-
Zawartość
202 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
7
Wszystko napisane przez Favri
-
Romuald zbliżał się do finałowej cadenzy. Nasycenie harmonią sięgało zenitu, a chwila była tak romantyczna że mimowolnie wpatrywał się w dziewczynę która w tej chwili jawiła mu się Muzą. Zwinnie ślizgała swój smyczek po strunach, wydobywane dźwięki łączyły się unisono z jego, tańczyły, gaworzyły, aż zabrzmiał ostatni akord i muzyka wychichła stopniowo. Romek uśmiechnął się lutrując Sashę. - To było niezwykłe - stwierdził - zupełnie jak twoja gra. No i cała ty - bąknął ciszej, niepewnie.
-
Sasha grała cudownie, wyczulone uszy partnera doceniały to z miejsca, zanim następowała jakakolwiek głębsza analiza tych wykwintnych dźwięków. Romek zagrał bogate tremolo, po czym zjechał w dół klawiatury zbuntowanym glissando, a wtedy zaczął się prawdziwy bój. Wyobrażał sobie teraz, że trzyma swoją Broń w dłoni, spluwając krwią rzuca się na kolejnego przeciwnika i siecze z dołu tak, jakby nie było nic tylko to, jakby nie było radości ani smutku, tylko determinacja. Do rozbestwionego koncertu dźwięków włączył się jakiś inny głos, wprawdzie dopasowany, bo gwałtowny i dudniący, ale jednak wtrącający się weń jak mucha w ucho. Były to walenia gdzieś z góry w podłągę i efektowny ryk barytonowego głosu sąsiada, z dykcji dało się wyłapać jakieś "Kur**a, ja pier***e znowu mi tu bębnią ci gówniarze!". Muzyka jest jednak piękna.
-
Romek pokiwał głową po czym zasiadł do pianina. Był to wysłużony instrument, ze zżółkłymi już nieco klawiszami, marki Hoffman, oprawiony w grobowy czarny kolor. Struny były nieco rozstrojone, co jednak dodawało tylko uroku utworowi, który miał zaraz zagrać. Zabrzmiały pierwsze nuty. Rysowały one niepewność i wahanie, tak jakby postać "jego" ostrożnie badała postać "jej", przy tle bladożółtego księżyca. Ta ostatnia miała być odgrywana właśnie przez skrzypce, co pianista miał nadzieję że Sasha dostrzeże i zaimprowizuje swoją partię.
-
Mistrz skrzywił się na myśl, co mogło by się stać gdyby w tej pozycji jego Broń zmieniła się w ostrze. - Mamy na to czas - powiedział poważnie wsuwając ochoczo omlet. - Z pewnością mają bogate menu - dusze zapalczywe i spokojne, wściekłe i maniakalne, męczone zgryzotami i pewne siebie; będzie czas w tym przebierać - ciągnął wyliczając na palcach - Z pewnością będą lepsze niż ryby w puszce... brr. Mam pomysł na nową kompozycję - powiedział nagle - weź skrzypce i chodź do pokoju, to ci pokażę. Nazywa się "Krwawy Księżyc"
-
Romuald poczuł że coś zaciążyło mu na kolanach. - Co przez to rozumiesz? - spytał spokojnie - Życzysz mi tylko "smacznego" (co w sumie nie jest potrzebne bo wszystko co wyjdzie spod twoich rąk jest jak zawsze smaczne) czy sugerujesz ironicznie tą nogą że nie ma nic smaczniejszego niż nasze połączenie, broni i mistrza? - A, lać na to - dodał po chwili, kładąc swoją nogę między nogami Saszy - Jeśli ja mam mieć niewygodnie to ty też będziesz miała, ha!
-
Najpierw nie było nic, ciemność, nox. Później pojawiły się jakieś zamglone obrazy, po krótszym czy dłuższym czasie, ciężko określić, wizja się wyostrzyła. Był porcelanowy, różowawy czajnik, był obrus w kwiecistym wzorze, był zegar tykający na ścianie, i ciemne drzewo uginające się pod naporem wiatru za oknem. Były też dwie postacie - stara, zsiekana zmarszczkami babunia, u której się gościliśmy, i mama, ta jedyna, przy której zawsze można czuć się bezpiecznie. Właśnie podawano do stołu. Na kolację była... ... na kolację był omlet z serem i szynką. Jego intensywny zapach przywrócił Romualda z powrotem do rzeczywistości. To był ostatni dzień - pomyślał. Ostatni przed wyruszeniem w szeroki świat. I ostatni, kiedy to mama opiekowała się mną. Jak to role się paranoidalnie odwracają: teraz to ja muszę opiekować się nią. Jeśli tylko uda mi się do niej jeszcze kiedyś wrócić... Romek rozejrzał się rozkojarzony po pokoju, natrafił wzrokiem na jakąś piękność - ach, to przecież Sasha z którą dzielił więcej niż mieszkanie. - Co to za nowość, ryby w puszce się skończyły? - zagadnął nieco zadziornie - Przez ostatni tydzień jedliśmy tylko ryby w sosie pomidorowym. Ale, szczerze ci powiem, że pasuje mi taka odmiana - powiedział zasiadając do stołu.
-
Imię: Romuald Nazwisko: Gord Wiek: 16 Charakter: chaotyczny neutralny (Rom jest generalnie tak powaloną postacią, że zdolny jest do praktycznie wszystkiego - od bohaterskiego wyciągnięcia pozostawionego w płonącym domu małego dziecka, po zabicie jego rodziców za coś dla niego cennego. Jeśli zgadniesz co zrobi za godzinę możesz wygrać loterię.) Wygląd: Kim jest: (broń czy mistrz, jeśli jest bronią dodaj wygląd): mistrz Informacje dodatkowe: Jest adeptem sztuki gry na fortepianie - tworzy ze swoją bronią (Sasza) duet, który sieje niszczycielskie nasienie podczas ich wspólnych "koncertów", gdy walczą z kolejnymi wrogami.
- 55 odpowiedzi
-
- Soul Eater
- nom
- (i 5 więcej)
-
Nemerę cała sytuacja setnie rozbawiła, pokręciła głową i poszła za generałem.
-
- Piękna zgraja nam się tworzy, zaprawdę - westchnęła Nemera - Jin-kao, ufasz temu typowi?
-
Nemera zdecydowała się jechać za generałem. Sam pejzaż miasta, ze swoim labiryntem uliczek, z ciężką fortyfikacją, z niecichnącym, rozgadanym tłumem ludzi zapierał dech w piersiach, a ciekawiło ją jak będzie prezentował się sam pałac. Poza tym chciała dobrać się do wspomnianych ksiąg medycznych, a te mogły najpewniej lokować się w skryptoriach i bibliotekach pałacowych.
-
Nemera osiodłała Calvadosa, po czym wsiadła nań i ruszyła stępem za resztą. Myślała teraz na trzeźwo o tym, co w uniesieniu chwili powiedział jej generał: "poślubię cię", postanowiła poświęcić temu błachemu rozważaniu moment. Skrzywiła się na samą myśl o takim związku, nigdy nie obrazowała sobie czegoś tak odległego. Być uzależnionym od drugiej osoby do końca życia? Ta perspektywa mierziła ją, to by była duża zmiana. A dzieci? Nie lubiła dzieci. Małe, męczące, wścibskie. Nagle przerwała potok myśli, bo coś dosłyszała. Jej koń dyszał. To nie było normalne. Mogłoby to w pierwszej kolejności wśród objawów oznaczać, że jest zmęczony albo odwodniony, co nie wchodziło w grę, bo konie były wczoraj pojone. Chyba. Postanowiła na razie pilnie go obserwować.
-
- Mam nadzieję, że nie będzie taki jak ty, bo musiałabym się znowu zakochać. Huang-Meng... Dużo się o nim słyszało. Podobno to niezdobywalna twierdza. Nigdy nie byłam w tak dużym mieście.
-
Blask wschodzącego słońca powoli znosił błogi sen. Do uzdrowicielki zaczęły wracać zmysły. Coś ją smyrało po głowie. Próbowała to strzepnąć, ale zamiast insekta natrafiła na czyjąś rękę. Czyjąś? Zaraz... Myśli powędrowały do przylegającego do łydki sztyletu, ale otworzyła oczy, i ujrzała górującego nad nią Jin-kao. Pamięć szybko jej wróciła, wywołując mieszankę konsternacji i rozmarzenia. Mimo to szybko zrzuciła z siebie koc, podciągnęła się na rękach i wstała rześko. Przeciągnęła się porządnie. - Ptaszki ćwierkają, że czas wstawać - zaśmiała się - i plotą sobie o nas, wredoty małe. Wstawaj, Jin-kao!
-
Nemera z kolei nie myślała, że będzie mieć kiedykolwiek "to" doświadczenie z facetami, zawsze inaczej sobie wyobrażała swoją ścieżkę życiową. Ale cóż, gdy gra się zaczęła trzeba było grać dalej, a summa summarum podobało jej się to doświadczenie. Nie spodziewała się tego kroku ze strony Jin-kao, ale przyjęła go z radością. Zmieniła nieznacznie pozycję, kładąc głowę na jego udach. - "To" to już jest bardzo dużo. - ziewnęła - Powinieneś stać na warcie a ja ci się tu wtryniam ze swoimi gwiazdami. Co na to księżniczka powie?
-
Nemera spojrzała na niego z dołu. Skulony przy drzewie, bez swojej niszczycielskiej broni wydawał się teraz taki bezbronny... Oczy mu się świeciły potwierdzając jakby to szczere wyznanie. Przypomniał jej się Ciel i jego szachy, to był jakby "szach". - Wiesz, jest dużo ładnego na świecie, ładne są obrazy na wystawie sztuki i ładne są te gwiazdy o tam w górze... Nie wiedziałam że się do tego zaliczam... Dziękuję. - uśmiechnęła się do niego i położyła delikatnie swoją dłoń na jego dłoni, po chwili zastanowienia wzmocniła uścisk. W pewnym momencie dopadła ją paniczna myśl "Co ty cholera wyprawiasz", "Gdzie są jakiekolwiek zimne limity jakie zwykła przyjmować" ale szybko ją odsunęła. - Ładnie musimy teraz wyglądać, mój generale.
-
- Albo poleżeć - uśmiechnięta osunęła się na ziemię, wpatrując się w nieboskłon. - Gwiazdy... Przypominają mi jak maleńkie są nasze sprawy, nasze dążenia, i jak maleńcy jesteśmy my sami, ty, ja, samozwańczy cesarz... Czym one są? Duchami naszych przodków? Ognikami? Jakimś ukrytym wzorem? Kulami gazowymi oddalonymi o miliony mil? Zasiadają tam bogowie? Powiedz mi... Próbowałeś tak kiedyś? Patrzeć w czyste niebo, zapomnieć się?
-
Nemera przemieściła się do jaskini, znalazła dogodny kącik, okryła kocem i ułożyła do snu. Ten jednak, stary drań, nie chciał przyjść. Wierciła się i przewracała z boku na bok, próbowała liczenia kolorowych koników przeskakujących przez płot, wymieniania czterech zasad leczenia ran Guy'a de Chauliac, nucenia sobie pieśni buddyjskich mnichów a potem ludowych z rodzinnych stron, przygarnięcia pobliskiego kamienia jako przytulanki i nazwania go Boulder, wsłuchiwania się w symfonię świerszczy, ale wszystko to spełzło na niczym. Zrezygnowana wstała i wyszła na zewnątrz. Może przynajmniej sobie pogada. Jin-kao zastała nieopodal, opartego o drzewo. - Można? - przysiadła się koło niego.
-
- Przyjemności wam nie odbiorę, w końcu na frasunek dobry trunek. Ale z kolei dla wątroby szykujcie groby. - powiedziała i przekierowała skupienie na syczącego węża
-
- Tfu - splunęła Nemera patrząc na bukłaki - Trucizna.
-
Ogień, wywoływany tarciem krzesiwa o krzemień dość szybko zajął hubkę a potem ułożone na stos drewno. Kamień umieszczony w ognisku rozgrzewał się. - Jak będzie potrzeba to i nogi przyszyję - odparła z uśmiechem Nemera. Zdawało jej się, że generał mówił coś o niej. Nie byłoby w tym nic szczególnego, zazwyczaj ignorowała zdanie innych na swój temat, gdyby nie to, że był to właśnie Jin-kao, który... Cóż, interesował ją.
-
((Kroić ludzi a kroić sałatkę jeden bies )) - Kamień, kamień, musi tu być jakiś - zamruczała i zagłębiła się we własne poszukiwania. - Co? A... Będzie wybornie. To chyba cielęcina - zwróciła się do Ciela gdy już przytachała jakiś kamień z jaskini. Wyjęła z juków olej i czekała, aż ognisko się rozpali.
-
Nemera zsiadła z konia i zakrzątała się koło księżniczki. Rozmowa o pochodzeniu i przeszłości, mimo że nie brała w niej udziału, bądź co bądź dała jej możliwość zdystansowania się od własnych spraw i dalekosiężnych myśli. - Dawaj ją tu - powiedziała do Ciela który sterczał nieopodal z garnkiem wody, i wskazała na formujący się stelaż z patyków. - Co tym razem ma księżniczka w swoim menu? - zapytała.
-
Koń którego dosiadała uzdrowicielka skubał spokojnie kępki polnej, soczyście zielonej trawy, czyli tego co dla czterokopytnego najlepsze. Zielonka taka obfituje w duże ilości łatwo przyswajalnego białka, składniki mineralne, witaminy oraz fruktany. Nemera pogłaskała konia po pysku. - Calvados, - zdecydowała się w końcu nazwać swojego konia, był to ostatecznie kolejny towarzysz podróży - wpadłeś na ciekawe znalezisko - powiedziała schylając się po rosnące wokół jego pyska rośliny. Był tam chaber bławatek, babka szerokolistna, a nawet niezwykle rzadkie Polemonium, czyli wielosił. Ścięła tego trochę i schowała do torby. Wdrapała się na konia i powędrowała wzrokiem za kierunkiem wskazanym przez generała.
-
Nemera rozpoznała znak - widziała takie na ciałach najeźdźców, którzy splądrowali jej klasztor, była to ostatecznie hołota różnie dobranych ludzi. - Czarna przeszłość? - zagadnęła wskazując palcem na znak - Boli?
-
Nemera dmuchała na parującą ze swej miski strawę i powoli jadła. W międzyczasie przyglądała się mrówkom wspinającym się po pobliskim drzewie. Co chwilę rzucała także okiem na Ciela, zastanawiając się o jakim znaku mówił.