Sweet Apple Acres, Ponnyville, godz. 5.50
Rozpoczęłam dzień jak co dzień. Wstałam z mojego ciepłego wyrka, w którym calusieńką noc smacznie drzemałam. Spojrzałam na mój budzik i stwierdziłam, że spóźniłam się o 20 minut. Babcia zazwyczaj była już na nogach o 5.30, by przygotować śniadanie, a ja powinnam jej pomóc. Dosyć późno poszłam wczoraj spać, gdyż ubiegłego wieczoru rywalizowałam z RD w piciu cydru. Ledwo doczołgałam się na farmę.
Gdy zeszłam na dół, brateł razem z babcią zdążyli już wszystko przygotować do wspólnego posiłku, które było przepyszne. Mowa oczywiście o owsiance, za którą strasznie przepadam. Siedząc i pochłaniając kolejne łyżki wyładowane ową pysznością, zastanawiałam się jakby tu wynagrodzić "głowie rodziny" dzisiejsze zaspanie. Pomyślę nad tym podczas pracy przy sadzie.
Sweet Apple Acres, Ponyville, godz. 12.40
Podczas przenoszenia jabłek do stodoły, zaczepiła mnie Lyra, która poprosiła mnie o 10 sztuk naszych wspaniałych owoców. Zapytałam więc ją, czy przypadkiem nie chodzi jej o kilogramy. Odparła, że Bon Bon ponoć kazała jej tylko tyle kupić. Wyglądała na niepewną, jakby nie była dostatecznie przekonana o wiarygodności swoich słów.
Zapłaciła mi wpychając w kopytko wymaganą kwotę, zabrała szybkim ruchem siatkę i pognała z powrotem do miasteczka. Ciekawe po co jej było tak mało jabłek. Czyżby do jedzenia, a może do placka?