-
Zawartość
190 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
3
Wszystko napisane przez Bafflord
-
Mnie tam nawet pasuje. Imię:Abyssal Outlaw Karta postaci: Karta Abyssala Co robi: Czeka przy wejściu do jaskini na resztę swoich towarzyszy.
-
Pozostaje mi tylko powinszować zwycięzcom. Gratulacje Niklas, Testar i PumpkinWave, odwaliliście kawał dobrej roboty! Reszta też się dobrze spisała, wydaje mi się, że walka była dość zażarta. Ze swojej strony spróbuję bardziej się postarać w kolejnej edycji. A więc... do zobaczenia następnym razem!
-
- Zgadzam się z przedmówcami - oświadczył Subtle Sense - Rozdzielenie się jest dobrym pomysłem, grupa szesnastu jednorożców naprawdę przyciąga uwagę. Co do miejsca, w które wolałbym się udać... to raczej stawiałbym na zachód. Zagrożenie jest nam znane, można się do niego stosownie przygotować. Ponad to, gdyby doszło do walki z rabusiami, moglibyśmy zakończyć ich niecny proceder. - Cóż mogę dodać więcej? Moi kompani chyba wystarczająco rozwinęli temat. Ze swojej strony dodam, że mogę pójść gdziekolwiek, byle by poczuć znowu dreszczyk emocji - pyszczek ogiera rozciągnął się w lekkim uśmiechu.
-
- Nie każdy jest pegazem, ani nawet jednorożcem, więc upadek z klifu może zakończyć się śmiertelnie. Dlatego wolę pójść jaskinią - oświadczył Abyssal - A co do ciemności... - ogier uśmiechnął się się lekko - Nie wiem jak wy, ale ja już dawno przestałem się ich bać.
-
Po skończonym posiłku, brązowy ogier przeciągnął się z lubnością. No cóż, chwila odpoczynku dobrze mu zrobiła, ale trzeba ruszać dalej. - Mnie się wydaje, że obie drogi są równie niebezpieczne. Jeśli wszyscy są za pójściem górą, to ja nie będę oponował - stwierdził Abyssal - Mógłbym nawet ruszyć przodem na zwiad... albo nie, lepiej się nie rozdzielać - powiedział nieco zrezygnowanym tonem. Super, teraz będzie musiał podróżować z całą resztą, śpiewając wesołe piosenki, czy co tam robią zadowolone z życia kucyki. Nie miał zamiaru się z nimi zaprzyjaźniać. Miał swój cel i swoje środki.
-
Subtle zerknął na Twilight z wyraźną wdzięcznością. Nie było mu łatwo tak od razu rozmawiać o osobistych sprawach z kompanami. Miał nadzieję, że podczas trwania wyprawy nieco się na nich otworzy i język mu się rozwiąże. Ale póki co... - Jestem gotowy - poinformował zwięźle przywódczynię, po czym podopinał swój płaszcz i włożył na głowę kapelusz.
-
Śliczne prace... Widać, że posiadasz zarówno talent, jak i umiejętności (godne pozazdroszczenia). Pochwalić już bardziej nie potrafię, ponieważ niespecjalnie się znam na meandrach rysowniczej sztuki. Czekam na więcej! I Bóg zapłać.
-
Hmm... niespecjalnie się znam na takich rzeczach, ale pancerz bardzo mi się podoba. Pewnie było z tym duuużo roboty, jednak myślę, że się opłacało. Czekam na efekt końcowy!
-
Dziękuję Często, gdy nie mam nic do roboty w szkole, bawię się komórkowym programikiem do edytowania zdjęć. Czasem efekty bywają zadziwiająco dobre, ale tym razem szczególnie przypadły mi do gustu. Tak więc zamieszczam tu przerobioną grafikę mojego ostatniego rysunku Tak, wiem, oko nie wygląda zbyt dobrze. Ale tak to jest, jak się bawi z negatywem.
-
Dawno nic tu nie zamieszczałem... czas więc to nadrobić! Oto świeżutki rysunek jednego z moich ficowych OC: Guard
-
Chciałem napisać epickie opowiadanie, pełne zaskoczeń, ciekawych bohaterów i wzruszających momentów... Nie udało się A więc macie tu za to przeciętnego, lecz chyba całkiem porządnego fica. Początkowo miał 1035 słów, ale udało mi się na szczęście go skrócić. Mam nadzieję, że mimo to się wam spodoba. Miłej lektury! Nieuchronność
-
Subtle zawstydził się słysząc o osiągnięciach reszty drużyny. On nie odbył nawet podstawowego szkolenia w sztuce magicznej. - Ja jestem... samoukiem - zabrał wreszcie głos - Przez ostatnie lata podróżowałem po Equestrii ucząc się rozmaitych czarów i sztuczek. Nie udało mi się jednak nabrać głębszego doświadczenia w tej sztuce. Posiadam jednak pewien unikalny talent... coś jak wyjątkowo rozwinięta empatia, dzięki czemu potrafię wyczuć intencje kierujące obecnymi wokół istotami. - Miałem nadzieję, że od was nauczę się czegoś więcej o magii - powiedział zaczerwieniony ogier wodząc wzrokiem po obecnych i zatrzymując go na chwilę na Twilight - predyspozycje ponoć mam, albo chociaż tak mi mówiono. Znam się też w pewnym stopniu na zielarstwie i szamaństwie, moi rodzice... - głos uwiązł mu w gardle - nieważne, mam nadzieję, iż przydam się wam w tej podróży - zakończył kulawo i dość niepewnie.
-
Mam się wyżalić? No dobrze, ale jest tego sporo + parę rzeczy, o których nie chcę mówić. Trochę mi głupio wylewać smutki na tym forum, gdzie z całych sił staram się być pozytywny i przyjacielski. A więc może zacznę od początku- mam dwójkę rodzeństwa (brata i siostrę), ale to ja jestem pierworodny. Pierwsze dziecko ma się często najgorzej- to właśnie na nim rodzice uczą się wychowywania. Tak też było w moim przypadku. Nie będę zagłębiał się w szczegóły o których wolę nie wspominać, ale spróbuję pokrótce wyjaśnić sytuację: No więc moja mama miała manię na punkcie moich ocen. Chciała, aby zawsze były jak najlepsze, a za niesubordynację byłem karany. Podstawówka była dla mnie straszna, dość wspomnieć, że niemal nic nie pamiętam z tamtych czasów (więcej wspomnień mam z przedszkola!). Kiedy tylko dostałem kiepski stopień, od razu zaczynałem panikować. Nieraz byłem wyśmiewany, bo płakałem na oczach klasy. W gimnazjum radziłem sobie niewiele lepiej. Co prawda moja mama zrozumiała już, że przymuszając mnie do nauki zrobiła mi krzywdę, ale odruch pozostał. Maskowałem uczucia przed resztą uczniów, by nie wyszło na jaw jaki ze mnie beksa. Teraz, kiedy jestem w liceum sytuacja znacznie się poprawiła (wręcz za bardzo), choć uczucie bryły lodu w brzuchu pozostanie mi chyba na zawsze. Mógłbym też sporo napisać o moim ojcu, ale po pierwsze nie warto, a po drugie pewnie dostałbym warna Dlatego też ograniczę się do stwierdzenia, że moi rodzice się rozwodzą, a ja czekam na to z niecierpliwością. Żal mi tylko trochę mojego rodzeństwa, bo ja już zdążyłem się do tego wszystkiego przyzwyczaić, ale oni są jeszcze za młodzi (12 i 14 lat). Dorzućmy do tego wieczne kłótnie rodziców (czasem było naprawdę groźnie), problemy zdrowotne (mam słaby wzrok i właśnie kończę z noszeniem aparatu ortodontycznego, a jak byłem mały to miałem różne urazy- w tym przepuklinę, czy niebezpieczeństwo śmierci łóżeczkowej), brak akceptacji w społeczeństwie, doskwierającą samotność i inne spojrzenie na świat (prawdopodobnie jestem sentymentalistą). Psychologia nie kłamie. Nikogo nie zdziwi więc, że stałem się skrajnie introwertyczną osobą. Moja nieśmiałość przekraczała wszelkie granice (bałem się podnieść rękę przy pytaniu nauczyciela, nie chciałem chodzić do sklepu, bo musiałbym wchodzić w interakcję z sprzedawcą), co nie ułatwiało mi nowych znajomości. Gdy dostałem się do gimnazjum, minęło pół roku zanim rozważyłem zaprzyjaźnienie się z kimkolwiek. Byłem niesamowicie nieufny w stosunkach z innymi ludźmi. Paradoksalnie zawsze miałem kolegów, ale mimo to ciągle byłem (nadal zresztą jestem) samotny. Moja nieustanna walka z nieśmiałością zaczyna przynosić skutki, dość powiedzieć, że pojawiłem się na ostatnim (śląskim) ponymeecie. Przełamanie się wciąż jednak kosztuje mnie sporo siły. Wspomniany sentymentalizm jest przeżytkiem dawnych czasów. Mało kto zwraca dziś uwagę na naturę, detale otaczającego nas świata, emocje innych ludzi, honor i współczucie. Myślę w inny sposób, niż reszta ludzi, a niektórych kwestiach jestem wręcz staromodny ( nie przepadam za balangami, mam na tyle mocne poszanowanie dla nietykalności osobistej kobiet, że staram się ich nawet nie dotykać). Ważną kwestią jest też dążenie do doskonałości (prawdopodobnie jest to echo przymusu posiadania dobrych ocen). Może wydawać się to pozytywną cechą, ale okazuje się, iż jakakolwiek krytyka jest dla mnie bardzo bolesna. To wszystko jest też związane z moją samotnością- czuję się niezrozumiany przez innych ludzi, moje potrzeby są też nieco odmienne. Teraz jest już lepiej. Walczę z nieśmiałością (powiedziałem nawet oficjalnie mojej klasie, że lubię kolorowe gadające osiołki. Co ciekawe nie przejęli się tym- widać są dziwniejsze rzeczy na tym świecie). Mam dobrych kolegów. Próbuję integrować się z ludźmi. Nabieram dystansu do własnych niepowodzeń. Ale jestem odmieńcem i niestety nic tego nie zmieni. O patologicznym dzieciństwie można zapomnieć, ale nie można wyrzec się tego, kim się jest. Kończąc: staram się być dobrym, pozytywnym człowiekiem (kucem też), ale przestałem już wierzyć w piękno świata i możliwości jakie rzekomo stwarza. Moim największym osiągnięciem jest to, że jeszcze nie popełniłem targnięcia na własne życie, bo wolę mam naprawdę mocną (po długich teologicznych i filozoficznych rozmyślaniach, powróciłem także do mojej rodzimej, chrześcijańskiej wiary). Pozdrawiam więc wszystkich z problemami, pamiętajcie że nie jesteście sami! Zawsze znajdzie się ktoś, kto ofiaruje wam pomoc, wystarczy dobrze poszukać.
-
Mam się wyżalić? No dobrze, ale jest tego sporo + parę rzeczy, o których nie chcę mówić. Trochę mi głupio wylewać smutki na tym forum, gdzie z całych sił staram się być pozytywny i przyjacielski. A więc może zacznę od początku- mam dwójkę rodzeństwa (brata i siostrę), ale to ja jestem pierworodny. Pierwsze dziecko ma się często najgorzej- to właśnie na nim rodzice uczą się wychowywania. Tak też było w moim przypadku. Nie będę zagłębiał się w szczegóły o których wolę nie wspominać, ale spróbuję pokrótce wyjaśnić sytuację: No więc moja mama miała manię na punkcie moich ocen. Chciała, aby zawsze były jak najlepsze, a za niesubordynację byłem karany. Podstawówka była dla mnie straszna, dość wspomnieć, że niemal nic nie pamiętam z tamtych czasów (więcej wspomnień mam z przedszkola!). Kiedy tylko dostałem kiepski stopień, od razu zaczynałem panikować. Nieraz byłem wyśmiewany, bo płakałem na oczach klasy. W gimnazjum radziłem sobie niewiele lepiej. Co prawda moja mama zrozumiała już, że przymuszając mnie do nauki zrobiła mi krzywdę, ale odruch pozostał. Maskowałem uczucia przed resztą uczniów, by nie wyszło na jaw jaki ze mnie beksa. Teraz, kiedy jestem w liceum sytuacja znacznie się poprawiła (wręcz za bardzo), choć uczucie bryły lodu w brzuchu pozostanie mi chyba na zawsze. Mógłbym też sporo napisać o moim ojcu, ale po pierwsze nie warto, a po drugie pewnie dostałbym warna Dlatego też ograniczę się do stwierdzenia, że moi rodzice się rozwodzą, a ja czekam na to z niecierpliwością. Żal mi tylko trochę mojego rodzeństwa, bo ja już zdążyłem się do tego wszystkiego przyzwyczaić, ale oni są jeszcze za młodzi (12 i 14 lat). Dorzućmy do tego wieczne kłótnie rodziców (czasem było naprawdę groźnie), problemy zdrowotne (mam słaby wzrok i właśnie kończę z noszeniem aparatu ortodontycznego, a jak byłem mały to miałem różne urazy- w tym przepuklinę, czy niebezpieczeństwo śmierci łóżeczkowej), brak akceptacji w społeczeństwie, doskwierającą samotność i inne spojrzenie na świat (prawdopodobnie jestem sentymentalistą). Psychologia nie kłamie. Nikogo nie zdziwi więc, że stałem się skrajnie introwertyczną osobą. Moja nieśmiałość przekraczała wszelkie granice (bałem się podnieść rękę przy pytaniu nauczyciela, nie chciałem chodzić do sklepu, bo musiałbym wchodzić w interakcję z sprzedawcą), co nie ułatwiało mi nowych znajomości. Gdy dostałem się do gimnazjum, minęło pół roku zanim rozważyłem zaprzyjaźnienie się z kimkolwiek. Byłem niesamowicie nieufny w stosunkach z innymi ludźmi. Paradoksalnie zawsze miałem kolegów, ale mimo to ciągle byłem (nadal zresztą jestem) samotny. Moja nieustanna walka z nieśmiałością zaczyna przynosić skutki, dość powiedzieć, że pojawiłem się na ostatnim (śląskim) ponymeecie. Przełamanie się wciąż jednak kosztuje mnie sporo siły. Wspomniany sentymentalizm jest przeżytkiem dawnych czasów. Mało kto zwraca dziś uwagę na naturę, detale otaczającego nas świata, emocje innych ludzi, honor i współczucie. Myślę w inny sposób, niż reszta ludzi, a niektórych kwestiach jestem wręcz staromodny ( nie przepadam za balangami, mam na tyle mocne poszanowanie dla nietykalności osobistej kobiet, że staram się ich nawet nie dotykać). Ważną kwestią jest też dążenie do doskonałości (prawdopodobnie jest to echo przymusu posiadania dobrych ocen). Może wydawać się to pozytywną cechą, ale okazuje się, iż jakakolwiek krytyka jest dla mnie bardzo bolesna. To wszystko jest też związane z moją samotnością- czuję się niezrozumiany przez innych ludzi, moje potrzeby są też nieco odmienne. Teraz jest już lepiej. Walczę z nieśmiałością (powiedziałem nawet oficjalnie mojej klasie, że lubię kolorowe gadające osiołki. Co ciekawe nie przejęli się tym- widać są dziwniejsze rzeczy na tym świecie). Mam dobrych kolegów. Próbuję integrować się z ludźmi. Nabieram dystansu do własnych niepowodzeń. Ale jestem odmieńcem i niestety nic tego nie zmieni. O patologicznym dzieciństwie można zapomnieć, ale nie można wyrzec się tego, kim się jest. Kończąc: staram się być dobrym, pozytywnym człowiekiem (kucem też), ale przestałem już wierzyć w piękno świata i możliwości jakie rzekomo stwarza. Moim największym osiągnięciem jest to, że jeszcze nie popełniłem targnięcia na własne życie, bo wolę mam naprawdę mocną (po długich teologicznych i filozoficznych rozmyślaniach, powróciłem także do mojej rodzimej, chrześcijańskiej wiary). Pozdrawiam więc wszystkich z problemami, pamiętajcie że nie jesteście sami! Zawsze znajdzie się ktoś, kto ofiaruje wam pomoc, wystarczy dobrze poszukać.
-
Funny Mane spojrzał na kucyki z błyskiem w oku, po czym... szybkim ruchem nacisnął detonator. Cała klasa zaczęła wibrować, jakby w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. I wtedy kula rozbłysła jasnym światłem, a w powietrzu rozległ się zapach palonego... popcornu? Dokładnie tak! Już po chwili sala była zasypana po brzegi w popcornowej powodzi. A sprawca tego wszystkiego leżał na nadmuchiwanym pontonie na szczycie nowopowstałej góry, zaśmiewając się do rozpuku z kucyków pogrzebanych w kukurydzianej lawinie. - Ha ha! Ale daliście się zrobić! - parsknął ogier - To tylko mój dozownik popcornu - wrzucił kilka ziarenek do ust - Prawda, stworzyłem Explastową bombę, ale przecież nie przynosiłbym jej do szkoły! Leży w bardzo bezpiecznym miejscu i nie mam zamiaru jej wysadzać
-
Abyssal nieco zdyszany po szybkim galopie, dotarł wreszcie na miejsce obozowiska. Usłyszał, jak syreni kucyk nawołuje ogierów do pomocy przy naprawie dyliżansu, ale był zbyt zmęczony by teraz o tym myśleć. Usiadł przy ognisku, wyciągając kopyta jak najbliżej ognia. Nie wiedział, czy był to wpływ gargulców, czy pustkowia wokół, ale strasznie zmarzł z dala od towarzyszy. - Być może potwory nie będą dla nas największym zagrożeniem - mruknął pod nosem. - Nie żebym próbował przejmować przywództwo, czy coś - odezwał się brązowy kuc - ale myślę, że powinniśmy się lepiej zorganizować, by taka sytuacja się już nie powtórzyła. Może zróbmy tak: rozpalmy jeszcze kilka ognisk trochę dalej od obozowiska, aby poprawić widoczność. Następnie wartownicy będą wypatrywali wrogów dzięki mojej lornetce - wskazał na wspomniany przedmiot. - Na gargulce skuteczne okazały się nie czary ofensywne, lecz takie, które oddziaływują na te stwory w jakiś niekonwencjonalny sposób. Myślę, że tego powinniśmy się trzymać w ewentualnej walce z nimi. - Teraz jest dobry moment do przekąszenia czegoś - powiedział Abyssal wpychając sobie do pyszczka całego suchara i popijając go płynem z manierki. - Smacznego życzę wszystkim.
-
Funny Mane z trudem oderwał wzrok od trzymanego przedmiotu, po czy spojrzał na Kitsuna, lekko zamroczony. - To jest... moje najlepszy twór *wyszeptał* - prawdziwe arcydzieło pirotechniki, ale... - zawahał się na chwilę, po czym szybko wylał z siebie potok słów: - Już od małego lubiłem eksperymentować z wybuchowymi substancjami, które mogłyby udoskonalić magiczne fajerwerki. Z małego laboratorium w moim pokoju, co chwila dobiegały świsty i odgłosy wybuchów. Znałem wszystkie niebezpieczne rodzaje materiałów, które można użyć do wyrobu petard... a przynajmniej tak mi się zdawało. - W tym czasie do naszego domu w Manehattanie zawitaj mój wujek, który właśnie zakończył wyprawę do odległego kraju, gdzie szukał rzadkich gatunków roślin i zwierząt. Przywiózł mi w prezencie worek wypełniony sypkim, żółtawym proszkiem. - Wiem o twoim zamiłowaniu do wybuchów i dlatego postanowiłem ci to dać - powiedział wtedy - ale musisz bardzo uważać, znalazłem to podczas wędrówki przez kraj pełen wulkanów. Przypadkowo podpaliłem odrobinkę tego i niemal wyleciałem w powietrze - zaśmiał się, pokazując widoczny jeszcze ślad po oparzeniu na policzku. - Wujek nie wiedział, co właśnie mi podarował - ciągnął dalej Funny - udało mi się wydestylować z tego czystą substancję wybuchową, którą nazwałem Explastem. Potem wyodrębniłem malutką cząstkę posiadanego materiału do testów w terenie. Nigdy nie widziałem potężniejszej eksplozji, niż wtedy gdy wysadziłem całą szopę. A użyłem do tego ledwo kilka kropelek! - Mój zapał był olbrzymi, przez kilka kolejnych miesięcy stworzyłem prawdopodobnie najpotężniejszy ładunek wybuchowy w całej Equestrii. Chciałem jak najszybciej go wypróbować. Wtedy zdarzył się wypadek. Kiedy przelewałem Explast do probówki, musiało mi nieopatrznie trochę go skapnąć na podłogę. Kiedy mama weszła do mojego pokoju z zapaloną świecą, nagromadzony materiał eksplodował. Przez moją lekkomyślność, osoba mi bliska niemal straciła życie. - Wtedy dotarło do mnie, że to czym się zajmuje jest zbyt niebezpieczne. Schowałem skończony już prototyp ładunku głęboko do sakwy, mając nadzieję, że już nigdy go nie znajdę (szansa na znalezienie czegokolwiek w mojej torbie, jeśli właśnie tego nie potrzebuję, jest bardzo mała). - pomarańczowy ogier złapał oddech, po czym zerknął z powrotem na kulę. - Tak więc, w środku jest prawie pół kilo czystego, destylowanego Explasta - powiedział drżącym od emocji głosem - jeśli odpaliłbym go teraz, myślę że wysadziłbym wszystko w promieniu wielu mil - wzrok znów mu się rozmarzył - wyobrażacie sobie ten piękny wybuch? Tą olbrzymią siłę, piękną barwę i ogłuszający huk? - Ale nie mogę powtórzyć tego błędu! Będę mieć na sumieniu wiele niewinnych istnień! - Funny Mane był już bliski płaczu - och, co wybrać? Dlaczego to musi być takie kuszące? - pytał przyciskając bombę do piersi.
-
Funny Mane zauważył, że reszta klasy zajęta była wcinaniem słodyczy. Korzystając z ich rozkojarzenia, podniósł dwie połówki noża, wręczonego wcześniej Loudowi, mrucząc przy tym pod nosem coś co brzmiało jak "już ja mu dam reklamację". Następnie wziął jeden z cukierków leżących na podłodze i rozkruszył go w kopytkach. Powąchał uzyskaną w ten sposób papkę i schował ją do małego woreczka. Kiedy pomarańczowy ogier wkładał oba przedmioty głęboko do torby, jego kopytko natrafiło na jakiś nieregularny kształt. Ze zdumieniem malującym się na twarzy, Funny Mane wyciągnął z sakwy jakiś dziwny przedmiot- wyglądał jak spora kula, naszpikowana elektroniką i dużą ilością zwisających kabli. W samym centrum owalu, znajdował się wielki, czerwony przycisk. - Nie widziałem tego od lat - wykrztusił kucyk, patrząc na guzik olbrzymimi oczami, ślina zaczęła cieknąć mu z ust, kiedy kopyto zaczęło powoli zmierzać w jego stronę - opanuj się - powiedział sam do siebie - przecież nie możesz tu tego zrobić, zbyt wiele istnień... - Tak długo czekałem - spojrzał z bólem na dziwny przedmiot - może warto zaryzykować? - Funny Mane zdawał się być rozdarty pomiędzy emocjami, które tylko on był w stanie zrozumieć.
-
Subtle Sense nie zaśmiał się, kiedy Minor wylądował na środku tawerny z głupią miną. Zdawał się być zbyt pochłonięty własnymi myślami. Nie podobało mu się, że ma opowiadać o swoich krewnych. Postanowił więc powiedzieć tylko tyle, ile trzeba. - Nie wiem co się dzieje z moją rodziną, musiałem ja opuścić z powodu pewnych... niesprzyjających okoliczności - powiedział sucho - wolałbym nie rozmawiać na takie tematy, jeśli łaska. - A co do tego, dlaczego podjąłem się tej wyprawy... - Subtle zawiesił na chwilę głos - i tak podróżowałem po Equestrii bez celu. Pomyślałem, że z wesołą kompanią może być znacznie ciekawiej - biały jednorożec powiódł wzrokiem po obecnych. Ciągle miał wrażenie zaszczucia i bał się odrzucenia przez towarzyszy.
-
Abyssal zauważył, że przy życiu pozostały już tylko dwa stwory. Najwyraźniej nie zauważyły go jeszcze w ciemności. Postanowił więc skorzystać z prostej sztuczki- podniósł kolejny, większy kamyk z ziemi i cisnął nim jak najdalej, mając nadzieję, że łoskot towarzyszący uderzającemu o ziemię głazowi odciągnie uwagę gargulców. Odczekał kilka sekund, a następnie rzucił się galopem w stronę towarzyszy, będąc w gotowości do wykonania błyskawicznego uniku w razie jakby potwory chciały go zaatakować. Starał się biec jednocześnie cicho i szybko, ale był gotowy zmienić kierunek, gdyby zauważył, że gargulce wciąż go ścigają- nie mógł przecież sprowadzić ich do swoich zmęczonych i rannych towarzyszy.
-
- Nóż Władzy? - oburzył się Funny Mane - phew! - Ten dziwny sprzedawca podejrzanych artefaktów imieniem Ghoullum oszukał mnie mówiąc, że nadaje się do bitwy na miecze świetlne, ogólnie przyjętej masowej eksterminacji istot pozaziemskich, a nawet niszczenia światów - powiedział zirytowany ogier - ale okazałem się zbyt łatwowierny i kupiłem zwykły Nóż Władzy! *westchnął* - To chyba lekcja dla mnie: zawsze sprawdzać, czy nabyty przeze mnie Potężny Ekwipunek Zniszczenia spełnia wymogi Unii Equestriańskiej - kiedy skończył mówić, odwrócił się do Louda - przepraszam, że podarowałem ci taki wadliwy chłam.
-
Dzięki, chciałbym mieć taki dywan
-
Moja praca na konkurs Derpy. Wiem, że nie jest to może specjalnie piękne, ale liczy się przesłanie (czy coś). http://glumypony.deviantart.com/art/Derpy-s-Letter-358024276
-
Postanowiłem zamieścić swoje bazgroły, aby zmotywować innych do udziału. Dawajcie! Przecież przebicie tego to żaden problem. http://glumypony.deviantart.com/art/Derpy-s-Letter-358024276?ga_submit_new=10%253A1362592287 Mam nadzieję, że nie jest aż takie złe
-
W rogu pomieszczenia siedział ogier, który pomimo ciepła panującego w tawernie był okryty opończą, a szeroki kapelusz rzucał cień na jego twarz. Wbrew nieprzyjemnemu wrażeniu, jakie robił na pierwszy rzut oka, kucyk uśmiechnął się na widok Twilight, a następnie wstał z miejsca i zdjął nakrycie głowy, lekko się przy tym kłaniając. Uczynił to z wyraźnym wahaniem, bo wszyscy obecni w pomieszczeniu mogli teraz ujrzeć jego czerwone oczy, bardzo kontrastujące z białym umaszczeniem. - Nazywam się Subtle Sense *zaczął mówić z wyraźnym zakłopotaniem* - jestem dumny, mogąc wyruszyć na wyprawę z tak słynnym kucykiem jak Twilight Sparkle. Doceniam też to, że zaakceptowaliście mnie, mimo mojego odmiennego wyglądu *powiedział, zwracając się do całej drużyny, po czym opadł z powrotem na krzesło i chwycił niedopity kufel cydru*.