Skocz do zawartości

Elizabeth Eden

Brony
  • Zawartość

    2954
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Posty napisane przez Elizabeth Eden

  1. Elizabeth Eden

    Kiedy Anna się w końcu położyła Elizabeth podeszła do niej bez słowa, a chwilę później odpowiednio usadowiła na jej twarzy maskę, przez którą miała być inhalowana odpowiednimi środkami. Już po chwili Ania mogła poczuć senność, a wkrótce całkiem straciła świadomość. Od tej chwili Eliza całkowicie pozbyła się już neutralnego wyrazu twarzy i marszcząc brwi otworzyła jedną z szafek wyciągając z niej dziwną walizkę. Drzwi na lewo od niej otworzyły się i wyszedł z nich jakiś laborant.

    - Nie pamiętam, żebym przechodził coś takiego. Czy to oznacza, że wkrótce umrę? - zapytał rzeczowo, okrążając stół na którym leżała nowa laborantka.

    - Dobrze wiesz, że nic takiego nie jest potrzebne, Gregor - powiedziała obojętnie Eliza, otwierając walizkę i wyciągając z niej mały srebrny walec z jedną, tycią dziurką. - Po prostu uważam, a w projekcie się ze mną zgodzili, że powinnam chociaż kontrolować jej ruchy. To nie jest bardzo drastyczne - włożyła w dziurkę igłę dziwnej strzykawki. - Ale wszystkich uspokoi - spojrzała z góry na śpiącą teraz dziewczynę i pokręciła głową.

     

    Gregor obserwował Elizabeth, kiedy wbijała igłę mniej więcej w połowie kręgosłupa Ani. Był on stosunkowo nowym laborantem, ale pracował już na poziomie A. W końcu ktoś musiał zastąpić Michaela. I chociaż ten facet w okularach nie przypadł Elizie do gustu tak bardzo jak jej stary współpracownik to był porządnym, wykształconym i znośnym człowiekiem.

    - Skończyłam - powiedziała blondynka po paru chwilach i znów sięgnęła do walizki, wyjmując coś przypominającego malutki laptop. Konfiguracja chipu trwała nawet jeszcze krócej.

    - Wybudzasz ją od razu? - zapytał Gregor, gdy pani Eden wcierała w plecy Anny jakiś specyfik, który niemal momentalnie zabliźnił dziurkę nie pozostawiając po niej nawet śladu.

    - Przecież i tak nie będzie wiedzieć ile trwała narkoza. Ale musisz teraz wyjść. 

    Gregor wypełnił polecenie niemal natychmiast, a Elizabeth kliknęła coś na małym panelu, dzięki czemu Anna inhalowała się teraz środkami wybudzającymi. Kiedy się obudzi będzie jeszcze czuła niemoc i otępienie, ale Eliza miała w planach temu zaradzić. Oczywiście, kiedy kobieta będzie już świadoma.

  2. Elizabeth Eden

    Kobieta uniosło wysoko jasne brwi i uśmiechnęła się lekko widząc, jak Anna się odsuwa. 

    - Jeśli masz do mnie takie zaufanie to nie wiem jak poradzisz sobie z przyjmowaniem specyfików mojego autorstwa, kiedy jakiś Obiekt rozedrze ci kiedyś pazurami ramię i jego zmodyfikowana genetycznie krew zmiesza się z twoją - jej głos był niesamowicie chłodny. - Nikt cię z taką raną stąd nie wypuści. Będziesz leżeć u naszego lekarza i przyjmować bez słowa wszystko co z tobą zrobi, jeśli nie będziesz chciała zginąć od nieznanego medycynie zakażenia - odchyliła obojętnie głowę. - Potrzebuję pewnych informacji. Z doświadczenia wiem, że ludzie nie lubią być świadomi, gdy ktoś ich kroi. Nie martw się, nic ci nie uszkodzę ani nie zostawię blizny. To nie moje pierwsze tego typu badanie - skwitowała sucho, a potem powtórzyła sucho - Połóż się. Jeśli tego nie zrobię nie będę ci potem w stanie pomóc, cokolwiek by się nie stało.

     

    Nie ruszała się jednak z miejsca i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar użyć siły. Anna mogła w każdym razie dalej wypróbowywać jej cierpliwość. Drzwi były zamknięte na kartę, która u młodej laborantki wciąż była nieaktywna.

  3. Elizabeth Eden

    Pani Eden słowa dziewczyny zbyła milczeniem.

    Pomieszczenie w którym się znalazły wyglądało jak gabinet zabiegowy w szpitalu. Łóżko na środku, mnóstwo stolików, szafek, urządzeń i dziwnych ekranów. Znajdowało się tu też parę przeszklonych drzwi prowadzących do innych pomieszczeń, które wyglądały dość podobnie. Eliza poprawiła z irytacją swoje włosy, a potem podeszła do jednej z szuflad, otworzyła ją i wyciągnęła z niej rękawiczki jednorazowe, które założyła.

    Po chwili odwróciła się i spojrzała wymownie na Annę.

    - Muszę wprowadzić cię w narkozę, żeby przeprowadzić pewne badania. Rozbierz się, bieliznę zostaw - drzwi były zamknięte, Anna nie musiała się wstydzić. - Potem połóż się na brzuchu - wskazała wyłożone czymś białym łóżko do którego podpiętych było kilka pasów, teraz starannie pozwijanych z boku.

     

    Eliza w tej chwili nie miała niczego w ręce, jedynie skrzyżowała ramiona i czekała, aż nowa laborantka wykona polecenie.

  4. Elizabeth Eden

    Elizabeth nie spuszczała oczu z Anny, nawet wtedy gdy na wyczucie użyła karty, by wysłać je na poziom D. Dziewczyna wydawała jej się dziwna. Pamiętała jeszcze pierwszy dzień Julii, dokładnie tej, która była zawsze dla wszystkich wredna, a której niestety już tu nie było. A czy to nie jest... no wiesz... okrutne?

    Julia rzadko mówiła do Elizy per "pani Eden", kiedy z nią rozmawiała, choć powinna. Była jednak dobrą laborantką. Anna nie budziła jednak na tę chwilę zaufania Elizy, która tylko upewniała się w przekonaniu, że to co chce zrobić jest słuszne. Była zbyt dziwna, przyjmowała wszystko ze zbyt dużym spokojem. Lepiej dmuchać na zimne.

     

    - Na poziomie F - zaczęła sucho, machając dłonią w stronę panelu windy, ale nadal obserwując młodą laborantkę. - prowadzi się proste badania na najmniej niebezpiecznych Obiektach. Poziom E - kontynuowała rzeczowo. - to również badania, ale bardziej skomplikowane. Trzymamy tam trochę bardziej groźne stworzenia. Znajdziesz tam też naszego lekarza - dodała. - Poziom D to praktycznie same laboratoria, przeprowadza się tu najtrudniejsze i najbardziej wymagające operacje i to tam znajdują się inkubatory. Poziom C to olbrzymi magazyn Obiektów porozdzielanych wedle stopnia niebezpieczeństwa. Tam również, tak jak na poprzednich poziomach, znajdują się odpowiednio przygotowane pomieszczenia do testów. Poziom B to archiwum i magazyny, raczej nie będziesz tam miała wiele do roboty - uśmiechnęła się chłodno. - Poza tym jest tam też przejście do elektrowni, ale laboranci nie mogą tam wchodzić. Poziom A to najbardziej... znaczące i najbardziej niebezpieczne z badań, które dla niewykształconego pracownika mogłyby skończyć się śmiercią - obrzuciła Annę sceptycznym spojrzeniem i w tym momencie winda stanęła.

     

    Korytarz na który wyszły był niepokojący. Całkowicie cichy, do tego stopnia, że ich kroki odbijały się echem. Było tu też bardzo jasno i biało, zapach środków dezynfekujących silniejszy niż gdziekolwiek indziej. Pełno odgałęzień na mniejsze korytarzyki i mnóstwo zamkniętych drzwi dawały dziwne wrażenie labiryntu. Elizabeth najpierw skręciła w prawo, potem w lewo, potem poszła prosto... ciszę przerwał dźwięk jakby kółek. Rzeczywiście, z korytarzyka obok wyszedł mężczyzna w laboranckim kitlu. Pchał przed sobą coś, co wyglądało jak łóżko szpitalne na którym leżała dziewczynka. Była łysa, a jej oczy były całe mlecznobiałe. Była ślepa. Poza tym zdawała się być normalna, po prostu kruche dziecko ubrane w cienką szpitalną koszulę i przywiązane pasami do łóżka. Kiedy mężczyzna przechodził podał Elizie do ręki jakąś teczkę.

    - Niesamowite - skwitował z zapałem i odszedł, odwożąc gdzieś istotę.

    - Obiekt 83. Słuch prawie cztery razy lepszy niż u człowieka, wrażliwy na najlżejsze muśnięcie, wydaje dźwięki niesłyszalne dla ludzkiego ucha, a ze swoim zmysłem smaku potrafiłby zjeść zupę z saszetki i powiedzieć z jakich chemikaliów została zrobiona - uśmiechnęła się z satysfakcją. - Kosztem wzroku, ale wszystko jest do naprawienia. Testy idą znakomicie.

     

    Nagle otworzyła jedne z wielu takich samych drzwi i wskazała Annie gestem, by weszła do środka.

  5. - Masz rację - powiedziała Lisa z lekkim u śmiechem, łapiąc Alana pod rękę. Wydarzenie sprzed paru chwil było na tyle wybudzające, że jej poprzedni ponury nastrój całkiem się rozwiał. Stephanie wzięła Lisę pod drugą rękę, a Adelia, choć chwile się wahała, dołączyła, łapiąc pannę Warrington. W ten sposób wyszli z lochów i skierowali się do Wielkiej Sali, choć przed drzwiami musieli się jednak rozdzielić, żeby usiąść swobodnie na swoje miejsca.

     

    Lisa i Alan usiedli obok siebie, natomiast Stephanie i Adelia na wprost nich. Przy stołach było jeszcze dość pustawo, ale nie musiało minąć wiele czasu, by uczniowie różnych domów zaczęli się zbierać. Kilka Ślizgonów przechodzących obok Lisy spoglądało na nią krzywo, niektórzy nawet mruczeli coś pod nosem. I choć ruda dziewczyna zdawała się za wszelką cenę to ignorować i dalej pogodnie nakładać sobie śniadanie, Stephanie nie miała takich nerwów i za każdym razem warczała "Masz jakiś problem?", czym pewnie przysparzała sobie wrogów.

     

    - Poczta - zauważyła cicho wciąż trochę roztrzęsiona Adelia.

    Trudno było jednak tego nie zauważyć przy tak wielkim szumie jaki robiły setki wlatujących właśnie do Wielkiej Sali sów.

  6. Elizabeth Eden

    Wiem - odpowiedziała Eliza spokojnie, uderzając lekko palcami w szybę. Obiekt wydawał się tego nawet nie usłyszeć. - Skrzydła nie będą ostatecznie tak wyglądać. Wszystko jest na razie w trakcie badań. Gen pegaza będzie jedynie fundamentem - odwróciła się i obrzuciła swoją nową pracownicę długim spojrzeniem - Obecnie prowadzimy cały projekt dotyczący byłych Equestrian. To niezwykłe. Wciąż posiadacie geny konia, ale zostały one stłumione przez nici DNA człowieka. Posiadacie w swoich ciałach podwójny materiał genetyczny. Powinniście być martwi - powiedziała, nie zwracając nawet uwagi, czy kogoś obraża. - Ludzie jako konie chyba też - jej oczy na chwilę zamgliły się zastanowieniu. - Cóż. To anomalia, która nie powinna mieć miejsca. Ale to pewnie wina... - skrzywiła lekko usta z niesmakiem. -magii - po chwili kontynuowała obojętnie, odwracając się i spoglądając na Obiekt za szybą. - Przeprowadzaliśmy już badania nad wymuszeniem na organizmie powrócenia do dawnych genów, które przecież wciąż tam są. Niestety, próba pozbycia się z ciała ludzkiego DNA zawsze kończyła się śmiercią Obiektu badań. Organizm po prostu nie potrafi przestroić się na drugie DNA, nie traktuje go jak należy. I rzeczywiście, koński zapis genetyczny zdaje się w ogóle nie rozwijać, trwa w czymś jak hibernacja. Nawet podziały jeśli już występują, są upośledzone - westchnęła. - To co zrobiła magia można naprawić zapewne tylko magią. Ale to nie znaczy, że nie udało nam się przeprowadzić wielu pomyślnie zakończonych testów - uśmiechnęła się lekko. - Nie będę cię jednak zagłębiać w szczegóły, to nie będzie twoja specjalizacja. To mogłoby być dla ciebie trudne - powiedziała sucho i odwróciła z powrotem w jej stronę. - Wracając jednak do twoich pytań...

     

    Podeszła do drzwi i otworzyła je, wychodząc z powrotem na pusty korytarz.

    - ... Najczęściej modyfikujemy właśnie zarodki choć już od dawna się nie zdarzyło, żebyśmy trzymali tu kobietę w ciąży z przyszłym Obiektem. Wystarczą inkubatory. Jeśli jednak już kogoś potrzebujemy to są to kobiety skazane na karę śmierci w krajach z których je wysłano. Wyrok jest potem na nich dokonywany w sterylnych, laboratoryjnych warunkach. Nie cierpią - skwitowała Eliza, jakby wydanie na świat dziecka ze skrzydłami nie było żadnym cierpieniem. - Jest też parę Obiektów, które zostały zmodyfikowane długo po urodzeniu - kobieta westchnęła ciężko myśląc o mężu Klary. - ale występuje tutaj większe ryzyko śmierci i jest to też procedura o wiele bardziej skomplikowana, jak pewnie się domyślasz - Pani Eden nie musiała tego dokładnie tłumaczyć, Anna była podobno wykształcona.

     

    Doszły z powrotem do windy, którą Eliza otworzyła kartą. Kiedy znalazły się w środku blondynka skrzyżowała ramiona i obrzuciła Anię krótkim spojrzeniem.

    - Masz jeszcze jakieś pytania? Jeśli nie mogę przejść do opisania ci przeznaczeń poszczególnych poziomów.

  7. Elizabeth Eden

    Kiedy znalazły się w środku Elizabeth swoją kartą wysłała ich właśnie w miejsce, podpisane jako "Poziom F". Winda ruszyła. Szła bardzo gładko, prawie w ogóle nie było czuć, że jadą. Na pytanie odnośnie stworzenia spojrzała po prostu wymownie to na nią, to na napis, który zaznaczał, gdzie jechały, a potem pokręciła głową.

    - Prędzej, czy później pewnie się dowiesz - skwitowała sucho.

     

    Na następne pytanie Anny zacisnęła zęby i uśmiechnęła się w dziwny, nieprzyjemny sposób.

    - To moje dzieci i mój mąż. Dziękuję za troskę, ale to nie jest coś, co powinno cię interesować - powiedziała chłodno z twardą nutą w głosie wskazującą na to, że ma nie poruszać więcej tego tematu. Eliza była wyższa od nowej laborantki, więc mogła patrzeć na nią teraz z góry. Kiedy winda się zatrzymała i automatycznie otworzyła obserwowała ją jeszcze przez chwilę, a potem wyszła na długi, biały korytarz, na którego końcu znajdowało się parę drzwi. Panowała tu głucha cisza, a smród środków dezynfekujących mieszał się z jakimś kwaśnym, nieokreślonym zapachem. Pani Eden bez słowa skierowała się do ostatnich drzwi, które również otworzyła kartą.

    - Jeśli niektórych drzwi nie dasz rady otworzyć swoją kartą, to znaczy, że po prostu nie masz pozwolenia na wejście do środka - dodała przy okazji, nie patrząc na nią.

     

    Drzwi otworzyły się bez żadnego dźwięku, a w środku znajdowało się coś, co prawdopodobnie odebrało Annie na początku oddech. Pomieszczenie było duże, ale przedzielone czymś, co wyglądało jak szkło, ale na pewno nim nie było. Zaraz obok drzwi stało wiele zamkniętych, białych szafek i kilka dziwnych, nieokreślonych urządzeń. Wyglądające na solidne wejście, (bez klamki lub jakiegokolwiek otworu na kartę, czy klucz) które znajdowało się w szybie, zaraz na rogu, było zamknięte. Ściany, podłoga i sufit za szybą zdawały się być zrobione z jakiejś miękkiej tkaniny, jak w szpitalach psychiatrycznych. A na środku oddzielonej części siedział... no właśnie, kto?
     

    Coś, co w pewien sposób wyglądało jak człowiek, chłopczyk i wpatrywało się dość ponuro w swoje ręce, miało duże, rozłożyste skrzydła w kolorze fioletowym, przypominające do złudzenia...

    - Skrzydła pegaza - powiedziała Elizabeth z fascynacją, przyglądając się stworzeniu. - Obiekt 153. Już wcześniej próbowaliśmy połączeń ptaków z ludźmi, aby móc kiedyś obdarzyć ludzki gatunek zdolnością latania. Zawsze jednak było to niedoskonałe. Geny pegaza, odpowiednio dobrane, dają o wiele lepszy efekt. Choć mają też swoje skutki uboczne, choć nikłe - włosy Obiektu były fiołkowo-niebieskie. 

     

    Odwróciła się i spojrzała na Annę z satysfakcją.

    - Powszechnie uważało się, że nie ma żadnej możliwości łączenia gatunków, samodzielnego dobierania cech i dokonywania takich zmian w kodzie genetycznym bez zabicia testowanego obiektu. To właśnie ja odnalazłam na to sposób - powiedziała bez żadnych skrupułów. To nie była pycha, tylko stwierdzenie faktu. Elizabeth schyliła lekko głową i splotła palce. - Czy domyślasz się już na czym polegają nasze badania?

  8. Elizabeth Eden

    Elizabeth przez dłuższą chwilę przyglądała się Annie, a jej mina wyrażała tylko chłodne zastanowienie. Nie ufała takim ludziom jak ona. Nawet Klara, kiedy po raz pierwszy tu przybyła, wyraziła niepokój tym, co będą tu robić. Doskonale pamiętała tamten moment... młoda dziewczyna, świeżo po zakończeniu nauki, lekko świrnięta z wielkimi okularami i za długimi włosami. Ale przysłali ją z informacją, że jest świetna i na pewno będzie tu pasować. Nie spodziewała się wtedy, że jest taka... jaka jest. Od tamtej pory prawie w ogóle nie opuszczała laboratorium, chociaż na początku udało jej się jakoś założyć rodzinę. Jej córką ktoś tam się zajmował. Męża miała na miejscu...

     

    Eliza odetchnęła głęboko i uniosła lekko brodę.

    - Myślę, że poświęcę swój czas - chciała się jeszcze przyjrzeć tej kobiecie zanim odda ją w jakieś w miarę odpowiedzialne ręce. Alice odpadała, ale być może Gregor bądź nawet laborantka niższego stopnia Kamila. Jeśli nie znajdzie się żadne zajęcie dla Thomasa to brała pod uwagę nawet jego. - Oprowadzę cię odrobinę po laboratorium, a następnie będę nadzorować twoje badania - zacisnęła lekko usta i wskazała ręką na drzwi. - Idźmy.

     

    Kiedy wyszły na korytarz na pierwszym piętrze Eliza pokrótce opisała znajdujące się tu pomieszczenia.

    - To co tu jest cię słabo interesuje. Głównie gabinety. Tutaj prawie zawsze znajdziesz Aurorę, która nadzoruje część nadziemną i jest moją zastępczynią. Jest tu też pokój w którym na stałe mieszka dwójka pracowników zajmująca się utrzymywaniem stałych kontaktów z instytucjami takimi jak chociażby NASA, rządami różnych państw i innymi laboratoriami. Nie zagłębiajmy się w szczegóły, to nieistotne - zeszły po schodach na dół. - Tutaj jak zauważyłaś jest recepcja, winda, toalety z prysznicami, które znajdziesz też na paru podziemnych poziomach, oraz - machnęła ręką w stronę oszklonych drzwi do których podeszły. - dość znaczące dla ciebie miejsce, nazywane pokojem dla pracowników.

     

    Otworzyła drzwi, a wszech obecna w tym budynku cisza zniknęła, zastąpiona szumami rozmów i nawet paroma śmiechami. Pomieszczenie zawalone było poustawianymi w nieładzie kanapami i krzesłami, były też stoliki oraz wieszaki na ubrania. Jakiś chłopak leżał na sofie w kącie i spał. Gdzieś tam dalej stały automaty z kawą i napojami. 

    - Tu odpoczywasz - stwierdziła obojętnie Elizabeth. - To miejsce na beztroskie rozmowy na które nie ma możliwości na dole. Tam jest kuchnia - wskazała na jakieś drzwi. - Jest tam kucharka, Krystyna, jak będziesz głodna na pewno coś ci da.

     

    W tym momencie Elizabeth zmarszczyła lekko brwi i zaczęła przyglądać się Thomasowi, bawiącemu się z dziećmi. Nie odezwała się jednak słowem, dając mu do zrozumienia, że jest zajęta i byłaby bardzo zadowolona, gdyby powstrzymał maluchy przed przybiegnięciem do niej, co chyba chciały zrobić. Jakaś dziewczyna obróciła się na krześle i odstawiła filiżankę z herbatą podnosząc do góry obandażowaną od łokcia do nadgarstka rękę.

    - Nie ma mowy, żeby został na F-ie - powiedziała tajemniczo, nie wiedząc, czy może dodać coś więcej przy nowej pracownicy. Elizabeth tylko skinęła głową, najwyraźniej rozumiejąc.

    - Idziemy teraz do windy - podsumowała bezbarwnie, wycofując się z dużego pomieszczenia.

  9. Elizabeth Eden

    Elizabeth przyłożyła kciuk do ust, patrząc jak kobieta podpisuje papier. Więc jednak. Lepiej dla niej, żeby jej nie zawiodła. Kiedy Anna podała jej rękę, ta złapała ją za dłoń i przyłożyła do palca dziwne urządzenie. Kobieta mogła poczuć lekkie ukłucie, kiedy Eliza pobierała próbkę jej krwi.

    - To jeszcze nie jest właściwe badanie - powiedziała, zamykając fiolkę. - Przejdziesz je dziś, ale później - kobieta wyciągnęła z kieszeni jakiś dziwne etui i tam włożyła próbkę krwi Anny. - Twój kilt z plakietką będzie gotowy jutro, natomiast twoja karta - znów sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła podłużny prostokąt, który podała swojej nowej pracownicy. - Będzie aktywna za jakieś pół godziny. Na razie i tak poruszasz się ze mną - mówiła rzeczowo, nie tracąc czasu na niepotrzebne rozmowy. - Twoje umiejętności mogłyby dać ci możliwość zostania laborantem wyższego stopnia - Eliza przerwała i położyła obie dłonie o chudych palcach na biurku. - Ale nie u mnie. Jesteś w tej chwili laborantem średniego stopnia i twoja karta pozwoli ci zjechać na każdy poziom poza ostatnim, poziomem A. Na awans musisz zasłużyć, a mogę cię zapewnić, że jestem bardzo wybredna. Jeśli już zdecyduję się zabrać cię na najgłębszy poziom, będziesz pod kontrolą moją lub innego laboranta wyższego stopnia. Na razie jednak na to nie licz - wstała i poprawiła kilt.

     

    Przez chwilę obserwowała swoją nową pracownicę, a potem uśmiechnęła się krzywo i kontynuowała, zakładając za ucho kosmyk jasnych włosów.

    - Na dokumencie, który podpisałaś, było wspomnienie o tym, że nie biorę odpowiedzialności za twoje życie i zdrowie. Nie odpowiadam za ignorancję laborantów. Dopóki się wszystkiego nie nauczysz stosuj się do instrukcji osób, z którymi będziesz pracować. Na początku nie będziesz dostawała zadań indywidualnych, pierwsze kilka dni bądź tygodni poświęcisz na zapoznanie się z... założeniami - urwała i nie dodała nic więcej na ten temat. - Laboratorium inżynierii genetycznej to nie miejsce na błędy i wygłupy. Mamy na miejscu lekarza, jednak nie zawsze będzie ci on w stanie pomóc.

     

    Znów zamilkła, podchodząc do okna i podwijając żaluzje. Niebo było zachmurzone, zbierało się na deszcz.

    - Będziesz musiała ograniczyć swoje życie prywatne. Większość laborantów praktycznie tu mieszka, przyzwyczaili się do tej pracy i ją lubią. To nie znaczy, że nie będziesz mogła wychodzić z tego miejsca. Nie masz jednak pozwolenia na opuszczanie Warszawy bez mojej wiedzy. Dowiem się o tym i wyciągnę konsekwencje. 

     

    Odwróciła się od okna z pierwszymi śladami szczerego uśmiechu.

    - Jeśli zastanawiasz się o czym w ogóle mówię i dlaczego posiadamy tak restrykcyjne zasady... to może pora, żebym pokazała ci na czym będzie polegać twoja praca?

  10. Elizabeth Eden

    - Rozumiem - powiedziała powoli Aurora, skrupulatnie notując jej słowa. - Nie wymagamy od pani rejestracji. Nie interesuje nas to - powiedziała z lekkim uśmiechem i zamknęła teczkę. Być może chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie ktoś bez pukania otworzył drzwi. Łatwo można się było domyśleć, że to właśnie jest "pani Eden", której nazwisko widniało w nazwie laboratorium. Kobieta weszła bezceremonialnie do środka, okrążyła Anię bez choćby spojrzenia na nią i nachyliła się nad Aurorą, która ponownie otworzyła teczkę.

     

    - Ty jesteś Anna Kożuchowska, tak? - Ewidentnie nie oczekiwała odpowiedzi, bo po prostu wzięła od Aurory teczkę i skierowała się w stronę drzwi. - Chodź.

    Elizabeth Eden była wysoka i szczupła. Jej skóra była bardzo blada, bo kobieta praktycznie nigdy nie wychodziła na słońce. Jej włosy miały piękny odcień bardzo jasnego blondu i zwinięte były w niskiego, ale praktycznego koka. Na nosie miała okulary z czarną oprawką, których tak naprawdę nie potrzebowała. Oczy Elizabeth były intensywnie niebieskie i inteligentne. Na sobie miała biały kilt z plakietką "Elizabeth Eden, laborant wyższego stopnia". Już dawno zrezygnowała z zaznaczania na tym prostokąciku, że jest szefem. Wszyscy o tym wiedzieli. Spod kiltu wystawał czarny golf i spodnie. Miała też wojskowe, ciemne buty ze wzmacnianą podeszwą, które nosili wszyscy laboranci. Szła pewnie, to w końcu było jej laboratorium.

     

    Zaprowadziła Anię do swojego gabinetu. Był on o wiele większy od gabinetu Aurory. Przy ścianach stało pełno zapełnionych różnymi papierami szafek, były tu dwa okna, również zasłonięte żaluzjami, a na środku stało gustowne burko i trzy fotele - z jednej strony fotel Elizy, z drugiej dwa dla gości. Na ścianach wisiały jakieś tam certyfikaty i dyplomy - Elizabeth miała ich wiele. Poza tym i podłoga i ściany były idealnie białe, a szefowa laboratorium najwyraźniej nie dbała tak jak Aurora o to, by ograniczyć zapach środków dezynfekujących. Machnęła ręką, pokazując Ani, by usiadła i sama zajęła swoje miejsce.

     

    Gdy już siedziały przez chwilę panowała cisza, gdy pani Eden podparła brodę na rękach i wpatrywała się uważnie w Annę. Potem odchyliła się i zaczęła mówić, a jej głos był surowy i wyprany z emocji:

    - Miejmy to już z głowy. Jeśli chcesz pracować w tym laboratorium to muszę cię o czymś uświadomić. Przedmioty tutejszych badań nie mogą pod żadnym pozorem wydostać się dalej. Eden's Laboratory działa dla dobra międzynarodowego, a międzynarodowe organizacje dbają o jego dobro, tak samo jak kilka rządów, w tym i Polski. Jeśli będziemy zmuszeni cię wyśledzić, to to zrobimy. Mam jednak nadzieję, że nas do tego nie zmusisz. Pracowników mamy wielu i wszyscy doskonale wiedzą, że jeśli już podejmiesz się pracy tutaj, to nie możesz tak po prostu odejść. Wybacz, jeśli cię straszę - dodała obojętnie. - ale mówię samą prawdę. Nie chcesz narażać się na mój gniew. Jesteś byłym kucem, więc chcę cię też ostrzec, że praca w tym laboratorium nie jest czymś dla osób o słabych nerwach. Jeśli się jednak zdecydujesz - uśmiechnęła się bez jakiej przesadnej radości. - To to podpiszesz - podsunęła jej jakiś papier. - A potem podasz mi rękę. - Wyciągnęła z szuflady małą fiolkę i coś, co wyglądało jak dziwny, wygięty lekko długopis bez rysika.

     

    Eliza nie chciała marnować cennego czasu na jakieś głupie rozmowy wprowadzające, po prostu od razu przekazała jej wszystkie konkrety. Jeśli odmówi to może odejść nie mając pojęcia o niczym. Inna sprawa, jeśli się zgodzi. Wtedy przejdą do dalszych zasad.

  11. Eden's Laboratory

    Aurora skinęła tylko obojętnie głową i ponownie otworzyła teczkę, coś w niej notując.

    - Na większą skalę? - złapała ją za słówka. - Nasze laboratorium to tylko jeden mały budynek w Warszawie. Nie ma chyba porównania do światowej organizacji farmaceutycznej, prawda? - zapytała z lekkim uśmiechem. Zanim jednak kobieta zdążyła odpowiedzieć, Aurora już kontynuowała. - Pani pochodzenie nie jest ważne, po prostu nie lubimy być okłamywani i nie chcielibyśmy mieć fałszywych danych w aktach - To była półprawda. Elizabeth najprawdopodobniej z chęcią skorzysta z kolejnego materiału genetycznego dawnego kuca. - Proszę teraz podać swoje dawne imię i zawód, oraz prawdziwy wiek. Rasę poznamy sami - przekręciła długopis między palcami. - Wiarygodności pani słów niestety nie sprawdzimy, bo podejrzewam, że się pani nie zarejestrowała? - po raz kolejny nie dała jej dokończyć. - Jednakże to tylko formalność, nie jest to istotne dla naszej placówki, oraz prowadzonych tu badań. Mimo wszystko bylibyśmy zadowoleni z prawdziwych informacji - powiedziała spokojnie.

    Jakiekolwiek formy groźby nie były jej rolą, dokładniejszymi wyjaśnieniami zajmie się pani Eden.

  12. Eden's Laboratory

    Gabinet był stosunkowo mały, ale bardzo zorganizowany. Stało tu tylko parę półek, ale w każdej książki i segregatory były poukładane z niemal perfekcyjną dokładnością, a na biurku nie było nic, co można by uznać za zbędne. Każdy papier i ołówek miał tutaj swoje miejsce. Na beżowym fotelu siedziała drobna i koścista kobieta o brązowych oczach. Zaraz za nią znajdowało się okno, obecnie zasłonięte żaluzjami, lampy dawały jednak wystarczające światło. Ściany były tak samo białe i sterylne jak w całym laboratorium, ale podłoga została zrobiona z jakichś jasnych paneli. 

     

    Kobieta uniosła głowę i odsunęła z twarzy kilka kosmyków ciemnych włosów, które wyglądały niemal tak samo mizernie jak ona sama. Słaby wygląd i głos był jednak mylący. Aurora rządziła nadziemną częścią laboratorium z wprawą godną oficera.

    - Witam, pani Kożuchowska - powiedziała spokojnie i lekko machnęła drobną ręką, wskazując jej fotel naprzeciw burka. Przechodząc obok jednej z szafek Ania mogła zauważyć na niej odświeżacz powietrza. Najprawdopodobniej miał on uchronić ten gabinet przed wszech panującym w tym przybytku zapachem środków dezynfekujących. Rzeczywiście, można było wyczuć w powietrzu miłą nutę pomarańczy.

     

    Kiedy kobieta zajęła miejsce Aurora sięgnęła ręką do jednej z szuflad i wyciągnęła stamtąd jakąś teczkę, którą rozłożyła w taki sposób, że Ania nie mogła podejrzeć co w niej jest. Najprawdopodobniej były to jednak jej własne dane.

    - Pani podanie o pracę zostało wstępnie rozpatrzone pozytywnie. - powiedziała. Jej głos miał miłą, ciepłą nutę, która jednak nie odejmowała jej autorytetu. - W innym wypadku nie zostałaby pani zaproszona. Przesądziło o tym głównie pani doświadczenie. Brakuje dzisiaj wykształconych laborantów - mówiła cicho, nie odrywając oczu od teczki. - Zazwyczaj nie przyjmujemy ludzi z zewnątrz, tylko praktykujemy wymiany między laboratoriami. Pani Eden zdecydowała się jednak panią przyjąć - uniosła na chwilę wzrok i zlustrowała ją spojrzeniem. - Wkrótce najpewniej to ona zajmie się wprowadzeniem pani w zasady panujące w tym przybytku  - umilkła, ale zaraz uśmiechnęła się lekko. - Póki jeszcze jej nie ma, zajmiemy się paroma formalnościami.

     

    Poprawiła teczkę i kontynuowała:

    - Na tę chwilę mam pani imię, nazwisko, wiek, PESEL, datę urodzenia i miejsce zamieszkania. Poza tym dostałam informację, że niedawno przyjechała pani do Polski z Chin. Czyżby New Medica? - zapytała, w jej głosie nie dało się jednak wyczuć żadnej ciekawości. Nie obawiali się tego, że ktoś może próbować wykraść stąd jakieś informacje. Ania jeszcze się przekona, że praca w Eden's Laboratory to coś, z czego nie można się już wykręcić. - No i oczywiście... status - zaakcentowała ostatnie słowo. - człowiek od urodzenia - zamknęła teczkę i złożyła na niej dłonie, wpatrując się uważnie w kobietę przed sobą. - Zanim przejdziemy dalej, chcę wspomnieć, że pani status zostanie jeszcze zweryfikowany drogą badań genetycznych. Jeśli chciałaby pani jeszcze doprecyzować informacje zawarte w pani podaniu, to proszę zrobić to teraz. Nikogo nie będziemy piętnować, zdajemy sobie sprawę z tego, że czasy są trudne - uniosła lekko brwi, jakby w zachęcie.

  13. Stephanie i Adelia oczywiście udały się za nimi, choć Adelia wyglądała na nieźle wystraszoną.

    Lisa słuchała wyraźnie tego, co Alan miał jej do powiedzenia, ale złość ewidentnie wciąż się z niej jeszcze całkiem nie ulotniła. Wbrew wszelkim pozorom po tym jak chłopak skończył jako pierwsza odezwała się... Stephanie.

    - Weź już skończ - powiedziała z irytacją, która jednak nie brzmiała jak autentyczne rozdrażnienie jego osobą. - Tak jakby Lisę obchodziło, co kto o niej myśli. Jesteście chyba przyjaciółmi, nie? Co, miała stać i milczeć? Ty byś tak zrobił? - skrzyżowała ramiona.

    Lisa tylko kiwnęła na to głową i sama zwróciła się do Alana, bardziej poważnie niż Stephanie. Chciała, żeby Alan zobaczył, że mówi całkowicie poważnie.

    - Nie zależy mi na sympatii innych. Nie musisz się o mnie martwić. Jesteśmy przyjaciółmi i to się dla mnie liczy najbardziej - nie poruszyła na razie tematu jego rodziny, choć ją to zaniepokoiło. Chciała jednak poczekać, aż zostaną sami. - Nie mogłabym tak po prostu stać i patrzeć, jak ona cię gnębi.

    - Ja tam się od was na pewno nie odwrócę - powiedziała z pewnością Stephanie, a Adelia, choć ciągle wyglądała na wystraszoną, przytaknęła.

  14. Eden's Laboratory

    W laboratorium panowała niemal idealna cisza, przerywana jedynie cichym odgłosem klawiatury. To mężczyzna siedzący w czymś, co wyglądała jak szpitalna recepcja, pisał coś zawzięcie, nie zwracając nawet uwagi na to, że ktoś wszedł. Ten olśniewająco biały hol mógłby wypełnić się szumem rozmów i śmiechów - gdyby ktoś otworzył dźwiękoszczelne, przeszklone drzwi prowadzące do pokoju dla pracowników. W tej chwili były jednak one zamknięte, co odpowiadało większości pracowników, bo nikt nie lubi hałasu roznoszącego się na cały parter. Oprócz chłopaka stukającego w klawisze była tu tylko dwójka mężczyzn wyglądających na ochroniarzy. Poza tym na wprost Ani znajdowały się schody, a zaraz obok nich... winda? W jednopiętrowym budynku? Winda w każdym razie nie miała żadnego przycisku otwierającego drzwi, jedynie krótką szparę, najprawdopodobniej na kartę. W tym momencie po schodach zszedł jakiś rudy mężczyzna w okularach, mający na sobie jasnozielony kilt i plakietkę: Szymon Dąbrowski, archiwista. To właśnie jego zaczepiła Ania. Najpierw spojrzał na nią z zaskoczeniem. Zwykle nowi laboranci pojawiali się z powodu wymiany z innymi laboratoriami z którymi pani Eden miała od dawna kontrakty. Rzadko się zdarzało, by pozwalano przyjść komuś z zewnątrz. Co prawda Thomas był wyjątkiem, ale jak dla Szymona obecny związek Thomasa i pani Eden mówił wszystko na ten temat.

    Czy Ania miała zostać kucharką lub sprzątaczką? Podrapał się lekko z tyłu głowy i powiedział:

    - Teoretycznie do recepcji - wskazał na chłopaka, który nawet nie podniósł głowy znad ekranu. - Ale w praktyce radziłbym iść od razu do góry do gabinetu podpisanego "Aurora Perth".

    Więcej nic już nie powiedział tylko podszedł do windy i otworzył ją kartą. Ania mogła zauważyć, że winda w środku była dziwna - jakby pancerna i naprawdę duża. Zobaczyła też siedem przycisków, a każdy, poza pierwszym, miał swoją osobną szparę na kartę. Na więcej nie miała okazji, bo drzwi się za nim zasunęły.

    Co nowego w gazetach?

    - Konferencja prasowa Felicji Romanis po ostatnich tragicznych wydarzeniach w Chinach - zapowiedziała swój przyjazd do Polski!

  15. - To znaczy wiesz, ja jeszcze muszę iść po torbę - wysyczała Lisa, będąc teraz całkiem wyprostowaną i we wręcz bojowej pozycji po tym, co przed chwilą zobaczyli.

     

    Naprawdę nie lubiła rodziny Alana, głównie dlatego, że tak się nad nim wywyższali. Jej przyjaciel był warty dwa razy tyle, co wszyscy inni Traversowie razem wzięci - tego była pewna. Zastanawiała się nawet, czy czegoś nie powiedzieć na te ich głupie uśmieszki, ale stwierdziła, że nie ma sensu wywoływać kłótni. Wstała i otrzepała swoją szatę.

    - Zaraz wrócę - powiedziała, przywołując z powrotem drobny uśmiech i skierowała się do damskiego dormitorium. Na korytarzu minęła się z paroma dziewczynami, ale nie zwróciła na to uwagi.

     

    W Pokoju Wspólnym pojawiało się za to coraz więcej osób. Niektórzy starali się zachować pełną elegancję - arystokraci, inni nie kryli zmęczenia i głośno ziewali. Przybyła między innymi starsza siostra Vivienne - Lucinda, która stanęła w grupce jakichś swoich koleżanek, oraz najstarszy z rodzeństwa Carrowów Ambrosius. Wszyscy mieli takie same jedwabiste i jasne włosy. Gdzieś tam mogła Alanowi mignąć młoda Eileen, która do Hogwartu po raz pierwszy przybyła przedwczoraj. Miała dość pochmurną minę. Eryk Avery przepchnął się szybko przez wszystkich i wyszedł na korytarz. Najprawdopodobniej szukał Riddle'a i jego towarzyszy do których chyba sądził, że należał, chociaż był rok młodszy. Przez tłum przebijał się wyraźny zachrypły głos Marcusa Rowle'a. Alana otaczał coraz większy hałas.

     

    W pewnej chwili stała się jednak rzecz dość dziwna. Walburga Black, z wysoko upiętym czarnym kokiem i elegancką torbą na ramieniu, zaczęła torować sobie drogę do kanapy na której siedział Alan. Minę miała bardzo pewną siebie i nieprzyjemną, na jej ustach błąkał się uśmieszek. Stanęła kilka kroków od niego i powiedziała na tyle głośno, że wiele osób w Pokoju Wspólnym umilkło.

    - No, no, panie Travers - prawie wszyscy obrócili się w ich stronę, żeby obserwować to niecodzienne zdarzenie. Siostra Vivienne ostentacyjnie poprawiła fryzurę i przekrzywiła głowę, zirytowana tym, że jej koleżanki przestały jej słuchać, by patrzeć na Walburgę. - Moja matka napisała mi, bym się z tobą nie zadawała - powiedziała wyniośle, a jej oczy błyszczały. - I nie zamierzam. Jestem tylko ciekawa co takiego udało ci się zrobić pierwszego dnia semestru, by ośmieszyć swoich rodziców.

    Teraz wokół nich panowała niemal grobowa cisza. Walburga Black miała zdecydowanie dar przyciągania uwagi. Ślizgoni, którzy nie pochodzili z arystokracji, wyglądali na zdezorientowanych. Nie orientowali się w końcu w tego typu sprawach. Większość szlachciców wydawała się jednak uważnie wsłuchiwać w każde słowo czarnowłosej dziewczyny. Młody Orion Black, który siedział obok swoich kolegów w odległym końcu pokoju, z zainteresowaniem wpatrywał się w kuzynkę. Zanim jednak Alan miałby szansę odpowiedzieć, ze schodów prowadzących do dormitoriów dziewcząt dobiegło wściekłe warknięcie:

    - To co Alan robi lub nie robi nie jest twoją sprawą, Black.


    To była Lisa. Jej ręce drżały ze złości, kiedy zaciskała je na ramieniu swojej torby. Stephanie i Adelia stały niepewnie za nią. Walburga wykrzywiła ostentacyjnie wargi i obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem.

    - Nadeszły mroczne czasy - powiedziała, a jej głos wydawał się mieć niezwykłą siłę w całkiem cichym pokoju. Wszyscy w milczeniu obserwowali zajście. - Kiedy najbardziej żałosne istoty nie mają żadnego szacunku do prawdziwych czarodziei.

     

    Walburga lepiej panowała nad swoimi emocjami od Lisy, ale jej policzki ewidentnie pobielały z wściekłości. Niektórzy pierwszoroczni usunęli się pod ściany, a ich twarze niemal błyszczały z podniecenia, ale też i strachu spowodowanego tą sceną. Lisa szybko oddychała przez nos, a potem uśmiechnęła się z napięciem. Złość niemal z niej promieniowała.

    - Masz rację. A więc skoro już do tego doszłaś, to teraz przeproś ładnie mnie i Alana.

    Niektórzy ze świstem wciągnęli powietrze, inni zaczęli cicho syczeć. Lisa nie była nigdy gnębiona w Slytherinie, ale oczywistym było, że znaczyła tu o wiele mniej niż chociażby właśnie Walburga. To było nie do pomyślenia, by w ten sposób oczerniała ją niemal przy wszystkich innych uczniach tego domu.

     

    Wydawało się, że panna Black musiała skorzystać z całej swojej samokontroli, by nie okazać jak bardzo wyprowadziło ją to z równowagi. Drżącą ręką poprawiła idealną fryzurę, drugą dłoń miała zaciśnięta w pięść. Kilka razy wyprostowała palce, wyglądając jakby była gotowa rzucić się na Lisę i wydrapać jej oczy.

    - Hańba dla szlachetnego domu Slytherina - wysyczała tworząc sobą świetną imitację wściekłego węża. - Ruda ladacznica, zachowująca się jak jakiś przebrzydły Gryfon - jej ciemne oczy niemal płonęły z emocji. - Jedyne na co zasługuje taka szumowina jak ty to powieszenie cię w najciemniejszej komnacie lochów za twoje własne roztrzepane kudły.

    - Hej! Przestań! - wybuchnęła w końcu Stephanie, wyglądając na niemal tak samo rozsierdzoną jak Elisabeth. Adelia natomiast tylko lekko się skuliła.

    Walburga wiedziała, że może sobie pozwolić na taki sposób wyrażenia tego, co myśli o Lisie. Nikt, kto naskarżyłby na Blacka, nie miałby w Slytherinie życia. Prawda?

     

    - Spokój.

     

    Cichy, jedwabisty głos był jednak na tyle wyraźny, że Walburga zamilkła i spojrzała w bok. Obok wyjścia z Pokoju Wspólnego stał Tom Riddle. Na jego ustach błąkał się drobny uśmiech, który jednak szybko zmienił się w coś imitującego surowość.

    - Panno Black, chyba nie chce panna szlabanu? Panno Sanders, proszę się uspokoić. Radzę wszystkim się pospieszyć. Śniadanie wkrótce się zacznie.

    Jakby ogarnięci zaklęciem uczniowie zaczęli cicho szeptać i wszystko powoli wracało do normy. Riddle miał tutaj niesamowity autorytet. Walburga stała jak wrośnięta w ziemię, ale ostatecznie zignorowała Alana i Lisę i popędziła za Tomem.

  16. - Dam sobie radę - Lisa odpowiedziała tylko, a potem pogrążyli się w komfortowej ciszy. Dziewczyna pozwoliła sobie nawet na lekkie przymknięcie oczu, ciesząc się po prostu obecnością swojego przyjaciela. Minuty się ciągnęły, ale niestety nie mogli mieć spokoju na długo. Usłyszeli kroki na schodach prowadzących do dormitoriów męskich. Lisa podniosła głowę i spojrzała przelotnie w stronę korytarza, z którego praktycznie w tej chwili wyłonili się Lestrange, Malfoy i Mulciber.

     

    Już chwilę potem do ich uszu mogło dotrzeć ciche parsknięcie Mulcibera.

    - Dzień dobry, gołąbeczki - a to Lestrange.

    Ci Ślizgoni zdecydowanie nie mieli subtelności Riddle'a. Zaczęli chichotać, a chwilę później skierowali się w stronę wyjścia. Lestrange odwrócił się jeszcze na chwilę, żeby obrzucić Lisę pełnym uciechy spojrzeniem.

     

    Nawet jeśli ktokolwiek z nich chciałby dodać coś więcej, to z dormitorium dziewcząt wyszła w pełni ubrana Vivienne, z jedwabną torbą przewieszoną przez ramię.

    - Witajcie - powiedziała, na pewno nie kierując tego do Alana i Lisy. - Polluxie?
    Mulciber natychmiast zaproponował swojej przyszłej żonie ramię, na co ta złapała je z obojętną miną i wspólnie wyszli na korytarz. Widok Vivienne oznaczał, że wkrótce przybędą też inne dziewczyny.

     

    Lestrange i Malfoy zostali z tyłu. Malfoy miał minę chłodną i pełną wyższości, jak zwykle, ale Lestrange, który udowodnił też nie raz, że jego samokontrola nie jest tak doskonała jak u Abraxasa, czy tym bardziej Toma, najwyraźniej nie mógł się powstrzymać i patrząc na kamienną ścianę, która znów zamknęła przejście, powiedział głośno:

    - Jak dobrze, że Vivienne wstaje tak wcześnie, bo już mi się wydawało, że tego ranka nie uświadczę widoku prawdziwej czarownicy.

    Lisa skrzyżowała ramiona, ale nie powiedziała ani słowa. Nie wyglądała na zranioną, prędzej na wkurzoną.

  17. Lisa zachichotała cicho, ale nie brzmiała szczególnie radośnie. Znów wbiła spojrzenie w jeden z foteli, jakby w zamyśleniu.

    - Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby okazał się wampirem... - stwierdziła cicho, żartobliwie, a potem uniosła trochę głowę i westchnęła. Skoro Alan wspomniał o ignorowaniu Riddle'a to postanowiła zacząć już teraz i nie skomentowała nic więcej przechodząc do opisu swojego dość pokręconego snu. W którym notabene ich prefekt i tak był zawarty. - Miałam strasznie szalony sen - powiedziała, wciąż mówiąc cicho. Nie do końca dało się stwierdzić, czy to aby nie wina tego, że była piąta rano i wciąż panowała senna atmosfera. - Śniło mi się, że ktoś zamknął nas u Slughorna w klasie. W sensie mnie i ciebie. Na początku chcieliśmy otworzyć drzwi zaklęciem, ale zobaczyliśmy, że nie mamy różdżek. Przez chwilę rozmawialiśmy o tym jak się wydostać, a potem drzwi się nagle otworzyły i wszedł profesor Slughorn z Riddle'm mówiąc, że Riddle jako najlepszy student ostatnich lat dostał zgodę Ministerstwa Magii na ćwiczenia na nas działania różnych trucizn. Poklepał go po ramieniu i pogratulował, a potem wyszedł. Riddle powiedział do nas, że jak będziemy mu się stawiać to ty dostaniesz szlaban, a ja okropnym zaklęciem. Serio - pokręciła głową i przyłożyła rękę do czoła. - Powiedział, że Slughorn mu pozwolił, żeby eksperymenty na pewno dobrze wyszły. - westchnęła. - Uciekliśmy stamtąd i chcieliśmy pobiec na górę do gabinetu dyrektora i co prawda udało nam się wybiec z lochów, a Dippeta spotkaliśmy już w Sali Wejściowej, ale... - Lisa znów pokręciła głową. - Wtedy nagle jakieś... węże - skrzywiła się, patrząc teraz na zdobienia kanapy na której siedzieli, przedstawiały one właśnie te gady. - owinęły mi się wokół kostek i zaczęły ciągnąć z powrotem na dół po schodach. Chciałeś mi pomóc, ale dyrektor objął ci ramiona ręką i trzymał w miejscu. Pokazywałeś mu cały czas na mnie, ale on chyba tego nie widział. Powiedział coś w stylu "Panna Sanders? Panna Sanders? Przecież jej już tu nie ma. Profesor Slughorn mówił, że pan Lestrange zaproponował, żebyśmy ją sprzedali. Czy ty mu aby czasem nie pomagałeś?". Zacząłeś krzyczeć, że nie, a wtedy jakaś ręką złapała mnie za włosy i pociągnęła na dół. No i wtedy się obudziłam.

     

    Przez chwilę panowała cisza, a wtedy Elisabeth nagle wybuchnęła śmiechem, który z powodu pustki w Pokoju Wspólnym jeszcze bardziej uderzał w uszy. Lisa podwinęła kolana i położyła na nich głowę tak, że rude włosy całkiem ją przykryły. Potem odwróciła się lekko, żeby spojrzeć na Alana. Wyglądała na histerycznie rozbawioną.

    - To wina tych ostatnich dwóch dni. Tyle się działo, że mój mózg musiał to jakoś wyładować wymyślając jakieś bzdury. No chyba, że już się umawiasz z Lestrange'em ile za mnie weźmiecie, ale na razie nic mi o tym nie wiadomo - uśmiechnęła się lekko, nagle przysuwając się do Alana i kładąc głowę na jego ramieniu

  18. Lisa przez chwilę trwała w ciszy Pokoju Wspólnego. Zagryzła wargę w zamyśleniu, ale już wkrótce potem usłyszała głos, który przynajmniej na parę chwil odpędził jej niepokój.

    - Alan - powiedziała słabym głosem, ale z uśmiechem na twarzy. - Chodź - przesunęła się trochę na zielonej kanapie i poklepała miejsce obok siebie. - Nie, to nie tak, że nie mogłam spać - wzruszyła ramionami. - Po prostu wcześnie się obudziłam i... nie mogłam już spać - zachichotała. - Zdecydowanie, piąta rano to godzina najwyższej wydolności mojego umysłu.

     

    Znów milczała przez parę chwil wpatrując się w szmaragdowe zasłony i wytwornie zdobione wzorami w węże meble. Potem jej uśmiech zrobił się jakby bardziej napięty. Pokręciła głową i zamknęła oczy.

    - Zgadnij, kogo spotkałam? Riddle'a. Pięć minut po ciszy nocnej, a on wychodzi z Pokoju Wspólnego - na chwilę urwała, a potem kontynuowała nie wyrażając na głos swoich wcześniejszych obaw - Nowe hasło to Cum tacent, clamant.

    Znów zamilkła.

  19. Lisa tego dnia obudziła się jako jedna z pierwszych, chociaż po wczorajszym dniu powinna chyba spać jak zabita. Wszyscy, nawet Adelia i Judith - zwykle ranne ptaszki, jeszcze spali. Rudowłosa dziewczyna przewiesiła nogi przez łóżko i sięgnęła najciszej jak potrafiła do swojego kufra wyciągając z niego jakiś podręcznik. Co innego mogła robić? Przewróciła jednak parę stron i musiała przyznać, że nie ma ochoty na czytanie. Zasunęła więc piękne, zielone zasłony i ubrała się powoli i starannie w swoją szatę. W sumie i tak miała mnóstwo czasu. Potem dość długo jak na nią czesała włosy, by ostatecznie związać je w luźny warkocz. Poranna toaleta z przemyciem twarzy i wyszorowaniem zębów nie zajęła jej długo i stwierdzając, że dłużej nie wytrzyma w tej sypialni w której wszyscy jeszcze spali, zdecydowała się wyjść do Pokoju Wspólnego. Nie wiedziała na co miała nadzieję. Może na to, że ktoś już wstał? Jeśli nie Alan to chociażby jakiś inni młodszy, czy nawet starszy uczeń. Srogo się jednak zawiodła - w wielkim pomieszczeniu, w którym panowała lekka poświata od jeziora pod którym się znajdowało, nie było żywej duszy. Nieżywej zresztą też, Baron kręcił się pewnie gdzieś po zamku. Westchnęła i weszła na schody, chcąc usiąść sobie na kanapie przed kominkiem i poczekać. 

     

    Nie zdążyła jednak nawet przejść ich połowy, gdy usłyszała pospieszne kroki i chwilę potem zobaczyła Riddle'a, wychodzącego z dormitoriów chłopców. Wiedziała, że nie dałaby już rady się odpowiednio szybko wycofać, by w ogóle jej nie zauważył, więc stała jak sparaliżowana. Jak na zwolnionym filmie podniósł głowę, omiótł spojrzeniem dormitorium i zauważył ją, posyłając jej pozornie przyjazny uśmiech, który tak naprawdę sprawił, że była jeszcze bardziej zdenerwowana. Był kompletnie ubrany, każdy cal jego szaty był w najlepszym porządku, kołnierz idealnie wyrównany, włosy dokładnie rozczesane, odznaka prefekta wyglądała na niemal wypolerowaną, a przez jego ramię przewieszała się ciemna torba.

    - Gdzie idziesz? - spośród całej gamy pytań jakie mogła zadać wybrała właśnie to... ciekawiło ją to jednak, bo widok jego torby wskazywał na to, że wychodzi z Pokoju Wspólnego.

    Uniósł lekko brwi.

    - Tobie też dzień dobry, panno Sanders. Jest godzina piąta pięć. Cisza nocna się skończyła, mogę wyjść bez obaw o konsekwencje - urwał na chwilę, by potem gładko dodać. - W tym roku zdajemy przecież egzaminy.

    Odpowiedź była niejasna i po niej Riddle podszedł do wyjścia, odwracając się tylko na sekundę, by z jakimś dziwnym błyskiem w oku przekazać jej dzisiejsze hasło: Cum tacent, clamant.*

    Lisa przez chwilę obserwowała miejsce w którym przed chwilą stał prefekt, zanim wyszedł na korytarz. Nie znała tej sentencji, nigdy jej nie słyszała i nie wiedziała, co znaczy. Interesowała ją jednak inna rzecz - co Riddle robi, wychodząc z Pokoju Wspólnego pięć minut po zakończeniu ciszy nocnej? Czyżby rzeczywiście szedł się uczyć? To by miało sens, patrząc na jego wyniki, ale Lisa miała jednak jakieś niezrozumiałe wątpliwości. Potrząsnęła głową, a potem spojrzała na półkę z książkami. Skoro i tak ma czas...

    Sięgnęła po słownik łaciny i usiadła na jednej z zielonych kanap. Z każdą chwilą robiła się jednak coraz bardziej zdenerwowana. Milcząc, krzyczą... dlaczego to ją tak stresuje? A potem uderzyło ją jak młotem - czy Riddle wie o ich planach pójścia do Dumbledore'a? Nie... nie, na pewno nie. Merlinie, była już taką paranoiczką, szukała wszędzie czegoś, czego tam nie było. Przesunęła dłonią po twarzy i poszła odłożyć książkę. Mogła tylko mieć nadzieję, że ten dzień będzie lepszy niż wczorajszy...

     

    *Milcząc, krzyczą.

  20. - Masz rację - Lisa nie kryła ziewnięcia. - Powinniśmy już iść spać. W końcu jutro też jest dzień, no nie? - potem uśmiechnęła się ciepło i położyła mu rękę na ramieniu. - Jesteśmy przyjaciółmi - zadeklarowała bez wahania i z wyraźną radością w głosie, nawet jeśli była ona trochę przytłumiona przez zmęczenie.

    Po tych słowach oboje skierowali się do dormitorium. I w sumie bardzo dobrze, bo jeszcze ktoś mógłby ich złapać na włóczeniu się po korytarzach o tej porze, a Lisie jeden szlaban zdecydowanie wystarczył.

     

    W Pokoju Wspólnym pożegnali się. Kiedy Lisa weszła do sypialni dziewcząt zauważyła ze śmiechem, że Stephanie walnęła się na łóżko w ubraniach i tak zasnęła. Margaret i Judith obdarowały ją zdegustowanymi spojrzeniami, nim zasunęły zasłony, żeby się przebrać. Adelia tylko pokręciła głową i zdjęła jej chociaż buty. Były naprawdę dobrymi przyjaciółkami. Vivienne nie zwracała na tę sytuację uwagi chyba tylko dlatego, że była zajęta robieniem sobie warkoczyków do snu. Sama Elisabeth nie przejmowała się swoją bujną grzywą rudych włosów, przebrała się po prostu w piżamę i wsunęła pod kołdrę, szybko zasypiając.

     

    W dormitorium chłopców było o wiele spokojniej. Wszyscy wydawali się już przebrani i pogrążeni we śnie, jedynie Mulciber coś tam jeszcze grzebał przy swoim kufrze, nim w końcu się położył. Jedynie zza zasłon łóżka Toma Riddle'a dobywało się delikatnie światełko, wskazujące na to, że nie spał. Było ono jednak na tyle słabe, że nie było opcji, by komukolwiek przeszkadzało, więc Alan nie mógł przyczepić się nawet do tego.

  21. Lisa uśmiechnęła się lekko i przytuliła Alana.

    - Weź daj spokój. To nie była twoja wina. Ani odrobinę. Nie obwiniaj się, proszę - dziewczyna postanowiła lekko rozwiać ten depresyjny nastrój i odsunęła się z surową miną, przynajmniej taką miała nadzieję. - Naprawdę masz się nie obwiniać. Ani mi się waż, bo się obrażę - przycisnęła mu ostrzegawczo palec z przodu szaty, a potem znów się rozpogodziła.

     

    Tak naprawdę była jednak zmartwiona. Cieszyła się, że Alan wykazuje taką troskę wobec niej, ale nie chciała, by wpakował się w jakieś kłopoty. Poza tym... mówili, że pójdą do Dumbledore'a, jeśli znów stanie się coś dziwnego. Ale czy taki szczegół się pod to zaliczał? Lisa jakoś nie była przekonana, więc zdecydowała się w ogóle o tym nie przypominać. Jeśli przestaną reagować na głupie zaczepki Riddle'a, to na pewno wszystko się ułoży, prawda? Merlinie, był drugi września...

    - Daj spokój - powiedziała, po raz kolejny tego wieczoru, ale bardzo twardym tonem. - On właśnie tego chce. Chce, żebyś zareagował. Więc nie reaguj, w końcu się znudzi. Nie mówię, że powinniśmy przestać dbać o swoje bezpieczeństwo - dodała, chociaż sama nie wiedziała czemu. No bo co im mogło grozić? - Ale nie prowokuj go, bo to się nigdy nie skończy. Dobrze? Proszę - zrobiła jedną z tych rozczulających min i opuściła trochę ramiona. Była już zmęczona tym dniem, ale wiedziała, że teraz do Alana dotrzeć może chyba tylko czymś takim.

  22. Lekcja astronomii nareszcie dobiegła końca. Pani profesor pożegnała ich i życzyła im dobrej nocy - Stephanie wyglądała, jakby spełniło się jej życiowe marzenie. Adelia musiała ją lekko podtrzymywać, gdy schodziły po schodach. To jednak nie powstrzymało jej od zadania Lisy pośpiesznego pytania:
    - Czemu Alan cię zaatakował? - otworzyła szerzej swoje i tak już duże oczy.

    - Alan mnie nie zaatakował - warknęła w odpowiedzi Lisa, a jej przyjaciel mógł to usłyszeć, w końcu szli obok siebie. 

     

    Lisa od samego początku wiedziała, że to nie mógł być on. Może kiedyś by uwierzyła(choć z trudem), ale po tym jak sama na własnej skórze poczuła magię bezróżdżkową, wtedy, na schodkach powozu... Znowu westchnęła i otuliła się ramionami. Zejście na dół było o wiele przyjemniejsze niż wejście na górę, a uczniowie byli ewidentnie zadowoleni z tego, iż za chwilę znajdą się w łóżkach. Ruda dziewczyna zatrzymała się jednak w korytarzu prowadzącym do ich Pokoju Wspólnego i odczekała aż wszyscy, łącznie z Riddle'm i jego wiecznymi kompanami, się oddalą. Potrzebowała chwili rozmowy z Alanem, chociaż teoretycznie powinni kierować się teraz prosto do dormitorium, według zasad. Oparła się o ścianę i uśmiechnęła do niego słabo, żeby widział, że go nie wini. Nie odezwała się jednak jak na razie - sama nie wiedziała co powiedzieć.

  23. Lisa bardzo szybko zauważyła co zamierza zrobić Alan, więc zdjęła rękę z własnej szyi i złapała go lekko za nadgarstek. Pokręciła przy tym głową i rzuciła mu wymowne spojrzenie mówiące "nie warto". W tym momencie Tom Riddle podniósł na chwilę wzrok nas teleskopu i zauważył rozgrywającą się w końcu zaledwie metr od niego scenę. Uśmiechnął się wtedy lekko, w niezbyt przyjemny sposób, ale Lisa tego nie zauważyła, bo była do niego odwrócona plecami. Czegokolwiek Alan mógł się jednak spodziewać, to na pewno nie tego.

     

    Jego własna ręka szarpnęła się do przodu wbrew jego woli, jakby ktoś go za nią pociągnął, chociaż Lisa przez ten zdążyła już go puścić. Mógł poczuć jak boleśnie wbija swojej przyjaciółce różdżkę między żebra. Tym razem dziewczyna nie zdołała powstrzymać głośnego syku, w końcu kompletnie się tego nie spodziewała. Profesor Macmillan odwróciła się i zmierzyła ich groźnym spojrzeniem, choć wyglądała na równie zdezorientowaną jak Lisa. Przecież ta dwójka zawsze się bardzo lubiła.

    - Niech pan Travers z łaski swojej przestanie dręczyć koleżankę i skupi się na lekcji, bo będę zmuszona odjąć Slytherinowi punkty.

     

    Oczy wszystkich uczniów zwróciły się teraz na nich, nikt nie rozumiał jak to możliwe, że Alan atakuje Lisę. Riddle wykorzystał to, że wszyscy wpatrywali się w ich stronę i z karcącą miną pokręcił głową, by chwilę później wrócić do swoich map, jak na prefekta przystało. Lisa pocierała swoje żebra i spoglądała to na Riddle'a to na Alana, najwyraźniej zdezorientowana. Chciała chyba powiedzieć coś Alanowi, ale pani profesor, już ewidentnie zirytowana, stanęła nad nimi i kazała im wracać w końcu do obserwacji.

  24. Lekcja astronomii trwała w najlepsze i była jedną z tych przyjemniejszych, na których człowiek może się rozluźnić. Profesor musiała co prawda co chwilę wybudzać Stephanie dla której zaśnięcie na teleskopie nie stanowiło najwyraźniej żadnego problemu. Adelia, stojąca obok niej, niemal przez całą lekcję powstrzymywała śmiech. 

     

    Niebo rzeczywiście było niezwykle czyste i widać było mnóstwo gwiazd i planet. Pani profesor mówiła im w jakie miejsce mają spojrzeć i co się tam znajduje, później natomiast porównywali to ze swoimi mapami nieba. Od czasu do czasu kierowała do nich jakieś pytania, byli w końcu piątą klasą, co dało im okazję do zarobienia paru punktów dla Slytherinu. Wydawać się mogło, że ta lekcja nie może się już w żaden sposób zniszczyć - przyjemny, ciepły wietrzyk owiewał im twarze, a powietrze było czystsze i rzadsze niż na błoniach. W pewnym momencie Lisa zaczęła mieć jednak pewien mały problem z odnalezieniem miejsca, które teraz omawiała im profesor Macmillan. Dziewczyna, choć lubiła astronomię, często miała problemy ze zorientowaniem się na tych rozległych mapach i jeszcze bardziej rozległym niebie. Wyraziła swoje zdezorientowanie na głos:

    - Nie wiem gdzie to jest. O czym pani profesor teraz mówi?
    I nagle poczuła jak ktoś łapie ją dwoma palcami za brodę i kieruje jej twarz w kierunku przeciwnym do tego, w który się wpatrywała. Przez chwilę myślała, że to może Alan jej pomógł, ale potem musiała powstrzymać zdenerwowane warknięcie.

    - Tam. Widzisz te trzy gwiazdy w jednej linii? Nakieruj tam teleskop, panno Sanders - powiedział Riddle, uśmiechając się do niej z czymś, co można było od biedy nazwać łagodnością.

    W tym momencie odwróciła się do nich pani profesor, która przed chwilą tłumaczyła coś Hectorowi.

    - O co chodzi? Już wszystko w porządku? Dziękuję, za pomoc, panie Riddle - uśmiechnęła się, zauważając, że prefekt zdążył już rozwiać wątpliwości swojej koleżanki.

     

    Kiedy jednak chłopak zabrał rękę, a potem z jakiegoś powodu schował ją na chwilę do rękawa, Lisa poczuła pieczenie po brodą i kiedy przyłożyła tam palce, poczuła wyraźne, nieprzyjemne ślady paznokci.

    - Ała - nie mogła powstrzymać cichego syku i miała nadzieję, że nikt poza Alanem tego nie usłyszał, no ale oczywiście nie mogło tak być. Tom nie patrzył już teraz na Lisę, tylko na Alana, którego lustrował przez chwilę spojrzeniem, zanim odwrócił się z powrotem do swojego teleskopu i powiedział, równie cicho:
    - Wybacz, panno Sanders, musiałem złapać cię odrobinę za mocno...

    Te słowa nie brzmiały jak przeprosiny, nie miały też w sobie ani odrobiny skruchy.

×
×
  • Utwórz nowe...