Skocz do zawartości

Pawlex

Brony
  • Zawartość

    1057
  • Rejestracja

  • Wygrane dni

    1

Posty napisane przez Pawlex

  1. - Ja bym gho doseniał! Naprawdę chsiałbym go doseniać! No ale... aaale ten parszywy stwór mnie straszył i w ogóle...

    Uścisk brata był naprawdę mocarny. Edward do słabych nie należał, ale każdy wie że alkohol zwiększał siłę przynajmniej z dziesięć razy.

    - Brasie, jak ja pomysł mam! - Odezwał się po krótkiej chwili. - Chośmy do... burdelu! Ja cię zaniosę!

    Długo mam czekać na jebany odpis? : )

  2. - Ej, ej zaraz! To ja miałem iść po następne flaszki! - Krzyknął z niezadowoleniem. Fakt faktem sam już powoli wchodził w stan upojenia, toteż powtórzenie przyniesienia tylu butelek naraz pewnie skończyłoby się katastrofą. 

    - On niezły? Znasz go od dwóch minut! Jest koszmarny, dosłownie! - Po krótkiej chwili znów przysiadł na łóżku. Odetchnął głęboko. Zaczął słuchać Edwarda. Milczał, z racji tego że zeszli na poważny temat. 

    - Edward, ja to się teraz wzruszyłem - Odpowiedział, wycierając powieki. - Też nie byłem idealny, wiem! Przynosiłem wam wstyd nie raz. Wiesz czemu? Bo chciałem... bo chciałem żebyście zwrócili na mnie uwagę! 

    Chłopak zaczął czołgać się po łóżku, w stronę brata.

    - Cho no tu! Dawaj pyska! 

  3. Chłopak z zaciekawieniem obserwował, co też wyczynia jego upiorny sługa. Kiedy alkohol zmienił swój stan, Rennard skwasił lekko minę. Położył głowę na ramieniu Edwarda.

    - Widziałeś? Nawali się oparami... - Wybełkotał. 

    Chłopaka nagle naszła pewna myśl. Podniósł się do pozycji siedzącej i zaczął rozglądać się po reszcie butelek. Drapał się po brodzie, w zastanowieniu.

    - Tylko że tu taki problem jest mały. Bo ja te butelki... to po moich wyliczeniach wyszło, że one to idealnie na dwie osoby są. Nie brałem pod uwagę jeszcze jednej mordy. Więc... - Chłopak ostrożnie sturlał się z łóżka i powoli wstał, opierając się o nie.

    - Więc trzeba iść po więcej! 

  4. - Bo widzisz, braciaku. Ten gwiezdny smoczek był troszku chory, takie potwory jak on też się czasami źle czują, no i okazało się że uleczy go pajęczy jad... - Mówił dalej. W przerwie zdania wychylił kielona, po czym postanowił przegramolić się przez łóżko, i położyć się obok brata. 

    - No i wtedy poszedłem do takiej jaskini i siup, Shadow Isles. W ogóle to wiesz jak wróciłem z powrotem do Ionii? Kuźwa... lustrem! - Widząc jak Edward ulał nieco alkoholu na pościel, Rennard parsknął gniewnie.

    - Kurw... dawaj to! Ty pijana kaleko. Po trzech kolejkach już ci dobrze? - Zapytał, po czym wyrwał butelkę z rąk brata. Rennard nie mógł patrzeć na takie marnowanie alkoholu. 

    - Co z czarnym? - Zapytał, zapominając już o wcześniejszym ustaleniu i pijąc trunek z gwinta. Głośno mu się po tym odbiło.

    - No ty, no tam jest. - Wskazał na szafkę. - Znaczy pewnie go nie widzisz, bo ogólnie ludzie go nie widzą, dopóki ja nie każę się mu ujawnić. Co nie, ty czarna chmurko? - Chłopak gestem zaprosił ducha do łóżka.

    - Dobra, Nocturne! Cho tu! Mimo wszystko tobie też należy się świętowanie. Nawet jeżeli nie masz mordy i jesteś duchem. 

  5. Po wypiciu kolejki, chłopak odetchnął głęboko i postukał się po klacie. 

    - Uch, dobre! - Rennard również wyglądał, jakby bardzo tęsknił za smakiem alkoholu. Jednak Edward wyglądał tak, jakby pił zwykłą wodę. Wziął kieliszek od brata, po czym powtórnie napełnił obydwa. 

    - Miałem takie małe przygody w Ionii. Byłem tam w sprawach biznesowych, oczywiście. Chociaż wydarzyło się o wiele więcej rzeczy niż myślałem. Istne szaleństwo. - Powiedział, po czym wręczył Edwardowi kieliszek. 

    - Pozwolisz że opowiem ci w małym skrócie. Chciałem przelecieć taką jedną dziewczynę, ale zastałem ją martwą w jej domu. Potem tłukłem się z trzema kolesiami. To była pierwsza sytuacja, gdzie prawie zdechłem. Współpracowałem z Jhinem, tym pieprzniętym artyście-mordercy, który kilka lat temu spieprzył mi zlecenie. Chyba pamiętasz. Zakumplowałem się z wielkim, potężnym gwiezdnym smokiem. Uratowałem mu życie, prawdę mówiąc. Gdyby nie ja, ten świat by już nie istniał. Poznałem też Kindred. Zabiłem Vilemawa. Dostałem solidny wpieprz od Jhina. Byłem wtedy jeszcze bliżej śmierci niż wcześniej. Na szczęście uratowała mnie jakaś syrena. Uprzedzę pytanie, nie dobierałem się do niej. Ograniczyłem swoje zapędy. Chociaż buźkę miała ładną... - Sam Rennard był zdziwiony, że w tak krótkim czasie wydarzyło się tyle rzeczy. 

    - No ale najlepsze zostawiłem na koniec! Oddałem swoje wspomnienia z dzieciństwa jakiemuś mistycznemu, magicznemu czemuś, które sprawiło że taki jeden czarny, latający sukinsyn stał się moim posłusznym sługą! Najlepsza oferta mojego życia.

  6. - To prawda, nigdy nie zależało mi na tym rodzie... - Odpowiedział. Wrócił na wcześniejsze miejsce, po czym wręczył kieliszek Edwardowi. - Nie zależało, do dzisiaj. - Dodał. Brzmiał podejrzanie poważnie. Jakby nagle włączyły się jego głęboko skrywane ambicje. 

    - Matka z ojcem są martwi, Lucia nie będzie sprawiać mi problemów. Teraz będę mógł zreformować tę rodzinę! Już dawno była przestarzała, czas aby DeWettowie znów stali się znaczącą siłą w Noxus. - Kontynuował swoją poważną mowę. Chwycił pierwszą lepszą butelkę, która tylko nawinęła mu się pod rękę. Rozlał sobie i bratu. 

    - Nie mogę cię wywalić, kochany bracie. Ktoś będzie musiał zapewnić dalsze życie tej rodziny. Ty w końcu jesteś płodny...

  7. Chłopak jęknął i wywalił oczy ku górze. Jakby właśnie słyszał swojego dumnego, pysznego ojca. Wstał z niechęcią i poszedł do komody. 

    - Jesteś teraz głową rodu, rób to z kulturą, bla bla bla! - Przedrzeźniał brata. Kiedy wyjął kieliszki, niespodziewanie otępiał. Właśnie doszło do niego to, co powiedział Edward. Odwrócił powoli głowę, podejrzliwie patrząc na rannego brata. 

    - Czyli... czyli oddajesz ród w moje ręce? - Zapytał. Mimo wszystkich tych tortur, Edward nie wyglądał jakby jego umysł zaatakowała trauma. W zasadzie to wyglądał jakby już teraz mógł zająć się sprawami rodziny. To znaczy mógłby się zająć, dopóki ktoś pomógłby mu wstać. Raczej podnieść i zanieść. 

  8. Kiedy Rennard otworzył drzwiczki barku, zastygł. Szczęka mu opadła. Wyglądał jak zahipnotyzowany. Gdyby jego oczy mogły świecić, to zapewne świeciłyby tak mocno jak latarnia morska. Zaczął brać wszystko to, co tylko nawinęło się na dłoń...

    Wracał bardzo, bardzo powoli. Butelki miał i w kieszeniach kamizelki, kieszeniach spodni, pod pachami i w dłoniach. Nosząc tyle alkoholu, właśnie został najbardziej ostrożnym człowiekiem na ziemi. Nie przyjmował do wiadomości, że cokolwiek mógłby upuścić. To byłby dramat. 

    Ostrożnie otworzył drzwi do komnaty Edwarda, łokciem. Niosąc tyle butelek, musiał wyglądać naprawdę imponująco. Albo naprawdę żenująco, jeżeli ktoś nie akceptował alkoholu. 

    - Zobacz! Zobacz co znalazłem! - Powiedział podniecony, ostrożnie stąpając do łóżka. Wszedł na nie i ostrożnie przykucnął, aby odłożyć wszystkie butelki. Potem zaczął je ustawiać, aby zrobić dogodny teren do "degustacji". 

    - Szkło? Co ty? W głowę ci przypadkiem za mocno nie przyrżnęli? - Zapytał kpiąco. - Tutaj będzie wielka popijawa, nie jakiś sztywny bankiet. Chlejemy z gwinta! - Zarządził, po czym pozwolił starszemu bratu wybrać pierwszy trunek do wysuszenia. 

  9. - Lucia. Lucia była o wiele gorsza. - Powiedział w przerwie zdania Edwarda. To w końcu ich była młodsza siostra była winna temu wszystkiemu. 

    Kiedy rozmowa zmierzała do tej poważnej części, Rennard umilkł i wpatrzył się w brata prawie tak samo poważnie jak on.

    Jednak cała sztywna atmosfera poszła w diabły.

    Pomieszczenie wypełnił śmiech. Chłopak wiedział jak kończyło się wspólne picie z bratem. Razem często nie pili, ale jak już pili to do wszelkich granic.

    - Braciszku! Kochany braciszku! - Powiedział śpiewająco, wstając z łóżka. - Żadna butelka nie schowa się przede mną! - Dodał i poleciał upolować parę butelek. W zasadzi nie parę, tylko tyle ile jego kieszenie i ręce pomieszczą.

  10. Rennard wparował do pokoju tak szybko, że nawet stuknął czołem w drzwi. Widok jego brata, jego żywego i nawet mówiącego brata był tym, co właśnie chciał zobaczyć.

    Na twarzy chłopaka mimowolnie zagościł uśmiech. Nawet jeżeli nie chciał pokazywać emocji przed starszym bratem, to opór był nadaremny. Jednak o ronieniu łez nie było mowy, musiał przecież utrzymać jakiś poziom.

    Szybko doskoczył do dwójki lekarzy, po czym złapał ich za ręce i "pomógł im" szybciej opuścić pokój. Kiedy wyszli, z hukiem zamknął drzwi.

    - Edward! - Rennard pojawił się przy łóżku i usiadł obok brata.

    - Nawet tortury nie zdołały pozbawić cię tego kamiennego, ojcowskiego wyrazu twarzy! Rozumiem że nie wybierasz się do grobu? Będę mógł się opiekować moim starszym bratem-kaleką? Zobaczysz, dla ciebie mogę uruchomić moje uśpione, pielęgniarskie zdolności!

  11. Słysząc kwotę jaką miał otrzymać, dosłownie na sekundę na ustach chłopaka pojawił się uśmiech. I nie był to ten rodzaj uśmiechu, który powstaje na wskutek otrzymania dużej ilości pieniędzy. Był to ten rodzaj uśmiechu, który powstaje po ty, kiedy z powodzeniem udaje się kogoś oszukać.

    Rennard doskonale pamiętał na jaką kwotę umówili się wcześniej... i była o wiele, wiele mniejsza. 

    Jednakże szybko zdał sobie sprawę że to bez znaczenia. I tak będzie musiał pozbyć się tych pieniędzy. Zapłacić rodzinom za śmierć ich bliskich. 

    Szkoda, teraz już najmłodszy z DeWettów naprawdę zapracował na te pieniądze. Przyszły bardzo ciężko i bardzo łatwo pójdą. 

     

    Chwycił dokument i szybko go przeczytał. Był jedną z niewielu osób, które czytały dawane mu dokumenty. Dzięki temu nigdy jeszcze nie dał się wrobić przez mały druczek... 

    - Teraz? Teraz muszę sprawdzić co z Edwardem. Nie liczy się teraz dla mnie nic innego, jak jego przeżycie. Dwóch martwych DeWettów tego samego dnia? Zasłużyli, ale to cholernie dużo. Nie pozwolę na jeszcze jeden odnotowany zgon w mojej rodzinie! - Powiedział naprawdę zdeterminowany. 

  12. - Uważałbym z tym powiedzeniem, Swain. Po tym co się wydarzyło, zdałem sobie sprawę że martwi mają bardzo dużo do powiedzenia... 

    Kiedy znaleźli się w biurze, Rennard spoczął na wskazanym przez starca krześle. Dostrzegł że nie było tu Beatrice. Szkoda, zawsze wolał tego paskudnego ptaka od jej pana. 

    - Po tym co się wydarzyło, wyleciało mi kompletnie z głowy na ile się umawialiśmy. Myślę jednak że za te wszystkie... przeciwności, należy mi się przynajmniej dwa razy więcej! Jak nie trzy! 

×
×
  • Utwórz nowe...