Skocz do zawartości

Hoffner

Brony
  • Zawartość

    1771
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Hoffner

  1. Milczałam moment myśląc i otwierając delikatnie drzwiczki prysznica, które i tak trzasły, jak zresztą każde... Nie zdarzyło mi się ich jeszcze całkowicie cicho otworzyć takowych. Słychać było parę moich kroków po kafelkach zanim weszłam pod natrysk jeszcze przez moment nie odkręcałam wody...

    - Odpowiedz nawet, nawet... Tylko czy naprawdę uważasz że jestem urocza, czy ma to służyć wyłącznie podbudowaniem mojego ego? - zapytałam się podchwytliwie odkręcając zaraz po tym wodę, która z początku była dość zimna i przeszedł mnie dreszcz, gdy zaciskałam zęby, czekając aż poleci ta cieplejsza. Grzywa mi momentalnie oklapła, gdy trzymałam głowę z zamkniętymi oczami w spienionym strumieniu. Zaczęłam nucić jedną z ludzkich piosenek, które można było zaliczyć do łamaczy języka. Miała piękny przełożony tekst, ale oryginał zawsze był najlepszy... Po łazience rozległa się cicha nuta w akompaniamencie stukania moich kopyt w rytm spokojnej melodii, gdy się myłam się nakładając magią szampon na grzywę i mydło na sierść... Po tym rozległ się mój głos... Coraz śmielszy z każdym wersem ale wciąż delikatny, by sąsiedzi się na nic nie skarżyli. Miało dość to do jednych uszu... To mi w zupełności wystarczało za całą widownie.

    Angel...Angel...Angel...



    Toki ni uzumoreta kioku no kanata
    Sô sa boku-tachi wa tenshi datta

    Sora no ue kara ai no tane o makichirashite
    Kono hoshi1 kara kanashimi keshitakatta

    Nê hiroi burû sukai
    Miagete iru to yûki ga wakanai ka...ima de mo

    To My Friends Senaka no hane wa nakushita keredo 
    Mada fushigi na chikara nokotte ’ru
    To My Friends Hikari o daite yume o miyô yo
    Hora kimi no hitomi ni niji ga kakaru

    Machi ni yogoreta to kimi wa iu kedo
    Ima mo sukitôru namida ga aru

    Kumo no hiroba de kan-keri shite tsuki o suberi
    Hâto no ya de hito o koi ni otoshita

    Sô egaku bijon
    Genjitsu ni suru mahô ga atta n’ da...honto sa

    To My Friends Ashita o shinji tsuzukete ireba
    Kono sabaku mo rakuen ni kawaru
    To My Friends Kizutsuki soshite manande yukô
    Ima ai no tsubomi ga mune de hiraku

    To My Friends Senaka no hane wa nakushita keredo
    Mada fushigi na chikara nokotte ’ru
    To My Friends Hikari o daite yume o miyô yo
    Hora kimi no hitomi ni niji ga kakaru

    Angel...Angel...Angel...

     

    Boku-tachi Wa Tenshi Datta (We Were Angels)-Hironobu Kageyama

  2. [375] [Lust Tale [Forest Song]]
    - Ja to wiem... - powiedziałam żartobliwie, a to doskonale słychać w moim głosie, co zaraz lekko spoważniał na tryb lektora, ale nadal był bardziej zabawowy. - Inna przestałby się odzywać, bo te słowa były... Skierowane do ogiera... Szorstkie i bezpośrednie jak to zwykle wy... Tak to można dobrze ująć. Następnym razem spróbuj inaczej. Bardziej na około, odsuwając decyzje od siebie. Klacz to doceni... - radziłam mu w sprawach savoir vivre, szczególnie podkreślając ostatnie zdanie. Zostawiłam lekko uchylone drzwi, gdy weszłam do łazienki, by móc go słyszeć jak będzie jeszcze zripostować, lub też nie...
     
    Spojrzałam w lustro patrząc w swoje zielone oczy... Spoglądając na swoją sylwetkę i bok, który zdobił znaczek w kształcie przeplatanej wstęgi przechodząca przez 3 podstawowe kolory. Jej całkowita symbolika była nawet dla mnie owiana tajemnicą, ale ogół stanowił związek doskonały z mocami wszechświata... Tyle wiedzy mi wystarczało, by nie wyjść na idiotkę.
    - Nie wstydziłeś się mnie? - zapytałam znowu chcąc się upewnić. To pytanie było całkowicie zbędne, ale zwykła klacz właśnie tak kontynuuje rozmowę. 
  3. [375] [Lust Tale [Forest Song]]

    Byłam odrobinę zła, że nic nie znalazłam w bibliotece, wchodząc eleganckim krokiem do pokoju... Golding zachowywał się jak dżentelkuc otwierając mi drzwi, może nie licząc tego co powiedział później. Mógł sobie tego oszczędzić, bo brzmiało to jakby mnie wyganiał, dając taką propozycje... No cóż... Mogłam zwrócić mu uwagę i zobaczyć jak zareaguje. Nie mogła mi to zaszkodzić.

    - Lepiej nie formułuj w ten sposób swoich myśli przy klaczy o niej samej... Może zostać to źle odebrane, mimo że intencje chcesz mieć dobre... - powiedziałam odwracając się do niego i mówiąc to jak do świeżo upieczonej robotnicy dość lekko i pobłażliwie... Na moich ustach był delikatny uśmiech, a oczy się same śmiały. - Jak zajmę łazienkę będzie ci to przeszkadzać? - spytałam się, nie chcąc robić problemów. Ja mogłam poczekać... On nie koniecznie. Ruszyłam w tamtym kierunku unosząc tylko kopyto do ruchu, ale jeszcze dodałam odwrócona już do niego tyłem: - Podobało się? - rzuciłam chcąc uzyskać drobną opinie na temat swojej osoby.

  4. [375] [Lust Tale[Forest Song]]

    Znowu leciałam na grzbiecie smoka... Tu chyba nie istniał inny sposób transportu niż ich skrzydła. Że też taka masa w kształcie beczki jest wstanie się unieść... Brak jakiekolwiek delikatności w budowie ciała... Nudne tu się robiło, siedząc bezczynnie przy Goldingu. Co ja mogłam zrobić... Miałam  zamknięte oczy, oddech odrobinę nerwowy, ale mniej niż za pierwszym razem. Po prostu czekałam na koniec dość swobodnie, lecz widać że spięta.

     

     

    [Mystical Mask]

    Wyciągała kolejne kamienie, na razie bez rezultatów... Było ich dużo w glebie na takiej powierzchni... Za dużo. Chityna na jej policzku pękła, po czym zrosła się równie szybko w procesie przypominającym spawanie zrosła się, zostawiając widoczny ślad na jej twarzy w postaci drobnego zgrubienia. Nie przejęła się tym. Już nie musiała... Nie miała na to czasu. Nie to się dla niej liczyło w tamtym momencie... Zadanie przysłoniło jej większość pola myślenia. 

  5. Mechaniczna zaraz uwijała się pod sufitem, infekując kolejne dzwony i przekształcając je w twory podobne sobie. Specjalne funkcje tych magicznych przedmiotów, będące materią budulca, stawały się główną bronią metalowych pajęczaków, po odpowiednim przystosowaniu korpusu do tego lub innych mechanicznych części, by zwiększyć maksymalnie skuteczność. Nie miały istnieć dwa identyczne w swoim działaniu, a rozwijały się w zawrotnym tępię, tworząc nowe, większe i potężniejsze modele same z siebie, że za parę minut miały zająć całe następne piętro, bo to zdążą ogołocić z potrzebnych sobie materiałów do intensywnego rozwoju, oraz zastanowić się nad wydobyciem obsydianu, z wykorzystaniem z niego jego magicznej odporności, nadanej przez magów, co stworzyli całą tą arenę.
     
    To wszystko można było stwierdzić, po pochodzących stamtąd odgłosach. Ciche, acz dość wyraźne ocieranie się spiżu w dziesiątkach pajęczych kończyn, syk przeskakujących wyładowań pomiędzy ruchomymi częściami i ogólne poruszanie się metalicznych elementów, zwłaszcza w ich ciągle ruszających się sporych żuwaczkach, które chciały tylko mielić i przetwarzać materię, by zwiększyć swą doskonałość.
     
    Monika wiedziała dokładnie co się działo tam ponad nimi. Odbierała krótkie, telepatyczne sygnały na temat populacji swoich sług... Słyszała dokładnie 32 głosy ciężkie do zrozumienia, bo ktoś ograniczył im bardzo ilość kb/s możliwych do wykorzystania w transmisji. Ich liczebność podwajała się co około 30 sekund... To dawała jej naprawdę sporę możliwości ataku, ale nie zamierzała z nich korzystać teraz, gdyż mogła osiągnąć znacznie więcej. Najpierw jednak musiała poznać przeciwnika i dostosować taktykę do sytuacji.
     
    Uważnie słuchała tego co mówił do niej faun, a jego ton i styl bycia bardziej przypadł jej do gustu niż poprzedni sposób wyrażania się, lecz ciężko zmazać skutecznie, nie dość dobry efekt początkowego wejścia. Zwięzłość i wymowność przekazu, to było coś co ceniła Monika bardzo u swoich rozmówców, kolegów, a przede wszystkim przyjaciół... W pewnym sensie była to oznaka zdecydowania się na dany cel. Siła przekazu, a przez to i wewnętrzna danego osobnika tkwiąca w nim. Mówiąc prosto, zwykle się nie kłamie. To kłamca kombinuje zazwyczaj jak coś powiedzieć, a z jego wypowiedzi wychodzi prawdziwa zagadka, trudna do rozwiązania, dołączając do tego specyfikę zachowania Anzelma z początku i można było się po nim naprawdę wszystkiego spodziewać.
     
    - Ja i moja nowa rodzinka, nie zawiedziemy cię... - rzekła pewnie w odpowiedzi na jego nadzieję dobrego starcia, po czym słychać była ciąg krótkich eksplozji i wyładowań przerywających tą chwilową ciszę. Spory kawałek sufitu opadł na ziemię z rumorem, krusząc się i rozlatując na wszystkie strony z powodu braku tarcia. Było to skutkiem wybicia otworu na wyższe piętro wykonanego przez 4 największe pająki, którym udało się znaleźć dzwony z największym potencjałem na bycie bronią na ich plecach w ramach nieruchomego miotacza wychodzącego wprost z ich odwłoków prostopadle w stronę ich przodów.
     
    Mniejsi przedstawiciele zarazy odcięli nie potrzebne i ostanie już dzwony w tym pomieszczeniu. które miały za mało potencjału na stanie się pajęczakami... Miały posłużyć w zupełnie innym, wyższym celu niż proste odstąpienie im zaszczytu w uczestniczenia w dziele stworzenia czegoś więcej niż dzwonu, który wydaje z siebie tylko pusty dźwięk ogłaszający zwykle żałobę, przestrogę, bądź też radość… Zanim zdążyły opaść i rozbić się, kończąc tym żywot w tej postaci, dziewczyna wyciągnęła dłoń przed siebie zbierając magię, którą użyła do poprzedniego zaklęcia użytego na podłodze zbierając ją w jednym punkcie, w równej odległości pomiędzy nią a faunem, następnie pozwoliła jej się rozszerzyć, tworząc wielkie oślepiające własnym blaskiem koło, które po chwili ściemniało pozostawiając po sobie wielki krąg magiczny, a raczej dwa w jednym… Dwa osobne kręgi.
     
    Jeden,  znajdował się na linii okręgu i stanowił okno na inny plan istnienia, zapisany w dziwnym pofalowanym języku… Był to plan powietrza. W tym wielkim otworze znajdował się nieskończony błękit i chmury ułożone zupełnie inaczej niż przy oddziaływaniach grawitacyjnych planety. Znajdowały się tam w dziesiątkach osi w zupełnym nieładzie i przemieszczające się według kaprysów wiecznych wiatrów, burz i innych zjawisk pogodowych z powodu oddziaływaniu równoległego planu wody. Otworzenie tego przejścia spowodowało gwałtowną wymianę powietrza, które wleciała do środka budowli podnosząc odłamki tynku, by zaraz opaść. Skutkiem ubocznym tego było typowe dla zmiany ciśnienia uczucie zapchanych uszu. Monika nie miała z tym najmniejszego problem. Sięgnęła do kieszeni, skąd wyjęła listek gumy…
     
    Pochwyciła dzwony, rozpijając je na sporej środkowej platformie wewnątrz bramy. Był to krąg o fraktalnej naturze, gdzie językiem wiatrów, burz i piorunów, bądź nazywany również prościej językiem planu powietrza, będący jednym z żywiołakowych, zapisane było zaklęcie przywołania jednego z mieszkańców tego wymiaru istnienia dość potężnego, by dostąpić zaszczytu posiadania ciała zbudowanego z metalu. Liczyła na szczęście...
     
    Z jej prawej dłoni wystrzelił pojedynczy piorun topiący cały spiż, z którego to były zbudowane dzwony, kształtując pojedyncze podłużne sekcje, co w niedługim czasie opadły na granicę wewnętrznego kręgu tworząc całe ciało metalowej kobry, połykającej własny ogon co było znakiem nieskończoności jak i w pewnym sensie właśnie jej natury, długiej na 15 metrów z tego powodu że wszystkie jej części miały w sobie więcej lub mniej pustej przestrzeni, oszczędzając tak metal i zmniejszając masę po przez zastosowanie budowy plastra miodu. Wcale cała konstrukcja nie traciła na wytrzymałości.
     
    Z okna strzelił potężny piorun, który trafił w metalowe cielsko przesuwając się po całej jego długości od ogona zaopatrzonego w ostrze, łącząc energetyczną więzią kolejne jego części. Gdy wyładowanie doszło do głowy w miejscach oczodołów pojawiły się dwa pulsujące ogniki. Całe ciało kobry zadrżało spazmatycznie, podnosząc się równie gwałtownie i patrząc się nerwowo  na oboje magów. Otworzyła swój kaptur sycząc gniewnie… Na nim widać było te same znaki co na kręgu bramy, ale różniły się. Każdy fragment był samo podobny do siebie, a całość zamknięta była w niby trójkącie o krzywych, pofalowanych bokach.
     
    Monika spojrzała bez wahania w enigmatyczne spojrzenie żywiołaka, bądź golema. Ciężko było stwierdzić czym dokładnie to się stało. Może jednym i drugim jednocześnie... Wyciągnęła rękę otwierając ją. Nic nie błysnęła, ani huknęło. Z jej ust wydobyło się parę syczących głosek naśladujących w swym wydźwięku wiatr. Brzmiało to dość twardo, jak rozkaz. Niosła się w jednak w tym wszystkim dziwna magia, co rezonansowa moment z otoczeniem. Wielka brama z środka pomieszczenia zamknęła się, a na grzbiecie kobry pojawiło się rozmyty zygzak, co swym wyglądem mógł przypominać narysowane dziwnie regularne kłęby dymu… To była ostateczna pieczęć utrzymująca ten twór w całości.
     
    - Twój ruch… - powiedziała biorąc oddech po tym co właśnie zrobiła. Była dość zadowalana z siebie. Założyła czerwone ręce za plecy zaciskając je, jakby miała coś do ukrycia. Tak naprawdę pokryły się potem z drobnych nerwów jak często miewała w rzeczywistości przed czymś niewiadomym. Twarz jednak jej tego nie zdradzała. Była zacięta i pewna siebie maskując emocje, gdy obserwowała wahadłowe ruchy swojej nowej podopiecznej, kątem oka postrzegając, co zacznie robić przeciwnik.
     
    Kobra obróciła się i syknęła groźnie, okazując kły, między którymi przeszło poziome wyładowanie nadające całości dość ciekawego efektu syku uciekającego powietrza, połączonego z elektryczną nutą rozciągniętego grzmotu. Widać było że to ona będzie stała na drodze do dziewczyny. Pytanie brzmiało: "Po co to wszystko?". W tym wszystkim mogła być większa logika, ale ta wcale nie musiała się tam znajdować. Dziewczyny bywają kapryśne i tak też mogło się dziać i w tamtej chwili. Wszystko miało się być może okazać, gdy to faun wykona ruch.
  6. Monika nie zdążyła zrobić kompletnie nic, gdy tamten wbiegł, przywitał się i rozgadał, jednocześnie patrząc na nią jak na obiekt swoich badań, a nie przeciwniczkę, snując niestworzone teorię na temat jej istnienia, zamiast te wszystkie uwagi, kulturalnie zachować tylko dla siebie. Wiedziała przecież że jest prawdziwa z krwi i kości. Ostatnio krwawiła, a moc czuła w swoim ciele, jak kumulowała się nawet właśnie w tamtej chwili w rękach, w postaci ciemnofioletowych, spalających się ogników, ruszających się jak na niewidocznym wietrze, gdy buzowały w jej jej głowie różne emocje, ale stosunkowo słabe i duszone po przez zaciśnięcie zębów, podczas gdy porządkowała myśli na jego temat, przypinając mu różne, nie konieczne przyjemne określenia.
     
    Opanowała ją odrobina niepokoju, złości po przez niewiedzę, co powinna z nim zrobić i że się właśnie tak zachowuje, więc stała tam moment cicho, a po jej twarzy jasno było widać że nie podobał się jej ten stan rzeczy ani trochę... Wysuwał tezy o niej samej, gdy sam był jakimś cudakiem kozła i człowieka. To on był inny, a nie ona z jej punktu widzenia. Ten faun, w jej uznaniu był kompletnie nienormalny i na dodatek nadpobudliwy, jak dziecko po dawce energetyka z podstawówki, któremu dostało się coś z pisarza, po nocnym maratonie poezji - nieprzewidywalny, a tacy byli najgorsi. - Gdzie była kultura jego wypowiedzi... Nie znalazła jej. Chaos, który panował w jego słowotoku skutecznie ją zniechęcił do tej znajomości. Już wolała ponownie spotkać Shadow Stara.
     
    Zrobiła krok jak do krakowiaka, mocno trzaskając krańcem podeszwy o podłoże odskakując parę metrów do tyłu, w powietrze, gdzie została odrobinę nad ziemią, trzymając bezpieczny dystans między sobą a nim, od tego chodzącego znaku zapytania. Od miejsca uderzenia, rozeszła się świetlna fala kolista, odbijająca się od każdego napotkanego punktu według zasady huygensa1 tworząc następne odbicia i dyfrakcje, co stanowiło dość ciekawy obiekt artystyczny, ale tylko chwilowy. Tam gdzie przeszła fala, czyli po całej marmurowej podłodze, marmurowi został nadany jeszcze większego połysk niż wcześniej. Stało się tak przez to, że usunęła całe tarcie z jego widocznej powierzchni.
     
    Przez to że nie dotykała już ziemi, wszystkie skutki tego ruchu miały uderzyć w jej gościa. Na razie zaczęła delikatnie, bo nie moc utrzymania pionu, poruszania się, czy wstania to był pikuś przy tym co działo się ostatnio z jej udziałem. Miała nadzieję że to go sprowadzi twardo do parteru i da do myślenia że sobie nie życzy, by mówiono o niej w ten sposób.
     
    - Słuchaj Azele... - Miała spore trudności z wymówieniem jego imienia przez nerwy. - Anzelmie, jestem Monika. Jestem prawdziwa z krwi i kości... Jestem tutaj sama, walczę dla siebie i koniec. Nic więcej mnie nie interesuje. Starczy mi wiedza na ten temat jak ma się to skończyć. - Wyciągnęła rękę, a do niej wleciał nóż, który do tej pory był w powietrzu i przypięła go sobie do pasa, uprzednio składając lewą ręką. - Kapiszi? Mam nadzieję że tak i przestań gadać jak wieszcz narodowy, bo działa mi to na nerwy. Jak nawijasz o tym i siam tym, bez końca. - Przedrzeźniała go ruszając gadającą dłonią. - Gaduł nikt nie lubi i nie zachowuj się jak baba... - mówiła te słowa z pewną odrazą i spojrzała na niego wymownie, jakby chcąc mu coś uświadomić.
     
     
    1Zasady huygensa - Każdy punkt, z którym spotka się czoło fali, jest źródłem nowej fali kolistej.
  7. 10 minut... Dużo to czy mało. Nie mi to było osądzać, tylko wykorzystać. Moje oczy szybko zwróciły się najpierw na widownie, potem na tą, która do mnie mówiła... Później szybko zerknęłam na wyposażenie całej sali. Było tam wszystko, co potrzebowałam do swojego widowiska... Tylko nie było ludzkiego czynnika losowego. Jak inaczej mogłabym pokazać że jestem szybka, skoordynowana i zabijam na rozkaz to co potrzeba? Udowodniłoby to że mogę być wartościowa dla nich jako zabójca... Musiałam poprosić jedną osobę z zaplecza technicznego, by mi pomogła po prostu krzycząc liczby, które to przyjdą jej na myśl. Ja będę do nich strzelać. Niby nic, a mam nadzieję że da mi to wszystko potrzebną liczbę punktów do przeżycia na igrzyskach. Sponsorzy to podstawa... Tak mówił ojciec. Moja potrzebna zmienna zgodziła się bez większego problemu...
     
    Przygotowanie 25 manekinów z kolejnymi liczbami od 1 do 25 zajęło większość mojego czasu. Nie śpieszyłam się z niczym... Nie było najmniejszego powodu bym to robiła. Wbrew pozorom jestem dość leniwa i lubię nie robić nic, gdy czas mnie gna bez żadnej litości... Takie akcje zawsze tracą na sensie, no chyba że się ucieka... Gdy skończyłam, stanęłam na samym środku gotowa na podjęcie akcji. Skinęłam głowę oznajmiając mojemu pomocnikowi że możemy zacząć. Rozległ się jego głos a ja zaczęłam strzelać mając na początek 5 strzał w ręce. Reszta znajdowała się na podłodze tak, by można było je podnieść szybko. Całą zabawę chciałam skończyć w 45 sekund.
     
    - Zaczynajmy... - powiedziałam jeszcze rozkazem spoglądając wyzywająco na tych na głównej trybunie. Musiałam mieć ich uwagę...
     
    - 18, 13, 25, 10, 24. - W głowie brzmiały mi kolejne jego liczby. Zwrot o ileś tam stopni w lewo, prawo i na środek, po czym do tyłu i powrót do do pozycji wyjściowej. Nie było czasu na dokładne celowanie... Kolejne strzały leciały w piersi celów z różnym skutkiem, lecz większość było śmiertelne po przez krwotok do płuc. Raz tylko trafiłam bezpośrednio w serce.
     
    - Dalej i szybciej... - krzyknęłam sięgając kolejne strzały... Musiałam być szybsza i dokładniejsza niż przed chwilą... Adrenalina wyostrzyła mój wzrok i przyśpieszyła ruchy. Wolałam spokój mimo wszystko niż ten bum w organizmie...
     
    - 11, 7, 14, 17, 6... - Mówił to jak maszyna, a moja pamięć zapamiętywała każdy ton z jakim to było powiedziane. Do tyłu, na lewo, prawo, drobna poprawka na 17... i ostry skręt zgodnie z wskazówkami zegara, by strzelić ostatniemu wrogowi między oczy... To był pewny zgon, bez zabawy. Kropla potu zleciała mi z czoła. Dopiero wtedy poczułam go na plecach. Aż tak byłam zdenerwowana przed nimi... Nie mogłam się tym zadręczać.
     
    - Następne - rzuciłam przecierając czoło rękawem.
     
    - 2, 22, 1, 5, 23 - Korekta na prawo i lewo, zwichrowany środek kąta... Korekta na prawo i lewo... To było nawet proste. Wszystkie cele były w moim zasięgu widzenia i każdemu mogłam bez problemu przeszyć krtań. To była moja najlepsza partia jak na tamten czas. Już nic nie musiałam nawet mówi. Zaczął mi dyktować cele zanim zdążyłam dobrze chwycić strzały.
     
    - 9, 12, 20, 15, 16 - Chyba go czymś wtedy wkurzyłam. Pewnie tym że go gnałam... Na prawo, korekta, ostry skręt otrzymując kierunek, szybko zwrot zmieniając kierunek i dwie strzały wystrzelone jednocześnie zabijając dwa cele po przez przebicie podbrzusza i uwolnienie toksyn z jelit. Rana śmiertelna... A on nadal gnał z kolejnymi liczbami. No cóż chciałam czynnika losowego to go dostałam.
     
    - 3, 21, 8, 19, 4 - To była ostania potrzebna mi do zwycięstwa piątka... Pozycja wyjściowa... Prawo, ostro w lewo, następna rozrywka z rozgrywki i ostatniemu strzeliłam w głowę zastanawiając się moment dłużej zanim to zrobiłam. Na tym skończyła się moja rola. Z łukiem w ręce zwróciłam się na widownie i ukłoniłam się...
     
    - Dziękuję na tym koniec, dajcie znać czy się podobało... - rzekłam bezpośrednio szykując się na ich ostanie słowo... Czy mam odejść.
  8. Niepotrzebny prolog:

    Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała z pojedynku, po przebudzeniu się przy biurku, gdy herbata już dawno zdążyła wystygnąć, a świeczki pod nią zgasnąć, były podziękowania jednorożca za starcie i jego prezent, który z niewiadomych przyczyn znalazł się zawinięty wokół jej prawej ręki, by go przypadkiem nie zgubiła. Jego pojawieniu się przeczyły wszelkie znane jej prawa fizyki i zdrowego rozsądku. Zaniepokoiło ją to odrobinę, ale szybko ochłonęła, myśląc nad tym wszystkim dalej... Obejrzała całe swoje ciało pod chłodnym prysznicem, lecz nie znalazła żadnych śladów po otrzymanych obrażeniach, spalonych włosach, co ją ucieszyło najbardziej, czy też tych drobnych skaleczeń na jej pięściach po szkle, jak zbiła lustro podczas ucieczki. Nie było nic. Ani jednego dowodu cielesnego że odbyła tą podróż. Oprócz wyłamującego się tematu podarku...

     

    Bardzo podobał się jej ten prezent, lecz zielony kamień, być może szmaragd, nie do końca pasował do jej osobowości, czy też sposobu ubierania się. Nie podejrzewała że będzie mogła go za często nosić. Czego jednak mogła się więcej spodziewać po ogierze, który również był facetem pod jakimś względem... Na pewno taką miał osobowość. Nie umiał dobierać pasujących do siebie kolorów... Dając jej na przykład naturalny kryształ górski czy też diament oszczędziłby jej masę problemów z doborem ubrań do tego dodatku, co było z pewnego punku widzenia niepraktyczne, bo to powinno się robić zupełnie na odwrót.

     

    Pamiętała każdy moment starcia lepiej lub też gorzej... Miała parę mniejszych dziur, jak nic się nie działo i dopiero ostrość przekazu odzyskiwała przy kolejnym błysku, który to zwiastował kolejne potężne zaklęcie ognia wymierzone w jej kierunku lub też jej kontratak na całą zaistniałą sytuację, wykorzystującym jego siłę. Spisała wszystko do zeszytu ołówkiem, dokładnie jak tylko mogła, by nie zapomnieć nic z tego, jak tylko zamknie oczy jeszcze raz i znów ją zabierze do nieznanego świata, na kolejne starcie. Już nie była taka pewna czy koniecznie chce w nim uczestniczyć, tak jak wcześniej. To wszystko czego doznała, rodziło w niej mieszane odczucia. Strach, ekscytację i wiele innych, które to niosły za sobą podniesienie adrenaliny we krwi, podczas wykonywania niebezpiecznych pokazów.

     

    Z tym snem zwiastującym pojedynki się nie przejęła jakoś specjalnie. Wiedziała rano że się na coś podświadomie "zapisała", ale kto bierze sny na serio i nie wyrzuca ich przy pierwszym przetarciu oczu lub też ich mrugnięciu? Prawdą było że nierealne obrazy od razu się wyrzuca z głowy jako nieistotne dla życia. Teraz miała wątpliwości czy jest wstanie odróżnić jawę, od snu i tamtego wymiaru, a zwłaszcza to pierwsze i trzecie. Drugiego się nie obawiała. Lubiła sny, tylko czy to ostatnie można było nazwać snem? Był dużo bardziej realny niż zwykle... Miała nad nim sporą kontrolę ale różnił się treścią od jej typowych akcji podczas nocnych medytacji... Nie miała wyboru musiała spać, jak każdy człowiek...

     

    ***

     

    Wracała ze szkoły zatłoczonym autobusem już późnym wieczorem, myśląc co można zrobić jak tylko wróci do domu i zje ciepły obiad. Za oknem leniwie mijały kolejne, znane punkty nawigacyjne w drodze do celu, gdy otoczenie wokół niej zawirowało spazmatycznie, zmuszając ją do przymknięcia oczu, by zachować ostrość... Nie zdziwił ją fakt, że zaraz pociemniało jej przed nimi i je zamknęła samoistnie, zaraz po tym jak opadła z sił, a ona legła bezwładnie na fotelu patrząc bezmyślnie przed siebie i słysząc jeszcze przez moment muzykę ze słuchawek zanim i ona ucichła w tej ciemności, w którą opadała powoli ale systematycznie tracąc kolejne zmysły na rzecz absolutnej ciszy i spokoju... Straciła kontrolę nad tym co się z nią działo...

    Rozdział 1: Przybycie...

     

    Na środku areny pojawiło się zaburzenie temporalno, grawimetryczne w kształcie czarnej, matowej sfery o pulsującej, nieregularnej powierzchni. Powodowało ono siłami grawitacji i przesunięć fazowych czasu, przez jego rozszerzanie i skracanie, uderzania wszystkich dzwonów w wieży nie mające żadnego składu, więc wyszła z tego jedna wielka kakofonia, nie dająca się słuchać z wiadomych przyczyn złej interferencji fal dźwiękowych od siebie i ścian całego obiektu. Wszystkie anomalie przestrzenne i czasowe znikały, a także traciły na sile podczas, gdy główna nieprawidłowość się uspakajała, gasnąc, by na końcu zniknąć zupełnie, otaczając jeszcze przez moment bańką fragment areny chroniąc swoją zawartość przed czynnikami zewnętrznymi.

     

    Tak była powoli uwalniana dziewczyna z swojego przymusowego transportu, która przyklękała na jedno kolano na zimnym marmurze, opierając się dodatkowo szeroko rozstawionymi rękami, by się nie przewrócić. Obserwowała ona wszystko, co się działo wokół niej z wnętrza kuli, szykując się na to co ją czeka na tej zmyślnej arenie... W jej głowie rodziły się kolejne pomysły, na wykorzystanie otoczenia. Mniej lub bardziej udane. a większość co najmniej była szalona i niekonwencjonalna. Na razie nie widziała swojego nowego przeciwnika... Znajdowała się tam sama i chciała się zadomowić.

     

    Zgodnie z założeniem działania areny z dzwonów zaczęły sypać się zaklęcia... Ognia, pioruna, wody i czego jeszcze magowie tam w nich umieścili, zasypując nimi przestrzeń próbując ją zniszczyć, a przez to zostawiając po sobie widoczne ślady ich potęgi na podłodze. Czary zwalniały przed schronieniem dziewczyny, by rozpłynąć się przez dematerializacje czasową, bo był tak wydłużona przestrzeń i czas wokół niej. Moc magiczna ulatywała się z nich, tak jakby starzejąc i zanikając sama z siebie... Monika nie miała nad tym żadnej kontroli. Wszystko działo się samoistnie i wbrew jej woli. Podobał się mimo wszystko jej ten spektakl z pierwszego rzędu. Miała na co popatrzeć... Na te wszystkie wybuchy i mieszanie się wszelkich żywiołów.

     

    Gdy wszystko przeszło i była pewna że jej nic nie zagraża z góry, dotknęła palcem wskazującym pola siłowego, które ją ograniczało. Prysnęło ono na jej rozkaz jak bańka, po której rozeszły się fale stojące, by zaniknąć równie szybko, co się pojawiły. Była wolna i bezpieczna, a teraz musiała zwerbować całkowitą użyteczność areny na swoją korzyść, tak by nie musiała go non stop kontrolować. Wszystko w jej założeniu miało dziać się samo z siebie, a przez to tylko na myśl przychodziły jej programy komputerowe pisane przez jej brata informatyka tylko po to, by zrobić jej na złość...Teraz musiała tą wiedzę wykorzystać...

     

    Wyciągnęła z swojego plecaka, który znajdował się rzucony luzem parę metrów od jej nogi, krótki, rozkładany nóż połączony z otwieraczem do butelek. Już miała plan tylko musiała najpierw coś odciąć... Chwyciła go w lewitacje, manipulując nim gestem rąk, zwiększając swoją precyzję... Puknęła gwintem trzpienia jego rękojeści w jeden z najmniejszych dzwonów i pewnie przez to lżejszych, by zobaczyć co takiego wypadnie akurat z tego.

     

    Wystrzeliło z niego wyładowanie elektrostatyczne osmalając fragment posadzki związkami węgla z powietrza. Dokładnie tego było jej potrzeba. Przecięła pajęczą nić, na której wisiał, by móc nim swobodnie manipulować... Postawiła go delikatnie, przed sobą na posadzce mocą rysując wokół niego dziewięć przesuwnych okręgów rejestru, w których znajdowały się kolejne wielokrotności liczby dwa, czyli w ostatnim było pięćset dwanaście programowalnych, kołowych pól, które były jej potrzebne do stworzenia swojego replikującego się tworu o zakodowanym kodzie źródłowym... Istnej zarazy, co od zaraz będzie gnębić całą tą wieżę i jej dzwony na jej wyłączny rozkaz...

     

    Zaczęła wypełniać je językiem, według swojego uznania, który kiedyś widziała w telewizji, ale nie bardzo pamiętała dokładnie z czego to było. Wiedziała że kolejne znaki były kołowe, a ich zawartość stanowiły dziwne ścieżki, jakby z płytek scalonych ułożonych dość chaotycznie. Nie znając ich przeznaczenia ciężko było stwierdzić, co dokładnie oznaczają, znajdowało się ich tam dokładnie 32, co stanowiło całką sporą liczbę... Monika podświadomie wykonywała wszystkie czynności, jakby coś ją sterowało. Istny instynkt. W samym centrum umieściła zmienną harmoniczną, powodującą samoistną zmianę tego programu podczas replikacji i jego ulepszenie, po przez dążenie do doskonałości i zwiększenie łącza mocy pochodzącej z podplanu powietrza, a mianowicie planu burzy, gdzie stykają się nawzajem plany wody i powietrza... Tam cały czas biły pioruny.

     

    Dzwon rozpłynął się jak rtęć, po całym polu magicznym, by później unieść się w powietrze przybierając kształt kuli, która podzieliła się na dwoje, jedna była większa i to w niej było zmagazynowane większość energii planowej... Z druga była bardziej szczegółowo kształtowana. Wyrosło z niej 4 kończyny jak u pająka i ostre jak szable, na których zgięciach doskonale widać było miniaturowe wyładowania zasilające go, parę masywnych szczypiec mogących przecinać zbrojony beton i otwór gębowy bezpośrednio w korpusie, składający się z dwóch walców, które zamiatały wszystko do swojego wnętrza, by coś przerobić na własne ciało w ramach ewolucji...

     

    Gdy skończyła kształtować części swojego mechanicznego pająka, wielkości sporego psa, przeniosła krąg magiczny na jego odwłok, tak jak klepsydra widnieje u czarnej wdowy, łącząc go przy okazji z jego korpusem, stanowiącym całe ciało... Następnie zerwała z nim swoją więź magiczną, zakręcając kurek z swoją magią do niego. Nie rozpadł się, tylko swobodnie upadł na podłogę chwiejąc się przez moment szukając równowagi. To już okazało się sukcesem. Podniósł się i zasyczał po swojemu nie skacząc na dziewczynę, jakby się czegoś domagając właśnie od niej... Od swej pani i stworzycielki.

     

    - Idź mój sługo i się rozmnażaj do woli... Ewoluuj... Wezwę cię, gdy przyjdzie taka potrzeba - rozkazała mu spokojnie, wskazując za niego na ścianę i dalej na kolejne dzwony... Zerwał się i zaczął wykonywać polecenie Moniki, przemieszczając się na kolejne metalowe obiekty zostawiając na nim swój krąg, co w niedługim czasie zwiastowało całą armią tych pajęczaków, co mogła stanowić nie lada wyzwanie dla przeciwnika, który się tu dopiero pojawi... Pozostało jej tylko czekać spokojnie, tworząc w głowie całe scenariusze tego starcia bazujących na wykorzystaniu mocy tego miejsca. - Mechaniczna zaraza... Nawet dobrze brzmi, a ja jestem umysłem tego roju... - westchnęła uśmiechnięta.

  9. [375] [Lust Tale [Forest Song]]

    Pokiwałam tylko głową, na oznakę że się z nim zgadzam, od tak be żadnego ale... Miałam wybór? Raczej nie, z powodu charakteru tej postaci, która tylko przyjmuję do wiadomości że coś się stało i na tym cały proces myślenia się u niej kończył. Normalnie, może bym przeszukiwała bibliotekę do skutku, aż zajrzałabym do każdej pojedynczej książki tutaj, tylko to nienaturalnie, by wyglądało że kuc się nie męczy całymi dniami i nic nie je, tylko po to by paść z braku energii po 3 tygodniach, które i tak by pewnie nie starczyły na sprawdzenie tego wszystkiego, co jest wokół i w tej chwili "i mnie przytłacza" w tej formie. Uspakajał mnie fakt, że on coś znalazł, o resztę dopytam go gdy będziemy sami swoim pokoju i będę mogła być całkowicie sobą próbując do niego podejść na własny podstępny sposób...

  10. [375] [Lust Tale [Forest Song]]

    - Jest tu wiele ciekawych dla mnie rzeczy, jakby tylko się w to zagłębić... Tylko tego jest za dużo... - rzekłam spokojnie i dość cicho wzdychając melancholicznie lub też ze symulowanego zmęczenia. Odłożyłam kolejną książkę na jej miejsce nie znajdując w niej nic potrzebnego, by zaspokoić mój głód wiedzy na temat miasta, tarczy i innych pokrewnych tematów. Spojrzałam na niego, a moje oczy wykonały typowy ruch dla zaprzeczenia. Raz w prawo, raz w lewo że najzwyczajniej w świecie kłamie i nic mnie tu nie zainteresowało. Niestety nie mogłam powiedzieć tego bezpośrednio. - Chcesz już stąd iść? - spytałam, przekrzywiając głowę delikatnie, by dodać sobie uroku. Typowe podświadome posunięcie klaczy w stronę ogiera, które można było obserwować w większości przypadków.

  11. [375] [Lust Tale [Forest Song]]

    - Jak chcesz to idź... Ja tu zostanę... - powiedziałam odwracając się do niego, a w moich oczach widać było tylko przez ułamek sekundy, że miałam rację, nie biorąc tego wyzwania, zanim nie przybrałem swojej bojaźliwej skórki, wyrażającej zaskoczenie i przyzwolenie na jego ruch... Nie mogę od tak zdawać się na ślepe szczęście, o ile wcale nie muszę... Po co ryzykować i przegrywać przez kaprys przedmiotów martwych? Jeśli lepiej brać udział w czymś nad czym się ma kontrolę i wszystko zależy od własnych umiejętności, a nie tracić przez samo ograniczenie się przez charakter... Brak możliwości użycia całego swojego potencjału... To wszystko wpłynęłoby na moją porażkę, a tak jestem zwycięzcą.

     

    Jak na przykład cała ta gra z Goldingiem... To tylko moje ja i on... Brak udziału pełnego losu w przypadkowym znaczeniu tego słowa. Bawię się nim bo mogę... Próbuję... Nie przegrywam... Błądzę wśród możliwości, próbując dotrzeć do środka labiryntu tylko własną osobą... A teraz przeglądałam powoli kolejne książki, uważając o wiele za bardzo, by nic nie uszkodzić... Cóż... Tylko co mnie miała obchodzić taka błahostka, jak nie potrzebna książka...

  12. - Nieźle, ale słabo... Jestem krok do przodu, przed tobą, a ty tego nawet nie widzisz... - rzuciła arogancko i dość jadowicie, słysząc jego słowa. Po prostu odbiła piłeczkę słowną w jego kierunku, ścinając ryzykownie przy naprawdę lewej krawędzi... Przygotowała się do odepchnięcia spadającej kuli, tak jak ostatnio z asteroidą. Była niemal pewna że mogłaby to zrobić, mocą swojej wszechpotężnej wyobraźni i pewności siebie, przynajmniej tak myślała, ale jej plan był zupełnie inny. Nie chciała się powtarzać w swoich posunięciach, więc wcale nie skupiała się na tym spadającym na nią obiekcie z nieba. Po prostu zwlekała, gromadząc coraz więcej magii w swoich zmęczonych rękach, do ostatecznego uderzenia, mająca go złamać jednym, płynnym ruchem, zamykając w kostce lodu... Tym zapewniłaby sobie najpewniejsze zwycięstwo. Liczyła na to, że jego niemoc, rozproszy działanie ognistych czarów i tym sposobem je zniweluje u samego źródła. Niosło to jednak pewne ryzyko, które pominęła dla własnego bezpieczeństwa w rozmyśleniach. Nie mogła brać go pod uwagę, jeśli nie chciała, by się spełniło właśnie to.

     

    Jej ręce pokryły się szronem, który rozprzestrzeniał się dalej po jej ciele powodując nieprzyjemne mrowienie. Jego cienka, błyszcząca pokrywa, bardzo kontrastowała z matowymi śladami po nadpaleniach na rękawach białej bluzy... Magia rozlała się jak ciemnofielotowy, namagnesowany gaz, dalej z jej rąk tworząc bajeczne wzorce oparte na jakichś zmyślonych runach, pokrywając jej przedramiona właśnie nimi. Złączyła ręce jak do modlitwy, przenosząc swój ładunek kriogeniczny na dłoń prowadzącą... Tak przygotowana, mogła czekać do ostatniej sekundy, by się nie spodziewał się ataku z tej strony. Już udowodniła że nie boi się jego spadających czarów. Liczyła na to że tego zagrania nie wziął pod uwagę. Nawet na niego nie zerkała ukradkiem...

     

    Gdy ognista kula była pół metra od niej, przeniosła się fazowo z pomocą magicznego zwierciadła, które je pochłonęło. Pojawiła się w drugim identycznym, bezszelestnie na tyłach przeciwnika. Tam stanęła za nim mając go ledwie 3 metry przed sobą. To miał być atak niemal z przyłożenia na zupełnie nieświadomy cel... Zamachnęła się prawą pięścią w jego kierunku, wyprowadzając typowy dla siebie cios prosty o niezbyt dobrej technice, bo jej nikt tego nie uczył... Była to wiedza podpatrzona z filmów najpewniej o Rockym, które tak kiedyś chętnie oglądała z ojcem. Z jej ręki siłą pędu, wyleciał strumień magiczny, który szybko przybrał szczegółową postać, ogromnej głowy chińskiego smoka, według upodobań dziewczyny do tych stworzeń, o ostrych zębach szklących się jak podświetlane kryształy. Jednorożec miał zostać pochłonięty w jego paszczy, mrożąc jego ciało na kość wewnątrz niej, jakby się tylko zamknęła. Tym ruchem chciała wygrać... Odbierając mu możliwość ruchu i skupienia się do logicznego rozpatrywania sytuacji.

  13. - Skoro temu zaprzeczasz przede mną... Zmuszę cię do tego bardzo potężną magią, byś się poddał całkiem dobrowolnie. Jak zresztą sam to ująłeś i mi zaproponowałeś drogi kucyku, rzucając to wyzwanie... Patrz i płacz marznąc - powiedziała to drażniąc się z nim dla zabawy, swoim dość monotonnym głosem, akcentującym to co trzeba w ramach kpiny. W jej rękach zaczęła iskrzyć magia. Zaparła się nogami o powietrze, jakby zaraz miała zatrzymać naprawdę wielką masę, wyłącznie siłą własnych mięśni. Klasnęła w dłonie rozgrzewając je, po czym jeszcze krzyknęła: - Zaczynamy! - rzekła dość radośnie, ciesząc się z tego, co chciała zrobić.
     
    Krąg, który odpowiedzialny za promień kriogeniczny, wciąż znajdował się wysoko na niebie nietknięty niczym. Musiała to wykorzystać do maksimum jego możliwości... Wyciągnęła ręce, a między nie uderzyła wielka błyskawica, kształtując pojedynczy promień. Chciała spróbować wykorzystać jego broń przeciwko niemu i jednocześnie się obronić przed wizją zgniecenia... Zebrała się spora iskrząca kula, od której drętwiały jej nieznośnie ręce... Spojrzała na spadające meteoryty. Tego co chciała zrobić nie było żadnym filmie o apokalipsie. Miała nadzieję że się to uda i jednocześnie go porazi, tak przy okazji.
     
    Magia zebrała się wokół jej ramion w postaci piorunów energetycznych, oplatających je jak potężne węże boa... Wtedy mogła zaczynać, miała drugi ładunek tego zaklęcia w odwecie, tak na wszelki wypadek jakby coś nie wyszło i trzeba było interweniować. Wycelowała prawą ręką, jako że miała ją sprawniejszą i strzeliła emitując pojedynczy promień mrożący w największą asteroidę. Powinna ona zostać zamrożona, a od niej powinny rozejść się kolejne impulsy mrożące wszystkie odłamki, które znajdowały się w powietrzu prostym zjawiskiem łańcuchowym... Efekt miał być tym silniejszy, im więcej obiektów znajdowało się w jego okolicy. Dlatego właśnie miała taką nadzieje na trafienie kuca, jakimś rykoszetem, jak dał jej ku temu nieumyślnie okazję...
     
    Nie zatrzymało to jednak tego wszystkiego... Na to miała zupełnie inną zagrywkę. Jej prawa gwiezdna bransoleta zawirowała, aż wszystkie jej gwiazdki scaliły się wizualnie że nie można było ich policzyć. Między nimi przeskoczyło parę błysków, zanim zaczęły się formować świetliste pociski, mające od tak wybić dziurę, w zbliżającej się skale przed nią swoimi krótkimi wybuchami i następującymi po tym implozjami, zasysającymi wszystko, co znajdzie się w ich ograniczonym zasięgu... Wszystko miało wyglądać jak strzelanie z działka obrotowego do ścian z regipsu... Musiała się przez nią przebić za wszelką cenę. 

     

    Zebrały się w niej pewne wątpliwości, co do swojej siły przebicia i postanowiła wytoczyć do akcji największe działo na potwora przed nią... Z nieba spadła pojedyncza błyskawica, mająca zapewnić maksymalny efekt zniszczenia, po przez sprowadzanie do zera absolutnego, ułatwiając rozbicie materii. To miało zminimalizować jej obawy, co do całej sytuacji. Na jej twarzy nie było już zwątpienia, tylko pewność siebie że dotrzyma swojego słowa że go pokona tak czy inaczej. To było już kwestą jej samozadowolenia i w mniejszej kwestii honoru bycia pokonaną przez samą siebie...

  14. - Super kamikaze ghost attack? - spytała się, mrugając parokrotnie, po czym dotknęła się czoła prawą dłonią, jakby sobie coś bardzo ważnego przypomniała. - No tak... - westchnęła ze smutkiem. - Cokolwiek stworzysz, to i tak już jest gdzieś w anime. Jak mogłam zapomnieć o tak ważnej lekcji? O tak ważnej zasadzie internetu - rzekła to z dziwną pretensją, najwyraźniej tylko do siebie. Po czym spojrzała na mnogość celów wokół siebie, a na jej twarzy pojawił się bardzo szczery, słowiański uśmiech, nie wróżący wcale najlepiej dla jej przeciwnika... Bowiem po nim można było doskonale stwierdzić, że jest on oznaką pierwszorzędnego kombinatora, znającego się na swoim fachu, lepiej niż można przypuszczać. widząc go nie znając do końca. Który ma za zadanie utrudnić innym życie, w całkiem pomysłowy sposób. Może odrobinę szokujący i nie logiczny, lecz na pewno całkiem skuteczny, po lepszej obserwacji.
     
    Zacisnęła łagodnie swoje delikatne dłonie na wietrze, zatrzymując trąby powietrzne w jednym miejscu, po czym zaczęła zbliżać je do siebie. Wszystko to robiła całkiem umyślnie... Pozwoliła im się połączyć w jedną z całą ich zawartością. Zyskała na sile wielokrotnie, a przeskakujący promień kriogeniczny, doskonale było widać wśród latając odłamków skalnych. To mogło przerazić największego wojownika. Taka potęga natury tylko na wyciągnięcie ręki, mogąca kogoś pochłonąć i posiatkować, by nic z nieszczęśnika nie zostało. Ona zrobiła coś, czego raczej nikt rozważny, by nie zrobił z logicznych powodów w trosce o własne życie. Jej żadna logika nie obowiązywała, oprócz tej którą sama napisała. Pociągnęła tą moc do siebie, pozwalając się jej całkowicie pochłonąć. Szybko stożek został oderwany od ziemi i wszystko uderzyło w dziewczynę bez litości.
     
    Monikę pochłonął wiatr... Jej okulary zostały gdzieś porwane, odsłaniając jej błyszczące niebieskie oczy, pełne ciekawości i niewytłumaczalnej magii w nich się kłębiącej, dodającej niewytłumaczalnego piękna wśród tej przerażającej potęgi... Jej blond włosy latały we wszystkich kierunkach, targane bezlitośnie wiatrem. Nie przejmowała się tym wszystkim. Wyładowanie uderzało parę centymetrów od jej głowy. Czuła odrobinę chłód, który wydzielał, ale zaparła się rękami, a wokół niej powstała cienka bańka oddzielająca ją od tego całego żywiołu. Wszystko zaczęło osadzać się na barierze, tworząc coraz to większą kulę, o pojedynczym piaskowym pierścieniu jak u Saturna wykonanego z oddzielonych fragmentów skalnych. Całą tą planetę za to stanowiły skondensowane wiatry przemieszczające się bez żadnej logiki. Między nimi przeskakiwały setki małych wyładować magicznych... Stanowiących prawdziwą barierę nie do forsowania. Szkopuł był w tym, że to nie miało służyć do obrony, a wręcz przeciwnie...
     
    W jądrze, które stanowiła sama Monika, zbierało się coraz więcej jej indywidualnej magii różnego pochodzenia. Na biegunach odkładała się księżycowa i słoneczna powoli mieszająca się, by przekroczyć odpowiednią moc krytyczną z jej naturalną fioletową odłożoną wzdłuż równika... Skuliła się do pozycji embrionalnej dając jeszcze więcej miejsca na ładunek. Miała pewne wątpliwości, co robi jej przeciwnik, ale w tamtej chwili i tak niewiele mogła zrobić... Zacisnęła pięści, a magia wokół zaiskrzyła, zanim z krzykiem doładowującym jej ciało i umysł wyprostowała się destabilizując wszystko co do tej pory zrobiła.
     
    Pierwszy poleciał pierścień wywołując potężny huk, spowodowany przekroczeniem prędkości naddźwiękowej... To był dopiero początek. Planeta zapadła się do środka, zmniejszając gwałtownie swą objętość. Wszystko wymieszało się jakby to były płyny, a nie energia magiczna, która stawała się bardzo niestabilna z powodów połączeń, co do siebie nie pasowały ani trochę. Stanowiły strasznie chaotyczną mieszankę destabilizującą wszystko, co zostanie przez nią dotknięte obracając to w pył w przypadku ciał stałych, bądź rozbijając magiczną jedność wyczarowanego zaklęcia.
     
    Nastąpił krótki błysk, a potem rozeszło się dookolnie ostateczne uderzenie, które miało pozbyć się tych kopii jej przeciwnika i przez to przy okazji utrzeć mu nosa że ma odrobinę za mało wyobraźni... O ile była to jego wyobraźnia a nie dziewczyny, która chciała po prostu wygrać z nim.  
     
  15. Z uśmiechem obserwowała, jak kolejne feniksy znikają w krótkich, natychmiast ciemniejących błyskach, zassane nie do końca wiadomo gdzie. Jedni nazwaliby to nicością, inni zupełnie nieznanym wymiarem, a praktycznie rzecz biorąc, to zniknęło gdzieś w odmęcie umysłu dziewczyny, zapadając się bezpowrotnie, w miejsce gdzie rządziło zapomnienie. Za jakiś czas miała przestać o nich zupełnie pamiętać, że istniały i walczyła z nimi. Jak tylko uda się jej stąd wyrwać... Takie właśnie zalety posiadała pamięć krótkotrwała. Elementy zbędne były usuwane, udostępniając swe miejsce zdarzeniom o wiele ważniejszym i bardziej widowiskowym, jak na przykład to co miało się dopiero wydarzyć.
     
    - Nie no, naprawdę? - rzekła już totalnie zdegustowana, a jej mina była bardziej wyrazista niż przedtem. - Nie stać cię na nic bardziej kreatywnego niż na rozpadający się Namek, po ostatecznym starciu Goku vs. Frieza... Idź mi z tym precz... - rzuciła prawie krzycząc i machając lekceważąco ręką... Zaraz potem ramiona skierowała ku ziemi, a pod jej stopami pojawił się złoty krąg, o powierzchni boiska piłkarskiego, emitujący dość światła, by pomylić noc z dniem. Po chwili zerwał się wiatr nawiewający wielkie masy, coraz to zimniejszego powietrza, osłaniając Monikę przed gorącymi oparami i bombami wulkanicznymi ścianą wiatru, która odbijała te "naturalne" zjawiska geotwórcze. Znajdowała się w samym środku tej tulei, a prawie na wyciągnięcie ręki mogła zatopić swe palce w powierzchni tej bariery...
     
    Monika poczuła chłód, który przyzwała, a jej ciało zaczęła pokrywać samoistnie fioletowa aura, mająca odizolować ją od temperatury zewnętrznej, bardziej przystępną dla niej samej, pokojową. Uniosła ręce ku górze nad głowę, krzyżując je i zbierając krótki impuls magiczny w postaci pojedynczej błyskawicy. Posłała go w niebo, gdzie pojawił się kolejny krąg, tylko ten był podobny pojedynczego płatka śniegu, a znajdował się tak wysoko że stał się ledwie widocznym punktem mieniącym się na niebie jak zwykła gwiazda na nieboskłonie. Wtedy się dopiero wszytko zaczęło na poważnie, a dziewczyna opuściła ręce przystępując do dalszej części widowiska. Jej dłonie trwały zaciśnięte w pięści jakby coś ściskała nie pozwalając się czemuś wydarzyć...
     
    Wir otaczający dziewczynę zaczął dzielić się na mniejsze fragmenty, a ziemie która była dotykana tym cyklonem stawała się strasznie powoli śnieżnobiała i zamarznięta w taki sposób że magma powróciła do stałej postaci. Powstałe tak skały, nie wytrzymywały naprężeń i schłodzenia, zamieniały się w drobny pył, pochwycony przez wiatr. Stanowiło to niebezpieczne połączenie, gdyż okruchy skalne były ostre jak żyletki dla delikatnego ciała. Niestety był to tylko niewielki fragment tego co chciała zrobić... Wiedziała że stać ją na wiele więcej. Dokładnie to chciała pokazać swojemu ognistemu przeciwnikowi... Całkowicie chłodząc jego zapały.
     
    Otworzyła dłoń, wyzwalając swoją magię w stopniu większym niż przedtem. Wokół niej uformowało się dwanaście silnych tornad krążących po poszerzającym się błyskawicznie okręgu zastępujących pojedynczy wir, a z nieba do każdego z nich wpadł lodowy promień w postaci nieregularnej błyskawicy będącej efektywniejszym sposobem ochładzania atmosfery po jej przeciwniku... Zasięg tych działań jednak ograniczał się do powierzchni ziemi i parę metrów w głąb. Niżej już nie sięgała jej moc użyta w ten sposób. Miała jednak że to da mu do myślenia, co myśli na temat jego zaklęć podnoszących w niewygodny sposób temperaturę, sprawiających że zaczyna się pocić na sam ich widok... Znakiem zapytania zastąpiła sposób, w jaki poradzi sobie z tym co w tamtej chwili działo się na arenie...
  16. [375] [Lust Tale [Forest Song]]

    Idąc koło Goldinga, zbliżyłam się do jego uszka i drżąc, jakby z niepewności, zaczęłam mówić cicho zupełnie innym głosem niż wskazywał na to mój stan zewnętrzny... Pełen niezgodności i arogancji... Taka jak lubiłam być, a nie taka jakbym miała zaraz uciec, gdy tylko komuś spadnie komuś z boku książka. Oczywiście to wszystko było przykrywką mojego aktualnego stanu. Czasem nie warto życzyć sobie spokoju... Chociaż akurat to nie podlega mojej ocenie tylko Godinga.

    - Nie ma problemu, kochanie... Tak jak ostatnio, tylko wolniej... Nie potrzebne są nam problemy... - Tak właśnie brzmiał mój przekaz zanim niepewnie zacząć przeszukiwać powierzchownie regały. Robiłam to nieefektywnie przez swoją aktualną osobowość ale no cóż... Co ja wtedy mogłam innego zrobić?

  17. Gwałtowny błysk zmusił ją co prawda do zmrużenia oczu na moment, ale nie oślepił tak jak chciał tego jednorożec z prostego powodu... Wciąż miała swoje okulary ściemniające obraz wokół niej i chroniące ją przed nadmiarem światła, co po raz któryś ratowało ją przed bardzo szkodliwym wypaleniem siatkówki, gwałtownym rozbłyskiem różnego pochodzenia. Miała szczęście mając właśnie je na swoim nosie, przez co doskonale widziała, jak świetliste kule trafiły w ognistego bliźniaka jednorożca, przenikając go, jako że nie stanowił dla nich oporu. Implodowały uderzając o siebie nawzajem, zaciągając ogień użyty do jego budowy, do swoich pustych wnętrz, pozbywając się go gdzieś w nicości, by nigdy nie powróciły. Zniszczyło to bezproblemowo tą iluzję zbudowaną na jakichś nieznanych właściwościach płomieni... Była dość ciekawa pochodzenia tego zjawiska, ale nie było dla niej jakimś strasznym zaskoczeniem że stało się właśnie tak. Udowodnił już że nie warto robić na niego ataku, który skupia się tylko na teraźniejszej sytuacji.
     
    Gdy w jej puklerz przestały uderzać płomienie, rozgrzane powietrze powstałe podczas tego procesu zaczęło kumulować się w jednym miejscu na jego środku tak że powstała pulsująca, nieregularna kula z całego tego sprężonego gazu, która zaraz po tym została wzbogacona dodatkiem jej magii zwielokrotniając jej siłę niszczącą... Nie był to przyjemny widok, a sam pocisk wyglądał jak wyjęty z jakiejś gry komputerowej z pierwszej dekady 21 wieku, gdzie grafika nie należała jeszcze do najlepszych, bo był dosyć ostrym, żółtym odcieniu wyrwanym z kolorystyki otocznia. Nie wyglądał realnie, ale bynajmniej nie to stanowiło o jego mocy.
     
    "No to mam eksplodującą torpedę wodorową, ale jeszcze jej czegoś brakuje..." pomyślała uśmiechając się na widok własnego tworu, ale mina jej zrzedła, jak zobaczyła że z nieba spadają kolejne płomyki. "Znowu" jęknęła, że słychać było dokładnie jej zażenowanie i nerwowy jednorazowy oddech zanim się kompletnie zapowietrzyła nie mogąc nic powiedzieć. Uniosła prawą rękę do góry z wyprostowanym wysoko palcem wskazującym, nad którego paznokciem zaczęła unosić się niewielka kulka podobna do słońca. Gdy już ramie stało całkowicie w pionie mogła przystąpić do fazerowej obrony punktowej obiektu, czyli siebie. Z tej kuli zaczęły wylatywać krótkie promienie, z ogromną częstotliwością rzędu 60 Herców1, eksplodujące na kolejnych celach, jakimi były miniaturowe feniksy... Miała nadzieję że to rozwiąże ich problem, bo ogień poświęcony do ich stworzenia, po prostu zgaśnie rozproszony kolejnymi skokami ciśnienia z dodatkiem jej magii, mających rozproszyć magię przeciwnika swoją chaotyczną, nieuporządkowaną naturą.
     
    W tym czasie drugą ręką wycelowała w jednorożca odpalając pocisk, który uprzednio wchłoną cały stożek dodając mu świetlny, spiralnie skręcony rdzeń. Uwolniła w ten sposób swoją gwiezdną bransoletę od podtrzymywania tarczy, gdy była już zbędna. Nic jej nie atakowało takiego z czym, miała nadzieję, sobie by nie poradziła. Sposób ataku się zmienił, a ona mogła zgromadzić w prowadzącej kończynie nową energię, by wyzwolić ją w następnym zaklęciu w sobie znanej postaci.
     
    Eksplodująca torpeda wodorowa leciała w stronę jednorożca. Miała zmienić powietrze wokół niego, po określonym czasie lotu, w nienadające się dla żadnego życia z powodu swej wysokiej temperatury. Wszystko miało wyglądać tak jakby po wybuchu taktycznego ładunku termojądrowego o bardzo niewielkiej mocy... Jego drogi oddechowe miały zupełnie wyschnąć od niego, przy pierwszym oddechu nim. Oczy zmienić się w matową kulkę podobną do wyschniętego jajka w żółtawym odcieniu... A futro miało zostać całkowicie usunięte, podczas procesu spalania, odsłaniając ładnie przyrumienioną, nagą skórę, którą tak często widziała, gdy wyjmowała kurczaka z piekarnika.
     
    1 czytaj 60 razy na sekundę, jak ktoś nie zna się na fizyce... 
  18. [Katarina Lore]//pozdrowienia dla każdego komu się chciało to czytać... Sponsorował: Darude-Sandstorm*10h
     
    Gdy już wiedziałam to co chciałam, a przynajmniej zasnułam całą swoją głowę domysłami na ten temat, by czuć się spokojniejszą... Gdzie kto poszedł i co zrobił, każdemu mogłam przyczepić jakąś etykietkę i stopień zagrożenia przy okazji. Każdy z nich emanował dla mnie od teraz zupełnie inną karmą, którą mu przydzieliłam... Jedni byli od razu zbędni i przeznaczeni do likwidacji jako niebezpieczni, lub też głupi i przez to nieprzewidywalni, a to było w nich właśnie najgorsze, ale o tym mógłbym myśleć całymi godzinami. Odpuściłam to sobie... Innych trza będzie wykorzystać i wrzucić im żmije do śpiwora, gdy się tego po mnie nie spodziewają, już widziałam ich te miny przed zgonem. Nic nie będę mogła na to poradzić, a wyrzuty sumienia... No cóż życie nigdy nie rozpieszczało, a ja... Nic sobie nigdy z tego nie robiłam. Ja chciałam żyć i dyktować swojemu życiu warunki według swojego upodobania... Bo co innego się mogło liczyć dla mnie, nie mogącej zrobić tego co chce jak ci tutaj, co mnie otaczają i nie myślałam tu bynajmniej o trybutach.
     
    Zatoczyłam w tym czasie koło, przetaczając się przez wszystkie sale, co najmniej dwukrotnie, a moje zielone oczy wciąż krążyły po wszystkich, bo mogłam to robić i nikt nie mógł mi tego zabronić. Prawo było po mojej stronie i no cóż... Spoglądałam od czasu do czasu na nadzorców tego przedstawienia i próbowałam ich uwieść swoim wzrokiem zwracając uwagę właśnie na siebie. Nie wiedziałam czy mi się to udało, gdy podeszłam najpierw do stanowiska, gdzie strzelało się z łuku... Mogłam strzelać tylko po co?
     
    Mój palec samoistnie przejechał po ramieniu łuku bloczkowego wykonanego z jakiegoś kompozytu wyrażając tym moje zainteresowanie nim. Wiedziałam co ma mnie czekać. Że wzywają nas na wybieg, by przypisać nam cenę. Że za niedługo będzie moja kolej i tego nie uniknę, bo inaczej będzie mi o wiele łatwiej zginąć... Znowu maska... Znowu rudy lis, czy też kot... Każdy widział mnie inaczej. Ja różnicy nie dostrzegałam już żadnej... To co chcą usłyszeć i zobaczyć, ale nie do końca kłamstwo i prawda... Zagryzłam wargi biorąc ten seksowny łuk i parę strzał do ręki. Kusił mnie swoją elegancją i krzywizną. Szkoda mi było... Zresztą to nie było takie ważne. Ale czy naprawdę przedmiot mógł na mnie aż tak działać... Nie mogłam tu skakać jak mała dziewczynka dostając spazmów szczęścia. Chociaż...
     
    Po co ja to miałam robić... Po co miałam pokazywać innym że umiem strzelać z łuku, a może powinnam całemu światu obwieścić że nie umiem robić tego za grosz. To też był jakiś wybór, tylko czy na pewno taki dobry jaki się wydawał z samego początku, gdy wydawał się nie mal idealny? Mogłabym stracić w czyichś bardzo ważnych oczach i co by się wtedy ze mną stało. Byłoby dość niemiło jakby ktoś naprawdę wziął to za fakt że się nie nadaję... Skreśliliby mnie z listy na samym początku nie biorąc mojej kandydatury po wygraną. Nie tego oczekiwałam. Chciałam pławić się w luksusie. Ich luksusie jak już ich pochowam...
     
    Nałożyłam strzałę i celowałam manekinowi poniżej pasa. Naciągnęłam... Ta czynność różniła się od tego jak się to robiło w moim starym, wykonanym własnoręcznie... Było ciężej i łatwiej jednocześnie... Puściłam. Ręka mnie zapiekła, gdy za słabo trzymałam. Nie mogłam nigdy więcej tego błędu popełnić... Pocisk za to przeleciał na wylot przedziurawiając prawą część miednicy. To miało naprawdę potężną moc. Jednym ruchem nałożyłam następną i strzeliłam tam gdzie chciałam na początku. Potem poszła jedna w serce i w głowę. Tym razem już bez żadnego błędu. To było cudowne zajęcie i takie relaksujące. Samoistnie pojawiły mi się drobne wypieki na twarzy...
     
    Skończyły mi się strzały... Opuściłam łuk do nogi, a moje ręka przejechała mi po moich kształtach aż zatrzymała się na biodrze swobodnie oparta... Przyglądałam się swojemu dziełu. Przekaz artystyczny był dość jasny i bezpośredni. Jak to w sztuce awangardowej. Nikt nie będzie mną rządził, a już na pewno nie jakiś mężczyzna... Chociaż czy za jakiś czas nie będę przeczyć tym słowom o ile nie zginę? Nie mogłam dopuścić do siebie tego typu myśli, bo się na pewno spełnią, a tego nie chciałam.
     
    "Jakiego chłopaka bym chciała?" Zrodziła mi się w głowie myśli i to było dość ciekawe pytanie, biorąc pod uwagę że nigdy o tym wcześniej nie myślałam za bardzo chyba, ale w to mi nikt by mi nie uwierzył... Jak taka ładna dziewczyna nigdy nie rozmyślała nad swoją własną przyszłością... To było dość głupie pytanie z tej strony, bo na tamten okres zupełnie bez odpowiedzi. Równie dobrze mogłam nie wyjść za rogu, bo stanowiłam dla kogoś niebezpieczną konkurencje. Czy mogłabym mieć komuś za złe żeby to ze mną zrobił byle cicho i bezboleśnie? Sama bym tak zrobiła, ale to jest dość ciężkie do wytłumaczenia co bym czuła. Straciłabym swoją jedyną szansę. Jedyne i niepodważalne życie.
     
    Odchyliłam głowę do tyłu kręcąc nią parokrotnie. Kręgosłup strzelił parę razy, a później już gładko chodził... Spojrzałam jeszcze na swoje dzieło. Strzała... Przebite serce strzałą wiązało się z miłością. Mogłabym kogoś upolować nim. W tamtej chwili było to nie wykonalne, a ciepła drugiej osoby nie powiem że mi nie brakowało. Zaprzeczyłabym samej sobie niestety... Tutaj było to nie wykonalne. Nikt kto był wokół mnie nie był godny na naruszenie mojej sfery osobistej w celu rozładowania emocji bez zobowiązań.
     
    Westchnęłam teatralnie, rozmarzona trzymając głowę wysoko... Szybciej się zacznie. Szybciej skończy, czyż nie tak brzmiała ta fraza wspominana przez tylu ludzi. Sama mogłam potwierdzić że miała pokrycie w rzeczywistości. Wszyscy tu ją stosowali... Jeden, trybut i następny... Szybko im to szło, a to znaczyło że moja kolej miała nastąpić niebawem. Czy byłam gotowa? O tak... Plan i pokaz dopracowany od tak dawna że nie mógł nie wyjść. Pokazywał tylko ułamek moich zdolności nie pokazując prawdziwej mnie... Tylko zawyżony ideał. Tak miało właśnie być. Miałam nadzieję że nikt się tylko nie zorientuje że to tylko teatrzyk.
     
    Z zadumy wyrwał dopiero głos wspominający moje imię... To zaczynał się mój czas i pokaz. Zwróciłam się w tamtą stronę uprzednio odkładając łuk na miejsce, by stawić się tam jak wytresowany pies, którym to nie byłam. To mi uwłaczało, ale no cóż... Miałam wybór? Nie... Musiałam robić to co ode mnie oczekiwali, by się wykupić z jednej niewoli w drugą. Tą lepszą... W moich oczach błyszczały dwa rodzaje iskier... Jedne z nadziei... Drugie z determinacji. Oba typy podkreślały jak wiele chciałam osiągnąć.
     
    - O to jestem - rzekłam neutralnie meldując się na miejscu z pewnym uśmiechem, a ręce miałam schowane za sobą, gdy byłam wyprostowana jak jakaś struna. Miałam pewne obławy ale wyleciały z mojej głowy równie szybko co się pojawiły. Wątpliwości tylko zaśmiecały wizję upragnionego świata, do którego tak dążyłam. To one odejmowały mi sił i robiły inne gorsze rzeczy nadając mi miano słabej. Nigdy taka nie miałam zamiaru być i nikt na świecie nie zmieni mojego nastawienie do tej sprawy...
     
    "To ja wywołam sztorm, a nadzieja stanie się rzeczywistością. Z małej iskry wybuchnie wielki pożar... Wolność lub śmierć!" Przeszło mi jeszcze przez myśl, gdy czekałam na instrukcje mimo że je znałam... To wolałam dostać je ustnie. Tak dla własnej pewności...
  19. Monika słysząc jego niespodziewaną zaczepkę z dołu, zmieniła gwałtownie swą pozycję, wykonując przewrót do przodu parę metrów dalej lądując na miękkim powietrzu... Miała rację że zwiastuje to kolejnym ognistym atakiem z jego strony. Nie było w tym nic, czego nie byłaby wstanie przewidzieć, wiedząc że powtarza się u niego ten sam schemat. A mianowicie ogień i wszystko co jest z nim związane...
     
    W samą porę wykonała ten ruch, by przypaliło jej jedynie latające luzem, nie zawiązane sznurówki w jej tenisówkach. Nie zmartwiła się jednak tym ani trochę. Nie miała na to ani trochę czasu... Miłym zaskoczeniem było że nie był to pojedynczy pocisk, tylko cały strumień ognia, który sunął w jej kierunku z jego rogu non stop, nie zatrzymany. Uśmiechnęła się, myśląc że on ma jeden róg, a ona aż dwie dłonie do dyspozycji, z których może korzystać na wiele więcej sposobów niż on, kształtując magię wokół siebie z pomocą własnej wyobraźni... To jej wystarczyło do opracowania planu działania w oparciu o to co ma... O jej gwiazdki i światło.
     
    Wystawiła prawą rękę w jego stronę. Wystrzelił z niej pojedynczy, dość zbity strumień światła. Otworzyła dłoń i został on rozciągnięty pół metra od niej, zasłaniając całą jej sylwetkę, przez oddziaływanie białych gwiazdek wokół jej nadgarstka stojących stabilnie w miejscu. To zostało wzmocnione przez trzy pojedyncze wiązki wydobywające się z żółtych, kręcących się po orbicie wokół jej ramienia ze stałą prędkością i przez to kreślących na krańca tego płaskiego stożka kolejne koła. Jego podstawa była nieco zaokrąglona zmniejszając opór z jakim uderzały w nią płomienie, a to wszystko miało za zadanie, rozbić strumień na boki, by ją ominął bez żadnej dla niej szkody...
     
    Lewą rękę wystawiła za siebie i zebrało się w niej całkiem sporo magii, która zaczęła się tam gromadzić w postaci kolejnych kul wylatujących z jej pięści. Ułożone były w totalnym nieładzie, a gdy było ich wystarczająco dużo, koło dwudziestu, otworzyła dłoń i wystrzeliły do tyłu lecąc przez moment nie w tym kierunku co trzeba. To była jedynie zmyłka, bo przez chaotyczne ruchy gwiazdek na jej nadgarstku, pociski zmieniły swe tory lotu, by zaatakować boki jednorożca z obydwu flanek tworząc niewielkie implozje przy kontakcie czy to z materią, lub też sobą...
  20. Monika trzymała gestem dłoni parującą wodną bańkę, podziwiając spektakl świateł, dziejący się na zewnątrz, pochodzących od liżących wodę płomieni, od których już wolała trzymać się z daleka na ten moment, czekając aż przejdzie to wszystko i się na reszcie skończy. Jej bluza miała po nadpalane głównie rękawy aż do łokci, a spodnie posiadały wypalone spore dziury w okolicach kolan. O dziwo... Nie miała jakichś poparzeń. Czuła ukłucia w tych miejscach, ale nie był to jakiś straszny ból, którego po tym wszystkim można było się spodziewać. Jej ciało nie było boleśnie zwęglone, ani nawet zaczerwienione. Nie widać było efektów, oprócz jej reakcji w postaci ucieczki i tej tarczy... Najadła się strachu, ale nie bardzo wiedziała z jakiego to powodu, nie dała sobie rady. Nie wiedziała, co zrobiła źle... Bardzo chciała zatrzymać tą kulę, aż ją wygasi gołymi rękami, jak jakiś super bohater.
     
    Nagle zaczęło się dziać coś niespodziewanego... Jej kula zaczęła tracić centrum, które jej sama dawała... Zaczęła uciekać do góry, pod kątem, czego w ogóle nie planowała. Nie na tym polegał jego atak... Zacisnęła mocniej pieści wywierając dodatkowy nacisk na tamtą część, ale im bardziej się starała ją utrzymać, tym gorzej jej to wychodziło. Cały ogień wokół niej dziwnie się zachował. Został wciągnięty przez coś, czego tam nie było, jak odkurzacz. Dopiero po chwili się zorientowała, że jednak coś tam zrobiła sporo wcześniej, ale wtedy miało zupełnie inną formę... Jej oczy się powiększyły, gdy zorientowała się o co może biegać. Że myślała na ten temat, żeby dokładnie to zrobić.
     
    - O nie, co ja zrobiłam? - spytała się sama siebie, nerwowo zagryzając dolną wargę... - Nie tak miało być! - rzuciła zła, pozwalając bańce się złożyć i wciągnąć ruchem spiralnym czarnej dziurze. Teraz mogła określić że się już porusza w jej kierunku. Próbowała zapierać się nogami o powietrze, ale ta siła było za duża... Jej umysł domagał się zupełnie, innego rozwiązania. Rozglądała się nerwowo. Strzeliła palcami i sobie pomyślała: "Muszę się tego pozbyć... Tylko jak?" Po chwili klasnęła w dłonie, następnie je otwierała powoli. Stworzyła okrągłe lustro, powiększające się, gdy coraz bardziej oddalała ręce od siebie, zaciśnięte właśnie na plastikowej, białej ramie. Szybko się zorientowała że identyczne miała u siebie w łazience. Obróciła je do siebie i spojrzała w nie...
     
    - Jak ja wyglądam... - jęknęła widząc swoje, osmolone oblicze... Dotknęła palcem powierzchni lustra. Zafalowało dokładnie tak jak tego oczekiwała. Szybko zabrała palec, mrożąc oczy. Teraz musiała wierzyć, że jej plan się uda. Nie mogła mieć w sobie krzty zwątpienia... Jej twarz przybrała zacięty wyraz, pełen determinacji. Musiało się udać, albo... Nie wiedziała nawet jakby mogła skończyć sama to zdania. Co ją mogło czekać po drugiej stronie. Mogła być to rzeczywistość... Wolała jednak nie ryzykować i nie sprawdzać.
     
    Nie miała czasu, by użalać się nad sobą, gdy skierowała lustro w stronę osobliwości i zaczęła lecieć coraz to szybciej w jej kierunku, zasłaniając siebie samą wcześniej wspomnianym lustrem. Zamknęła oczy przed samym domniemanym zderzeniem, które miało w jej odczuciu nastąpić za całe wieki. Czuła jak siła grawitacji była coraz większa, gdy nagle coś się zmieniło... Cóż zniknęło. Leciała dalej, lecz szybko zaczęła opadać i jej lot przeszedł w to coraz ostrzejszą parabole. Rozbiła obiekt zapewniając sobie kolejne 7 lat pecha, którego to kawałki poleciały z brzdękiem w dół szybko znikając jej z oczu... Dopiero w tamtej chwili mogła skupić się na przeciwniku, gdy sama była bezpieczna. Wykonała salto do tyłu, biorąc oparcie w powietrzu, które je otaczało że pod stopami miała je jakby gęstości betonu, a mimo wszystko nie było widać na czym stoi.
     
    Panowała niezwykła cisza i pustka wokół niej. Pod jej stopami rozciągały się cztery szczyty, a do jej uszu docierał tylko powiew naturalnego wiatru. Rozejrzała się gwałtownie, szukając swojego przeciwnika. W tej chwili miała dwie opcje przed sobą. Wpadł do czarnej dziury i zginą, ale biorąc ten wariant myślała że na tym się skończy przebudzeniem, a mimo wszystko nadal tu była, więc pojedynek nie dobiegł końca, albo nadal jest gdzieś tu i ona go po prostu nie widzi, zanim nie zaatakuje... Musiała działać...
     
    Odpięła kostur od boku, zaciskając go w dłoni i wpompowując w niego magię że jego grot rozbłysł dość jasnym światłem... Następnie na jego czubku zaczęły formować się kolejne gwiazdki w dwóch kolorach. Jedne były śnieżnobiałe, a drugie żółte, a było ich dokładnie po równo, gdy wkroczyły na orbitę wokół jej talii. Znajdowało się ich tam dokładnie dwanaście. Na tym nie skończyła swojego ruchu. Schowała tylko to narzędzie i wstawiła ręce przed siebie zbierając w nich swoją magię, by dalej kształtować to co ma. Zacisnęła pięści, a wokół nich była skupiona jej magia w postaci energetycznych kul. Kolejno gwiazdki zaczęły krążyć wokół jej nadgarstków zmieniając jej kolor aury z fioletowej na złotą z pewną domieszką białego. W tedy mogła zacząć czekać na jego ruch, nie dostrzegając go... 
  21. Wypuściła ze świstem zawartość płuc, stojąc pewnie w powietrzu, oparta o własne kolana. Odpoczywała moment po tej błyskawicznej przygodzie, jak po ciężkim biegu na 1000 metrów, którym co roku katowali ją w szkole. Lepiej być nie mogło... Czuła że poziom jej adrenaliny wzrósł po raz kolejny wciągu tej walki i miała nadzieję że jeszcze podskoczy. Cały czas miała to uczucie na całym ciele, że jeszcze okala ją powietrze, muska delikatnie jej twarz na przemian zimnym i ciepłym strumieniem. Falują jej włosy na gwałtownym wietrze, gdy mijają ją kolejne pociski ze świstem... To było cudowne odczucie, które mogłaby tylko porównać ze skokiem na spadochronie, którego nigdy nie wykonała. Nie miała okazji, a może raczej się bała, woląc pozostać przy bezpiecznym papierze i ołówku, mogącym wszystko jej zastąpić, bez żadnych konsekwencji...
     
    - Blisko było... - mruknęła zadowolona, że go strąciła z tego jego dysku i spadał sobie swobodnie w dół ku twardej ziemi. Na jego miejscu, zasłoniłaby się jednym z kamieni przed tymi dwoma błyskawicami i wykonała jakiś efektowny kontratak z bliska, również z ich pomocą. To byłoby dość skuteczne zagranie, jako że nie byłaby wstanie rozbić takiej masy samą aurą, jak było to możliwe w przypadku szklanych kropel... Ze zmianą ich kursu też byłby problem, jako że nie miała skoncentrowanego żadnego ładunku powietrznego w swoich dłoniach. Była odsłonięta. a jednak się jej bał. "Aż tak zdążyłam mu za skórę zajść? Dlaczego nie jest odważniejszy... Dlaczego stworzyłam go właśnie takim?" - przeszło jej przez myśl.
     
    Uważnie śledziła jego poczynania, jednocześnie wystawiając rękę w stronę pozostałości po tym na czym latał. Skupiła mały ładunek gorącej plazmy i strzeliła rozwalając całą platformę na małe kamienie, które rozeszły się we wszystkich kierunkach. Zmrużyła oczy, chichrając się na to co zrobił. Nie spodziewała się tego zupełnie po samej sobie... Już szybciej liczyła na silniki odrzutowe w kopytach, co byłoby prostsze, tak jak u Ironmena...
    - Kucyk o nietoperzowych skrzydłach, zbudowanych z ognia? - zapytała kręcąc głową, nie wierząc w to co widzi... - Istny demon, a nie koń... - dodała ciszej, przewracając demonstracyjnie oczyma, by je zamknąć chichocząc delikatnie dalej, próbując przestać. - Nie wiedziałam że jestem aż tak kreatywnie stuknięta... - dodała na głos rozkładając ręce czekając na to co zrobi. Zbierał się w nich potężna magia, która zaczęła okalać całe jej ciało.
     
    - Kaioken Goku zsyntetyzowany z final explosion Vegety? To nareszcie jest moc ognia... - rzekła pod nosem podekscytowana, patrząc się na to co dokładnie robi. Było to dość ciekawe zagranie z jego strony... Instynktownie przeszła na prawo przejściem przez fazę, by nie stać w najsilniejszym miejscu eksplozji według efektu Dopplera. Wyciągnęła tam ręce próbując zatrzymać falę ognia, tak jak to się dzieję w prawie każdym anime. Chciała tego dokonać, lecz niedługo później zaczęły się wątpliwości. Poczuła jak jej ręce zagłębiają się w płomieniach, które zaczynają ją pochłaniać. Przestraszyła się, zaczynając wyrywać się z tej plasteliny... Nie dała rady, gdy odrzuciło ją do tyłu. Poczuła swąd przypalonych końcówek własnych włosów, które czekała wizyta u fryzjera... Przeliczyła się z tym...
     
    Samoistnie przeniosła się fazowo daleko za siebie, niestety z otaczającymi ją płomieniami na ubraniu. Szybko zgasły, wyciągnięte z ogniska i potraktowane silnym podmuchem powietrza przez nią samą, by się ugasić. Zyskała parę dodatkowych sekund zanim dojdzie do powtórnej konfrontacji między nią, a tym żywiołem. Mogła wybierać między różnymi wariantami, ale nie miała na to czasu. Musiała postawić na pełną prostotę. Jej palce przecięły powietrze, otwierając drogę do planu wody, który zaczął wylewać się jak wodospad lecąc w dół. Mogła go kontrolować i tak też zrobiła, otaczając się wodną tarczą w kształcie kuli wykonując koliste ruchy rękami kształtując ją według własnego upodobania... Miała nadzieję że to ją ochroni przed tym gorącem...
     
    Niestety na myśl jej nie przyszło, by zająć się swoim poprzednim tworem i jej poprzednie myśli poszły w ruch, co do niego... Miała być czarna dziura wciągająca wszystko, której powstanie nie zostało zupełnie zdefiniowane, a także dokładnie kiedy ma się to stać... Tak się więc stało przy reakcji między kręgiem runicznym otaczającym małe słońce, a ognistą falą wykonaną przez jednorożca. Złote kręgi i runy elfickie zmieniły się w popiół, by prysnąć i zapaść się w grawitacji małego słoneczka, które zaczęło najpierw się rozrastać i czerwienieć, by zmniejszyć się do rozmiaru szpilki i z czernieć zupełnie, zakrzywiając światło wokół siebie... Wszystko zaczęło być gwałtowanie wciągane, bez żadnej kontroli ze strony Moniki... Czy to płomienie, czy też woda, która wypływała przez rozcięcie w rzeczywistości. Wszystko działo się samoistnie pod wpływem siły grawitacji.
  22. Zacisnęła mocno pięści, wpuszczając w nie swoją magię, by je rozgrzać po zastosowaniu ostatniego ataku opartego o zamrażanie do ultra niskich temperatur i być jednocześnie przygotowaną na niespodziewane zagrywki ze strony jednorożca. Jej lewa ręka nadal była dość drętwa, ale to jej jakoś specjalnie nie przeszkadzało ~ przynajmniej tak chciała uważać i lekceważyła to twierdząc że da sobie jakoś radę, tak czy inaczej. Wiedziała że teraz nie może spocząć. Nie gdy nie może doprowadzić do kontaktu na bliski dystans i go pokonać właśnie wtedy... Nic innego dla niej nie miało w tej chwili większego znaczenia. Miała dość walki na dystans, gdzie nikt nie może zdobyć przewagi, potrzebnej do ostatecznego zwycięstwa. Ruszyła się błyskawicznie, wybijając od podłoża, które nie istniało pod jej stopami i leciała wprost na ogniste kule, a właściwie przez niej nie urywając celu swojej podróży.
     
    Zbliżając się do nich i zbierała w swych rękach krótkie i mocne ładunki powietrza, które następnie wystrzeliwała pojedynczo w pociski przeciwnika wprawiając je w ruch obrotowy i tym odchylając delikatnie ich tory lotu, a to w prawo, bądź też w lewo zsuwając je sobie z drogi, od tak wymijając je dość sprawnie po kolei. Ciepły prąd za nimi, rozgrzał jej dłoń, pobudzając jej krążenie i tak wróciła do pełnej sprawności... Za to mogłaby mu podziękować, bo jej pomógł, co prawda nieumyślnie, ale mimo wszystko spełnił dobry uczynek względem niej.
     
    Przez tarcie powietrza wokół niej, wywołanym oddziaływaniami pomiędzy ciepłymi i zimnymi frontami, co było konsekwencją zastosowania przez nią tej taktyki. Na jej nadgarstkach zaczęły się zbierać ładunki elektryczne w formie bransolet zbudowanych z czystych błyskawic. To miał być jej as z rękawa na walkę z bliska wykorzystany zaraz...
     
    Gdy znalazła się sto metrów od niego, zmieniła swoją trajektorię, wychodząc z pola obstrzału tanecznym piruetem, który tak lubiła robić. Zanim zdążyła się dobrze zatrzymać, już wskazywała na niego swoimi dłońmi w formie pistoletów, tak jakby strzelając właśnie w niego. Po jej dwóch palcach, co stanowiły właśnie symboliczne lufy, przeszły spiralnie pioruny, lecąc bez ogródek w kuca. Z jej ust słychać było wyraźne "PAF" powtórzone dwa razy, mające naśladować dźwięki wystrzałów z prawdziwej broni. Nie wyszło jej to jednak za bardzo, tak jakby tego chciała.
  23. [375] [Lust Tale [Forest Song]]
    Stałam w cieniu Goldinga nie wychylając się. Byłam przecież tak jakby jego cieniem towarzyszącym, którego się nie zauważa mimo że faktycznie, gdzieś tam jest... Byłam obecna ~ nieobecna patrząc czy to z lękiem, czy też podekscytowaniem oglądając otoczenie wokół mnie. Wszystko było duże i tak jakby bałam się, by mnie coś nie przygniotło zupełnie przypadkiem... Książki mieli duże, ale czego można było się spodziewać po smokach wielokrotnie większych niż ja...
    Przysłuchiwałam się rozmowie tego smoka i Goldinga... No niestety nie ułatwiają nam zadania, ale czego można spodziewać się po Celestii, która chciała to zatuszować każdym możliwym sposobem że nawet książki tak trudno dostać na ten temat. Dopiero tutaj będziemy mogli zaopatrzyć się w potrzebne informacje o ile oni nie utną nam źródła, gdy znajdziemy coś ważnego...
    Nagle spojrzał na mnie bezpośrednio, a ja się delikatnie cofnęłam z lęku, który nie istniał. Spojrzałam w jego źrenicę jak zachipnozowana... Widziałam jak przez jego oko przechodzi moja magia wprost do serca czy może raczej do mózgu. Uśmierciłby go to z pewnością na miejscu. Pokiwałam głową, dając do zrozumienia że rozumiem cały przekaż.
  24. Monika otoczona kolejnymi fragmentami skalnymi, nadal wisiała swobodnie w powietrzu jak gdyby nigdy nic, patrząc na kuca z wyraźną kpiną w swoich oczach, że to coś może mu pomóc choć odrobinę, aż któryś z kamieni nie zasłonił jej go, przerywając tym kontakt wzrokowy. Spojrzała wtedy na swe ręce. Lewa była zupełnie pusta - zaciśnięta w pięść będącą oznaką walki. W drugiej, trzymała tą swoją krótką słoneczno~księżycową włócznie, którą zaraz po tym przypięła sobie do pasa, jako że nie chciała bawić się światłem. Teraz było jej to zbędne.
     
    Nie myślała długo nad tym co powinna zrobić, czując coraz wyższą temperaturę. Kropla potu spłynęła z jej czoła, którą natychmiast starła rękawem. Znowu postanowiła zagrać swoją siłą i pomysłowością. Mogłaby się wprawdzie teleportować, przemieścić fazowo, czy nawet przejść przez jakiś plan równoległy, tworzący całą rzeczywistość, według jej wyobrażenia. Tylko po co miała uciekać, skoro myślała że nic nie może jej zatrzymać, a zwłaszcza materia, której można się szybko pozbyć, od tak.
     
    Podniosła lewą rękę, otwierając ją, by spiralnie zaczęła się tam zbierać skroplony azot, podsycony działaniem jej magii, tworząc tam niewielką, stale rosnącą kulkę. Ochłodziło to odrobinę panującą atmosferę na tyle, by poczuła skraplające się krople spływające wzdłuż jej kręgosłupa, powodując dość nieprzyjemne dreszcze, na które nie zareagowała będąc maksymalnie skupiona. W tamtej chwili chciała wykorzystać to samo zjawisko, które wykorzystała do zniszczenia areny, lecz teraz trochę inaczej...
     
    Gdy stwierdziła że ma dość, by wykonać ruch zera absolutnego w mniejszej skali. Posłała kulkę mającą ochłodzić kamienie lodowym promieniem, by zwiększyć ich kruchość parokrotnie przez zatrzymanie w nich ruchu atomów. Wtedy mogła przystąpić do prawdziwej roboty, którą zaplanowała. Rozpostarła szeroko swe ramiona, w rękach zbierając dwa potężne ładunki powietrza na ich powierzchni, o wiele wyższym ciśnieniu niż to które ją otaczało. Klasnęła w dłonie wywołując pojedynczą falę uderzeniową, która rozniosła się dookolnie. Miała nadzieję że to zmiecie te wszystkie skały sprzed jej oczu rozwalając je w drobny pył, który następnie porwie wiatr.
  25. Nie mrugnęła, widząc szklane pociski nadlatujące z każdej strony, tak samo reagowała na otaczający ją ogień, zebrany w czterech okręgach. Nie bała się już i nie próbowała robić uniku, czy się bronić w inny sposób. Nie miała prawa czegoś się tu bać, skoro wszystko było tylko wytworem jej umysłu - przynajmniej w jej założeniu, to co mogło zrobić jej krzywdę w takim razie, jak sama nie skrzywdzi z przyczyn moralnych, a może raczej niechęci, by to zrobić. To byłoby w swojej istocie złe, zrobić to z własnej woli, a koszmarem to nie było. Przynajmniej na razie. Większość toczyło się po jej myśli, tak czy inaczej. Widziała go... Tego właśnie chciała, a dym jej to uniemożliwiał.
     
    Otaczająca ją aura urosła i pozwoliła bez żadnego ale, spróbować się dotknąć tym twardym kroplą, jednak wszystko obeszło się bez żadnego pozytywnego rezultatu... Krzem, tak jakby spalał się w jej pobliżu, zanim zdążył dolecieć do jej ciała i jego resztki, w postaci drobnego pyłu, unosiły się wyżej dzięki rozgrzanemu powietrzu wokół niej i były rozwiewane dalej przez niezależne jej wiatry. Od jej stóp rozeszła się drobna fala kolista mająca przegnać ogień wokół niej.
     
    - Nie? - spytała z głupią miną. - W rzeczywistości tak nie umiem. Nic nie umiem z tego, co zrobiła odkąd się tu pojawiła, więc jak to jest możliwe? Musi być to sen... Chciałam, by stało się właśnie tak, a nie inaczej - rzuciła wątkiem logicznym dla niej i jedynym prawdziwym. Tylko czy prawda nie mogła stać po obu stronach barykady, bo może być inna z różnych punktów widzenia? Czy jednak całość mogła być o wiele bardziej skomplikowana, niż się dziewczynie wydawało, bo nie mogła wiedzieć wszystkiego. Została tutaj sprowadzona sama i tak naprawdę nie wiedziała dlaczego. Po prostu to się stało i nie myślała więcej na ten temat, chcąc się bawić.
     
    - Patrz... - mruknęła zamykając oczy, a powietrze wokół niej zaczęło się rozgrzewać w kręgu i zwiększać swoje ciśnienie, przez co gaz zaczął falować zakrzywiając tym światło bijące od niej... Przeleciała w nim parokrotnie błyskawica, zmieniając jego barwę na opalizujący fiolet. Wydawało się w tej chwili prześwitującym ciałem stałym. Spojrzała na niego spode łba. - A teraz łap - rzuciła wykonując otwartą ręką ruch w jego kierunku czym przerwała krąg wokół siebie że jeden prosty pocisk sunął zygzakiem w jego kierunku. Zamknęła pięść kształtując głowicę pocisku na łeb smoka z otwartą paszczą pełną zębów, bo tego właśnie chciała, by rozgrzana plazma znowu na niego leciała w tak fantastycznej postaci, nadanej tylko dla kiczu i po nic więcej. Równie dobrze mogłoby go to uderzyć w formie wstęgi. Też byłoby dobrze.
×
×
  • Utwórz nowe...