Skocz do zawartości

Pojedynek [C] Sosna vs. Zegarmistrz


Victoria Luna

Recommended Posts

Zaczęłam się przepychać przez tłum ludzi, mając cichą nadzieję, że mój wysiłek nie okaże się bezowocny. Co chwilę przepraszałam każdego, chcąc się przecisnąć przez morze spoconych ciał. Dzisiejszy upał mocno dawał się we znaki, przez co pociłam się jak ruda mysz. Szczęście w nieszczęściu, nie byłam jedyna. Wszędzie, i od każdego, było czuć lekko kwaskowaty odorek.

Moim oczom ukazało się wolne siedzisko- kawałek betonu, bez żadnej poduszki czy chusty, co świadczyło, iż to miejsce nie było przez nikogo zajęte. Przyspieszyłam, przepychając się obok jakiejś rodzinki. Nie rozumiałam, dlaczego rodzice biorą swoje dzieci na Arenę. Przecież tutaj ludzie przelewają krew, pot oraz determinacja, która z czasem może zginąć wraz ze swoim właścicielem.

Spojrzałam przelotnie na chłopczyka o pucołowatej twarzyczce. Śmiał się głośno i klaskał w swoje małe rączki.

Może jego rodzice chcą uczyć go od małego zabijać? To idealne miejsce na wykłady.

Prychnęłam, przeciskając się przez jakiegoś grubasa z odkrytym brzuszkiem. Zastanawiałam się przez chwilę, jakim cudem ten podkoszulek jeszcze się na niego mieści. Brakowało mi kilka metrów, kiedy poczułam mocny ból głowy. Zaćmiło mnie lekko, przez co o mało się nie przewróciłam. Przemknęłam oczy, zaciskając mocno zęby. Dotknęłam pulsującego miejsca, mając nadzieję, że dotyk lekko uśmierzy ból. Sięgnęłam subtelnie po moc zawartą w moim kamieniu, chcąc, chociaż lekko ochłodzić bolące miejsce.

– Jak tak można się zachowywać?! – wrzeszczał ktoś skrzeczącym głosem, który wzmógł pulsowanie w okolicach skroni. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że na ostatnim wolnym miejscu, na złotej poduszce, siedziała jakaś babcia, ubrana w drogi kaszmir i frywolną fryzurą.

Na moim miejscu.

– O co pani chodzi? – zapytałam dyplomatycznie, chcąc się dowiedzieć, czemu tak na mnie wrzeszczy. I dlaczego oberwałam…

– Ty mi tu nie udawaj idiotki! – wrzeszczała coraz głośniej, podnosząc jednocześnie łaskę z drogiego drewna. Najprawdopodobniej to było narzędzie, od którego zadano cios. – Jak cię wychowali rodzice, tak, żeby zabierać miejsce biednej staruszce?! – wolała na całe gardło.

Tak, biednej… Jeszcze mi powiedź, że bezbronnej… – pomyślałam gorzko. Odsunęłam się bez słowa, szukając wzrokiem jakiejś przestrzeni.

Babcia zaczęła burczeć pod nosem, tworząc nowe zmarszczki na swojej starej twarzy. Przestałam na nią zwracać uwagę, po czym skierowałam się na wyższe trybuny.

W końcu znalazłam w miarę przyjemne miejsce. Obok mnie siedziała jakaś kobieta, która przyszła tu z młodszą od siebie dziewczynką. Ze względu na ich podobieństwo, można powiedzieć, że są siostrami. Z drugiej strony był młody chłopak, który usilnie chciał wciągnąć mnie w rozmowę. Kiedy w końcu zrozumiał, iż z podrywu nici, wbił tępy wzrok w dal.

Ja natomiast chłonęłam chłodny powiew powietrza, który pomógł mi w końcu odetchnąć. Cierpliwie czekam na rozpoczęcie kolejnej walki.

Po pewnym czasie zjawił się Narrator, ubrany w czerwony płaszcz z ciemnymi dodatkami. Wyglądał tak ekstrawagancko, że prawie można uznać, że to wytwór przegrzanej wyobraźni. Dumnym krokiem wszedł na piaszczystą Arenę, a gdy znalazł się na środku, uniósł wysoko ręce. Wtem wszystkie rozmowy ucichły, jak za sprawą zaklęcia milczenia.

– Witajcie, moi drodzy, w tym wspaniałym dniu! – Pomimo dystansu, jaki nas dzielił, słyszałam go doskonale. Najpewniej zasięgnął wcześniej po odpowiednie środki. – Bardzo mnie cieszy wasza obecność pomimo tego upału… Obiecuję wam, że nie pożałujecie dzisiejszej wyprawy! – zawołał, na co tłum zareagował z entuzjazmem. Narrator ponownie uciszył tłum.

– A teraz, bez zbędnego przedłużania… Powitajmy naszych wojowników!!!

Głośne wiwaty prawie zakłóciły prowadzącego, lecz na to miał swoje sposoby.

– Otooo… – dramatyczna pauza. – ...Shen Zegarmistrz Looong!!!

Ogromne, dębowe bramy otworzyły się. Przez kilka chwil była tam jedynie ciemność, lecz po chwili z mroku zaczęła się formować sylwetka wojownika.

Szedł ciężkim krokiem, stawiając je w równie ciężkich, skórzanych butach. Ciemny płaszcz ukrywał większość ciała, lecz można było zauważyć, że nosi równie czarną koszulkę. Wojskowe spodnie wyglądały, jakby ten model został stworzony specjalnie dla niego; można było powiedzieć, że to jego druga skóra. W rękawicach można było zauważyć duże kryształy, najpewniej o właściwościach bojowych. Stanął kilka metrów przed Narratorem, subtelnie kiwając głową z lekkim zarostem. Krótkie, kruczoczarne włosy porwał lekki wiaterek.

– Nasz mistrz zmierzy się dzisiaj z debiutantem walk na Arenie… Proszę, przywitajcie gorąco… Maurycego Igiełkę,  zwanego również Sosna!

Ludzie, z nieco mniejszą radością, przyjęli Świeżaka.

Lecz gdy zobaczyłam, z kim ma walczyć Zegarmistrz, przez głowę przemknęła mi jedna myśl.

To będzie ciekawy pojedynek…

 



Pojedynek stoczą:

@Sosna oraz @Zegarmistrz
 

Niech wygra najlepszy!

Edytowano przez Victoria Luna
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skupienie nigdy nie przychodziło łatwo. To nie była kwestia praktyki czy doświadczenia. Nie. Zwyczajnie czasami cel skupienia był zbyt duży, by dało się go osiągnąć.

Lecz był już tam, nawet kilkukrotnie. Potrafił skruszyć skały samą myślą. Potrafił stworzyć życie jak i je zakończyć. Rozumiał podstawy istnienia, jak i fundamenty ich końca.

A mimo to nie mógł się skupić.

Więc stał w szatni, czekając aż narrator pojedynku wezwie go na arenę. A przynajmniej tak mogło się zdawać, bowiem nawet Zegarmistrz miał problemy by być w kilku miejscach na raz.

Ale z drugiej strony, gdzie była by w tym zabawa gdyby było to łatwe?

Rozbłysk światła i już stało ich dwóch. Przyjrzeli się sobie, poprawili płaszcz niczym w lustrzanym odbiciu.

- Wiesz?

- Wiem. A ty?

- Ta, ale zastanawiam się co z tego wyniknie.

- Przekonamy się potem. To jak?

- Bez problemu. Strzelec, tak?

- Ta, reszta niezbyt nadaje się do walki, przynajmniej chwilowo.

- Prawda. Przypomnij nam po wszystkim żeby odpocząć.

- Dobra, poza tym, wiesz że Marionetkarz się nie patyczkuje.

- Ano. Dobra, pora na nas, ruchy.

Dwa identyczne Zegarmistrze opuściły szatnie. Dwaj identyczni wojownicy udali się w przeciwległe korytarze, kierując kroki do należytych aren.

 

TO był dobry dzień na walkę. Słońce świeciło jasno. Powietrze zdawało się stać w miejscu, przynosząc czasami znajomy zapach potu i krwi. To był jego dom. Jego królestwo warte największych z poświęceń. Zakrył się dokładniej płaszczem czekając aż narrator skończy przedstawiać widowni walczących. Nie wiedział kompletnie nic o swoim przeciwniku, ba, nawet nie wiedział jak się nazywa do chwili aż nie ogłoszono jego imienia. Co było stosunkową nowością, gdyż zwykle informacje o oponencie miał z pierwszej ręki. Ale nic, wszystko wyjdzie w praniu, jak mawiają.

Żelazo bliźniąt, krew niewinnych

Ogień i metal, wojną złączeni

Dłonie me bez srebra czy złota

Serce me puste, honor splamiony.

 

Nawet z daleka można było spostrzec blask wydobywający się spod płaszcza Zegarmistrza. Mógł czekać na to, aż Sosna wykona pierwszy atak. Lecz nie planował być aż tak szczodry. Niech ma co robić.

Spod płaszcza wydobył dwa pistolety klasy Cerberus - ciężkie pistolety kalibru 15mm zdolne do pomieszczenia 11 pocisków każdy.

 

Uchwyt Żelaza, Argument Ognia

Uchwyt Żelaza, Argument Błyskawicy

 

Między nim a przeciwnikiem w powietrzu zalśniły dwa kręgi, jeden czerwony niczym wschodzące słońce, drugi zaś w kolorze topionego złota. Wycelował wtedy obie szczęki w swego oponenta i pociągnął za spust.

Huk wystrzału był donośny. W końcu kaliber robił swoje. Lecz wybuch po drugiej stronie areny był efektem który chciał osiągnąć. Pierwsza była błyskawica. Kula która dotknęła żółtego kręgu zamieniła się w literalny grom z jasnego nieba. Druga zaś stała się językiem pożogi, która przez dłuższą chwilę traktowała arenę ognistym podmuchem. Zakręcił młynka uzbrojeniem i zaczął się miarowo przesuwać po okręgu swego wroga posyłając w niego coraz więcej kul. Kiedy opróżnił magazynki obu, wyrzucił bronie za plecy, pozwalając rozpaść się im niczym pękniętemu lustru, wyciągając spod płaszcza kolejne dwa.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Na Arenę weszli jednocześnie, z jednej strony osobnik wyglądający na doświadczonego w boju, jegomościa, którego przedstawiono, jako Zegarmistrz.

- A więc to tak się nazywa mój dzisiejszy oponent- pomyślał młodzieniec, z kubkiem kawy w ręku. 

Młodzieniec miał  długie, proste, czarne włosy na głowie, niebieski, nieco przydługi, skórzany płaszcz, jeansowe spodnie,  i czerwoną bluzę z kapturem pod płaszczem. Sprawiał wrażenie lekko zblazowanego świeżaka. Jednak było to mylne wrażenie. Istotnie nie miał on doświadczenia w sprawach wykorzystania magii do pojedynków z innym magiem na arenie, jednakże  miał on spore doświadczenie w wykorzystaniu magii bojowej, albowiem był magiem bitewnym na usługach króla Radobarbara III i brał udział w wielu bitwach, w  których jego magia pomogła zapobiec wielu bezsensownym śmierciom.

- Igiełka, Maurycy- zdążył rzucić młodzian, zanim dostrzegł błysk wydobywający się błysk spod płaszcza oponenta, po czym przestrzeń między nim, a oponentem zalśniły dwa kręgi. Uchylił się przed gromem, jednakże  ledwo zdążył się uchylić przed ognistym podmuchem. Jednakże ten moment, w którym się uchylał przed pierwszymi atakami dał mu czas na zinkantowanie zaklęcia tarczy, dzięki której odbijał pociski kierowane w jego stronę

- A więc zaczynamy z impetem?- Rzucił w stronę oponenta, po czym dodał- kukartka, przynajmniej wiem teraz z kim mam do czynienia. Po czym tuż po jego ostatnim słowie cała arena zamieniła się w półprzezroczysty emanujący różową poświatą labirynt.

- Nie radził bym używać kul do ścian - rzucił młodzian, po czym dodał- ta bariera kinetyczna odbija wszelką magię w kierunku rzucającego, więc jest całkiem spore ryzyko uszkodzenia siebie samego- rzucił pogodnie, a jego głos rozchodził się ze wszystkich kierunków.

- A i jeszcze jedno. Zanim zaczniesz mnie szukać wiedz, że przygotowałem parę niespodzianek w samym labiryncie. A i przy okazji... nie będę chamski i wręczę mapkę labiryntu wraz z miejscem, w którym się znajdujesz. Więcej podpowiedzi raczej nie będzie, więc rzucę tylko powodzenia Zegarmistrzu.- rzekł po czym oczekiwał na ruch przeciwnika

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Już miał wystrzelić kolejną salwę, kiedy między nim a celem wyrosła cholerna ściana. Widział, że przeciwnik ma dobry refleks, mało znał bowiem magów, którzy mogli uniknąć czegoś tak szybkiego jak błyskawica. I być może był też dobrym taktykiem. Nie potrzebował widzieć co jeszcze Zegarmistrz mógł wymyślić, miast tego postawił najlepszą odpowiedź na Strzelca. Godne podziwu. Choć możliwe do obejścia.

- Dobycie.

Szybciej aniżeli rejestruje oko, Strzelec wyrwał pistolet z kabury i oddał w ścianę 3 strzały. Pierwszy odbił się od niej i został zneutralizowany przez drugi, lecący zaraz za nim. Trzeci zaś zrykoszetował i wbił się w podłoże areny, nie wywołując żadnego efektu. To mówiło wiele o ścianach które go otaczały. W normalnych okolicznościach wyskoczył by ponad nie, ale z pewnością przeciwnik pomyślał o czymś tak prostym jak zabezpieczenie sufitu. Zatem nie tędy droga. Ale trzeba było przetestować coś jeszcze.

- Dobycie.

Kolejne trzy kule, tym razem wszystkie wbiły się w ścianę.

Kolejna wiedza. Kolejna możliwość, z tym tylko, że czasochłonna a na to nie miał zamiaru pozwolić.

- Zmiana kul.

Wyciągnął spod płaszcza dwa rewolwery 6 strzałowe. Otworzył wszystkie, pozwalając by z obu komór wyleciały naboje, w powietrzu rozbijające się niczym kruche szkło. Kiedy opróżnił magazynki, umieścił w środku po 6 specjalnych kul. Rozumiał już jakie wady i jakie zalety posiadała otaczająca go pułapka.

 

Drzewa rozciągają swe ramiona, Rosnąc wzwyż ku wielkiemu niebu.

Liście kwitnące pochłaniają światło, dodając cienie do leśnego mroku.

Łowca nie widzi, ni wzroku ni szponów, bestii ukrytej w obecnej ciemności.

Dziś bowiem jest noc, gdy Łowca staje się Ofiarą.

Oto jest Śpiący Las.

 

Oba rewolwery zalśniły głęboką zielenią. Kiedy blask stał się niemal oślepiający, Strzelec wycelował obie lufy w przeciwległe ściany.

 

Ci którzy tropią, Ci co tropieni.

Strzeżcie się mroku, w nim moich kłów.

Lecz niechaj blask nie będzie wam wybawieniem.

Bowiem i tam, mój gniew was dosięgnie!

Zemsta Apollo!

 

Zaczął ostrzał. Najpierw dwie kule, które uderzyły w przeciwległe ściany. Zaklęcie na nich umieszczone nadawało im specjalne właściwości. Jedną z takowych była bardzo duża absorpcja kinetyczna. Drugą, umiejętność nie wytracania tejże w locie. Trzecią i ostatnią, chłodna kalkulacja strzelca, możliwość rykoszetowania od każdej uderzonej powierzchni. Tak więc najpierw w korytarze wystrzelono dwie kule, które zaczęły odbijać się jak szalone. Potem zaś następne, które, uderzając same w siebie, rozpoczęły podbój labiryntu. Zmiana pozycji, ruch nadgarstka, skręt tułowia, poruszenie ramienia - wyglądało to jak taniec, a w rzeczywistości było celowaniem, finezyjnym, w kolejne kule, zarówno te które już odbijały się od ścian, jak i te, które wracały w jego kierunku. W ten sposób wypełni miarowo cały labirynt odbijającymi się pociskami. Same kule, choć zaklęte, wykonane były z wolframu, żeby zaklęcia rozpraszające magię zwyczajnie ich nie znikły. A zważywszy na ich rosnącą prędkość, prędzej niż później dojdą do jego przeciwnika.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...