Rana krwawiła. Krwawiła na czarno, a ja czułem się coraz gorzej. Coraz to ciemniejsze myśli przychodziły mi do głowy. Samobójstwo, cięcie się... Nie... Miałem już tego dość. Ostatnimi strzępkami woli postanowiłem pomyśleć. Potrzebowałem pozytywnej energii.
- Ale gdzie ja ją znajdę? - pomyślałem. Niechcący spojrzałem na piekącą ranę i czerń w mojej głowie rozszerzyła się jeszcze bardziej. Zdenerwowany obrotem sprawy, dostałem olśnienia.
- PROTONY!!! - Wrzasnąłem na całą salę. Mają one przecież ładunek dodatni. Wziąłem więc kawałek ekstremalnie niestabilnej czekolady, i z niebywałem lękiem w oczach postanowiłem wysmarować sobie... Ranę.
- Raz kozie śmierć... - pomyślałem. I wlepiłem sobie w ciało potężnego klocka z czekolady. Poczułem wielki ból. Myślałem, że to już koniec. Ale on chwilę potem odstąpił. Mój mózg robił się coraz bardziej "czysty". Kiedy już był czysty w 100 procentach, postanowiłem zniszczyć niebezpieczeństwo. Prostym zaklęciem pchnięcia ((działa ono fizycznie, nie magicznie, dlatego byłem w stanie wykonać je na tym mieczu)), wyrzuciłem go z rąk rudowłosej oponentki, i zatopiłem w bezgranicach czekolady i błota. Pozostała jeszcze jedna rzecz. Karty. Widziałem jak ich używała, ale nie byłem tego pewien. Teraz widząc, jak z asa trefl stworzyła to, co omal mnie nie zabiło, postanowiłem użyć tego, co zostawiłem sobie wcześniej. Przez cały ten czas, moc tego rosła. Przypomniał mi się ten fragment pojedynku...
Wyczarowałem strzałę jeszcze raz. Ponownie strzeliłem w niebo. Gwiazdy zaczęły świecić w sposób niemal niemożliwy do opisania. Na arenie powodu wytworzonego przez gwiazdy pola, było widać tylko biel. Użyłem znaku Oruond, by skierować potęgę gwiazd prosto na karty i cylinder Koschei. To musiało zniszczyć jej ekwipunek. Siła miliardów gwiazd, użytych w sposób magiczny musiała dać rady. Innej opcji nie było. Nagle światło zaczęło gasnąć. Wciąż było jasno, ale widziałem niezbyt zadowoloną Koschei. Jej nic prócz kilku oparzeń ((I stopnia)) nic się nie stało, lecz jej kartom na pewno, jak i cylindrowi. Korzystając z chwili, napisałem jeszcze kilka linijek kodu. Szybko zapisałem pracę, i wysłałem do Koschei telepatycznie wiadomość, gdyż byłem zbyt leniwy by poruszyć ustami i wydobyć tą minimalną ilość powietrza z przepony.
- Twój ruch o kochana miłośniczko kart!