O moim problemie mógłbym całe elaboraty napisać, ale żeby tego uniknąć, skrócę wszystko do akapitu.
Moim sporym problemem jest przewartościowywanie więzi z moimi znajomymi. Kumpli uważałem za przyjaciół, a przyjaciół za rodzinę. Z natury jestem osobą, która stara troszczyć się o innych, pomagać im, zawsze próbowałem wszystkich pocieszyć, ale niestety, kiedy inni otrzymywali ode mnie pomoc, nie przychodziło im do głowy, że ja też mogę coś czuć, też mogę mieć problemy. Nie dość, że nikt mi jakoś nigdy nie pomagał, nie zapytał, co leży na sercu, to jeszcze ranili mnie nieświadomie, ponieważ traktowałem ich jako osoby bliższe, niż w rzeczywistości były. Będąc oparciem dla wielu sam nie miałem oparcia. Ludzie nieświadomie sprawiali mi ból, bo oczekiwałem czegoś w zamian, a nie dostawałem nic. To doszło już do takiego punktu, że kilka dni temu podjąłem decyzję, że muszę z tym skończyć. Napisałem wszystkim bliższym mi osobom krótkie notki i skrócony plan działania. Zdegradować relacje z nimi, wycofać się wewnątrz siebie, spróbować zaakceptować świat. Idzie mi dość dobrze. W ciągu kilku dni stworzyłem wonderland wielkości przeciętnego lotniska i siedzę w nim cały czas, próbuję poznać siebie, uniezależniam się od ludzi, moi przyjaciele powoli stają mi się obcy. Osoby, które widziały się ze mną na meecie w Katowicach 9.03 mogły zaobserwować, że jestem kompletnie wycofany i nieobecny, za co też przepraszam. Ból mija. Tylko nadal nie wiem, czy dobrze robię.