Skocz do zawartości

"Crystal Garden and Diamond Apple - the legend of Eden" Zapisy (Podejście drugie)


Wizio

Recommended Posts

Okey, jakoś się wyrobiłem. Karta słaba, ale zawsze coś. Porównania do postaci z show są aby łatwiej było wyobrazić sobie wygląd.

Imię: Helium Ion

Wiek: 19

Rasa: Kuc Ziemny

Płeć: Klacz

Wygląd: Jest dosyć niska jak na swój wiek, posiada oczy koloru szkarłatu, grzywa jest dosyć krótka(coś w stylu Vinyl) i jest wraz z ogonem koloru bieli przeplatanej z wrzosowym , sierść jest koloru jasnej szarości(mniej więcej tak jak Octavia), jej Cutie Markiem są zębatki na tle atomu helu

 

Życiorys: Okey nie wiem czemu to piszę, ale może jak zginę na tej wyprawię ktoś znajdzie moje kości i trochę sobie o mnie poczyta? Chociaż skoro kazali to pewnie ma to jakiś sens... Nieważne, miejmy to już za sobą. Zacznijmy od początku.

Urodziłam się w małym miasteczku nieopodal Fillydelphi. Moją mama jest Silent Wind, pracuje przy pogodzie. Dokładniej rzecz ujmując jest koordynatorką ekip pogodowych. Właściwie dosyć ciekawa praca, siedzisz cały dzień i tylko mówisz ci tutaj niech zrobią to, ci tamto. Chociaż nie wiem czy bym wytrzymała tak dzień w dzień. Ale wracając do tematu. Mój tata, Nightfall Shade, jest artystą. Z tego co zaobserwowałam, zajmuje się głównie malarstwem i rysunkami. Raz nawet napisał książkę, ale jej nie opublikował. Szkoda, bo moim zdaniem była całkiem niezła. Szczerze mówiąc, mało pamiętam ze swoich najmłodszych lat, ale rodzice mówili mi, że byłam wtedy naprawdę urocza i szybko się uczyłam. Miasteczko było urocze, z młodości go nie pamiętam, ale odwiedziłam je kilka razy jak byłam starsza. A i tu przechodzimy do dalszej części historii. Mianowicie w wieku 2 lat ja i rodzice przeprowadziliśmy się na obrzeża Ponyville. Hmmm, chyba te 5 lat nie było jakieś nadzwyczaj entuzjastycznie. Zero Cutie Mark’a, zero jakichś specyficznych przygód, po prostu normalne dzieciństwo. Bawiłem się z źrebakami z sąsiedztwa i zajmowałam się innymi dziecięce sprawy. Chociaż, jak teraz o tym pomyślę, to zaczęłam już wykazywać zainteresowania majsterkowaniem, no dobra po prostu lubiłam rozkładać rzeczy na czynniki pierwsze aby potem sprawdzić czy uda mi się je złożyć. Z tego okresu pamiętam, że czasami nawet pomagałam tacie przy rysowaniu, ach chyba zapomniałam o tym wspomnieć, jest on jednorożcem. Niestety nie wychodziło mi to najlepiej, więc tylko podawałam mu odpowiednie kolory i przyrządy. Mamy niestety przez większość dnia nie było, ale rozumiałam to w jakimś stopniu, w końcu miała odpowiedzialną pracę.

Ciekawe rzeczy zaczęły się dziać jak poszłam do podstawówki. Pierwsze dni upłynęły spokojnie. Dopiero po jakiś dwóch dniach źrebaki postanowiły poszerzyć swoje znajomości poza tych przyjaciół, których już mieli. W tym okresie poznałam kilka dobrych przyjaciółek i Scinitallating Shiver. Ten ostatni był nawet interesujący. Aby sprecyzować, był jednorożcem o specyficznych umiejętnościach magicznych, ale to zachowam na później, nie chcecie popsuć sobie lektury prawda? Wracając do tematu, szybko się z nim zaprzyjaźniłam. Niestety jak to każdy ogierek w swoim wieku nawet nie słuchał tego, co ja chcę teraz robić. W momencie kiedy jego specyficzny talent magiczny, a dokładniej jego brak się ukazał, chciał pokazać innym, że nie jest gorszy i ciągle chciał tylko grać w piłkę i inne gry z rówieśnikami jego płci. Nawet nie raczył mnie posłuchać, czy może chciałabym porobić coś innego. Niby grałam z nim trochę, ale jestem klaczą, prawda? Nawet teraz mam inne zainteresowania. Chociaż muszę przyznać, że wyglądał uroczo jak starał się rzucać zaklęcia, które kończyły się katastrofą, jak starał się pokazać, że mimo braku magii może być tak samo dobry jak inne kuce. Chociaż kierował swe starania bardziej do kuców ziemskich, bo jednorożce uważały, że jest czymś w stylu nieudacznika czy czegoś tam bo nie umie rzucać zaklęć. Szczerze to nie wiem o co im chodziło, jak dla mnie był słodki. Wracając do mojego życia, w czasie jak mój przyjaciel starał się zaimponować innym ja robiłam postępy w nauce, bawiłam się z nim i moimi przyjaciółkami jeśli tamten wolał grać z innymi. Ach, zapomniałabym o najważniejszym, dalej rozwijałam swoje umiejętności w majsterkowaniu i jakby to fachowo nazwać, inżynierii. Oczywiście to nie było tak, że Shivy non stop mnie ignorował. Pamiętam jak razem bawiliśmy się po szkole w różne fajne gry. Swoją drogą nasi rodzice też utrzymywali dobry kontakt. Przytrafiło nam się nawet kilka przygód, no to nic w porównaniu do tego na co teraz wyruszam, ale zawsze coś prawda? A na pewno dla źrebaka w moim ówczesnym wieku. Chyba nie ma sensu ich wszystkich wypisywać, a więc pozwolicie, że podzielę się z wami tylko jedną dobrze?

Z tego co pamiętam był to sierpień. Bawiliśmy się trochę dalej od domu, a dokładniej obok pobliskiego lasu. Zabawa była przeciętna nie warta właściwie tej wzmianki o niej, ale wracając do głównego wątku w pewnym momencie Shiver wpadł na pomysł aby pobawić się w lesie. Mówiąc prawdę spodobał mi się ten pomysł, ale wolałam mu przypomnieć, że nasi rodzice mogliby nie być zadowoleni z tego pomysłu. Jednak jak się pewnie można domyślić namówił mnie na wejście do lasu. Po jakieś godzinie biegania i zabaw znaleźliśmy malutkie jeziorko, a raczej stawik tylko bez rzęsy w środku lasu. Byliśmy zmęczeni i spoceni tym całym bieganiem, więc wpadłam na pomysł aby się wykąpać. Mój towarzysz zgodził się i po chwili oboje byliśmy w wodzie chlapiąc się wzajemnie i pływając. Nie wiem ile tak się bawiliśmy, ale podliczając, że do lasu weszliśmy popołudniu plus godzina biegania to w jeziorku i leniuchując obok niego spędziliśmy około trzech godzin. O upływie czasu zorientowaliśmy się po czerwieniejącym słońcu.  Postanowiliśmy wracać do domu, ale powstał jeden problem. Mianowicie, w którą stronę jest ten dom. Z początku nie było tak źle, trochę błądzenia po lesie i tyle. Ale czas płynął, a my dalej błądziliśmy. Naprawdę zaczynałam się wtedy martwić bo było już prawie ciemno. W pewnym momencie zaczęłam już płakać, że nigdy nie znajdziemy drogi do domu itp. Na szczęście mój towarzysz jakoś mnie pocieszył, ale to nie zmieniło faktu, że było już ciemno, a my byliśmy w środku lasu. Na szczęście po jakieś godzinie błądzenia i moich płaczów zobaczyliśmy światełko. Kiedy do niego podeszliśmy okazało się, że to nasi rodzice nas szukali już od dłuższego czasu. Pamiętam, że mimo iż wszyscy byli zadowoleni z tego, że się odnaleźliśmy to byli na nas też bardzo źli, bo upominali nas, że nie powinniśmy wchodzić sami do lasu. Dostałam wtedy tygodniowy szlaban na wychodzenie gdziekolwiek indziej niż szkoła.No i takich przygód było jeszcze kilka, ale nie będę już wszystkich opisywać. Tak więc wracając do mojego dzieciństwa.

Przez rok żyłam sobie normalnie bawiąc się i ucząc. Nic ciekawego, prawda? Zmiany zaszły pewnego słonecznego dnia jak Shivy bawił się z innymi ogierami swoją zabawką. Był to jakiś Ponyzord? A może coś innego? Nie wiem sami się go o to spytajcie ja się takimi zabawkami nie interesowałam. Ale wracając do tematu. Podczas tej zabawy jego zabawka uległa no krótko mówiąc zniszczeniu. Bardzo wtedy posmutniał. Ja oczywiście postanowiłam to zmienić. Zebrałam elementy zabawki i wzięłam się za naprawę. Nie było to nic super trudnego, trochę kleju tu i tam, przykręcić jaką śrubkę, dodać brakującą zębatkę, naprawdę nic trudnego. Kiedy naprawiłam mu tą zabawkę tak bardzo się ucieszył, nawet mnie przytulił w podzięce. Wyglądał tak uroczo. Ale oczywiście podczas naprawy zdarzył się maleńki “wypadek przy pracy”. Mianowicie przez przypadek jak kleiłam różne rzeczy i odkładałam klej to ciut za mocno ścisnęłam tubkę i co by tu dużo mówić, przez przypadek skleiłam mu grzywę z ogonem. Zorientowaliśmy się dopiero później i przez to klej już zasechł. Z tego co pamiętam to przez jakiś okres miał ciut krótszą grzywę i ogonek(ale dalej wyglądał słodko). A co do zabawki to działała idealnie. I kolejny plus, wtedy pojawił się mój Cutie Mark. Byłam wniebowzięta, nawet rodzice zrobili mi Imprezę na tą cześć. Jeśli zgubiliście się to dla przypomnienia, miałam wtedy 8 lat. Pamiętam też jak Shiver zdobył swój CM. W skrócie zapomniał o moich imieninach i przypomniał sobie jakoś pod wieczór kiedy robiło się już ciemno(było mi trochę smutno, że nic mi wtedy nie dał), ale jak już było ciemno przyniósł mi bukiet przebiśniegów i ta da miał już Cutie Mark’a. Ale z moim CM’em wiązała się jeszcze jedna sprawa, a dokładniej tata urządził mi warsztacik w piwnicy. Spędzałam tam dużo czasu szczególnie po tym jak Scinitallating otrzymał swój znaczek, bo w szkole znowu się od niego odsunęli, ponieważ “jego talent nie był niczym specjalnym” i zaczął od nowa mnie ignorować i bawić się głównie z innymi ogierami. Chociaż muszę przyznać, że w porównaniu do pierwszego razu jak tak robił to teraz poświęcał mi więcej czasu. Tak więc on grał, a ja jeśli nie bawiłam się z przyjaciółkami lub nie grałam z nim to spędzałam czas w warsztacie rozkładając i składają coraz to bardziej skomplikowane przedmioty i mechanizmy. Zaowocowało to tym, że kiedy znowu moje życie wróciło do rytmu spędzania dużej ilości czasu z Shiver’em to byłam już dosyć dobra  w różnych naprawach czy innych mechanicznych rzeczach. Wiem, że to mało ważne, ale w szkole szło mi bardzo dobrze. Dostawałam z tego powodu dużo nagród od rodziców takich jak wycieczki do Canterlot i innych dużych miast i ciekawych miejsc. Oczywiście mój talent też rozwijał się w najlepsze. Pamiętam, że w wieku 10 lat stworzyłam swój własny mechanizm. Nic skomplikowanego, był to po prostu mechanizm do wybijania małych obrazków o średnicy trzech centymetrów na blaszkę.

Od tego momentu tworzyłam pełno takich urządzeń. Natomiast jeden z moich najnowszych wynalazków zabieram ze sobą. Nie nadałam mu jeszcze nazwy  ale roboczo nazywa się wyrzutnia liny. Jest to coś na styl dwóch symetrycznych pojemników o długości prawie całego mojego tułowia, wysokości mniej więcej ¾ tułowia i grubości 5 cali. W środku znajduje się zwój stalowej linki o grubości 2 cali. Jest ona i elastyczna jak normalna lina, ale dużo bardziej wytrzymała i nie zerwie się. Na końcu tej liny jest coś na styl ostrza/zaczepu, a w środku cały mechanizm wystrzeliwujący tą linę, z taką siłą, że może wbić się nawet w beton lub mury z innego kruszcu(sprawdzałam), chociaż ustawienie odpowiednich parametrów mechanizmu zajęło mi wieki. A to za słabo wyrzuca, a to nic się nie dzieje, a to się zacina, ale to już przeszłość, ten prototyp pracuje i jest skalibrowany idealnie. Oczywiście samo wystrzelenie liny nie jest jedynym zadaniem tego urządzenia. Kiedy już wbijesz się w coś odwracasz działanie maszyny i przyciągasz siebie do miejsca wbicia liny, a to ma trochę zasięgu. Udało mi się tam zamontować 20 metrów tej stalowej linki. A najlepsze jest to, że mechanizm pozwala wypiąć linę z celu co pozwala na wielokrotne używanie liny. Pewnie spytacie się po co jest drugi pojemnik, co? Mianowicie z celu możesz wypiąć się w dowolnym momencie i drugiego pojemnika możesz użyć do wszczepienie się w przeciwległy cel, ot cała logika. Używać tego można w dwóch pozycjach. Pierwsza: normalna pozycja na czterech noga i “wyrzutnia” zajmuje miejsce juków, a druga to pozycja na tylnych kopytach. Trzeba utrzymać pion i wtedy ma się mechanizm przyczepiony na wysokości swojego Cutie Marka, no może trochę wyżej aby nie zasłaniać zadu użytkownika hiihihi. Oczywiście to nie lata ot. tak sobie luźno i nieskoordynowanie.

Kolejnym wynalazkiem jest silnik zasilany magią. Shivy męczył mnie o to strasznie długo. Mniej więcej po zakończeniu podstawówki zrobiłam mu taki prototyp. Niedawno udało mi się nawet usprawnić sam konwerter to tego stopnia, że po krótkiej pracy można go podłączyć do innych urządzeń. O ile pamiętam miałam wtedy coś koło 15 lat.

Hmmm to chyba już wszystkie ważniejsze rzeczy. No jeszcze może powód, dla którego idę. Jest on banalny, Shivy mnie poprosił, a przecież nie mogę odmówić mojemu uroczemu przyjacielowi, prawda?


Charakter: Pogodna, sprawia wrażenie postaci tak zwanej “easy going” lecz mimo, że tego nie pokazuje, to jak trzeba myśli przy wykonywaniu akcji. Lubi majsterkować i bawić się różnymi mechanizmami oraz czytać książki. 


Umiejętności: Mechanika i inżynieria dzięki czemu potrafi poskładać większość rzeczy, Jest całkiem dobra w tworzeniu różnych rzeczy i inżynieria nie ma przed nią tajemnic, bo po krótkiej chwili rozpracuje działanie danej rzeczy.

 

Wyposażenie: Kilka książek o technologi dawnych cywilizacji, swój pierwszy wynalazek, a mianowicie wyrzutnie linek(działanie i budowa jest opisana w historii), juki, prowiant na pierwsze 3 dni drogi, zestaw narzędzi, gogle spawalnicze, konwerter magiczny(własny wynalazek, a dokładniej to co odpala ten silnik magiczny), 200 bits

  :octavia:

Edytowano przez NightfallHeart
Link do komentarza

Przepraszam za to, jak krótką, słabą jakościowo oraz niedopracowaną jest moja Karta Postaci. Pisałem ją chory, w czasie gdy leki nie były w stanie uśmierzyć mego bólu. Proszę o wyrozumienie.

 

Z racji szczególnych okoliczności, posiadam pozwolenie od Wizia na zamieszczenie tej pracy. W związku z tym, przyszłych współgraczy zachęcam do zapoznania się także i z tym podaniem.

 

Życzę miłego czytania.

 

 

Imię: Scinitallating Shiver

 

Wiek: 19
 

Rasa: jednorożec
 

Płeć: męska
 

Wygląd: Sierść koloru nasyconego tycjanu, przy dolnej stronie nóg przechodzącego w rozjaśniony ugier. Grzywa i ogon soczysto brunatne z kasztanowymi pasemkami. Uroczy znaczek przedstawia Śnieżyczkę Przebiśnieg, z którego kwiatu, niczym płatki, sypią się maleńkie gwiazdy. Oznacza to

 

<Radzę otworzyć ten spoiler dopiero po przeczytaniu historii>

 

 

jego talent w posługiwaniu się telekinezą oraz jej wariacjami.

 

(Część przeznaczona dla nie potrafiących się domyśleć złożonej symboliki tego Uroczego Znaczka – a przez to zrozumieć w pełni kreacji tej postaci)

 

 

Dlaczego właśnie pierwiosnek?

 

 

Zacznę niebezpośrednio, z nieco innej strony:

 

Gwiazdy zostały niezaprzeczalnie przyjęte w uniwersum mlp jako symbol magii. Od ich sześciorga na boku Twilight, symbolizujących magię  przyjaźni, przez gwiazdę na różdżce Trixie, wskazującej na magię prawdziwą dla tych, którzy zechcą w nią uwierzyć, aż po imię potężnego czarodzieja z przeszłości… Starswirla Brodatego.

 

Kwiaty są czymś zwyczajnym, tyleż ich rośnie… mogą być piękne, dzikie, karłowate – istnieje mnogość cech, jakie można im przypisać. Niemniej jednak, nikt nie spodziewa się po nich czegoś nadzwyczajnego… takim właśnie jest kucyk, nie przejawiający ani artyzmu, ani żadnego talentu do wykorzystywania jakiejkolwiek wyższej dziedziny magii.

 

Tymczasem, ten jednorożec zebrał swoje skromne siły, dostępne każdemu z jego rasy – niczym te, które pozwalają kwiatu wykiełkować – i wyrósł, ukazując światu, że jest w stanie zalśnić, pomimo tego, jakim się urodził. Poznanie i zrozumienie jego talentu było dla tego kucyka równie ważną rzeczą,  co proces udowadniania światu oraz samemu sobie, że jest on istotnie wyjątkowy.

 

W świecie, w którym w oczach innych nie jest się takim, ciężko jest uwierzyć we własną wartość.

 

Fakt, ten kucyk miał kochającą rodzinę.

 

Miał znajomych, ponieważ zapracował sobie na ich szacunek i zaufanie.

 

Mógł iść z podniesioną głową przez świat, pokazując mu, że wierzy we własną wartość. Jednakże, trudniejszym od tego było podtrzymanie rzeczonego stanu we własnym sercu. Złe słowa, choćby i dumnie odparte, pozostawały zapamiętane i bolesne. Widok kogoś, kto zaszedł naprawdę daleko, posiadając lepsze kwalifikacje, mógł razić równie mocno – zniechęcając do walki, użerania się z codziennością za pomocą własnych, niewielkich sił. Ten kucyk, choć bije energią młodego pędu, pozostał wewnątrz wrażliwy. Delikatny, niczym kwiatek, który przekroczył warstwę śniegu i próbuje się utrzymać w nieprzyjaznym świecie, dopiero wyczekującym wiosny.

 

Przebijanie się przez śnieg jest tu symbolem uporu, determinacji i odwagi w dążeniu do celu.

 

 

Historia:

 

Pytanko.

 

Co ma koła… leci, koziołkując przez przestworza… i rozbrzmiewa przy tym dumnymi, rockowymi nutami?

 

To… pegazia taryfa specjalna - z drogiii!

 

Wystraszone pegazy zrywają się z chmur, słysząc szarżującą nawałnicę mocnego brzmienia. Umykają przed kimś, dla kogo widocznie ziemi i nieba za mało… Spośród obłoków, ryjąc w nich koleiny, wyłania się powóz z trojgiem kuców, z czego jednym, prowadzącym. Kolejna beczka zostaje wywinięta… płynnie przechodząc w spiralę i lot koszący. Znajdujący się na wyszywanych siedzeniach turyści doświadczają pełnej gamy sprzecznych wrażeń, na społy ze skonsternowanymi gapiami. Być może byłoby inaczej, gdyby woźnica nie patrzył się w ich stronę, opierając się tylnymi nogami o zaprzęg i nawalając w struny gitary elektrycznej, podłączonej do magicznego głośnika -  zamontowanego wewnątrz wozu.

 

Był sobie raz pegaz, który lubił latać, grać i śpiewać. Połączył te pasje i tak mu mijał dzień w pracy.

 

Oczywiście, wkraczając na ten jakże mobilny rynek zdawał sobie sprawę z bardziej pośledniej konkurencji… lecz używając swego donośnego głosu, połączonego z równie donośnym głośnikiem, zachwalał swe usługi, lądując czy to na rynku, czy ratuszu w taki sposób, że nigdy chętnych na przejażdżkę mu nie brakowało. Bah. Mógł nawet sam podbijać stawkę.

 

Tak właśnie zarabiał na życie ojciec jednorożca, któremu na myśl przyszło kiedyś… zwiedzić Złote Jabłko i zjeść Diamentowy Ogród. Czy jakoś tak.

 

Styrany, lecz zasobny w uśmiech dla członków rodziny, pegaz ten wracał do domu. Własnego domu! Cóż zazwyczaj widział, poza syfem w swoim pokoju? Może raczej kogo… swą ukochaną z pędzelkiem w ustach, gmerającą i cmyrającą w skupieniu płótno przed sobą. Tuż obok niej, jak ten Śfinks milczący, rezydował jego syn, wpatrując się w powstające przed nim dzieło.

 

Kroki ogiera zostały zasłyszane. Klaczka zastygała, źrebak odwracał się i bez słowa podbiegał przytulić swego tatę. Ten szeptał mu na ucho słów parę, przez które mały leciał do kuchni – z bardzo ważną misją. Ojciec szedł w tym czasie wgłęb mieszkania, po czym witał się z ukochaną, która zdążała zazwyczaj w tym czasie odłożyć przybory na miejsce. Po paru czułych, pełnych wyrozumienia słowach, wywiązywała się zazwyczaj tego rodzaju, krótka rozmowa:

 

-Co dzisiaj przerabiali? - pytał pegaz, układając się wygodnie na poduszkach przed malowidłem i opierając pyszczek o bok żony.

 

-Uczyli się hodować stokrotki za pomocą magii – odpowiadała mama melodyjnym głosem.

 

-I jak mu poszło tym razem? – chciał się dowiedzieć młody ojciec, domyślający się już rodzaju odpowiedzi, jaką usłyszy...

 

-Nauczyciel znowu w szpitalu – klacz dodawała po krótkiej pauzie– choć nie stwierdzili jeszcze, czy to był piorun kulisty, czy zwyczajny…

 

Ogier wciskał na chwilę głowę w poduszkę, po czym wznosił ją ponownie – imitując tym samym kiwnięcie pyszczkiem.

 

Źrebak wracał do swych rodziców, niosąc zamówioną herbatę ziołową, mającą ulżyć gardłu taty. Ten ostatni spoglądał na swe młodsze dziecko, raźnie przestępujące próg pokoju. Jego nieobecna w tej chwili siostra, pegazica, nigdy nie zaznała takich problemów jak młody jednorożec…

 

Był on bowiem, pomimo przewidywań lekarzy, obecnych przy porodzie… kompletnym, magicznym beztalenciem. Jak każdy z jego rasy, szybko przyswoił umiejętność posługiwania się telekinezą… i na tym skończyła się praktycznie jego kariera maga. Wszelka inna magia wymykała mu się spod rogu, tworząc efekty w najlepszym wypadku odbiegające od założonego – a najczęściej całkowicie losowe.

 

Można by więc pomyśleć, że jego życie układało się najzupełniej niefortunnie, jako zamkniętego w sobie odmieńca, wyrzutka, nie będącego znaleźć akceptacji w społeczeństwie, ani sobie w nim poradzić…

 

Hah! Tu właśnie tkwi sedno sprawy. Było zupełnie inaczej. Wspierany i motywowany przez swą rodzinę, dzielnie parł naprzód, nie godząc się z własną słabością. Poza standardowym tokiem nauczania w szkole, próbował na własną rękę wszelkich możliwych zaklęć. Na próżno – lecz to go nie zniechęcało. Swoją – na pewno nie ,,niezachwianą” – lecz sporą jak na młodzika determinacją, zyskał uznanie w oczach starszych… by mieć akceptujących go znajomych, musiał posunąć się dalej. Otóż… nie mogąc rywalizować w dziedzinach, dostępnych wyłącznie jednorożcom (oraz – rzecz jasna – pegazom) zaczął doskonalić swe umiejętności, jako zwykłego kuca ziemskiego. Gdy raz podjął się tego zadania, zdał sobie sprawę z tego, że jest to zadanie trudne… 

 

Ktoś mógłby sądzić, że równie trudne, co dla reszty jego, pozbawionych rogu i skrzydeł rówieśników. Ano, niekoniecznie. Ten źrebak utknął niejako pomiędzy dwoma małymi frakcjami… klasami społecznymi. Młodym bowiem ciężej o wyrozumienie i tolerancję względem innych niż dorosłym.

 

Gdy ten jednorożec chciał się pościgać, bądź pograć w piłkę z innymi kucami ziemskimi, był traktowany z pewną nieufnością, niechęcia,– wszak ,,magia psuła zabawę!”. Jednorożce grają bowiem inaczej… kto uwierzy, że jeden z nich, mając lepsze możliwości, zechce dobrowolnie zrezygnować z magii?

 

Tymczasem, gdy chciał się zwrócić ku drugiej stronie – innym jednorożcom – był traktowany jako ktoś  dziwny… czemu grał z kucami ziemskimi, odbijając piłkę nogami, gdy mógł przecież rzucać wyczarowywanymi w środku lata kulami śniegu, czy skakać po wyrastających znikąd, grzybowych trampolinach? Brak zrozumienia dla jego osoby przechodził w coś gorszego, gdy to nowi znajomi dowiadywali się, że nie jest w stanie rzucać praktycznie jakichkolwiek zaklęć. Był uznawany za… niepełnego jednorożca. Był dla nich gorszy.

 

To bolało najbardziej, ponieważ w głębi ducha… nadal chciał być jednym z nich.

 

W najwcześniejszych latach musiał zrzec się wrodzonej, szlacheckiej, jednorożcowej godności, aby spróbować swych sił na innej niż pragnął podążyć ścieżce… po to, aby zyskać godność w oczach innych.

 

Przez pierwsze lata podstawówki, w czasie których jego koledzy z wolna odsuwali się od niego, poznając się na jego słabości, z pewnością szybko upadłby na duchu, nie poradziłby się w tych zmaganiach… gdyby nie pojedyncza istota spoza jego rodziny, która akceptowała go w miarę takim jakim jest.

 

Jego jedyna, prawdziwa przyjaciółka. Kuc ziemski. Klaczka Hellium Ion.

 

Nie widziała problemu w tym, że nie jest w stanie korzystać z wyższej magii. Zawsze mógł ją znaleźć, majsterkująca w swym domu. Nie miała nic naprzeciw przebywaniu w jego obecności, ani nawet wpuszczaniu go do siebie... o ile tylko niczego nie ruszał. Miała pasję, którą przekuwała – w oczach jednorożca - w sztukę niemalże równą magii. To miało zarówno swe dobre, jak i złe strony.

 

Dla przykładu – kiedyś, na urodziny, otrzymał w prezencie od rodziców… Ponyzorda! I to nie byle jakiego… Srebrnokłego Pegazorda z limitowanej edycji, z ruszającymi się skrzydłami, świecącymi oczami i wysuwanym giga-ostrzem! Normalnie szczęka pada… tylko, że… no… tak jakoś…

 

-Naprawdę nie wiem, co się stało… usłyszałem takie zgrzyt, gdy przesuwałem, no i… no, powinien był umieć takie coś zrobić! – próbował się wytłumaczyć swej przyjaciółce, wlepiającej w niego pełne powątpiewania spojrzenie, gdy to wręczał jej coś, co jeszcze tydzień temu było nowiutkim, działającym Ponyzordem…

 

Szczęśliwie, naprawa okazała się sukcesem… z tego co Shiver zrozumiał, usterka nie była wcale aż taka poważna… ponoć chodziło o jakąś zębatkę… między innymi. Hellie, choć długo zajęło jej diagnozowanie problemu, doprowadziła zabawkę do stanu użyteczności. Fakt faktem, jej posiadacz jeszcze z tydzień nie mógł rozkleić zlepionego z grzywą ogona… ale ważne było, że Ponyzord działał jak należy!

 

Co więcej – okazało się, że ten incydent doprowadził do odnalezienia przez Hellie jej prawdziwego talentu! O ile wcześniej próbowała swych sił w różnych dziedzinach, o tyle teraz wiedziała w jakiej może się najbardziej spełnić. Trud opłacił się. Zębatka na boku młodej klaczki rozpościerała się na tle atomu helu… To był piękny, zapamiętały dzień dla ich obydwojga. Para źrebaków cieszyła się tego dnia wspólnym szczęściem… co prawda jednorożec uważał, że jego przyjaciółka powinna mieć Ponyzorda na tyłku, ale… uznał, że nie powinien psuć jej radosnego dnia.

 

Tak... to chyba od tamtego momentu zaczął ją widywać coraz rzadziej poza szkołą oraz jej domem. Shiver martwił się o nią. W przeciwieństwie do niego, miała dobre znajome, a jednak często przekładała ciszę warsztatu ponad ich obecność. Wydawała mu się tam samotna – pomimo tego, co sama twierdziła - zatem często ją odwiedzał, mimo iż nie był nazbyt pomocny. Mógł jej co najwyżej podawać narzędzia,  wodę i inne takie... Najczęściej proszony był o milczenie, czasem o nic nie robienie -  co nie było dla niego łatwymi do spełnienia nakazami. Niemniej jednak, starał się z całych sił, aby przynajmniej czuła, że ma kogoś w pobliżu. Dbał też o to, aby nie zapomniała o świecie zewnętrznym, czy to wyciągając ją na spacery po okolicy, czy to namawiając do próbowania swych sił w jakiejkolwiek znanej mu dyscyplinie sportowej… na próżno. Nie był w stanie przekazać cząstki szczęścia, które sam odczuwał z samego faktu przebywania na świeżym powietrzu… Nie widział w jej oczach entuzjazmu.

 

Przynajmniej próbował.

 

 

Co ciekawe, życie poprzeplatało ich losy w taki sposób, że i Shivera Uroczy Znaczek ujawnił się w związku z Hellie. Jednorożec ten czasem wspominał tę historię jako taką, w której ujawnił się jego talent w niezwykłych okolicznościach… podczas snu. Prawda jest taka, że nie jest tego do końca pewien.

 

W pewien mroźny i zimowy dzień, mniej więcej pół roku po zdobyciu przez Hellie jej Uroczego Znaczka, kucyk zwany Shiverem – po dniu pełnym wrażeń – poszedł do łóżka stosunkowo wcześnie. Zasnął, lecz ktoś stojący z boku stwierdził z całą pewnością, że coś nie dawało mu spać spokojnie. Wbrew temu, co możnaby sądzić o niewinnym śnie zmęczonego zabawą źrebaka. Dręczyła go bowiem myśl, głęboko zakorzeniona w jego podświadomości… kucyk ten wiercił się i szamotał pod pościelą. Wieczór przyszedł wcześnie, jak to miał w zwyczaju w czasie tej pory roku. Shiver obudził się, dostrzegając jednak przed sobą nie kontury pokoju, rozmyte w półmroku księżycowego blasku… a otoczone pływem magii, tajemnicze obiekty, lewitujące przed jego oczami. Delikatnie rozświetlane przez mistyczną łunę, o pociągłych, delikatnych kształtach.

 

Zastygł, wpatrując się w nie. Jednakże, praktycznie natychmiast magia prysła… zapadła ciemność, a na jednorożca spadł suchy deszcz. Z bijącym mocno sercem zerwał się, przecierając oczy, do których dostała się tajemnicza materia. Mrugając intensywnie, jak najszybciej postarał się odnaleźć lampę. Kopytem zwalił ją na podłogę… podniósł, zapalił… i ujrzał swoje łóżko, pokryte zwojami czarnego prochu… dotknął swego policzka i uniósł pod oczy kopyto – ten sam proch je pokrywał.

 

Czekał, czekając aż coś się wydarzy… a cisza grzmiała bezczynnością świata wokół.

 

Drgnął. W świecie, w którym wszystko zamarło, ruch zdawał się być bluźnierstwem, ciśniętym w otaczające go ściany.

 

Płomień świecy mrugnął, nadając cieniom życie. Wraz z ich przebudzeniem, myśli – jakby wypatrując tego sygnału – zaczęły wdzierać się do umysłu źrebaka… cóż to mogło być… coś, o czym zapomniał, na pewno zapomniał… tylko co, co to mogło być…?

 

Cienie tańczyły, silne lichością zarzewia…

 

 

Kwiaty.

 

 

Jednorożec zamarł, czując, że mógłby zatoczyć się i upaść.

 

Dziś, w czasie snu, zebrał kwiaty, o których zapomniał.

 

Podszedł do łóżka, rozgarniając proch, który parę chwil temu, zwarty, miał kształt kwiatów.

 

Domyślał się tego, jak to uczynił, lecz nadal nie mógł w to uwierzyć... Musiał zebrać magią to, co tworzyło, niegdyś żyjące, rośliny… przywlókł je tu. Coś nie pozwoliło, aby zapomniał.

 

Przechylił głowę w kierunku okna, zasłoniętego kotarami. Odchylił je, pociągając mocniej niż planował.

 

Zrozumiał, że wrażenie było złudne. Dzień nadal trwał… to był wieczór, nie noc. Jeszcze miał szansę… ale jak!? Była sobota. Kwiaciarnie były już pewnie zamknięte. Tymczasem zima, która trwała już parę miesięcy, wytępiła całe, dziko żyjące, jesienne kwiecie.

 

Dreszcz przeszedł po jego skórze, gdy zrozumiał, jaka szansa mu pozostała.

 

Podszedł do drzwi. Otworzył je i spojrzał wgłęb domu. Rodzice jeszcze nie spali. Zawahał się. Nie wiedział, czy nie wyjdą naprzeciw jego pomysłowi.

 

Zdmuchnął płomyk świecy i odstawił kaganek.

 

Sięgnął po kartkę, naskrobał parę słów, rzucił ją na łóżko. Przekradł się do przedpokoju, zabierając przy tym jabłko magią z kuchni. Przybrał zimowy ubiór, otworzył drzwi… jakże nieznośnie wolno wszystkie te czynności po kolej się ciągnęły!

 

Wreszcie, zamknął je za sobą i pognał na dwór. Słońce w tym czasie już zaszło.

 

Jednorożec, co sił w rogu, zaczął… wznosić magią śnieg. Przesuwać go. Rzucać nim. Przekopywać się przez jego nieskończone wydmy.  Rwać dziury w bladym dywanie. Ściągać szatę świata. Walczyć z otaczającym go, morzem wszechbieli. Z desperacją rozglądać się za choćby i najmniejszą iskrą kiełkującego życia…

 

Znalazł. Wpierw jedną, karłowatą roślinkę. Potem drugą, trzecią… mrok zalał krainę, gdy uzbierał już bukiet… i popędził do domu swej przyjaciółki… zziajany, pukając do jej okna.

 

Otworzyła mu dama, na której kopyta złożył bukiet Przebiśniegów.

 

 

Zdążył.

Wedle obietnicy.

Na jej imieniny.

Z kwiatami.

 

 

… a ta chwila należała tylko do nich.

 

 

 

 

No i wyrobił z prezentem. Pomimo tego, że zapomniał. Nawet jak przyszedł do domu to nie miał aż takich kłopotów, bo rodzice nie zdążyli wejść do jego pokoju i odczytać kartki. Ufff…

 

No i byłoby wszystko spoko… gdyby następnego dnia nie był chory, a na jego tyłku nie wyrosła para Przebiśniegów! No żesz… strach przed rodzicami, stojącymi nad Tobą to jedno, obawa, że Twój talent to wręczanie klaczom kwiatów to drugie. No bo coś takiego, to już na całe życie… khem. No, szczęśliwie, rodzice zrozumieli. Bynajmniej nie obchodzili tego jakoś szczególnie z racji choroby Shivera, ale… satysfakcja była. No i rodzice się o niego troszczyli. Bah. Chorowanie jest prawie miłe, gdy ma się kogoś takiego jak oni…

 

Prawie.

 

Tak było…

 

… do czasu.

 

 

 

 

Talentem tego jednorożca okazała się telekineza.

 

To było dla niego… jak wyrok.

 

Od dawna chował w swym sercu nadzieję na to, że posiada jakąś ukrytą umiejętność, dzięki której pokaże innym, że jest w stanie zabłysnąć. Wyjątkową na pierwszy rzut oka, budzącą bezsprzeczny podziw.

 

Kulącego się w łóżku źrebaka rwało poczucie porażki i rozczarowania. Samotność tylko potęgowała siłę szarpiącej go rozpaczy.

 

Wszystko zdało się na nic.

 

Tyle lat próbował odnaleźć w sobie talent magiczny… każda chwila, którą spędził, próbując z siebie wydobyć tę iskrę, napełniła się próżnią bolesnego bezsensu.

 

Myśli, którymi krzepił nadzieję.

 

Będące balsamem dla członków.

 

 Olejkiem dla duszy.

 

Opoką przed złym słowem.

 

Prysły.

 

Kielich goryczy przelewał się łzami nie potrafiącego powstrzymać ich kuca. Dusza maleńkiego, drżącego stworzenia legła na pobojowisku istnienia; pod podziurawionym, łopoczącym sztandarem smutku… a martwy wiatr rezygnacji targał ich obydwojgiem.

 

 

Wtedy to właśnie, przez okno, do pokoju wleciał anioł. Przypadł do niego. Przytulił. Otarł łzy. Ukoił swym ciepłem. Ucałował czoło. Pozostał z nim.

 

Istota, której obraz w pamięci rozmył mu się prawie tak bardzo, jak ten, którego doświadczał przed sobą – patrząc poprzez słoną wodę. Iskierka, która lśniła blaskiem tak mocnym i pięknym… upływ lat jej się nie imał.

 

To był anioł, pod postacią jego ukochanej siostrzyczki.

 

Była na tym świecie przed nim. Znał ją głównie z opowieści rodziców. Zdjęć nie było wiele. Ich rodzina nigdy nie była nazbyt zamożna, tymczasem ona urodziła się, gdy rodzice dopiero układali sobie życie. Pracowita, i odpowiedzialna, pomagała swym rodzicom, gdy tylko była w stanie. Zaczęła pracować, kiedy mogła czynić to już legalnie. Wyprowadziła się wcześnie, próbując utrzymać się na własny koszt.

 

 Pamiętał ją uczuciem. Niczym dźwięk zasłyszanego w dzieciństwie dzwoneczka. Opiekowała się nim, będąc dla niego zawsze wtedy, kiedy jej potrzebował. I tym razem mu pomogła. Otworzyła mu oczy. Ich matka używała czegoś tak zwykłego jak płótno i farby – a jednak tworzyła dzieła sztuki. Ich ojciec miał najzupełniej pośledni zawód – tymczasem, uczynił go wyjątkowym, ponieważ sprawił, że wygląda takim dla innych kuców. Oboje włożyli serce w to, co robili – a to wystarczyło, aby zalśnili.

 

Słowa siostry oraz jej inspirująca, życiowa postawa wydobyły źrebaka z morza wątpliwości. Sprawiły, że Shiver uwierzył we własne możliwości, pomimo tego, jakim się urodził.

 

To był nowy etap w życiu tego jednorożca.

 

Stanął naprzeciw oczekującego go w szkole wyzwania. Od tego dnia zaczął z całych sił udowadniać zarówno sobie, jak i innym, że jego talent jest wyjątkowy, pomimo tego, jakim się wydaje.

 

Pracował ciężko, aby zręcznością w posługiwaniu się telekinezą pokryć braki w innych dziedzinach magii. Tak, aby móc osiągnąć podobne efekty, używając innych środków. Nie było to zadanie łatwe. Wymagało to kreatywnego podejścia do sprawy, dużej ilości myślenia, a także ostrożności. Dla przykładu:

 

Gdy ćwiczyli rozpalanie ognia magią, on poruszał cząsteczkami danego przedmiotu, aby zwiększyć jego temperaturę i w końcu – doprowadzić do zapłonu. Próbując jednak zmienić parę wodną w wodę musiał jednak uważać, aby nie przesadzić i nie stworzyć lodu. Tego rodzaju problemów nie miały jednorożce, wykorzystujące zaklęcie, którego proces ograniczał się do pojedynczej przemiany.

 

Nie zawsze jednak był w stanie to uczynić. Istniały kategorie,

 

Ograniczony w ten sposób, rozwijał swe umiejętności w przeróżnych aspektach telekinezy.

 

Uczył się delikatności. Choć nie mógł przypuszczać, że parę lat później, dla pewnej krawcowej, będzie zwijał przędzę z pajęczej nici na sukno… że podejmie się tak nietypowego zajęcia. Spoglądając później wstecz, dziwił się, bowiem było żmudne, monotonne i wymagające, a jednak miło je wspominał. Może ze względu na klacz, która mu je powierzyła...?

 

Ćwiczył się w jednoczesnym poruszaniu sobą, jak i innymi obiektami… a zatrudnił się kiedyś jako ,,oprowadzający” grupy turystów wokół wodospadów Neighara… ach, ten dreszczyk emocji, gdy tyle zależy od Ciebie… te widoki z paru metrów sprzed kolosalnej, spadającej ściany wody…

 

W czasie, gdy każdy jednorożec wyczuwał przedmioty, którymi poruszał, przez co niektóre manipulowały nimi, nie mając kontaktu wzrokowego… Shiver nauczył się dotykać swą magią wszystkich rzeczy dookoła. Dzięki temu, czuł co go otacza, nawet w najbardziej nieprzeniknionych ciemnościach. Zaczął też rozpoznawać ,,dotyk” poszczególnych rodzajów przedmiotów poprzez obejmowanie ich swą magią. I tak… schodził wraz z górnikami pod ziemię, wskazując im kierunek, w jakim podążały żyły cennego kruszcu…

 

Aspektów jego magii było wiele, podobnie jak czynności, które był w stanie dzięki swemu talentowi wykonywać… Nie z każdą poznaną umiejętnością, wiązała się jakaś praca. Poza tym, żadna z nich nie zapewniła mu  stałego utrzymania. To były raczej… egzotyczne prace dorywcze.

 

 Popyt na szaty z pajęczych nici, z racji trudności ich uzyskania – a przez to kosztów, jakie osiągały gotowe wyroby – nie był duży. To było parę zleceń… jeśli nie liczyć zamówień na lekki, wytrzymały pancerz dla żołnierzy. To jednak nie wchodziło w grę. Sezon turystyczny był krótki, a rzadko który zleceniodawca pragnął powierzać życie klientów młodzikowi. Górnicy tymczasem, wyznaczali trasę nowej odnogi kopalni, sprawdzali wiarygodność słów jednorożca i brali się za kopanie… po wzięciu honorarium nie byłeś im już potrzebny. Przez długi czas…

 

Po ukończeniu szkoły, Shiver próbował znaleźć sobie miejsce dla siebie, podróżując raz po raz do innych miast, lecz w żadnym nie zatrzymując się na długo. Powracał niezmiennie do Ponyville, na którego obrzeżach znajdował się jego dom rodzinny. Ciągnęło go także do Ion, która pozostała dla niego tą jedyną, najbliższą przyjaciółką. Niezależnie ile nowych kucyków spotkał na swej drodze, ile znajomości zawarł - do nikogo nie poczuł takiego przywiązania.

 

Zachwalał przed nią urok miejsc spoza rodzinnego miasteczka. Snuł przed nią marzenia – jak to niesamowicie byłoby wybrać się w podróż dookoła Equestrii… mogliby przecież tyle zobaczyć, tyle dokonać! Wracając do niej z pamiątkami, z miejsc, które odwiedził, liczył, że przekona się do tej idei… będącej niejako kontynuacją starań o wyciągnięcie jej z domu na dwór w czasie ich wspólnej  młodości. Aż nie mógł uwierzyć w to, że zbudowała taki silnik! Najważniejszy krok do skonstruowania machiny i ostatecznego wyjazdu…

 

Lata mijały. Choć wcześniej okazje jakoś przepadały… pomiędzy pracą, a podróżami… zbieraniem pieniędzy na ten cel, jak i przygotowywaniem osprzętu na wyjazd…

 

Wreszcie!

 

Oczekiwana z dawien dawna okazja. Wyprawa na koniec świata… Shiver zrozumiał, że ,,teraz, albo nigdy”. Udał się do swej przyjaciółki…  zgodziła się! Jejku… jak marzenie.

 

Złote jabłko…

 

 

 

Charakter: Shiver to żywiołowy, kochający smak przygody kucyk. Pełen determinacji. Energiczny. Spontaniczny, czasem lekkomyślny. Rozmowny. Otwarty na nowe znajomości. Wrażliwy na to, co przytrafia się kucom wokół. Gotowy w każdej chwili na ostrą rywalizację w celu obrony własnej wartości. Pamiętliwy. Uczynny. Ciekawski.

 

 

 

Umiejętności: Poza swym talentem, posiada zaledwie jedną umiejętność. Szeroko pojmowaną sprawność fizyczną, którą wyrobił sobie przez lata treningu, pracy oraz podróżowania.

 

 

Wyposażenie: 

 

-Prowiant, w tym buteleczka spirytusu do degustacji.

 

-Woda! Bynajmniej nie w proszku.

 

-Pieniądze… nie za wiele, ale jednak

 

-Śpiwór. W kamuflujących, leśnych kolorach.

 

-Przeciwinsektowy aerozol. Must-have na każdą wyprawę.

 

-Wodoodporna latarka. Tak, pomimo tego, że jest jednorożcem…

 

-Krzesiwo. Trzy kamyczki. No bo jeden zawsze jakoś się gubi.

 

-Scyzoryk wielofunkcyjny. Niestety nie ten najnowszy model z dłubaczką do zębów…

 

-,,Zrób – to – sam.” Bynajmniej nie miesięcznik modelarski. Zestaw podstawowych środków medycznych. Nie ma to jak plaster na kuper.

 

-Ciepłe ubranie. W końcu wyprawa na koniec świata.

 

-Flaga Equestrii, wersja XXS. Bez patyka.

 

-Juki na to wszystko…

Edytowano przez Plothorse
  • +1 1
Link do komentarza

Imię: Blue Swift
Wiek: 24 lat
Rasa: Kuc ziemny
Płeć: Ogier
Wygląd: Obrazek v1

Obrazek v2

Jego cutie mark to sztylet i symbolizuje jego nadzwyczajne zdolności w posługiwaniu się bronią białą. 
Historia:  Blue Swift urodził się w Hoofington w Equestrii. Żyło mu się bardzo dobrze - miał kochających rodziców- matkę Proud Shadow , która była krawcową i ojca Dusk Watcher'a , który był gwardzistą księżniczki Celestii -no i dobre stopnie w szkole. Wszystko w jego życiu było doskonałe aż do aż do 15 roku życia. Wtedy w niewyjaśnionych okolicznościach zginęła jego matka- Proud Shadow. Blue nie umiał się z tym pogodzić i postanowił , że znajdzie wyjaśnienie śmierci swojej matki. Rzucił szkołę i zaczął trenować. Jego ojciec mógł tylko patrzeć jak jego syn wychodzi wcześnie rano na treningi i wraca późno wieczorem z szramami i siniakami na całym ciele. Biegał na rozmaite dystanse, uczył się unikania najbardziej sprecyzowanych ataków,sztuki zwinności i kontroli nad ciałem. Podczas któregoś z biegów długo dystansowych Swift zauważył coś rudego w krzakach. Zainteresowany podszedł i zajrzał za krzak. Zdziwiony zobaczył lisicę i małego liska. Z początku myślał , że lisica śpi ale wtedy zobaczył czerwone plamy na jej futrze. Młody Swift poczuł ukłucie w sercu i wziął liska ze sobą. Postanowił się nim zaopiekować. Nadał mu imię Proud żeby przypominał mi po części matkę. Od tego czasu lis chodził z Blue wszędzie. Byli do siebie bardzo przywiązani. Młody ogier przywiązywał wielką wagę do walki bronią białą a szczególnie sztyletami. Był w tym najlepszy w całym Hoofington. Pewnego dnia w jego mieście odbyły się zawody w rzucaniu sztyletem do celu. Swift miał trochę wolnego czasu więc dlaczego miałby nie wziąć w nich udziału? Zgłosiło się dosyć sporo kucyków. Po kilkunastu występach przyszedł czas na Blue. Spokojnie podszedł do linii,z której miał rzucić. Stanął na tylnych kopytach i chwycił w kopytko sztylet. Wycelował,głęboko odetchną i rzucił sztyletem w tarczę. Kiedy uniósł wzrok zobaczył, że sztylet tkwi w samym środku tarczy. Delikatnie się uśmiechnął i na jego boku pojawił się cutie mark przedstawiający sztylet.   Przez lata treningów Blue wypruwał z siebie żyły, nie zwracał uwagi na inne kucyki i skupiony był tylko na swoich codziennych treningach. Kiedy skończył 20 lat był już wyrośniętym i silnym ogierem. Pod względem sprawności fizycznej nadal był najlepszy w jego rodzimym mieście. W końcu był gotowy żeby zacząć podróż po odpowiedź. Z jukami i z Proud'em , który już sporo urósł dumnie wyszedł ze swojego domu i wyjechał z miasta. Podróżuje już kilka lat i był prawie wszędzie. Podczas pobytu w kraju gryfów zarobił szramę na lewym oku , którą ma do dzisiaj. Jego nadzieja na odnalezienie odpowiedzi już prawie wygasła kiedy w Ponyville usłyszał o diamentowym jabłku. Postanowił się niezwłocznie zapisać. Pomyślał, że może teraz odkryje prawdę i przy okazji pozna jakieś kucyki. 

Skala Kinsey’a: 1
Charakter: Czasami jest odważny aż za bardzo i od dawna chowa urazę do gryfów. Jak postawi sobie jakiś cel do góry przeniesie żeby go osiągnąć. Jest także trochę uparty ale względnie jest miłym i spokojnym kucykiem. A i boi się głębokiej wody ponieważ kiedy był mały prawie utopił się w jeziorze. Oczywiście jak każdy kucyk ma swoje wady: jest lekkomyślny, często rzuca słowa na wiatr i potrafi być strasznie wredny. Nie lubi rozmawiać na temat swojej rodziny - staje się wtedy drażliwy i zły. 

 

Umiejętności:Hm...Blue jest szybki, zwinny i silny. Czasami jest oazą spokoju a czasami wybucha jak wulkan.  Ma dosyć wrażliwe kopyta ( :rainpriest: )  Po mistrzowsku posługuje się bronią białą. 
Wyposażenie: Stara granatowe bandana w kratkę, którą otrzymał za dawnych lat od ojca

Torba a w niej:

Sztylet

Bochenek chleba

100 monet

Duży bukłak z wodą

Dwie paczki suche mięsa dla Proud'a

 

PS. Tak wiem , że historia pewnie nie przekracza limitu 300 słów ale czy czegoś w niej brakuje? Mogę jeszcze coś dodać jak nie pasuje...

Edytowano przez Symphony
Link do komentarza

Nadszedł czas selekcji, cukiereczki, lecz zanim zdradzę wam, kto przeszedł, życzę wam miłej lektury. (przez tą kartę musieliście tyle czekać ; P )



Imię: Secret Tune
Pseudonim: Sick
Płeć:  Ogier
Rasa: Zebra

Wiek:  18

Rodzina:  Euphoria (matka) – Zebra o pięknej podkręconej grzywie, długich nogach, smukłej sylwetce, oczach koloru oceanu i paskach układających się we wzór przypominający mozaikę. Należała do plemienia Mwezi. W swojej wiosce była szanowaną szamanką. Gdy w okolicy zaczęło się robić zbyt niebezpiecznie, by chronić dzieci, uciekła do Equestrii i zamieszkała na bagnach w pobliżu ziemi smoków. Chcąc wyżywić dzieci, pracowała, jako medyk tych łukowatych kreatur, które w zamian niechętnie dawały jej diamenty.  Obecnie zaginiona.
                  Oil   (brat) – Pierworodny syn, zebra czystej krwi. Umięśniony, wysoki ogier z nieregularnie ułożonymi paskami dębowego koloru, o dzikich miodowych oczach. Nieczuły, egoistyczny i pyszny.  Uwielbia pomiatać braćmi. Uważa się za głowę rodziny. Nigdy nie lubił „bękarta”, więc gdy nadarzyła się okazja, wykorzystał ją. Obecnie zaginiony.
                  Pus  (brat) – Starszy od „bękarta” o 3 lata. Zebra czystej krwi, jest z tego samego ojca, co Oil. Ogier średniego wzrostu, z silnymi, szybkimi kopytami. Jego ciało zdobi tak dużo czarnych pasków, że trudno dopatrzyć się białej sierści. Chytry i przebiegły, mocno przywiązany do matki. 
Aby uniknąć nieprzyjemności, uznał autorytet starszego brata. Obecnie zaginiony.
                  Nihilo (ojciec) – Jednorożec, który przybył razem z innymi „kłusownikami” na ziemie Zebr, aby zająć ich wioskę. Zabił męża Euphorii … Nic więcej o nim nie wiadomo
Charakter: Od źrebaka był spokojny i bardzo wrażliwy. Mimo złośliwości ze strony braci, był w stosunku do nich niezwykle miły. Zawsze służy pomocnym kopytkiem.
Jego otwartość do świata jest, aż nadto widoczna, jest nad wyraz gadatliwy, choć rzadko ma okazję z kimś porozmawiać. Zdarza mu się czasem zamknąć w sobie, wtedy nie odzywa się i siedzi ze spuszczoną głową, pogrążając się w myślach o swojej ojczyźnie, rodzinie i
częściowo o ojcu, którego nie miał okazji poznać.  Jedyne informacje, jakie o nim posiada wynikają z opowieści starszych braci. Niekiedy nachodzi go nieodparta chęć odnalezienia jednorożca, przez którego przyszedł na świat. Jest przyzwyczajony do samotności, która nauczyła go ignorowania faktu, iż nie ma przyjaciół. Brzydzi się przemocą.  Całą frustracje wyładowuje w muzyce.
Skala Kinsey’a:  1
Wygląd: Wysoki ogier o silnych kopytach i sierści koloru kości słoniowej. Jego paski są nieregularnie ułożone i przypominają umaszczenie tygrysa.  Po ojcu odziedziczył kolorowe ubarwienie, paski zebry są we wszystkich kolorach tęczy. Posiada długą, biało-niebieską grzywę, w którą matka powplatała mu pióra. Ogon jest czarno-niebieski i sięga do ziemi. Jego oczy mają barwę lodowatego błękitu z ciemną oprawą. Lewe oko jest całkowicie ślepe, a na prawe niedowidzi.  Na lewym uchu nosi nausznicę z długich ptasich piór. Kopytko po tej samej stronie zdobi złota bransoleta, którą otrzymał od Pus-a. To jego jedyna pamiątka po braciach. 
Historia/Życiorys postaci:

Secret nie jest dzieckiem, które pojawiło się z ogromnej miłości rodziców, tak jak w przypadku jego braci. Przyszedł na ten świat w jeden z najgorszych możliwych sposobów, tuż po zamordowaniu męża jednej z szanowanych szamanek z plemienia Mwezi.


Do wioski wtargnęli „kłusownicy” w celach badawczych. Badania polegały na mordowaniu, gwałcie i więzieniu innej rasy.  Na pierwszy ogień poszły najważniejsze dla zebr – szamanki.
Badacze okrążyli plemię, odcinając wszystkie drogi ucieczki. Błyskawicznie wtargnęli do chat niczego niespodziewających się mieszkańców. Tego dnia Euphoria wraz z małżonkiem i dziećmi jedli uroczysty obiad z okazji kolejnej rocznicy ich ślubu. Beztroską pogawędkę przerwały dwa ogiery ze sztyletami. Pierwszy był pegaz, który bez wahania podbiegł do stołu i wbił ostrze prosto w serce jubilata, zabijając go na miejscu, po czym zawołał swojego towarzysza. Klacz patrzyła na oprawców szaleńczym wzrokiem, nie mogąc pojąć, co się właśnie stało. Po chwili zdołała poskładać sobie wszystko w logiczną całość i automatycznie objęła synów, chcąc uchronić ich przed losem ich ojca.
Do mordercy podszedł wysoki, umięśniony jednorożec z niezadowoloną miną. Przez chwilę rozmawiali szeptem, lecz gdy ten powiedział coś, co nie spodobało się jego przywódcy, ogier wylądował z nożem przy gardle. Po tym zdarzeniu jednorożec wypełnił wszystkie polecenia, po czym związał ledwo żywą zebrę wraz z jej dziećmi. Po wykonaniu zadania oprawcy wyszli z chaty.
Kilki dni później, gdy związani były na granicy śmierci głodowej, pod osłoną nocy odwiedził ich ten sam ogier, tym razem bez pegaza. Bez słowa położył na podłodze juki z jedzeniem i wodą, apteczkę i rzeczy niezbędne do przeżycia. Scyzorykiem rozciął liny, ze smutkiem wymamrotał przeprosiny i wybiegł w ciemność otaczającą wioskę.
Po ośmiu miesiącach morderczej wędrówki, Euphoria znalazła dość bezpieczne miejsce dla swoich dzieci. Była to przestronna polana w pobliżu rzeki, otoczona starymi drzewami o grubych pniach i gęstych gałęziach, które zapewniały idealne schronienie przed kaprysami matki natury. Polana ta znajdowała się w krainie zwanej Equestrią, lecz graniczyła z ziemiami smoków.
Tydzień po osiedleniu się w nowym miejscu, zebra wydała na świat 3 syna.   Tylko, że z tym synem było coś nie tak, urodził się, jako wcześniak. Źrebaczek był malutki i bardzo słaby, a jego matka zbyt wykończona by wyczyścić mu sierść. Z dala od cywilizacji nad maleństwem wisiał wyrok śmierci, który anulowała pomoc ze strony starszych dzieci. Robili, co mogliby uratować rodzicielkę i przy okazji nowego członka rodziny. Po tygodniu walki o przetrwanie, Euphoria odzyskała siły i mogła sama zająć się małym. Po solidnej kąpieli, ujawniła się mroczna tajemnica… malec nie był stu procentową zebrą. Jego paski nie były czarne, jak u jego braci, lecz kolorowe. Malutkie paseczki mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, gdyby tego było mało, oczka zeberki przypominały zamglony staw. Na powierzchni oka znajdowała się dziwna błona uniemożliwiająca widzenie. 
Do szamanki doszła bolesna prawda, dziecko nie zrodziło się z miłości jej zamordowanego męża. Ojcem był tajemniczy jednorożec, który pomógł jej, wydostać rodzinę z obozu śmierci. Dała mu na imię, Secret.
Lata mijały, a ogier rósł wraz z nienawiścią jego braci. Nienawidzili go za to, że nosił geny złoczyńcy. Uważali go za bękarta i nie widzieli sensu jego dalszego życia. Dokuczali mu na każdym kroku, naśmiewali się z kalectwa i niezaradności brata. Choć z wiekiem błona na prawym oku częściowo zniknęła, nadal był w połowie ślepy. Euphoria by wykarmić dzieci, codziennie zapuszczała się w niebezpieczne tereny, zamieszkiwane przez smoki. Tam pracowała, jako medyk, a łuskowate potwory płaciły jej zanieczyszczonymi diamentami, za które raz w miesiącu kupowała jedzenie i wyposażenie potrzebne do przetrwania w buszu. Była bardzo przywiązana do najmłodszego syna. Spędzała z nim każdą wolną chwilę, w czasie, gdy Oil i Pus rąbali drewno i wykonywali ciężkie prace fizyczne, by zapewnić rodzinie bezpieczne schronienie. Opowiadała mu historie swojego plemienia, opisywała malownicze krajobrazy ich ojczyzny i szczelnie maskowała powód ich ucieczki. O tym opowiadali mu bracia, z wszystkimi krwawymi szczegółami.  Obwiniali go o śmierć ojca i przywłaszczenie matki, bez której Secret był bezbronny. Po tych historiach miewał koszmary.  Bał się wszechogarniającego go mroku w chwilach, gdy zdrowsze oko zaczynało szwankować. Czuł się bezużyteczny i mimo bliskości matki, bardzo samotny.
Gdy miał 12 lat, jego dotychczasowe dość sielskie życie odeszło w zapomnienie.
Pewnego wiosennego poranka, Euphoria jak zwykle wyruszyła do pracy, zostawiając Secret’a pod opieką starszych synów.  Lecz to nie był zwykły wiosenny poranek, coś wisiało w powietrzu.Nadeszła pora powrotu zebry do domu i młody ogier wyszedł po dobrze znanej mu ścieżce poczekać na opiekunkę pod ich ulubionym drzewem. Mijały godziny, a ona nie przychodziła. Zrozpaczony zwinął się w kulkę pomiędzy korzeniami z nadzieją, że rano go tam odnajdzie. Zmęczony oczekiwaniem, pogrążył się w niespokojnym śnie. Z letargu ocknął go stłumiony krzyk, gdzieś w oddali. Zerwał się na równe nogi i pogalopował w stronę prowizorycznego domu, po drodze wpadając na kilka krzaków i wywracając się o leżące kłody. Zdrowym okiem, które tego dnia było wyjątkowo sprawne, szukał śladów życia. Jego bracia zniknęli, a matka nie wróciła poprzedniego dnia do domu, jej rzeczy pozostały nietknięte.
To wydarzenie mocno wstrząsnęło mieszańcem. Siedział załamany na posłaniu zaginionej przez długie dni, aż w końcu zemdlał z wycieńczenia przykryty jej ulubionym szalem. W takim stanie odnalazła go pewna staruszka o imieniu Carmen, która lubiła spacerować po lesie i wymienić się informacjami o ziołach z jego matką. Zaopiekowała się kaleką, póki nie odzyskał sił i nie ochłonął. Secret zamieszkał z nią w małym domu w lesie Everfree. Starsza klacz była dla niego, jak babcia, nauczyła go wszystko, co wie o muzyce. Carmen była świetną pianistką. Dzięki niej ogier opanował nową sztukę widzenia. Widział poprzez dźwięki, nauczył się wyciszyć rytm serca i wsłuchać się w każdy szmer lasu, co pozwalało mu zobaczyć jego piękno, gdy zdrowsze oko odmawiało posłuszeństwa. Ta metoda nie sprawdzała się, wśród większej liczby kucyków, dlatego bardzo rzadko opuszczał las. Gdy jego opiekunka zmarła ze starości w ogóle nie wychodził z domu. Żył z zapasów zgromadzonych przez klacz i z tego, co znalazł na polanie. By nie zwariować często sobie śpiewał pogrywając jakąś melodię na pianinie lub innym instrumencie, a jego piosenka odbijała się echem wśród drzew. 
Pewnego dnia, podczas gry na ulubionej gitarze, pękła mu struna. Przeszukał całą chatkę, lecz mimo starań, nie odnalazł zapasowej. Sytuacja zmusiła go do wędrówki do miasteczka. W drodze powrotnej ze sklepu, uwagę ogiera przykuła wrzawa koło ratusza. Zaciekawiony podszedł bliżej, lecz hałas uniemożliwił mu orientację w terenie. Potrącił kilka klaczy, dostał w nos od jakiegoś ogiera i informacji o wyprawie wysłuchał leżąc plackiem na ziemi. W jego głowie narodził się pomysł, więc bez namysłu wstał złapał formularz zgłoszeniowy i pobiegł do lasu się spakować.

Umiejętności: Potrafi widzieć za pomocą uszu („ładnie” opisane w historii). W wolnych chwilach gra na czymś lub śpiewa, to pozwala mu zapomnieć o jego problemach. Matka przekazała mu całą swoją wiedzę na temat ziół, co jest przydatne podczas licznych upadków, spowodowanych zanikami wzroku. Bardzo dobrze gotuje.
Cel podróży:  Chce przeżyć przygodę, wyrwać się z lasu. Pokazać, że mimo swojego kalectwa potrafi coś osiągnąć. Pragnie na nowo przyzwyczaić się do obecności innych kucyków, zerwać z samotnością. Spełnić marzenie, bycia przydatnym. Uprzyjemnić wyprawę swoim śpiewam i być może odwiedzić swoją ojczyznę oraz odnaleźć informacje o ojcu.
Ekwipunek: Juki, które włosnokopytnie uszyła jego matka, a w nich sporej wielkości bukłak wody. Suchy, długoterminowy prowiant typu: suchary, w dość małej ilości, ponieważ ogier nie je zbyt dużo i woli odżywiać się zieleniną. Zeszyt, w którym spisał wszystko, co wie o ziołach oraz kilka przepisów na szybki i prosty posiłek. Kocyk na chłodne wieczory oraz czajniczek z kubkiem do zaparzenia herbaty. Śpi na kupce liści, więc, nie zabiera ze sobą namiotu. W zamian bierze futerał z gitarą, a w nim prócz instrumentu trzyma scyzoryk i krzesiwo. Zabiera również szal matki, by mieć ją cały czas przy sobie oraz apteczkę wyposażoną w wszystko, co potrzebuje kaleka. 




A teraz długo oczekiwana lista uczestników:

KreeoLe
Plothorse
Nightfallheart
CuteTune
Hippis
Wizio (KP dołączy w trakcie trwanie sesji)
Minor
MacTavish
Eeevee
Symphony (
Blue Swift )
 MewTwo
No i ja...


Jeśli lista uczestników zmniejszy się w trakcie trwania sesji, istnieje możliwość doboru spomiędzy osób, które nie dostały się do tej listy, więc nie martwcie się cukiereczki.

Niedługo ruszymy, więc życzę miłej gry i przepraszam za opóźnienia.


P.S.: Możecie do kart zgłoszeniowych dodać skalę Kinsey’a
  Edytowano przez Moonlight
Link do komentarza
  • 1 month later...
Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...