Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Komnaty Wielkiego Taktyka znajdowały się na szczytowym piętrze pałacu. Aż dziw brał, że dziadkowi z kulawą nogą chciało się codziennie pokonywać taką ilość schodów. Z drugiej strony, stary piernik zawsze uchodził za ekscentryka i miał swoje dziwaczne przyzwyczajenia.

    Na przykład to, że w przeciwieństwie do większej części szlachty nie opływał w luksusy, a prowadził prawdziwie targoński tryb życia. Widać to było od razu po wejściu do jego 'apartamentów'. No i mimo bycia ważną osobistością, nigdy nie zatrudniał straży.

    - Wejść - oznajmił, kiedy rozległo się pukanie. Siedział na twardym fotelu, trzymając w dłoniach książkę. Na drewnianym biurku pod podłużnym oknem siedziało ptaszysko generała Swaina. Olbrzymi i paskudny, sześciooki kruk.

    Starzec podniósł głowę.

    - Słyszałem, DeWett, że nie wszystko poszło po twojej myśli, co? Melduj. Chcę wiedzieć w jakich okolicznościach zginął ten stary cep - odezwał się zachrypniętym głosem.

  2. - Yhy. - Vi kiwała powoli głową, patrząc na Shiro. Wysunęła się z łóżka i usiadła na jego skraju. - Dobra, czekaj, czekaj. Okej. Śniło ci się coś. Znaczy twój chłopak ci się śnił. I z niewiadomych przyczyn kazał jechać na północ. Na północy jest ta, no. Ionia. Ale my płyniemy na zachód, do Shurimy. Musimy tam płynąć po dziennik. Nie wiem co ma na myśli martwy Ez, ale dopuszczasz do siebie myśl, że to nie miało żadnego głębszego znaczenia, nie?

  3. - Bosko - mruknęła bez przekonania. Czyli wprost przeciwnie. Vi przetarła twarz i podrapała się po głowie. Zamrugała kilka razy i spojrzała na Shiro. Zmarszczyła brwi, patrząc na nią podejrzliwie.

    - Wyglądasz, jakbyś chciała ze mną o czymś gadać. Z góry ostrzegę - jak chcesz spytać o to, kto mi się podoba, jaki jest mój ulubiony zespół albo kolor, wywalę cię przez okno. I nie obchodzi mnie, że jest za małe. Wylecisz razem z ramą - powiedziała, celując w nią palcem.

  4. - Pozwalam ci odejść - rzekł łaskawie wariat. - Ale spotkamy się, o tak. Grande finale, wszystko dopięte na ostatni guzik! Pokażę ci wyższość sztuki nad automatycznym procederem, jakiego dopuszczasz się sięgając ostrza! -  Chciał podrzucić pistolet, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem. Broń wystrzeliła trzy razy w losowych kierunkach, niemal trafiając zarówno właściciela, jak i samego Rennarda. Zamaskowany chwycił broń pewniej, zachichotał nerwowo, ukłonił się nisko i... odwrócił w stronę ogrodzenia, a potem rzucił się biegiem w jego stronę. Wiał, a ze względu na długie kończyny przeskakiwanie nad żywopłotem szło mu łatwiej niż posiadaczowi standardowej długości nóg.

  5. Okno było zaparowane i bił od niego chłód nakazujący natychmiast wrócić do łóżka. Ale widok... Tak, widok zasługiwał na chwilę w zimnie. Karczma znajdowała się nadzwyczaj wysoko, przez co widać było dachy budynków niżej. Słońca nie było jeszcze widać, ale niebo poszarzało, zapowiadając jego rychłe pojawienie się.

    - Te, dzieciaku - odezwał się rozespany głos. Vi jęknęła, przeciągając się strzeliły nierozruszane kości. - Która godzina?

  6. - Nie ma tu morderców. Jest artysta i jest lalka. Zgadnij, kto jest lalką - odpowiedział zamaskowany typ, ostrzegawczo celując w Rennarda. - To było prawie udane przedsięwzięcie, choć z bólem serca przyznaję, że nie z twojej winy było tylko prawie udane. Możesz zejść ze sceny. No już, sio - rzekł. Jedna ręka wycelowana była wciąż w młodego zabójcę, druga wykonała gest serwowany zazwyczaj czemuś, co plącze się pod nogami.

  7. Nie odpowiedział, jakby nie rozumiał jej słów. Wyglądało na to, że nastawiony jest jedynie na przekaz, a niewidoczna teraz błona nie przepuszczała dźwięków.
    Fale nagle wzmogły się, przewracając Ezreala. Wyglądało na to, że zadziałał prąd wsteczny, bo bezlitośnie wciągnęły go z powrotem do wody mimo desperackich prób dopłynięcia do brzegu. W momencie kiedy dłoń chłopaka zniknęła pod powierzchnią wody, sen został przerwany.

    Shiro znów była w pokoju, pod kołdrą. Łóżko obok spała chrapiąca Vi. Zaczynało świtać.

  8. Strzał był celny - prosto w serce. Krwi też było mało. Z rany uleciał fioletowy dym przepełniony iskrami. Wydawało się przez chwilę, że owe iskry mają stworzyć jakiś miraż, czy obraz. Skończyło się jednak na dźwięku podobnym ulatującemu z balonu powietrzu i opadnięciu iskier.

    - Niech to... Niech to! - syknął męski głos gdzieś z boku. Słychać go było aż nazbyt wyraźnie.

    Stał kilkadziesiąt metrów dalej, przypatrując się scenie z opuszczonymi rękami. W jednej z nich trzymał biały pistolet, z drugą coś było mocno nie tak. Podobnie jak z całą jego nieproporcjonalną sylwetką. Był zdecydowanie zbyt... długi. A na twarzy miał białą, kanciastą maskę. Dziwny złodziej zleceń wyprostował się i pogładził palcami podbródek maski.

    - Chociaż... Patrząc na to z tej strony, widzę dramatyzm.

  9. Grubas odwrócił się w stronę krzyku. Pierwszą emocją jaka pojawiła się na jego twarzy, było bezgraniczne zdziwienie. Zaraz potem zdziwienie zniknęło na korzyść strachu.

    - Straż! Straaaż! Kto go tutaj wpuścił? Natychmiast do mnie, straż! - wrzasnął i odwrócił się, żeby wrócić do środka dyliżansu.

    I wtedy w krótkim momencie wydarzyło się kilka rzeczy.

    Pierwszą i najmniej ważną, był woźnica który dał nogę w stronę pałacu.

    Drugą było ucichnięcie Selvo. Na samym początku Rennard zaczął podejrzewać, że szlachcic zobaczył coś niezwykle szokującego we wnętrzu pojazdu. Z błędu został wyprowadzony, kiedy grubas przechylił się do tyłu, stoczył ze schodków i wylądował bezwładnie i z hukiem na żwirze, z dziurą w klatce piersiowej.

    Trzecią rzeczą był dźwięk przeładowywania magazynka. Cichy i dyskretny, ale słyszalny dla ucha zawodowego zabójcy.

  10. Szczęście znów zaczęło mu sprzyjać, bo krótko po wtargnięciu do ogrodu usłyszał hałas za ogrodzeniem i szczęk otwieranej bramy.

    Na podwórze wjechał dyliżans ciągnięty przez cztery kare konie. Woźnica zatrzymał pojazd niedaleko schodów i fasady budynku, po czym zeskoczył ze skrzyni, zdjął składane schodki, podstawił pod drzwi dyliżansu i je otwarł.

    Ze środka wytoczył się cel. Nie był może tak gruby jak wszyscy opowiadali, niemniej parę kilo mógłby zrzucić. Ubrany w ubranie mające na celu budzić zachwyt bogactwem, wyglądał jak pisanka.

  11. Nie obeszłoby się bez koszmaru sennego, czy też krótkiego wystąpienia martwego chłopaka.

    Shiro tym razem stała nad morzem. Bryza targała jej ubraniem, przenikając przez nie aż do kości razem z wilgocią i zimnem. Piasek był mokry, a niebo czarne od chmur. Dziewczyna rozpoznała miejsce - to ta sama plaża, na której ocknęła się po katastrofie. Niewielki łuk skalny i zamglona sylwetka Bilgewater w oddali. Tyle, że morze było bardziej zielone niż zwykle. Co gorsza, świeciło niepokojąco.

    Ezreal pojawił się właśnie w wodzie. Wstał nagle, znajdując się zaledwie krok od brzegu. Kiwnął dłonią, aby Shiro podeszła.

  12. Zanim dojdzie do oficjalnego zniwelowania problemu w postaci Petro Selvo, należało dowiedzieć się gdzie takowy przebywa.

    Rennard uchodził za zabójcę profesjonalnego, toteż przed akcją zdobył nieco informacji o celu - między innymi dowiedział się o miejscu zamieszkania.

    Miejscem zamieszkania był olbrzymi, rozłożysty moloch w stylu podobnym bliżej do niczego konkretnego. Olbrzymia brama do ogrodu, olbrzymie okna, olbrzymie drzwi. Właściciel mógł cierpieć na megalomanię.

    Od bramy i ogrodzenia graniczącego z uliczką było pół mili do samego budynku. W samym ogrodzie stały poprzycinane drzewa, był niski labirynt z żywopłotu, parę fontann i - co standardowe dla niepoprawnych romantyków - cała masa krzewów różanych.

    Na samej ulicy krzątało się paru przechodniów.

  13. - Ta - odparła Vi.

    Luksusów nie było.

    Drewniana, nieco przeciekająca balia i rura stercząca ze ściany. Największe wrażenie robiły dwa, kompletnie niepasujące do całej reszty srebrne kurki z wodą gorącą i zimną. Coś takiego nie powinno znaleźć się w Bilgewater.

    Toaleta była podwyższeniem z dziurą, a na przegniłej półce wiszącej na ścianie leżał komplet ubrań - zapewne właśnie dla Shiro.

    Kiedy wróciła do pokoju, Vi już spała, odwrócona twarzą do pościeli i rozwalona w poprzek łóżka.

  14. Jadowity potwór szedł niestrudzenie przed siebie, mijając kolejne korytarze, kolejne sale i przerażonych służących (którzy reagowali na pająka, nie na Rennarda - jego twarz była w Bastionie znana zarówno szlacheckiej części mieszkańców, jak i służącym. Niektórym z tej drugiej grupy aż zbyt dobrze). W końcu wyprowadził zabójcę bocznymi drzwiami na zewnątrz pałacu - stąd to rozciągał się cudowny widok na ponurą, noxiańską panoramę i nieco mniej ponurą dzielnicę Ivory Ward, gdzie gnieździły się wszelkiej maści snoby. W tym zacny ród DeWettów.

    Jeśli Petro Selvo miał gdzieś przebywać w czasie wolnym od egzekucji i różnych swoich lepkich sprawek, to właśnie tam.

    Pająk zawrócił wgłąb korytarza i wkrótce zniknął.

  15. Oddalając się, dobiegł go jeszcze chichot ostatniej z rodu Kythera. 

    Stukot pajęczch nóżek towarzyszył mu jeszcze długo podczas wspinaczki po spiralnych schodach. Czasem schody wychodziły na inne podziemne piętra, spowite cieniem. W końcu jednak Rennard dotarł do drzwi i do kraty, na jego szczęście otwartych. 

    Gdy tylko wyszedł, przesuwając z piskiem ciężkie drzwi, zaatakowało go światło dzienne, bezlitośnie palące oczy. Co za przepiękny, słoneczny dzień w... No właśnie, gdzie? 

    Kamienna, biało-czarna, marmurowa podłoga, kolumny połączone ostrymi, kamiennymi łukami. Obraz któregoś z wielkich snobów na ścianie, stalowe żyrandole na suficie. Nieśmiertelny Bastion. 

  16. - To dobrze ci idzie. Ja ci może jakiegoś logopedę załatwię, co? - fuknęła jeszcze. A potem zamilkła. 

    Przez dwie godziny bezsensownego snucia się po mieście Vi nie odezwała się ani słowem, a kiedy już wróciły do przybytku Fortune, Shiro miała wrażenie że humor oficer nie poprawił się ani trochę. Słowem - wciąż chciała ją zamordować. 

    - Pokój jaśniepanienek jest na pierwszym piętrze - poinformowała kelnerka. Zdawało się, że słowa z trudem przeszły jej przez gardło, a uśmiech palił. 

    Vi ruszyła po schodach, tupiąc tak głośno, jakby zamierzała wybić w nich dziurę. 

    Wskazany pokój miał otwarte drzwi. W środku były dwa łóżka z grubymi, puchowymi kołdrami - a więc niezwykle luksusowe. Ściany były białe, a podłoga z ciemnych desek. Na zatokę wychodziło małe okienko przysłonięte okiennicami. 

    Vi zdjęła rękawice i położyła je pod ścianą, zabierając dość sporo wolnego miejsca. Potem wyszła z pokoju, prawdopodobnie skorzystać z ciepłej wody i zmyć z siebie ostatnich kilka godzin. 

    - Na lewo jest coś w rodzaju łazienki - poinformowała Shiro, kiedy już wróciła, ubrana w proste, szare spodnie i luźny sweter - zapewne podarek od Kapitan Fortune. 

  17. - Tak. Byłaś. Nie powinno. Zachowujesz się jak idiotka. - odpowiadała kolejno Vi na wypowiedź Shiro. Dopiero kiedy ta oznajmiła, że nic już nie powie, oficer odwróciła głowę w jej stronę, zatrzymała się i ze sztucznym uśmiechem poklepała ją po ramieniu. 

    - Świetnie. O to chodziło. Pierwsza twoja dobra decyzja od początku naszej znajomości. A teraz przestań się mazać, bo ci znowu przywalę! - warknęła i kontynuowała taranowanie przechodniów. 

    Wspomnienie o prawdopodobnym, kolejnym ciosie w nos przypomniało Shiro o bólu. Na górnej wardze poczuła napływającą strużkę krwi. 

  18. Cisza. 

    - Mam złą wiadomość, DeWett. Twój skrót nadłożył ci już dwie godziny drogi. I pewnie bym cię pomęczyła, ty mały draniu, ale nie będę ukrywać że twój otyły cel i mnie irytuje. Ciągle tylko wstrząsy i wstrząsy... - Elise zaskoczyła zgrabnie ze swojego tronu i podeszła do leżącego na posadzce zabójcy. 

    - To twój szczęśliwy dzień, parszywcu - powiedziała pieszczotliwie. - Wierzę nie tylko w twój profesjonalizm, ale i to, że zrobisz to wyjątkowo wykwintnie. Tyle, że na rynku już Selvo nie znajdziesz. - Elise przecięła nici krępujące Rennarda. 

    - Korytarzem prosto i w lewo. Znajdziesz schody, dalej już sobie poradzisz. 

  19. - Skoro się boisz, to trzeba było nie ruszać dupska z bezpiecznego Piltover! Czego ty się spodziewałaś? Że wynajmiesz konika, i pojedziesz wesoło ratować swoją blond księżniczkę? JA SIĘ SPINAM? STRACIŁYŚMY DWUNASTU LUDZI, W TYM DOKTORKA! UMARLI, ROZUMIESZ?

    W tym momencie Vi straciła kontrolę nad emocjami, a jej złość sięgnęła poziomu krytycznego. Shiro nagle znalazła się dwa metry dalej, na tyłku, z mroczkami przed oczami. Nerwy jeszcze nie zarejestrowały bólu.

    - Przepadli. A Ty traktujesz to jako świetną zabawę, bo przecież jedziemy ratować boskiego Ezreala. Co tam trupy, chrzanić małego doktorka. Ważne że Ezuś będzie żył! Przecież tylko to się liczy! I frajer do ratowania mojego tyłka. Nie będę twoim frajerem, Shiro  - warknęła. Odwróciła się i nie czekając na odpowiedź dziewczyny, ruszyła przed siebie gniewnym krokiem, nie zważając na skargi popychanych pieszych. 

  20. - I niby ty się z nich wyplątałaś?! - Vi zatrzymała się na środku uliczki, a Shiro niemal na nią wpadła. - Ekscytujące? Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale... JESTEŚ TY W OGÓLE POWAŻNA? Dla ciebie to przygoda, ta? Łiiii, patrzcie, jestem Destino, co za super przeżycie, wpadam cholernej Fortune w łapy, ale hej, nie szkodzi, mam ludzi od ratowania mi tyłka. DOROŚNIJ!

    Vi ruszyła dalej, przy okazji potrącając przypadkowego przechodnia hextechową rękawicą.

  21. Wiercił się i wiercił, dopóki natarczywy, chroboczący dźwięk nie dał mu wyraźnie znać, że coś idzie.

    Coś ze zbyt dużą ilością nóg i chitynowym pancerzem. Coś w liczbie mnogiej. A już najgorzej było, kiedy poczuł delikatne dotknięcie na swojej twarzy... Paskudztwo. Pająk. Dużo pająków. Gdyby Rennard słuchał plotek, nabrałby podejrzeń czyi słudzy po niego przyszli. Ale zanim zdołał się nad tym zastanowić, któryś z wielonożnych sukinsynów go ukąsił. I zapadła ciemność.

    Kiedy się obudził, do jego zmaltretowanej świadomości dotarł najpierw blady odcień zieleni. Potem kształty zaczęły się wyostrzać, ale uczucie podobne do ostrego kaca widocznie nie miało zamiaru go opuścić.

    Był gdzieś w podziemiach, to pewne. Komnata była kamienna, gdzieniegdzie znajdowały się baseny z zastałą wodą, a wszystko porastały - jakżeby inaczej - pajęczyny. I to potworne chrobotanie chitynowych nóżek...

    - DeWett. A to ci dopiero. Co też skłoniło cię do wejścia do kanałów, nieszczęsny pętaku? Jeśli dobrze pamiętam, a pamięć mam świetną, twój ród woli przemieszczać się raczej nad, niż pod. I zwykle się tym szczyciliście - odezwał się damski, zmysłowy głos. Odbił się echem od ścian komnaty, a pierwszym co zobaczył Rennard były świecące, czerwone ślepia.

  22. - Czy wypali, to się jeszcze okaże - fuknęła Vi, widać niezbyt skora do żartów i w wybitnie złym humorze. - Ta, jest ode mnie. A co?

    Miss Fortune spojrzała na Shiro i uśmiechnęła się jadowicie.

    - Nic. Załatwić wam transport? - zapytała niewinnie.

    Różowowłosa spojrzała na nią z wytrzeszczonymi oczami.

    - A czyj łeb za to chcesz? - W odpowiedzi Fortune zachichotała, jakby usłyszała naprawdę dobry żart.

    - Mam przypuszczenia, kto stoi za zamachem na wasze życie. A, a, a! Nie powiem ci tego, póki nie ustalę kto, głuptasku. Załatwię wam pokoje i statek jutro z rana. Idźcie sobie gdzieś pospacerować, no już, sio.

    Vi wyszła, wytargując za sobą Shiro.

    - Masz szczęście, dzieciaku, że zrobiłaś sobie tu koleżankę.

×
×
  • Utwórz nowe...