Skocz do zawartości

Elizabeth Eden

Brony
  • Zawartość

    2954
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Posty napisane przez Elizabeth Eden

  1. Natalia

    Przesuwała paznokciami po drewnianym biurku i z uwagą słuchała słów Goldinga, nie przerywając mu. Na jej ustach przez cały czas błąkał się lekki uśmiech, który ktoś z boku mógłby uznać za czułość. A może naprawdę tak było? Odchyliła się bezgłośnie na krześle, a jej jasne włosy rozsypały się malowniczo na oparciu i jej pokrytych marynarką ramionach. Nie wydawała się w jakikolwiek sposób poruszona jego sposobem mówienia, tonem, czy tym, że nie dał jej się wypowiedzieć. Ostatecznie była sobie w stanie świetnie wyobrazić powody.

     

    Kiedy dał jej szansę na choćby pół słowa to i tak przez parę chwil milczała. Potem postukała kilka razy palcami o blat i zaczęła:

    - Rozumiem, wszystko jest dla mnie jasne - zaczęła tonem wciąż łagodnym i uprzejmym, co w tych okolicznościach mogło zadziwiać. Ale ona była już przyzwyczajona do zadziwiania innych. - Snow już wcześniej wyraziła chęć udania się na spotkanie razem ze mną, na co się zgodziłam. Znajduje się teraz w Kancelarii, więc natychmiast ją poinformuję. Jeśli chodzi o Lust... - urwała na kilka sekund, dając tym słowom wybrzmieć. - Jeśli w ogóle się tu pojawi i będzie chciała, nie zamierzam oponować. W tej chwili jednak nie mogę za to poręczyć. Sam pewnie jesteś sobie w stanie wyobrazić, że raczej nie należy ona do osób, które lubią, gdy ktoś podejmuje decyzje za nie. 

     

    Kolejne parę sekund ciszy podczas których Natalia podparła sobie brodę na szczupłych palcach.

    - A więc dwie godziny. W porządku. Decyduję się zaufać ci w kwestiach bezpieczeństwa - dodała powoli, zagryzając lekko wargę. 

     

    Czasem miała wrażenie, że miała do nich zbyt wiele zaufania. Zbyt miękkie serce. Czy to również mogło być powodem? Pokręciła lekko głową. Jak dobrze, że Jolanta zajmowała się właśnie bankietem powitalnym Felicji Romanis, bo gdyby tu była to pewnie już dawno zaczęłaby syczeć jak wściekła kobra. "Czy ty już całkiem postradałaś zmysły?" Może. Ale to chyba kwestia paru lat i nie będzie to już mieć większego znaczenia. Zbyt mocno to wszystko przeżyła, by teraz wykrzesać z siebie chłód twardego sierżanta. Nigdy więcej.

     

    Magda

    Cóż, najwidoczniej wcale nie musiała budzić Snow. Oparta o ścianę obserwowała jej beztroskie rozciąganie się. Na jej słowa nie mogła powstrzymać lekkiego drżenia kącików ust. To było zabawne, ale dała jej jeszcze parę chwil spokojnej nieświadomości, nawet kiedy zaczęła zadawać pytania. Potem westchnęła i pokręciła głową, odpychając się od ściany.

    - To nie była "drzemka". Jest dziesiąta rano następnego dnia, Snow. Musiałaś... musiałyśmy... - zaznaczyła, lekko marszcząc brwi. - być bardzo zmęczone. Ja mam w każdym razie mnóstwo pracy do nadrobienia, a ty wybierasz się chyba na spotkanie z kuzynem. Przed chwilą skontaktował się z panią Natalią. Kiedy się całkiem rozbudzisz mogę towarzyszyć ci w drodze na górę, bo i tak tam wracam - dokończyła rzeczowo, a potem chwilę milczała. - Mam nadzieję, że nie wyniknie z tego nic złego i twój kuzyn nie wykorzysta prośby Natalii do zrobienia jej krzywdy - dodała, marszcząc brwi. - Przepraszam, nie posądzam go o jakąś złą osobowość, ale rozumiesz... premier nie powinien się nigdzie ruszać bez ochrony, a już tym bardziej, gdy rządzi tak ważnym krajem - Być może była to Magdowa wersja wyrażenia tego, że po prostu lubi Natalię i się o nią martwi.

  2. Jolanta

    Na początek Jolanta nic nie odpowiedziała, jedynie przechylając głowę i opierając się wygodniej o miękkie siedzenie. W końcu kto powiedział, że osoba o sztywnych regułach musi też uwielbiać bolące plecy? Nie znajdowała się przed kamerami ani na posiedzeniu. Nie spuszczała wzroku z Felicji i ta musiała w końcu na to zareagować, czego Jolanta się spodziewała. Zamiast wymyślać dziwne powody, postanowiła po prostu powiedzieć coś ironicznie zabawnego, żeby przestała się tym przejmować. Albo po prostu nie miała już pretekstu do zadawania jej takich pytań.

    - Jesteśmy w korku, nie mam jak podziwiać widoków, więc podziwiam pani urodę - uśmiechnęła się sucho, nie dając jej odpowiedź, zanim kontynuowała. - A będąc całkiem szczerym: dlaczego nie miałabym się pani przyglądać? To nic negatywnego, proszę się nie przejmować - odwróciła wzrok na parę sekund, żeby dać jej chwilę oddechu, ale po prostu nie mogła jej się ciągle nie przypatrywać po tym co usłyszała wcześniej. - Jeśli jednak to panią krępuje wystarczy powiedzieć, a przestanę - mruknęła to jedynie dla zasad, bo i tak nie zamierzała się do tego zastosować. Ewentualnie może będzie trochę dyskretniejsza.

     

    Policji udało się zrobić lukę pomiędzy autami przez którą właśnie zaczęli przejeżdżać. Przez dobrą chwilę jechali bardzo wolno, mijając różnokolorowe pojazdy, aż w końcu znaleźli się na całkiem czystej drodze i wrócili do normalnej prędkości. Samochody i motory ochrony znów przyjęły swój właściwy szyk.

     

    Natalia

    Godzina 10? Czy ktoś podejrzewałby premier o spanie o godzinie 10? Natalia w życiu nie pozwoliłaby sobie na tak dużą bezczynność, nawet jeśli dopiero co wróciłaby z jakiejś męczącej delegacji. O tej porze już dawno zdążyła wciągnąć się w wir pracy. Co prawda nie zabierała się za zbyt wiele pilnych spraw, bo wciąż czekała na odpowiedź Goldinga. Była cierpliwa, choć lekko już znużona. Lekko. Potrafiła przeczekać o wiele więcej. Odpisała przed chwilą na e-mail Pauliny w którym informowała ją o postępach we Włoszech, a teraz przekładała parę listów, z których niemal każdy dotyczył szczytu. 

    Jej stoicki spokój i ciche przekładanie kartek papieru było całkowitym przeciwieństwem Magdy, która siedziała na krześle obok i od dobrych paru minut cały czas brzęczała jej za uchem to samo:

    - To miała być drzemka. Drzemka. Przespałam pół nocy. Tyle zmarnowanego czasu. Co będzie jak teraz ze wszystkim nie zdążę? - i choć jej głos był cichy, a ręce płynnie sunęły po jakimś dokumencie kreśląc piórem staranne słowa to dało się w niej wyczuć zdenerwowanie i obrzydzenie do samej siebie.

    - Magdo, nie przejmuj się tym...  Już od dawna mówię ci, że zbyt dużo na siebie bierzesz - powiedziała łagodnie, odwracając na chwilę głowę, by na nią spojrzeć. Jej twarz była niemal pokerowa, ale Natalia miała wprawę w odczytywaniu czyichś emocji.

    - Zajmuję się tym, co musi zostać zrobione - skwitowała tylko i pani premier zdecydowała, że nie będzie się z nią kłócić.

    Ułożyła równo jakiś plik kartek i schowała go do segregatora.

    - Czy Snow nadal śpi?

    - Kiedy wychodziłam to spała. Nie chciałam zostawiać jej tam samej, więc poprosiłam Roberta, żeby przeniósł się ze swoją pracą tam. Akurat w tej chwili pracuje z komputerem, więc nie był to żaden problem.

    Natalia jedynie skinęła głową.

     

    Od ich rozmowy minęło zaledwie parę minut, w ciszy w której przebijał się jedynie łagodny szum papieru i pióra, ewentualnie stukot klawiatury, kiedy nagle odezwał się komunikator, na co przecież właśnie czekały. Natalia złapała go i chudym palcem zasłoniła na chwilę mikrofon i szepnęła Magdzie, aby poszła obudzić Snow i ją tu przyprowadziła. Jej asystentka przez chwilę patrzyła się na urządzenie ze zmarszczonymi brwiami, a potem wstała i wyszła. Kiedy drzwi się za nią zamknęły od razu zabrała się za odpowiedź.

    - Witaj - powiedziała, rezygnując na razie z podawania jakiegokolwiek imienia. Jej głos był spokojny i kojący z dużą nutą łagodności, ale kryła się w nim też siła, której zawód od niej wymagał. - Nie martw się, o tej godzinie jestem już w pracy - zaczęła. - Rozumiem więc, że zdecydowałeś się na spotkanie ze mną? 

    Na tę chwilę nie dodała nic więcej, nie chcąc podawać teraz zbyt wielu informacji. Wiedziała też, że Golding zawsze był kucykiem, który wolał konkrety.

     

    Magda

    Szła szybko, mijając na korytarzach różnych pracowników Kancelarii. Odpowiadała im co prawda na powitania, ale robiła to automatycznie, zastanawiając się nad tym co wyniknie z rozmowy Natalii i... tej osoby. Pani premier zdążyła jej już opowiedzieć kim jest Golding i jakie ma znaczenie, ale jakoś do tej pory była zbyt zajęta, żeby bardziej się na tym skupiać. 

    Rozumiała, dlaczego Natalia chce rozmowy z nim, była w końcu psychologiem, ale i tak uważała to za coś, bez czego mogliby się teraz obyć. Nie zamierzała jednak niczego kwestionować.

    Dotarła do właściwego gabinetu i kartą otworzyła drzwi. Robert siedział na jednym z foteli, cicho pisząc coś na klawiaturze. Snow wciąż spała. Magda stanęła w przejściu i oparła się ramieniem o ścianę, pokazując koledze wzrokiem, że może już wrócić do swojego gabinetu. Widać było po nim, że zastanawia go ta sprawa, ale posłusznie zabrał swój komputer i wyszedł. Teraz została tu tylko Magda, wpatrująca się w śpiącą na kanapie dziewczynę.

     

    Elizabeth 

    - Powiedziałabym, że za bardzo mi schlebiasz, gdyby nie to, że się z tobą zgadzam. Ale i we mnie można by... poprawić parę rzeczy - umilkła i pozwoliła się objąć. Jej jasne brwi zmarszczyły się w zastanowieniu, gdy zaczęła wpatrywać się w kafelkowaną podłogę

    Już wiele razy zastanawiała się nad tym, czy chciałaby użyć na sobie jakiegokolwiek z ich wynalazków, kiedy badania zostaną doprowadzone do końca i być może przedstawione społeczeństwu. Chciałaby latać? Oddychać pod wodą? Wzmocnić swoje zmysły? Odporność? Wywoływać samozapłon? A może obdarzyć własny organizm nienaturalnym wręcz geniuszem i zdolnościami analizowania otoczenia? Odpowiedź była zaskakująca... .

    Nie.

    Uwielbiała swoje badania, najchętniej nigdy nie wychodziłaby z tego budynku, co nawet nieźle jej się udawało, ale jednak... jakoś zawsze miała gdzieś z tyłu głowy, że pozostanie właśnie laborantem, naukowcem, geniuszem, który za wszystkim stoi, ale jednak sam z niczego nie korzysta. Sobą. Chłodną kobietą, która całe swoje życie spędza w białym kitlu łamiąc prawa genetyki.

    Rozczulające.

    Zabrała ramię Thomasa i wstała, rzucając ostatnie spojrzenie na dzieci.

    - To co? Wezwać Franciszkę, żeby się nimi zajęła, a potem wracamy do pracy?

     

    Kamila

    Ruda dziewczyna nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy zobaczyła niedowierzanie i podziw w oczach swojej nowej koleżanki. Właśnie to cechowało dobrego laboranta - prawdziwe zainteresowanie badaniami.

    - Oczywiście, że nie utraciły. W innym przypadku badanie nie miałoby sensu. Komu potrzebna ryba wyglądająca jak człowiek? Nam chodzi o człowieka, który posiada wszelkie zalety stworzeń wodnych, ale przy jak najdoskonalszym wyeliminowaniu ich wad. Oczywiście aktualnie stworzenia te ludźmi nie są. To tylko obiekty testowe - postukała palcami w szybę, a jedno ze stworzeń, rodzaju żeńskiego, przyłożyło w to miejsce swoją pokrytą łuskami i płaską dość twarz. - Kiedy dorastają robią się trochę bardziej rozumne, a co za tym idzie agresywniejsze - zgodziła się. - Dlatego przenoszone są wtedy na inne poziomy. Ich wygląd pozostaje w dużej mierze taki sam, a ich cechy płciowe raczej się nie rozwijają. Starsze Obiekty są po prostu większe, a ich łuski ciemnieją. Czasem na plecach wyrastają im płetwy grzbietowe. Jak na Obiekty wydaje się, że będą żyć dość długo, jednak na dokładniejsze badania potrzeba czasu. Mieliśmy je również przed pojawieniem się Equestrii, najstarszy osobnik żył już 5 lat. Laboratorium samo w sobie jest dość młode, więc na razie możemy to sprawdzić tylko hipotetycznie - dodała dla zrozumienia. - Michael przewidywał, że będą mogły żyć nawet 15 lat. "Oczywiście w przypadku ludzi będziemy modyfikować tylko pewne ich cechy, więc nie będzie to skracać niczyjego życia, takie są założenia". Tak mówił jak jeszcze żył - przesunęła palcem po szybie, a jedno ze stworzeń również przyłożyło palec po drugiej stronie i śledziło ruch ręki Kamili. Teraz dopiero można było zobaczyć jak gruba jest ta szyba.

  3. Lisa wcale nie była zła na Alana, oczywiście, że nie. To był po prostu stres i chęć odcięcia się w końcu od Riddle'a i jego towarzyszy i to na nich kierowała swój gniew. Nie na swojego... przyjaciela. Dziwnie to teraz brzmiało. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy Alan nie będzie mieć jej za złe tego, co zrobiła, ale wtedy akurat ją dogonił. Dziewczyna wysłuchała go, krzyżując ramiona i rzucając mu takie spojrzenia spod włosów, jakby słuchała właśnie jego wytłumaczenia na jakąś straszną rzecz, którą zrobił. Chociaż nie zrobił nic, poza niepotrzebnym gadaniem. No naprawdę, to miałoby dla niej nic nie znaczyć?

     

    Kiedy skończył pokręciła głową i uśmiechnęła się pod nosem.

    - Ale ty jesteś głupi - a potem znów go lekko pocałowała i splotła ich palce ze sobą. - Chodźmy już, bo się spóźnimy.

    Taka już po prostu była, że kiedy przeżywała jakiś emocjonalny przełom wolała wziąć to z dystansem, aby się zbytnio nie ekscytować. Co nie zmieniało faktu, że była teraz szczęśliwa, ba, nie pamiętała, kiedy ostatnio się tak czuła. Alan co prawda jeszcze nic nie potwierdził, ale ona już to wyczuwała swoją intuicją. Nie przeszkadzało mu to.

     

    Znów się uśmiechnęła, jakby w ogóle nic się nie stało, ani przed chwilą, ani wcześniej rano, ani wczoraj, ani w ogóle nigdy, jakby całe ich życie było ciągiem samych radości. Potem pociągnęła go za rękę i zaczęli schodzić po trawiastym zboczu. Parę osób już tam stało, widzieli to z daleka.

  4. Jolanta

    A cóż to za nagła zmiana zdania? Jolancie nie chciało się wierzyć, że jest to spowodowane skruchą. Nie po tym co niedawno usłyszała. No właśnie - a propos tego dziwnego głosu... jedynie nabyta z doświadczeniem samokontrola pozwoliła jej na zachowanie absolutnie kamiennej twarzy. No, może nie kamiennej, ale wciąż tak samo surowej jak od początku. Jej natura, która wbrew pozorom wcale nie była taka ponura, zmusiła ją do tak niekorzystnego teraz współczucia i już wiedziała, że musi znaleźć sposób na śledzenie Felicji, najlepiej przez cały czas.

    Teraz jednak mogła jedynie uśmiechnąć się nieszczerze i unieść jedną, ciemną brew.

    - Dobrze to o pani świadczy - a potem wskazać kierowcy, by ruszał.

     

    Oczywiście spieszyli się, choć na dobrą sprawę nie byli jeszcze spóźnieni. Typowy warszawski korek chciał ich jednak do tego zmusić. Jolanta nie wyglądała ani na zdziwioną ani na oburzoną. W końcu ministrowie nie mieli dla siebie osobnych dróg, a nikt nie zamierzał też blokować przejazdu z powodu przybycia szefowej korporacji. To by tylko zniechęciło do niej mieszkających tu ludzi, którzy wracali teraz z pracy. Nie mieli też jednak w planach zbyt długo czekać.

    - Policja za chwilę załatwi przejazd. Korek to sytuacja niefortunna, ale częsta w dużych miastach - skwitowała obojętnie, choć przez cały czas nie spuszczała uważnego wzroku z ich tajemniczego gościa. - Nie zajmie to więcej niż parę minut.

  5. Lisa była tak skupiona na nerwowym wpatrywaniu się w ziemię i zaciskaniu zębów, że ledwo co zauważyła, że Alan wysłał już odpowiedź. A więc wszystko przypieczętowane, tak? Nigdy nie czuła się tak źle, byłaby w stanie spędzić cały tydzień z Riddle'em byleby tylko cofnąć czas i nie wysyłać tamtego głupiego listu. Wiedziała, że jej przyjaciel źle się czuł w swoim domu i że nie był taki jak inni arystokraci. Ale to przecież nie zmieniało faktu, że to była jego rodzina, nieważne jaka i być może przez nią teraz ją straci. Kiedy Alan odgarnął jej włosy z twarzy podniosła na niego wzrok szukając tam smutku lub żalu.

     

    Jej nastrój nieznacznie się poprawił, gdy nic takiego nie znalazła. Kiedy ją przytulił położyła mu głowę na ramieniu i po prostu w ciszy słuchała jego słów. Nie mogła uwierzyć, że aż tyle dla niego znaczyła, chociaż, jeśli chwilę pomyśleć, ona przecież myślała tak samo. Nadal odczuwała poczucie winy, oczywiście, że tak, ale teraz doszło też wzruszenie i zastanowienie - czym sobie zasłużyła na takiego przyjaciela? Przyjaciela. Tak...

     

    Odsunęła się lekko, żeby spojrzeć mu w twarz. Nie odzywała się, jedynie patrzyła. A potem bardzo szybko, jakby bojąc się, że straci odwagę, pochyliła się i lekko pocałowała go w usta. Potem odwróciła głowę i zamknęła oczy, czując wyraźnie, że się rumieni. Nie chciała się nawet zastanawiać za bardzo nad tym, co zrobiła. To był po prostu taki impuls. Zresztą, nawet nie musiała, bo chwilę później usłyszała czyjś, podszyty drwiną, głos:

    - Merlinie, a co to niby miało być? - to Lestrange, Riddle i Mulciber zmierzali na zajęcia Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Malfoy'a z nimi nie było, bo nie uczęszczał na ten przedmiot. Głos należał do  Lestrange'a, który unosił teraz z ironią brwi.

    - Gilbercie, przestań dręczyć tę słodką parę. Widzisz, przecież, że są zajęci - a to natomiast Riddle, który nawet nie krył drobnego uśmieszku, kiedy niepokojąco wbijał w nich wzrok.

     

    Lisa miała ochotę krzyknąć, żeby sobie poszli, ale Lestrange i Mulciber najwidoczniej zbyt dobrze się bawili, a Riddle stał parę kroków za nimi, czekając. Jeśli sądziła, że wczoraj miał miejsce najgorszy dzień w jej życiu to dzisiejszy ewidentnie chciał jej udowodnić, że się myliła. Wstała, zarzuciła torbę na ramię i nie patrząc na nikogo zaczęła szybko schodzić w dół w stronę skraju Zakazanego Lasu. Parę razy tylko ze złością odgarnęła rude włosy.

  6. Ewidentnie musieli mieć pecha, prawda? Chociaż chyba nie można tego tak nazywać. Nie wtedy, gdy to była jej wina. Czuła nieprzyjemny ścisk w okolicy żołądka już w chwili, gdy zobaczyła sowę, a gdy potem przeczytała list nad ramieniem Alana miała swoje potwierdzenie. Nic ją nie interesowało co ci ludzie o niej myślą, ale po raz pierwszy od rana przyszła jej do głowy myśl, że może skrzywdziła tym swoim durnym wybuchem złości również swojego przyjaciela. Nie zareagowała na jego uśmiech, bo wiedziała, że był on tak samo szczery, jak byłyby jej zapewnienia, że nie boi się Riddle'a ani swojego sobotniego szlabanu.

     

    Cały czas obserwowała Alana, nawet wtedy, kiedy pisał odpowiedź. Widziała dokładnie każde słowo. Merlinie. 

    - Alan - uklęknęła obok niego na trawie, która była wciąż trochę mokra od rosy. Była zdenerwowana, a przede wszystkim pełna poczucia winy i złości na samą siebie - Wiesz, że nie musisz.... porzucać rodziny, prawda? Przepraszam - dodała, spuszczając głowę i pozwalając rudym włosom zasłonić jej twarz. Co ona najlepszego zrobiła? - Ja... nie chcę... nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał coś takiego.

     

    Jak dobrze, że chociaż nie było w tej chwili nikogo na błoniach.

  7. Jolanta

     Nawet nie kryła zmarszczenia brwi - bo niby czemu miała to robić. Nieszczególnie ją obchodziło utrzymywanie sztucznie miłego wyrazu twarzy, a dopóki wprost nie syknęła kobiecie czegoś niemiłego to i tak nie zmieni to jej wizerunku. Za surową i bezpośrednią uchodziła od dawna i być może rzeczywiście była to prawda.

    W sumie nawet byłaby w stanie przystać na jej warunki, gdyby nie znowu te natrętne słowa, które prawie sprowokowały ją do tego, żeby instynktownie zakryć uszy. Były w końcu nagłe. Co nie znaczy, że rzeczywiście to zrobiła, poza tym i tak nic by to nie pomogło. Pochyliła głowę i wpatrzyła się z zastanowieniem w przestrzeń, zanim znów podniosła wzrok na swojego gościa i nawet zmusiła się do jakiejś bardzo kanciastej imitacji uśmiechu.

    - To... niezręczna sytuacja - powiedziała powoli. - Oczywiście nie chcę niczego insynuować, ale takie nagłe przybycie do Polski bez wcześniejszego poinformowania Rządu nie było uprzejmym zagraniem. Rozumiem, że decyzja mogła być błyskawiczna, jednakże zazwyczaj najpierw informuje się ambasadę, a dopiero później dziennikarzy, kobieta na takim stanowisku na pewno zdaje sobie z tego sprawę - pokręciła lekko głową. - Mieliśmy mało czasu na odpowiednie przygotowanie pani powitania, ale udało nam się i wszyscy już tylko czekają i to właśnie na panią... - nie wspomniała na głos o tym, jak niegrzeczne byłoby w tej chwili ociąganie się, ale ewidentnie dało się to wyczuć w jej słowach. - Poza tym, nie chcę pojawić się na bankiecie bez pani, to ja mam pani asystować i nie chcę przybyć tam w tak nietaktowny sposób, który tylko wszystkich by zawiódł. Myślę, że skoro uważa pani, że potrzebuje szybkiego przygotowania możemy udać się do pani posiadłości razem, o ile rzeczywiście będzie to chwila - znów się krzywo uśmiechnęła. - Nie będę naruszać pani strefy prywatnej, poczekam w samochodzie. Jeśli mogę więc prosić adres? - uniosła jedną brew.

     

    Elizabeth

    Uniosła wzrok i przyglądała się dość długo Thomasowi na wspomnienie o nadajniku. Cisza przeciągała się, gdy studiowała jego twarz, a potem pokręciła nieznacznie głową, tak, że jeden kosmyk jasnych włosów wysunął się z jej koka.

    - Być może i tak było - stwierdziła niejasno, nie chcąc rozwodzić się nad tym, czy ufała mu od początku, czy może nie, bo jakoś na wspomnienie o tym dochodziła do wniosku, że zachowała się idiotycznie i nieostrożnie. Czy to już było zauroczenie? Jeśli tak, to miała nadzieję więcej go nie przechodzić. No ale przecież miała męża, więc to i tak bez znaczenia. Przesunęła pazurkami po jego twarzy, robiąc to jednak bardzo delikatnie. Minęło jedynie kilka sekund, gdy Elizabeth nagle uśmiechnęła się w ironiczny sposób i powiedziała:

    - Połowę genów mają po tobie. Nadal jednak nie wiem, dlaczego od początku ich nie modyfikowałam, miałyby teraz większe możliwości niż zwykły człowiek.

     

    Kamila

    Kamila przeciągnęła ręką po swoich rudych włosach, przygładzając je. Atmosfera wilgoci zdawała się jednak i tak ciągle je roztrzepywać. Odetchnęła i dziarskim krokiem podeszła do panelu kontrolnego.

    - Tak jak mówiłam, to drobne badania. Nie można jeszcze działać na nich zbyt inwazyjnie, bo są młode i mało odporne. Myślę, że zaczniemy od reakcji - nacisnęła jeden z przycisków. Wydawało się, że nic się nie stało, jednakże na panelu kontrolnym zapaliło się światełko, a Kamila z zadowoleniem podeszła z powrotem do szyby i powiedziała głośno:

    - Obiekcie.

    Wszystkie trzy stworzenia odwróciły się w wodzie, jakby dopiero co je zobaczyły i podpłynęły do szyby. Z bliska widać było, że nie mają białek i źrenic, a całe ich oczy zdawały się być jasnozielone i pokryte jakąś cienką błonką. Położyły ręce o długich palcach na szybie i się im przyglądały.

  8. Lekcja upłynęła im zaskakująco spokojnie. Profesor Dumbledore poświęcił początek na krótkie omówienie tego, jak będą wyglądać SUMy z transmutacji, a potem przeszli do powtórzenia zagadnień, które omawiali pod koniec czwartego roku. Poza kilkoma incydentami z rozmawiającymi zbyt głośno Gryfonami i Stephanie, która dźgnęła białą myszkę na tyle mocno, że ta zeskoczyła jej ze stołu i pognała pod biurko nauczycielskie, nie stało się nic więcej, więc był to dla nich czas na zebranie myśli i całkowite uspokojenie się po tych nieprzyjemnych porannych zdarzeniach. 

     

    Lisa miała wrażenie, że profesor Dumbledore cały czas ich obserwuje, ale to mogła być po prostu wina świadomości tego, co chcą ewentualnie w przyszłości zrobić. W każdym razie uznała tę transmutację za kojącą i kiedy razem z Alanem wyszli ramię w ramię z klasy wydawało jej się, że ten ranek to był w ogóle jakiś inny świat, a nie to przyjemne przedpołudnie, podczas którego spacerowali sobie powoli przez błonia, zmierzając w stronę zagrody przy której zazwyczaj mieli lekcji Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. 

  9. Pogoda: Ulewne deszcze na północy Europy. Ameryka smagana wiatrami. W Chinach temperatura rośnie. 

     

    Jolanta Patrenkowska

    Cały czas obserwowała Felicję kątem oka, zastanawiając się nad jej słowami i posyłając sztywny uśmiech na te miłe wyrażenia, które z jakiegoś powodu wprawiły ją w jeszcze większą czujność. Ta kobieta była dziwna, zbyt entuzjastyczna, nawet Natalia nie miała w sobie tak przecukrzonej uprzejmości. Młodzi dziennikarze również wyglądali na skołowanych, ale szybko wrócili do swojego normalnego toku i dalej zadawali szybkie pytania. Prócz kamer niektórzy nagrywali ich odpowiedzi na dziwne, małe urządzenia, parę osób nawet notowało, ale to chyba tylko byli Equestrianie.

     

    W końcu ochroniarz stojący obok Jolanty rzucił jej szybkie spojrzenie i postukał jednym palcem w zegarek na nadgarstku, co oznaczało, że będą musieli już ruszać, jeśli chcą w porę zdążyć na bankiet. Wszystko było już gotowe, chociaż musieli organizować go w takim pośpiechu. Miała na nim pojawić się część rządu - ta część, która nie miała akurat zdecydowanie ważniejszych spraw na głowie. Jolanta uprzejmie upomniała dziennikarzy o tym, że wszystko powinno zmierzać już do końca, a oni, zadowoleni, że w ogóle mogli przeprowadzić z nimi te wywiady, pokornie zaczęli ustawiać się z boku, gorączkowo dyskutując.

    - Zapraszam - powiedziała pani minister uważnie obserwując swojego gościa. Razem skierowały się w stronę wyjścia z hali lotniska, a później na zewnątrz, ciągle w asyście ochrony, która zajęła się również bagażami Felicji.

     

    Jolanta w czasie tej przeprawy nie odzywała się, nie chcąc zaczynać rozmowy publicznie. Dopiero, kiedy znalazły się w rządowym samochodzie z wzmacnianymi drzwiami i kuloodpornymi szybami, a ochroniarze powsiadali do reszty aut i na motory, Jolanta spojrzała ukradkiem na Felicję i powiedziała, wydymając lekko usta:
    - Rozumiem, że pewnie miała pani w planie własny środek transportu z lotniska, jednak z uwagi na bankiet został on zapewniony przez nas. Może pani odesłać swoją ochronę, nie ma potrzeby, by podążała z nami. Biuro Ochrony Rządu jest aż nadto wykwalifikowane w pilnowaniu bezpieczeństwa ważnych postaci. Zrozumiem jednak, jeśli chciałaby pani zatrzymać jedną bądź dwie zaufane osoby. Miejsce dla nich na pewno znajdzie się w innym samochodzie - zakończyła sucho.

     

    Co nowego w mediach?
    - Internet zalała fala niepochlebnych odpowiedzi na wpis niejakiej Fire Wing. Został on szybko usunięty i stał się podstawą wielu artykułów o wciąż panującej wśród niektórych nienawiści. Żadna poważniejsza organizacja nie zechciała jednak zajmować się tak jawną prowokacją.

    Na żywo transmitowane jest przybycie Felicji Romanis do Polski

  10. Lisa też miała złe przeczucia, a nawet bardziej niż złe. Po raz pierwszy w Hogwarcie zdarzyło jej się odczuwać taki strach przed czymś, co ma nadejść. Kiedyś myślała, że te parę dni przed finałowym meczem quidditcha o Puchar jest okropne. Teraz wydawało jej się, że to tak naprawdę przecież nic nie znaczyło. Widziała jednak jak bardzo zmartwiony jest Alan i nie chciała go dręczyć jeszcze swoim niepokojem. W końcu to chodziło o nią, tak? Musi sobie dać radę. Objęła go jedną ręką w geście zrozumienia i wsparcia. Na chwilę jeszcze weszła do Pokoju Wspólnego po swoją torbę, a potem popędzili na lekcję.

    Była to transmutacja. Profesor Dumbledore był bardzo wyrozumiałym nauczycielem i nie zwrócił zbytnio uwagi na to, że wbiegli do klasy chyba minutę przed rozpoczęciem zajęć. No ale formalnie się niby nie spóźnili.

     

    Zajęli miejsca razem, jak zwykle, zaraz za Stephanie i Adelią. Lisa idąc przez klasę wyraźnie czuła na sobie spojrzenie Riddle'a, siedzącego w tylnej części klasy, obecność profesora Dumbledore'a jakoś ją jednak uspokajała. Ten przedmiot mieli niestety z Gryfonami, z którymi Ślizgoni się wybitnie nie lubili, ale dziewczyna rzadko zwracała uwagę na tę bezustanną walkę. Kiedy w końcu uspokoiła oddech po wcześniejszym biegu zaczęła wyciągać z torby podręcznik, pergamin, przybory do pisania i swoją różdżkę, a potem układać to wszystko na ławce.

  11. Jolanta

    Cóż, przynajmniej nie robiła problemów. Jolanta ciągle miała jednak w głowie wcześniej usłyszane słowa i wciąż zastanawiała się od kogo one pochodzą. Nie chciała ryzykować używania zbyt wiele swojej własnej magii na Ziemi, która wybitnie tego nie lubiła i potrafiła się nieźle stawiać. Jedynie chaos był w stanie przebijać się przez nią bez szkody, bo był potężniejszy. Harmonia pewnie też... nie to, żeby dzisiaj mieli jakikolwiek sposób na użycie jej. Nie zamierzała tego jednak tak po prostu zostawić, jej ostrożność na to nie pozwalała. Musiała być cierpliwa i poczekać na okazję do użycia swojej najbardziej pierwotnej mocy, której mogła być pewna. Ale nie tutaj i nie w tej chwili. 

     

    Uśmiechnęła się surowo i obrzuciła ją jeszcze raz spojrzeniem. No kto by pomyślał.

    - Nie ma pani za co dziękować. Chodźmy - skierowały się w stronę wejścia do suchej i ciepłej hali lotniska. Wysoko sklepiony, oszklony sufit i staranne wykończenia mogłyby cieszyć oko, gdyby nie to, że oczywiście musiały zostać zaatakowane przez hordy dziennikarzy. Gdyby Jolanta była sama najprawdopodobniej przeszła by ten tłum bez zbędnych komentarzy poza zwykłym "Przepraszam, spieszę się. Nie mam w tej chwili czasu na wywiady", ale zauważyła, że Felicja Romanis lubowała się w zwoływaniu konferencji prasowych i najwyraźniej błysk flesza i mikrofon pod twarzą sprawiały jej przyjemność. Zatrzymała się więc, na co dziennikarze z ochotą zaczęli przeciskać się bliżej, przepuszczani pojedynczo przez ochronę, która pilnowała, by ich nie stratowano.

    - Czy zechce powiedzieć pani więcej o swoich planach związanych z pobytem w naszym kraju? Jakie są pani pierwsze wrażenia zaraz po przyjeździe? - zdążyła zapytać jakaś młodo wyglądająca dziennikarka, tak przejęta swoim zadaniem, że prawie włożyła Felicji mikrofon do ust. Jolantę to nawet rozbawiło, ale postanowiła stać z boku i zachować kamienną twarz. Chwilę później dorwano się także do niej, gdy młody chłopak zapytał z ekscytacją:

    - Czy to prawda, że ma się odbyć bankiet powitalny w celu uroczystego przyjęcia Felicji Romanis w Polsce?

     

    Jolanta odsunęła się trochę do tyłu, by nie skończyć jak ich gość. Najwyraźniej uznali, że temat przyjazdu szefowej korporacji do Polski jest tematem tak mało istotnym, a równocześnie na tyle poważnym, że jest to świetne ćwiczenie dla praktykantów, biorąc pod uwagę, że prawie wszyscy dziennikarze byli bardzo młodzi. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy zauważyła wśród gromady dziewczynę ewidentnie pochodzenia Equestriańskiego z dredami, tęczową chustą na szyi i naszywką ze słońcem Equestrii. To było naprawdę urocze. Wielkie kamery parę metrów dalej ewidentnie wskazywały na to, że jest to transmitowane na żywo, więc Jolanta szybko zabrała się za odpowiedź spokojnym, wyważonym tonem, z jak najmniejszą ilością swojej zwykłej oschłości.

    - Tak, odbędzie się bankiet, jest to tradycyjny sposób witania w Polsce ważnych osobistości. Jest to jednak uroczystość zamknięta, chwila dla dziennikarzy znajdzie się tylko na otwarciu.

     

    Elizabeth Eden

    Eliza westchnęła z irytacją i położyła głowę na ramieniu Thomasa. To nie był czuły gest(a może tak sobie wmawiała?), co najwyżej zmęczenie, ale przecież nie ma niczego z czym nie poradziłby sobie kubek mocnej kawy, prawda? Uniosła głowę i znów na niego spojrzała, a potem szepnęła, chociaż poza nimi nie było tu przecież nikogo:

    - Wiem, też to zauważyłam i właśnie dlatego wczepiłam jej chip z nadajnikiem. Komuś z zewnątrz, niepewnemu, zawsze trzeba to zrobić. Taki środek ostrożności - znów zaczęła przesuwać palcem po twarzy dziecka, tym razem syna. - Nie wiedziałam, że z mojego łona mogą wyjść takie ładne dzieci - dodała bez związku, ale bez śladów jakiejś większej troski.

     

    Kamila Dąbrowska

    Uśmiechnęła się lekko, w jej dużych oczach odbijało się mgliste światło z akwarium.

    - Krzyżówki genetyczne, oczywiście, jak wszystko tutaj. A przynieść nam mogą wiele możliwości ulepszenia swojego organizmu. Oddychanie pod wodą, odporność na ciśnienie głębinowe i skrajne temperatury.... oczywiście wszystko obecnie w fazie testów, bardziej zaawansowane Obiekty z tego projektu znajdują się już na niższych poziomach. Te są młodziutkie, niedawno stworzone. Ich rozwój jest jednak niekorzystnie przyspieszony. Ale wszystko da się załatwić, ja na razie badam ich reakcje i wynajduję słabości, elementy wymagające dopracowania - odsunęła się i mrugnęła do swojej nowej towarzyszki. - Przejdźmy więc może do pierwszych testów.

  12. - W porządku, w porządku - profesor pokręcił głową i znów zajął miejsce za swoim biurkiem. - Idźcie już na lekcję, bo się spóźnicie.

     

    Kiedy Lisa, Riddle i Alan wychodzili, Tom zastąpił im drogę, chociaż fizycznie ich wcale nie dotykał. Spojrzał z zadowoleniem na dziewczynę, która odsunęła się krok do tyłu i zmarszczyła brwi. Zanim jednak zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie prefekt nachylił się i z nieprzyjemnym błyskiem w oku powiedział:

    - Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc, również na swoim drugim szlabanie, panno Sanders - i zanim zdążyła odpowiedzieć odwrócił się i szybkim krokiem odszedł w stronę wyjścia z lochów. Szata lekko za nim powiewała.

     

    Lisa przyłożyła rękę do czoła i spojrzała na Alana z niepokojem. Wyglądała na zmęczoną.

    - O co mu chodzi? Nie chcę mieć z nim szlabanu. Myślisz, że będzie próbował namówić profesora, żeby na tym drugim też mi towarzyszył? Ale po co on tego chce? - pokręciła głową i westchnęła.

  13. Jolanta

    Kobieta, jak kobieta. Wyglądała jak typowa osoba pracująca na wyższym stanowisku w korporacji, równie dobrze mogłaby być zwykłym urzędnikiem, bo nic jej nie wyróżniało. Jednak... czy naprawdę nic? Kiedy się do niej zbliżyła i złożyła ukłon, który Jolancie od razu skojarzył się z odbębnieniem zasad dobrego zachowania, poczuła dziwne mrowienie magii, na którą była tak mocno wyczulona. O wiele mocniej niż jakakolwiek obecnie żyjąca na Ziemi osoba, poza Natalią. Włosy na rękach zakrytych marynarką stanęły jej aż dęba i doszła do wniosku, że jest to mieszanina kilku prądów energii, z których jeden poznaje, choć nie może sobie teraz przypomnieć skąd, co wprawiło ją w niesamowitą czujność. Całe znużenie z nakazu przywitania jakiejś kobiety jej minęło. Jakaś kobieta najwyraźniej skrywała tajemnicę, która jak dla niej wymagało szybkiego rozwiązania.

     

    Uśmiechnęła się ze zmarszczonymi brwiami i mocno uścisnęła jej drobną dość dłoń. Przytrzymała ją może parę sekund dłużej niż powinna, próbując rozpoznać magię, która wręcz pulsowała, otaczając kobietę kokonem. Czy ona sobie w ogóle zdawała z tego sprawę? Musiała. Zlustrowała ją uważnym, surowym spojrzeniem. To nie mógł być człowiek, człowiek nie może skrywać takiej mocy, ale Jolanta musiała jednak zauważyć, że nie jest to jedynie jej własna siła. Ta druga aura była ciężka i bardziej ponura. Minister uznała, że w tym wypadku pannę Felicję można by uznać za bardziej przepełnioną magią niż ona, ale tylko wtedy, gdy trzymała ona w sobie(bądź przy sobie) tę drugą moc. Jej własna jednak jej nie dorównywała, przynajmniej nie teraz. Musiała mieć wiele lat i nie mogła być człowiekiem - to wiedziała, jedyne co musiała rozwikłać to to, kim była naprawdę. Kucykiem? Czy to możliwe? Zacisnęła niezauważalnie zęby z irytacji.

     

    Mimo swojej imponującej aury Felicja Romanis nie dorównałaby jej i Natalii wziętych razem, nawet z pomieszanymi mocami. Na ich magię również składało się wiele części nabytych z czasem, ale szefowa korporacji nie mogła tego ani poczuć ani zobaczyć, jeśli nie miała takich zdolności jak Jolanta. Czas było się jednak w końcu odezwać:

    - Znamienitość? Jestem Ministrem, jednym z wielu - odpowiedziała najpierw dla sprostowania. Nie lubiła obłudy i nie chciała się w nią bawić. - To pani jest tutaj naszym honorowym gościem i dlatego właśnie przyszłam. Serdecznie witam panią na ziemiach Polskich i mam nadzieję, że spędzi tu pani dobrze czas - wystarczy. Nie ma co rozwijać. Nie było tu dziennikarzy, zaatakują je dopiero, kiedy znajdą się w końcu w budynku lotniska.

     

    Właśnie w tym momencie poczuła coś jak zimne wężyki magii, które zdawały się ją atakować, chociaż przecież nie miała już z Felicją fizycznego kontaktu. Wzdrygnęła się lekko, ale można było uznać to za winę nieprzyjemnej pogody. Wyczuła słowa całą sobą, chociaż tak naprawdę ich nie usłyszała. Wydawały się same pojawić w jej umyśle, jakby było one jej własnymi. Zmrużyła lekko oczy. A więc to tak? Próbowała odświeżyć swoją pamięć o magicznych sposobach więzienia, ale to sprawiło, że poczuła nieprzyjemne zesztywnienie kończyn, więc zostawiła to dla Natalii. Teraz jednak...

    - Zapraszam. Byłabym niezwykle szczęśliwa, gdyby zgodziła się pani udać na powitalny bankiet. Został zorganizowany specjalnie dla pani, więc niezwykłym nietaktem byłaby odmowa - to nie była propozycja, tylko stwierdzenie tego, gdzie się teraz udadzą.

     

    Felicja Romanis jako międzynarodowa sława miała w Polsce huczne przywitanie, tak jak całkiem niedawno prezes międzynarodowego koncernu naftowego.

     

    Elizabeth Eden

    Kobieta machinalnie sięgnęła ręką do jasnych włosków córki, słuchając jednak uważnie słów Thomasa. Nie była głupia, wyczuła, że mężczyzna chciał jej coś powiedzieć, ale tego nie zrobił. Nie lubiła, gdy ktoś coś przed nią ukrywał, więc uniosła na niego surowo wzrok.

    - Co chciałeś powiedzieć? Dokończ - potem jej mina złagodniała i uniosła rękę do jego włosów, by również przesuwać po nich chudymi palcami. Nie wiedziała, dlaczego sprawia jej to taką przyjemność Głupota.

    - Jak chcesz to możesz mi pomóc - dodała o wiele bardziej pusto i opuściła wzrok na jego szyję, jakby w zastanowieniu. - Dzisiaj będę pewnie kontynuować badania na poziomie A, więc jeśli się nie boisz - uśmiechnęła się kącikiem ust.

     

    Kamila Dąbrowska

    - Nie ma za co - powiedziała, nie pytając o jej poprzednie miejsce pracy. - Cieszę się, że ci się podoba

    Weszły do środka i znalazły się w dość dużym pomieszczeniu nieprzyjemnie pachnącym jakimiś chemikaliami i pełnego znaczącej atmosfery... wilgoci? Wyjaśniło się to chwilę potem, kiedy Ania mogła zauważyć wielkie, sięgającego wysokiego sufitu akwarium. Pływały w nim aż trzy Obiekty, pokryte łuskami i posiadające skrzela na uszami. Ich palce u rąk i nóg były wydłużone i pokryte błoną. Chociaż wszystkie były nagie zdawały się być pozbawione organów płciowych, chociaż u jednego z osobników można było zobaczyć jakieś zalążki piersi wskazujące na to, że jest to Obiekt bardzo młody i rodzaju żeńskiego. Szyba musiała być niezwykle gruba i z pancernego szkła. Poza tym przed akwarium przy ścianach stało wiele szafek i jakiś panel kontrolny.

     

    Kamila zbliżyła się do akwarium i spojrzała na wyłożone czymś piaszczystym dno. Potem odwróciła się i spłoniła rumieńcem, patrząc na Annę.

    - Wiesz... to znaczy ja najczęściej prowadzę te badania sama, tu nie potrzeba drugiej osoby. Ale dla ciebie są to chyba tylko ćwiczenia... no wiesz, żeby się przyzwyczaić. Badania nad Obiektami wodnymi polegają głównie na ich obserwacji w różnych sytuacjach - znów wbiła wzrok w pływające sobie swobodnie stworzenia, czekając na odpowiedź nowej laborantki.

  14. Profesor wyglądał na niesamowicie zawiedzionego. Pokręcił głową i spojrzał na Alana trochę bardziej surowo. Chciał właśnie powiedzieć coś, co pewnie miało być początkiem długiego karcącego monologu, kiedy nagle rozległ się cichy głos Toma Riddle'a, dziwnie wzmocniony przez ciszę gabinetu.

    - To naprawdę niezwykły przejaw szczerej przyjaźni - spojrzał na Alana z czymś, co dla profesora Slughorna musiało wyglądać jak podziw pomieszany z zastanowieniem. Lisa jednak nie mogła odeprzeć od siebie wrażenia, że widzi tu drwinę. - Jako prefekt muszę jednak dbać o sprawiedliwość - westchnął i spojrzał spod rzęs na profesora, który wydawał się natychmiast odzyskać humor.

     

    Riddle natomiast kontynuował.

    - Widziałem to zajście na własne oczy. Pomiędzy panem Travers a jego rodziną rzeczywiście doszło do spięcia, jednak to panna Sanders jako pierwsza straciła kontrolę i zaatakowała koleżankę - spojrzał w podłogę z udawaną nieśmiałością. - Pan Travers uparł się jednak, że on również zasłużył na karę, więc go tu przyprowadziłem. Dawno nie widziałem takiej solidarności, profesorze - uniósł głowę i spojrzał na niego z porozumiewawczym uśmiechem.

     

    Profesor Slughorn wyglądał jakby przez chwilę się zastanawiał, a potem pokręcił głową ze śmiechem.

    - Rozumiem, Tom, rozumiem. Rzeczywiście, godna podziwu szlachetność. A mówią, że tylko Gryfoni się na to zdobywają - zachichotał. - No dobrze, dobrze, myślę, że tym razem pan Travers nie dostanie szlabanu. Nie chcę jednak - uniósł palec do góry. - by taka sytuacja się powtórzyła, będę musiał wtedy wyciągnąć poważne konsekwencje. I nie żartuję - chwilę później naprawdę spoważniał. - Naprawdę nie ma sensu chować do siebie urazy, a jak się nie lubicie, to przynajmniej powstrzymajcie się od okazywania tego. To naprawdę nie jest takie trudne. Po pannie Sanders nigdy bym się nie spodziewał takiego braku kontroli nas sobą. Naprawdę, Elisabeth, jeszcze trochę i będę musiał napisać do twoich rodziców. Nie będę zbyt surowy i jedynie przedłużę twój obecny szlaban. Odbędziesz go w tę sobotę i w następną w godzinach wieczornych. To naprawdę nie jest dużo. Ale to ostatni raz, kiedy jestem tak pobłażliwy.

     

    Lisa spłoniła się rumieńcem i spuściła głowę.

  15. Jolanta

    Pojawiła się na miejscu o czasie, ba, nawet przed czasem. Lepiej przecież przyjść pół godziny wcześniej niż pół godziny później. Humor miała bardzo zły. Nie tylko dlatego, że właśnie padał deszcz, odbijający się co chwilę o jej parasol. Nie było to nawet spowodowane tym, że kiedy tu szła musiała pokazywać jakimś dryblasom papiery uprawniające ją do przejścia dalej, jakby szefowa jakiejś głupiej firmy znaczyła tu więcej niż Minister. Z satysfakcją zauważyła, że jej BORowców było więcej, kręcących się po lotnisku, przed lotniskiem i oczywiście zaraz obok niej. Nie, najgorsze było to, że Natalia kierowana jakimiś swoimi dziwnymi przeczuciami wysłała ją by przywitać na lotnisku jakąś kobietę, uznając, że przecież i tak nie ma co robić. Jej złości nie umniejszało nawet to, że niedawno sama zasypywała Natalię swoimi "przeczuciami". Cóż.

     

    Odgarnęła ciemne włosy, ułożone w ciasnego koka i poprawiła okulary. Ile jeszcze miała czekać? Chociaż niby przybyła przed czasem. Niech ten deszcz przestanie wreszcie padać...  . Samolot nareszcie zaczął się zbliżać, więc ochrona Felicji i Jolanty ustawiła się w odpowiednim szyku, kiedy sama pani Minister stanęła w odpowiedniej pozycji, składając elegancko ręce. Co z tego, że miała w nich parasol? Poza nią nie było tu nikogo. Niby miała przyjść jeszcze jakaś delegacja, ale chyba zrezygnowali z powodu pogody. Jak dla Jolanty ona sama też nie musiała tu być, w końcu Felicja Romanis nie była papieżem by trzeba ją było całować po rękach na lotnisku. Natalia jednak uznała, że tak wypada.... oczywiście całowanie po rękach było tylko przenośnią. Fuj.

  16. Lisa również obdarzyła Alana uśmiechem, choć o wiele bardziej napiętym. Czy jej się tylko zdawało, czy naprawdę poczuła przed chwilą jak coś owija się wokół jej kostek? Musiało jej się zdawać, przecież to niemożliwe. Alan tu jest i w ogóle... Pokręciła głową. Dojście do gabinetu profesora Slughorna nie zajęło im wiele czasu. Riddle zapukał uprzejmie, a kiedy usłyszał odpowiedź otworzył drzwi i wskazał im ręką, by weszli pierwsi.

     

    Profesor siedział akurat za swoim biurkiem i pogryzał coś, co musiało być jego słodką po-śniadaniową przekąską. Kandyzowane ananasy? Najpewniej. Kiedy znaleźli się w gabinecie wytarł szybko palce w materiałową chusteczkę i obrzucił ich zaskoczonym spojrzeniem, które wydawało się złagodnieć, gdy Tom chwilę potem również wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

    - Co się stało? - zapytał, podnosząc się z fotela.

    - Panie profesorze - zaczął pokornie Riddle, zanim Alan i Lisa zdołali wypowiedzieć chociaż słowo. - Panna Sanders i pan Travers zostali złapani na prowokowaniu do bójki. Co więcej, panna Sanders zdążyła już ją zacząć, rzuciła się na pannę Sophie Travers i szarpała ją za włosy - mówił to wszystko dość smutnym tonem i z lekko spuszczoną głową, jakby jego samego bolało takie zachowanie kolegów. Na profesora Slughorna to w każdym razie działało.

     

    Mężczyzna wyglądał na zaszokowanego. Spojrzał szeroko otwartymi oczami na Lisę i Alana i powiedział:

    - Panno Sanders, panie Travers? Czy to prawda? - wyglądał nie tyle na złego, co na zawiedzionego.

  17. Elizabeth Eden

    - Zetniesz je, przynajmniej do łopatek - powtórzyła Eliza bezbarwnym tonem i wtedy winda się zatrzymała. Znajdowały się na poziomie F. Kiedy drzwi się otworzyły stała już za nimi ruda dziewczyna z kręconymi włosami i przyjemnym uśmiechem. Była jedną z najsympatyczniejszych osób tutaj.

    - Zostawiam cię z Kamilą - skwitowała Elizabeth i sama nie wyszła z windy, by wrócić na parter

     

    Dziewczyna zaczęła prowadzić Annę w stronę jednych z zamkniętych drzwi, cały czas uśmiechając się zachęcająco.

    - Jestem Kamila Dąbrowska, a ty to zapewne Anna? Słyszałam, że masz się tu pojawić. I jak pierwsze wrażenia? - zapytała, wyciągając swoją kartę z kieszeni.

    ***

    Kiedy Elizabeth znalazła się ponownie na parterze wzięła głęboki oddech i przeczesała dłonią jasne włosy. Nareszcie. Naprawdę nie lubiła tych wstępnych pogaduch i wprowadzania nowych laborantów w zasady. Co za marnotrawstwo czasu. Poza tym, ta cała Anna od początku wydawała jej się jakaś dziwna. Miała nadzieję, że za tą maską spokojnej i pewnej siebie osoby nie kryje się druga Klara.

     

    Ruszyła w stronę pokoju dla pracowników i cicho otworzyła drzwi. Było tu dziwnie spokojnie, prawie wszyscy mieli akurat jakieś zajęcia. Złapała wzrokiem Thomasa, trzymającego na rękach śpiące dzieci. Podeszła do niego i usiadła obok, spoglądając na dwójkę brzdąców tylko przez chwilę, zanim znów skupiła się na jego twarzy.

    - Jak tam? Były chociaż grzeczne? - zapytała, a potem dodała sucho. - Za chwilę muszę wracać do pracy.

  18. Przez chwilę panowała cisza, po której Tom uśmiechnął się lekko, w niezbyt przyjemnym sposób, choć nikt oprócz nich tego nie zauważył. Gdy przemówił jego głos był spokojny, wręcz podszyty prefektowskim zadowoleniem z dbania o zasady.

    - To niesamowicie honorowe z pana strony, panie Travers - zaczął cicho. - Jedyne co udało mi się zauważyć to pannę Sanders napadającą, po raz drugi w tym tygodniu, na inną uczennicę. Jeśli zdecydował się pan przyznać, to bardzo dobrze o panu świadczy. Do profesora udamy się we trójkę - jego uśmiech zrobił się jakby ostrzejszy. - Nie musi pan jednak insynuować mojej stronniczości. Jako prefekt nigdy bym się do tego nie posunął - zakończył jedwabiście i razem skierowali się w stronę schodów do lochów. Lestrange'owi, Malfoy'owi i Mulciberowi kazał zostać.

     

    Lisa szła pierwsza i cały czas trzęsła się lekko ze złości, co chyba nie będzie o niej dobrze świadczyć. Spróbowała się uspokoić. Przez całą drogę przez dość ciemne korytarze Alan mógł zauważyć, że wzrok Riddle'a jest bez przerwy utkwiony w Lisie z pewnym rodzajem... głodu? To było przerażające. W pewnym momencie ruda dziewczyna gwałtownie się zatrzymała i przyłożyła rękę do kostek wyglądając na dość zdenerwowaną. 

    - Jakiś problem, panno Sanders? - zapytał prefekt leniwie.

    Lisa pokręciła jedynie energicznie głową i ruszyli dalej.

  19. Elizabeth Eden

    - Zaprowadzę cię tylko na piętro, gdzie Kamila Dąbrowska będzie już na ciebie czekać - odpowiedziała sucho, kiedy przemierzały te same co wcześniej puste, ciche i przytłaczające korytarze. - Mam po drodze - nie dodała nic więcej, więc resztę drogi przebyły w ciszy. Kiedy jednak doszły do windy ta nagle otworzyła się i wyszła z nich niebywale ekscentryczna kobieta. Długie, ciemnobrązowe włosy, które na pewno byłyby poplątane, gdyby nie długi praktycznie do stóp warkocz, wyglądający jakby nikt nie rozplątywał go od paru tygodni. Miała na nosie okulary dziwnie powiększające jej oczy, a minę taką, jakby nie wiedziała skąd w ogóle się tu wzięła. Co więcej, sprawiała wrażenie bez przerwy przestraszonej, bo lekko zmarszczone brwi, otwarte szeroko oczy i uchylone smutno usta był chyba wpisane w jej naturalne rysy twarzy. Eliza nie dawała się jednak na to nabrać. Ta maska skrywała szaleńca.

    - Witaj. Anno, to Klara Emanuelska, laborant wyższego stopnia. Klaro, to Anna Kożuchowska, nasza nowa laborantka.

     

    Klara wyglądała na zdezorientowaną, następnie powoli przechyliła głowę i zaczęła wpatrywać się w Annę z dziwną ciekawością.

    - Aurora powiedziała, że to były konik - stwierdziła. Jej głos był dziwny, wydawał się jakby zbyt łagodny, zbyt cichy, ciągle zdziwiony. Eliza uważała to za niezłą dysproporcję. Jak ktoś z takim tonem głosu mógł być tak nieobliczalny? - Mogę...?
    - Nie - ucięła Eliza, zanim Klara zdążyła dokończyć zdanie. - Chodźmy - rzuciła do Anny. - Klaro, masz chyba jakieś zajęcia, prawda?
    Dziwna kobieta uśmiechnęła się nagle, co wydawało się jakoś nie współgrać z jej twarzą.

    - Mam - potem szybko odeszła w stronę jednego z korytarzy, powiewając warkoczem. 

    Eliza pokręciła jedynie głową i szorstko wskazała nowej laborantce windę, do której sama chwilę później weszła. Obrzuciła potem Annę krótkim spojrzeniem, aby znów zacząć, głosem nieznoszącym sprzeciwu:
    - Jeszcze parę drobnych, ale ważnych zasad. Do budynku nie wolno wnosić żadnej swojej broni ani wytworzonych na zewnątrz specyfików. Na dolne poziomy nie wolno w ogóle nic wnosić, chyba, że dostaniesz przykaz, bądź będzie to częścią twojego badania. Oraz - uśmiechnęła się lekko. - Zetniesz włosy. Są za długie i będą ci przeszkadzać.

     

    ***

    Do Crystal przyszedł e-mail od samego Polskiego Ministerstwa w którym jako osoba niezwykle szanowana publicznie jest proszona o podanie numeru lotu i prawdopodobnej godziny przybycia. Ma zostać przywitana w sposób oficjalny.

  20. Lisa nie zdążyła nawet zareagować, kiedy Alan ją osłonił. Wszystko działo się tak szybko. Znów chciała się odezwać, ale w tym momencie zaklęcie uderzyło w ręce Sophie, Christiana i Alana wytrącając im różdżki z ręki, ale nie robiąc żadnej krzywdy. Przez chwilę panowała cisza, a potem Lisa spojrzała szybko w stronę drzwi. Tom Riddle. Naprawdę? Naprawdę?
    - Proszę, proszę.

     

    Wyglądał na zirytowanego, ale już parę sekund później był jedynie porządnym prefektem karcącym źle zachowujących się uczniów. Miał jednak taką moc i tak intensywne spojrzenie, że kiedy dodać jeszcze jego przystojny wygląd, dziewczynom często miękły na jego widok kolana. Lisie się to jednak nigdy nie zdarzyło. Za Riddlem stali Lestrange, Malfoy i Mulciber, niektórzy mieli drobne uśmieszki na twarzach.

    - Wydawało mi się, że to po prostu kolejna bójka Gryfonów, ale najwyraźniej niektórzy po prostu przyjmują ich zwyczaje - powiedział ze spokojem, jednak w tak cięty sposób, że ewidentnie miało to posłużyć uderzeniu Traversów w jeden z najgorszych sposobów. Jeśli jednak Alan i Lisa poczuli jakiekolwiek zalążki ulgi, że się tu pojawił i to przerwał, to wkrótce zostały one przez niego brutalnie zdeptane. - Panna Sanders zdążyła już udowodnić, że nie ma nad sobą żadnej samokontroli - Lisa znów trzęsła się od nadmiaru emocji. - Ale nie spodziewałbym się takiego zachowania po Traversach - lekko wykrzywił usta z niesmakiem, a potem przeszedł do konkretów. - Panno Sanders, nowy dzień i nowy atak na koleżankę? Skończy się to pewnie drugim szlabanem. Sophie, Christianie - odwrócił od nich ostentacyjnie wzrok. - Zachowujcie się następnym razem jak przystało na uczniów Slytherinu.

     

    Tom Riddle przez cały czas mówił ze spokojem i z dużą dozą obojętności, przysłoniętej jednak sprytnie przez sztuczną naganę w głosie. Spojrzał w tej chwili prosto na Lisę i na jej dłonie w których wciąż tkwiły ciemne włosy. 

    - Profesor Slughorn już skończył śniadanie. Myślę, że udamy się prosto do niego - przywołał ją do siebie gestem, ale Lisa jedynie cofnęła się o krok.

    - Oni też powinni dostać szlaban - syknęła, wskazując na Traversów.

    - Nie zaatakowali was, a obelgi były uzasadnione, choć zdecydowanie niegodne - zaznaczył wymownie, a potem znów spojrzał na włosy w jej dłoniach - Chodźmy. Profesor zdecyduje co z tobą zrobić, ja jedynie wypełniam swoje obowiązki - powiedział miłym głosem, który wcale jej jednak nie pocieszył.

  21. Ten rok był niebywale dziwny. Minęły dopiero dwa dni, a Lisa czuła znużenie godne grudnia lub stycznia. Jeśli miała jakiekolwiek nadzieję na chwilę spokoju to po raz pierwszy zawiodła się w Pokoju Wspólnym, po tej całej sytuacji z Walburgą. Ale ten dzień miał dla niej najwyraźniej jeszcze wiele innych niespodzianek. Jak tylko zobaczyła tych okropnych kuzynów Alana już miała złe przeczucia, podszyte gniewem, który wciąż odczuwała na myśl o tamtym liście. Naprawdę, nie miała pojęcia jak udało jej się wytrzymać tak długo jedynie zaciskając ręce i obserwując tą arogancką dwójkę ze zmarszczonymi brwiami. Nie miała pojęcia.

     

    Miała naprawdę dość. Jej cierpliwość właśnie się skończyła i nie było to spowodowane ani żadnym atakiem na nią, czy upokorzeniem jej. To dziwne, ale to nawet nie była wina Riddle'a. Palącą wściekłość wyzwoliła w niej ta obrzydliwa dwójka, która odważyła się tak osaczyć jej przyjaciela, obrażać go i jeszcze spróbować sprowokować. Cóż, udało im się z tym ostatnim, tylko pomylili osoby. Nawet nie przejmowała się różdżką, ani tym, że znajdowali się właśnie w Sali Wejściowej.

    - JESTEŚCIE ŻAŁOŚNI! - akurat to, ze wszystkich obelg, wyrwało się z jej ust.

     

    Nie myślała o tym, że to pewnie skończy się dla niej miesięcznym szlabanem, nie myślała o tym, że to przecież tak głupie. W zasadzie to o niczym nie myślała, kiedy rzuciła się w stronę Sophie i szarpnęła ręce w stronę jej włosów, ciągnąc je z taką siłą, że w jej dłoniach zostało parę pokaźnych pukli. Chwilę potem trzymała ją już z przodu za szatę.

    - CO ON WAM TAKIEGO ZROBIŁ? CZY TO ZAZDROŚĆ? ZAZDROŚCICIE MU TEGO WSZYSTKIEGO, CZEGO WY NIGDY NIE BĘDZIECIE MIEĆ? JESTEŚCIE SNOBISTYCZNYMI IDIOTAMI, KTÓRZY NIC NIGDY W ŻYCIU NIE OSIĄGNĄ! WYDAJE SIĘ WAM, ŻE JESTEŚCIE TACY WSPANIALI, TAK? - odetchnęła. - Jesteście niczym. Alan za to ma coś, po co wy jesteście zbyt tchórzliwi by sięgnąć. Wolność - splunęła dziewczynie w twarz i ją puściła.

  22. Elizabeth Eden

    - Jak uważasz - stwierdziła obojętnie kobieta, krzyżując ręce i obserwując Anię spod przymrużonych powiek. - Badanie twojego rdzenia kręgowego. Nic ci nie uszkodziłam - dodała, chociaż przecież wcześniej już o tym wspominała. Po prostu roztrzęsieni ludzie mieli tendencję do... jakby to nazwać... niemyślenia. To dziewczę powinno przestać być tak aroganckie. No bo przecież żyła...

    - Czyli rozumiem, że możemy już przejść dalej? - zapytała Eliza unosząc z lekką ironią brwi i otwierając kartą wyjście na korytarz. - Zaprowadzę cię do laborantki z którą będziesz dziś pracować - ewidentnie dla niej temat badania sprzed kilku chwil się skończył. - Zastanawiałam się nad Alice, ale ostatecznie najpierw oddam cię w ręce Kamili, laborantki niższego stopnia. Nie będę rzucać cię od razu na głęboką wodę - dodała cicho, idąc i oglądając się przelotnie na Annę.

  23. Lisa uśmiechnęła się do przyjaciela, czując gdzieś tam jakieś zalążki poczucia winy. Chwila patrzenia na jego smutek wystarczyła jednak, by z pewnością wepchnęła sowie list. Ta huknęła na nią nieprzyjemnie i odleciała. A więc to tyle. Nic już się nie cofnie. Położyła Alanowi rękę na ramieniu, chcąc go chociaż trochę wesprzeć. Choć ani Stephanie, ani Adelia nie miały pojęcia, co było w liście to obie natychmiast się odezwały:
    - Daj spokój, nie przejmuj się.

    - Będzie dobrze.

     

    W tym momencie przeszła za nimi Walburga, nie zaszczycając ich choćby spojrzeniem. Lisa powiodła za nią gniewnie wzrokiem, ale była zadowolona, że mają chwilę spokoju. Wróciła do swojego śniadania, ale nie miała już apetytu.

    - Idziemy już powoli w stronę klasy transmutacji? - szepnęła do swojego przyjaciela. Stephanie i Adelia wciąż jadły. 

  24. Elizabeth Eden
    Tak jak pani Eden podejrzewała - Ania nie była zdolna choćby do odezwania się. Spojrzała na nią, miała nadzieję, dość miło, chociaż to rzadko wychodziło jej dobrze. W każdym razie na pewno się nie uśmiechała. Sięgnęła za to ręką i w miarę delikatnie zdjęła jej z twarzy maskę. Teraz wystarczy pewien specyfik, pomagający organizmowi w zwalczaniu skutków narkozy. Strzykawkę wbiła jej w plecy, aczkolwiek w całkiem inne miejsce niż wcześniej. Mogło trochę zaboleć, ale co miała na to poradzić? Anna w każdym razie wkrótce powinna odzyskać pełnię sił.

    - Chcesz odpoczynku, czy czujesz się na siłach, by zacząć pracę już dziś? - zapytała obojętnie, wyrzucając zużytą strzykawkę i ściągając rękawiczki, by potem umyć dłonie w płynie dezynfekującym.

     

    Elizie było to mówiąc szczerze wszystko jedno i tak wkrótce odda ją w ręce innego laboranta.

  25. Lisa swoje podejrzenia miała już w momencie, gdy nagle do Alana podleciała sowa. No bo od kogo innego mógł dostać list? Poza tym te dzisiejsze dziwne sytuacje... najpierw jego kuzyni, potem Walburga. Stephanie i Adelia były cicho, jedna grzebała w swojej jajecznicy, druga nachylała się nad sokiem i obserwowała ich ukradkiem. Lisa nie mogła, po prostu nie mogła się powstrzymać, żeby nie przeczytać tego listu nad ramieniem swojego przyjaciela. Z każdą chwilą była coraz bardziej zła, zacisnęła zęby i upuściła swój widelec na talerz.

     

    W pewnym momencie, kiedy Alan jeszcze nie skończył czytać, szarpnęła swoją torbą i wyciągnęła z niej kawałek pergaminu i pióro, które naprędce zamoczyła w atramencie.

    - Stój! - warknęła na sowę, która szykowała się do odlotu. Zwierzątko wyglądało na urażone, ale rzeczywiście zostało.


     

    Spoiler

     

    Drodzy państwo Travers

     

    Spadajcie na bambus. Nie macie zielonego pojęcia o tym, jaki jest tak naprawdę wasz syn, interesują was tylko jakieś głupie ideały. Nie zważacie nawet na to, że go krzywdzicie. Gardzę wami. Alan będzie sam decydował o sobie.

     

    Bez pozdrowień,

    Dziewczyna z gorszej linii

     

     

    Krótko, treściwie i na temat, co z tego, że pod wpływem złości. Podała sowie byle jak zwinięty list, robiąc to nad ramieniem Alana, przy okazji mówiąc mu cicho:

    - Nie przejmuj się tymi bzdurami.

    Teoretycznie jej przyjaciel mógł wyrwać jej jeszcze tę kartkę z ręki, zanim weźmie ją sowa. Miała jednak nadzieję, że tego nie zrobi.

×
×
  • Utwórz nowe...