszki. Tu smród trupów był silniejszy, niż gdziekolwiek indziej. Było też parno i nienaturalnie ciepło. Idealne miejsce, żeby się udusić. - Będziesz udawał ofiarę, aż nie dojdziemy do ołtarza. Od pewnego czasu jest tak leniwy, że czeka aż ofiara będzie martwa. Wyobrażasz sobie? To ma być bóg? Zeszłam z tematu... Dalej obezwładniasz mnie i zabijasz, a potem zabijasz jego. Dasz sobie radę?
  16. - Drugą opcją jest złożenie w ofierze ciebie, bo jesteś jedynym w pełni żywym i w pełni człowiekiem w obrębie wielu, wielu mil. Ale ta opcja nie pomoże ani mnie, ani tobie, a lękam się, że mogłaby nas nieco poróżnić. No, DeWett? Jesteś dużym chłopcem z dużego rodu. To tylko dwa pchnięcia nożem i wieczna sława! Nie mów mi, że nie brzmi zachęcająco. Vilemaw jest po prostu trochę większy niż człowiek. A ty będziesz miał do dyspozycji odpowiednio większy nóż.
  17. - Oczywiście. A teraz odłóż to, bo uwiera mnie w tył głowy - zarządził. - Chyba, że wolisz zmienić miejsce. Tam jest jeszcze siedzenie, na którym możesz spokojnie rysować. Chcesz? - zapytał złośliwie, moszcząc się na kolanach Shiro i odkładając przybory, które były w zasięgu jego dłoni gdzieś na bok, w mniej istotne miejsca. Odrzutowiec tymczasem coraz bardziej rozpędzał się i rozpędzał, aż w końcu oderwał się od ziemi i wzniósł w powietrze.
  18. - Tak lepiej. Przyjaciele nie powinni okazywać tak ogromnego braku zaufania przyjaciołom. A my przecież się przyjaźnimy, prawda? Bo widzisz, Rennardzie, padła zła odpowiedź. To nie ja będę składać cię w ofierze... - Elise nie wytrzymywała zbyt długo w pozycji statycznej. Zaczęła krążyć wokół młodego DeWetta, odebrawszy mu sztylet. Ważyła go w dłoni. Przysunęła się i zbliżyła usta do jego ucha. - To ty złożysz mnie! - szepnęła. - Wiele lat temu ten sztylet uratował mi życie i połączył mnie z Villemawem. Od tej pory składam mu ofiary, a im więcej Wielki Pająk je, tym słabszy się staje. Nie od zawsze, oczywiście. Znudziła mnie rola służącej w tej śmierdzącej dziurze. A Villemaw słabnie i słabnie, podczas gdy ja mam więcej jego sił. Czas odprawić ostatni obrządek. Pająk zauważył, że nasza więź nie służy jego zdrowiu, a więc najpierw zabije mnie, a potem spróbuje zabić ciebie, oczywiście. Wówczas ty dźgniesz go tym ostrzem. I voila! Proste, szybkie i przyjemne. Choć może nie tak przyjemne, jak to co może dziać się później.
  19. - Istotnie - odpowiedziała Adra, przeciągając 's' w słowie i patrząc w oczy chłopaka jakby miała go zaraz zamordować samym spojrzeniem. Gryfa postanowiła zignorować, wedle zasady, że najważniejsze to nie okazywać zaskoczenia, czy tam strachu.
  20. Elise uśmiechnęła się jadowicie. Ręce schowała za plecami i przestąpiła z nogi na nogę. Rozległ się chrobot małych, chitynowych nóżek uderzających o kamienie. Wielu par takich nóżek. Kobieta wciąż miała dobry humor. A setki pająków wokół się niecierpliwiły. - Po co ten pretensjonalny ton? Czy dałabym ci nóż nasączony trucizną, gdybym chciała, abyś zginął? Powiedz mi, mój słodki Rennardzie na ostatnie, najważniejsze pytanie. Jeśli mnie zabijesz, jak opuścisz Wyspy?
  21. Zakrztusiła się, prawie wypluwając płuca. Co się stało? Zazwyczaj schemat był taki, że wielkie łodziki pożerały żywcem delikwenta, a ona wypływała na powierzchnię i wychodziła przez kolejny portal. Co poszło nie tak? Czemu nie było powierzchni? Spojrzała na ręce i poważnie się zmartwiła. Dobrze, że przynajmniej działały, ale czemu to postępowało? Jak daleko zajdzie? Rozejrzała się po pomieszczeniu. Gdzie jest? Gdzie jest Lufi? I ta zabandażowana sucz, która zepsuła jej dzień?
  22. - Tam, gdzie zawsze. W swoim leżu. Stary Vilemaw strasznie się zestarzał. Prawie nigdzie już nie wychodzi, a karmi się tym, co przyniosę do jego gniazda. Oślepł. Zamierzam uwolnić go od męki tkwienia w swoim zaskorupiałym ciele. Nie wspominając już o tym, jak bardzo męczące jest bycie służącą. Wielki Pająk musi umrzeć, Rennardzie. Żaden z niego bóg i dziś to udowodnimy. Zgadnij, kto będzie ostatnią w jego życiu ofiarą. - Elise znacząco spojrzała na noxianina i uśmiechnęła się na tyle niewinnie, na ile tylko mogła.
  23. - Dokładnie. Dotykając zboża przywołałeś swoje ciało do swojego ducha. Oczywiście, ma to pewne konsekwencje prowadzące nigdzie indziej jak do stanu gorszego od śmierci, ale nie powinieneś się martwić, Rennardzie. Jad w odpowiedniej dawce uzdrowi również ciebie. Jeśli zdążymy go zaaplikować - zachichotała. - Co to za ponura mina? Tylko się z tobą droczę. Ścieżka między drzewami prowadziła do kamiennych ruin. Ruiny były o wiele większe, niż cokolwiek co byłby w stanie stworzyć człowiek. Przecinały je wstęgi świecącej niepokojącym, fioletowym światłem wody, bezlistne drzewa zdołały wyrosnąć w najróżniejszych zagłębieniach między krawędziami budowli. Elise prowadziła dalej, do jednego z korytarzy i komnaty, stosunkowo niewielkiej. Zapewne było to jej miejsce zamieszkania w trakcie pobytów na Wyspach Cienia. Zadbała o nastrój - gdzieniegdzie stały zapalone, wielkie świece i lustra. Mnóstwo luster i pajęczyn. Kobieta podeszła do drewnianego tronu i podniosła leżące na nim ostrze, długości przedramienia Rennarda. Podała mu je niemal z troską. - Tym zabijesz naszego frajera. Niech cię nie kusi, żeby dotknąć ostrza - wówczas zginiesz. W mękach, dodam dla zachęty.
  24. Nic się nie stało, oprócz tego, że całe zboże zniknęło i czuć było o wiele bardziej chłód i wilgoć. - Cudownie. Jeśli nie zginiemy oboje, sprawa zostanie załatwiona w ciągu... Hm, dwóch, trzech godzin. Smok na pewno da ci chwilę zwłoki. Chodź, chodź. Nie ma czasu do stracenia. I nie oddalaj się, DeWett. Nie tylko dla mnie twoja buzia jest kusząca. - Elise ruszyła w stronę powykręcanych drzew, trzymając go za ramię.
  25. Kobieta przewróciła oczami i westchnęła, jakby była koszmarnie zmęczona - Ale Ionia jest tak daleko... A przez sen nie mogę ci przekazać jadu. Poza tym, ja zwyczajnie nie lubię wielkiego jaszczura. Chociaż z drugiej strony... Może i jest jeszcze kilka rzeczy, które chciałabym zrobić? - Uśmiechnęła się jadowicie. - Wykorzystać kilku młodych, przystojnych mężczyzn... Dobrze, Rennardzie. Zrobimy tak - przybędziesz na Wyspy i pomożesz mi w pewnym przedsięwzięciu. Likwidacja frajerów to coś, czym zajmujesz się na co dzień, a ja potrzebuję pewnej ręki i przystojnej buzi do towarzystwa. - Poklepała go po policzku i zerwała kłos zboża. Wyciągnęła dłoń z kłosem przed siebie. - Chwyć. Dzięki temu twoje ciało też się tu znajdzie.
×
×
  • Utwórz nowe...