Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Krab nie zwiał, a nawet był całkiem miły jak na coś co jest bezkręgowcem. Pozwolił do siebie podejść dlatego, że był w trakcie spożywania owocu utopionego w wodzie pochodzącego najprawdopodobniej z którejś z przybrzeżnych roślin. Żółte ślepia skierowały się na Shiro, ale łagodnie ją zignorowały, jako że cała reszta zajęta była napełnianiem układu pokarmowego. Rozległ się cichutki brzęk od strony przerwy między skałami dzielącymi rzekę od lasu. Nie było słychać kroków, a jedynie ciszę pełną napięcia. - Odwróć się powoli. Unieś ręce w górę. Strzelę nim zdążysz nawet pomyśleć o czarowaniu - odezwał się zimny, męski głos.
  2. Gryzoń wystraszył się kryształu, ale ciekawość zwyciężyła i ostrożnie podszedł bliżej. Żyjąc w miejscu gdzie co chwilę coś wybucha drobna dziewczyna, nawet jeśli większa od wiewiórki, nie wydawała się być dla niej groźna. Zwierzak poruszył wąsikami i zbliżył się jeszcze na krok. Był na wyciągnięcie ręki. I wnet plus wody wystraszył wiewiórkę, która nauczona doświadczeniem czmychnęła na drzewo. Z wody wyłoniły się dwa czułki, a za nimi krępa sylwetka zielonego skorupiaka o wystających, żółtych ślepiach. Skorupiak był kilka metrów od Shiro i kroczył szybko na swoich chitynowych odnóżach po dnie blisko brzegu, zapewne w poszukiwaniu jedzenia. Co do kompasu, to to znajdował się on w odległości metra od Shiro.
  3. Kolejny problem i tym samym niefortunny przypadek pojawił się na drodze Shiro i Ezreala... Tuż pod ich nogami. Biegli skalnym wąwozem i gdyby nie nadchodząca pogoń, krajobraz przedstawiałby się nader urokliwie - słychać było płynącą nieopodal rzekę, śpiewały ptaki, a przez gałęzie drzew prześwitywało światło słoneczne. Ale pogoń zbliżała się i zbliżała. Vi nie zdołała jej powstrzymać, toteż deptali im po piętach. Ezreal ujrzał przed sobą mały, czerwony punkcik - kwiat rosnący pośrodku kawałka kamiennej ścieżki. Chłopak zatrzymał się i chwycił twarz Shiro w dłonie. - Teraz słuchaj. Gdziekolwiek się znajdziesz, biegnij na północny wschód. Tu masz kompas. - Wcisnął jej w dłoń metalowy, ciepły krążek i zacisnął palce. - I bądź ostrożna. Inaczej nie uciekniemy, a możemy znaleźć się w zupełnie innych miejscach. Kocham cię. Tu zbliżył twarz do twarzy Shiro i pocałował ją w usta, po czym wypuścił z dłoni promień i strzelił w kwiat. Nad eksplodującą rośliną rozeszła się chmura pyłu, którą Ezreal podpalił. Słyszeli już krzyki, koło ucha Shiro przemknęła strzała z fioletowej energii. Błysk, dziwny, ostry zapach, i... Ciemność. Ocknęła się na brzegu rzeki, cała mokra. Wokół panował idealny spokój. Shiro przyglądała się para czarnych koralikowatych oczek - stworzonko podobne do wiewiórki podeszło obwąchiwało jej twarz, zdziwione jej obecnością. Bolała ją głowa, a ramię przeszywał ból.
  4. Zapanował chaos. Po kilku atakach tarcza Ezreala pękła, a Shiro chwilowo zabrakło many. Wszyscy skupili się na strzelcu, chwilowo odbijając tylko ataki upiora, ale Varus po pierwszym ciosie Vi starał się odskakiwać i atakować z daleka. Problem zaistniał, gdy na arenę wkroczył szósty uczestnik walki. Ziemia drżała, kiedy spomiędzy gałęzi wyłonił się Hecarim na czele rzędu widmowych jeźdźców. Vi odwróciła się ku Ezrealowi i Shiro. - Dobra, spadajcie. Ja ich zatrzymam. Mogli uciekać do lasu między skały - tylko tam mogli zgubić pogoń. Ezreal pociągnął Shiro za rękę.
  5. - Vi powinna niedługo być -odparł Ezreal. Biegł dalej przez las i zatrzymał się nagle, rozglądając wokół. Wkrótce rozległy się ciężkie kroki i szelest liści i obok Ezreala i Shiro stanęła uśmiechnięta Vi. - Jak leci? - zapytała. - Całkiem nieźle, a jak u... - Nie zdążył dokończyć, bo Vi uciszyła go, przykładając palec hextechowej rękawicy do ust. Kazała cofnąć się z krzaki. - Jak powiem 'hop', to lecimy... Albo nie, czekajcie, coś śmieszniejszego na przykład... No nie wiem, "Ezreal to frajer". He, he. - Chwytliwe. - Prawda? Dobra, cicho. Idą. Rzeczywiście, rozległy się kroki. Na maleńką polanę wpłynął upiór, wymachując hakiem i rozglądając się. Za nim wbiegł łucznik i już mieli iść dalej, kiedy nagle... - Czuję smród żywych - ostrzegł upiór. I zwrócił głowę w stronę krzaków w których się ukrywali. - EZREAL TO FRAJER! - Vi wyskoczyła, doskoczyła do łucznika i zadała jednocześnie dwa ciosy - w strzelca i jego wsparcie. Nadszedł czas na działanie Shiro i Ezreala.
  6. - Możecie wyrzec ostatnie słowa! - zarechotał upiór. Jego głos był wieloma głosami naraz, które zniekształcały się i urywały w losowych momentach. Trudniej byłoby znaleźć coś, co mogłoby być esencją Shadow Isles bardziej niż on. Ezreal strzelił w jego kierunku ogniem, który rozprysł się na klatce piersiowej upiora. Jego martwą twarz skrzywił grymas wściekłości. Musiało zaboleć. Trudniej było ze strzelcem - zwinnie unikał strzałów i wysyłał grad własnych. Tarcza chwilowo pękła. - Biegniemy - oznajmił Ezreal, skręcając nagle w bok i ciągnąc Shiro za sobą. Wysłał ogromną kulę ognia ku Threshowi - powinna na chwilę odwrócić ich uwagę. - Wszystko w porządku? - zapytał z troską, uciekając od oponentów.
  7. - Świetnie. Postaw go tam... I idziemy o, ta...- Nie zdążył dokończyć. Popchnął Shiro, a tuż obok jej głowy przeleciał fioletowy pocisk. Na kamieniu na końcu polany stał mężczyzna o dziwacznym, szarofioletowym odcieniu skóry i białych włosach. Jego nogi i przedramiona pokrywała granatowa i fioletowa materia, która wyglądała jakby w niego wrosła. Dłonie świeciły różowym światłem, które rozchodziło się po kończynach zgodnie z biegiem żył. W jednej z dłoni trzymał łuk. Celował w Shiro. Z drugiej zaś strony w towarzystwie pisków i jęków przybyła zdecydowanie nieziemska istota w ciemnym płaszczu, z latarnią i hakiem skonstruowanym z fragmentów kości. Jego upiorny czerep unosił się nad korpusem i szczerzył złowieszczo. Oto byli przeciwnicy.
  8. - To był skomplikowany rachunek prawdopodobieństwa, a nie obietnica. Myśl pozytywnie - rzekł. A potem wstał z miejsca. - Czas nam ruszać! Tamten sprzedawca wcisnął ci chyba taki totemik, prawda?
  9. - Ja strzelam, ty strzelasz, Vi wpada, pomagamy Vi i idziemy dalej. Mniej więcej tak - odparł. - Albo gonimy tych których spotkamy, bijemy ich i biegniemy dalej. No. Dla mnie brzmi dobrze - stwierdził. Objął Shiro i przycisnął do siebie, gładząc ją po plecach. - A potem wszystko się ułoży, wrócimy do Piltover... I będziemy żyć szczęśliwie i daleko od nudy. Jak teraz, tylko bez ataków terrorystycznych, zgonów i takich innych.
  10. - Świetnie, że się rozumiemy. Jak stare dobre małżeństwo, tyle że bez kłótni. Zbyt częstych - mruknął, rozglądając się wokół. Wkrótce dotarli do kolejnej wieży i jeszcze do kolejnej. Ezreal przystanął, nasłuchując. - Mamy jeszcze chwilę - oznajmił, siadając na trawie. Poklepał miejsce obok siebie.
  11. Ezreal szturchnął Shiro w bok. - I przed czym niby mamy uciekać? Proszę cię... - Objął ją ramieniem i szedł, gestykulując wolną ręką. - Jesteśmy tu, żeby skopać parę martwych albo morskich tyłków, moja droga. Co ja mówię, moja najdroższa! I w związku z tym nikt nie będzie ginął, ani ty, ani ja. Chyba że oni, wtedy tak -odparł, dalej przemierzając las. - Jasne?
  12. - Aż wspierającym. Chodź, idziemy - rzucił i pociągnął Shiro za rękę, ruszając w stronę bramy znajdującej się najbardziej po prawej stronie. Po drodze minęli jeszcze dwie wieże i ostatnią, strzegącą bramy. Potem zaczął się las. Drzewa były wprost niesamowicie wysokie. Wzdłuż alei widać było ruiny, mury i kamienie z tajemniczymi rysunkami. Przez gałęzie prześwitywało słońce. Aleja tak po prawdzie nie była aleją, a jedynym dowodem na dobrą orientację Ezreala był niski, porośnięty mchem murek. - Nie jestem ani trochę ciekaw, z kim będziemy się mierzyć. Ważne że razem, nie?
  13. - Chyba jest jeden sposób, żeby zażegnać spór - odezwała się szeryf. Z nieba spłynął wielki, wężowaty stwór. Ogromny smok zbudowany z eteru i nocnego nieba o białym, ogromnym łbie i ze złotą koroną. Błękitne oko na ułamek sekundy zatrzymało się na Shiro i mrugnęło. W łapach dzierżył kulę białego światła - miniaturową gwiazdę. Rozbłysło oślepiające światło, gdy gwiazda się powiększyła i rosła, rosła, rosła. Shiro ocknęła się obok Ezreala. Pojawiła się na kamiennym podwyższeniu porośniętym trawą i mchem. Na kamieniu wyryte były zatarte już runy, a po lewej stronie znajdował się stragan oparty o wielkiego futrzastego stwora. Sprzedawał tam yordl. Za Shiro znajdowała się wielka statua wojownika z wirującym wolno błękitnym kryształem. Pomiędzy nim a podwyższeniem była przepaść, do której spływała woda. Wokół stali Ezreal, Jayce, Heimerdinger, Vi i Caitlyn. - Szóstka? - zapytał Vi. - Zawsze było pięć! Gdzie ma iść dodatkowa osoba? - Pójdziemy dolną aleją - oznajmił Ezreal, przyciągając do siebie Shiro.
  14. Jayce z kolei atakował zaciekle upiora w zbroi. Ale pociski z hextechowej wyrzutni niewiele zdziałały w starciu z metalową zbroją. A kiedy już upiór znajdował się coraz bliżej i bliżej, błysnęło i huknęło. W nozdrza dziewczyny dotarł smród gazu i siarki. Siła uderzenia odrzuciła Jayce'a pod ścianę, gdzie oboje się teraz znajdowali. Nie było już upiora ani żadnych zombie, ale wszystko wokół było osmalone. Do Shiro i Jayce'a podbiegła Caitlyn, Vi, Ezreal i Heimerdinger. - W porządku? - zapytała szeryf.
  15. Stało się coś dosyć osobliwego. W pierwszej chwili Shiro stała i rzucała kryształami w zombie (trzeba było celować w głowy), a potem nagle znalazła się w powietrzu i pod ścianą z bolącym kręgosłupem i zawrotami głowy. Musiała naprawdę mocno przywalić w mur, choć nie aż tak mocno, skoro jeszcze żyła. W jej stronę spojrzał zakuty w blachę łeb upiora odzianego od stóp do głów w zbroję i z wielką maczugą na ramieniu, najeżoną kolcami. Na jego plecach rozprysły się iskry z hextechowego młota Jayce'a. Ominął upiora wytrąconego z równowagi i dobiegł do Shiro. - Żyjesz, Destino? Żyjesz. Świetnie, to ruszaj się. Mamy tyłek do skopania.
  16. - Nieee... Już nie ma - szepnął Nocturne. Katarina spojrzała w stronę widmowego koleżki i skrzywiła nos. Pokiwała głową w zamyśleniu i z rękami skrzyżowanymi na piersi ruszyła ku wyjściu. - Pogaduszki pogaduszkami, ale trzeba chyba stąd wyjść i obgadać plan działania, co? - zapytała, naciskając na klamkę. I niemal od razu zatrzasnęła drzwi, klnąc całkiem głośno. Wyjrzała przez malutkie okienko na zewnątrz. Lekko pofalowane szkło uniemożliwiało lepszą obserwację. - Rennard, wołałeś kolegów? Bo ktoś tu się wprosił na cudzą imprezę. Pachoły twojej matki!
  17. - Co to, Destino? Wybrałaś się na spacer w pięknej, nadmorskiej okolicy? - krzyknął Jayce. Otarł pot z czoła o uśmiechnął się do Shiro. Mrugnął do niej. Kilka ożywieńców padło na ziemię, ale zaraz później zastąpiły ich nowe. To będzie większy wysiłek... Smród rozkładu roznosił się wokół, wciskając się uporczywie do nozdrzy. Ciężko było Shiro biec, bo krew mieszała się z błotem uliczki, tworząc śliską breję.
  18. - Ezreal, coś ci się stało w paszczę. Ej, coś ty, przypadkowałeś? A ty coś schudłaś. Widzę, że ciocia Vi musi cię zabrać na pączki. Bo postawiła jedno i drugie na ziemi i przywalił a dwójce ożywieńców. Rozległ się trzask łamanych kości. -Shiro, idź pomóż może Jayce'owi. Faktycznie, nieopodal walczył Jayce, którego ilość zombie nieco przytłaczała. Akurat całkiem spore ich ognisko spowodowało, że był otoczony. - ... A ja pójdę do Cait.
  19. Gdy w końcu dotarli na zewnątrz, na błotnistą i śmierdzącą ulicę Bilgewater, okazało się, że wcale nie jest lepiej niż w środku. Miejscowi pouciekali bądź skryli się w wnętrzach swoich domów. Póki co cudem żaden z obiektów miejscowej architektury poza podziemiami cytadeli nie ucierpiał. A na ulicach... Na ulicach panował najprawdziwszy chaos. Zewsząd strzelały najróżniejsze pociski - zarówno te magiczne jak i niemagiczne. Różnorodność świateł, barw, smród prochu i smród rozkładu, bo elementem dominującym na ulicach były zastępy nieumarłych, najprawdopodobniej z Shadow Isles. Ożywieńcy tłoczyli się wokół konkretnych celów, takich jak walcząca nieopodal grupka magów z Demacii, dzielnie stawiająca czoła mrocznym zastępom. Żołnierzy z obu stron było jednak mnóstwo i wkrótce do boju ruszyli Ashe i Tryndamere, osłaniając się wzajemnie. Najbardziej wzrok przykuwało jednak poruszające się niebo spowite gwiazdami. Gwiazdy wiły się i skręcały, a ciemny granat co rusz przesłaniał i odsłaniał słońce. Czymkolwiek była istota lewitująca nad Bilgewater, była ogromna i opadała coraz bliżej ziemi. A im bliżej była, tym mniejsza się stawała i tym wyraźniejszy był jej wężowaty kształt. - Ej, patrzcie co znalazłam! Shiro nagle powędrowała w górę, unosząc się nad powierzchnią gruntu. To samo stało się z Ezrealem. - Vi, zostaw ich! - krzyknął Jayce walczący kilkadziesiąt metrów dalej.
  20. - Przewodnicząca Rady nie była przechowywana w zwykłych lochach - skwitowała Ashe, wspinając się po wąskich, stromych i spiralnych schodach. Ezreal szedł przodem, służąc za pochodnię. Ledwie przekroczyli krawędź schodów i stanęli na poziomie gruntu, rozległ się huk i więzienie się zawaliło. Wyszli akurat na dziedziniec otoczony grubymi murami. Panował chaos. Na samym dziedzińcu był spokój. Dziwnie robiło się dopiero po spojrzeniu w niebo. Zdecydowanie zbyt nisko wirowały miniaturowe gwiazdy. Powietrze było naelektryzowane i pachniało ozonem, jak przy burzy. - Szybko, na zewnątrz - krzyknęła królowa Freljordu. Jej głos był z trudem słyszalny przez echo wybuchów i łupnięcia zapadającej się ziemi. Shiro czuła cały czas wstrząsy i trudno jej było utrzymać się na powierzchni ziemi prosto.
  21. Ezreal skrzywił się i dopiero wówczas spojrzał karcąco na Shiro. Groźnie nie musiał patrzeć - jarzące się niebieskim światłem oczy już wyglądały groźnie. - Tu nikt mnie nie pali - odparł. Niektórych więźniów nie dało się wyciągnąć z lochów. Innym trzeba było pomagać. Ezreal dwa razy zdecydował się na ostateczną formę pomocy tym, którzy w lochach siedzieli zbyt długo i zbyt dużo już w nich przeżyli. Ich wzrok był błędny i nie istnieli w tej samej rzeczywistości co Shiro i Ezreal. Odeszli od drugiego z trupów. Ezreal patrzał na niego z żalem. - To chyba wszyscy - oznajmił. - Ruszać tyłki, wszystko zaczyna się sypać! - wrzasnął król Freljordu, odprowadzając ostatniego żywego więźnia do schodów.
  22. - Skądś cię znam - odezwała się Ashe. Na jej ramieniu wylądowała olbrzymia ręka mężczyzny z ogromnym mieczem trzymanym w prawej ręce. Przerastał kobietę o głowę i z postury przypominał niedźwiedzia. - Nie ma czasu- odezwał się głębokim niskim głosem. - Potwierdzam, to ja, Ezreal. Wszystko wyjaśnię, ale teraz chyba musimy... Kolejne łupnięcie. - Chodźcie - rzuciła kobieta i razem z mężczyzną ruszyli wzdłuż cel. Ona zamrażała zamki, król Freljordu je niszczył. - Trzeba ratować więźniów i uciekać, bo za kilka minut cytadela runie.
  23. Zaklęcie zadziałało, choć nie tylko ono. Zagrzmiał potężny huk, ze sklepienia posypał się kurz. Oślepieni piraci zaczęli biec w stronę wyjścia, a huki nie ustawały. Coś trzęsło całą cytadelą, wprowadzając zamęt i zamieszanie. Więźniowie w celach zaczęli panikować i drzeć się wniebogłosy. Ezreal popchnął Shiro do przodu i skoczył za nią, nim dość spory kamień spadł im na głowę. Potem chwycił Shiro za rękę i pobiegł wzdłuż cel więziennych. - Znajdziemy ją i spadamy - streścił plan. Ale zanim to się stało, na schodach pojawiły się dwie postacie. Jedna z nich musiała być kobietą, co rozpoznać można było po sylwetce, druga musiała być mężczyzną. Przez ciemność panującą wewnątrz ciężko było rozpoznać szczegóły. Rozległ się dźwięk zwalnianej cięciwy i w stronę Shiro i Ezreala pomknęła fala lśniących, błękitnych strzał. Chłopak zamknął dziewczynę w objęciach i od jego pleców odbiły się wszystkie wysłane pociski. Shiro poczuła nadmiar ciepła emanujący z jego ciała. Z korytarza natomiast dobiegły gniewne krzyki. Dwójka ludzi nadchodziła i prawdopodobnie nie miała dobrych zamiarów. - Królowa Ashe? - zapytał Ezreal, odwracając się w ich stronę. Kobieta podchodziła bliżej i bliżej i rzeczywiście, okazało się że to królowa i król Freljordu we własnej osobie stali przed Shiro i Ezrealem. Jedno z nich przyglądało się nieufnie, a drugie mierzyło z łuku. - Brand? - zapytała kobieta.
  24. Po dobrych kilkudziesięciu minutach skradania się dotarli w końcu do cel więziennych. Już na wstępie, zakręt dalej siedzieli strażnicy, piraci jak widać było po ich niedbałym ubiorze i zdekompletowanych zbrojach. Oboje grali w kości. Ezreal spojrzał na Shiro. - Jesteś w stanie jakoś ich ogłuszyć bez zabijania?
  25. - Mogłabyś zrobić coś takiego, żeby kryształami zablokować przejście? Zrobić tarczę, ale na cały korytarz. Wtedy, kiedy już się dostaniemy do Kayle, będziemy mogli bez większego problemu zwiać - odparł, idąc ostrożnie przed siebie. Póki co jedynymi żywymi organizmami były szczury.
×
×
  • Utwórz nowe...