-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Tak. A teraz się postaraj - rzekł Syd. Jego oczy na krótką chwilę rozbłysły. - I masz iść przy mnie, rozumiesz? Jeśli oddalisz się chociaż na dwa kroki, to przysięgam, że nie zaczekam aż goście wyjdą, żeby cię sprać - zagroził.
-
- Świetnie. A teraz pamiętaj, żeby nic podejrzanego nie mówić. Zaraz zdejmę iluzję dźwiękową, więc ewentualny napastnik będzie wszystko słyszał - powiedział. - Masz się na mnie zdenerwować i najlepiej wykrzyczeć wszystko co o mnie sądzisz, a potem uciec. Tak? - zapytał.
-
- Będziesz udawać, że jesteś sama - odrzekł, tym razem w myślach Jess. - Ja będę niewidoczny, shinigami i demonica spróbują odszukać delikwenta. Po wszystkim go złapiemy i porozmawiamy... - powiedział.
-
- No widzisz. A więc idziemy i zrealizujemy plan - powiedział. Popchnął ją delikatnie w kierunku wyjścia z pokoju.
-
- Znamy się już kilka lat, a ty wątpisz w moje kompetencje? - zapytał, wykrzywiając twarz w zabawny grymas.
-
- Jess... Chodź ze mną na chwilę - powiedział spokojnie. Objął Jess ramieniem i wprowadził do pokoju obok. - Nasz morderca czerpie z zabójstw przyjemność. Oznacza to, że na pewno odważy się zaatakować jeszcze raz. Albo więcej razy. Traktuje to jako zabawę. Pomyśl ilu ludzi możesz uratować. Poza tym... Sądzisz, że dałbym Cię zabić? - zapytał, patrząc prosto w oczy Jess.
-
- Pewnie, że tak. Pytanie, czego nasz gość chciałby. Sądzę, że nie oparłby się pozostawionej wśród ciemności, niewinnej, młodej duszyczce... - spojrzał znacząco na Jess.
-
- Teraz powinniśmy pomyśleć, co można zrobić. Albo... - urwał Syd. Zastawić pułapkę... - rozległo się w głowach wszystkich obecnych.
-
- Nikogo nie zrzucisz ze schodów, nawet jeśli to twoja kontrahentka - odrzekł Syd, całkowicie ignorując spojrzenie Alois.
-
- Ach. W końcu doczekałem się pochwały - zażartował. - Nie. Zniknąłem przy samym wyjściu, wobec czego muszę tam wrócić. Zaraz będę z powrotem - powiedział. I faktycznie, pięć minut później, pięć długich minut przerywanych przytłumionymi wrzaskami i płaczem którejś z dam (a Jess mogłaby przysiąc, że słyszała krzyk Johna Cravena), Syd wrócił z drugiej strony korytarza, poprawiając swój czarny płaszcz. - W drogę - powiedział.
-
- Cicho - szepnął. - To ja. Zastosowałem pewną sztuczkę opierającą się w dużej mierze o lustra. Dzięki temu możemy teraz spokojnie przeszukiwać posiadłość, wiedząc że nasi goście nie będą mieli ochoty na opuszczenie sali gościnnej. Miejmy nadzieję, że nikt nie zejdzie na zawał serca - powiedział do Jess.
-
- No to zaraz im się odechce - warknął Syd, który usłyszał słowa demonicy. - Przepraszam państwa serdecznie, musze udać się na stronę - rzekł. Zniknął w czeluści korytarza. Wrócił dopiero po pięciu minutach, podczas których goście, a zwłaszcza hrabia Clarke zaczęli okazywać zniecierpliwienie całą sytuacją. - Czy coś mnie ominę... - chciał zapytać, ale w tym momencie płomienie w lampach i świecach zamigotały, a na środku pokoju pojawił się snop swiatła. Rozlegly się pełne przerażenia i zarazem zdumienia krzyki. Burza za oknem dodawała całemu zjawisku dodatkowej grozy. Pośrodku snopu światła pojawiła się postać, z każdą chwilą nabierająca ostrości. Po chwili wszyscy goście mogli podziwiać wysokiego jegomościa odzianego w bardzo eleganckie szaty. Nie miał jednego oka, drugie zaś świeciło na żółto. Miał czarne, mokre włosy sięgające ramion i okropny uśmiech pełen ostrych zębów. - Witam, witam moi drodzy! - krzyknął. W tym momencie Syd popchnął Jonathana i Elizabeth, Alois i Lacie w kierunku drzwi wyjściowych, nakazując im opuszczenie pomieszczenia. Pociągnął za sobą Jess.
-
- Tak. Ja będę w stanie - odpowiedziała Arya. Co do zaufania - była pewna, że nad tym się popracuje. W końcu wszyscy tutaj ryzykowali życiem, czemu mieliby sobie nie ufać?
-
Arya skierowała wzrok na Lighta i kiwnęła głową.
-
- Świetnie, ale dla nas nie zawsze to opłacalne.
-
- Wychodzimy z tego dziwnego miejsca - oznajmił mężczyzna niosący kuca.
-
- Ale nie ma szans żeby znaleć oprawcę. A ktoś to zrobić musi. Powinniśmy dobrać się w grupy - powiedział Clarke. Hrabia Craven przyznał mu rację.
-
- Bez oddalania się nie znajdziemy zabójcy. Kiedy burza ustanie, będzie mógł łatwo się oddalić. Wykorzystajmy czas, kiedy mamy nad nim przewagę - odezwał się hrabia Thorne, potężny mężczyzna z siwymi włosami.
-
Mężczyzna spojrzał karcąco na syna. - Rozumiem. Słyszeliśmy niepokojące pogłoski - tu kolejne pełne groźby spojrzenie - o postradaniu zmysłów. - Jest burza - wychrypiała Elizabeth. - Przepraszam najmocniej, że panicza przestraszyłam. W ciemności i jeszcze przy tych grzmotach, błyskawicach... - powiedziała. Craven pokiwał głową. - W takim razie przepraszamy. Ten zgon wszystkich nas przyprawi o postradanie zmysłów.
-
- Niech będzie - powiedziała od niechcenia i wspierając się o ramię Jonathana, podążyła za nim. Podobnie zrobili Syd i Jess. Gdy już dotarli do sali, goście podniesili głowy i od razu skierowali wzrok na Elizabeth. - Panienka dobrze się czuje? - zapytał Pan Craven.
-
- No to chodźmy - rzekł Syd. Elizabeth nie była tak bardzo przekonana. - Ale teraz nie tylko on o tym wie. Oni już też. W dodatku ta blizna... - przejechała palcem po szyi - jest widoczna.
-
- Powiedziałem, środki zapobiegawcze. A teraz przedstaw nam ten pomysł łaskawie - rzekł Syd.
-
- Tylko Cravena? Zdajesz sobie sprawę z tego, że tam zapewne już wszyscy urządzają polowanie? - zapytała. - A jak tak tylko napomknę... Jeden trup starczy, żniwiwarzu. Mam nadzieję że twoje metody ograniczą przyrost nieboszczyków - wtrącił się Syd.
-
- Craven mnie widział. Teraz już pewnie wszyscy wiedzą o tym, że przez chwilę byłam martwa - wyjaśniła. Spojrzała na gojące się już ślady ugryzienia na ręce Jona. - Ojej. Naprawdę przepraszam.
-
- Proponuję iść i wyjaśnić zamieszanie gościom, zanim zaczną na dobre rozchodzić się po całym domu, szukać śmierci i rozpowiadać plotki o panience złaknionej krwi - odrzekł. Elizabeth zbladła. - Nie pójdę tam.