Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] Enkiel vs Żniwiarz


Recommended Posts

- PRZECIĘCIE RZECZYWISTOŚCI!

Kiedy tylko przeciwnik znalazł się w zasięgu, Enkiel wykorzystał nagromadzoną energię by przelać ją w potężny artefakt. W jego dłoni wpierw pojawiła się kula błękitnego światła, by po chwili przybrać formę starej wojskowej latarni ręcznej. Jej światło niosło ukojenie, spokój, jasność umysłu. Wspaniałe uczucia w których łatwo można było się zatracić.

Czując ciepło podłoża, samemu chciało by się tym podłożem stać. Lecz to tylko zalążek mocy, który przygotował Enkiel.

Skierował świetlik latarni na wroga, oświetlając go od stóp po czubek głowy.

- Witaj w moim Cyrku.

Latarnia wystrzeliła gigantyczny promień, który zalał cała arenę, odbijając się od ścian, znaczników w podłożu, od samego Enkiela. Wszędzie niosąc wspaniałe uczucie euforii, radości, zadowolenia.

Są 4 elementarne siły które istnieją w większości wymiarów, wśród nich najpotężniejszy jest Elektromagnetyzm. Zaraz za nim Grawitacja. Te siły działają na każdego. Można być od nich silniejszym, można je przezwyciężyć. Ale nie można im nie podlegać. Z kolei Przecięcie pozwalało nimi swobodnie manipulować.

- To może zaboleć tylko przez chwilkę. Razy tysiąc.

Wszystkie miejsca oświetlone latarnią zaczęły drżeć, gdy grawitacja została zwiększona tysiąckrotnie. Enkiel pstryknął palcami i ponownie zwiększyła się ona tysiąckrotnie, zamieniając powierzchnię areny w płaski dysk, skały, pył, wszystko co było na niej naturalne uległo zmiażdżeniu molekularnemu.

I to miało go tylko spowolnić.

Bowiem potęga Przecięcia leżała w drugiej frazie zaklęcia. Zaklęcie nie tylko pozwalało mu na manipulowanie grawitacją, ale też na kompletną zmianę rzeczywistości i praw nią rządzących.

Teraz, w tym miejscu, mógł się nazwać bogiem.

- Na początek tarcie.

Zredukował tarcie na całej arenie do zera. Przyczepność z podłożem znikła, sprawiając, że każdy stojący na gładkim dysku wypłaszczonej areny czuł się jak na szpilkach. Jeśli w owych szpilkach chodzisz po lodzie zalanym tłustym olejem, oczywiście.

Prawa fizyki? Obecnie co najwyżej wskazówki.

- Dla każdego świata w którym idziesz w prawo, tworzy się wymiar, w którym idziesz w lewo. Stąd nieskończoność wymiarów, które możemy odwiedzać. Nieskończone światy i ich nieskończone możliwości. A wszystkie na czubku mej dłoni, na moich usługach. Nieukończone projekty, marzenia, sny. Mogę uczynić je tak realnymi, jak ziemia po której stąpamy, jak powietrze którym oddycham. I wszystko przeciw tobie, sępie.

Posłał przeciwnikowi najszczerszy uśmiech, jaki posiadał. Wszak planował wyciąć mu niezły numer. Ale po kolei.

- Wyczucie magii, zrozumienie magii, większa ochrona, mniejsza ochrona, tarcza mrozu, tarcza ognia, tarcza ziemi, tarcza powietrza - przestrzeń wokół niego migotała kolorowymi światłami, widocznymi mimo błękitnego blasku latarni, gdy wkuwał w siebie kolejne zaklęcia ochronne - wigor, zwinność, wola, percepcja, potencja, wyczulenie wzroku, wyczulenie słuchu, kontrola zmysłów, kontrola ciała, kontrola ducha.

Kiedy zaklęcia zaczęły działać, wyczuł to, czego szukał. Wszak teraz, mając dostęp do wszystkich wymiarów, mógł odnaleźć ten właściwy, który tak zaprzątał jego myśl.

Wyczuł istoty w nim przebywające, ich nić łączącą go z jego oponentem. I ruszył po tej nici, do kłębka który trzymany był w rękach nienazwanych istot. Bezimiennych, starszych być może aniżeli sam czas. Lecz dla niego nie było to nic wielkiego. Ot dzień jak co dzień.

Znalazł też wymiar, który mu odpowiadał. Zabezpieczył oba, zamykając je dla wchodzących i wychodzących. I zderzył je oba, niosąc im zagładę i pustkę. Wszak ustanowił prawem, gdy dwa wymiary o tej samej rzeczywistości się zetkną, oba ulegną kompletnej anihilacji. I nic z nich nie przetrwało, tak jak i nikt o nich nie będzie więcej pamiętał. Nawet w myślach kowala przestawały one istnieć, jakby ich nigdy nie było.

Wrócił świadomością do pojedynku, patrząc jak latarnia się wypala i znika. Wszystko w ułamku sekund. Po chwili nie pamiętał już co zniszczył chwilę temu.

Lecz jego przeciwnik powinien już wyczuć co się stało.

Enkiel poczuł się nagle bardziej zmęczony niż po całodniowej bitwie. Ot kara za stawanie w domenie do niego nie należącej. Wszak powiadają, im bliżej znajdziesz się Słońca tym większa szansa na spalenie. Oparł ręce o kowadło, czekając na reakcję przeciwnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przemierzałem dalej arenę nie zważając na to, co mnie czeka, gdy nagle się zaczęło. Nie wiedziałem, co dokładnie zrobił mój oponent jednak poczułem to przynajmniej chwilowo. Gdy me ciało przybrało naturalną czarną barwę ledwo byłem w stanie się ruszyć nie wiedziałem, co stało się z podłożem. Jednak trwało to tylko do czasu, gdy przybrałem białą barwę wtedy wówczas maszerowałem jak nigdy nic nie zwracając uwagi na to, co właściwie zrobił. Dlaczego tak się działo? Powód był niezwykle banalny. Gdy przebywałem w białej formie nie było mnie fizycznie na arenie nie można było mi nic zrobić. Jakikolwiek atak przechodził przeze mnie jak przez powietrze. Niestety tylko chwilę mogłem utrzymać taki stan rzeczy, dlatego też zmieniałem się, co jakiś czas powracając do dawnej formy.

 

Gdy już zbliżyłem się wystarczająco blisko do przeciwnika sięgnąłem po kosę by wykonać kolejny atak, który miał dać temu pyszałkowi odpowiednią nauczkę. Gdy się jednak starałem zamachnąć nagle stanąłem jak skamieniały jakby na czyjeś życzenie. Nie mogłem nic zrobić. Moja wola całkowicie zniknęła a me ciało stało się marionetką, nad którą nie miałem władzy. W jednej chwili wygląd mych oczu zmienił się z bieli w fiolet. Emanowała ze mnie energia, która mnie wręcz wypalała. Nie wiedziałem, co ten śmiertelnik zrobił, że doprowadził do tego jednak byłem wściekły. To była moja zabawka i nie chciałem by ktoś się mieszał. Nic jednak nie mogłem zrobić. Nagle się odezwałem a mój głos nie brzmiał jak wcześniej.

 

- Żałosna ludzka istoto twe istnienie jest równie żałosne jak wszelkie próby zniszczenia czegoś, czego nie pojmujesz - powiedział ponuro głos. - Sądzisz, że możesz zniszczyć moje królestwo wzorując się na magii mojej marionetki, która nie jest nawet ułamkiem mej potęgi? Wiedz, że wszystko, co robisz jest tylko kpiną. Nie może zniszczyć czegoś, co istniało od zawsze zanim twój żałosny gatunek zaczął poruszać się na dwóch nogach. Cokolwiek ty zniszczysz ja mogę tworzyć na nowo a twe żałosne sztuczki na nic się nie zdadzą. Nie obchodzi mnie wasz pojedynek, bo nic dla mnie nie wnosi. Przestań, więc mieszać się w sprawy, których twój żałosny rozum nie jest w stanie zrozumieć - nagle komunikat się urwał a ja wbiłem wzrok w ziemię. To nie było przyjemne uczucie. Nienawidziłem robić za komunikator. Jednak skoro już o tym mowa chyba wypadło nieco zmienić taktykę.

 

Nagle zamachnąłem się kosą a i kawałek areny pod mymi stopami dosłownie wzniósł się w powietrze odrywając się od całości. Wpatrywałem się w dół na oponenta dalej będąc niechętny by to zrobić. Jednak to mogło być całkiem korzystne. Przede mną pojawił się ponownie tunel między światami, do którego włożyłem rękę zaczynając ciągnąć coś ku sobie. W pewnym momencie wyłoniła się ludzka ręka by zaraz za nią pojawiła się już cała osoba. Wyglądem przypominała człowieka a właściwie piękną skąpo ubraną kobietę o czarnych włosach i białej grzywce. Jednak prawda była taka, że nie była człowiekiem była jedną z mych sióstr podobnie przeklęta jak ja z tą różnicą, że ona nie miała wyboru została tak stworzona ja swego wyboru dokonałem za życia. Przy pasie miała uczepione dość spore dwa noże. Widać było, że była trochę zdezorientowana całą sytuacją. Gdy nagle jej wzrok skupił się na człowieku, który wciąż tkwił na ziemi.

 

- Śmiertelnik? - powiedziała zszokowana by zaraz spróbować zeskoczyć w jego kierunku. Nim się jej to jednak udało nagle jęknęła z bólu, gdy moja dłoń boleśnie zacisnęła się na jej karku, przez co sprowadziłem ją na kolana przede mną. W jej oczach widziałem niezadowolenie na widok mojej osoby. - Czego ode mnie chcesz? - spytała wściekle przez zaciśnięte zęby.

- To moja zabawka, więc się do tego nie wtrącaj - powiedziałem twardo. Kiedy mój ton zmienił się na bardziej wściekły. - Jakimś cudem ten człowiek blokuje magię opartą na magii ciemności i śmierci, dlatego też potrzebna mi twoja pomoc - powiedziałem z nieskrywanym obrzydzeniem. Na co ta się chytrze uśmiechnęła.

- Mam rozumieć, że ulubiona zabawka mistrza potrzebuje mojej pomocy? - powiedziała z nieukrywaną kpiną. Na co ja jej rzuciłem wściekłe spojrzenie, na które najwyraźniej nie zwróciła uwagi. - Oczywiście, że ci pomogę jednak wiesz jak to działa - stwierdziła z nieukrywaną radością by się nagle podnieś i spojrzeć mi w oczy. - Jak skończysz tutaj robotę to rozliczymy się w naszym świecie - mówiła z chytrym uśmiechem, gdy nagle wyjęła swoje noże. Jeden z nich wbiła w swój brzuch a drugi w mój w tym samym momencie, na co ta zmieniła się w krew znikając wraz z tunelem, z którego wyszła a na mym ciele pojawiły się napisy runiczne zapisane w krwistej czerwieni. Po samym ciosie byłem chwilę zgięty w pół. Jednak nóż, który został mi wbity zniknął wraz z kobietą a po jej uderzeniu nie miałem śladu po ranie.

 

Nagle ponownie się wyprostowałem i spojrzałem ponuro na swego przeciwnika. W jednej dłoni nadal trzymałem kosę, na której się podpierałem, gdy nagle uniosłem drugą dłoń w powietrze i ją zacisnąłem w pięść. Nagle wokół przeciwnika powstał czerwony gulgocący krąg, który otoczył go ze wszystkich stron. Następnie krąg zmienił się w ogromną czerwoną kulę, która niczym bańka trzymała więźnia wewnątrz siebie. Była to fala krwi jedno z podstawowych zaklęć mych sióstr. Podczas gdy ja i moja bracia specjalizowaliśmy się w magii ciemności, życia i śmierci te miały inny talent, którym mogły się podzielić za odpowiednią zapłatę. Więzienie krwi, choć przypominało tylko płyn, przez który można było normalnie przejść wcale takim nie było. Gdy tylko zbliżyło się za bardzo do niego te tworzyło łańcuchy krwi, które miały za zadanie unieruchomić przeciwnika i wysysać z niego powoli energię. Ja sam wpatrywałem się temu przedstawieniu nie ruszając się ze skały.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dał się zaskoczyć. Co poradzić, zbyt szybko chciał dzielić skórę na worgenie którego nie upolował. Do tego fakt, że jego przeciwnik nabył nową umiejętność. Niedobrze. Nie wiedział ile takich asów tenże miał w rękawie. I poza nimi.

Dobra, bez paniki. Bańka zdawała się być w jednym miejscu. Nie zmniejszała się, była stabilna. Zakładał że nie można było przez nią od tak przejść, zatem jej zadaniem było oślepić kowala. Lub uwięzić. No nic, trzeba było jak zwykle się przebić. Tylko z głową. Błogosławiąc wyostrzony słuch mógł określić gdzie był przeciwnik. Jego szata, ziemia pod jego stopami - to i kilka innych rzeczy dostarczało minimalnych acz wykrywanych ilości dźwięku.

- Ale co mi po tym że go słyszę skoro jeszcze nie wiem jak się do niego dobrać.

No nic, upomniał siebie, wystarczyło wypalić dziurę na zewnątrz. Rozgrzał kuźnie i ponownie skierował jej płomień, tym razem by przepalił się przez otaczającą go substancję. Zaskoczenie przyszło chwilę po rozczarowaniu, gdy ogień zatrzymał się na barierze, liżąc ją jaskrawymi jęzorami, lecz poza tym nie wyrządzając najmniejszych szkód.

Z jakiej krwi to cholerstwo było?

Zmiana strategii. Jak nie ogniem, to lodem. Enkiel uderzył szybko w kowadło wytwarzając kule o średnicy kilku centymetrów. Rzucił ją w kierunku bariery a ta wybuchła, zamieniając substancję go otaczającą w lodową skorupę. Tą już mógł bez większego problemu rozbić. Ale to wciąż nie przybliżało go do rozwiązania problemu - jakie to nowe umiejętności posiada teraz przeciwnik. Trzeba było to sprawdzić, w najstarszy i skuteczny sposób.

Dobrym łomotem.

- Hetman na A1, powrót.

królowa nie mogła mu się teraz przydać, specjalnie że wyczerpał większą część jej mocy. Nie, potrzebował teraz czegoś co mogło uskutecznić jego strategię. W teorii mógł ponownie wykorzystać gońca. Ale przeciwnik widział już go raz w akcji i istniało realne ryzyko, że wymyślił już na niego jakąś kontrę. Zatem trzeba było użyć czegoś, czego przeciwnik nie widział.

- Silver Sabre.

Tym razem chwycił za skoczka, pozwalając by magiczna energia zbroi pokryła go swoimi runami. Płomień z jego kuźni ogarnął go płynnym srebrem, by wycofać się z sykiem po chwili nie dłuższej niż jeden oddech.

I oto stał przed przeciwnikiem w zbroi którą przywdział. Jej płaskości były dziwne, proste a zarazem skomplikowane. Jej powierzchnia gładka niczym lustro odbijające wszystko wokół. Wydawała się być ze szkła lub innego materiału, jakby Enkiel ubrał się w flakon wypełniony srebrem. Teraz zaś poprzednie artefakty miały okazać swoją moc.

- Ja wami a wy mną. Tańczcie bracia albowiem koniec nadchodzi.

Za jego plecami wyrosła z ziemi tafla krystalicznie czystego lustra. Odbijała arenę, odbijała jego przeciwnika, lecz nie było w niej widać samego Enkiela. Z każdego znacznika na polu walki wyrosło podobne lustro, tak samo niemożliwe do usunięcia jak same znaczniki. Enkiel wskoczył w jedno i jego osoba pojawiła się we wszystkich.

Łącznie 30 odbić.

Zamiast rękawic w tej formie miał ostre szpikulce, wyglądające jak czyste pęknięcie zostawione na lustrze przez okutą pięść. A kiedy wyszedł z lustra, jego odbicia wyszły razem z nim. Arene pokryło 30 wojowników, uzbrojonych w potężne ostrza, teraz skierowane w jego przeciwnika.

- Molekularne Przecięcie.

Każdy z Enkielów zamachnął się ostrym ramieniem na wroga, posyłając w jego kierunku niszczycielską wiązkę energii magicznej, zdolnej przeciąć nawet najtwardsze materiały na poziomie subatomowym. Z kolei czyste srebro wplecione w strukturę zaklęcia mogło niejednego nieśmiertelnego przyprawić o ból głowy. Lub jej brak.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Patrzyłem jak energia magiczna zbliża się w moim kierunku jednak jak bym nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Nie zdziwił mnie fakt, że oponent tak łatwo się wydostał z pułapki. W końcu było to zaklęcie z podstawowego arsenału, więc wielce bym się zdziwił gdyby nie zdołał się uwolnić. Gdy tylko jego atak był wystarczająco blisko mnie zacząłem się jakby nagle topić a gdy już skończyłem pozostała po mnie tylko kałuża czerwonej krwi leżąca na lewitującym odłamku. Gdy atak mnie wyminął zacząłem powracać do dawnej formy a gdy ją przybrałem złapałem się lekko za głowę jak bym próbował odzyskać skupienie.

 

Ktoś, kto był w stanie władać magią mroku i krwi mych sióstr stawał się niezwykle potężny jednak za wszystko była cena i to nie tylko ta, o której wspominała moja siostra zanim zniknęła. Mój pan nie bez powodu obdarzał nas różnymi mocami i nie łączył magii mych sióstr z magią mych braci. Powód był prosty im dłużej używałem jej magii tym bardziej nasze natury walczyły ze sobą. Krwiożerca natura mojej siostry próbowała dominować za każdym razem, gdy korzystałem z jej mocy. Próbowała zdominować mą mroczną i spokojniejszą naturę. Oboje się różniliśmy, dlatego tak ciężko mi było zapanować nad tym wszystkim. Musiałem zachować równowagę między jej brutalną naturą i mą mroczną.

 

Dobrze się akurat składało, bo przeciwnik mi to w tej chwili ułatwił. Zacząłem wymachiwać dłońmi tworząc pieczęć magiczną znaną tylko mym braciom. Pora było wykorzystać ponownie mrok, który wcześniej był trzymany w ziemi na różnych narożnikach areny. Gdy skończyłem formować pieczęć na mojej dłoni pojawił się runa ciemności z dziwnym symbolem wbita w moją skórę a z samej ziemi zaczęły wychodzić podobne symbole jak te na runie. Wszystkie skierowały się na każdy cel, jaki był na arenie niezależnie czy był to prawdziwy śmiertelnik czy tylko jego kopia. Gdy tylko któryś z symboli dotknąłby któregoś z celów jego założenie było łatwe.

 

Było to symbole koszmarów i męki. Wiadomym było, że kopie nie były w stanie odczuwać koszmarów jednak w ich wypadku pieczęcie miały je zapieczętować w koszmarnym świecie by nie byli już do niczego użyteczni mieli stać się głazami bez możliwości wykonania rozkazu swego pana. Gdyby jednak zdołały się nałożyć na prawdziwym śmiertelniku zostałby uwięziony w świecie swych największych koszmarów i chociaż fizycznie nadal by tu był to jego umysł tkwiłby tam tak długo aż zdołałby pokonać swe koszmary.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lustrzana forma skoczka miała dwa powody.

Pierwszy był prosty - lustrzana powierzchnia była cięższa do zauważenia, bowiem odbijała otoczenie i utrudniała zlokalizowanie.

Drugi był właściwy - lustra odbijają obraz rzeczy.

30 wojowników odbijających 30 zaklęć runów które na nich opadły. A w ich 30 odbiciach tylko jeden przeciwnik.

Łącznie 900 skopiowanych dokładnie i odbitych run - prosto w mojego przeciwnika.

- Modyfikacja zakończona - Tchnienie Upiora.

Ponownie wszystkie zbroje uniosły ramię, by to rozświetliło się czerwonym blaskiem. Ponownie też zamachnęły się, wysyłając w przeciwnika liczne fale uderzeniowe.

Lecz tym razem były one czerwone i pozostawiały za sobą dymiącą smugę, zawieszoną w powietrzu wbrew logice i grawitacji.

Same fale zadawały spore obrażenia - jak powietrze pod bardzo wysokim ciśnieniem. Ale to smugi były zabójczą częścią zaklęcia.

Były pasożytami, które mogły się żywić dowolną energią jaką napotkają. Elektryczną, magiczną, życiową, słowem, mikroskopijna zaraza zdolna wyssać każdy typ energii. Oczywiście do pewnej ilości, bowiem miały wbudowaną klątwę, która wysadzała ich drobne ciała w chwili kiedy limit energii pochłoniętej został osiągnięty. Wtedy to robaczki zużywały pożartą moc żeby wygenerować wybuch dziesięciokrotnie silniejszy niż energia którą pochłonęły.

Czyste i skuteczne.

A kiedy tylko ostrza przecięły skałę na której stał przeciwnik, rozległy się wybuchy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejny atak i równie nieskuteczny jak poprzedni pomyślałem niezadowolony widząc jak moje zaklęcie odbija się od celu by wrócić do mnie jak bumerang. Oczywiście nic mi nie robiły. Tylko głupiec używa zaklęcia, które może zostać użyte przeciw samemu sobie. Każdy mój atak był zupełnie nieskuteczny. Wszystko, co robiłem wydawało się nawet nie przemęczać tego śmiertelnika. Wyjątkowo uparte jak i zarówno irytujące stworzenie. Dawno nie spotkałem takiej woli życia. Ostatni śmiertelnicy, którzy próbowali walki ze mną padali przede mną na kolana po zaledwie pięciu minutach jednak z tym było zupełnie inaczej. Musiałem zmienić taktykę. Ataki skierowane bezpośrednio w niego nie miały najmniejszego sensu, bo i tak za każdym razem je odpierał lub uciekał.

 

Gdy tak rozmyślałem, co powinienem zrobić ponownie spostrzegłem kolejny atak w moją stronę. Chyba czas wrócić do zabawy w kotka i myszkę. Nie miałem ochoty wciąż sprawdzać jak wytrzymałe są moje pojemniki i sprawdzać, jakie szkody zrobią mi jego zaklęcia. Szybko zamachnąłem się kosą, która utworzyła przede mną drogą stworzoną z ciemności. Ta unosiła się wysoko nad areną nawet nie zwracając uwagi na grawitacje wokół. Szybkim ruchem skoczyłem na ścieżkę, którą stworzyłem i zacząłem iść w z dłuż ścieżki, którą utworzyłem. Słysząc przy okazji wybuch skały, na której niedawno stałem. Najwyraźniej dobrze zrobiłem, że opuściłem te skałę. Swoje już zrobiła a nie wiem, w jakim stanie byłby pojemnik po tym wszystkim. Na szczęścia ścieżka, którą stworzyłem była dostępna tylko dla istot mroku podobnych do mnie. Więc ten człowiek nie miał, czego na niej szukać. Nagle zaczęło coś mnie zastanawiać czy mój oponent potrafił wznieść się w powietrze? Jak na razie tego nie wykazywał starając się twardo trzymać ziemi. Czy to mogła być jego pięta achillesowa? Warto było sprawdzić.

 

Ponownie się zatrzymałem i skierowałem swój wzrok ku ziemi by wyciągnąć dłoń w jej kierunku. Na dłoni ponownie pojawił się symbol z nieznanym językiem dla śmiertelników. W jednym momencie na środku areny pojawiła się fontanna, która zaczęła wypuszczać z siebie poważne ilości hemoglobiny, która zaczęła powoli zalewać arenę. W milczeniu obserwowałem to wszystko. Byłem ciekawy czy zignoruje zalewaną arenę czy będzie też może próbował się jakoś bronić lub uciekać. Zaraz się zapewne tego dowiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Cóż, miał szczerą nadzieję iż jego ataki wywołają większe zainteresowanie, o szkodach nie wspominając. No nic, Enkiel już nie raz przeliczył się co do swojego przeciwnika, zatem kolejny nie był już rozczarowaniem a tylko delikatnym ukłuciem w kowalską dumę.

Z kolei zalanie areny krwią uznał za ironię. Szybko teleportował się w okolice kowadła, a kiedy tylko dotknął jego powierzchni, ogień rozniósł się wokół kuźni, jednocześnie zapalając zbliżającą się ciesz. Lecz nie niszczył jej, miast tego wyrywał zawarte w niej żelazo, napędzając energie którą Enkiel mógł potem wykorzystać. Uznał jednak że nie wykorzysta jej teraz, miast tego lepiej będzie ją oszczędzić na wszelki wypadek.

- Nie znasz historii siedmiu, prawda? Pewnego dnia w pewnej wiosce, 7 ludzi, roninów, powstrzymało pewnego szalonego cesarza. Czterech z nich oddało życie w walce i zrobili by to ponownie. Ponieważ byli tylko bohaterami. Ich przykład uczy, że nie powinniśmy się poddawać. Ja zaś nie widzę sposobu, w którym miałbym się poddać tobie.

Był dumny ze swojego fachu. Uważał się za specjalistę, który dostarczał tego, co było potrzebne. I z tą myślą postanowił działać. Na początek trzeba było wymyślić coś na fakt iż przeciwnik znajdował się delikatnie ujmując, poza jego zasięgiem. Ale niedługo.

- Wszyscy stoimy po złej stronie Nieba kolego. Moim zadaniem jest przeciągnąć cię na sprawiedliwą stronę Piekła. Gungnir! Żniwiarz!

30 włóczni zaklętych magią. 30 ostrzy skierowanych w Żniwiarza. A wszystkie zaklęte tą samą kombinacją.

Pierwsze zaklęcie gwarantowało trafienie - raz wybrany cel będzie przez włócznie goniony aż nie zostanie przebity.

Drugie gwarantowało przebicie - do chwili aż cel nie zostanie osiągnięty, włócznia przebije wszystko, choćby i czas i przestrzeleń.

Trzecie zaś uderzało w esencję. Jedni nazywali to duszą inni jestestwem, lecz czym by nie było, w gruncie rzeczy określono to kwintesencją istnienia.

I 30 takich pocisków wyrzucił Enkiel w kierunku swego oponenta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spojrzałem na kolejny atak przeciwnika, który zbliżał się ponownie w moim kierunku. Wysłuchałem również jego słów, które mogłyby być całkiem rozsądne w oczach zwykłego śmiertelnika, lecz dla mnie były tylko przejawem głupoty śmiertelnych jak łatwo byli w stanie oddać swe żałosne życie by byli później wspominani w legendach. Prawdą było, że ten pojedynek mógł być tylko przejawem wytrzymałości. Po wszystkim, co do tej pory widziałem. Jedyną opcją było wyczerpanie źródeł swej mocy. Wiedziałem, że zarówno ja jak i on z pewnością coraz bardziej odczuwaliśmy długość tego starcia. Oboje straciliśmy sporo energii by pokazać naszą moc i jednocześnie udowodnić, który z nas jest potężniejszy. Była jednak między nami zasadnicza różnica. On mógł zostać w końcu ciężko ranny, co mogło mu zabrać dalszą możliwość walki, podczas gdy ja nie mogłem uświadczyć tego typu rzeczy. Jednak na każdego zawsze była metoda i na mnie taka była jednak niewielu znało tajemnicę jak można było mnie skutecznie zablokować.

 

Co do włóczni domyśliłem się, że ten atak ma za zadanie mnie trafić za wszelką cenę. Jednak, jaki to miało dawać skutek? Włócznie były wycelowane tylko w pojemnik a nie w to, co go napędzało. Więc najlepszą opcją było im oddać to, czego tak pragnęły. Jednak postanowiłem z niego lekko zadrwić. Ciekawy byłem jak zareaguje na to jego sumienie. Stałem chwilę w skupieniu niczym głaz, gdy nagle ciało ponownie zaczęło się ruszać jednak było zdezorientowane jakby nie zdawało sobie sprawy gdzie było. Wtedy też nagle zauważyło, że coś kieruje się w jego kierunku z niebywałą prędkością. Ciało wydało z siebie krzyk przerażenia i chciało uciekać, lecz było już za późno, bo włócznie wbiły się prosto w nie a ciało zawisło na nich martwe i bez ruchu. Ponownie na arenie rozbrzmiał mój śmiech.

 

- Czasem warto poświęcić niewinną duszyczkę - powiedziałem pustym głosem, gdy na mrocznej drodze zaczęło na nowo powstawać takie samo ciało jak te, które zostało niedawno zniszczone. - Nie byłem do końca pewny czy ten twój atak zatrzyma się, gdy tylko zniszczy mój pojemnik. Możliwe, że chciałeś zniszczyć prawdziwego mnie. Może było to wymierzone w esencje, która napędza te ciała, które widzisz. Nie mogłem być tego pewny. Dlatego do tamtego ciał wstawiłem zamiennik i w ten sposób zaatakowałeś jedną z niewinnych dusz, które dawniej pochwyciłem. Mała strata - skończyłem unosząc dłoń w górę.

 

Nagle krew, która zalała arenę zaczęła gulgotać jakby jej temperatura rosła w zastraszającym tępię do tego stopnia, że zaczęła się z niej wydobywać czerwona para, która była coraz intensywniejsza i zaczęła przypominać mgłę. Powinna skutecznie ograniczyć sposób widzenia tego śmiertelnika. Jednak na tym się nie skończyło. We mgle najwyraźniej coś się poruszało. Co jakiś czas można było zauważyć jakiś cień i usłyszeć kroki do tego dochodziły dziwne jęki. Chciałem by miejsce, na którym stoi stało się pułapką bez wyjścia. Kolejny wysoki poziom mocy. Musiałem połączyć zarówno magie ciemności jak i krwi by tego dokonać w rezultacie byłem ponownie osłabiony padłem na chwilę na kolana na mrocznej ścieżce, która jednak nie znikała pomimo mojego obecnego osłabienia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Uniknął kolejnego ataku, zgodnie z przewidywaniami. Enkiel w myślach odhaczał kolejne punkty na swojej liście "do zrobienia". Jak na razie systematyczne i spokojne badanie przeciwnika przyniosło dobre efekty, ale pewnie nie znaczy na pewno, więc kowal nie zamierzał rezygnować z bezpiecznego podejścia. Grunt iż jego przeciwnik też marnował czas na zgadywanie, napędzany swoją megalomanią. To zawsze była dobra rzecz. Oczywiście dla Enkiela.

Z kolei następny atak przeciwnika był co najmniej sła...

Kowal padł na kolana, starając się nie zemdleć. Gdyby mógł, rozerwał by sobie gardło, lecz na drodze stała mu jego własna zbroja. Jedna z 30 lustrzanych odbić tarzała się teraz po ziemi, rzucana agonią na lewo i prawo.

Enkiel zwyczajnie się dusił. Krew nie nadawała się na substytut powietrza, zbroja którą miał na sobie nie miała wbudowanego filtru ani żadnej maski przeciwgazowej, nie po to została skonstruowana. Mężczyzna kopał ziemię, drapiąc ją ostrymi zakończeniami lustrzanego pancerza, nie mogąc skupić się na swoich działaniach ni wymówić rozkazu zdjęcia zbroi. Nie mógł sięgnąć dłonią do kieszeni w której miał odpowiednią maskę, a ponad to wszystko czuł jak uchodzi z niego życie. Każdy oddech był płynnym ogniem który wlewał się do płuc, teraz wydających dźwięk jak przekłuty miech. Ostatkiem woli przelał pozostała mu świadomość na zaklęcie teleportacji, które bardziej rzuciło nim aniżeli przeniosło w pobliże kuźni, uderzając z impetem o kowadło. Siła przesunięcia dosłownie rozbiła na nim zbroję, pozwalając wystającej części kowadła do wgryzienia się w miękką zawartość - ciało kowala.

minęło kilka sekund nim zaczął się na powrót ruszać. kilka kolejnych zanim wstał, próbując otrzepać ubrania z rosnącej na piersi plamy krwi. Kiedy zdał sobie sprawę z tego co robi, pokręcił głową z delikatną irytacją.

- Skoczek na G1, Powrót.

Wszystkie kpie strzeliły odłamkami wokół siebie, gdy eksplodowały, jedna po drugiej. Z Enkiela znikła teraz zniszczona zbroja, na powrót wracając do swojego miejsca na szachownicy. Rzemieślnik ściągnął zakrwawiony płaszcz oraz koszulę i wrzucił je do ognia kuźni. To była tylko i wyłącznie jego wina, wiedział o tym tak doskonale jak widział dziurę w klatce piersiowej, odsłaniającej uszkodzone serce. Z obojętnością obserwował jak jego serce się regeneruje, mięśnie się łączyły, skóra zawarstwiała. Dwa oddechy później był już doskonale cały.

- Mam za swoje. Ale co poradzić, nie jestem nieomylny.

Tak, popełnił błędy i zapłacił za nie. Co prawda cena nie była aż tak wygórowana jak się obawiał, ale to zawsze jakaś cena. Teraz zaś przyszło mu obmyślić coś nowego, skoro przeciwnik chciał go zaskoczyć.

Poruszające się gdzieś wokół bezpiecznej kuźni obiekty były wielką niewiadomą, ryzykiem na które być może nie mógł sobie teraz pozwolić.

- Wiesz że to mamy wspólne? Ja też mam znajomych od których mogę pożyczać pomysły. Kowal z kowalem zawsze się dogada i wymieni, nie?

Wyciągnął z przestrzeni dwie bransolety które umieścił na nadgarstkach. To był jego plan na dosięgnięcie przeciwnika znajdującego się wysoko ponad nim. A przynajmniej jeden z planów, bowiem Enkiel niejednego kowala w życiu obserwował.

Wystawił dłonie w kierunku przeciwnika i zaczął inkantację.

Jam jest kością mego Miecza

Stal jest mym ciałem, zaś Ogień mą krwią.

Stworzyłem ponad tysiące ostrzy

Nieświadom porażki, nie zaznam zysku.

Przetrwałem cierpienie by stworzyć wiele broni.

Lecz dłonie te nigdy niczego nie chwycą.

Tak jako się modlę - Bezkresna Nawałnica Żelaza!

Energia wybuchła wokół kuźni, zmiatając cały gaz zatruwający arenę. Spopielając wszystko co jego przeciwnik chciał tam ukryć, nie zważając na nic. Fala uderzeniowa od której wibrowały kości, trzeszczały wnętrzności.Powierzchnia pola walki zdawała się być z płynnej skały, lecz był to tylko efekt uwolnienia dużej ilości mocy na raz. Co z kolei powinno przykuć uwagę Żniwiarza to fakt, że każdy skrawek areny pokryty był różnymi broniami. Od sztyletów, mieczy, noży czy włóczni, po łuki, kusze, korbacze czy też młoty.

Enkiel nie czekał aż jego przeciwnik zrozumie co kowal wyprawia, wyskoczył i chwycił za najbliższą szablę, rzucając nią niczym bumerangiem w stronę oponenta. Ta zaś wystrzeliła, w powietrzu zamieniając się w dysk z ognia, lecący wprost do Żniwiarza. Ale to był tylko początek, bowiem kowal łapał wszystko co wpadło mu w ręce, czy to kusze, łuki czy sztylety, wysyłając na wroga coraz to więcej zaklętego żelastwa. Czary ognia, lodu, światła i mroku. Elektryczności wiatru i ziemi, stali i śmierci, zarówno Niebiańskiego jak i Piekielnego pochodzenia. pomysł był prosty - jego przeciwnik był twardy, owszem, ale nie mógł być odporny na wszystko. Zatem logiczne by było uderzyć w niego wszystkim, aż w końcu coś zadziała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spoglądałem na wszystko, co się działo z wyższością na przeciwnika. Oto była właśnie ta różnica między nami. Śmiertelnik i jego słabe ciało i ja, który nie byłem w stanie odczuwać tego typu rzeczy. Porównując naszą dwójkę byłem istotą doskonałą. Nawet nie wiedziałem, że mgła krwi przyniesie aż takie rezultaty jej pierwotnym celem było przygotowanie gruntu pod kolejny atak. No właśnie kolejny atak, do którego nie doszło przez tego śmiertelnika. Obserwowałem w milczeniu, gdy bronie leciały w mym kierunku. Jednak nie miałem ochoty dać się niczemu z tego trafić. Za każdym razem, gdy coś się do mnie zbliżało ja odskakiwałem robiąc zręczny unik a pod mymi stopami tworzył się spaczony grunt, który pozwalał mi się utrzymywać w powietrzu.

 

Tak przynajmniej było do czasu aż nie spostrzegłem jednej z broni, która leciała bezpośrednio we mnie. Nie miałem wystarczająco czasu na reakcje. Poczułem jak ostrze przebija się przez moje ciało uderzając bezpośrednio w klatkę piersiową. Gdybym miał serce to zapewne już bym nie żył. Zacząłem spadać w kierunku ziemi przy okazji zniknął grunt, który mnie utrzymywał. Opadałem tak chwilę aż wylądowałem na ziemi. Było w tym wszystkim coś dziwnego. Nie powinno tak być a jednak czułem się osłabiony. Leżałem chwilę bez ruchu plackiem patrząc w niebo swymi pustymi oczami aż nagle chwyciłem dłonią miecz próbując go usunąć. Jednak równie szybko ją zabrałem jak bym dotknął czegoś, co mnie parzy. Zmrużyłem oczy na to wszystko. Nie byłam nawet w stanie opuścić obecnego pojemnika. Wszystko to wskazywało na jedno. W jakiś sposób ta broń połączyła się z magią światła, której szczególnie nie znosiłem. Potrafiła mnie skuteczni osłabić.

 

Z pojemnika ponownie zamiast krwi zaczęła się wylewać znajoma czarna substancja, na której nagle położyłem dłoń a sama substancja zaczęła płynąć w kierunku kuźni tego śmiertelnika. Jednak w pewnym momencie się zatrzymała w bezpiecznej odległości od niej by nie ulec zniszczeniu. Nagle płyn zaczął otaczać całe pole wokół kuźni a następnie zaczął gulgotać. W jednej jednak chwili płyn zniknął a jego miejscu pojawiły się runy zapisane w demoniczny języku. Wszystkie były wbite w ziemię i otaczały kuźnie. Pomimo że wyglądały jakby nic nie robiły można było wyczuć wydobywające się z nich zepsucie. Tego właśnie chciałem. Miałem zamiar zobaczyć jak długo wytrzyma ten jego bastion zanim całkiem się zdeprawuje. Gdy straci ten przyczółek obronny walka będzie znacznie łatwiejsza. Ja sam natomiast zacząłem powoli wyprowadzać zepsucie na ostrze, które mnie przebiło by zaraz je usunąć z pojemnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

Wyczuł jak runy powoli próbowały przebić pole ochronne otaczające kuźnie. Dyrdymały. Jeszcze się nie zdarzyło żeby jego kuźnia ucierpiała kiedy dbał o jej bezpieczeństwo wszystkimi dostępnymi środkami.

A jednak na polu które dotychczas oddzielało kuźnię od przeciwnika zaczęły pojawiać się rysy. Pęknięcia, które, niczym pajęczyna, rozrastały się we wszystkie strony. To nie świadczyło o niczym dobrym i trzeba było to przerwać.

Problemem był fakt, że nie znał się na tych konkretnych runach i raczej wolał z nimi nie eksperymentować. Zatem najlepszym rozwiązaniem musiała być ucieczka.

- KAPSW!

Kuźnia zalśniła i zniknęła, rozpadając się niczym lustrzana powierzchnia. Iluzja której nigdy nie było. A przynajmniej tak mogło się wydawać, gdyby nie popękana i miejscami wypalona powierzchnia areny, będąca dobitnym dowodem na istnienie rzeczonej kuźni.

Lecz Enkiel nie tracił czasu, bowiem wyczuł jak jego zasoby maleją. Oddalając warsztat od pola walki, ograniczył swoje możliwości, ale wolał takie rozwiązanie niż ryzykować cała mocą, którą mógł stracić w mgnieniu oka. I choć wynik go nie zadowalał, to jednak z nutką radości odkrył, że jednak któraś z broni zadziałała. Wniosek nasuwał się sam - skoro zadziałała raz, powinna i kolejny. Trzeba było tylko zmienić podejście. Wyciągnął z bransolety notatnik oprawiony w metal, po czym wyrwał z niego kartkę. Raz jeszcze zmierzył odległość do przeciwnika po czym rzucił w jego kierunku wyrwaną stronice.

- Ci którzy zapomnieli i ci którzy walczyli.

To co zgubione i co wyrzucone.

Wzywam Cię - Amon.

Karta wybuchła w obu kierunkach potężnym blaskiem.

pierwszy wycelowany w Żniwiarza był skoncentrowaną dawką magii światła.

Drugi z kolei pokrył Enkiela polem ochronnym od którego wokół areny zaczęły trzeszczeć pioruny. Drganie pola powoli acz sukcesywnie zaczynało rzeźbić idealny okrąg wokół kowala, wyznaczając rozmiar rzeczonej osłony. Zaś Enkiel poczuł jak napełnia go moc, upajająca i wręcz uzależniająca.

- POWER OVERWHELMING!

Czysta moc, którą należało ukierunkować wypełniła jego żyły, jego umysł, jego jestestwo. Jak Żniwiarz awatarem samej Śmierci, tak teraz kowal personifikacją Światła.

Wystawił dłoń celując palcami w przeciwnika, a potem pozwolił Światłu płynąć, niczym tysiące płynnych ostrzy. Z końcówek jego rąk wystrzeliły wiązki przypominające błyskawice, za cel obierając ciało leżące na arenie które przebiło jedna z jego broni. A wszystko tylko po to, żeby ten używał więcej mocy, które najwyraźniej miały wysoki koszt.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie mogłem nawet poczuć radości, gdy udało mi się w końcu jakoś przełamać obronę tego śmiertelnika. I nie tylko powodem było to, że te uczucie pozostawało mi obce jak wszystkie inne uczucia. Nie... Powód był zupełnie inny. Nie można zabić czegoś, co już nie żyje. Można przepędzić, wygnać lub zniewolić jednak nie zabić. Ja jednak nie byłem typowym nieumarłym jak jakiś zombi czy inny szkielet byłem czymś zupełnie innym. A teraz to, co czułem można by określić potwornym bólem, gdy ten przeklęty śmiertelnik okładał mój pojemnik zaklęciami światła. Ból był mi obcy jednak światło było obrzydliwe, bo atakowało nie tyle mój pojemnik, co mnie. Nie byłem w stanie się nawet skoncentrować by ponownie zaatakować przez te niekończące się świetlne ataki. Moja magia nie była skuteczna. Mogłem zrobić tylko jedno, co na samą myśl mnie odtrącało.

 

Zacząłem sięgać powoli dłonią w okolice pasa by wyciągnąć zza niego rzeźnicki nóż. Gdy już go miałem w dłoni zmrużyłem lekko oczy i zamachnąłem się z całej siły wbijając go sobie w miejsce gdzie powinno być serce. Gdy to zrobiłem z mego ciała zaczęła wylewać się niczym fontanna tym razem inna ciecz, która była zwykłą czerwoną krwią, która powoli zaczęła pokrywać me ciało. Gdy w pełni je pokryła zacząłem się powoli podnosić jakby już nie zwracając uwagi na zaklęcia światła. Ponownie musiałem użyć jej magii i zmienić swoją naturę by móc zrobić cokolwiek. Wiedziałem dobrze, że ona się wręcz raduje tylko czekając na mój powrót. Im częściej korzystałem z jej mocy tym bardziej rosły moje długi wobec niej. Stanę się jej zabawką na jakiś czas. Na samą myśl, co pokręcony umysł mej "siostry" mi zaoferuje zbierało mnie na obrzydzenie.

 

Lecz teraz nie czas na to. Uwolniłem się spod ataku tego śmiertelnika, więc musiałem szybko działać zanim ponownie zrobi mi jakiś niemiły numer. Jednak, co zrobić tym razem? Możliwości miałem sporo jednak ten śmiertelnik stawiał większy opór niż sądziłem. To nie tak miało być. Ta walka miała potrwać, co najwyżej kilka minut. Miałem się po prostu pobawić tą żałosną istotą i pośmiać z jego nędznych prób ataków na mnie. Jednak było zupełnie inaczej. Ten śmiertelnik drwił sobie ze mnie i mego pana. Zranił na dodatek mą dumę. Jakim prawem tak żałosna istota to zrobiła?! Rozmyślałem ze szczerą nienawiścią a w mych pustych oczach na chwilę ukazał się gniew, który zaraz zanikł jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pokręciłem chwilę głową na to, co właśnie przyszło mi do głowy. Wcale nie miałem na to ochoty jednak to zaczynało naprawdę irytować. Chyba jednak musiałem go tu wezwać...

 

Wyjąłem obie dłonie przed siebie a następnie złączyłem palce u nich a w przestrzeni między nimi zaczęła się formować ponownie mroczna energia, która przybrała wygląd płomienia. Musiałem się odpowiednio przygotować by wykonać cały rytuał na szczęście dzięki obecnej formie zaklęcia światła niewiele mi robiły a to dawało mi czas by odpowiednio przygotować rytuał.

- Słyszysz mnie? - spytałem wpatrując się w niebo. - Przyjmij proszę me zaproszenie i przybądź ukazać nam swój majestat. A niech to będzie mym skromnym darem dla twej wspaniałej osoby - powiedziałem by nagle uwolnić energię skumulowaną między dłońmi i wystrzelić ją w niebo. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Zacząłem rozglądać się nerwowo nie będąc pewnym czy wysłucha mego wezwania. Na razie nic nie wskazywało by chciał nas zaszczycić swą obecnością. Musiałem zacząć szybko myśleć nad innym zaklęciem. Powoli ponownie wyciągnąłem dłoń przed siebie by przygotować kolejny atak, ale nagle to zobaczyłem.

 

Po arenie zaczęło przepływać coraz więcej kłębów ciemności. Niczym myślący dym po kawałku kierowały się za mnie. Każdy z tych kawałków zdawał się łączyć ze sobą  do czasu aż wspólnie stworzyły coś, czego nie sposób było wręcz opisać. Za mymi plecami unosiła się ciemność niemająca żadnego kształtu jedyne, co można było tam zobaczyć to olbrzymie czerwone ślepia jak i otwartą paszczę otwartą w okrutnym uśmiechu. Więc jednak przyjął moje zaproszenie? Nie byłem pewny czy powinno mnie to bardziej cieszyć czy denerwować. Każdy śmiertelnik ma w sobie jakąś skazę. Każdy dopuścił się choćby najmniejszego grzechu. Nawet, jeśli było to w dalekiej przeszłości. On jednak potrafił to poczuć. Była to jedna z rzeczy, która sprawiała Voidowi radość. Chciał by każdy poczuł smutek i ból.

 

Nim się spostrzegłem paszcza stwora zaczęła sunąć po arenie pochłaniając ją i zarówno wszystko, co na niej było w tym także mnie. Nie zwracała nawet większej uwagi na zaklęcia światła mego oponenta jakby były dla niej nic nieznaczącym dotknięciem dłoni. Jedyne, co teraz było wokół to pustka i ciemność. Nawet mi ciężko było ujrzeć cokolwiek w tej ciemności. Tak teraz byliśmy w samym sercu ciemności, która istniała właściwie od zawsze. W samym brzuchu, Voida który natychmiast potrafił wykryć intruzów w swym wnętrzu. Nim się spostrzegłem z ziemi wyrosły łańcuchy, które spętały me ręce przybijając mnie do ziemi. Wiedziałem, że tak będzie tego właśnie chciał. Moi bracia i siostry, którzy zostali stworzeni z esencji mego pana mogli tu przebywać bez wzbudzania zainteresowania Voida. Bo nigdy nie posiadali żadnych uczuć. Jednak ja byłem kiedyś śmiertelnikiem a on to natychmiast wyczuł.

 

Trzymając mnie spętanego zaczął mi wyświetlać w mym umyśle niczym niekończący się film wszelkie bolesne chwilę z mojego dawnego życia chcąc w ten sposób bym już na zawsze stał się więźniem rozpaczy w jego świecie. Jeśli mój przeciwnik również tu wylądował to go najpewniej czekał podobny los. Jednak w pewnym momencie łańcuchy, które mnie krępowały zaczęły sie kruszyć. Czemu tak było? To było wręcz za łatwe. Chociaż Void próbował doprowadzić mnie do rozpaczy nie był w stanie tego zrobić. Ponieważ w obecnej postaci czułem tylko coś, co można określić nienawiścią do śmiertelników w tym do dawnego siebie. Zaprzestał się, więc mną interesować, na co właśnie liczyłem. W samym sercu bezgranicznej ciemności mogłem niemal bezgranicznie używać mej mrocznej magii. Jednak musiałem zmusić Voida do tego, aby zezwolił mi na korzystanie z wszelkich jego zasobów a to wymagało czasu. Teraz byłem niczym ślepiec nic wokół siebie nie widziałem. Nie czułem nawet ciepła życia mego oponenta a musiałem to zmienić. Ponownie mą dłoń otoczyła mroczna energia by zaraz dotknąć tą energią ziemi, gdy to zrobiłem można było odnieść wrażenie, że cała ta ciemność wokół zaczyna się trząść jakby z bólu.

 

- Jesteś zapewne ciekawy, co to za miejsce - wypowiedziałem te słowa w pustą przestrzeń. - Pozwól, że opowiem ci historię, którą mi opowiadano do snu w miejscu, w którym się urodziłem, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Sam uznasz, co jest bajką a co prawdą - stwierdziłem ochrypłym głosem. Nie widziałem powodu by tego nie robić skoro i tak potrzebowałem czasu by móc skorzystać z pełnych zasobów mocy ciemności mogłem zabić ten czas opowieścią. O ile ten śmiertelnik jeszcze nie poddał sie rozpaczy i jest w stanie mnie słuchać.  A może jakimś niemożliwym cudem uniknął paszczy Voida? Jeśli jest tutaj to zapewne i go Void będzie chciał doprowadzić do rozpaczy. Wszystko wokół otaczała tylko i wyłącznie ciemność. Tylko po ziemi poruszała się biała mgła. Nie było tu nawet dźwięków innych niż mój głos, który teraz roznosił się ze wszystkich stron tej nieprzyjemnej krainy.

 

- Istnieją byty starsze niż wszystko, co istniało. Powstawały wraz ze wszystkimi światami. Nawet starsze od samych bogów. Od zawsze było zarówno światło jak i dzień. Tak właśnie było. Jednak w mym dawnym świecie uznawano, że obie te rzeczy mają swoje ucieleśnienia. Tak właśnie Void jest ucieleśnieniem całej ciemności, jaka istniała od zawsze i wszędzie a Iris jest ucieleśnieniem światła. Tragiczna jest dla wielu historia, jaka zawsze dzieliła światło i mrok. Gdy światy powstawały potrzebne były zarówno ciemność i światło. Obie te rzeczy były potrzebne do życia wielu istotom. Jednak nikt nigdy nie przewidział, że Void pokocha Iris tak samo jak ta pokocha jego. Jednak szczęście nigdy nie było im pisane. Los wybrał dla nich inne ścieżki. Światło niszczyło mrok a ciemność zabierała światło. W ten oto sposób za każdym razem, gdy para nieszczęśliwych kochanków próbowała się do siebie zbliżyć sprawiała sobie niemiłosierny ból. Trwało to od eonów. Z czasem rozpacz obojga odcisnęła swe piętno. Void spoglądał ze swego mroku na szczęśliwie zakochanych wciąż łkając, że nie może poczuć tego samego z Iris. W końcu ta rozpacz doprowadziła go do szaleństwa. Tak właśnie zaczęły się rodzić wszelkie mroczne istoty, które zaczął wydawać na świat w swym szaleństwie. A każdy, kto trafił do jego świata miał poczuć taki sam smutek i rozpacz, jaką on odczuwał za każdym razem, gdy tylko myślał o Iris i o tym, co ich dzieliło. Tak też miłość przerodziła się w walkę. Iris nie mogła na to pozwolić i ze smutkiem musiała patrzeć jak szaleństwo ogarnia jej ukochanego. Jednak nie pozostała bierna by nie pozwolić mrokowi zapanować nad wszystkim zaczęła z nim walkę starszą niż ktokolwiek pamięta. Ta właśnie walka trwa już od eonów. Walczą zarówno oni jak i dzieci służące światłu i ciemności a zwycięzcy tego starcia nadal nie widać. W jednych światach panuje Iris i jej światło a w innych Void i jego mrok. Są też takie, w których nadal widać ich niekończącą się walkę. Jeśli wierzyć tej opowieści to właśnie jesteśmy w brzuchu Voida, który chce abyśmy razem poczuli rozpacz, która doprowadza go do tego właśnie szaleństwa od eonów - tymi słowami zakończyłem swoją długą opowieść nadal starając się wykorzystać moc tego miejsca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Zdążył wyczuć zmianę jeszcze nim ją zobaczył. Zmianę o tyle interesującą, co mu znaną. Miał już z nią do czynienia, bowiem kwintesencja jego kuźni pochodziła od Arati'huun - młodszej córki Iris. Zatem gdy kowal korzystał z córki, jego przeciwnik postanowił wezwać "wujka". Niech i tak będzie, tak długo jak energia Iris przechodząca przez Enkiela w postaci Arati'huun nie wygaśnie,m tak długo będzie mógł poszczycić się jakąś odpornością na tą zarazę którą jego oponent postanowił wezwać.

Ale trzeba było liczyć chęci na zamiary. Void był o wiele potężniejszy niż Arathi, więc trzeba było założyć że jego osłona długo nie pociągnie.

Chciał już wezwać kolejną zbroję gdy zdał sobie sprawę z popełnionego błędu. Odsyłając kuźnie odesłał też szachownice która na niej stała. Razem z miniaturowymi zbrojami.

I kiedy jego wyraz twarzy zamienił się na autopogardę, otoczyła go ciemność. Nic nie widział, a większość dźwięków znikła. Prócz jednego - głos Żniwiarza opowiadał mu bajkę którą kowal już znał i to od podszewki. Więc nawet nie skupiał się na słowach przeciwnika, bowiem i tak nie mógł ustalić skąd dobiegały. Plus reakcja, świadcząc iż zaklęcie przestało na niego działać. Zatem, ponownie już enty raz w tym pojedynku, trzeba było znaleźć coś innego.

Enkiel szybko pogłówkował, patrząc jak macki ciemności liżą otaczającą go tarcze. Jak starają się dostać do środka. Na razie nieporadnie, ale był pewny że w którymś momencie owa nieporadność będzie odległym marzeniem. Trzeba było coś wymyślić i to jak najszybciej. Tylko kurcze co? nie mógł tu wezwać kuźni, Void nawet by nie poczuł chwili w której by ją zniszczył. Zatem z drugiej strony.

Kowal sięgnął do prostych zaklęć, tych, za które ludzie mu płacili ciężko zarobionymi miedziakami. Wyciągnął plik kartek z kieszeni, spięty metalową klamrą. Wyciągnął jeden z nich i zgniótł w kulkę. Kartka miała magiczną właściwość, że złożony z niej samolocik zawsze trafiał do celu. Wystarczyło tylko skupić się na tym co chcemy trafić. W ten sposób kochankowie wysyłali sobie listy, małżeństwa komunikowały się mimo dzielących ich granic. I to zaklęcie miało być rdzeniem o wiele silniejszego. Wyciągnął kolejną kartkę z notatnika, uważnie sprawdzając jej zawartość. Tak, to będzie dobry pomysł. Tyle tylko że trzeba było go dobrze przygotować. Gdzie on schował to zaklęcie antykradzieżowe? A, tutaj.

- Dłonie Hefajstosa.

Ogień rozświetlił jego dłonie gdy łączył kolejne zaklęcia w jedno konkretne. W ten oto sposób otrzymał jedną, czarną kartkę papieru.

I to było wszystko czego teraz potrzebował. Złożył kartkę w samolocik i przyczepił do niej wyciągniętą z kieszeni spodni mała monetę, niewiele większą od paznokcia.

- Szukaj i znajdź - rzekł skupiając się na obrazie oponenta po czym rzucił przed siebie samolocikiem.

Zaklęcia zaczęły działać od razu po opuszczeniu jego dłoni. Samolocik bezdźwięcznie w otaczającej ciemności poszybował ku Żniwiarzowi. Odnalazł go i zatoczył dwa kółka zanim delikatnie opadł na jego głowę.

I to wystarczyło do wyzwolenia zaklęcia.

Pierwsze zaklęcie było w samolociku by odnalazł cel i dostarczył resztę.

Drugie było zaklęciem zwykle używanym na wozach i koszach, niwelujące wagę zawartości - tak więc samolot nie ugiął się pod przesyłką.

Trzecie było zaklętą monetą, która właśnie opadła na przeciwnika. A zaklęte w nią było zaklęcie chroniące przed kradzieżą monety. Tylko jej właściciel mógł ją nosić bezpiecznie, a jeśli chciał ją komuś oddać musiał wypowiedzieć odpowiednie słowa. Inaczej moneta stawała się fizycznie zbyt ciężka do podniesienia. Dosłownie - magiczne zaklęcie w niej zawarte było klątwą która czyniła przedmiot zbyt ciężkim do podniesienia. Jeśli potężny człowiek mogący podnieść tonę by ją chwycił, moneta zaczęła by ważyć trzy tony. Gdyby chuderlak podnoszący kilogram ją chwycił, ta stała by się trzy kilowa - słowem, zbyt ciężka dla podnoszącego. A teraz upadła ona na czerep jego przeciwnika, który z pewnością miał sporo siły i z pewnością nie był jej właścicielem. A kowal z pewnością nie wypowiedział odpowiednich słów.

Kiedy tylko posłał samolocik, Enkiel zaczął szykować kolejne zaklęcie, bowiem nie mógł pozwolić by ciemność rozbiła jego obronę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czułem powoli potęgę, Voida która przepełniała to miejsce. Tak jak mogłem się domyślić Void nie był chętny do współpracy i próbował mnie odprawić. Jednak czy moja mroczna natura nie staje się potężniejsza w bezgranicznej ciemności? Nie miałem mocy by kontrolować Voida. Nie sądzę by ktokolwiek posiadał taką moc. On jak i ta Iris byli starsi i potężniejsi nawet od mego pana, więc ja byłem wobec nich niczym. Jednak nie chciałem go kontrolować a wzmocnić siebie dzięki mrokowi, który mnie otaczał. Byłem niczym pasożyt, którego ten próbował z siebie wydalić, ale nie potrafił tego zrobić. Czułem jego rozpacz spowodowaną tą jego jakże żałosną miłością do tej świetlistej wiedźmy. Co było jak dla mnie kolejnym smacznym dodatkiem niczym wisienka na deserze lodowym. Tak to było miejsce zdecydowanie dla istot takich jak ja.

 

Gdy dalej starałem się uzyskać jak najwięcej mocy z tego miejsca nagle coś poczułem. Coś usiadło na mej głowie niczym owad, których zdecydowanie nie powinno być w tym miejscu. To z pewnością nie było dzieło Voida. Chciałem strącić tego intruza niczym nic nieznaczącą muchę. Jednak wtedy to poczułem. W jednej chwili padłem na kolana. Chociaż próbowałem nie byłem w stanie wstać jakby coś mnie wgniatało w ziemie. Nie musiałem długo myśleć by wiedzieć, kto był za to odpowiedzialny. A więc ten śmiertelnik również był ze mną w brzuchu Voida i jakimś cudem zdołał oprzeć się rozpaczy tego miejsca. Nie wiem jak tego dokonał jednak ten atak udowadniał, że ponownie nic się nie nauczył. Nie byłem w stanie się podnieść. Jednak, jakim problemem było poświęcić kolejny pojemnik i wziąć nowy? W mym świecie nie brakowało zastępczych pojemników ku temu. W jednej chwili ponownie opuściłem ciało, które było przygniatane przez ciężar monety. Esencja niczym czarna chmura unosiła się nad pustą skorupą wgniecioną w ziemie, która od niedawna była moim ciałem.

 

Obok dawnego pojemnika pojawił się ponownie wir, z którego na powrót wyłoniło się zupełnie nowe ciało, do którego zaraz wstąpiłem tym samym uwalniając się od zaklęcia tego śmiertelnika. Moneta teraz tylko przygniatała moje dawne ciało a ja znów byłem wolny od jej ciężaru. Jednak to nie było wszystko z dobrych wieści dla mnie. Nareszcie udało mi się po części zapożyczać moc tego miejsca.

 

- Wy śmiertelnicy naprawdę nie potraficie niczego zrozumieć - stwierdziłem kręcąc głową w zaprzeczeniu. - Ile razy musisz to zobaczyć by zrozumieć? To, co atakujesz każdym fizycznym atakiem nie jest mną a tylko pojemnikiem dla prawdziwego mnie. Możesz niszczyć więzić te ciała, ale ja niczym pasożyt znajdę kolejne mogę ten cykl ponawiać po wielokroć - powiedziałem spokojnie by, choć po części zrozumiał, z czym się mierzy. Jednak czas był na moją niekorzyść starcie nadal trwało a ja nadal nie skończyłem kontraktu z mą siostrą. Znając jej naturę nie będzie wiecznie czekać i w końcu zażąda zapłaty. Musiałem się w końcu streszczać. Kolejną sprawą było to, że mój pan również nie pozwalał mi na długie przebywanie w świecie śmiertelników w końcu i jego cierpliwość się wyczerpie i każe mi wracać do mej pracy, która trwa, od kiedy pamiętam.

 

- Jak widzę zdołałeś oprzeć się rozpaczy Voida. Całkiem nieźle jednak mam dla ciebie kolejną wiadomość. Chociaż niechętny do współpracy Void w końcu musi się po części ze mną podzielić naturą tego miejsca. Ja ciebie nie widzę, bo nawet dla mnie ta ciemność niema końca jednak on musi wskazać mi do ciebie drogę - odparłem spokojnie, gdy znów skupiłem energie mroku w dłoni a nagle pod mymi stopami uformował się olbrzymi cienisty wąż, którego nie sposób było wręcz zauważyć przez otaczające nas ciemności, które działały niczym idealny kamuflaż. Sam stałem na szczycie jego głowy, gdy ten posuwał się z niesamowitą prędkością w stronę swojej ofiary. Sam był utworzony z otaczającego nas mroku, więc zlokalizowanie intruza nie było dla niego najmniejszym problemem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

- Wiesz że nie wszyscy kowale których spotkałem byli przyjaźnie nastawieni? Podejrzewam że to wina ich geniuszu. Jeśli stworzysz coś wyjątkowego, nie chcesz by ktoś to podrobił. Ale ja nie muszę znać procesu produkcji broni. Tak długo jak ją widzę a już tym bardziej jeśli jej dotknę, mogę ją skopiować. Oczywiście jeśli dłużej z nią obcuję, kopia będzie lepsza aż w końcu idealna.

Enkiel skupił się na bransoletach i przywołał kolejną broń, a raczej pojemnik na takową. Przed jego sylwetką pojawiła się sporych rozmiarów prostokątna skrzynia do której śmiało sięgnął. Właściwie, biorąc pod uwagę jej rozmiary, wszak była wysokości dorosłego mężczyzny, musiał do niej wejść by wyciągnąć przedmioty których potrzebował.

Jego tarcza była zakotwiczona we wskaźnikach które wcześniej umieścił na arenie a które dalej były na swoich miejscach, więc nawet nie poczuł jak cienisty wąż rozbija swój cienisty łeb o kompletnie nie cienisty i nieruchomy obiekt. Tarcza wokół Enkiela mogła wytrzymać wybuch kilkudziesięciu ładunków wielokilotonowych. Żeby się przez nią przebić, trzeba by było energii magicznej co najmniej kilkuset silnych adeptów.

Nie wiedząc nawet co dzieje się na zewnątrz wciąż przekopywał zawartość swojej podręcznej zbrojowni. Bowiem kufer w środku był o wiele większy niż na zewnątrz. Niezliczone półki, stojaki, pomieszczenia, garderoby, nawet mała podręczna kuźnia. Wszystko co mogło się przydać w podróży. Był przekonany że to tutaj umieścił broń którą zamierzał użyć. Powinna być gdzieś tu...JEST!

Zadowolony z siebie sięgnął po pas na którym miał przymocowane 12 kolorowych kamieni. Przywdział go z uśmiechem, a kiedy tylko klamra zaskoczyła, kamienie rozświetliły się niczym małe gwiazdki. Każdy miał zamkniętą w sobie broń, zaklęcie pieczętujące pozwalało właścicielowi przenosić spore ilości przedmiotów nie przemęczając się ani ich ciężarem ani tym bardziej rozmiarem.

- Teraz jeszcze tylko...a tak, tutaj.

Sięgnął po płaszcz wiszący na jednym z wieszaków i przebrał się w bardziej stosowne ciuchy. Tak przygotowany mógł wyjść i ponownie stawić czoła oponentowi.

Problem był jeden, nie wiedział gdzie ten był. Na arenie wciąż było pełno ciemności. A w takich okolicznościach nie dało się skutecznie namierzyć wroga. Więc trzeba było rozegrać to z innego punktu widzenia.

Kowal spojrzał w miejsce które jego zdaniem reprezentowało niebo. Lecz z oczywistych względów nic nie widział. Nie, pora wynieść się stąd, bo jeśli dalej będzie siedział w tej ciemności, to chyba zwariuje.

- JAM JEST HERMES. WŁASNE SKRZYDŁA POŻERAJĄC OSWOJON ZOSTAŁEM!

Jego płaszcz przekształcił się na jego plecach, zamieniając długie poły jego ubioru z parę gigantycznych skrzydeł.

- I jeśli człek raz wzniesie się w powietrze, jego oczy już zawsze będą gnały ku przestworzom.

Wchłonął energię z otaczającej go tarczy co zaowocowało wielkim wybuchem światła i elektryczności na arenie. Wykorzystał ów wybuch by wystrzelić ku niebu, wznosząc się wysoko ponad arenę i pozostałego w dole przeciwnika. Przebijał się długą chwilę przez otaczający go wapor, lecz w końcu został nagrodzony.

Ponad nim - bezkresny błękit nieboskłonu. Pod nim - jego cel i ambicja.

- Entō Jū, 4, Żniwiarz.

Jeden z kryształów na pasku wystrzelił i uformował się przed nim w dwie identyczne bronie - dwa rewolwery jednokomorowe które chwycił obiema dłońmi. Wycelował je w arenę, a jako że nie znał dokładnej pozycji przeciwnika, nie zamierzał nawet specjalnie celować.

- O lufo ze stali, hydro metalu, usłysz moje wołanie i pokieruj mą wolą. Jasności i ogniu, który płyniesz niczym rzeka czasu, wzmocnij mą pewność i poprowadź te kule. I kroczmy razem drogą destrukcji, o Tańczący na Zgliszczach. Ognisty Mieczu, Entō Jū.

Opuścił obie lufy w kierunku ciemności i rozpoczął ostrzał.

I na arenę spadł deszcz. Ilość pocisków była sama w sobie przerażająca. Te magiczne pistolety mogły w ciągu sekund wypluć ponad tysiąc pocisków. A Enkiel nie zamierzał strzelać przez sekundy, o nie. Magiczne kule, zawierające cała masę nieprzyjemnych zaklęć miały jeszcze jedną właściwość. Jeśli nie trafiły w cel jaki obrał sobie ich właściciel, zaczynały rykoszetować. A gdy jedna kula uderzyła o drugą, odbijały się od siebie, rozdzielając się na 2 kolejne kule. Tak więc w dość szybkim tempie z 2 kul robiły się 4. Z 4 zaś 16. Aż na arenie nie będzie miejsca dla jego przeciwnika który wciąż krył się w ciemności. A jeśli uda mu się wyciągnąć go ku światłu, miał jeszcze 11 innych broni które mógł mu zademonstrować.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dalej gnałem na łbie węża. Musiałem tylko zaczekać aż ten dorwie ofiarę a ja wtedy zajmę się resztą. Stało się jednak coś dziwnego. Nagle spadłem i zacząłem toczyć się po ziemi. Nie wyczuwałem również nigdzie w pobliżu drapieżnika, którego utworzyłem z wnętrzności Voida. Zdołał, więc go zniszczyć? Całkiem nieźle trzeba przyznać. Byłem ciekawy jak tego dokonał, że zdołał zniszczyć zagrożenie, którego nie sposób było dojrzeć nawet dla mnie. Trzeba przyznać, że ten śmiertelnik miał całkiem sporo asów w rękawie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś stawiał mi tak zaciekły opór.

 

Byłem być może obecnie trochę ślepy jednak z pewnością nie byłem głuchy i słyszałem wszystko, co się wokół mnie działo. Nie do końca jednak wiedziałem, co te formuły zaklęć, które wypowiadał ten śmiertelnik miały mi zrobić. Nie musiałem jednak zbyt długo czekać na odpowiedź. Gdy zobaczyłem jak coś uderza w me ramię a z niego zaczyna wydobywać się znajoma ciecz. Ponownie atak fizyczny? Czy on niczego się nie nauczył? Tak pomyślałem, lecz wtedy zobaczyłem jak w kolejnych miejscach na moim pojemniku pojawiają się podobne rany. Ale jak to było możliwe nie sposób było mnie tu ujrzeć? Jak niby to zrobił? Szybko odsunąłem się z linii ataków jednak na nic to się zdało kolejne pociski we mnie uderzyły. Co to miało znaczyć? Musiałem coś sprawdzić.

 

Uniosłem dłoń ku górze zbierając w niej swą moc ciemności by przyzwać na arenę w losowych miejscach kilka jeszcze  pojemników. Pozbawione mej esencji stały tam niczym pomniki nic nie robiąc. Jednak potrafiłem mimo wszystko wyczuć gdyby coś się z nim stało. Nagle też to poczułem wszystkie pojemniki były podobnie niszczone jak ten, w którym była obecnie moja esencja. Więc to tak? Wszystko stało się zrozumiałe. Chciał zalać arenę swymi atakami by wybawić mnie z ukrycia. Całkiem sprytne skoro nie mógł mnie znaleźć najlepiej było ograniczyć mi miejsca ucieczki. Jednak i na to zawsze była metoda.

 

Męczyło mnie te ciągłe niszczenie mych pojemników przez przeciwnika. Może, chociaż raz ułatwię mu robotę? Zamknąłem oczy by się odpowiednio skupić. Wzrok był tylko jednym z wielu zmysłów. W przypadku mego przeciwnika nie był mi konieczny by go wykryć, ponieważ iskra życia, która w nim płynęła natychmiast pozwalała mi go zlokalizować. A więc tam się ukrywał pomyślałem, gdy zbliżyłem dłonie do swego ciała. Pociski nadal we mnie uderzały cały ten czas tworząc nowe zniszczenia na pojemniku jednak nie miało to teraz znaczenia. Coraz bardziej zbierałem energię między mymi dłońmi tworząc tam kule mroku, która ostatecznie pod wpływem zebranej energii doprowadziła do potężnej eksplozji, której nie sposób było nie usłyszeć. Efektem tego wszystkiego było, że moje ciało rozleciało się na kawałki.

 

Kawałki mego ciała leżały porozrzucane na niemal całej arenie. Jednak nagle zaczął się z nich wydobywać dym a kawałki ciała powoli znikały, czego efektem była narastająca ilość dymu, która powoli zbliżyła się ze wszystkich stron w stronę Enkiela. Gdy dym dotarł na miejsce utworzył bańkę wokół niego jakby chciał w swym wnętrzu uwięzić śmiertelnika i ograniczyć mu pole widzenia. Zapach dymu też przypominał zgniliznę, więc do przyjemnych nie należał. Jednak na tym się nie skończyło wokół śmiertelnika wewnątrz dymu zaczęły formować się tunele mroku, które otaczały go ze wszystkich stron.

 

- Chciałeś mnie znaleźć? - spytałem a mój głos wydobywał się ze wszystkich tunelów. - Pozwól, więc że ułatwię ci zadanie - po czym nagle zamilkłem. Nagle z każdego tunelu wypadła mroczna kula lecząca prosto w oponenta a gdy ta nie trafiła celu wpadała w inną dziurę by wylecieć kolejną. Wręcz nie sposób było przewidzieć, którą dziurą wyleczą. Odbijały się niesamowicie szybko niczym piłki kauczukowe a ich ilości wydawały się nie mieć końca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Mam cię.

Na to czekał. Aż przeciwnik zrezygnuje z coraz to na nowo niszczonych pojemników mających fizyczną postać. Od pierwszego ciała dokładnie skanował co też zachodzi w jego, jak na początku sądził, ciele. Z czasem zrozumiał że ciało było tylko pojemnikiem. Nie trzeba było geniuszu jeśli się widziało, że opakowanie było coraz to inne, a zawartość niezmiennie ta sama. Zatem trzeba było wywabić go z pojemnika który mógł swobodnie zmieniać. Tak, by można było uderzyć w samą esencję. A teraz przeciwnik dał mu ku temu możliwość.

- Dokutō Mekki, Pożarcie.

Jego pistolety znikły a w jego dłoni pojawił się kolejny kryształ z pasa. Rozrastał się tak długo, aż jego rozmiary dały kowalowi w dłonie potężne, oburęczne ostrze. Lecz co różniło ten miecz od mu podobnych, to fakt iż miast lejca miał parę uśmiechniętych ust, zaś jego ostrze wydawało się zrobione z bezkresnej materii kosmosu, wypełnionej gwiazdami.

- O gardo z ciemności, głodzie bezkresny, pochłoń co na drodze naszej staje. Ty który lśnisz złotem w bezmiarze szkarłatu. Ostrze Pożeracza, Dokutō Mekki!

Usta na ostrzu się rozwarły, zaczynając wciągać otaczający go dym z zatrważającą prędkością. Kiedy tylko kule do niego ponownie podleciały, rozpadły się na równi z obecną wokół ciemnością, dzieląc jej nieunikniony los. Mekki był pożeraczem, potrafił skonsumować nawet najszkodliwszą z materii, czy to fizyczną czy mentalną. Powiadali, że gdyby zostawić go bez opieki, pożarł by nawet sam Czas. I teraz Enkiel korzystał z tego faktu aż nader wydajnie. Ciekawe ile esencji mógł poświęcić jego przeciwnik, specjalnie iż Mekki powoli dobierał się także do tego, co było pod nimi. A im więcej pożerał, tym potężniejszy się stawał.

I tym bardziej odwracał uwagę przeciwnika od jego ostatniego zaklęcia. Zakładając iż jego przeciwnik może chcieć dać nogę miast wdać się w pojedynek sił który mógł przegrać, Enkiel zostawił dodatkową pułapkę.

Wskaźniki zdążyły się naładować, więc kowal miał jeszcze jedną możliwość i zamierzał z niej skorzystać.

- Strażnica Cieni.

Powyżej miecz pochłaniający wszystko.

Poniżej wybuch blasku, mogącego zastąpić światu słońce.

Arena zaczęła pokrywać się ścianami, niczym wyimaginowanym labiryntem niezliczonych pomieszczeń. W ciągu sekund na polu bitwy stanęła wysoka po nieboskłon wieża, na czubku której Mekki pożerał jego przeciwnika. Enkiel zostawił ostrze tam na górze, by samemu zanurkować przez jedno z okien do wnętrza budowli. W ten oto sposób znalazł się w miejscu, gdzie jego słowo jest prawem, w starożytnej strażnicy, która kiedyś należała do pewnego wytrawnego złodzieja a który zgodził się ją odsprzedać. W każdej z 999 komnat panowały wieczne cienie, ziemia graniczna pomiędzy czernią i bielą, dobrem i złem, życiem i śmiercią. A właściciel tej twierdzy mógł dowolnie nią przechodzić - z dowolnego cienia w cień. Tak więc teraz Enkiel był wszędzie gdzie musiał być i gdzie chciał być. I tak długo jak przeciwnika otaczały cienie, tak długo Enkiem mógł atakować z zaskoczenia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czy stwierdzenie mam cię nie jest dosyć nieadekwatne do obecnej sytuacji? - spytał mój głos wydobywający się z mrocznych tuneli. - Czy zadałeś sobie właściwie pytanie gdzie ja dokładnie jestem? Twoje zaklęcie i moc, którą nim uwolniłeś jest naprawdę imponująca jednak to wszystko mogłoby się równać niekończącej zabawie w kotka i myszkę. Czy naprawdę sądzisz, że mógłbym być tak głupi i pozwolić by moje istnienie zostało narażone atakiem? Zdołałeś, co prawda pochłonąć dym, który cię otaczał, lecz pytanie brzmi gdzie i kiedy jestem? Widzisz nie zadałeś sobie trudu by sprawdzić gdzie prowadzą te wiry a dla mnie niema miejsc gdzie nie miałbym wstępu. Nie można ich również pochłonąć jak tego dymu, co innego zamknąć, ale co do tego trzeba by mieć spore uprawnienia a niewiele bytów je posiada. Jestem bólem, jestem rozpaczą, jestem wszystkim, co najgorsze w życiu każdego śmiertelnika w tym także i twoim - stwierdziłem spokojnie, gdy nagle z wnętrza jednego z wirów wyleciała niewielka czarna kulka, która zaczęła kierować się ku ostrzu i nagle się przy nim zatrzymała nie chcą zniknąć.

 

- Nie ocenia się czegoś wielkością tak jak i tego, co teraz nadeszło - ponownie stwierdził mój głos. - Jak najlepiej pokonać głód? Odpowiedź jest oczywista dać posiłek, który zdoła go zaspokoić. Widzisz twoje ostrze wciąż próbuje pożreć te kulkę i cały czas ją pochłania jednak ona w tym samym czasie, co zostaje pożarta odradza się na nowo. Jest zrodzona z samej esencji Voida, która jest bezkresną niekończącą się ciemnością. Mamy, więc tu walkę niezaspokojonego apetytu z równie niekończącym się posiłkiem - dodałem, gdy nagle w jednym z wirów na chwilę można było zobaczyć krwiste czerwone oko, które równie szybko zniknęło a głos, który do tej pory z dobiegał z wnętrza tuneli również uległ zmianie na bardziej krwiożercy i bezlitosny.

 

- Obecna sytuacja z pewnością nie jest na moją korzyść, bo nawet, jeśli ostrze wciąż zaspokaja swój apetyt to jednak obecny stan areny jest przeciwko mnie. Byłby to walka na niegościnnym dla mnie terenie. Widzisz nie mogę używać w pełni swej mocy poza moim światem w nieskończoność, dlatego też do tej pory się tylko ograniczałem do kolejnych pojemników jednak obecna sytuacja udowadnia, że czas abym zaczął brać cię najwyraźniej na poważnie. - Nagle na ziemi areny można było poczuć potężne wstrząsy. Ziemia na jednym z kawałków areny zaczęła pękać a z niej wyrosły cztery olbrzymie białe filary z nieznanymi słowami wyrytymi na nich. Twórcy tych filarów dawno już przepadli a ja odnalazłem ich spuściznę wiele lat temu przez zupełny przypadek podróżując między światami. Nikogo jednak nigdy nie powiadomiłem o swym odkryciu nawet swego pana. Między filarami przepływała magiczna energia, która tworzyła swoistą ścianę. Jednak to nie był koniec wewnątrz kręgu filarów zaczęło wyrastać suche drzewo, na którym nie sposób było dojrzeć życia a z gałęzi drzewa zamiast liści wiły się zwłoki, które jednak nie wyglądały na martwe.

 

- Chcesz ujrzeć, więc jaką postać może przyjąć moja esencja w moim świecie? Koniec z pojemnikami i próbami krycia się w ciemności czas zwiększyć poziom tego pojedynku. Uznaj to za nagrodę za naprawdę wspaniałą rozrywkę - nagle wszystkie wiry się zamknęły a ja sam wypadłem na ziemie w okolicach filarów. Gdy tylko moje nogi dotknęły ziemi doszło do potężnego wstrząsu wokół na dodatek wszystko wokół mnie wydawało się zamierać. Wcale już nie przypominałem również dawnego siebie byłem znacznie większy niż do tej pory i masywny. Całe moje ciało przypominało szkielet jakiejś szkaradnej istoty. W pustych oczodołach świeciły się dwa czerwone punkty, które przypominały oczy. Uzębienie przypominało szkaradne kły. Przypominałem nieco zlepek kości, który przywołałem na początku naszego pojedynku a on został wygnany przez tego śmiertelnika. Jednak największą różnice w mym wyglądzie robiły dwa potężne kościste skrzydła. Nie zwracałem już nawet uwagi na światło, które stworzył przeciwnik. Wraz z przyjęciem formy cielesnej przez esencje nie było już dla mnie tak szkodliwe jak do tej pory.

 

- Jak zapewne zauważyłeś przypominam nieco demony, gdy esencja przybiera postać by nie pozostawać już tylko bezkształtną energią. Być może miejsce, z którego pochodzę ma na to wpływ a może, dlatego że korzystam wciąż z mrocznej mocy. Sam nie wiem może lepiej ty to ocenisz? - mój głos niósł się po całej arenie i był naprawdę nieprzyjemny dla ucha. - Jednak nie czas na to. Nie mam zbyt wiele czasu, więc zabawmy się - W jednej chwili znalazłem się pod jedną ze ścian, które niedawno zostały stworzone przez tego śmiertelnika. To nie była teleportacja, lecz zagięcie czasu. W obecnej formie mogłem naginać do pewnego stopnia prawa czasu. Powinno się to skończyć tym, że dla mojego oponenta czas na chwilę stanął w miejscu natomiast ja nadal się spokojnie poruszałem. Stojąc pod ścianą zacząłem zbierać mroczną energię w szponiastej łapie a gdy było jej wystarczająco dużo zamachnąłem się z całej siły by wbić ją w najbliższą ścianę. Jeśli miałem racje i wszystko tutaj było połączone to powinienem tym wywołać efekt domina i skazić swym spaczeniem wszystko wokół i przy okazji wybawić mego oponenta z ukrycia by stanął ze mną twarzą w twarz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

Na sam widok tego czegoś skręciło go w żołądku i poczuł żółć napływającą do gardła.

Czym ty do wszystkich diabłów jesteś?

Enkiel rzucił okiem na kolumny które przeciwnik wezwał na pole bitwy. Nie przypominały mu niczego, co kiedykolwiek widział w niezliczonych światach które odwiedzał. Nie rozumiał ani ich przeznaczenia, ale też nie wyczuwał od nich żadnej mocy. To tak jakby były tylko katalizatorem do przemiany. Swoistą księgą zaklęć. Których zdumiony kowal kompletnie nie rozumiał. Jego przeciwnik zaatakował mury fortecy w której Enkiel się skrył. Lecz był to próżny trud. Próbowałeś kiedyś zranić cień? Podeptać go, rozerwać na strzępy? I jak? No właśnie.

Forteca kompletnie nie przejęła się atakiem, który przeniknął przez nią niczym przez cień. Bo tym właśnie była, cieniem istniejącego miejsca, w którym cienie wielu miejsc się spotykały.

A Enkiel już wiedział jak sprawdzić wytrzymałość nowej formy swojego oponenta. Co prawda był to trochę siłowy sposób, ale czego się nie robi dla zabawy, prawda?

I żeby móc popracować nad tym potworem, kowal wymagał dywersji. I to dużej. Sięgnął po kolejny kryształ na swoim pasku, tym razem mieniący się tysiącem małych kryształków w swoim wnętrzu. Enkiel potrzebował jeszcze tylko stosownego zaklęcia żeby wszystko dobrze się poukładało.

- W Cieniach ma siła, w cieniach me królestwo. Wszak jam jest Widmowy Jack.

Cienie wokół niego przez chwilę zadrżały niczym żywe istoty, by już oddech później znieruchomieć. Lecz on czuł jak łączą się z nim i z kryształem który trzymał.

- Sentō Tsurugi, Miecz.

Kryształ z jego dłoni pękł, zamieniając się w prostą katanę z krwawoczerwoną pochwą. Enkiel zbliżył się do największego cienia w komnacie, którą okupował, wyciągnął miecz z pojemnika, po czym zamachnął się, wykonując potężne pchnięcie w sam środek cienia.

- Jeden za wszystkich, tysiąc za jednego.

Każde zagłębienie, każdy zakątek, każde, nawet najmniejsze nierówności na nowej formie przeciwnika, w których były cienie, wypluły z siebie identyczne ostrza jak to, które trzymał Enkiel. Tym bowiem był Sentō Tsurugi, jednym mieczem i 999 jego doskonałymi kopiami. Zaś jego aspekt miał za zadanie przytłoczyć wroga czystą liczbą.

- Przecięcie Rzeczywistości.

Ten potężny atak na zmianę chował i wysuwał ostrza z cieni na ciele wroga. Atak odbywał się w dwóch fazach. Pierwszą był ruch ostrzy, które wytwarzały fale tnące, same w sobie ciężkie do uniknięcia z powodu umiejscowienia samych ostrzy. Druga faza polegała w prostocie na grawitacji. 999 ostrzy to waga którą ofiara musi unieść. Lecz nie jest problemem unieść ciężar. Nie, problemem jest utrzymanie równowagi z tym ciężarem, gdy na zmianę różne części ciała są obciążane. A przeciwnik miał formę w miarę sprzyjającą takiej strategii.

Zaklęcie powinno utrzymać się na tyle długo, by Enkiel mógł wprowadzić w życie plan powstrzymania Żniwiarza.

- Zokutō Yoroi, Bandyta.

Jeden z kryształów na jego pasku pękł, pokrywając go potężną zbroją wykonaną z Irydytu, błękitnoszarego metalu znanego ze swojej lekkości. Tak zabezpieczony sięgnął do kieszeni po kolejny wynalazek. Tym razem były to okulary które stworzył dla pewnego naukowca. Uwielbiał on czytać wszelakie księgi, lecz nigdy nie był dobrym tłumaczem. Okulary rzucały zaklęcie zarówno na czytającego jak i na obiekt czytany, by czytający mógł widzieć tekst w zrozumiałej dla siebie formie. Umieścił je na nosie i raz jeszcze sięgnął w cienie. Tym razem wyciągnął z nich sporych rozmiarów Latarnie Stróża. Odpowiednio zaklęta imitowała światło życia, a kowal wiedział już że przeciwnik mógł go dzięki temu namierzyć. Odpowiednio potężne zaklęcie wytłumiające obecność na zbroi także powinno zdziałać cuda. Tak przygotowany wskoczył w najbliższy cień.

Jego celem były kolumny na krańcu areny. Pozostawiwszy w zamku Latarnię był praktycznie niewykrywalny, ponad to dla pewności nie zbliżał się nad to do kolumn upewniając się iż są między nim a przeciwnikiem, gdyby ten nieopatrznie zamierzał spojrzeć w jego stronę. Tak przygotowany zaczął czytać znaki na kolumnach.

Zaklęcie w okularach spisywało się nad wyraz dobrze. Enkiel miał wrażenie że nawet zbyt dobrze, bo od wiedzy którą czytał robiło mu się zdecydowanie byt niedobrze.

Jak można być takim potworem? Jak można z sobą zrobić coś takiego?! Tak, Enkiel nie był zwykłym człowiekiem, owszem. Ale swoją inność zawdzięczał magii pochodzącej od swojego króla. Nie zaś z tego...tego czegoś. Gdyby zebrać wszystkie plugawe grzechy poczynione przez wszystkie istoty które Enkiel znał, to ich forma nie sięgała by nawet połowie tego, co wyryto na tych kolumnach. Ohydne rytuały, zaklęcia tak złe, że trzeba by na nowo stworzyć pojęcie zła by je ogarnęło.

Ale cokolwiek by powiedzieć o tym co tu było wyznawane, wzywane i karmione, twórca kolumn nie był głupcem. Na kolumnach były spisane sposoby walki z tym co dzięki nim powstało. Skomplikowane formuły, składniki których nie szło dostać w żaden racjonalny sposób. Światło Spadającej Gwiazdy? Żywe serce Licha? Gdyby nie fakt, że jego przeciwnik stał przed nim w formie opisanej na kolumnie, kowal uznał by to wszystko za kompletne brednie jakiegoś maniaka. Nie pozostało mu nic innego jak spróbować tych bredni w praktyce.

Skierował swoją wolę ponad arenę, do miecza który wciąż wisiał w powietrzu, a który pochłonął wystarczająco energii by uczynić jego plany rzeczywistością. Dobrze że przywdział zbroję inaczej mogło by się zrobić nieprzyjemnie. Teraz potrzebował trochę czasu, więc raz jeszcze musiał pozawracać Żniwiarzowi głowę.

O ile jego forma była bezsprzecznie potężna i niebezpieczna, o tyle można ją było rzekomo trochę osłabić. Niewiele, ale za to w bolesny sposób.

Enkiel sięgnął w przestrzeń po broń którą tam zostawił na początku pojedynku.

- Głowica Czerwonego Smoka.

Ponownie w jego dłoniach znalazła się potężna maczuga zakończona trzonkiem na wzór smoczego łba. I nie czekając na przeciwnika, zamachnął się nią z całej siły na drzewo.

- Malleus Maleficarum!

Najpierw fala uderzeniowa, potem zaś ogień. Kataklizm w wydaniu kieszonkowym. Kolumny pękły niczym wykonane ze szkła zaś drzewo zostało pochłonięte przez oczyszczający je ogień. Dość drastyczny sposób oczyszczania okolicy, ale wedle zapisków z kolumn, przeciwnik powinien odczuć to jak cierń w boku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nagle poczułem jak ten żałosny śmiertelnik zaczyna mnie okładać jakimiś zaklęciami. Naprawdę spodziewał się, że tak można mnie obecnie pokonać? Ciało, które posiadałem w obecnej formie naprawdę trudno było zranić. Mimo wszystko czułem uderzenia tych zaklęć jak próbowały mnie zranić i ostatecznie przyjąłem formę obrony zasłaniając się masywnymi łapskami. Było to wszystko nie tyle groźne, co niezwykle uciążliwe i traciło tylko czas, który był dla mnie obecnie wart tyle, co złoto. Chroniłem się tak dłuższy czas aż w końcu zaczęła zbierać we mnie moc, która zaczęła otaczać moje ciało aż w pewnym momencie ta moc się uwolniła w postaci mrocznej fali zniszczenia, która zaczęła niszczyć wszystko, co stało na swej drodze łącznie z zaklęciem, którym byłem atakowany. Ponownie chciałem przystąpić do ataku, gdy nagle otworzyłem oczy i padłem na kolana trzymając się za głowę i wyjąc z bólu. Wiedziałem, co to oznacza drzewo zepsucia zostało wyrwane.

 

W momencie, w którym Enkiel zniszczył drzewo z ziemi, w które do tej pory było wrośnięte zaczęła się wydobywać czarna ciecz a w jego miejscu była dziwna głęboka dziura, z której poza cieczą zaczęło wydobywać się białe światło a towarzyszył temu wszystkiemu najgorszy możliwy dźwięk bólu i rozpaczy potępionych, które musiały teraz dosięgać uszu śmiertelnika jednak nie tylko dla niego musiało być to nieprzyjemne doświadczenie o ile, na co dzień uwielbiałem pławić się w rozpaczy śmiertelników to teraz byłem niczym łącznik czułem ten ból i rozpacz, która mnie dosięgała zwijałem się z bólu na ziemi a na mym ciele zaczynały pojawiać się pęknięcia. Nie to nie mogło się tak łatwo skończyć.

 

W jednej chwili zniknąłem z ziemi, na której niedawno się zwijałem niczym robak by pojawiać się w okolicy dziury, która została po drzewie nagle resztką sił włożyłem masywne łapsko prosto w dziurę a ciecz przestała wypływać a sam zacząłem pochłaniać ją do swego ciała. Zacząłem ponownie powoli wstawać na równe nogi przy okazji wyciągając łapsko z ziemi. Gdy tylko wyjąłem łapę cała ziemia ponownie zaczęła się trząść a w miejscu gdzie była dziura i wydobywało się z niej wszelkie plugastwo ponownie zaczęło wyrastać drzewo. Nagle wskoczyłem na jedną z gałęzi niczym jakiś wściekły drapieżnik by złapać w łapę jedno z ciał, które na nim wisiało. Gdy tylko je dotknąłem te w jednej chwili zmieniło się w suchy szkielet, który opadł z drzewa a gdy tylko dotknął ziemi zamienił się w nic nieznaczący pył.

 

Stałem tak dobrą chwilę, gdy nagle pęknięcia na mym ciele zaczęły zanikać a ja znów wyglądałem jakbym był w pełni formy i nie była to iluzja gdyż pożywiłem się energią tej udręczonej duszy by samemu wydłużyć swój czas walki z tym pyszałkiem. Zeskoczyłem w jednej chwili drzewa by wyciągnąć masywne łapsko prosto przed siebie i zacząć je powoli otwierać w otwartej dłoni pojawiło się dziwne czerwono oko wrośnięte w mą dłoń.

 

- Naprawdę myślisz, że jestem tak głupi? - spytałem w jego stronę. - Ja pamiętałem, co zrobiłeś na początku naszego starcia jak zbadałeś moją moc a potem wykorzystałeś to przeciwko mnie. Wiedziałem, że możesz zrobić tak ponownie, dlatego przyzwałem te filary. To prawda nie ja to stworzyłem a ukradłem jednak miałem sporo czasu by zbadać ich naturę i zmienić zapisane na nich instrukcje. Pytanie teraz ile tego, co tam zobaczyłeś było prawdą a ile kłamstwem zapisanym przeze mnie? - spytałem śmiejąc się a mój głos roznosił się po arenie. - Demoniczne oko znajdzie cię wszędzie nieważne gdzie byś się ukrył i jakich sztuczek użył. Sprawiłeś mi przed chwilą wiele bólu pozwól, że się odwdzięczę - powiedziałem ponuro by zebrać energię w drugim łapsku, w której nagle pojawiła się wielka czarna włócznia utkana jakby z samego mroku w jednej chwili cisnąłem ją w powietrze a ta zaczęła lecieć prosto w stronę śmiertelnika jakby sama była świadoma gdzie ma lecieć unikała wszelkich przeszkód by tylko dolecieć do niego sam stałem wciąż z otwartą dłonią by oko mogło go znaleźć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

- Głupiec.

Włócznia rozbiła się w drobne drzazgi uderzając w jego potężną zbroję. Fakt, siła stojąca za tym atakiem była potężna. Tak potężna że gdy zbroja przekierowała tą cząstkę tej siły do podłoża wedle swoich założeń, cała powierzchnia u jego stóp popękała niczym sklepowa witryna trafiona cegła.

Zaś kowal nie czekał aż przeciwnik napatrzy się w jego jestestwo. Zamachnął się młotem i przekazując w niego jeszcze więcej energii którą zabrał z włóczni, uderzając w bok przeciwnika, wychodząc z jego własnego cienia. Atak idealny.

Arenę zalał grzmot godny trąb Helmowego Jaru. Tak potężny że od samych wibracji Enkiela zabolały wszystkie zęby a obszar wokół niego zakrył kurz i odłamki. Ale kowal się uśmiechał, poczuł jak młot uderza w cel. Poczuł też jak materia ustępuje i nastąpiło zniszczenie obiektu.

I poczuł też strach, kiedy odzyskał widoczność, bowiem jego oczom ukazała się kompletnie roztrzaskana głownia jego młota i nie mniej niewzruszony przeciwnik.

Korzystając z cieni najzwyczajniej w świecie zwiał na powrót do zamku. Wciąż ściskał w dłoni resztki młota, z niedowierzaniem obserwując swojego przeciwnika. Ten potwór był wytrzymalszy niż kowal mógł założyć. Oczywiście w domyśle nie obstawiał że go zabije, nie. To już od początku pojedynku było pewne że jego przeciwnik, jak i on, byli na swój sposób specjalni. Mogli pokazać wszystko co tylko chcieli, bowiem ich specjalne nieśmiertelności chroniły ich na unikatowe sposoby.

Ale nigdy by się nie spodziewał że młot, którym niejedną warownię kompletnie zdruzgotał, w końcu trafi na godnego przeciwnika.

Odesłał resztki do zbrojowni, by później im się przyjrzeć. Zrozumieć co się stało i dlaczego się stało. A potem, jak zawsze, spróbować to obejść. Ale teraz trzeba było zająć się tym tam, w dole, który stawał się coraz większym czyrakiem na tej arenie. Miał na niego opracowane już pewne plany, ale ich wprowadzenie wymagało jeszcze paru przygotowań. A zarówno widownia jak i oponent muszą być w tym czasie czymś zajęci. Czy on miał coś, czym można by było zająć istotę tak dziwną jak Żniwiarz? Ano miał. I miał też wrażenie że temu dziwakowi się to nie spodoba. Phi. Nie musi.

Sięgnął po kolejny kamień, tym razem taki ładny, żółty, z wyrytym narcyzem.

- Seitō Hakari, Prawda.

W jego dłoni pojawiła się bardzo mała pochwa, niewiele większa od jego pięści. Prosta, bez większych zdobień aniżeli pojedynczy metalowy emblemat narcyza wyryty na samym szczycie. "Ostrze" to nigdy nie było uprzejme w używaniu i już w chwili kiedy tylko dotknęło dłoni kowala, ten skrzywił się z niesmakiem. Jego ciało przeszły ciarki, jakby nagle oblazło go robactwo. Tak, to był odpowiedni oręż na jego przeciwnika, bowiem jak dotąd walka fizyczna nie robiła na nim żadnego wrażenia. Ale inną sprawą było uderzanie w jego esencję.

Enkiel złapał broń mocniej, zginając się pod ciężarem tego co od niej otrzymywał, rozświetlając ją dłońmi Hefajstosa. W ten sposób otrzymał cała masę pyłu który rozszedł się w powietrzu. I który, poprzez kontakt z jego cieniami, przeniknął na ciało jego przeciwnika.

I kiedy tylko osiadł, Żniwiarz mógł napawać się pełnią jego mocy.

Bowiem Seitō Hakari pokazywał osobie go trzymającej dwie prawdy zmieszane w jedną potężną iluzję. Pierwsza prawda to on sam wyrzucający sobie wszystkie rzeczy, jakie w swoim życiu(i nie życiu) zrobił samemu sobie. Wszystkie kłamstwa, wszystkie poświęcenia, wszystkie stracone szanse. Bo można okłamać wszystkich, nawet samego siebie. A Seitō Hakari i tak zniszczy te wszystkie kłamstwa niczym bańkę mydlaną. Drugą prawdą było pokazanie czym mógłby być gdyby wszystkie szanse zostały wykorzystane z najlepszy ze sposobów. Mieliście kiedyś w życiu uczucie że powinniście zrobić inaczej, wszak mogliście dzięki temu wiele zyskać? Seitō Hakari pokaże wam dokładnie jak bardzo mogliście zyskać.

I Enkiel coś czuł, że Żniwiarz miał baaaardzo wiele takich szans. A im mocniej planował utrzymywać się w kłamstwie, tym mocniej ostrze będzie palić to, co pozostało z jego duszy po tej stronie. Bo na fizycznym ciele ta broń nie zostawiała nawet najmniejszego skaleczenia. A w obecnej postaci mogło poleźć poprzez cienie gdziekolwiek ten cholerny trupiarz postanowi uciec.

A w czasie kiedy on będzie zajęty tym maleństwem, Enkiel będzie mógł przygotować resztę zaklęcia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poczułem jak włócznia dosięgła swego celu. Nie ja to widziałem, bo przed przeklętym okiem nic się nie skryje. Jednak efekt nie był taki jak bym chciał przynajmniej po części. Najwyraźniej śmiertelnik nie zwracał dalszej uwagi na włócznie z chwilą, gdy ta się rozsypała a to był błąd. W chwili, gdy rozkruszyła się na kawałki a jej resztki opadły w jednej chwili na ziemie. T zaczęła je pochłaniać niczym ziarna roślin tam też wszystko miało wyczekiwać na odpowiedni moment. Nagle jednak poczułem jak całe me ciało się wręcz zatrzęsło. Potężne uderzenie tak mogłem określić to, co poczułem jednak taki typ ataku nigdy nie był na mnie skuteczny. Najwyraźniej mój oponent teraz przekonał się o tym. Czułem jego lęk, bo było to coś, czym się karmiłem i był naprawdę smaczny. Ta jego bezradność na obecną sytuacje była jak najlepszy deser. Nawet nie dał mi szansy by się zrewanżować, bo zaraz ponownie zwiał. Jakież to było żałosne czyżby w końcu zrozumiał, że nie może mnie pokonać?

 

Czułem jak ziarna, które zasiałem zaczynają kraść życie tej ziemi. Potrzebowały jeszcze jednak czasu by w pełni się wyłonić a ja nie zamierzałem czekać z założonym łapskami. Przyszedł czas by zniszczyć kryjówkę przeciwnika.. Zacząłem powoli kierować się w tamtą stronę. Z chwilą, gdy moja włócznia go dotknęła przeklęte oko mogło zobaczyć go wszędzie nie było sposobu by się ukrył. Nagle jednak stanąłem niczym posąg. Dziwnie się czułem działo się coś dziwnego, co to była za magia? Czułem coś, czego nie miałem prawa już czuć gdyż wszystko to było już mi obce a ja byłem tylko narzędziem w rękach mego władcy, które nie powinno mieć żadnych głębszych uczuć a jednak działo się coś naprawdę dziwnego.

 

Mym oczom ukazało się miejsce, które nie istniało. Sam sprowadziłem na nie zagładę wieki temu z chwilą, gdy wpuściłem tam mego pana. W jednej chwili cała kraina, w której się urodziłem i wychowałem przepadła a ja się tym napawałem nie czując nic. Zawsze czułem do siebie nienawiść za to, że kiedyś byłem śmiertelnikiem do swego dawnego życia. Tak powinno być moja nowa natura mi to nakazywała, więc dlaczego teraz czułem się tak dziwnie? Czułem nieznane mi zapomniane uczucia, których nie miało prawa już we mnie być. Czułem jak ma obecna natura walczy z moją dawną naturą. Padłem nagle na kolana trzymając się za głowę i wrzeszcząc w rozpaczy w powietrze.

 

- Przestań nie chce tego wiedzieć! - wrzeszczałem żałośnie w powietrze. Nigdy chyba nie poczułem czegoś takiego. Dlaczego nie byłem w stanie wyprzeć tego wszystkiego jak zawsze do tej pory? Dlaczego nie czułem teraz woli swego pana? Musiałem się z tego wydostać. Widziałem swoje wczesne życie zanim zostałem spaczony po śmierci. Nie to nie było moje życie wybrałem tam inną drogę. Nie skierowałem swych kroków ku łatwemu zarobkowi. Wszystko to zrobiłem zupełnie inaczej. Użyłem swych mocy by pomagać mej krainie by rosła w potęgę. Ożeniłem się z mą dawną miłością założyłem z nią rodzinę. Widziałem swych potomków i moje spokojne życie.  Nie skończyłem tak jak teraz. Zabójca, który zakończył mój dawny żywot był mi teraz niczym przyjaciel. Widziałem dumę w oczach mej rodziny. Te obrazy mnie niszczyły musiałem się ratować. Uniosłem nagle ostatkiem sił łapsko w powietrze i nagle wrzasnąłem tylko jedno słowo.

 

- Dość! - po tym jednym słowie jedna z gałęzi na drzewie, które przyzwałem wcześniej zaczęła rosnąć z zastraszającą szybkością w moim kierunku aż nagle gałąź przebiła mnie na wylot w okolicy klatki piersiowej a ja zawisłem bezwładnie na gałęzi. Blask z mych oczodołów powoli bladł coraz bardziej zanikając. Wyglądałem niczym martwy, ale prawdą było, że właśnie regenerowałem swój nadszarpany umysł a drzewo gałęzią, którą mnie przebiło zaczynało niczym pasożyt pochłaniać wszystkie te uczucia, które niedawno się we mnie zrodziły bym mógł być znów sobą. Były mi całkowicie zbędne. Nie potrzebowałem ich ani trochę. Musiałem znów odzyskać kontrolę nad sobą.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...