Skocz do zawartości

black_scroll

Brony
  • Zawartość

    921
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Posty napisane przez black_scroll

  1. Czuł się pewnie, niczym samiec alfa na swoim terytorium. Zbyt pewnie? Nie. Ale dużo pewniej niż wczoraj na dworcu.

    - Wiesz - stanął tylko na tylnych nogach i oparł się grzbietem o swoje biurko. - akt wandalizmu to u nas straszna rzadkość, więc automatycznie robi się afera. Zalazłeś komuś za skórę w Manehattanie tak bardzo, że aż przyjechał wybijać ci okna w komendzie? Czy może już zrobiłeś sobie wrogów w naszej małej mieścinie? Co do dokumentów... Nie wiem o czym mowa. Z tego co kojarzę kartoteka jest uzupełniona. Wiem, że mieliśmy mało przestępstw, ale cóż... Jesteśmy porządnym miastem. Dzięki Caramel.

    Odebrał kubek z kawą od asystenta. Ty też otrzymałeś jeden z czarną cieczą, najpewniej lurą. Ogier wrócił do swojego biurka i zaczął przepisywać dokument.

    - To jakich dokumentów szukałeś na komendzie, co ich ci brakuje? - spytał Cherry Fizzy, upijając duży łyk ze swojego kubka.

  2. - Miło było cię poznać, Snaf. Postaram się załatwić ci to ziele tak szybko, jak tylko się da. A teraz żegnaj - poszedłem dalej w swoją stronę. Trzeba było szukać gości, którzy mają pozycję w społeczeństwie. Oni to wiedzą, więc są pewni siebie. Więc musiałem szukać wyglądających pewnie siebie cieni i spróbować zagadać do któregoś z nich, aby dowiedzieć się jak zyskać ich poparcie.

  3. Głupia szmata!

    Ale o to chodziło, tłum zrobił swoje. Teraz wystarczyło, że Krussk, nie bacząc na innych przechodniów będzie konsekwentnie pchał się w stronę kobiety. Robił wszystko, byle tylko zmniejszyć dystans - odpychał ludzi, gryzł, kopał, walił kolbą po głowach, każda czynność zapewniająca mu kolejny cal do celu była konieczna.

  4. -Gdzie tu kultura? - Kopytko Vixen zawisło przed nosem Sykstusa.- Jestem Vixen Moon Spear, możesz mówić mi jak zechcesz.

    W odpowiedzi kryształowy kuc delikatnie prychnął. Za kogo ta małolata się uważa? A skoro mogę mówić jej jak chcę...

    - Będę mówić ci, mała - skwitował krótko. Chciał jej jeszcze dogryźć, ale odezwał się biały pegaz. Proszę, proszę, żołnierz... I to strażnik Najjaśniejszej Pani, Zorzy Północy.

    - Golden Shield - odsalutował mu Sykstus - miło mieć jakiegoś żołnierza ze sobą, do tego broniącego życia naszej Wspaniałej Władczyni! Zacnie, że zgadzasz się na rolę Alfy! Twoim zadaniem będzie ściąganie na siebie niebezpieczeństw snów.

    Tym razem uwagę ogiera przykuł jednorożec, zwący sam siebie Thunderlightem. Powiedział o swoich predyspozycjach, wspominając coś o roli Konstruktora, ale mówił to tak zawile, że prosty Sykstus nie bardzo zrozumiał o co mu chodzi. Nagle błysk oślepił go na chwilę.

    - Upraszałbym także, o nie zbliżanie się do mnie na odległość mniejszą niż metr, przynajmniej dopóki nie odtworzę mojego izolatora, grozi to poważnymi obrażeniami ciała - powiedział Thunderlight. Ten ogier za dużo grzebał w sobie we wszystkim, a za mało zwracał uwagę na otoczenie. Danie mu roli Konstruktora groziło, że w trzy sekundy zwróci na oddział całą uwagę podświadomości, tworząc najprzedniejsze narzędzia do naprawiania swoich zabawek. Z drugiej strony, jako Architekt mógłby się nie sprawdzić, zwracając praktycznie zerową uwagę na swoje otoczenie.

    Sykstus westchnął. Bycie dowódcą wcale nie było takie łatwe. Dobra, dość tego gadania i myślenia, trzeba brać się do roboty, ale każdy musi znać swoje miejsce w drużynie. I on już każdemu je znajdzie.

    - Dobra, Thunderlight, będziesz Architektem, mam nadzieję, że ci się spodoba. Ja zostanę Konstruktorem i w razie potrzeby jakiejś zabawki, wykuję ci to czego potrzebujesz swoimi myślami. Mała, będziesz Fałszerzem, z tymi kolorowymi piórkami nie nadajesz się na Omegę, natomiast ty - wskazał na szarawego kuca, który cały czas milczał. - Mam nadzieję, że umiesz mówić, albo cię tego nauczę! W moim oddziale będziesz pełnił rolę Omegi, masz być niewidzialny dla podświadomości. Jakieś pytania, uwagi? - zwrócił się do całej czwórki.

  5. Na posrebrzanych tacach stało wiele najprzeróżniejszych smakołyków - koreczki serowe, kandyzowana trawa, szaszłyczki warzywne. W jednej misce rozłożona była sałatka owocowa podbita jogurtem. Oprócz tego na stoliku stało kilka ciemnych butelek oznaczonych winogronami i napisami 'półsłodkie', bądź 'półwytrawne'. Zegar na ścianie wskazywał godzinę 19.10. Przy bramie słyszał jakiś szum. Chyba faktycznie zaczęli się schodzić goście.

  6. Krzesło było topornie wykonane, a siedzenie na nim nie sprawiało zbytniej przyjemności.

    - Zecoro, przytrzymaj wilka - powiedziała Twilight. Przypięła ci kopytka do krzesła, a na głowę nałożyła ci metalową miskę, którą przypięła paskiem pod Twoją brodą. Podeszła do maszynerii. - Arcum, nie bój się, na chwilę muszę rozproszyć swoje zaklęcie - jej róg przestał błyszczeć, a ty znów pogrążyłaś się w ciemności, tracąc nawet tą namiastkę wzroku.

    - Staraj się zapamiętać jak najwięcej obrazów - usłyszałaś klacz. Arrow zaczął odrobinę skomleć. - No to zaczynamy! - usłyszałaś jak cała maszyneria puszczana jest w ruch. Ogólnie było głośno od najróżniejszych dźwięków. Nagle przez głową przeszło ci dziwne mrowienie i 

     

    Znów byłaś malutka. Szłaś za dorosłymi kucykami, ale byli tylko kształtami, bez koloru, bez wyrazu, niczym manekin. 

    - Chodź Arcum, poznasz kuzynkę - powiedział żeński głos. To chyba... była twoja mama. Doszliście na wielką farmę, z czerwoną stodołą, niezliczoną ilością jabłoni i zielonych przestrzeni. Znikąd pojawiła się mała klaczka w twoim wieku. Miała pomarańczową sierść, piegi i blond grzywę, a także szczery uśmiech.

    - Hej, jestem Applejack, twoja kuzynka! Pobawimy się? - spytała wesoło. Poczułaś się radośnie, kiedy chwyciła cię za kopytko i zaczęła oprowadzać po farmie, pokazując krowy i kury i świnie, a także miejsce gdzie hodują kaczki. Doprowadziła cię do jabłonek.

    - Kiedyś, jak będę duża, to będę strącać wszystkie jabłka z tych drzew, jak mój brat, Big Mac! - uderzyła tylnymi kopytkami w drzewo. Tuż przed wami spadły dwa małe czerwone jabłuszka. Applejack dała ci jedno do kopytek - Spróbuj, są smaczne! - ugryzła swój owoc.

  7. Podchodząc bliżej, okazało się, że statek otoczony jest przez kuce. Kilku z nich, najbliżej statku, nosili kitle i okulary, wyglądając jak typowi naukowy ze starych filmów klasy B, z lat 90 XX wieku. Stukali, skrobali, wąchali, lali różne płyny na powierzchnię Nautilusa, badając jego najróżniejsze cechy zewnętrzne. Otaczał ich kordon żołnierzy, mających chronić inteligentów w razie niebezpieczeństwa.

    - Ka.. apitanie - wróciła łączność z Nautilusem, sierżant Vimms odetchnęła z ulgą. - Sir, wróciła z panem łączność, martwiliśmy się tutaj na statku. Jakieś inteligentne konie otoczyły Nautilusa. Mamy tu małą dyskusję, czy otwierać do nich ogień.

  8. - A no nie bardzo. I jeszcze ta afera z rozwalonymi oknami w komendzie - pokręcił głową. - Lubi pan przyciągać kłopoty, co?

    Uśmiech nie schodził mu z twarzy, ale tym razem wyglądał odrobinę złowrogo. Czyżby zastępca pani Burmistrz coś wiedział? A może to tylko gra światła?

    - Więc o co chodzi, że w tak rannej porze gościmy tu przedstawiciela prawa? Pączki można dostać w Cukrowym Kąciku - rzucił żartobliwie. - Jedyne co mogę zaoferować, a nie jest dokumentem to kawa. Carmel - zwrócił się do kucyka siedzącego przy drugim biurku. Był koloru toffi z ciemną grzywą i trzema błękitnymi podkowami na zadzie - przynieś no mi i komendantowi kubek kawy.

    Drugi ogier musiał być albo dobrym kumplem, albo niższym rangą urzędnikiem, bo bez słowa wstał i zniknął na zapleczu celem robienia kawy.

  9. + moje pytanie jeszcze:

    czy teraz mamy taką kolejkę "zerową" czyli gadamy do ustalenia składu, poznania się i zebrania do kupy drużynami, żeby móc spokojnie przeszukiwać szpital, czy od razu ruszamy z kopyta (he he, suchar, wiem) i każdy po jednym poście, nagle magicznie kochamy się, oddalibyśmy za siebie życie i dzielimy się ostatnimi kanapkami jak papużki nierozłączki?

  10. Do ratusza miałeś naprawę blisko, lotem najwyżej minutę. Dziwne to miasteczko, ratusz stoi w centrum, a wieża ratuszowa na wzgórzu, praktycznie poza miastem. Wszedłeś do wielkiej okrągłej budowli. Jak się okazało, w środku było tylko jedno pomieszczenie, a w nim dwa biurka. Przy jednym z nich siedział Cherry Fizzy. Przeglądając dokumenty, podniósł znudzony wzrok, ale kiedy zauważył, kto wkroczył do ratusza, zaraz odłożył papiery, uśmiechnął się w twoją stronę i wyszedł zza biurka.

    - Nasz nowy pan komendant! W czym mogę służyć? Potrzebuje pan jakichś dokumencików, jakieś pozwolenie wydać? - spytał życzliwym tonem.

  11. Drzwi uchyliły się nieznacznie. W wąskiej szparze pojawiło się szkarłatne oko Shoeshine. Za nią Carl dostrzegł jakiś niespokojny ruch.

    - Och to ty - westchnęła z ulgą. - Strasznie wcześnie przyszedłeś, dopiero się z Gwen przebieramy. Poczekaj może na dole, co? - powiedziała. - Zaraz tam zejdziemy, może w tym czasie przyjdą jacyś inni goście.

  12. Barman uśmiechnął się lekko.

    - Skąd ja ci wytrzasnę czystą, nie napromieniowaną wodę chłopcze? - spytał spokojnie. - Na pewno nie chcesz jeszcze jednego piwka? Brian stawia - wskazał na czołgającego się po podłodze najemnika. Bozar trzymał się za ramiona z Rodriguezem i śpiewali jakąś pieśń po hiszpańsku. Jeszcze nie było tak źle, w miarę trzymali się pionu i nic nie zdemolowali. Kilku najemników z innych karawan aktualnie dokładało kreski do rachunku Briana, pijąc na jego koszt.

  13. Po chwili klacz wróciła, niosąc talerzyk ciastek.

    - Zostały mi jakieś, zostawione przez Pinkie po ostatniej imprezce - wyjaśniła. - Dobra, chodźmy - otworzyła drzwi do piwnicy. Schodziłyście krętymi i wąskimi schodami do podziemi drzewa. To co tam ujrzałaś, wprawiło cię w zdumienie. Nigdy nie widziałaś tylu różnych aparatów, przeznaczonych do najróżniejszych badań. Wiele probówek i kolb, wypełnionych różnymi płynami bulgotało cicho. Na środku stało proste drewniane krzesło, a nad jego oparciu wisiała metalowa miska z podpiętymi kablami do niej.

    - Wystarczy, że na tym siądziesz, a ja wszystko załatwię - powiedziała spokojnie Twilight.

  14. Sykstus siedział na kocu piknikowym z Ambrozją, jedli kanapki i śmiali się wesoło. Taka chwila mogłaby trwać wiecznie... Lecz nie miała zamiaru.

    Za kryształowym ogierem otworzył się z mlaskiem portal, za którym widać było atramentowe niebo i setki gwiazd, który wciągał wszystko niczym ogromna próżnia. Przez głowę żołnierza przeszła myśl, że to tylko sen, bo przecież jego ukochana nie żyje, a takie rzeczy się nie dzieją. Wtedy to, jak za działaniem magii, Ambrozja rozsypała się na wietrze, niczym kupka suchego piachu, a sam Sykstus został wciągnięty przez portal w nicość.

     

    Wylądował na czymś dziwnym, jakby stosie kucykowych ciał. Na szczęście te, były akurat żywe. Podniósł się i zobaczył księżniczkę Lunę. Zasalutował natychmiast. Słuchaj jej słów w milczeniu, starając się spamiętać jak najwięcej, każda z tych informacji mogła być istotna. Dostał magiczną jaśniejącą gwiazdę, która odbijała się w jego sierści, oraz czterokucykowy oddział, na którego staną czele. Znów miał walczyć ze snami, czy czymś takim. Nieistotne. Znów losy całej krainy, jak przed tysiącem lat, spoczywały także na jego kopytkach.

     

     

    Siedział na sofie w kanciapie, po kolejnej udanej naprawie bojlera. W sumie miał trochę dość pracy, jako nieoficjalny nadzorca techniczny szpitala. W tym wielkim labiryncie ciągle się coś psuło, a jego sumienność nie pozwalała długo utrzymywać takiego stanu, toteż rzadko pozwalał sobie na przerwy. Nagle dostrzegł blask pod gazetami.

    - A co to? - spytał bardziej siebie, podnosząc stertę papierów i biorąc w kopytko gwiazdę. Od razu w głowie mu pojaśniało. To był tylko sen. Rozejrzał się po pokoiku. Wydawał się taki realny... 

    Pamięć wracała mu dość szybko. Księżniczka, dała mu rozkaz. A on miał zamiar wykonać jej polecenie.

    Zerknął na swoją drużynę. Miał jakąś młódkę, o kremowym kolorze sierści i pstrokatych skrzydłach, jakiegoś białego pegaza, który wyglądał, że swoje odsłużył, choć coś Sykstusowi po głowie chodziło, że jego widok nie radował księżniczki. Miał tylko nadzieję, że to nie jakiś zdrajca lub co gorzej tchórz, który zwieje przy pierwszej lepszej okazji. Był też niebiesko-zielony jednorożec, z dziwnymi, chyba metalowymi nogami oraz inny jednorożec, który ze względu na swoją niezwykłą szarość, w pierwszej chwili był praktycznie nie dostrzegalny dla oka Sykstusa.

    - Dobra, oddział - powiedział, chodząc przed nimi tam i z powrotem. Miał nadzieję, że za bardzo nie błyszczy się w tym świetle. - Jestem Sykstus, były łucznik z I Legionu, III Centurii Kryształowej Armii. Jak niedawno słyszeliście księżniczka Luna dała nam rozkaz opanowania sytuacji. Nasza misja to znaleźć kuca, w którego śnie jesteśmy i go uratować! - starał się mówić głośno i wyraźnie. Nigdy nie prowadził oddziału, ale pamiętał jak jego przełożeni się zachowywali. Na niego i innych żołnierzy to działało.

    - W moim oddziale nie ma demokracji, ja tu rządzę, jednak słucham dobrych rad i sugestii. Przede wszystkim, panienki, chcę wiedzieć w czym jesteście dobrzy. Jeśli myliście ostatnio uszy i słuchaliście choć trochę Południowej Księżniczki Nocy, wiecie, że musimy ustalić role w naszym oddziale. Potrzebujemy kogoś z bardzo dobrą orientacją przestrzenną na Architekta, kogoś przebiegłego i empatycznego na Fałszerza, kto inny, ze zręcznymi kopytkami zostanie Konstruktorem i będzie siłą wyobraźni tworzył przedmioty. No i jeszcze Alfa dzieciątka, czyli najtwardszy z twardych, najszybszy z szybkich oraz tak zwana Omega, czyli istotka, której ni ogier, ni klacz zauważyć NIE MOŻE - ostatnie słowa powiedział odrobinę głośniej. - Jacyś chętni na któreś stanowisko? - spytał i zatrzymał się i czekał na reakcje podkomendnych.

     

    Sam miał już w głowie plan kto kim mógł być, jednak z autopsji wiedział, że podkomendni czasem lepiej znają swoje możliwości niż dowódca, mimo to, ewidentnie młódka pasowała na Omegę, sam ostatnio wrócił do kowalstwa, więc spokojnie mógłby być Konstruktorem, nie bał się też być Alfą. Ten z nogami... jeśli sam to zaprojektował i zbudował, mógł spokojnie być Konstruktorem, bądź nawet Architektem. Sykstus nie miał wyobraźni przestrzennej, a wiedział, że tego akurat Architekt potrzebuje. Ten szarak z kosą na boku też nadawałby się na Omegę, jeśli grał dobrze to byłby niezłym Fałszerzem. A ten białas... pasował na Alfę.

  15. Plan jest taki: wszystkie trzy pięcioosobowe drużyny zostają umieszczone w śnie ważnego dla serialu kuca

     

    A ja mam trochę inne pytanie:

    Jak dobrze znamy te ważne dla serialu kuce (jak zrozumiałem, chodzi o Mane6) ? Bo choć trochę znać je trzeba, żeby poznać czyj to sen, znaleźć jakieś poszlaki.

  16. Wiatr rozwiewał ci grzywę, a słońce grzało w ciemną sierść. Zasuwałaś tak szybko, że dla postronnych byłaś najpewniej czarnym kółkiem na bieżni. Chuck chyba coś krzyknął, ale świst powietrza zagłuszył wszystko. Biegłaś dalej, robiąc kolejne okrążenia, dając z siebie wszystko. W głowie pojawiła ci się dobra myśl "Uda mi się wygrać". Po kilku kolejnych rundkach zwolniłaś, chcąc trochę odpocząć, jednocześnie nie przerywając treningu. Kiedy obejrzałaś się na trybuny, okazało się, że Chuck gdzieś zniknął.

  17. Szłyście przez miasto, które pomimo braku kolorów i niskiej zabudowy, zachwycało cię. Patrzyłaś to na lewo, to na prawo, starając się uchwycić wszystko, zanim zniknęło w ciemności za tobą. Wreszcie doszłyście do wielkiego drzewa, z drzwiami i oknami.

    - Tutaj mieszkam - oznajmiła Twilight, po czym otworzyła drzwi i krzyknęła - Spike wróciłam! Przyprowadziłam Zecorę i gościa!

    Arrow niespokojnie wąchał mieszkanie, którego ściany wyłożone były półkami, uginającymi się od niesamowitej ilości książek. Nieopodal, na drążku, siedział puchacz, który nieufnie przyglądał się wilkowi.

    - Co tam Sowalicjo? - spytała klacz sowy, która tylko odhuknęła na pytanie. - Widać Spike'a nie ma w domu. Rozgośćcie się, zaraz przyniosę coś do jedzenia i picia i będziemy zaczynać - powiedziawszy to, zniknęła w kuchni.

  18. Strażnicy poprowadzili was przez kanion, którym się tu dostaliście, jednak zaraz odbiliście w prawo, dochodząc do skały. Okazało się, że w skale znajduje się ukryta winda z tylko dwoma przyciskami. Jednorożec delikatnie wepchnęły was dwóch do środka, po czym sami weszli. Była to winda towarowa, także cztery kuce + dwoje ludzi, akurat się mieściło.

    Dowódca wcisnął górny przycisk, po czym jego róg zaświecił się słabym światłem.

    - Kapitanie - szepnął do ciebie Strzykawa. - Jak pan myśli czemu im się świecą te rogi czasem, a czasem nie?

  19. Nie wiadomo, czy cię zrozumieli, ale nie bardzo cię to obchodziło. Resztkami jasności umysłu chwiejnie wyszedłeś na zewnątrz. Okazało się, że słońce już dawno zaszło, lecz nie zwróciłeś na razie na to uwagi. Odszedłeś w kąt. Kiedy próbowałeś się pochylić, zachwiałeś się i upadłeś na kolana. Wsadziłeś dwa palce do gardła, wymuszając odruch wymiotny. Po chwili cała zawartość twojego żołądka wylądowała przed tobą. Podniosłeś się chwiejnie. W żołądku czułeś ulgę, w gardle posmak z lekka przetrawionego pokarmu, a w umyśle bardziej trzeźwą (choć nie do końca) świadomość.

  20. - Pinkie... - pomarańczowa klacz chwyciła różową za kopytko. - Chodź, nie przeszkadzajmy Barricade'owi - obie opuściły komendę i zamknęły za sobą drzwi.

    Zostałeś sam. Zaraz znalazłeś kartotekę, ale było tu kilka pojedynczych przypadków przestępstw. Jakieś drobne uszkodzenie mienia, unikanie podatków, nic nadzwyczajnego. Po dokumentację, zawierającą informację o mieszkańcach, musiałeś się udać do ratusza. Tam właśnie pracował ten urzędas Cherry Fizzy, z którym na szczęście, w miarę załagodziłeś stosunki.

×
×
  • Utwórz nowe...