Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Wszystko napisane przez Po prostu Tomek

  1. Ja zawsze chciałem mieć na starość luksusowe bujane krzesło. Proponowałbym wręczyć takie coś babci, niech się pohuśta trochę w ramach świątecznej radości czy cóś.
  2. Po prostu Tomek

    [Zabawa] Moja góra!

    A ty rudy bandyto... - wyplułem z siebie słowa razem z piaskiem. Leżałem w resztkach jakichś krzaków, opleciony lino-różdżko-cokolwiek to było oraz wściekły jak rój pszczół po zniszczeniu im ula. Stracił się bowiem mój zarost, duma i chluba, gdzieś posiało mi czapkę, cały mundur utytłał się i potargał jeszcze bardziej niż był, a na samym szczycie tej kupy nieszczęść skonstatowałem, że diasi wzięli ostatnią flaszczynę na jaką było mnie stać! Ale, magik nie zabrał liny. No, to jesteśmy w domu, może się przydać... Trzepnąłem się ze złością żywą ręką po dopalającej się brodzie. Kilka iskierek zaświeciło w zapadłym w międzyczasie mroku. Splunąłem, obserwując drogę na szczyt. Ktoś leżał sobie spokojnie, śpiąc. Podszedłem i patrzę: Nocturnal. No nic, ja jej pomagać nie będę, aż takim Samarytaninem nie jestem. Zamiast tego wygrzebałem z zupełnie innych krzaków, bujniejszych, swojego Mosina. Ucałowałem go z radością, choć on ocalał. Edge skulił się lekko, nie ze strachu, po prostu naturalnym odruchem, kiedy tuż koło ucha świsnęła mu kula, równocześnie z suchym dźwiękiem strzału dobiegającym gdzieś z dołu. - Won stąd, cholero, bo mnie ruski miesiąc popamiętasz! - wrzasnąłem na postrach, ponownie dając ognia. Nieco celniej, pocisk urwał gościowi kawałeczek małżowiny. Mechaniczna ręka tykała w ciemnościach. Wróg nie czekał, wiedział, czym to się może skończyć. Nie docenił mnie, to oberwał, ale na moje nieszczęście obeznał się już z jedną z moich taktyk. Strzeliłem trzeci raz i zostawiłem tykający mechanizm. Swoją lewą mechaniczną protezę unieruchomiłem czasowo, aby nie dźwięczała. Oplotłem ją trofiejną liną. Oponent ostrożnie, z nerwami jak postronki i gotów do obrony zbliżył się do tykającej machiny. Kopnął ją, stwierdzając, że nie wybuchnie ani nic takiego. Nagle został olśniony: to podstęp! W ostatniej chwili osłonił się ręką przed liną mającą w domyśle opleść mu szyję i go zadusić. Mnie to wystarczyło. Karabin przezornie odstawiłem gdzieś, zaparłem się nogami i pociągnąłem najmocniej jak mogłem. W tym ruchu zawarła się cała moja złość oraz wola zemsty za leżaczek, flagę, śpiwór i okowitę. Porwany, Edge zatoczył się w stronę ziejącej za krawędzią szczytu otchłani. Nie spadł jednak. Pociągnąłem go dalej, do łagodniejszego zejścia. Tutaj puściłem linę, a mój przeciwnik potknął się o kamień. Upadł i począł staczać się z wzniesienia, a lina oplatała go dzięki temu. Ja, nie bacząc na to, że był formalnie rozbrojony, porwałem za karabin i w porywie dziwnej furii wystrzeliłem jeszcze jeden nabój, lekko raniąc adwersarza w plecy. Przeładowałem z trzaskiem. Zawiesiłem broń na ramieniu, odnalazłem sfatygowaną flagę. Ze czcią rozwinąłem nad górą krwisty sztandar, zatknąłem go w widocznym miejscu, a potem począłem przechadzać się w te i nazad krokiem wartownika. Po niedługim czasie schyliłem się, znalazłem bowiem porzuconą kartkę, nadpaloną chyba. Napisałem na niej węglem: GÓRA JEST MOJA i rzuciłem na wiatr, a potem, dalej zły, wróciłem na posterunek.
  3. (Trzydziesta pierwsza strona. Pousuwamy potem offtopowe posty, czy mają tak leżeć i śmiecić?)
  4. (Umawiasz się z Shadow, a z graczy to nie mam pojęcia. Czytałaś objaśniajkę Kapiego?)
  5. (Są trzy grupy. Na NMM, na Podmieńce do koszar oraz na Podmieńce na ulicach miasta.) - Nie jestem żadnym jenerałem, jestem tylko pomniejszym dowódcą. Idę z towarzyszami na ulice, a ty, jak chcesz, możesz przejść do innej grupy. Nie będę bronił - Grim znowu został oderwany od gwałtownego pochłaniania jedzenia i picia, co było już irytujące. No bo w końcu ile można tak zabierać się do posiłku czy rozmowy z... kimś ważnym? Kucyk pokręcił głową. - No, idź już. Jak na zamek, to do Shadow. Ja tu tylko sprzątam. Rzucił na do widzenia zasłyszanym gdzieś od kogoś powiedzonkiem. Po opróżnieniu w znacznej części antałka zrobił się jakby bardziej przystępny, ale i tak sprawiał wrażenie niechętnego towarzystwu innych kucyków. Zwłaszcza alikornów. Chociaż ten tu wydawał się być coniebądź grzeczniejszy. Tylko ta czarna magia mocno niepokoiła, ale tym zajmie się kto inny. Po raz kolejny i, miał głęboką nadzieję, ostatni, wrócił do ostrożnego kontemplowania klaczy.
  6. Ogier odchrząknął, rozbryzgując zadziwiająco niewielką ilość cennego złocistego napoju dookoła. Spojrzał uważnie na alikorna. Nie wiedział, co sądzić o jego propozycji, ale zdawał się przyjmować usprawiedliwienie. Wzrok ciemnordzawego kucyka na chwilę stał się jakby nieco łaskawszy. Nigdy nie oczekiwał szacunku od zadufanych jednorożców ze skrzydłami, a tu niespodzianka. Zacukał się. Nie chciał rozmawiać o takich rzeczach przy Animal, był mało odważny, jeżeli chodzi o pewne działania. - Słuchaj, młody. Ja nie przejmuję się taktem ani niczym takim - powiedział ostro, po czym zniżył na moment głos. - To nie jest tak jak myślisz, a raczej niedokładnie tak. Zaraz jednak znowu podniósł głos, poirytowany. - Nie mam ci tego bardzo za złe, ale nie myśl, że ci popuszczę! Pytaj o sprawy wojny albo prześpij się czy coś! Pojął? Nie ma co owijać w bawełnę czy się zbytnio czarować, sam Grim wiedział, jaka słyszalna różnica jest między jego sposobem zwracania się do klaczy, a do innych kucyków. Wiedział, choć nic nie mógł poradzić. Zamiast myślenia wychylił kolejny solidny łyk.
  7. Po prostu Tomek

    [Zabawa] Moja góra!

    Unkh! - zakląłem szpetnie, szarpiąc się z kajdankami. Bieda straszna, myślę sobie, dałem się zrobić w jajco nie gorzej niż ja sam zabawiłem się z SBQLem. No a teraz tkwiłem tu po chamsku spięty jak jakiś bandzior, poobijany, obwiązany bandażem, bez ręki... No żeż jasna cholera! Mnąc najplugawsze znane mi słowa w polskim, ukraińskim i rosyjskim pozbierałem się z ziemi, dokonując trudnej sztuki powstania przy braku oparcia. Wtedy to z łachmanów, jakie miałem na sobie wypadł cieniuteńki, ale bardzo ostry pilnik. "Żydowski włos". A nie, zaraz. W sumie czemu się martwiłem kajdankami? Nie miałem przecież lewego ramienia, amputowali mi je! Zagrzechotałem kajdankami, śmiejąc się w głos ze spostrzegawczości przeciwnika. Odszedłem, krztusząc się starczym, złośliwym chichotem i kuśtykając w kierunku wschodnim. W jakiś bliżej nieokreślony, lecz całkiem długi czas później do szczytu dotarła wrzawa, szczęk oręża oraz bojowe okrzyki sporej grupy ludzi. Edge uważnie obserwował niesforny oddział jakby cudem przeniesionych w czasie, rozochoconych bolszewików, zmierzających raźno w stronę wzniesienia. Przygotował się bardzo dobrze, wiedząc, iż zbliża się sroga batalia. Nie omylił się. Szybko na szczycie poczęły wykwitać dymy eksplozji pocisków wystrzeliwanych z małego moździerza, a w powietrzu zahuczała z mocą palba karabinowa. Edge z łatwością zdjął kilku sołdatów przy pomocy sobie tylko znanych sztuczek. W tym samym czasie ja, podleczony jako tako, przystrojony w wyszabrowany skądsiś carski mundur z czerwona gwiazdą na czapce i ponownie bujnym zarostem podczołgiwałem się samotnie od drugiej strony, nasłuchując świstu odłamków. W końcu moi kamraci przestali bombardować szczyt, a ja nasadziłem bagnet na swojego Mosina. Czekałem już tylko na dogodny moment. Zamknąłem oczy, by po chwili powstać i ruszyć do przodu. - URRRA! - Edge usłyszał pojedynczy okrzyk. Odwrócił się i ujrzał jakiegoś wojaka, szarżującego wprost na niego. Uśmiechnął się. Z czym do ludzi, koleś? Krasnoarmiejec zdawał się być skądinąd znajomy, ale nie przeszkodziło to aktualnemu właścicielowi góry w zbiciu oszałamiającym kopniakiem uderzenia bagnetu. Sołdat wywrócił się. Parabellum podszedł powolnym, spokojnym krokiem. Kliknęło, kiedy oponent próbował wystrzelić. Dźwięk oznaczał, że biedaczek nie ma nabojów. Politowanie odmalowało się na twarzy Edge'a. A wtedy huknął wystrzał. Siła strzału okręciła mężczyznę w miejscu, kula wraziła się w prawe ramię. Ręka zwisła bezwładnie, a wyraz zdumienia wypłynął na oblicze dotąd mającego przewagę przeciwnika. Ja, bo w istocie kimże innym mógłby być taki żołnierz, zebrałem się do kupy, podpierając się mechaniczna ręką. Zadźwięczały zębatki. Jedna z nich kliknęła, dźwięk do złudzenia przypominał odgłos, jaki wydaje pusta komora przy próbie strzału. Zdziwienie całą sytuacją zniknęło, gdy cios kolby przywrócił Edge'a do rzeczywistości. Następne uderzenie trafiło w pustkę. Psiakrew, powiedziałem do siebie, długo się tak nie pobawię. Schwyciłem karabin obiema rękami i począłem wbijać bagnet w powietrze szybkimi, mylącymi ruchami. Szybko przejrzał moją taktykę, skubany, ale cofał się, być może po to, by zadać tym silniejszy, celniejszy cios. Niestety, odszedł o jeden krok za daleko. Jakże to typowe dla wszystkich tutaj, w tym i dla mnie. Wróg mój zachwiał się, a ja miłosiernie uderzyłem go w brzuch na płasko, bokiem broni. Runął ze szczytu bez jednego dźwięku, jak prawdziwie mężny wojownik. Zamachałem kumplom z innych czasów czerwoną flagą, jaka cudem jakowymś ostała się na szczycie góry. Oni odeszli, by jakoś wrócić do siebie, a ja uwaliłem się na swojej, wciąż tu będącej karimacie. Sztandar powiewał w zimnym wietrze, ja w wolnym czasie otworzyłem butelkę gorzały o jakiś kamień i rozkoszowałem się krótkotrwałym spokojem. No, wychodzi, że góra jest moja.
  8. Hmmm. Trudne, bardzo trudne. Ktoś, kto lubi maziać, ale nieszczególnie mu to wychodzi. Albo niespełniony pisarz. Albo wariat. Abo dysgraf. Wszystkie określenia są wręcz warnowato ofensywne, ale w końcu na coś trzeba się zdecydować, niech więc będzie... Guardian. Bez obrazy, ale czytanie twoich postów to jak odkrywanie starożytnych manuskryptów czasem jest. (Hej tam, na dole. Ogarnąć się i poważne propozycje dawać [czyt. popierać mój głos]!)
  9. A Dolar, bo on i tak już ma tyle do czynienia z różnymi pisarskimi kwiatkami, że jedna biblioteka więcej nie zrobi mu różnicy. @down: A ja nie, i dobrze mi z tym.
  10. (Nightmare. Nie dzieje się nic ważnego poza tym, że ja wydałem jakieś tam losowe rozkazy swojej grupie, tej ulicznej, a teraz siedzę z Animal w głównej jaskini. Nie wiem niestety gdzie jest Pokemona i do której grupy poszła. Przeczytaj post Kapiego.) Grim Cognizance znowu dał się zbić z pantałyku. Znowu przez tego cholernego alikorna. Do czorta, czy on się już nie odczepi, w duchu wołał do siebie, oczywiście z zewnątrz wciąż będąc nieporuszonym. Niezbyt rozumiał, co też miał odwołać, dlatego na wszelki wypadek nie odwoływał niczego, po prostu starając się dać Rocky'emu do zrozumienia, że owszem, na pytania może odpowiedzieć, pogadać czy coś, ale później, do jasnej cholery! Każda komórka jego ciała zdawała się być zamknięta w kleszczach między obowiązkiem, a innymi sprawami. W końcu postanowił sam zagadać do Animal, dając tym samym wyraz ignorowaniu alikorna. - Ekhem... to wracając, wiesz, możemy się już nie zobaczyć i... i dlatego chciałem - zatrzymał się na dłuższą, nieznośnie przeciągającą się chwilę, niepewny swoich słów - powiedzieć ci... życzyć ci powodzenia i wszystkiego dobrego! W ostatnim momencie zdecydował się zmienić nieco wypowiedź. Stchórzył, można powiedzieć, i nie wyrzekł co mu grało w sercu. Ot, skończył i pokryty rumieńcem zatopił się w cydrze.
  11. Dzięki, Ylthin. Poważnie, bardzo dziękuję, bowiem teraz przejdę przez etap sprostowywania tych wszystkich "twarzy" w moich nowych pseudopowiastkach. Na całe szczęście natknąłem się na twój post przed wrzuceniem jakiejś finalnej wersji, dzięki czemu i wpadki nie będzie. Właśnie, co do zaznaczania płci, nie mam pojęcia jak byłoby poprawnie i gubię się niesamowicie. Miotam się od "klaczy pegaza" która jakoś mi nie pasuje poprzez takie kwiatki i eksperymenty jak "klacz-pegaz" aż do "pegazicy". Tak samo analogie. No i mam jeszcze jedną kwestię. Lubie pisać "kucyk Ziemi" od czasu do czasu, dobrze to dla mnie brzmi. Nie chciałbym, żeby się okazało, iż tylko dla mnie, potemu proszę o opinie. No i spieszę z wyjaśnieniem, że pospieszyłem się rzucając twierdzenie o zaprzestaniu pisania. podoba mi się to, nie lubię tylko wywlekać tego na światło dzienne. Dlatego tak bardzo staram się nie pluć jadem za krytykę, przepraszam jeżeli kogo obraziłem.
  12. Grimowi wreszcie udało się zbyć zainteresowanie Rocksplasha. Przynajmniej na jakiś czas. W każdym razie we względnym spokoju, choć nie w takim dobrym nastroju jak jeszcze nie dawno mógł znowu skupić całą uwagę na Animal. Ta chyba zdawała się tego potrzebować, bowiem cała spąsowiała jak różyczka kiedy tylko ten alikorn wspomniał o "randce". Cóż, ciemnordzawy ogier zdawał sobie sprawę, że taka kolacja we dwójkę może istotnie sprawiać takie wrażenie, zdecydował się jednak tymczasowo zignorować wiercące go niepokoje. Zamiast tego nienachalnie, ale stanowczo odgarnął jej grzywę, a potem wyprostował głowę tak, że patrzyli sobie prosto w oczy. Te jej były takie naprawdę bardzo ładne, piękne nawet. Brąz i zimna, stalowa szarość, przeciwieństwa tak nagle zetknięte. No, przynajmniej nie ma już tego paskudnego królika, wkurzający się zrobił, powiedział do siebie kucyk łamiąc magiczną chwilę. Nie za bardzo wiedział, co powiedzieć dalej, zgubił wątek całkowicie, spłoszył się dość mocno. Poświęcił się więc jedzeniu i piciu. Z naciskiem na picie, w końcu miał do dyspozycji pełen antałek, co znaczyło, że trochę tam tego było. Wyraźnie bał się odezwać.
  13. Po prostu Tomek

    [Zabawa] Moja góra!

    Zapyloną, po wielekroć już przemierzaną drogą od bliżej nieokreślonego miejsca ku górze powoli, kuśtykając, zdążała szara, okutana potarganym, żebraczym wręcz płaszczem postać. Z daleka dawało się dostrzec, przez jakie trudności dotąd musiała przechodzić. Ciężki oddech z trudem wydzierał się z wychudłej, zapadłej piersi. Wiatr od szczytu targał długimi, splątanymi włosami. Postać, a w sumie nie ma co bajerować - ja - zatrzymałem się u podnóża wzniesienia, popatrując na nie ze zmęczeniem w oczach. Było ciemno, supernowa całkowicie wygasła, została po niej jeno łuna zorzy polarnej, sięgającej stanowczo za daleko na południe. Wyciągnąłem przed siebie lewą rękę. Smętne resztki metalowej protezy ze szponami ukrytymi w skórzanej rękawicy podzwaniały w zimowym wichrze. Nadpalony chałat wisiał na mnie jak na strachu na wróble. Byłem zmęczony, obolały, głodny, a na dodatek po drodze skończyła mi się okowita. Ktoś za to zapłaci. Po okrągłych dwóch godzinach wspinaczki wyjrzałem zza jakiegoś złomu skalnego. Przywitały mnie kule. Omal nie postradałem swojego napakowanego durnotami łba. Szybko podjąłem decyzję o taktycznym odwrocie, czytaj spierniczyłem w podskokach. Choć raz jednak los się do mnie uśmiechnął. Pośród suchych, zwęglonych badyli, które niegdyś stanowiły florę tego miejsca znalazłem bowiem pewien niesamowicie przydatny pojazd wielozadaniowy. Po następnej godzinie Mitnick został oderwany od aktualnego zajęcia przez ryk silnika na wysokich obrotach. Na szczyt wtoczył się z prędkością bardzo ponadprzeciętną Fiat 126p, opancerzony kevlarem i jakimiś losowymi płytami, ewidentnie przeszabrowanymi przez Bug. Na skleconej na szybko wieżyczce wyposażonej w odzyskany przeze mnie domowej roboty miotacz ognia siedziałem ja osobiście, podczas gdy wóz prowadził mój ukraiński towarzysz. Działko nie wytrzymało bezpośredniego starcia z czołgopodobnym wehikułem, dispenser niestety spłonął. Mitnick, aby uniknąć jego losu wycofał się w trybie pilnym. Wytoczyłem się z pooranego kulami samochodu. Ledwo zipałem, ale z dumą przeczesywałem wzrokiem pobojowisko. Ciekawie to musiało wyglądać - poraniony gostek w łachmanach o płomiennym spojrzeniu. Udało mi się. Znowu, tylko jak długo jeszcze? Ile jeszcze wytrzymam? Nie miałem pojęcia, lecz tak czy inaczej intensywnie czerwona flaga zastąpiła fioletową z krzyżem. Ukrainiec zabrał malucha po zainstalowaniu na nim megafonu. Z głośników popłynęły najnowsze wieści: GÓRA TAKA-A-TAKA JEST W PIECZY TOWARZYSZA OBYWATELA
  14. - Uch, ty mały mutasie! - Grim omal nie zamachnął się kopytem na Rocky'ego, w porę powstrzymując się zarówno przed dosadniejszymi słowy, jak i przed użyciem przemocy. - Ja ci dam zaraz taką randkę, że się w zamku obudzisz! O dziwo nie był jednak za bardzo zły. Po prostu był trochę nie w sosie, zdeprymowany obecnością na oko dość młodego kucyka.Zwłaszcza biorąc pod uwagę dotąd przyjemną chwilę spędzona z przesympatyczną, uroczo nieśmiałą klaczą-pegazem. Wejrzał na niego z niezmąconą powagą, po czym, wnioskując, iż wymieniony w razie pytań sam znów się przypałęta odprawił go gwałtownym ruchem.
  15. Nie wiedział w pierwszej chwili czy przesłyszał się w pierwszej chwili, czy ten cały Rocky, bo chyba tak go wołali robi sobie jaja. Na wszelki wypadek założył to pierwsze. Dlatego też przysłuchał się i przypatrzył spektaklowi odbywającemu się przed nim i Animal. Niechże już mu będzie, nie ma co robić szopki. Wszystko i tak wyjdzie w praniu, a na razie lepiej będzie choć udać przekonanego - No już, nie rób tu błazeństw. Każda para kopyt się przyda, ale baczę na twoje słowa - odparł. W myślach dodał, że jeżeli pojawi się powód, to i tak skrzydła się wyrwie. Przybrał po tym wyraz ukontentowania, uwolnił gościa spod swojego spojrzenia i dał mu możność zapytania o coś, jeżeli będzie potrzebował. Chciał skupić się na czasie spędzanym z klaczą, ale cóż. Była potrzeba rozmowy z towarzyszem, musiał więc być na to gotów. Nie zamierzał prywatnym zachowaniem płoszyć tych, którzy się na niego zdają.
  16. ...aby przez czas jakiś pobawić się w reżysera. Wkrótce opanowała cały chaosy, wywalając Spike'a precz. Po drobnych poprawkach w składzie osobowym obie księżniczki postanowiły...
  17. (Nie jest źle, choć mógłbyś pisać na przykład dialogi od myślników. Zapewne reszta graczy też coś ci doradzi.) Bystry i bardzo poważny wzrok ogiera przeszył alikorna niczym ostrzy, bezlitosny sztylet. - To zależy tylko od ciebie i tego, czy ja mogę zaufać tobie - powiedział, choć w pełni zdawał sobie sprawę, że on nie zaufa komuś, kto ma róg, skrzydła i magię jednocześnie chyba nigdy. Lecz, jak zwykle to bywało, nie dał po sobie poznać nic oprócz pewnej niechęci. Teraz był czas na profesjonalizm i nie mógł pozwolić sobie na wygłupy, powiedział do siebie w duchu. Tym bardziej przy Animal Heart. No i swoja drogą poniekąd zaskoczył go, pozytywnie oczywiście, szacunek w głosie tego... cze-kogoś.
  18. Po prostu Tomek

    [Zabawa] Moja góra!

    Klap. Klap. Klap. W cieniu dogasającej już gwiazdy rozległy się, niczym uderzenia bata, oszczędne oklaski. Trwały krótką chwilę, zwielokrotnione echem. Odwróciłeś się, uzbrojony w ostatnią kartę, dostrzegając mnie. Niewiele się zmieniłem. Poza tym, że dziką, nieokiełznaną furę zastąpił chłód. No i włosy, tym razem związane jakimś sznurkiem z tyłu, miałem nadpalone, a moja osobista duma, bujny zarost, odszedł w niebyt. Całe oblicze zdobiły poparzenia pierwszego, a nawet i drugiego stopnia. Lewe ramię zniknęło, zastąpiła je metalowa proteza, dłoń okrywała rękawica z grubej skóry. Przez czas jakiś tak mierzyliśmy się wzrokiem, stojąc naprzeciw siebie, starzy znajomi. Bez jednego słowa wyjąłem prawą rękę zza pleców. Zdążyłem ją tam przemyślnie ukryć tuż przed tym, nim mnie zobaczyłeś. Z błyskiem w oku dokładnie pokazałem ci teraz, co w niej dzierżę. Był to granat ręczny RGD-5. Łyżka z trzaskiem odskoczyła, kiedy zacząłem biec w twoim kierunku, miałem mało czasu. Karta "MOJA GÓRA" rozcięła mi policzek, kiedy władowałem się w ciebie z całym impetem, waląc protezą. Huknęło, błysnęło i chmura dymu okryła szczyt. Jeżeli ktoś był na dole, miał niesamowite widowisko. Ze szczytu spadło pojedyncze, lekko poturbowane ciało, obijając się o skały. Kiedy dym opadł, powoli podniosłem się z ziemi. Zabawa z trefnym granatem zdała egzamin, mogłem cię ze spokojem zepchnąć, jeszcze na dodatek rozkoszując się strachem na twojej twarzy. Nie byłem jednak specjalnie silny czy wysportowany, dlatego zmęczyło mnie to wszystko. Głęboko żałowałem, że nie mam swojego śpiwora, który przez ciebie straciłem. W końcu zdecydowałem się, z filozoficzną rezygnacją, położyć się i odpocząć na samej karimacie. Ogłoszeniami, do kogo teraz należy góra nie przejmowałem się, zadowalając się widokiem czerwonej flagi powiewającej w lekkim wietrze.
  19. Grim posilał się w spokoju, patrząc od czasu do czasu na Animal. Ośmielił się już co nieco, dlatego coraz częściej jego wejrzenie tonęło głęboko w oczach klaczy. W takich sytuacjach jak gdyby rozmaślało się na na krótko, zdawać by się mogło, iż widok klaczy przypomina mu znacznie lepsze czasy. Jak dotąd nie sięgnął po cydr ani razu, chociaż antałek dosłownie królował na środku stołu. Zamiast tego wystarczyła mu ta upojna, pełna wytchnienia cisza w towarzystwie kogoś, kto był dla niego ważny. Nie miał co tego ukrywać przed sobą, ale wolał przed innymi. Zwłaszcza, że zachowanie tego białego królika nie podobało mu się coraz bardziej. Spiorunował zwierzę wzrokiem, poniekąd domyślając się, że gryzoń nie myśli o zbyt poważnych rzeczach. Sam przez cały czas zbierał siły, by coś powiedzieć. Wreszcie, kiedy zupa zniknęła już a na stole zostało drugie danie, odezwał się w te słowa. - Słuchaj, Animal, bo widzisz... emm... - przerwał na chwilę, nie mogąc odnaleźć wątku. W końcu nabrał powietrza. - Ja muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Nie za bardzo wiem jak zacząć, i , tego ten, no... Niespodziewanie w tej opresji pojawił się nowy gość, cokolwiek niespodziewany. Ten wyglądający jak kupa nieszczęścia alikorn zdał się podjąć próbę zdania sprawy ze swych zdolności. Im dłużej mówił, tym szybciej kojące ciepło znikało z twarzy ciemnordzawego kucyka, zastępowane przez nieruchomy chłód profesjonała. By nie powiedzieć czegoś gorszego. Chwila była wysoce nieodpowiednia, ale jako dowódca musiał być zawsze gotów na pytania towarzyszy. Z widocznym trudem przetrawił wieść o zaklęciach obronnych i krzywdzących. Ale na wzmiankę o czarnej magii skrzywił się bardzo wyraźnie, dopuszczając gniew na swoją twarz. Nie dość, iż stworzenie było pomiotem plugawej, wstrętnej Grimowi rasy, to jeszcze informacja o czarnej magii! - W pełni rozumiem, że chcesz się przydać. Doceniam to. Zgadzam się, nawet zabiorę cię na pierwszą linię. Ale jeżeli użyjesz w pobliżu czegoś, co uznam za zagrożenie, nie doczekasz świtu. - odpowiedział lodowato, choć tym razem nie jak maszyna, a jak normalny, żywy kucyk. Chwile w towarzystwie Animal Heart zrobiły już trochę. Obserwował nowego, gdy ten udał się do Shadow. Czuł, że powinien mieć go na oku przez całe starcie, nawet jeśli oznaczałoby to tachanie go wszędzie ze sobą.
  20. (O mój Boże, co się tutaj dzieje...) Grim rozejrzał się po jaskini. Niespecjalnie uśmiechało mu się powtarzać wszystko, co dotąd powiedział, ale taka pewnie była rola dowódcy. Zdumiał się, a jednocześnie poczuł ponownie tę nieokreśloną dumę że oto on, zwykły wieśniak, bez rogu i skrzydeł, ma poprowadzić w bój te kucyki. Że patrzą na niego z uwagą i słuchają go. Do dumy bardzo chyżo dołączyła jednak odpowiedzialność, która spoczywała na nim. Musiał teraz myśleć szeroko, ogarniać różne plany oraz dbać, by jego towarzysze przetrwali choćby w większej części, a najlepiej wszyscy. Odchrząknął więc, na chwilę odchodząc od Animal i starając się zwrócić na siebie uwagę. Gdy mu się to udało powtórzył absolutnie wszystko jeszcze raz, słowo w słowo, dobitnie zaznaczając jak ważkimi celami są główne skrzyżowania i arsenał. Oczywiście sam zamierza iść z nimi wszystkimi, nie będzie tkwił jak szczur w ciemnościach. Jeszcze raz przypomniał o podziale na grupy z pomniejszym dowódcą i przewodnikiem. Uznał, że najlepiej będzie jak grupy same wybiorą kogoś spośród siebie. Przekazał to wszystkim, ustalając, że grupa powinna zawierać od trzydziestu do sześćdziesięciu kucyków z miejscem na ochotników z ludu. Płomień zagorzałości wystąpił na jego twarz, gdy starał się zagrzać swoich, a też i siebie samego, do wytężonego wysiłku i walki do ostatniej kropli krwi. Na koniec powtórzył rozkaz przerwy do pierwszej godziny. Ciemnordzawy kucyk ochłonął i szybko wrócił do Animal Heart. Nie chciał stracić okazji by pobyć z nią bez niczyjego towarzystwa, sam na sam. Ostrożnie poprowadził ją, zachęcając do podziwiania podziemnych widoków, do jednej z lepszych jadłodajni. Chciał uczynić ten, być może już ostatni wieczór wyjątkowym dla nich obojga. Z miłością ojcowską zdecydował się wreszcie spojrzeć klaczy prosto w oczy. A potem zamówił prosta kalafiorówkę i suty wianek z polnych kwiatów i ziół dla dwojga, antałek cydru dla siebie oraz dowolny napój dla Animal. oczywiście on pokryje wszelkie koszta, podyskutował o tym z karczmarzem.
  21. Po prostu Tomek

    [Zabawa] Moja góra!

    - Złodzieje, bandyci, degeneraty i nazistowskie mutasy czarnobylskie! - sypnęło się od strony niesamowicie wydeptanej drogi prowadzącej na wierzchołek tej przypuszczalnie bardzo ważnej ze strategicznego punktu widzenia góry. Okrzyk ten wydałem ja. Poturbowany, z niedbale zabandażowaną, lekko cieknąca dziurą w plecach i dzika furią zdobiąca oblicze wdrapywałem się bystro, aby spuścić mą zemstę na ostrzeżonego i gotowego nieprzyjaciela. Nie omyliłem się. Stałaś tam sobie w blasku supernowej, napawając się zajedwabistością i bezczelnie, powtarzam: bezczelnie przebywając niedaleko mojego sprzętu. Tego było za wiele na jednego mnie. Z pomrukiem podpitego ruskiego sołdata rzuciłem się na ciebie, wymachując na większość dostępnych stron sztachetą wyrwaną z płotu gdzieś poniżej. W potarganym ubraniu, posiniaczony, opleciony białą płachtą i z lekkim zarostem na twarzy sprawiałem przerażające wrażenie. Pogłębił je jeszcze obłęd w oczach oraz gra światła i cienia wywołana przez supernową. Nie bacząc na promieniowanie gamma i możliwe konsekwencje trzasnąłem cię w łeb. A przynajmniej próbowałem, bowiem osłoniłaś się jakimś patykiem. Rozwinął się piękny, epicki wręcz pojedynek wariata i mrocznej pani. Gdyby był tu ktoś jeszcze, pewno skleciłby fajną piosenkę karczemną lub bitewną. Ale wszystko, nawet olśniewające starcia muszą mieć swój kres. Potknąłem się niechcący, już w myślach godząc się na śmierć. Jak się okazało, przedwcześnie. Przewaliłaś się bowiem nade mną w jakimś wypadzie czy czymś w ten deseń i z rozdzierającym krzykiem runęłaś w dół. Wstałem. Otrzepałem się. oddałem ci należny hołd jako dobremu przeciwnikowi. Skontrolowałem stan śpiwora i karimaty, a także flagi. Wszystko się zgadzało, więc uwaliłem się na swoje miejsce. Z przenośnej miniradiostacji nadałem komunikat: góra należy do mnie.
  22. A Silver Shield. Primo, bo dziwaczny kształt figurki sterczącej na zapomnianym przez Boga pustkowiu najeżonym pułapkami. Secundo, bo życie nigdy nie było łatwe a ja chamsko utrudnię je tym głosem jeszcze bardziej.
  23. - Och nie, nie będziesz mi przeszkadzać. Ja... - jeszcze w poprzedniej wypowiedzi mechanika oraz stal pobrzmiewająca w głosie ogiera osłabła, teraz z punktu zniknęła. Był rozbrojony nastrojem własnym i klaczy. - Byłoby mi bardzo miło móc ci towarzyszyć przy posilaniu się. Ostatnie stwierdzenie mogłoby brzmieć sucho i formalnie, gdyby nie to, że zostało wypowiedziane ciepłym, a co zaskakujące cichym i spokojnym tonem. Niespecjalnie wiedział, co chciałby powiedzieć dalej, dlatego nie spuszczał oczu z nosa klaczy. Drgnął na chichot królika, niepewny, o co może mu chodzić. Na jego oczach Animal, podobnie jak i on sam, walczyła ze swoimi uczuciami. On już jakoś załagodził tę niezręczność, choć wciąż odczuwał pewien niepokojący dyskomfort, jakby wewnętrzne drgawki. Popatrywał przez chwilę po ścianach, a luźniej tkwiąca na czuprynie uszanka chybotała się niebezpiecznie. Szurnął kopytem o podłogę korytarza. Nie potrafił rozmawiać z klaczami. Przed wyprawą uważał wręcz, iż jest mu to całkowicie niepotrzebne, a tu proszę. - No to, eeee, może poszukamy jakiegoś miłego miejsca?
  24. (Ja wiem, gdzie jestem i co robię, choć moje podwładne: Cassidy i kikiz, chyba nieszczególnie wiedzą, co się właściwie dzieje.) Grim rozglądał się po korytarzach, wypatrując znajomej twarzy. Powziął w sercu pewien zamiar mocno związany z cokolwiek nieśmiałą klaczą, z którą od dłuższego czasu przebywał. Toteż właśnie korzystając z wydanego przez siebie samego rozkazu odpoczynku szwendał się po korytarzach. jego wędrówka na całe szczęście nie okazała się daremna. Dalej w korytarzu dostrzegł Animal, która na dodatek sama ku niemu szła. Uśmiechnął się słabo, z odcieniem radości niweczącym bezczuciową maskę dotąd zdobiącą jego twarz. Powitał klacz tym właśnie uśmiechem. Zamiarował jeszcze po przyjacielsku dotknąć jej czoła własnym, ale wydało mu się to tak intymne, że aż się spłonił. Ukłonił się więc nieznacznie. Zdał się nie zauważyć wypadku ze ścianą, a jeżeli go zaobserwował, nie dał nic po sobie poznać. - Dobrze, że cię spotkałem. Właśnie szukałem cię - zagadnął, jak na niego zaskakująco niepewnie. - Bo, ekhm... mieliśmy iść razem na kolację, zjeść coś, napić się... Dalej byś chciała? Czuł się niesamowicie niezręcznie, wyjątkowo jak na siebie nawet nie patrzył rozmówczyni prosto w oczy, tylko jakoś tak bardziej na nos. A nie chciał cofać decyzji, w końcu po tej nocy mogli się już nigdy nie zobaczyć, jak ze smutkiem pomyślał. Zdążył się już bowiem przez te wszystkie perypetie do Animal poniekąd przywiązać. Miał nadzieję, że nie dawał tego po sobie poznać i że nikt o tym nie wiedział.
  25. Grim obserwował oddalające się klacze spod krzaczastych brwi ze zgrozą myśląc, iż to właśnie do jego grupy dostały przydział. Pokręcił głową z niedowierzaniem i byłby pacnął cię kopytem w czoło, w porę się jednak wstrzymał. Nie zamierzał tolerować niesubordynacji w szeregach, ale dotąd nie wydał rozkazu zebrania się czy pozostania w miejscu. Dodatkowo nowe widocznie potrzebowały czasu na rozeznanie się w sytuacji, czasu, który wyczerpywał się. Ogier miał nadzieję, że Ruby zajmie się dwójką w należyty sposób i jakoś zrobi z nich choćby niezłych jak na jego wiejskie oko wojaków. Stąd wydumał, iż najlepiej dla wszystkich, wliczając jego samego, będzie czasowo rozpuścić oddział. Salę na krótko wypełnił zdarty jak gramofonowa płyta, stary głos. - Wszyscy macie godzinę wolnego! Ufam, że będziecie wiedzieć, co robić w czasie bitwy - z estymą spojrzał na grupę Visionary. - A na razie trzymajcie się. Po czym sam postanowił pokrzepić się jakiś czas przy dobrym posiłku. Rozejrzał się za Animal, którą przecież obiecał zabrać na kolację.
×
×
  • Utwórz nowe...