Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Oczywiście, że nie będziesz - odparł Luke. Spokojny był akurat zawsze, ale brzmienie jego głosu sugerowało, że Kater w całej sprawie ma do powiedzenia o wiele mniej, niż mu się wydaje. Poza tym, sztuczki umysłowe zazwyczaj działały na ludzi o niskiej bądź przeciętnej inteligencji - z intelektualistami zawsze było trudno. 

    Statek na szczęście był zaopatrzony w ciepłą wodę, a przed wejściem do łazienki (małej, należy zaznaczyć - składała się tylko z metalowej toalety i ciasnej kabiny prysznicowej) Katera dopadł droid, który dostarczył mu ciemnoszary płaszcz, czarne spodnie, bieliznę i buty - wszystko w odpowiednim rozmiarze. 

    Po kąpieli w pokoju wspólnym siedziała tylko Sehtet. Luke i Tese wyparowali. Kobieta podniosła wzrok znad datapada którym zajmowała sobie ręce i rzuciła mu zmęczony uśmiech. Na wyspie w aneksie kuchennym stała miska z jedzeniem, na które składało się coś na kształt gulaszu. 

    - Tam masz posiłek. Twój nauczyciel powiedział, że porozmawia z tobą jutro.

  2. Skoro zaklęcie zelżało, Saskia na chwilę przestała wierzgać, żeby zmylić oprawcę i wznowić wysiłki uwolnienia się, zajadle trzepocząc skrzydłami, ruszając dziobem i drapiąc. Przez głowę przelatywało całe mnóstwo obelżywych tekstów w stronę faceta, przerywanych chęcią złapania myszy albo czegokolwiek małego, co nadaje się do zjedzenia. Gdyby udało jej się uwolnić dziób, zamierzała wrzasnąć na mężczyznę, a potem migiem rzucić się w stronę Aleksandra i roztargać krępującą go sieć. 

  3. - Nie uratowaliśmy go, Kater. Przyprowadził jednego z rebelianckich agentów. Są skuteczni, a on nawet się nie trudził, aby jednego z nich znaleźć. Co więcej, poprosił tylko, a ten zachowywał się jak marionetka. Na potwierdzenie słów oddał miecz, pozwolił zamknąć się w celi i siedzi tam do teraz. Oczywiście nie tutaj. W bazie, do której obecnie lecimy. - Luke skierował wzrok na oczy Katera. - Nie będziesz traktowany ze szczególnymi względami. Jesteś tylko więźniem z Kessel, Kater i powinieneś to wiedzieć. Zostaniesz postawiony przed komisją wojskową, bo wiesz chyba, że nie możemy wypuścić żadnego z was. Obecnie to zbyt niebezpieczne. 

  4. Wciąż całkiem sporo rzeczy można było zrobić z pazurami. Próbowała się wyszarpać, albo wbić szpony w dłoń agresora, wkładając w to możliwie jak najwięcej furii i starając się przezwyciężyć zaklęcie. Nawet jeśli nie mogła polecieć, próbowała bić skrzydłami żeby zrobić jeszcze więcej zamieszania. Dodatkowo, ponieważ oddziaływały silne emocje, Saskia starała się w ten sposób sprowadzić do siebie innych przedstawicieli fauny. Najbardziej cieszyłaby się z jakiegoś roju owadów, ale prosiła o przybycie każdego zainteresowanego który był odpowiednio szybki, miał ostre zęby, jad, albo pazury. 

  5. - W takim razie ja skorzystam z opcji prysznica - odezwała się Sehtet. Puściła Katera, klepnęła go w ramię i bez zbędnych ceregieli poszła wskazaną przez Luke'a drogą. Trandoshanin natomiast stał z bezgranicznym zdziwieniem na twarzy. Po pierwsze, nie miał pojęcia, że Kater był Jedi. Po drugie, nie miał pojęcia, że Jedi istnieją, a teraz stał z dwoma w jednym pomieszczeniu. 

    - To ja... Ten tego, też - wydukał, a Trandoshański majestat i gruboskórność wycofały się razem z nim w stronę łazienek. Dawny uczeń i jego dawny mistrz zostali sami. 

    - Dlaczego miałby nie żyć? - zapytał mężczyzna. - Zgodził się współpracować. Nie jesteśmy Imperium, jest w celi ze względu na bezpieczeństwo. Tym bardziej będąc kimś tak wysoce niebezpiecznym. Rzeczywiście, jestem ostatnim Jedi. Ale mam trzech uczniów. Obiecywałem sobie, że do końca życia nie będę ingerował w sprawy wielkiej wagi... - Zaczął przechadzać się po pomieszczeniu z rękami za plecami. - ... Ale sprawy wielkiej wagi mnie znalazły na końcu Galaktyki. Teraz wypadałoby zrobić porządek - stwierdził. 

  6. Trzeba było działać szybko, a jeśli coś mogło zaradzić na sieć, nawet przetykaną srebrem, to był to ostry, haczykowaty dziób i szpony. 

    Ale to za chwilę. Najpierw trzeba było zapewnić rozrywkę owym czarnym postaciom, a tu szpony również mogły być przydatne. Starała się wycelować w oczy, sfrunąć i przynajmniej mocno uszkodzić najpierw jednego, potem drugiego. Zdawała sobie sprawę, że nawet skrzydłami była w stanie zrobić krzywdę, a już pazury w twarzy na pewno nie były niczym przyjemnym. Przy okazji Saskia chciała zrobić możliwie jak najwięcej hałasu i zamieszania, bo może przy odrobinie szczęścia Aleksander da radę sam się uwolnić. 

  7. Sehtet się nie odsunęła, tylko objęła ręką Zabraka , dotrzymując mu kroku. Kater musiał zaczekać, aż trap się za nimi zamknie. Rebelianci którzy przylecieli z Jedi najprawdopodobniej mieli jeszcze parę spraw do załatwienia, bo huk silników wkrótce uświadomił wszystkich o tym, że statek oderwał się od ziemi. 

    Luke oddał dziecko droidowi medycznemu nowszej generacji niż TB, a ten wygłosił standardową formułkę i ruszył do odpowiedniego pomieszczenia. 

    - Jesteś jedyny. Nikt więcej nie ocalał. Mogłeś odejść, Kater, jako jeden z dwóch. Ale przynajmniej nie wróciłeś i nie zamordowałeś reszty. Oto dopiero porażka - stwierdził gorzko. - Tak, może to Moc. Ale Mocy ktoś pomógł. Twój szaroskóry przyjaciel, który lojalnie dał się zamknąć w celi, aby udowodnić prawdziwość swoich słów. Co za poświęcenie. Brzmi aż zabawnie, jeśli ma się w perspektywie, że zamierzasz go w przyszłości zabić. - Te słowa z kolei były wypowiedziane z wyrzutem. Mistrz wstąpił do pomieszczenia z szerokimi kanapami i aneksem kuchennym. 

    - Dostaniecie coś do jedzenia i stroje, ale najpierw idźcie się umyć - zarządził. - Korytarzem w lewo są prysznice. 

     

  8. W miarę możliwości zniżyła lot, tak, żeby podążać tuż za Aleksandrem i jednocześnie nie przywalić w drzewo (co mogłoby się skończyć tragicznie). Zastanawiała się, dlaczego w domu zwykłych wieśniaków są strażnicy i po co wilkołaki miałyby porywać jakąś nieszkodliwą Bogu ducha winną parę. Miała nadzieję, że towarzysz wie gdzie idzie i potencjalnie wie, co ich tam czeka. 

  9. Były Mistrz odebrał nieprzytomnego chłopca z rąk Katera. Był tak wycieńczony, że nawet po tak niewielkim wysiłku mięśnie dawały o sobie znać. 

    - Wsiadajcie. Porozmawiamy później. Tu nie jest bezpiecznie, a za chwilę będzie jeszcze gorzej - oznajmił mężczyzna i ruszył z powrotem w kierunku statku. Sehtet i Tese wymienili spojrzenia, z czego ten drugi jak zwykle z kamiennym wyrazem twarzy. 

    - Prawdziwy... Jedi? - szepnęła kobieta. 

    - Nie jesteś zdziwiony skąd wiem, że tu byłeś? - zawołał Luke. 

  10. Starsza nauczycielka podeszła do Ruby i położyła dłoń na jej czole. 

    - Na mą duszę, jesteś rozpalona! Czym prędzej do pielęgniarki, moja panno. I skończy się wysłaniem cię z powrotem do domu! - oświadczyła, każąc Ruby wstać i spakować rzeczy. Siedząca w ławce obok Judy poruszyła się niespokojnie. Na parapecie na zewnątrz przysiadł czarny ptak, a szare monstrum zniknęło. 

  11. - Zazdrość? Nie zapominaj, że to diabeł. Musisz się pilnować. Ale jeśli jest na twoje usługi, to czemu nie? A teraz chodź, bo spóźnimy się na zajęcia - powiedziała i wyszła z pokoju. 

    Lekcja łaciny jak zwykle była nudna, a tym gorzej, że Ruby była chora i tak też się czuła. Gorączka wydawało się że wzrasta, a za oknem... Za oknem stał szary potwór, ten sam co wcześniej. Ruby widziała go zawsze kątem oka i tylko kiedy się odwracała. 

    - Panienko Ruby - odezwała się pani Jonmes, nauczycielka. - Dobrze się panienka czuje?

  12. - Niech... Będzie - odparł Isleen. - Jeśli dobrze pamiętam, za rzeczy trzeba płacić. A ja potrzebuję ubrania, jeśli mam udawać człowieka. 

    - Jak szybki jesteś? - zapytała Judy. Demon spojrzał na nią z pewnym uznaniem w oczach. 

    - W takim razie zostawcie mi otwarte okno. Zostawiam cię bez opieki na parę minut, spróbuj nie umrzeć. 

    Judy otworzyła okno, a Isleen zmienił się we wronę i odleciał. Dziewczyna zwróciła spojrzenie na Ruby z cwaniackim uśmieszkiem. 

    - Całkiem przystojny jak na męża. 

  13. Judy zamyśliła się poważnie. 

    - Czyli... Trzeba go jakoś ukryć. Albo nie... Nauczyć rzeczy i zaaranżować spotkanie - odchrząknęła. Na jej twarz wstąpił poważny wyraz stratega. - Robimy tak, Ruby: Musimy wyjść na miasto i udać, że masz wypadek. To znaczy na przykład udasz, że zemdlałaś. Wtedy przyjdzie on, ale musimy go jakoś słusznie ubrać, jak bogatego arystokratę najlepiej. On cię uratuje. Ludzie będą to widzieli. Powiemy, że jest ze Szkocji, on się oświadczy i nie będzie kłopotu! Ha! Co ty na to? - zapytała. Isleen się skrzywił. 

     

  14. - Wiesz dobrze, że nie szkolę wojowników. Wiesz także, że niedługo po Twoim odejściu Zakon przestał istnieć. Może i słusznie, skoro poniosłem tak wiele porażek. Czy wobec tego w twoich ustach "wielki mistrz" jest potwarzą? Cóż, może i na to również zasłużyłem - odpowiedział. Na krótką chwilę jego oczy spoczęły na towarzyszach i nieprzytomnym dzieciaku. 

    - Usłyszałem, że jesteś tu i masz kłopoty. Dlatego też postanowiłem przylecieć. Nie jestem twoim wrogiem i nigdy nie byłem - stwierdził. Choć od Mistrza Kater rzeczywiście nie czuł wrogich emocji, najwyżej smutek, atmosfera była napięta. 

  15. Starała się zlokalizować wspomniany przez Patricka dom, sugerując się zapamiętanym fragmentem mapy. Leciała nisko, wypatrując jakichkolwiek poszlak. Żałowała trochę, że nie skorzystała z kogoś z lepszym węchem, ale ostatecznie ptasie oczy też były korzystnym rozwiązaniem. Najpierw jednak dotrzeć do chatki...

  16. Zbliżał się jak na złość wolno. Lata odcisnęły na nim piętno - twarz wyglądała na zmęczoną, był chudszy niż ostatnim razem kiedy się widzieli. Zielone oczy mężczyzny wciąż były przenikliwe, ale nieszczególnie pogodne. Sehtet przysunęła się do Katera, a Tese odebrał od niego chłopca. 

    Czasoprzestrzeń wstrzymała oddech. 

    - Zostawcie mnie - odezwał się mężczyzna do rebeliantów, a żołnierze posłusznie odsunęli się i rozmawiając między sobą ruszyli zająć się więźniami.

    Spojrzenie mężczyzny z Karetem spotkało się. 

    - Minęło sporo czasu - odezwał się Luke, wzdychając ciężko. Bąbel Mocy nie był potrzebny. Nie powinno dojść do pojedynku. 

  17. - W żadnym razie. Będę usatysfakcjonowana - odparła, rozparła się wygodnie na krześle i położyła głowę opartą o ręce na biurku. Zamknęła oczy. 

    Przeszła do umysłu ptaszyska, opuszczając swoje ciało i poruszyła skrzydłami, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Było, w związku z czym poleciała na okno i wylądowała na parapecie, czekając aż Aleksander weźmie mapę i podaży za nią. 

  18. Dziewczyna zamarła z wyrazem skrajnej niesprawiedliwości na twarzy. Odłożyła otumanione ptaszysko na biurko i skrzyżowała ręce na piersi, marszcząc karcąco brwi. 

    - To było bardzo nie w porządku - stwierdziła. - Powinieneś spytać: "Co to za sztuczka, Saskio?", a wtedy ja powiedziałabym, że zaraz ci pokażę, ale oczywiście wszystko musiałeś zepsuć. Aż straciłam całą motywację do tego - dodała teatralnie obrażonym, przerysowanym tonem. Usiadła na krześle.

    - W skrócie: Patrick zdradził mi zaginięcie dwóch ludzi, a ja zasugerowałam, że ich znajdę i zamierzam przeznaczyć na to następne parę godzin mojego życia. Ale problem jest taki, że muszę gdzieś zostawić siebie. Oczy tego tutaj... - Wskazała na orła -...Są lepsze niż moje. Dlatego pożyczę jego ciało i polecę na poszukiwania, ale w tym czasie moje ciało zostawiam bez opieki. Potrzebuję dla niego bezpiecznego miejsca, bo gdyby ktoś mnie znalazł w tym stanie, urządziłby mi pogrzeb. Wiesz, temperatura znacznie spada, serce zwalnia tak, że go nie słychać, a na oddech trzeba długo czekać. Hibernacja. Jeśli już się za to zabiorę, muszę widzieć siebie, żeby wrócić. Dlatego też konieczne jest też otwarte okno. 

  19. Nie tylko ich trójka wpadła na pomysł próby ratowania skóry na lądowisku. Kiedy już paru śmiałków spoza tłumu zrozumiało, że kompleks kopalni i obóz atakowanie są przez siły szczątków Republiki, pospieszyli właśnie tam, licząc na ratunek. Siły rebeliantów postanowiły zresztą skupić się właśnie w tym punkcie, a pozostające  w powietrzu myśliwce osłaniały lądujące transportowce. 

    Jeden z nich, najbardziej chyba niepozorny, stał już z otwartą klapą. Więźniowie najróżniejszych kształtów i rozmiarów mieli nadzieję i Kater wyczuwał ją bardzo dobrze. Wychudzone, cuchnące ciała trzymały się chyba tylko dzięki niej, ale ich właściciele nie odważyli się podchodzić bliżej. Stali stłoczeni pod siatkami, niektórzy dzierżąc w rękach blastery i patrzyli tylko, niezdolni do dalszych ruchów.

    I wówczas Kater zobaczył postać schodzącą po trapie. Postać niską i nieco przygarbioną i - co gorsza - emanującą mocno Jasną Stroną, choć nieco istotnie zakłóconą. Znał ten charakterystyczny, długi krok i sposób poruszania się. Ostatni raz widział tego człowieka lata wcześniej, kiedy postanowił go opuścić. Oto w stronę Katera, mając do przejścia jeszcze kilkadziesiąt metrów, szybko zmierzał dawny Wielki Mistrz Skywalker w otoczeniu pięciu rebelianckich żołnierzy. 

    - Kater? - zapytała Sehtet. 

     

     

  20. Bąbel z Mocy drgał co chwilę pod wpływem niszczycielskiej siły głosu. Bywało, że dzieci nie panowały nad swoją siłą i potrafiły dokonać rzeczy, które dorosłym i szkolonym użytkownikom Mocy przychodziły z niemałym trudem. Tak było prawdopodobnie i teraz pod wpływem silnych emocji. 

    Głos został przerwany, ale nie przez słowa Katera. Chłopiec zachwiał się, wyczerpany i padł na ziemię jak długi. Był nieprzytomny. 

    - Co to było? - zapytał wzburzony Tese.

  21. - Pewnie. Trzymaj się - odparła i ruszyła przez pokój wspólny. Orzeł na ramieniu mógł wywołać lekkie wzburzenie, ale Saskia przeszła przez pokój jakby absolutnie nic dziwnego się nie działo. 

    Następnie możliwie niepostrzeżenie, cicho i dyskretnie starała się dotrzeć do pokoju Aleksandra. Kiedy już to się wydarzyło, zapukała i jeśli usłyszała pozdrowienie wbiegła do środka. Zatrzasnęła za sobą drzwi, czując, że od ciężaru ptaka już cierpnie jej ręka. 

    - Chcesz zobaczyć sztuczkę? - zapytała, rozkładając mapę na biurku i odkładając tam orła. 

  22. - Nie. Nawet jeśli jest bezpieczny, za nic się tam nie skupię - stwierdziła. Ale chwilę później do jej głowy wpadł inny szatański pomysł. Wyprawa z powrotem do pokoju Aleksandra i opcja drobnego i niewinnego żartu. - Ale mam inny pomysł. Pozwól, że pożyczę tę szmatkę, dobrze? 

    Wstała z miejsca i owinęła sobie przedramię rzeczoną ścierką, a potem podłożyła je pod dziób orła. 

    - Właź. I żeby nie było protestowania! Dostaniesz potem nagrodę. - Pogroziła mu palcem, a potem poklepała lekko po głowie. Ptak był naprawdę ogłupiały.

    - Nie powiem ci, gdzie idę, bo gdyby wolę żeby cię nie torturowali żebyś wydusił z siebie tę informację - zażartowała. - Niemniej czuję, że to wyjdzie. Pożyczę mapę i... jeśli zamierzacie znowu zrobić dzisiaj pojedynek na miecze w świetle księżyca, to przyjdę i złożę raport. Dobra? 

  23. - Uspokój się, Kater! - zaprotestowała Sehtet, bojowo idąc zaraz za Zabrakiem. Dziecko dopiero gdy Kater był w pobliżu zareagowało. Jego mętne oczy z wolna skierowały się na jego twarz. Mały człowiek wzdrygnął się i z całkowitej pustki emocjonalnej jaka wokół niego panowała Zabrak poczuł niemal uderzenie przerażenia. Dziecko mogło być w szoku. Z łuku brwiowego obficie sączyła się krew, a na policzku miało oparzenie. Z bliska okazało się, że to chłopiec. 

    Chłopiec o silnym potencjale Mocy. 

    Nim dotarło to do Katera, chłopak otwarł usta, skulił się i zaczął krzyczeć. Krzyk był bolesny - wdzierał się w mózg, unieruchamiał, ogłuszał. Zarówno Sehtet jak i Tese znaleźli się na ziemi. Bez obrażeń, ale nieźle zdezorientowani. 

  24. Orzeł zatrzepotał skrzydłami, a głowa Saskii się podniosła. Miała chwilę, bo zwierzęta zazwyczaj po takim pożyczaniu były chwilę zdezorientowane. Ona zresztą tak samo. 

    - Zostań - zarządziła, wracając do siebie. - Po prostu przejdę do pokoju. Schowek to zły pomysł, bo przez drzwi nie mogę wrócić. Muszę widzieć siebie. Jest w zamku jakiś pokój z dostępem do okna, zamykany na klucz? - zapytała, usilnie starając się zwalczyć wrażenie smaku surowego zająca w ustach. 

  25. Tłum wkrótce się skończył, ale nie obeszło się bez przepychania. Kater poczuł falę chaosu i strachu, która emanowała od uciekających. Byli jak pędzone na rzeź zwierzęta, zwłaszcza ci, którzy spędzili w obozie długie miesiące. Kessel ogłupiało, zastraszało, a toksyczne opary robiły z mózgów sieczkę. Na szczęście Kater i jego towarzysze nie mieli podzielić takiego losu. Byli już całkiem niedaleko od płyty, gdy Sehtet gwałtownie się zatrzymała, zatrzymując siłą również Katera. Tese zahamował dopiero po paru krokach. 

    - Co jest?

    Obiektem zainteresowania było dziecko. Chudy, mały, ludzki kościotrup o niezidentyfikowanej płci, zupełnie łysy. Mógł mieć pięć, siedem lat. Dziecko stało oparte o framugę budynku, szare od pyłu. Miało nienaturalnie wygiętą rękę i gapiło się pustym wzrokiem w przestrzeń przed sobą. Framuga, warto zaznaczyć, była jedyną częścią ściany budynku która nie uległa zawaleniu. 

×
×
  • Utwórz nowe...