Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Zostanę. Dzięki za uwolnienie - odpowiedziała. Z ulgą powitała wilki i nie zdołała ukryć uśmiechu. Uśmiech wywołał też atak wilkołaków na łowców. 

    - Usiądźcie, proszę - powiedziała do wilków. - Dziękuję, że przyszliście. Tak, wygląda na to, że jestem istotnie wiedźmą, więc najprawdopodobniej stoimy po tej samej stronie barykady. Ale chyba osiągnęliście lepszy wynik, bo mnie ścigają ledwie od... Wczoraj. 

  2. - Nienajgorzej. Ciesze się, że skończyło się Kessel, choć czuję, że będzie mnie prześladowało po nocach. A teraz idź już. Jest późno, a jutro z rana trzeba nam wstać - odpowiedziała, wstała i wypchnęła Zabraka na zewnątrz, przy okazji dając mu całusa w policzek zanim zamknęły się drzwi. 

     

    Oddział ruszający na misję składał się z dziesięciu żołnierzy, Pratimy, Mistrza Skywalkera, Sehtet i - co najciekawsze - Izefeta. Ani jeden ani drugi z Mrocznych Jedi nie dostał jednak miecza, ani żadnej innej broni, co było warunkiem ich wylotu na Nal Hutta. Podróż trwała kolejne dwa dni. Mistrza prawie nie było widać, tak samo jak jego akolitki znanej już Katerowi. Dobry humor dopisywał chyba tylko Izefetowi, mimo że był darzony szczególną nieufnością. 

    W końcu jednak wylądowali. 

    Nal Hutta nie zmieniło się zanadto od ostatniego pobytu Katera. Targi, szum, smród, niewolnicy i nielegalne biznesy. Bogactwo kontrastujące ze skrajną biedą. Paskudna, żółta atmosfera i bagnista ziemia. 

    I wszyscy zmierzali w stronę domu Sehtet. 

    - Wiem, że znajdzie sposób, żeby się z tobą skontaktować - poinformował Jedi, idąc obok Katera. Wszyscy byli incognito, żeby wtopić się w tłum. Żołnierze nie mieli jednolitych mundurów i ubrani byli jak zwykli najemnicy. Nie trzeba było długo czekać, by w głowie Zabraka odezwał się - po raz pierwszy od paru dni - głos. Ten głos. 

    Mów mu wszystko, co ja ci powiem. To Jedi? Wyczuwam go. Wyczuwam was wszystkich. Każ dziewczynie prowadzić was do jej domu. W pierwszym pomieszczeniu od wschodu w ścianie jest pęknięcie. Bardzo wąskie pęknięcie. Idźcie tam i zniszczcie ścianę. 

  3. - Ja też lecę. Powiedziano mi, że jestem tam potrzebna, bo wrócimy do mojego domu. Wydaje mi się, że... Wiedzą więcej niż się wydaje, albo się domyślają. Ten Jedi na pewno - odpowiedziała, odkładając książkę. - Rozmawiałam z tym kimś. Mówi, ze... - Rozejrzała się za kamerami, których w pokoju nie było, w przeciwieństwie do pokoju Katera. - Że jeśli leci z tobą tak wielu innych, musisz udawać przed nimi, że nic nie wiesz. Że nie wiesz, że skończy się jak się skończy i że powinieneś zrzucić winę na barki tego kogoś. Nie zdradzono mi, co to ma być, ale powiedziano, że już wiesz - stwierdziła. Chodziło o fakt tego, że ktoś musi zginąć, aby tajemniczy nauczyciel ożył.

    Sehtet popatrzyła na Katera pytająco.  

  4. - Nie, ja się bardzo cieszę. Właśnie przeklinałam tych miłych panów, ponieważ chcieli mnie zabić, co uważam za niesprawiedliwe, jako że odpowiedziałam na wszystkie ich pytania. Niekoniecznie zgodnie z prawdą - odparła, ostatnie zdanie mówiąc szeptem, żeby usłyszała tylko kobieta. - Niemniej dobry wieczór, jak zdrowie? Są państwo wilkołakami? - zapytała. Wciąż lepsze wydawało jej się to, niż towarzystwo paskudnych typów. Ponownie spróbowała wezwać coś, co mogłoby jej pomóc. Najlepiej coś szybkiego, co mogłoby zaszkodzić łowcom. Zastanawiała się nad sposobem przekonania nowych na scenie aktorów, żeby jej pomogli. 

  5. - Silne przeziębienie, moja droga - określiła pani Sproude, pielęgniarka w średnim wieku. Obecność wielkiej wrony na parapecie widocznie wybijała ją z rytmu. Przebadała dziewczynę, a potem westchnęła głęboko i podkręciła głową. 

    - Jak najprędzej musisz wrócić do domu. Ciepłe kąpiele, gorące wywary, płukać gardło wodą z solą i pić napary z szałwii. Wyślę depeszę, a tymczasem pójdziesz do izolatki. Wieczorem powinni cię stąd zabrać - oznajmiła i poprowadziła Ruby do rzeczonej izolatki. 

    Wieczorem rzeczywiście była już w domu i leżała w łóżku. Ogień w kominku płonął, a Isleen siedział w nogach łóżka i czytał książkę. Co ciekawe, siedział w ludzkiej postaci, ubrany w białą koszulę i czarne spodnie. Stopy miał bose, a resztę ubran które sobie sprawił schował pod łóżkiem. W tej formie prezentował się bardzo... Korzystnie. 

    - Więc dzisiaj też widziałaś tego szarego?

  6. Zacisnęła zęby, czując nacięcie na ramieniu. Jeszcze trochę i  szkliwo popęka... Zabijać? Zamiast uczciwie spalić ją na stosie, posłużą się kimś innym, żeby dokończyć sprawę? To dopiero paskudne podejście. Saskia zaczęła się bać. Naprawdę bać. Miała nadzieję, że tajemniczy specyfik szybko odpuści i będzie mogła korzystać z umiejętności, a także - co byłoby bardziej korzystne - że typy sobie pójdą. 

    - O, tak. Wszystko przez te paskudne kobiety - stwierdziła sarkastycznie. - Pozwolę sobie zatem w inny sposób uprzykrzyć wam życie. Do tego nie potrzebuję co prawda czarów, ale bywa, że takie rzeczy się sprawdzają. Przeklinam was w związku z tym, wszystkich i każdego z osobna, żeby woda wypełniła wam płuca, ogień spopielił ciała i wszystkie demony świata żeby przyszły się o was upomnieć. Jeśli nie one, to zrobię to ja. Nie macie pojęcia ile można zrobić będąc martwym, ale ja wam to pokażę! Cała wasza trójka będzie błagała o śmierć! A jeśli nie będę mogła osobiście rozerwać waszych gardeł albo wepchnąć głów pod wodę, zrobi to ktoś inny! - Ostatnie słowa już krzyczała, nawet nie kryjąc swojej złości, a na końcu splunęła w ich stronę, żeby przypieczętować klątwę. Oczywiście nie było w tym czarów, ale ostatnia, złośliwa satysfakcja. Saskia spróbowała skupić się i przyzwać najbliższe zwierzęta.

  7. - Ponieważ "osoba, która sprawi, że będę silniejszy" brzmi jak ktoś, kto nieźle się zna na Ciemnej Stronie Mocy. Dlatego - odparła jeszcze Pratima, nim zniknęła za rogiem korytarza.

    W drodze do pokoju znajomej nikt nie przeszkadzał Katerowi. Żaden strażnik ani żołnierz, choć paru go mijało i większość przyglądała się z zaciekawieniem. Nie było najwyraźniej takiej potrzeby, o czym świadczył najlepiej bogaty system monitorowania i system alarmowy, który Zabrak widział. 

     Sehtet natomiast siedziała w pokoju i czytała prawdziwą, papierową książkę. Okładka mówiła, że traktuje ona o przyrodzie Felucji. Kiedy drzwi się rozsunęły, podniosła głowę i posłała Zabrakowi radosny uśmiech. 

    - Już po? Wyglądasz na całego. 

  8. - Tak, tak, zauważyłam. Powiedziałam już jaśnie bardziej łaskawemu Cedrikowi, że byłam ciekawa co się z nimi stało. Nie powiedziałam natomiast, że pomagam za darmo. Z czegoś trzeba żyć. Wracając do wampira: Nie lubię, kiedy ktoś niszczy to, co zrobiłam. Dlatego też nie lubię wampirów i nie lubię wilkołaków. Szaleńców i wiedźm... Niech będzie, też nie lubię. Cała czwórka potrafi nieźle przeszkodzić w pracy. Mówiłam też już jaśnie łaskawemu Cedrikowi, że istotnie znam tegoż wampira, a poznaliśmy się kiedy chciałam go zabić. Chciałam, nie zawsze jest łatwo. Tak wyszło, że ustaliliśmy, że - mając wspólny cel, to jest zapolowanie na morderców staruszków, zamiast próbować się zabić będziemy współpracować, a potem każde pójdzie w swoją stronę. I tak byśmy zrobili, ale ktoś nas ubiegł - odpowiedziała spokojnie. - A teraz ten ktoś zapolował na mnie. Co za niefortunny ambaras. 

  9. - Niestety, nie tylko ja. Ale to oznacza, że będziemy mieli lepsze towarzystwo, bo przecież im więcej uczestników, tym raźniej - odparła, mrugając do Katera. Oczywistym było, że Pratima wie, jak bardzo jest to dla Zabraka niekorzystne, dlatego też pozwoliła sobie na żart. - I mnie również miło wiedzieć, że udało ci się przetrwać Ruusan. Z tego co słyszałam, przetrwałeś znacznie więcej od naszego spotkania. Co ja robiłam? Cóż, miałam parę spraw do załatwienia. Na całą Galaktykę jest tylko Mistrz Luke i jego trójka akolitów. To mało, żeby ogarnąć cały bałagan, jaki obecnie się dzieje, dlatego też jesteśmy dosyć zajętymi ludźmi. Tym większe to dla ciebie wyróżnienie, że Mistrz traktuje twoją sprawę tak bardzo poważnie - stwierdziła, szczerząc się swoim ostrym, zębatym uśmiechem. - Jutro z samego rana. To znaczy statek startuje z sektora drugiego na lądowisku o godzinie szóstej, do tego czasu masz prawie wolne. Pod wieczór chyba jeszcze Mistrz zaprosi cię na rozmowę, ale póki tego nie zrobił, masz wolne. Sehtet mieszka piętro wyżej. - Mrugnęła, odwróciła się i odeszła. 

  10. - Witam wszystkich serdecznie - odparła, kiwając każdemu głową i grając jakby właśnie znalazła się na ognisku, a nie wśród typów, które miały wobec niej wybitnie nieprzyjazne zamiary. Saskia doszła do wniosku, że "inne usługi" raczej nie wchodziły w grę, ze względu na jej wybitnie niekobiecą sylwetkę i że piękny gość bez blizn i o nieskazitelnej (paskudztwo) urodzie musiał chyba wysilić wyobraźnię. Z jednej strony granie dobrego gliny, z drugiej strony sugestywne wypowiedzi. W przesłuchaniach chyba nie mieli wielkiego doświadczenia. Saskia uśmiechnęła się słodko. 

    - A właśnie na zielarstwie znam się bardzo dobrze. Jeżdżę i pomagam ludziom, oczywiście bezpłatnie. Pomagam uśmierzyć bóle kostne, reumatyczne, czasem nawet przewlekłe choroby. Cóż, tym razem zaprowadziło mnie to całkiem daleko, choć przyznam, że właśnie chciałam odwiedzić morze północne. Są tu całkiem urokliwe klify, ale jeśli mogę coś polecić, polecam wschód, a nie zachód słońca z perspektywy klifu. O wiele bardziej pokazowe, nawet jeśli słońce nie wygląda zza morza. 

     

  11. W pobliżu nie dało się wyczuć form wrażliwych na Moc. Zbyt wiele warstw durabetonu, durastali i innych sztucznych, promieniujących  materiałów zakłócała przepływ Mocy, przez co odczucie nawet Izefeta było tak niejasne, że gdyby Kater nie wiedział o jego obecności, nie mógłby go znaleźć.

    Dwie godziny później rozległo się pukanie do drzwi. 

    Zaskoczeniem dla Katera mogła być obecność nie Luke'a, nie rebelianckich żołnierzy, nawet Sehtet, a znanej mu z Ruusan Togrutanki - Pratimy. Pratima wyglądała całkiem radośnie, nawet posłała mu wesoły uśmiech. 

    - Los bywa przewrotny, co? Przychodzę z dobrą wiadomością. Twoja pierwsza misja odbędzie się na Nal Hutta, na które tak bardzo chciałeś lecieć  - poinformowała. 

  12. Średnia nagroda jak za współpracę. Saskia zacisnęła zęby żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku, nie skrzywić się, a przede wszystkim go nie opluć. Przełknęła jęk i odetchnęła, zamierzając mówić dalej. 

    - Nauki? To już nie ma osób z naturalnym talentem... Sir? - zapytała. - Do wszystkiego co umiem doszłam sama i za pomocą książek i notatek. Książki w większości już nie istnieją po najeździe jakichś łowców czarownic, którzy wszystko to spalili. Proszę sobie wyobrazić, ile wartościowej wiedzy poszło z dymem. No dobrze, była też taka osoba. Miejscowa zielarka z drygiem do magii, daleko na wschód stąd. Ona akurat nie poszła z dymem, umarła na serce - odpowiedziała. - Sir. 

  13. Luke nie spuszczał wzroku z oczy mężczyzny. Zupełnie jakby czytał w jego głowie, choć to oczywiście nie było możliwe. Kiedy Kater zakończył, Luke pokiwał głową. 

    - Zostaw Bena Solo w spokoju, Kater - powiedział twardo Luke. - Sądzę, że to wystarczy na tę chwilę. Mam rację? - zapytał, patrząc na Generał. Kobieta kiwnęła głową w głębokim zamyśleniu. 

    - Na razie tak - potwierdziła. Oboje wstali z miejsc i zwrócili swoje twarze ku Zabrakowi. 

    - Wrócisz teraz do siebie. Odpocznij, zjedz coś. Wieczorem zostaniesz poinformowany co postanowiliśmy, a teraz trzeba się naradzić. Decyzja nie należy tylko do nas - poinformował mężczyzna. 

  14. - Nazywam się Saskia Villen - zaczęła, ważąc w głowie każde słowo nim przedostało się przez jej usta. - Nauki wiedźm? Nie wiem o co chodzi, sir. Ja tylko znam parę sztuczek, to wszystko, sir. To nie są jeszcze prawdziwe nauki wiedźm, sir. Przybyłam tam z tym całym wampirem, ponieważ byłam ciekawa co spotkało parę nieszczęśników, którzy nagle zniknęli. Na szczęście już wiem, sir - odpowiedziała, celowo na końcu każdego zdania dodając "sir". - Oczywiście, że się znamy, sir. Nie, nie jesteśmy parą, sir. Kiedyś próbowałam go zabić, sir, mając w przekonaniu, że zarówno wampiry i wilkołaki to szkodniki, sir. Dalej tak sądzę, sir, prócz tego jednego przypadku, sir. Dodać należy, że moje sztuczki nigdy nie zostały wykorzystane do złych celów, poza obroną mnie samej, sir. - Odpowiadała pewnie, niewinnym głosem i bez absolutnie żadnego wyrazu na twarzy. 

  15. - Kater, dlaczego chcesz lecieć na Nal Hutta? - powtórzył Luke, wypowiadając słowa wolno i równie zdecydowanie jak Kater. Co jak co, stary Mistrz był sprytny i nie można mu było odmówić przenikliwości. Nawet jeśli teraz nie posługiwał się Mocą na modłę Jedi, widział w życiu sporo więcej niż Kater. Generał Organa spojrzała na Skywalkera i zwróciła wzrok ku Katerowi. Wytłumaczenie o chęci powrotu Sehtet zapewne nie zostało przyjęte zbyt wiarygodnie. 

  16. Nie padła żadna odpowiedź. Pani Generał przez chwilę mierzyła Katera zimnym wzrokiem z kamienną miną. Co ciekawe, nie sposób było odczytać jej emocji. Tym samym nie było w niej ani trochę żalu, zawiści czy czegokolwiek innego. Była po prostu spokojna. Nienaturalnie spokojna. Jak Jedi. 

    I to była kolejna niespodzianka - było czuć od niej emanowanie Mocy większe niż u przeciętnej osoby. Generał Organa podobnie jak Skywalker była wrażliwa na Moc, tak przynajmniej wydawało się Katerowi. 

    - Co jest na Nal Hutta, Kater? - zapytał  kolei Luke. 

  17. Miała ochotę splunąć i zrobić parę innych paskudnych rzeczy, ale przede wszystkim wezwać coś, co wydłubałoby mu oczy, zatruło, albo spowodowało że jego śmierć i śmierć jego kumpli byłaby wyjątkowo bolesna. Ale póki co nie miała planu, w związku z tym postanowiła postępować spokojnie. Pokiwała głową, zamierzając wysłuchać tego co facet ma do powiedzenia i opcjonalnie potem na niego napluć. 

  18. Wycieczka nie brzmiała dobrze. Nic z tego nie brzmiało dobrze i wszystko do czego czuła się teraz zdolna, to wykrzesanie z siebie na tyle energii, żeby nie zacząć panikować. Spokój... Spokój. Skoro ostatnim razem przełamała zaklęcie, może tym razem też się jakoś uda? 

    Saskia mimo wszystko spróbowała wezwać zwierzęta. Gdy to nie wyszło, spróbowała opuścić ciało. Tyle, że to też nie za bardzo wychodziło, więc postanowiła po prostu zmusić się do trzeźwości umysłu i czekać na nadchodzące zdarzenia. 

  19. - Przeciwnie. Będziesz odpowiadał za swojego towarzysza. Musisz zrozumieć, Jeal, że to nie ty tutaj stawiasz warunki. A obecność dziewczyny na misji jest zbędna, ponieważ nie jest żołnierzem i nie ma wojskowego szkolenia. Jeśli podasz mi powód, bez wykrętów, to może się nad tym zastanowię. Może. Póki co nie ma takiej opcji - odparła Organa twardo. Nie uśmiechała się już - wzrok był zimny, jak wzrok zawodowego hazardzisty. - Możesz dostać oczywiście miecz. Dostaniesz go, jeśli przystaniesz na warunki. 

  20. Krasnoludy lubiły ekstrawagancję i okazałość, ale w środowisku stromych, górskich stoków trudno było o okazałą architekturę. Dlatego też wspaniałość i kunszt budowniczych kryły się pod powierzchnią, nie na niej. 

    Ratusz został ulokowany w wielkiej grocie, którą przez tysiące lat wyrzeźbiły woda i wiatr. Zagospodarowano wejście, zaopatrując je w kanciaste kolumny i bogate, złocone ornamenty. Ratusz przypominał nieco geoidę, łącznie w tym, że sklepienie sali obrad wygładzono i zorganizowano potężną kopułę zdobioną nieoszlifowanymi kryształami imitującymi gwiazdy. Tak też powstała ogromna mapa nieba, wykonana z niezwykłą precyzją i budząca podziw nawet w najtwardszych, północnych sercach. 

    Sala obrad była okrągła i oświetlał ją głównie ogień. Mogła pomieścić setki uczestników posiedzeń, choć tak liczne zdarzały się naprawdę rzadko. Wzdłuż okrągłych ścian ustawiono stoły i krzesła, zajęte przez piętnastu krasnoludów. Cóż, właściwie czternastu. 

    - Cóż, mości McGrubie, dziękuję za głos...

    Rufus przybył nieco spóźniony, ale nawet jego wejście nie było w stanie odwrócić uwagi od obecnie mówiącego "krasnoluda". Zauważył żółte barwy okrągłych tarcz stojących pod ścianą, co oznaczało, że do miasta przybyła delegacja Lanvgadsonów z sąsiedniej krasnoludzkiej osady. Sprawa musiała być nagląca, skoro przybyli bez zapowiedzi. 

    Co się zaś tyczyło obecnie mówiącego...

    Był wysoki. Krasnoludy zazwyczaj nie miały więcej niż metr siedemdziesiąt wzrostu, co było bardzo rzadkim wynikiem, a ów egzemplarz miał niecałe dwa metry i górowałby nad resztą nawet siedząc. Ciężki ubiór nie zdołał zamaskować szczupłej sylwetki, a sztuczna broda (choć należy przyznać, że odpowiadająca kolorowi włosów) była dodatkowo niepasującym elementem. Co chwila spod warkoczy wystawały też spiczaste uszy. Gość był elfem. Spojrzał na Rufusa niepewnym wzrokiem i wrócił do przerwanej wypowiedzi. 

    ...Zacznę od tego, że MÓJ OJCIEC, wódz klanu Lanvgadsonów, pragnie przeprosić za tak niespodziewane przybycie... - Należy wtrącić, że przy słowach "mój ojciec" niektórzy z miejscowych rzucili staremu McGrubowi niepewne spojrzenia, a ten dyskretnie kiwnął głową, każąc im zachować powagę. -... Ale sprawa nagli, dlatego też mam tu dowód poselstwa przekazanego przez MOJEGO OJCA i pragnę zauważyć, że - jak się zdaje - nasze problemy są najprawdopodobniej bliźniacze. Czy prawdą jest, że zagościł u was smok? 

  21. - Nie rozumiesz, mój drogi. Nie zgodzę się na samowolkę. Nie chcesz mieć nad sobą grupy osób? Dobrze. Będzie to jedna osoba. Ale możliwe, że nie zrozumiałeś koncepcji. Jako Mroczny Jedi aspirujący na Sitha nie jesteś zwykłym żołnierzem, którego można wysłać na front bojąc się jedynie o jego życie. Jesteś niebezpieczny, Kater. Nie pozwolę ci na wyruszanie samemu ani w towarzystwie drugiego. Możesz przystać na moją propozycję, albo możesz wrócić, ale tym razem do celi, nie do pokoju - odpowiedziała. 

  22. - Dzięki, Patrick. Będę mieć krzyżyk. Dobranoc! - rzuciła. Najpierw ruszyła do łazienki, a kiedy już się umyła i przebrała z ulgą powitała łóżko. Najpierw odłożyła ubrania do walizki i przygotowała ubrania na następny dzień, a potem rzuciła się na łóżko i głośno westchnęła. Sen ciążył...

  23. - Dwójkę ludzi zjadły wilkołaki. Podążyliśmy ich tropem, ale niestety okazało się, że ktoś był szybszy. Jacyś łowcy, zdaje się. Mieli maga, który odkrył kim jestem i rzucił zaklęcie, przez które nie mogłam się prawie ruszyć. Aleksandra spętali siatką ze srebrnymi nićmi. Udało mi się przyzwać żmiję, która go ugryzła, czar puścił i uciekli. Potem poleciałam do domu i dalej już wiesz, co się działo - streściła. - Dobrze, że już mu lepiej. 

  24. Przez twarz Lei Organy nie przebiegło nawet drgnięcie. Teraz jednak wzrok był jakby mniej pogodny i nie odwzajemniła próby nawiązania kontaktu wzrokowego Luke'a. 

    - Sprawiedliwość, panie Kater, proszę zostawić w spokoju. Są inni, którzy mogą zająć się tą sprawą, a ja nie będę tolerować samotnych strzelców. Nie wyrusza się obalać dyktatury uzbrojonym jedynie w miecz świetlny i magiczne sztuczki. Pańscy przeciwnicy również to potrafią. Mogę zaproponować panu współpracę pod warunkiem, że zaakceptuje pan działania rebelii i zwierzchnictwo naszych dowodzących - powiedziała chłodno. 

    Mistrz podniósł brew, patrząc na Katera. 

    - Korriban? 

×
×
  • Utwórz nowe...