Szef parów w mieście.
Idzie ulicami, a uśmiech ciśnie się na usta.
Chyba dzień, mu się trafił, że trupy trzy naliczył.
Podśmiechuje, dowcipkuje, szydzi z pogody.
Gramoli się, niczym mrówa w cieście.
Widzi klacz, z jej szyi zwisa chusta.
Nie wie, kogo ma przed sobą, wtem opada z sił.
Siedzi, nosem kręci, ona ma w sobie ducha niezgody.
Sombra i Luna w tańcu zniszczenia!
Całuj bez pamięci, w momencie uniesienia!
Wiedz, że zło i tak przegrywa, bez cienia zwątpienia!