Skocz do zawartości

PrinceKeith

Brony
  • Zawartość

    1481
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    6

Posty napisane przez PrinceKeith

  1. Smuga jest super. I racją jakby udostępnili na IEM to by było całkiem spoko. Jak szukałam w necie to tak na polskim rynku to na razie tylko Origin kupisz. Ale w sumie 150 żyła to nie jest tak drogo. O dwie dychy więcej od wiedźmina. Mam nadzieję, że na Smudze się nie zawiodę. No i módlmy się o to, że jak dużo osób kupi przedpremierowe to Blizzard nie powie "A kij z tym, zrobimy jakkolwiek oni i tak zamówili to już nie odwrócą". Bo szczerze to by było chamskie.

    • +1 1
  2. Ją, cóż... Zapewne kupie sobie przedpremierowo. Skórka do Trupiej Wdowy to jednak coś. Aczkolwiek zastanawiam się nad kupnem edycji specjalnej. Chociaż szczerze, bardzo mnie do tego nie ciągnie i raczej kupie po prostu rozszerzoną. Gdyby była tam figurka Smugi to bym od razu brała. Ale jak tam jest Żołnierz to wiecie no. Smutek. Jak na razie moją faworytką jest Smuga i eventuo Łaska. :untz:

  3. [Jennefer]
    Siedziała na kanapie nad lubkiem kawy, oglądając coś w telewizji. Para z gorącego napoju stykała sję z jej twarzą skraplając się. Tak na prawdę nie było to nic ciekawego, zwykły, durny serial o zakazanej miłości czy czymś równie 
    podobnym. Ludzi to kręciło ale ona nie rozumiała tego fenomenu. Zwykłe osoby jakieś uczucie które jest zakazane bo cośtam. Na pewno kogoś by to kupiło ale nie ją. Przecież to było iście nielogiczne. W życiu nic takiego normalnie by się nie przydażyło. Tak myślała. Ale przecież ona nic nie czuła. Była tylko maszyną do zabijania i tworzenia paniki. Nic innego się dla niej nie liczyło. Nie byłaby w stanie pokochać ani dziewczyny ani chłopaka. Po prostu nie zrobiła by tego. 
    Zabijała z zimną krwią. Nie 
    miała wyrzutów sumienia, nie 
    zastanawiała się nad tym. Nigdy się nie zastanawiała. Po 
    prostu robiła to czego nauczył ją ojciec. Zabijała, kryła się i znów zabijała. Nie brzydził ją widok krwi. Z początku był jej obojętny ale potem polubiła go. Zgasiła telewizor. Miała dość oglądania tych bzdet totalnych. Coś zaczęło szeptać jej w głowie. Zaczęło stwarzać pomysły których nie chciała realizować. Były po prostu chore. Wiedziała, że to "Ona" odzywa się upominając się o swój czas na zapanowanie. Nie chciała tego ale wiedziała, że długo nie wytrzyma. Na jej twarzy pojawił się widoczny grymas jednak po chwili znikł zmieniając się w mianiakalny uśmiech. W jej głowie znajdowało się kłębowisko myśli ale drugiej jej. Pierwsza nie wytrzymała pod natokiem myśli tej drugiej. Cóż, jej strata. Tylko jej. Bo po co cały czas udawać oschłą i tajemniczą. Po nic! Lepiej graniczyć ze śmiercią na każdym kroku i powodować straszną panikę. Taka teraz była. Taka się stała upadając pod krwotokiem słów drugiej siebie. Ale może wyjdzie jej to na dobre? Otworzyła szufladę w poszukiwaniu zapalniczki i petard hukowych. Pierwszy charakter chciał ją powstrzymać, ale nie mógł. Jennefer szybko zgarnęła kilka petard i zapalniczkę po czym wyszła. Z początku udawała spokojną. Z początku. Po chwili wyjęła jedną z petard i zaplniczkę. Podpaliła nitkę petardy i rzuciła prosto w nogi tłumu. Rozległ się okropny chuk. Ludzie zaczęli panikować. Ale ona zaśmiała się tylko z lekka psychicznie, pod nosem i poszła dalej trzymając ręce w kieszeniach. Nic nie wskazywało na to, że to ona spowodowała huk. A jednak. No może po za tym maniaklnym uśmiechem na twarzy. Ale kto go spostrzegł? W sumie nikt. Ich strata, jej zysk. W sumie gdyby ją nakryto to mogłaby trafić do więzienia. Ale co tam. Dla drugiej "niej" się to nie liczyło.

    [Cirilla]
    Po kilku godzinach pracy zaczęła wracać do domu. Zarobiła parę groszy, dokładnie tyle ile potrzeba jej było do szczęścia. Po drodze wstąpiła do jakiegoś baru po obiad. Tak dokładnie naleśnika z śmietaną, truskawkami i czekoladą... Siedziała teraz na ławce i jadła swój obiad. Patrzyła na szyldy sklepów dookoła. Polska była całkiem ładnym miejscem pełnym ruchu... Ogólnie spokojnym... Jedyne co przytłaczało teraz Ciri było to, że jej życie bardzo się zmieniło. Miała teraz, mieszkanie, pracę w jednym miejscu. Kiedyś było inaczej. Pamiętała czasy gdy mieszkała w Equestri... Nie miała domu. Cały czas podróżowała a jej pracą było zabijanie potworów. Zwykle dostawała potem od burmistrza trochę bitów za tę brudną robotę. Trafiały się różne rzeczy patykowilki, diabły, manticory, kokotrisy, chydry i inne tego tupu dziwactwa z którymi ni wszyscy mogli sobie poradzić. Pamiętała walkę dwoma ostrzami. Żelaznym bądź srebrnym. Każdy potwór reaguje przecież na inny metal. Miała je jeszcze w mieszkaniu. Schowane w szafie... Gdzieś głęboko. Wyjmowała je tylko czasami na ćwiczenia szermiercze. Nigdy nie wiadomo, czy Equestria nie wróci na kolejny dzień. Lub czy może ten świat nie będzie potrzebował zabójczyni potworów. Nikt tego nie wiedział. Nikt, może tylko ci którzy "potrafili" wróżyć. Ale nikt nie wie czy oni tak na prawdę nie zmyślają. Takie zdanie o wróżbitach miała Ciri. Uważała, że mogą kłamać. Myślą, że jak usiądą w cygańskim ubraniu przed kulą to wszyscy uwierzą? Widocznie nie wszyscy. Na pewno nie ona. Była na to zbyt rycerska. W sumie nie nalerzała do gwardi ale nosiła zbroję przez co kilka razy ją pomylono. Nie była gwardzistką. Była zabójcą potworów. Czymś takim jak "Wiedźmin", wymyślona profesja polskiego pisarza. W sumie mogłaby nazwać siebie Wiedźminką. Była do nich podobna. Nie mieszkała w jednym miejscu, cały czas gdzieś wędrowała. Biegła za szeptem wiatru i brzdękiem pieniędzy jak to mówiły niwktóre kuce. I choć nie przeszła szkoleń ani mutacji umiała wiele. Na prawdę wiele. W zabijaniu potworów była mistrzem. Wędrowała, zabijała, zarabiała. Taki był ciąg wydarzeń. Po drodze zdażył się romans ale na krótko. Tylko na czas pobytu w miasteczku. Pamiętała to, była w tedy w Fillydephi. Miasto niezwykle jej się podobało. Nawet bardziej niż Canterlot. Poznała ogiera imieniem Hio. Był jednorożcem. Szarym jednorożcem o niezwykle fikuśnie ułorzonwj grzywie. Lubiła go. Nie gadał od rzeczy i lubił się napić porządnego cydru. Takich ogierów lubiła. Był ktoś kto nadal był bliski jej sercu. Pewien Bard z którym często się spotykała w miastach. On też wędrował. Bell... Pamiętała jego czułe spojrzenie, białą sierść i grzywę niczym płatek śniegu. I te szafirowe ślepia, przepełnione nadzieją i inspiracją. Jego znała najdłurzej. I choć nie mówił, bo nie lubił tego zbytnio robić to dobrze się dogadywali. Czasami nawet. Coś powiedział...

  4. [Jennefer] 
    Wracała nieco zdenerwowana z zakupów. Czemu zdenerwowana? Ta... Płyn do soczewek zdrożał. Tylko tego jej brakowało. Tabletki które kupiła na katar były całkiem tanie, nie kupiła jakiś super wymyślnych. Po prostu chciała się wyleczyć.

    -Jak ceny płynu do soczewek będą tak rosły to niedługo przestanę je nosić.-Wymamrotała pod nosem. Włorzyła ręce do kieszeni. Poczuła w nich kształt dwóch całkiem znajomych przedmiotów. Wiedziała co miała w schowku. A raczej ta druga część niej wiedziała. Niewielki walec ze sznórkiem... Ale nie teraz. Teraz nie mogła pozwolić opanować się przez szaleństwo drugiej strony. Nie na ulicy... Wyjęła z kieszeni drugi przedmiot o nieco innym kształcie. Zapalniczkę... Rzuciła nią o ziemię a ta rozbiła się na kawałki uwalniając gaz. Jennefer zaczęła biec. Teraz jej drugi charakter nie mógł nic zrobić. Bo jak? Jednak słyszała w swojej głowie szepty drugiej siebie. Z jednej strony dziewczyna była zadowolona, że zniszczyła zapalniczkę ale część jej mówiła, że zrobiła źle. Próbowała nie zwracać na to uwagi ale nie mogła. To ją przerastało. Dobrze, że była blisko swojego domu. Wbiegła do niego i zamknęła drzwi. Dyszała... Była zmęczona biegiem. Zaśmiała się.

    -To wszystko jest takie głupie...-Wymamrotała i jeszcze raz się zaśmiała.

  5. [Jennefer]
    Słońce zaczęło lizać bladą cerę czrnowłosej dziewczyny. Mimo tego ona spała, choć nie spokojnie to jednak jakoś. Po kilku minutach jednak lekko otworzyła swoje ślepia. Ziewnęła przeciągając się. Wygrzebała się z pod miękkiej kołdry. Kichnęła, katar dokuczał jej od jakiegoś czasu. "Przydałoby się iść do apteki kupić coś na to kiechanie..."  pomyślała. Przetarła lewe oko. Podeszła do lustra by przeczesać swoje kruczoczrne włosy. Gdy tylko ujrzała swoje odbicie uderzyła pięścią w ścianę obok lustra. Zabolało. Ale nic nie powiedziała. Ale co ją tak zdenerwowało? Oczy, kolor jej oczu. Tak bardzo pirzypominał jej kolor oczu matki. Tej nic niepotrafiącej, słabej kobiecie. Jennefer znienawidziła ją zaraz potym jak zginął ojciec. Sięgnęła po pudełko z soczewkami lerzące na półce obok. Sięgając je upadła jej buteleczka z płynem do soczewek. Podniosła je i odłorzyła na miejce ale nic tam już nie było. "Super, czyli płyn do soczewek też trzeba kupić" pomyślała. Załorzyła soczewki i przeczesała włosy złamaną szczotką. Odeszła od lustra i ubrała się. Zabrała swoją torebkę w odcieniu jasnego pomarańczu i wyszła na zwenątrz. Padało więc założyła kaptór. Zaczęła iść w stronę optyka.

     

    [Cirilla]
    Wstała i zjadła śniadanie. Postanowiła wyjść na miasto by zarobić parę groszy. W końcu z czego miała zarabiać jak nie z głosu? Tu raczej nie było potworów. Bo zabijanie ich stanowiło jej głwny dobytek w Equetrii. Ale nie tu. Tu żyło się inaczej. Miałeś ręcę, nogi. I inne tego typu rzeczy. Choć życie różniło się powłoką to niekiedy dawało jej w kość. Po prostu denerwowało. Zabrała swój kapelusik i wyszła na miasto by dotrzeć do miejsca w którym stała. Gdy tam dotarła połorzyła kapelusz na ziemi, rozgrzała się i zaczęła śpiewać delikatną melodię piosenki "Soleil".

  6. Imię i nazwisko:

    Jennefer Hunt

     

    Wiek:

    Nieokreślony, w żółtych papierach 21.

     

    Płeć:

    Kobieta.

     

    Rodzaj:

    Prawdziwy Człowiek.

     

    Wygląd:

    Wysoka dziewczyna o figurze typowej "klepsydry". Blada skóra, chłodne spojrzenie. Twarz owalna, oczy niebieskie choć na co dzień nosi fioletowe soczewki. Włosy długie, proste koloru kruczoczarnego, sięgające jej za łopatki. Właśnie z ich powodu czasem nazywają ją krukiem. Usta w odcieniu jasnego różu pomieszanego z brązem. Zwykle nosi białą koszulę z krótki rękawami. Czarna bluza i spodnie w tym samym kolorze. Naszyjnik z ukrytą porcją trucizny.

     

    Zawód:

    Płatny zabójca.

     

    Cechy charakteru:

    Osła, pesymistka, nie uśmiecha się i z lekka psychopatka. Choć czy zawsze jest taka? W końcu niedawno dopadło ją rozdwojenie jaźni nad którym nie panuje...

     

    Historia:

    Urodziła się w Peru. To tutaj dorastała i uczyła się tego, co najważniejsze. ,,Wojna, dziecko, wojna to szansa na życie!" ~ ojciec zawsze wpajał jej do głowy, że człowiek rodzi się po to, by walczyć. Że życie nie jest za darmo, trzeba za nie płacić. Choćby samą śmiercią. A Jennefer uparcie w to wszystko wierzyła. Ufała ojcu bardziej niż samej sobie i zawsze brała z niego przykład. Matki nie miała. Zginęła przy porodzie, ale Jennefer nie ubolewała nad jej śmiercią. Nigdy nie interesowało jej to, jaka była, jak wyglądała. Była ślepo zapatrzona w ojca, a tematu matki, z jakichś tylko jej znanych powodów, nigdy nie poruszała. Uśmiech na jej twarzy zjawiał się rzadko, ale najczęściej tylko wtedy, gdy miała szansę coś unicestwić. Jakiekolwiek żywe stworzenie. To przepełniało ją okrutną satysfakcją. Często łapała jakieś polne myszy, jaszczurki, czy węże, by móc rozcinać je, tarmosić, robić wszystko, co przyniosłoby im jak najwięcej cierpienia. Często, gdy ojciec wracał z wojny, Jennefer siadała na jego kolanach, cała umorusana krwią. Zawsze była chwalona za mordy, których dokonała. Ojciec uważał, że to całkiem dobry trening, że w przyszłości będzie wielką wojowniczką. 
    Pewnego dnia ojciec Jennnefer nie wracał. Spóźniał się już dobre parę godzin i dziewczyna zaczęła się niepokoić. Miała przecież pokazać mu niespodziankę... Wprawdzie schwytanie ptaka to nie lada wyzwanie. Co dopiero jego zamordowanie, własnymi rękami! Jednak ojciec się nie zjawiał. Na drugi dzień dowiedziała się, że to już koniec. Ojciec zmarł na wojnie. Była sama. Jennefer po raz pierwszy w życiu płakała. Przychodziła na grób ojca codziennie, i codziennie przynosiła mu swoje nowe zdobycze (martwe jaszczurki, myszy, nawet z ptakami szło jej coraz lepiej). Jednak nigdy już nie było tak samo, jak kiedyś. Już nie mogła siadać na ojcowskich kolanach, pytając co nowego na wojnie i chwaląc się swoimi osiągnięciami. Tym razem była naprawdę sama. Wyjechała, by móc o tym wszystkim zapomnieć... Wkrótce nastały dziwne czasy. Kucyki zapanowały światem. Jennefer zbytnio nad tym nierozpaczania, raczej podobało jej się to. Jednak uważa, że bycie człowiekiem jest leprze. Po ponownej przemianie w człowieka szybko odnalazła swoją rolę w społeczeństwie.

     

    Zdolności: Używanie ostrych przedmiotów, ukrywanie się, skradanie.

     

    Słabe strony: Czasami nie może opanować...

     

    Preferowana grupa:

    Żadna, woli się trzymać sama.

     

    Postać:

    Pierwszoplanowa

    ***

    Imię i nazwisko:
    Snow Ginger (kucyk), Cirilla Notheworty (człowiek).

     

    Wiek:
    Nieznany, w dowodzie osobistym 22 lata.

     

    Płeć:
    Kobieta.

     

    Rodzaj:
    Kucyk zmieniony w człowieka.


     

    Wygląd:
    Ginger stała się całkiem wysoką dziewczyną o jasnej cerze. Jej sylwetki nie można nazwać "wieszakiem" bądź "kościotrupem". To typowa "klepsydra" wąskie ramiona, szerokie zaokrąglone biodra. Jej ślepia mają odcień ciemnej pistacji, ma lekko zadarty nosek i usta w kolorze jasnego różu. Bląd włosy sięgają jej za łopatki i są splecione w dwa warkocze. Zwykle ubiera białą koszulę o szerokich rękawach, spiętą brązowym pasem. Rękawiczki ze skóry w odcieniu takim co pas. Ciemnobrązowe spodnie bez kieszeni. Czarne bojówki. A na szyi naszyjnik z wilkiem. O to nasza Ginger.

     

    Zawód:

    Uliczna Śpiewaczka

     

    Cechy charakteru:
    Tajemnicza, odważna, hojna.

     

    Krótka Historia:
    Urodziła się w lesie Everfree, i mieszkała tam gdyż jej rodzinę nie było stać na ziemię w Ponyville czy Fillydelphi. Od zawsze musiała walczyć o to by przetrwać. Gdy dorosła stało się to jej pracą. Podróżowała po Equestri i zabijała potwory. Pewnego dnia obudziła się w dziwnym miejscu. Wyglądała dziwnie. Była człowiekiem? Wrótce zaczęła normalnie funkcjonować. No, prawie normalnie. Zwykle włóczyła się gdzieś. Postanowiła pokazać swój głos. Jako iż nie miała jako takiej pracy w Equestrii, postanowiła że tu zarobi na śpiewaniu. Zwykle można ją spotkać śpiewającą na ulicy.

     

    Zdolności:
    Śpiew, szermierka.

     

    Słabe strony:

    Nie kontroluje się gdy koś wytyka jej to, że jest kucem. Zaczyna płakać lub atakuje.

     

     

     

    Preferowana grupa:

    Equestria

     

    Postać:
    Pierwszoplanowa.

  7.      Czas ruszył. Klacz wykonała wszystkie czynności które chciała zanim przeciwniczka zatrzymała czas.  Płynnym ruchem odskoczyła w tył. Przymknęła swe kocie ślepia. Nie musiała patrzyć na nic. Sam umysł mógł wystarczyć jej całkowicie. Wystarczyły jej zaklęcia działające na wszystkich dookoła. Nie musiała widzieć, słuch wystarczyłby. Na ślepo nakreśliła krąg kopytem na ziemi. Wiedziała jakiego zaklęcie ma użyć. Skupiła się. Wiedziała, że z duchem latającym gdzie chce, daleko nie zajdzie. Musiał stać w miejscu. Być w niej. Nightmare czuła go wyraźnie. Uśmiechnęła się pod nosem. Po chwili zaśmiała się cicho.

    -Ciekawe co zrobisz gdy ci wzrok zabiorę, ciemność będziesz widzieć moja droga!-krzyknęła po czym skupiła magię z duchem. Krąg zaczął świecić. Z początku słabiej, potem mocniej. Zaklęcie miało działać na wszystko co było dookoła niej, coś mogło być ale nie być, zaklęcie i tak go dosięgało. Przeciwniczka miała widzieć ciemność. Nie widzieć dosłownie nic, granat. Nocne niebo i Nightmare Moon w postaci jasnego cienia. Klacz odsunęła się czekając na wynik jej pracy.

    -Witaj w koszmarze moja droga.-rzekła sarkastycznie po czym zaśmiała się złowieszczo.

  8. -Oh, nie wiesz? Pozwól, że rozjaśnię Ci umysł.-powiedziała klacz uśmiechając się pod nosem. Nagle jej sierść poczęła odpadać drobnymi szczątkami od jej ciała. Podczas lotu zmieniała swą barwę  i spalała się z jasnym dymem otaczającym klacz niczym zawiła, aksamitna wstążka. Coraz więcej świetlistych wstęg otaczały klacz. Jej sierść doszczętnie się spaliła. Po chwili na jej skórze poczęły pojawiać się pęknięcia. Gdy pokryły ją całą,  grzywa nietoperzejalicorn zaczęła płonąć niszcząc się doszczętnie z ciałem. Po tym wydarzeniu po strachliwym nietoperzu nie było śladu. Przed Anastazją stała teraz wysoka alicorn o zwęglonej sierści. Miała turkusowe kocie oczy, jej grzywa nie była podobna do innych. Nie była włosiem a niebieską materią stworzoną z magii. Gdzieniegdzie posiadały białe przebłyski, wyglądało to jak nocne niebo pełny drobnych migoczących gwiazd.

    -Nadal nie poznajesz? Czy nigdy nie słyszałaś mienia Nightmare Moon? Oh, głupiutka kotko powinnaś uważać na zaklęcia jakie rzucasz, nie zawsze pójdą po twojej myśli.-powiedziała po czym zaśmiała się złowieszczo. Jej śmiech niósł się echem po całej arenie.

                    Jednym machnięciem rogu klacz stworzyła kosę z czystej magii. Gdyż księżycowa klacz była nieśmiertelna. Lecz nie w ten sposób jaki sobie wyobrażasz. Nightmare jest nie do pokonania do puki magia jej nie opuści. Dlaczego klacz chciała użyć takiej broni? Nie miała całkowitej pewności czy kotka też nie jest nieśmiertelna. Zaczęła nacierać na kotkę ze wszystkich stron manewrując to w tą to w tamtą. Chciała ją w jakiś sposób zranić. Ataki stawały się coraz silniejsze aż klacz zadała ostateczny, najmocniejszy cios w bok.

  9.    Pnącza zblirzały się do Rin niezwykle szybko. Ukojona dzwiękami liry rozbrzmiewającymi jedynie w bańce klacz nie zauważyła ich. Nie wiedziała też, że mogą one przeniknąć przez bańkę.

       Pnącza szynko oplotły Rin która teraz zaczęła się szarpać. Niestety... Nie była w stanie się wydostać. Nagle coś błysnęło. Kiedy światło znikło klacz leżała na ziemi. Tyle, że nie wyglądała tak samo.

       Na ziemi leżała teraz biała klacz... Nietoperzy alicorn... Miała długą, błękitną grzywę spiętą różowym kamienien szlachetnym w kształcie sześcioramiennej gwiazdy. Czy to był element magii? Prwadopodobnie. Końcówka rogu i nietoperzych skrzydeł klaczy była zabarwiona na jasny pomarańcz. Zaś jej znaczek przedstawiał trzy niebieskie kryształy w kształcie nietoperzy.

       Tylko jak to się stało? Sama nie jestem do końca pewna. Zaklęcie Anastazji chyba dało inny skutek. Nadało Rin nowe wcielenie... Nową historię... Przez chwilę mogło się wydawać, że klacz nie żyje. Anastazja mogła się cieszyć, ale czy na pewno?

       Po chwili jednak alicorn otworzyła swe ślepia. Miała ona wrzecionowate źrenice i pomarańczową tęczówkę.

    -Gdzie ja jestem?-Zapytała klacz rozglądając się dookoła. Kiedy zauważyła Anastazję skuliła się.

    -Kim ty jesteś?-Spytała. Alicorn widocznie się bała. Nie wiedziała dlaczego się tu znalazła oraz kim jest. Była zagubiona. Nie wiedziała co zrobić.

    -Nie rób mi krzywdy.Powiedziała drżącym głosem. Stała skulona. Oczy miała zakryte kopytami.

       Nagle stało się coś dziwnego. Krzyształ we włosach klaczy zaczął świecić i drgać. Nagle z nikąt pojawiły się tęczowe kryształy w takim samym kształcie co te za znaczka. Poleciałyone w stronę Anastazji chcąc wyrządzić jej szkody zdrowotne. Alicorn nie chciała na to patrzeć dlatego nadal trzymała kopyta przed oczami.

    -Naprawdę przepraszam...-Tylko to udało jej się z siebie wydusić.

  10.   Rin wpatrywała się we wszystko do okoła. Nie, nnie, nie. Przecież chciała zniszczyć wizję. Czemu nie mogła? Spoglądała na obrazy. Coś jej tu nie pasowało tylko, co? Nagle poczuła okropny ból serca. Uczucie, że jest okropna. Że kogoś zabiła. Ale to nie była prawda. Przecież nikogo nie zabiła. Znowu spojrzała na obrazy. To Anastazja je zmieniała. Nie tak nie mogło być.
      Wzleciała w górę. Szybko ustaliła plan w swej głowie. Nadal czuła ból ale musiała wytrzymać.
    -Aaa...-Wokalizowało przez chwile po czym w jej kopycie pojawiła się srebrna saksa. Stworzona z jej emocji. Jej smutku, radości i jej gniewu. Niczym strzała poleciała w stroną przeciwniczki. Poczęła manewrować nią jak w tedy gdy poznała Aversa. Sztylet latał w tą i z powrotem lewitowany magią. W reście Rin zadała ostatni cios prosto w ramię.
      Nie obserwowała tego co się działo dalej. W jednej chwili otoczyły ją pasma magii które utworzyły srebrną bańkę chroniącą alicorna przed fałszywymi emocjami. W bańce było spokojnie. Rin mogła normalnie funkcjonować. Posiadać prawdziwe wspomnienia. 
      Nagle coś się stało. Ze wsząt pojawiły się błyskawice. Błyskawice stworzone przez złe emocje Rin. Dosięgały wszystkiego. Wiły się i wydłużały. Ale Rin była bezpieczna. W swojej radości i dumie przeistoczonej w tę magiczną bańkę.

  11. Wszystko dookoła wydawało się rozmazane. A może to przez łzy. Srebrne nic nie znaczące kropelki płynu płynącego z naszych oczy. Przetarłam oczy. Teraz widziałam o wiele lepiej.

    Pierwszy obraz jaki się ukazał był obrazem śmierci mojego brata, Lena. Byłam tam ja i on. Walczyliśmy z patykowilkami. Miałam zaledwie dziesięć lat. Odpychaliśmy ataki z wszystkich stron. W końcu Len krzyknął, że mam uciekać. Powtórzył to jeszcze raz. Pobiegłam. Biegłam w płaczu. Po chwili Len został rozszarpany przez zwierzęta. Poświęcił się. Poświęcił się dla mnie. Czemu? Już nigdy się nie dowiem.

    Druga wizja była śmiercią Aversa. Mojego mentora, drugiego ojca. Siedziałam wraz z nim na ganku naszego niewielkiego domku w lesie. Siedzieliśmy uśmiechnięci. Pełni szczęścia. Miałam już coś około dwudziestki piątki. Nagle on zaczął się dusić. Kasłał. Nic nie mogłam poradzić. Zmarł.

    Po moich policzkach znów popłynęły łzy. Stratę mojego mentora bardzo boleśnie odczuwałam. Był osobą która mnie wychowała. Kimś kto był dla mnie ważny. To on wszytkiego mnie nauczył.

    Zaraz miał się pokazać trzeci obraz. Śmierć Ronana. Na to nie chciałam patrzeć. Odwróciłam się dobrze wiedziałam co się stanie. Walczyliśmy z wielką niedźwiedzicą. On i ja. Dwie szable w locie. Mnóstwo krwi. Mimo tego nie mogliśmy jej pokonać. Ogier krzyknął, że ją odciągnie a ja mam ją zapieczętować. Mówił takim tonem jakby nie chciał słyszeć zaprzeczeń. Uniosłam księgę, skupiłam się. Nie zwracałam na niego uwagi. W tej chwili niedźwiedzica machnęła łapą w stronę jednorożca. Ten upadł. Czytając słowa zaklęcia nie zauważyłam tego. Nagle rozbłysło światło. Wielkiej niedźwiedzicy nie było. Ale on leżał zakrwawiony na ziemi. Podeszłam do niego. Ostatnie co powiedział to, że jego matka się mną zaopiekuje a ja mam nie płakać. Potem umarł. Nie płakać? Ale jak? Łzy do oczu cisnęły mi się litrami. Poświęcił się dla mnie, dla innych.

    Wizja była w połowie. Ja nadal stałam odwrócona. Nagle zawiało. Podniosłam głowę. Przed sobą ujrzałam mojego ukochanego. To na pewno halucynacja, pomyślałam. Potem usłyszałam jego głos. Przeżyj dla mnie, bądź tą samą dumną Rin co wcześniej, mówił. Otarłam łzy. Nie byłam pewna czy to był Ronan oraz czy Anastazja też to słyszała. Te słowa pomogły. Poczułam w sobie moc. Wyprostowałam się. Moją głowę przeszyła myśl. Nie pozwolę by patrzyła dalej. Wypowiedziałam zaklęcie mające zniszczyć wizję. Ale nie celowałam tam gdzie mówił mi umysł. Celowałam tam gdzie umysł mówił, że jej nie ma.

    Odleciałam na koniec areny. Mój ruch był płynny niczym cień. Nagle zauważyłam, że z jednego z juków coś wystaję. Wyjęłam to. To był żółty szal który otrzymałam od Ronana na Wigilię Serdeczności. Założyłam go. Zawsze go lubiłam. Był taki ciepły, miękki i przypominał o nim. Na końcu wisiała karteczka. Ale kto ją tam przyczepił. Pisało tam "Nie zapomnij o nim ~ Rose".

     Rose, Rose Lynch. Matka Ronana, osoba która opiekowała się mną przez długi czas. Po tych wszystkich tragicznych wydarzeniach popadłam w depresję. Ona obiecała mu, że jeśli coś mu się stanie to się mną zaopiekuje. I tak zrobiła. Traktowała mnie jak córkę. Prawie nią byłam. Miałam poślubić jednorożca za dwa miesiące. Nadal miałam obrączkę na rogu. Dzięki niej przeżyłam. Kiedy pięć miesięcy po prostu leżałam na łóżku w pokoju ogiera  w płaszczu maskującym i wtulona w szal otrzymany od ukochanego, ona do mnie przychodziła. Karmiła mnie, mówiła do mnie choć nie uzyskiwała odpowiedzi. Dopiero po dłuższym czasie zaczęłam się do niej uśmiechać. Powoli wracałam do normy. Coraz więcej mówiłam choć opornie. W końcu nawet wstałam. Nadal z nią mieszkałam. Potem moje zmysły wracały do normy. Choć nadal często płakałam to znów zaczęłam ścigać wrogów księżniczki a nawet polowałam. Rose nadal się mną opiekowała. Wiedziała, że jest mi ciężko.

    Ostatni raz widziałam ją przed wejściem na arenę. Walka miała mnie odprężyć. Często walczyłam. Głównie w imię księżniczki Luny i Celestii. Zanim weszłam na arenę ona uśmiechała się tak miło. Przytuliła mnie i powiedziałam bym się nie dała, bym wróciła do domu, bym czerpała radość z moich umiejętności. Na koniec nazwała mnie swoją córką. Pomachała mi, a ja weszłam na arenę. 

    Uśmiechnęłam się. Choć Ronan fizycznie tu nie było to duchowo zawsze za mną podążał.

  12. Imię:
    Cirilla lub poprostu Ciri.

    Wiek:
    14 chłodnych zim

    Rasa:
    KucykNietoperz

    Wygląd:
    http://t1.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcQZBWjyOFgDAsIkvlb6O1_-Fd3O7JglzgisSuUiERtZzvVaK1jvMg

    Klasa:
    Dragon

    Ekwipunek:
    Płaszcz maskujący
    2x Mikstura regeneracji~przywraca 100 HP
    Śpiwór
    Ciastka na drogę

    PanceRZ:
    Lekki panceRZ z metalu zasłaniający ją od klatki piersiowej do ud. Jest dość mocny choć wykonanie nie jest rewelacyjne.

    Broń:
    ~Łuk~3x tuzin strzał
    ~2x nóż do rzucania

    Historia:
    Ta tutaj zapadła na ciężką amnezję. Jednak pamięta miniony tydzień.
    ~Obudziłam się nagle. Leżałam w łóżku. Coś było nie tak. Ale spanie w łóżku było normalne. Po chwili do pokoju wszedł jakiś podmieniec. Nie pamiętałam czemu tu jestem dlaczego on tu jest, a najważniejsze kim jestem i jak się nazywam. Po chwili przybysz przedstawił mi się jako Black. Opowiedział mi jak mnie znalazł i co się stało po tem. Nie dowiary, że znalazł mnie nieprzytomną na rynku. Zabrał mnie do swojego domu i położył do lóżka a następnie czekał aż się obudzę. Próbowałam wstać ale bezkutecznie. Natychmiast upadłam na podłogę. Black powiedział, że powinnam odpoczywać. Po czym zapytał o moje imię. Imię. Ja go nie pamiętałam. Tak jak reszty rzeczy. Powiedziałam mu o tym. Wydawał się być trochę zmartwiony. Powiedział, że powinnam wymyślić sobię jakieś imię. Zaproponował mi imię Ciri. Od razu się zgodziłam. Potem przyniósł mi zupę warzywną była na prawdę dobra. Obięcia morfeusza znów mnie obięły. Wstałam dwie godziny po zaśnięciu. Black znów do mnie przyszedł. Rozmaaialiśmy do wieczora. Mówił, że królowa szuka osób chętnych na wyprawę z nią. Mówił, że idealnie pasuję. Zgodziłam się na to. To była świetna okazja by dosiedzieć się czegoś więcej. Po rozmowie wszyscy udali się na spoczynek. Gdy rano wstałam od razu wzięłam się za wypełnianie formularza. Oczywiście Black pomógł mi. Dowiedziałam się czegoś nowego Ciri to skrót od imienia Cirilla. Przynajmniej mogę komuś się przedstawić. Reszta tygodnia upłynęła na zbieraniu ekwipunku i broni. Black dał mi na drogę ciastka które upiekł. Byłam gotowa do drogi.~

     

    Pięknie zedytowałam błędy, które ci pokazałam, ale chyba nie było widać :P

    ~Nightmare

    • +1 1
×
×
  • Utwórz nowe...