Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Na zewnątrz panował spory ruch.

    Z dachów domów zwisały ozdobne latarnie oświetlające uliczki. Przechodnie chodzili jak gdyby nigdy nic, nie było śladów terroru. Atmosfera w porównaniu do uciętych głów które pozostawił za sobą była wręcz sielankowa.

    Na prawo droga prowadziła do portu, na lewo zaś wiodła uliczka prowadząca do drogi wgłąb lądu i zapewne do innego miasta.

  2. - Dobra, zabieraj się dzieciaku - mruknęła Vi. Zabrała płócienny plecak, który dostała od Miss Fortune i ruszyła dziarsko w stronę otwartej pustyni, od której cały czas buchały podmuchy gorąca, niosące ze sobą grube ziarna piachu.

    Mijały kanciaste domki wykute w piaskowcu. Ulice nad co poniektórymi zakryte były kolorowymi baldachimami o najróżniejszych, geometrycznych wzorach. Mijały też pojedyncze palmy i jeden stos kompostu, nad którym zebrały się chyba wszystkie okoliczne muchy. Prawdziwy tłok gromadził się w centrum miasta, bo dzień obecny był dniem targowym. Odbywał się jednak daleko od położenia Shiro i Vi, a tej drugiej zależało widocznie na czasie.

    - Musimy znaleźć naszą karawanę. Ta wiocha to Sharn-il, a my zmierzamy do najprawdziwszej Shurimy. Tyle, że musimy mieć eskortę. A nie wiem, czy eskorta jeszcze na nas czeka. Mamy cały dzień opóźnienia - stwierdziła.

    Nieliczni, którzy byli poza targiem przyglądali się z zaciekawieniem Vi i Shiro. Nie dochodziło jednak do żadnych interakcji. W końcu dotarły do obozowiska, już niemal na samej pustyni. Były rozłożone namioty, były wielbłądy pijące zamuloną wodę z wąskiego kanału.

    - Te, Shiro - odezwała się Vi. - Widzisz tą dziewczynę, o tam? Taką w pustynnych, kolorowych szatach. To przydaj się na coś i  idź jej powiedz, że już jesteśmy. - Wskazana przez Vi dziewczyna miała zakryte usta w celu ochrony przed wiatrem. Rozmawiała z kimś, kto żywo do niej gestykulował.

  3. Mężczyzna spojrzał w stronę krzaków.

    Jego czarny płaszcz zaczął się rozwiewać, jakby był zrobiony z materii połączonej z dymu i piasku. Chwilę później rozwiała się także jego twarz, aż w miejscu w którym stał nie został po nim ślad.

    Podążał za nie-do-końca-tajemniczą kobietą po czym zatrzymał się tuż przed nią i zmaterializował.

    - Nie podoba mi się sposób w jaki wykorzystujesz swoje umiejętności.

  4. Rano Shiro obudził wstrząs.

    Lekki co prawda, ale wciąż wstrząs. Vi zeskoczyła z pryczy i spojrzała przez bulaj.

    - Wygląda na to, że ta ruina faktycznie szybko pływa. Jesteśmy na miejscu - stwierdziła pod nosem.

    I faktycznie, po wyjściu na pokład Shiro i Vi powitało jasne słońce. I było to bardzo gorące powitanie.

    Aż po horyzont ciągnęły się piaski pustyni.

    Pomost do którego dobili wznosił się metr nad piękną, przejrzystą wodą. Cudowny kontrast do zamulonej zatoki Bilgewater. Pomost prowadził dalej do skalistego podłoża, nad którym wznosiło się kilka budynków w kształcie kostek, połączonych ze sobą różnokolorowymi baldachimami - dla zapewnienia cienia.

    Niewielu ludzi było na uliczkach miasta. Jeden z ludzi odziany w pustynne szaty szedł, prowadząc muła na sznurze.

    - Oto i cel podróży - rzekł kapitan. - Zrobimy załadunek i lada chwila odpływamy.

    - Jasne. Dzięki za podwiezienie - rzuciła Vi i zeszła z trapu na ląd.

     

  5. - Anno - poprosił Finn, patrząc na spłoszonego łowcę ze stoickim spokojem. Ach, magia? Może być. Kimkolwiek był jej użytkownik, zachował się naiwnie. Zwykły człowiek po tej stronie świata powinien wzbudzać zdziwienie. A jeśli wzbudzał zdziwienie, należało najpierw dowiedzieć się, kim jest. A potem wykorzystywać przeciwko niemu magię.

    - Kobieta. Ale nie człowiek. Półbóg. Związana z chaosem. Marna próba zajęcia sobie wieczoru czyimś kosztem - wyrecytował Finn Morven.

  6. Vi ruszyła w kierunku statku, na którym już uwijali się marynarze (bądź piraci).

    - Dzięki, Fortune - rzuciła Vi, patrząc na piratkę bez wyrazu i bez cienia wdzięczności.

    - Nie ma za co, Vi... - westchnęła Miss Fortune. - Wiesz przecież, że nie robię tego za darmo.

    Vi kiwnęła głową. Kotwica podniosła się i statek odbił od brzegu i popłynął w stronę przejaśnienia, zostawiając Sarę Fortune samą w komorze jaskini.

    Już wkrótce wypłynęli na pełne morze. I wszystko byłoby w porządku, poza bolesnymi obtarciami i chorobą morską. Już po kilku minutach kołysania Shiro odkryła, że musi oddać cześć morzu. Vi zresztą też pozieleniała i przez dobre pół godziny była przewieszona przez burtę i wstrząsana torsjami ku uciesze marynarzy.

    - Zamknąć mi się, bo nie ręczę za siebie! - krzyknęła i ponownie zwymiotowała.

  7. Po kolejnych, uciążliwych minutach marszu tunel zakończył się, wychodząc na ogromną, jaskiniową komorę. Zanim jeszcze tam dotarły, słychać było plusk wody - była to bowiem zalana komora, a wyjście było akurat na wysokości tafli wody. Od skalnej półki, która była niewielkim kamiennym podestem odchodził długi pomost, na jego końcu zaś przycumowany był statek ze złożonymi żaglami.

    - Serio? Fortune, ile my tym będziemy płynąć na kontynent? Ja rozumiem, że teraz jestem niewdzięczną... No, ale obawiam się, że zdążą nas dogonić. Albo że zdążymy się zestarzeć zanim dobijemy do brzegu.

    - Ech, Vi. jesteś cholernie krótkowzroczna. Są dwie opcje: technologia, albo magia. Zgadnij, które z nich napędza statek? - zapytała Kapitan Fortune, trzymając się pod boki. Była widocznie dumna z siebie. - No, ruszać tyłeczki w troki i jazda.

  8. Morven wezwał Annę, dziewczynkę z czasów wiktoriańskich. Umarła na zapalenie płuc wiele lat wcześniej i zawsze uważał, że była zabawna. Dlatego lubił jej towarzystwo.

    - Ach, tak? - zapytał. Nikt oprócz niego nie mógł jej zobaczyć, choć wszyscy mogli wyczuć jej obecność. Gdy tego chciała.

    - Nie, Anno. Jedyne podobieństwo między tym jeziorem, a Tamizą jest takie, że są wypełnione wodą. Chociaż w przypadku Tamizy nie wiem, ile procent jej zawartości stanowi woda. myślę, że mało. Obrażasz się? Jak uważasz.

  9. W środku nie było już gości, był natomiast gospodarz razem z dwójką młodszych ludzi - zapewne pracowników gościńca. Najstarszy mężczyzna z wyłysiałą głową darł się, żywo gestykulując - to po tym Rennard poznał, że jest gospodarzem. Pozostała dwójka, mężczyzna i kobieta w szarych, prostych szatach kiwali głową, przytakując mu.

    - ...I wezwij strażników, ale natychmiast, Mii! - warknął, a kobieta oddaliła się pospiesznie z przerażeniem na twarzy i wyszła z lokalu.

    A oto, czym spowodowane było zamieszanie.

    Gospodarz stał nad zdekapitowanymi zwłokami yordla. Po ubraniu Rennard poznał, że był to jeden z klientów gościńca. Stary mężczyzna dopiero teraz zwrócił uwagę na zabójcę.

    - Czego pan tu szuka? - zapytał.

  10. - I żeby udowodnić im, że nie jesteś słaby błagasz o pojedynek bezbronnego człowieka, nad którym masz przewagę w postaci kłów i pazurów. Brzmi jak plan - skomentował Morven, nie odwracając się do szczeniaka i nie zaszczycając go spojrzeniem. - Moja odpowiedź wciąż brzmi: nie. Odejdź.

    W oczach Finna Morvena chęć pokazania się była czymś absolutnie w porządku. Gorzej, kiedy ktoś nie potrafił sam sobie zapracować na społeczne uznanie.

  11. Kapitan Fortune zachichotała i była to jedyna odpowiedź jakiej udzieliła na pytanie Shiro.

    Droga tunelem przebiegała w milczeniu. Od czasu do czasu Fortune wtrąciła coś od siebie, jak na dobrego przewodnika przystało, ale Vi widocznie nie chciało się odpowiadać. Była w tylko trochę mniej złym humorze niż poprzedniego dnia.

    Tymczasem obtarcia stóp zaczynały coraz bardziej doskwierać. Przy każdym ruchu Shiro czuła pulsowanie, a przy każdym kroku miała wrażenie, że coś zajadłego gryzie ją w zranione miejsca.

    Tunel w pewnym momencie zniżył się tak bardzo, że musiały iść zgięte wpół. Przez otwory w ścianach prowadzące do dużych i małych komór jaskini słychać było kapanie wody i stukanie pojedynczych kamieni. Momentem kulminacyjnym było przejście przez otwór tak wąski, że trzeba było się położyć na podłodze. Vi musiała zdjąć rękawice i osobno je przeciągać. Fortune szła ostatnia, bo - jak złośliwie stwierdziła - ktoś musiał wytrzeć podłoże, żeby nie musiała się zanadto brudzić.

    Stało się tak ciasno, że wszystkie trzy uczestniczki wyprawy przemierzały tunel podpierając się rękami.

  12. Nikogo nie było w samym ogrodzie, ale od gościńca słychać było gwar. Nie zagłuszał go ani mały strumyk płynący przez ogród, ani liście drzew szumiące na wietrze.
    Sam ogród otoczony był dwumetrowym murkiem skonstruowanym z nieregularnych kamieni. Zza niego widać było dachy sąsiednich budynków. Droga ucieczki utrudniona była przez to, że niewiele elementów składowych ogródka mogło się nadać na kryjówkę - nawet chwilową. Drzewka były małe, podobnie jak rzeźby. A oczko wodne, cóż... było oczkiem wodnym.

  13. Okno było zamknięte, tak jak wszystkie pozostałe w domu. Ale oględziny ciała wskazywały na to, że cokolwiek dokonało dekapitacji, było dość tępe. A w każdym razie zbyt tępe, aby odciąć głowę za jednym zamachem - rana była bowiem postrzępiona.

    Obok głowy wykrzywionej w grymasie przerażenia leżała karteczka - biały, czysty kawałek papieru zapisany czarnym atramentem - niestety, pismem ioniańskim, którego Rennard nie mógł odczytać.

  14. Odwrócił się powoli w stronę strażnika. Zmarszczył brwi,jakby chciał zganić chłopaka. Wciąż trzymał dłonie w kieszeni. 

    - Dlaczego celujesz do mnie z broni palnej? - zapytał spokojnie. - Celując do mnie z broni, sugerujesz, że jesteś gotów mnie zastrzelić. Nie chciałbym zinterpretować twojego działania pochopnie, ale na to wygląda. Odłóż broń, to zapomnimy o całej sprawie, i... Na mą duszę, odwróć się, człowieku! Szybko, ratuj życie!

    Oczywiście, zadbał o to, aby za strażnikiem ktoś stał.

    Cień z nieprzeniknionej ciemności. Zupełnie nieszkodliwy, jeśli nie licząc siły psychologicznej. Morven wiedział, jak takie tanie sztuczki działają na ludzi.

    W momencie w którym strażnik zajęty byłby cieniem, on postanowił się oddalić.

  15. Rudowłosa kobieta otworzyła wąskie drzwiczki, wyglądające jakby prowadziły do zwyczajnego, nieco walącego się domku. W środku zresztą jakaś kobieta stała przy palenisku mieszając zawartość garnka, a dwójka jej dzieci goniła się w pokoju obok. Wszyscy zamarli widząc Kapitan Fortune, która w praktyce rządziła Bilgewater, Różowowłosą dziewczyną z wielkimi, mechanicznymi rękami i do tego całkowicie niepozorną Shiro.

    - Nie przeszkadzajcie sobie - machnęła ręką Fortune. Podeszła do cienkiego i wytartego dywanika w przedpokoju, podniosła go i szarpnęła za kołatkę wsadzoną w deski podłogi.

    Podniosła klapę i wskoczyła do środka. Zanim Vi i Shiro usłyszały uderzenie, czy raczej plusk, minęły dobre dwie sekundy. Było wysoko.

    - Ostrożnie, można się poślizgnąć - ostrzegła Fortune z dołu. Jej głos odbił się echem.

    Vi wskoczyła zaraz za nią i wylądowała ciężko na błotnistym podłożu.

    Shiro poczuła zimno bijące od litych skał wewnątrz naturalnie wyrzeźbionej przez wodę jaskini. Jej nogi były po kostki w wodzie, co przypomniało dziewczynie o nabytych poprzedniego dnia obtarciach dużego palca i pięt. W środku panowała nieprzenikniona ciemność, dopóki Fortune z sykiem nie odpaliła pochodni.

    Tunel był wąski i gwałtownie się obniżał. Czerń przed nimi przypominała gardło olbrzymiego, skamieniałego stwora.

    - Nie boicie się chyba ciemności, prawda? - zapytała słodko Sarah.

     

  16. Spotkanie nie poszło zbyt dobrze.

    Klucz oczywiście pasował do drzwi niewielkiego, urokliwego domku w którym mieszkała Shing. Problem polegał na tym, co Rennard zastał w środku.

    Zamiast chętnej, przemiłej panienki zastał bowiem jej trupa. I była to wyjątkowo niechlujna kompozycja.

    Już od progu powitał go smród krwi. Coś, co jest szczególnie rozpoznawalne dla kogoś zawodowo zajmującego się utylizacją niewygodnych osób. Dalej było gorzej - zwłoki leżały w kałuży krwi, która zdążyła się rozrosnąć od małego stoliczka aż do ściany przeciwległej do okna. Trup wciąż trzymał kurczowo stłuczoną filiżankę herbaty.

    Głowa leżała na półce, pośród różnych, drewnianych figurek. Z półki również lała się krew. Oprócz ciała w domu panował idealny porządek i nie było absolutnie żadnego śladu włamania.

×
×
  • Utwórz nowe...