Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Celia wykrzywiła twarz w obrzydliwym, śliskim uśmiechu. Jedno spojrzenie na służbę wystarczyło by wiedzieć, komu wierzą. I wystarczyło, by wiedzieć że są zbyt zastraszeni żeby głośno przyznać Rennardowi rację. - Jaki masz dowód, mój synu? - zapytała Celia. Zza jej pleców wyszła tymczasem Lucia, trzymając w drobnych dłoniach sześcian, który Rennard zdobył w Ionii. Ten, przez który prawie został zabity przez Khadę Jhina. - I jaki masz dowód ty, moja córko? Celia chwyciła za dłoń wysoką, młodą pokojówkę mającą nieszczęście znaleźć się niedaleko niej. Kobieta spojrzała na nią z powierzchownym spokojem. - Anno, powiedz mi, złotko - zaczęła Celia, a każde jej słowo było tak jadowite, że jeszcze trochę i jej odbiorczyni padłaby trupem. - Komu wierzysz? Czy wierzysz, że mój syn Rennard nie chciał zamordować Edwarda? - Ja... Dłoń Celli zacisnęła się niemal niepostrzeżenie na dłoni pokojówki. Rennard pamiętał z dzieciństwa jej wypielęgnowane paznokcie, zawsze gotowe do zadawania uporczywego, niegroźnego bólu. Ostrzeżenie. Lekkie drgnięcie na twarzy pokojówki. - Czy wierzysz jemu i Christine, której niedawno służyłaś, że chciał pomóc swojemu bratu i przez ostatnie tygodnie rzeczywiście przebywał w Ionii, a nie knuł przeciwko mnie? Pokojówka jęknęła i zasłoniła usta drugą ręką. Cała reszta służby, mężczyźni i kobiety przyglądali się w ciszy temu dziwacznemu pokazowi siły. - No, Anno? Wierzysz mu? - Zacisnęła dłoń jeszcze bardziej. W tym momencie jej paznokcie niemal na pewno wbijały się w skórę dłoni pokojówki. A to było tylko ostrzeżenie. Kobieta rzuciła Christine i Rennardowi błagające spojrzenie. - Nie, pani DeWett.
  2. Celia wyglądała na szczerze poruszoną. Zatrzymała się na kilka kroków przed rodzeństwem i zakryła ręką usta. Posunęła się nawet do upadku na kolana. - Pani DeWett? - odezwał się jeden z kamerdynerów. - Coście zrobili mojemu Edwardowi?! - wrzasnęła matka. Christine w tym czasie udało się poddźwignąć na nogi i chociaż stała niepewnie, to stała i przypatrywała się matce z nieukrywaną nienawiścią. - Ty... Rennard. Ty chciałeś go tu podrzucić. Chciałeś podrzucić rannego i umierającego Edwarda, żeby zginął w męczarniach! Co potem? Chciałeś, żeby obarczono mnie za twoje zbrodnie? Dlaczego mi to robisz, Rennardzie? - Celia jęknęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. - Za wszystko to, co ci dałam... Uciekasz z domu i mordujesz własnego brata? Jak śmiałeś? - zapytała. Trzęsły się jej ręce, a łzy ciekły z oczu strumieniami. Służba stała zdezorientowana pośrodku całego tego widowiska i po ich twarzach nietrudno było wywnioskować, że nie mają pojęcia co o sytuacji myśleć. - Czy mam ją zabić? A pająk wciąż budował niewzruszony pajęczynę. Wystarczył jeden szept, aby pomoc przybyła. Prędzej czy później.
  3. Na zewnątrz krajobraz nie zmienił się zbytnio. Christine dalej leżała na ziemi, trująca ciecz po zombie wsiąkała w grunt, a ostrze Lucii spoczywało tam, gdzie zderzyło się z nogą Rennarda. Płonęły pochodnie. Starsza siostra oddychała ciężko i zauważywszy Rennarda z Edwardem próbowała wstać z ziemi. Szło jej raczej kiepsko, a sytuacja rysowała się jeszcze gorzej, gdy spojrzał w stronę gmachu. Od strony gmachu szli na niego ludzie. Całkiem sporo ludzi, z matką na czele. Wyglądało to tak, jakby po prostu tłum zmierzał ku jakiejś niezwykłej i pociągającej tragedii. A Rennarda jako jedynego całego z całej trójki aż nazbyt łatwo można było pomylić ze sprawcą całej sytuacji. Na progu wejścia do podziemi tkał pajęczynę długonogi pająk, nie przejmując się nazbyt sprawami ludzi i nieludzi.
  4. Wątpliwym było, czy aby na pewno zrozumiał. Spuchnięte oczy otwarły się i chwilę błądziły wokół, nim wreszcie skupiły się na Rennardzie. Z popękanych ust Edwarda uleciał pojedynczy jęk. Musiał być cholernie osłabiony i w niczym nie przypominał dawnego, dumnego Edwarda. Szybkie spojrzenie w bok i okazało się, że Lucia albo Celia nieszczególnie dbały o porządek i higienę pracy i nie zaprzątały sobie głowy wynoszeniem skutków ich działań. W tym przypadku odnalazła się część nogi Edwarda. - Re... Rennard? - padło niewyraźne pytanie z ust brata. Nocturne pojawił się obok, uważnie oglądając rannego. Nie zmaterializował się.
  5. Ale Lucia nie weszła do środka, tylko kontynuowała dziki bieg wgłąb podziemi. W komnacie istotnie leżał trup. Ale nadgnite, opuchnięte ciało nie było ciałem Edwarda. Nieopodal, na krześle, siedział wychudzony człowiek. Policzki miał zapadnięte, a brodę porastał postrzępiony, skołtuniony zarost pokryty zastygłą krwią. Był nieświadomy albo na granicy świadomości i Rennard potrzebował chwili by się zorientować, że zmaltretowany więzień w istocie jest Edwardem. Albo i był, w zależności od stanu psychicznego. W obu rękach miał powykręcane, sine palce, a jedna noga kończyła się na kolanie. Nie był przywiązany do krzesła, bo prawdopodobnie nie było to potrzebne. W całym pomieszczeniu, choć było niewielkie, znajdowało się całkiem sporo drobnych narzędzi, które przyczyniły się do obecnego stanu najstarszego z rodzeństwa DeWettów. Od maleńkich noży, przez długie igły, aż do młotków. Niezbyt wyszukane, chyba że ktoś miał doskonałą wyobraźnię. A Lucia prawdopodobnie miała.
  6. Lucia biegła wzdłuż korytarza upstrzonego światłem pochodni. Nie zatrzymując się, szarpnęła jedne z drzwi do cel ustawionych po obu stronach korytarza i pobiegła dalej. Ze środka Rennarda uderzył ostry zapach krwi, zgnilizny i prawdopodobnie ekstrementów. No i jęk.
  7. Dolna warga Lucii zadrgała. Rennard zauważył, że jej pięść mocniej zacisnęła się na rękojeści sztyletu. Ale zauważył też, że źle go trzyma i w związku z tym kiedy cisnęła ostrzem w jego stronę - celnie, to prawda - broń uderzyła rękojeścią o jego nogę i z brzęknięciem upadła na ziemię. Młodsza siostra Rennarda zacisnęła szczęki jakby chciała rzucić mu wyzwanie, odwróciła się i pobiegła wgłąb podziemi.
  8. Nocturne posłusznie zaprzestał działań. Cały mrok zniknął, ustępując miejsca zwykłej, nocnej ciemności. Lucia wciąż stała w drzwiach, w szerokim rozkroku. Ostrze trzymała obiema rękami, celując nim przed siebie i nerwowo machając, jakby bała się że coś na nią wyskoczy. Włosy miała zmierzwione, a wzrok rozbiegany. Lucia była przerażona.
  9. - Nie, braciszku. Ich żyły wypełnia żrąca trucizna. Oznacza to tyle, że jeśli nie zdejmiesz tych butów... Christine rzuciła się niemal na ziemię i zdarła buty ze stóp Rennarda. -... Nieważne - dokończyła Lucia, z wnętrza Nocturne'a. Nie trzeba się było domyślić, że Nocturne niewiele jej zrobił i był tym faktem naprawdę wkurzony, a wyżyć postanowił się na otoczeniu. Zrobiło się na tyle ciemno, że pochodnie stały się tylko dwoma, słabymi punktami nie wpływającymi zupełnie na otoczenie. Ale Rennard widział, czy też może bardziej wyczuwał co się dzieje, będąc bezpośrednio połączony z Koszmarem. Nocturne rzucał się i syczał, przybrawszy jednocześnie wiele różnych form. Był wszędzie wokół, skupiając swoją złość na Lucii. A Lucia stała z oczami przykrytymi dłońmi i wyglądało na to, że Koszmar nie miał do niej dostępu. Jakby wytworzyła wokół siebie bąbel ochronny. Wokół Lucii zakłębiło się od nietoperzy, które widocznie próbowały wytrącić ją z równowagi, by Nocturne mógł zaatakować. Rennard usłyszał wrzask Christine i z niewiadomych przyczyn chmara nietoperzy odstąpiła dziewczynkę. Coś ciężko zawaliło się na ziemię obok noxiańskiego zabójcy i tym czymś była jego starsza siostra.
  10. Rennard poczuł dziwny swąd. Ciała truposzy nie śmierdziały tak, jak powinny. Czuć z nich było dym i... Siarkę? A Lucia wyjęła z kieszonki sukienki garść proszku i otwarła dłoń, po czym przyłożyła ją do ust, chcąc zdmuchnąć w stronę Rennarda. Lucię owinęła jak wstęga czarna materia Nocturne'a i na chwilę zniknęła Christine i jemu z oczu. A Rennard poczuł, jak coś pali jego stopy. Buty którymi przeszedł po zwłokach zaczęły dymić.
  11. - Teraz? Chyba do niczego nie jest zdolny - odparła. Włożyła ręce za plecy i uśmiechnęła się do Christine. Na krótką chwilę odwróciła głowę do trzech nieumarłych sługusów i skinęła, każąc im iść w stronę Nocturne'a. Ten z kolei zmaterializował się i szybkimi zamachami ciął truposzy, okręcając się i falując. W tym momencie wyglądał, trzeba przyznać, bardzo efektownie. Wkrótce zombie leżały na ziemi w śmierdzącej kałuży najróżniejszych płynów. Nie zdziałały kompletnie nic, ale leżały na drodze Rennarda do Lucii. A ona z kolei stała, wciąż radosna i lekko kręciła się w miejscu. - Rennard - syknęła Christine. Położyła dłoń na jego ramieniu, próbując go wstrzymać.
  12. - To byłby wypadek, Rennard. Powiedziałabym mamie, że chciałeś mnie zabić. Bo chcesz, prawda? A mama nie chciałaby, żeby coś mi się stało. Nie chce też, żeby coś stało się tobie. Chciała was widzieć, chyba się stęskniła. Edward już jej nie wystarcza. Mnie też nie. Jest coraz mniej sposobów, na które można się z nim bawić - powiedziała. Christine zwróciła twarz ku młodszej siostrze, krzywiąc się jakby patrzyła na coś wybitnie obrzydliwego. - Słuchaj, Lucia. Umówmy się tak, że oddasz nam Edwarda, a ja cię nie zabiję, co? Lucia uśmiechnęła się niewinnie. - To weź go sobie. Jest w środku.
  13. Christine była szybka, ale równie szybko wydarzyło się kilka rzeczy na raz. Po pierwsze, drzwi do których zmierzał nagle się otwarły, tuż przed tym jak pociągnął za klamkę. Po drugie, Christine dopadła do niego, szarpnęła go do tyłu i powstrzymała przed ostrzem, które wysunęło się z drzwi. A za drzwiami, w świetle pochodni stała Lucia z długim nożem wyciągniętym przed siebie i towarzystwem trzech zombie, prawie idealnie takich samych jak te zamordowane przed chwilą. Nocturne pojawił się u boku Rennarda, ale jeszcze się nie zmaterializował. Christine wróciła do normalnej postaci i cofnęła się jeszcze o krok, ciągnąc Rennarda za sobą.
  14. - No to teraz spróbujemy z mocami! Christine stęknęła, zbierając się z ziemi. Na jej twarzy pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu wzbogaconego o ostre, trójkątne zęby. Był to uśmiech przypominający uśmiech towarzyszący szarej płetwie krążącej wokół ocalałego z tonącego statku rozbitka. Taki uśmiech zazwyczaj ma się szansę podziwiać tylko raz. Pazury widocznie się wydłużyły, skóra poszarzała i Christine gdzieś nagle straciła swoją całkiem niezłą urodę. Jej policzki zapadły się, a rysy gwałtownie wyostrzyły. Przemianę dopełniały oczy, które tradycyjnie stały się świecące. I żółte. Wbiła pazury rąk w ziemię, aby zaprzeć się i lepiej wybić w skoku, którego celem był Rennard. Pomknęła w jego stronę, z pazurami wycelowanymi w ramiona. Nocturne wisiał blisko i przyglądał się scenie z rękami splecionymi na widmowej klatce piersiowej. - Czy chcecie się pozabijać? - zapytał, a w jego głosie brzmiała autentyczna ciekawość.
  15. Christine wydarła się jeszcze głośniej. Wampiry widocznie miały też lekko wzmocnione struny głosowe, bo dźwięk jaki wyrwał się z jej gardła robił wrażenie. Przekręciła się i uderzyła go z łokcia w brzuch, starając się włożyć w cios całą frustrację, jaka jej się nazbierała. - Nie żyjesz, Rennard - wysyczała i wznowiła akcję wyrywania się, tym razem stosując o wiele większy nakład energii i gwałtownych, przypadkowych ruchów. A ponieważ wykonywała je szybko, utrzymanie jej stało się bardzo, bardzo trudne. Powoli udawało jej się wyswobodzić.
  16. Christine wbiła paznokcie, czy też może teraz już pazury w nogi Rennarda, chcąc przymusić go do puszczenia jej. Drugą rzeczą którą próbowała zrobić było ugryzienie go w przedramię, dłoń, albo cokolwiek co znalazłoby się w zasięgu ręki. Przy tym działania Christine były o tyle niebezpieczne, że absolutnie niezorganizowane i chaotyczne. Trudno było przewidzieć, co zrobi.
  17. Christine sapnęła w szale i najpierw wymierzyła Rennardowi niezbyt dokładnie wyliczony cios ręką w głowę, który ostatecznie trafił w skroń, a zaraz potem szybkim ruchem go podcięła, jednocześnie dalej będąc w braterskim uścisku. Runęła razem z nim. - Zaraz zobaczymy, kto jest głupi! - warknęła, próbując wyswobodzić się z uścisku i jednocześnie wyprowadzając ciosy w klatkę piersiową i brzuch Rennarda. Stare, dobre czasy siniaków i walk o pierdoły wracały.
  18. - Sam jesteś mutant, palancie. Ty widzisz tylko te pozytywne rzeczy, nie? Ale super, można szybko biegać i łatwo załatwiać frajerów. Masz swojego cholernego ducha, Rennard! - Wbrew pozorom, Christine też całkiem łatwo było doprowadzić do szału. I teraz ten efekt postępował. Dłonie miała zamknięte w pięści, a szczęki zaciśnięte. Do momentu, w którym nie zaczęła przemawiać. - A ja mam uczulenie na cholerne światło! I muszę całe moje życie chlać tylko i wyłącznie to samo, do usranej śmierci! Cały czas tylko noc, noc, noc, noc. I wiesz co? Mam to swoje bieganie, te swoje wszystkie umiejętności i powstrzymać mnie może czosnek! Wydaje ci się, że to sprawiedliwe? - wydarła się, chwytając go za ramiona i energicznie potrząsając.
  19. To było specyficzne zagranie. Dlaczego wysłał impulsy elektryczne, skoro druty wymknęły się z mojej dłoni i rzuciły w jego stronę, aby go opleść? Czy to akt masochizmu? Przecież mój przeciwnik sam siebie zapędził w kozi róg. Hejże, hej! Przecież te druty leciały w twoim kierunku, i... I owinęły się wokół maga, więc jego impulsy elektryczne nie były na jego korzyść. Poraził sam siebie. Zacisnęłam zęby. Pomyśleć, że to miało być wymierzone w moją stronę... A już chwilę później też dostałam za swoje. Patrzyłam, jak zbliża się w moją stronę. Te iskry były całkiem ładne i podobały mi się ich żywe kolory. Szkoda, że obserwowałam je z tej perspektywy. Wyciągnęłam rękę i chwyciłam teczkę, próbując osłonić się od iskier. Teczka również była Legendarna, bo jakżeby inaczej. Nie warto pokazywać się na oficjalnej arenie z kiepskiej jakości sprzętem i choć owa teczka wyglądała jakby przeżyła wiele najróżniejszych katastrof i tragedii, zazwyczaj całkiem nieźle działała. Tylko że zabrałam ją trochę za późno i nie zdążyłam cała się osłonić. Nie mogę zaprzeczyć, że zetknięcie z kolorową energią nie było przyjemne i dało mi w kość. Ale w końcu od czego są Niezłomne Plastry Burzy z Nieskończonej Apteczki Wiecznej Elfiej Pracowni Złotniczej? Korzystając z chwili niedyspozycji oponenta wyjęłam ze skrzynki ową apteczkę, nie będącą jednak obowiązkowym wyposażeniem skrzynki złotnika. Z niej zaś wyciągnęłam jeden z plastrów i przykleiłam sobie na palec. Na plastrze wydrukowane były ikonki niebieskiego słonia. Cenię sobie profesjonalizm. Ale oto nadeszła pora na wytworzenie słusznej ochrony. Nie wolno marnować surowca i w związku z tym, uznawszy, że mojemu przeciwnikowi wystarczy już impulsów elektrycznych, przywołałam do siebie druty. Wyciągnęłam dłoń i wszystkie posłusznie zgięły się w pół, aby zacząć się skręcać w coraz ciaśniejsze sploty. W końcu każdy z drutów, będąc odpowiednio przygotowanym, zwijał się w fantazyjne wzory, najróżniejsze ażurowe oczka, które utworzyły kształt kuli wokół mnie. Oczywiście, to nie musiało tak wyglądać. Tarcza wzmocniona magią wcale nie musiała być skonstruowana z filigranu, ale czasem warto skomplikować sobie życie dla lepszego efektu.
  20. Christine zmrużyła oczy. - Zgoda. I szybkim susem znalazła się przy pierwszym z zombie, równolegle z Nocturne'em. Z pewnością wyglądała teraz nieco inaczej, ale nie sposób było zauważyć zmian przez prędkość, z jaką siostra Rennarda się poruszała. Jeden z nich leżał więc na ziemi, rozczłonkowany, a drugiego Nocturne zawlókł do Rennarda, uprzednio pozbawiwszy go kończyn. Christine właśnie zdejmowała kapelusz z resztek głowy ożywieńca, żeby włożyć go na swoją głowę.
  21. - Skąd pomysł, że będę oponować? Powiem więcej: zarządzam konkurs. Od tego momentu aż do końca tego całego burdelu, kto zabije więcej zombie, ten... Ten po prostu będzie lepszy. Jest taki warunek, że musisz ich sam dobijać - stwierdziła.
  22. - Jeśli nie jest martwy. Chociaż jest duża szansa, że jeszcze żyje. Lucia lubi się pobawić - stwierdziła Christine. Wejście do podziemi znajdowało się poza głównym budynkiem. Było w parku rezydencji i przypominało trochę zejście do grobowców Du Couteau. Łączyło się ono z lochami pod samym pałacem, które z kolei miały przejście do głównego budynku - na wypadek, gdyby kiedyś rodowi podwinęła się noga i trzeba było się ewakuować przed wściekłym tłumem. A teraz wejście strzeżone było przez dwóch umarlaków.
  23. - Do widzenia - mruknęła Christine i ruszyła tym samym tempem co Rennard w stronę ich własnego domu. Tunelami. Okazało się, że znajdowały się pod lwią częścią zabudowań Noxus. Ośmionogi przewodnik zaprowadził ich do mostu nad rzeką, dwie przecznice od wejścia do rezydencji. Widocznie bliżej się nie dało. Wyszli z zakratowanych drzwi w jednym z przęseł wielkiego, kamiennego mostu. Z wolna zaczynało się ściemniać, co działało na korzyść Rennarda i Christine. Nocturne lewitował obok, gotów do działania i zdradzający oznaki zniecierpliwienia.
  24. - Świetnie. W takim razie dowiedz się, jak ją zabić w taki sposób żeby już nie wróciła i kto odpowiada za to cudowne zmartwychwstanie - oświadczył, stając wprost do DeWetta. Swain bardziej niż kruka przypominał drapieżną czaplę i teraz to podobieństwo było bardzo widoczne. - W tym czasie wprowadzone zostanie wyjaśnienie co i dlaczego wydarzyło się na imprezie w rezydencji letniej DeWettów. Wpłyną oficjalne kondolencje dla rodzin ofiar. Okaże się, że za atak odpowiedzialny był nadgorliwy mag-wariat, a twoje imię i imię panny DeWett zostanie oczyszczone. Myślę, że warto wprowadzić zakaz wkraczania zombie do Noxus - oświadczył, przyglądając się swoim pazurom. - Odpowiada ci to, Rennardzie? - zapytał. Warto zauważyć, że wyraz twarzy Swaina, tak uprzejmy i miły sugerował, że jeśli Rennardowi to nie odpowiada, to jest mu w stanie zapewnić szybką lekcję latania albo wyrzucania z siebie zawartości jamy brzusznej.
  25. Nocturne wydał z siebie coś podobnego do warknięcia. - Liga, DeWett! Liga! - Zamach na głowę państwa, DeWett? Myślałem, że masz do mnie sprawę. Wolałbym żebyś zmienił ton, bo to od niego zależy teraz czy wyjdziesz stąd sam, czy na rękach siostry. I w kawałkach. To jak?
×
×
  • Utwórz nowe...