Ostatnio oglądałem najnowszego Hobbita, ale nie o tym będę teraz pisał. Dla mnie szału nie było. Niepotrzebnie rozciągnęli całą fabułę na trzy części. Chociaż złapałem chęć by obejrzeć ponownie "Władcę pierścieni". Wracając, wolę skupić się na:
Grand Budapest Hotel
Ten film przełamał moje przekonania, że komedie opierają się na jakiejś głupocie. Chociaż nie każdy może się z tym zgodzić.
Dla mnie jest tu genialne ironiczne poczucie humoru, któremu towarzyszy barokowy przepych. Wspomnę także o nieustannych, komicznych zwrotach akcji. Cała akcja dzieje się w burzliwym okresie międzywojennym na terenie wyimaginowanego kraju Żubrówki. Film opowiada o przygodach konsjerża słynnego hotelu Gustava H. i boya hotelowego - Zero, który stał się jego przyjacielem. Historia zaczyna się w momencie zamordowania zamożnej hrabiny Madame D.. Konsjerż kradnie odziedziczony po zmarłej obraz i zostaje oskarżony o morderstwo przez jej zachłannego syna. Rozpoczyna się bitwa o rodzinny majątek.
Jeden z szczegółów, który mnie urzekł było doskonałe nawiązanie do czasów międzywojennych. Film nawet nakręcono w starym formacie 4:3.
Mogę jeszcze powiedzieć, że jest to charakterystyczny humor, jednym przypadku do gustu, a innym nie. Osobiście polecam i daję 8/10.