Skocz do zawartości

Recommended Posts

Gdy zabrał kartki źrebakowi usłyszał delikatny szczęk metalu. Ewidentnie dobiegał on od Sky’a.

 

Zaczytał się w kartki. Tylko część jego świadomości była zajęta rozgryzaniem klucza, w jakim ułożono dane z kartki. Większą część zajmowało pilnowanie. Nasłuchiwanie. Miał nadzieję, że od razu zauważy każde niebezpieczeństwo.

Ulga nadeszła bardzo szybko – usłyszał, że Sky rozmawia z Oczko. Co prawda nieważne jak nasłuchiwał nie słyszał zbyt wiele. Pojedyncze głoski, czasami słowa. Daleko do ilości, dzięki której rozumiałby sens rozmowy. Ale najważniejsze było, że rozmawiali ciągle idąc przed nim. Tak ustawił kartki, by widzieć ich górnym krańcem wzroku. W końcu poczuł się w miarę bezpiecznie.

Ale po kilku chwilach to uczucie minęło. Kartki były zapisane tak chaotycznie, że nie mógł się niczego doczytać. Potrzebował cichego miejsca, by na spokojnie zrozumieć szyfr, w jakim zapisano strony.

- Nóż w zad trzepana bizonia mać! – powiedział dość głośno Sky. Wood spojrzał się na niego, ale widząc że mówił do Oczko uspokoił się. Pozabijają się i będzie dobrze. Tak, najlepiej będzie trzymać ich przy sobie. Ta butla może mi pomóc, jak coś będą chcieli zrobić.

Zwrócił uwagę na to, że Sky kiwa głową do Oczko. Nie, nie odchodźcie od siebie! Nie, proszę, zostańcie tam! Na szczęście nie zmienili zbytnio pozycji. Nadal mógł wertować kartkę i pilnować obojga. Oni na pewno będą starali się być blisko siebie.

 

Dopiero po dłuższej chwili spostrzegł nietypowy ruch. Sky odwrócił się w jego stronę. Od razu skupił wzrok na kartkach. Na szczęście pegaz po chwili znowu patrzył przed siebie. Huff, udało się.

Ale coś nie dawało mu spokoju. Dyskretnie rozejrzał się. Niczego dziwnego nie widział. Co prawda ściany były gołe, ale uznał, że to wina małej wyobraźni śniącego. Widocznie nie przemyślała szpitalu aż tak dobrze. Postanowił przypatrzeć się wszystkiemu, czemu mógł. Czarny kuc ziemny z kopytami w gipsie siedzący przy ścianie. Zielona pegazka z katarem. Różowa klacz klacz jednorożca usypiająca płaczącego źrebaka,  korytarz, czarny ogier z gipsem na kopytach, zielona klacz kichająca co chwilę z chustką, matka i płaczące dziecko. Czekaj! Czarny ogier już był! Tak samo jak ta pegazka i klacz jednorożec z źrebakiem! Zrobił kilka głębokich, choć cichych wdechów. Nie, muszę się uspokoić. Skoro mnie nie zaatakowali, to tego nie zamierzają zrobić. To tylko twory. One nie myślą. A całą uwagę zwracają na Sky’a. Tak, on będzie ich celem. To on się wyróżnia. To nie ja mam wielką butlę. Ja wyglądam całkowicie normalnie – co jest dziwnego w zaczytanym chirurgu? Nic! Zaatakują, a ja ucieknę! Hah, to jest idealny plan. Nigdy mnie nie znajdą, a ja doczytam karty i uratuję Equestrię.

Nagle zauważył, że Sky i Oczko zwrócili na kimś uwagę. Po chwili z innego korytarza wyszedł szaro grzywy ogier. Nie zwrócił zbytniej uwagi na Sky’a tylko od razu zwrócił się do Oczka.

 - Och, hej! – mówił dziwnie słodko - Akurat cię szukałem. Ordynator pilnie musi się z tobą skonsultować w sprawie jednej z pacjentek. Jest podobno bardzo ważna... - zrobił drobną pauzę nie spuszczając z niej wzroku - Twój zespół i tak ma na razie przerwę... - Znów się uśmiechnął, wskazując jednocześnie kopytem na korytarz na prawo, z którego to przyszedł.

Używając całej siły woli nie uśmiechnął się. Idealnie. Bogini, dziękuję. W końcu będę choć odrobinę bardziej bezpieczny. A może całkowicie? Może sam będzie bał się coś zrobić? Dobra, muszę się uspokoić. Muszę wyglądać normalnie.

Udał grymas lekkiego niezadowolenia. Czuł, że tego oczekują po nim. Nie, ja muszę się bać! Póki mają mnie za bojącego się jestem bezpieczny!  Do miny dodał nutkę przerażenia.

Tylko słowa o pacjentce kłóciły się z jego zamierzeniem pójścia dalej. Ważna. To może być i arystokratka, jak i powierniczka. Na discorda! Czemu to musi być tak trudne?

Zabrał papiery sprzed twarzy. Zobaczył, że Sky odwraca się do Oczka.

- Nie przejmuj się, zdążymy jeszcze pogawędzić gdy wrócisz od ordynatora - powiedział machając kopytem - Spokojnie, znajdziemy cię przecież.

Te ostatnie słowa mu się nie spodobały. Chciał rozdzielić ich, a Sky bezpośrednio zadeklarował, że będą jej szukać. Bał się nawet pomimo szmatki i skalpela. Ona była jednorożcem i mogła znać magię bojową, której on nie znał. Jeszcze bardziej się przestraszył. Ona i tak może mnie zabić! Nie, muszę się uspokoić. Nie może znać śmiertelnych czarów – nie znalazłaby nauczyciela. Zawsze mogę uciec. Mogę uciec! Nawet pomimo myśli przerażenie nie ustępowało.

Odeszła. Najnormalniej w świecie odeszła. Cały strach chwilowo opuścił jego ciało. Nagle poczuł coś dziwnego. W jednej chwili trzymał przed sobą dokumenty, a sekundę później już nie. Dopiero wtedy zauważył, że Sky znalazł się niebezpiecznie blisko. Już otoczył magią skalpel. Nie zabijesz mnie!  Na twarzy wymalował mu się strach.

A Sky najzwyklej przełożył dokumenty do pyska i pobiegł za parką.

Nie, to się nie wydarzyło. Wymyśliłem to sobie. On nie zabrał mi tego. Bo i jak? Przecież trzymałem je magią. A nie poczułem ciągnięcia.

Substancje antymagiczne. Przecież złapał za nie tym dziwnym kopytem. To proteza! A do tego antymagiczna!

O Bogini! Oczko może znać magię bojową, a Sky zneutralizuje moją magię! Jestem zgubiony! Mogę tylko uciec.

Na szczęście Oczko z ogierem nie zaszli daleko, więc i Sky stanął blisko.

- Miech ban... tfu! – wyseplenił i wyciągnął papiery z pyska - … zaczeka! Nasz kolega – spojrzał na nowego z mordem w oczach, po chwili znowu udając znudzonego - wypełnił te rozpiski tak, że nie możemy się w niczym połapać. A niefartem zapomniał również, gdzie i kiedy mamy następny zabieg – ostatnie słowa powiedział z złością - Mógłbyś może wskazać nam drogę?
Kuc tylko zmierzył go wzrokiem, po czym na twarzy pojawiła się dziwna mina.

 - Tak? – słyszał, że kuc ma miły ton - To doprawdy nietypowe, choć przyznaję, że sam też często gubię się w papierach. Za dużo dają nam tu papierkowej roboty... - westchnął - Niestety, nie jestem w stanie pomóc, przecież każda specjalizacja ma osobne procedury. A ja nie jestem chirurgiem, tylko morfologiem – był wyraźnie zasmucony, ale w jego głosie usłyszał coś jakby kpinę. Całkowicie przestał lubić tego kuca.

- A na domiar złego mam z tą panną pilną sprawę do załatwienia... Wygląda więc na to, że będziecie sobie musieli radzić sami.

Odszedł razem z Oczko.

Poczuł się lepiej. Jedno z zagrożeń przestawało być istotne. Mógł przestać się bać jej magii. Jedyne zagrożenie stanowił teraz Sky. Przynajmniej tyle dobrego. Strach nie opuścił go całkowicie, ale teraz bał się mniej.

Sky po chwili wrócił do nich.

- Idziemy za nimi – powiedział tonem wskazującym, że to nie sugestia - Ja idę ostatni, Młody na przedzie, Gray i Wood w środku pochodu. Cicho i w odstępie, ale tak by ich nie zgubić. Naprzód - wystawił dokumenty Wood’owi, głową wskazując kierunek.

-Nie – odpowiedział przerażony. Nie, tylko nie to. Ona musi z nim iść. Speszył się – Znaczy się, sądzę, że powinniśmy znaleźć spokojne miejsce do rozgryzienia kartek – wbił wzrok w ziemię – Oczko z pewnością sobie poradzi. Ten ogier nic jej nie zrobi, a ta pacjenta może nie być tą, której szukamy – miał nadzieję, że o to chodziło Sky’owi. Zrobienie wrażenia dbającego o innych i odnalezienie śniącej – sądził, że takie są cele ogiera. Tylko żeby nie zwrócił uwagi na moje pierwsze słowo.

Nagle spostrzegł to, o czym zapomniał. Na Boginię! Świadomość!

-Jaka przerwa – pewnie spojrzał się na Sky’a – Co on gadał? Musimy znaleźć kolejną pacjentkę i przygotować się do operacji. Może oni odpoczywają, ale my, chirurdzy ciągle pracujemy – Tylko żeby świadomość nie zwróciła na nas uwagi. Modlił się o to w myślach.

Sky zerknął, szukając widocznie Oczko i ogiera. Wzrok Wood’a nieumyślnie powędrował w tą samą stronę. Nie, jeszcze nie zniknęli. Gdy Sky zauważył to, czego szukał, odwrócił się w jego stronę i odrobinę przybliżył, uśmiechając się. Ale Wood widział że kłamie. I do tego wciska mu dokumenty. Przestraszony odebrał je magią.

 - Jeśli ten cham choć spróbuje cię tknąć, stanie się to dopiero po moim trupie. Tak samo będę bronił Oczka - mówił to cicho i łagodnie uśmiechając się. Ale jego oko nie zawierało w sobie uczuć. Oczy są zwierciadłami duszy.  Bogini, o czym ja myślę! On jest za blisko i kłamie. Nie zrobi niczego, jeśli coś mi się stanie. Sam muszę się bronić. Więc nie kłam! - Ale jeśli przez twoje wahanie zgubimy ją i zginie... – Spokojnie, powiedział, że dopiero jeśli ją zgub. Patrz, ona jeszcze tam jest. Nie ma powodu, by ci coś robić. Nie wiedział czemu, ale spojrzał się na szyję ogiera. Wizja przecięcia jej skalpelem była taka kusząca. Dawała mu tyle radości z spokoju. Dość, nie mogę zostać mordercą. Ja tylko będę się bronił. Muszę się uspokoić. Poczuł, jak kropla potu spływa z jego czoła. Niczego z nią nie zrobił.

Zauważył, że Sky krótko zerknął na resztę z dziwnym, stanowczym wyrazem twarzy, po czym wyprostował się i ruszył za Oczko.

 - Ale o tym porozmawiamy gdy dojdziemy do dyżurki pielęgniarek – pegaz powiedział bardzo głośno - może tam usiądziemy i odszyfrujemy to co tam nabazgrałeś – spojrzał się na nowego. On go nie lubi. Bogini, żeby go nie zabił.

Zdołał przebić się przez strach, który blokował jego umysł. Potrzebował czegoś, co może im pomóc. Czegoś, co może MU pomóc. Zastanowił się przez chwilę. Miał swoje umiejętności, których już nie mógł ulepszyć. Ale za to teraz miał także moce architekta. Zaciekawiło go, jak daleko sięgają. I ciekawiło go, na jaką skalę będzie mógł korzystać z innych swoich umiejętności. Co mogę? Jestem architektem. Mogę dowolnie zmieniać układ budynku. Mmm, a czy mogę poznać układ budynku? Architekt musi wiedzieć także to. Ciekawe, czy to podziała. Już miał skupić się na budynku, gdy uderzyła go brutalna prawda – nie miał dość wyobraźni i pamięci przestrzennej, by zapamiętać układ tak wielkiego budynku. Mógłby spróbować dla kawałka piętra, ale przeczuwał, że ten ma ich co najmniej kilka. Potrzebował czegoś, na  co mógłby przelać swoje nowe moce. Z jakiegoś powodu sądził, że jeśli się skupi, to będzie mógł to zrobić. Dopiero po chwili doszedł, że tym powodem jest to, że śni. Wystarczy, że uwierzy w to, że może przelać napełnić coś kopią swojej mocy.

Rozejrzał się dookoła. Kuce nadal się powtarzały. O Bogini, a jeśli mnie pamiętają? Muszę zachowywać się naturalnie. Zrobił głęboki wdech, dumnie wypiął pierś i szedł dalej. Po chwili zmienił szybkość kroku, by zrównać się z Gray. Udając, że od niechcenia, podał jej dokumenty.

-Znajdź mi kartkę papieru do nasączenia magią – powiedział z wyższością w głosie. Chyba podobnie mówiłem od początku, gdy mnie widzą. Będzie dobrze. Tylko żeby załapała, że potrzebuję czegoś do nasączenia magią – Chyba wrzuciłem jedną pomiędzy puste formularze – Bogini, tylko żeby pojęła, o co mi chodzi. I żeby Sky się nie zainteresował. Zachowuję się za pewnie.  Następnym razem na pewno nie popełnię tego błędu.

-Z tego co wiem to Sky ma prawo mi rozkazywać. On nie ty - powiedziała i oddała mu dokumenty. Bogini, dlaczego nie zrozumiałą?  - Oh i nie myśl, że jesteś jakiś lepszy. Nikt nie ma prawa odzywać się z wyższością do damy – mówiła to dziwnie.

Klaczka zwolniła kroku i znalazła się poza zasięgiem jego głosu. Wood zauważył, że „widzowie” patrzą się na nich. Bał się. O Bogini, co zrobi świadomość? Muszę się uspokoić. Pomyśli, że uważam się za lepszego od nich. Muszę grać.

-Przeklęta nowicjuszka – syknął pod nosem – Połowy lat nie pracuje, co ja, a jak się panoszy – Bogini, tylko żeby uwierzyła. Żeby uwierzyła, że to gra. I żeby sama zaczęła grać. Ona może stanowić niebezpieczeństwo. Nie takie, jak Sky i Oczko, ale innej. Zapomina, co się dzieje. Trzeba coś zrobić.

 

Pilnował się. Idąc po środku pochodu przeklął, że idzie przed nimi. Ale nie było całkowicie tak źle – od czasu do czasu widział ich odbicia w mijanych przedmiotach. Słyszał, że o czymś dyskutują. O Bogini, on zbiera sojuszników. Zostanę sam. Trzech na jednego. Zrobiło mu się zimno. Nie, muszę wziąć się w kopyto i udawać, że to nie ich się boję. Spokój.

Nagle zauważył, że nie słyszy dwójki. Wcześniej co prawda nie słyszał ich słów, ale ton wypowiedzi tak. Teraz nie. Zauważył, że Sky pochyla się nad klaczką, zerkając na niego. O nie! Oni coś wiedzą! Muszę pozbyć się dowodów! Ale gdzie? Nie, muszę się uspokoić. Gdyby chciał atakować zrobiłby to już wcześniej. Widocznie nie chce atakować. I pewnie wiedzą tylko połowę. Może nie spodziewają się skalpela? A może chloroformu? Wciąż mam asy w rękawie. Więc muszę się uspokoić! Niestety, spokój nie chciał przyjść za kartką ukrywał to, że ciężko oddycha. Bał się. Miał nadzieję, że przynajmniej nie poci się aż tak bardzo.

Ale i tak nadal ich obserwował. Nagle zauważył, że butla znalazła się w jego lewym kopycie. Prawe przejechało obok grzywy klaczy. Wyrosło coś z niego. Odbicie zniknęło. Oboje przestali mówić.

Po chwili dwójka powróciła do rozmowy. On także ma broń! I umie z niej mistrzowsko korzystać! Może zabić mnie w każdej chwili. Ale co będę mógł z nim zrobić? Nie mogę go zaczarować! Ale mogę go wtopić. Wszystko się topi. Ulga była chwilowa. Po kilku myślach ponownie się bał. Najgorsze, że musiał zachować zimną krew. Nie mógł pozwolić, aby panika przejęła nad nim kontrolę. Musiał być gotowy do odparcia ataku, jeśli ten najdzie. Wiedział, że Sky kiedyś go zaatakuje. Nie dość że miał umiejętności, to jeszcze broń, którą mógł przyzwać w ciągu chwili. Wood skupił swoją magię na skalpelu. Modlił się, żeby w razie ataku zdążyć wyciągnąć go i także zadać cios.

Nagle oboje się zatrzymali. Mogę stanąć przed nim. Nie zaatakuje mnie od tyłu!

Odwrócił się do parki, spokojnie skracając dystans ich dzielący. Dopiero po chwili zrozumiał, co było powodem – zgubili Oczko. Aż chciał skakać z radości. Wypuścił część powietrza z płuc. W końcu jednej mniej. Ale on mówił o tym! To przeze mnie ją zgubiliśmy. Zabije mnie. Przygotował się do użycia skalpela i maseczki. Nagle znalazł inne rozwiązanie – dyżurka pielęgniarek. Sam mówił, że muszą ją znaleźć. Jeśli tylko zdołałby zmusić ich do pójścia tam, a nie za Oczko. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś pracownika szpitala. Pielęgniarka czy lekarz, to było mu obojętne. Szukał kogoś, kto wskaże im drogę.

Nie musiał długo czekać – w oddali widział jasnozieloną klacz w ubraniu podobnym do stroju pielęgniarek. Kątem oka zauważył, że Gray nerwowo się rozgląda

-Zgubiliśmy ją...- nadal się rozglądała- No świetnie! Własnie zgubiliśmy jedną z najbardziej pożytecznych osób w drużynie. Kosztela. A tak ją polubiłem. Tego nam brakowało. Resty. Nie możesz ułożyć mapy z  wszystkiego co zapamiętałeś?  Pięćset korytarzy. Dwieście pięćdziesiąt po każdej stronie bodajże każdy równie długi. Ni jaki z tego plan – dlaczego ona mówi sama do siebie? I nazywa się Restym? Bogini, ona jest psychiczna. Pięknie, jedną zgubiliśmy, a już druga ujawnia się z drugą osobowością. Ale dlaczego mówi to tak otwarcie? I dlaczego Sky nie jest zdziwiony. Na Discorda, on to wiedział! Wiedział, że ta klaczka ma nie po kolei w głowie! I nas nie ostrzegł! Nie, muszę się uspokoić. Muszę coś wymyślić.

 -Idziemy dalej czy skręcamy do jakiegoś pomieszczenia? - zapytała patrząc na Sky'a, za co Wood podziękował w głębi duszy. Nie bał się, że ogier zauważy jego rozmyślania.

-Może – spuścił wzrok – pójdę się kogoś zapytać? – zaproponował cicho, by nie usłyszała go świadomość.

Nie czekając na odpowiedź skierował się w stronę domniemanej pielęgniarki. Nagle wywnioskował jedno – nie może zachowywać się jak cham. Z pewnością jeśli tak odezwie się do klaczy, to niczego nie osiągnie. Sam na chamstwo odpowiadał chamstwem i wiedział, że inni robią tak samo. Ale co?

Po chwili wymyślił możliwość, która pozwalała mu być grzecznym dla klaczy jednocześnie nie dziwiąc świadomości swoją nagłą przemianą. Ciężko spuścił głowę, udając zmęczenie

-Pięć godzin operowania – mówił powoli, tak, jak po wielu godzinach pracy – Możesz mi przypomnieć, gdzie jest wasza dyżurka? – starał się tak modulować głos, żeby świadomość pomyślała „ Cham, ale tak zmęczony, że nie ma siły być chamski” – Nawet do niej zapomniałem drogi.

Seledynowa klacz otworzyła na chwilę usta. Z jej twarzy wyczytał, że jednak wybrał zły sposób. Ale nawet nie zdążył się bać.

- No, zdarza się - powiedziała zaskakująco miękkim głosem. Podniosła kopytko i przyłożyła je do ust wygiętych w grymasie zamyślenia - To będzie... To powinno być... – zauważył, że klaczy z trudem przychodzi przypomnienie sobie drogi. Zaczynała zmieniać minę na zakłopotaną ,wyraźnie onieśmielona niemożnością przypomnienia sobie tej informacji. Spojrzał się jej w oczy starając pokazać jej lepszą część siebie. Oczy są zwierciadłami duszy. To, co ujrzał sprawiło, że stracił odrobinę spokoju, którą przywołał na rozmowę – jej różowe tęczówki jakby zaszły mgłą i straciły połysk  - Hmm. To będzie przy następnym rozwidleniu w lewo. Następnie znów w lewo. Jeszcze raz w lewo. I w prawo - mruknęła oschle i odwróciła się, odchodząc od niego.

Coś w nim pękło. Bogini, ona jest porąbana. Wszyscy są porąbani! Albo chcą mi coś zrobić! Gray ma schizy, Sky i Oczko nie zawahają się mnie zabić, pacjenci są ciągle ci sami. Bogini, błagam, zabierz mnie stąd. Uderzył się lekko w głowę, przywołując się do porządku. Nie, mam Equestrię do uratowania. Nie mogę zawieść Bogini. Skupił się na tym celu i podszedł do reszty. Wbił wzrok w ziemię. Nie chciał pokazywać im jak się boi. Bał się, że zauważą, że boi się ICH. Ba, boi się wszystkiego. Dla Equestrii musiał zacisnąć zęby i przeć naprzód. Dla wszystkich, których znał. Nie mógł pozwolić, by następnego dnia nikt się w Equestrii nie obudził. A pamiętał, że odprawa księżniczki jasno powiedziała, że tak będzie, jeśli im się nie powiedzie. Musiał działać.

Ale sił na odwagę już nie znalazł. Kosztowałaby za dużo – wszyscy byli potencjalnymi wrogami. Mógł jedynie wierzyć w skalpel i chloroform i w to, że dzięki nim przetrwa każde starcie. A jeśli nie dzięki nim, to dzięki swojej mocy – mógł stworzyć sobie łatwą drogę ucieczki albo zamknąć wrogów w ścianach z diamentów. A przynajmniej sądził, że na to pozwala mu moc architekta.

- W tamtą stronę – beznamiętnie wskazał na drogę dalej – przy rozwidleniu w lewo i tak jeszcze dwa razy, a potem w prawo do dyżurki pielęgniarek.

Spodziewał się, że Gray albo Sky od razu wyskoczą z słowami, że muszą szukać Oczko.

Nie. Zauważył tylko, że Sky skina mu głową.

 - Idźmy zatem – po prostu zgodził się z jego słowami. Po prostu zgodził się! Przez jakiś czas mógł być spokojny! Oczko już nie zaatakuje go od tyłu. Tylko on miał coś, czym mógłby go zaatakować - Dobra robota – powiedział przechodząc obok niego Gratuluję odwagi i aktorstwa – niepewnie spojrzał się na niego. Sky tylko lekko się uśmiechał - Jednak jak chcesz, to potrafisz – i odszedł.

Nie chciał rozmyślać, jakie myśli ukrywała w sobie pochwała Sky’a. Nie chciał jeszcze bardziej się przestraszyć. Nie zwiedziesz mnie ładnymi słówkami, o nie.

Przeszedł kilka kroków, po czym uderzyła go brutalna prawda. Może i Oczko poszła z ogierem, a Gray pozostała bez broni, ale ona mogła zawsze stworzyć sobie broń! Przecież była konstruktorką!

Dla pewności poczekał, aż wszyscy przejdą obok niego. Dopiero gdy minęli go wszyscy, ale jeszcze przed tym, jak skomentowali to dołączył do pochodu. Ukrył twarz za kartkami i udając, że czyta, spoglądał ciągle na Sky’a, Gray i tofika, będąc gotowym uniknąć ich wzroku, jakby się odwrócili. Miał nadzieję, że zdąży zareagować na atak, oraz że Gray nie zdoła zmaterializować broni na niego nie widząc miejsca, w którym  powinna ją ustawić.

Link do komentarza

Ku zadowoleniu Wooda, podświadomość wyraźnie mu odpuściła, skupiając swoją milczącą uwagę na dwójce pogrążonych w poufnej, choć nieco nerwowej rozmowie towarzyszy, którzy teraz, nieco skonsternowani bezowowocnie rozglądali się, poszukując miejsca, w którym zniknęła Oczko. Niestety, tłum kuców, który, jak zauważyliście, z każdą chwilą zaczynał niebezpiecznie rosnąć, nie pozwalał wam na dokładne rozejrzenie się po okolicy. Rzucające się w oczy, bezpośrednie poszukiwania mogły zaś niekorzystnie wpłynąć na waszą przykrywkę.

Nie pozostało zatem nic innego jak wedle udzielonych przez jedną z pielęgniarek instrukcji ruszyć do dyżurki. Droga, choć zgodnie z zasadami zdrowego rozsądku powinna doprowadzić was mniej więcej w to samo miejsce, doprowadziła was do nieznanego i zdecydowanie różniącego się od innych korytarza i minęła bez problemu. Jedynie na początku, gdy skręcaliscie po raz pierwszy Gray usłyszała mruknięcie Resty'ego

- Hm, tu nie powinno być jeszcze jednego korytarza prowadzącego w prawo? - Rzeczywiście, skrzyżowanie w przeciwieństwie do innych nie miało czterech odnóg, a jedynie trzy.

Mniej więcej w tym samym momencie Wood dostrzegł, że pielęgniarka, którą spytał o drogę podąża w ślad za nimi i przeszedł go niekontrolowany dreszcz.

 

 

Korytarz, na którym znajdowała się dyżurka był znacznie szerszy od tych, którymi dotąd podążaliście. Pod jedną z jego ścian ustawiono nieduże, sięgające do torsu rosłego ogiera ścianki działowe, które wyznaczały strefę przeznaczoną wyłącznie dla personelu, na drugiej zaś, zamiast dobrze znanego rzędu drzwi dostrzegliście okna. Niestety, widok, jaki się z nich roztaczał był raczej ponury  - szare, deszczowe chmury, z których jednostajnie spadał deszcz wisiały nisko nad matowymi polami.

Rozejrzeliscie się uważniej. Przede wszystkim roiło się tu od pielęgniarek czy sprzątaczek, za ścianką widać było stosy papierów i uwijające się przy nich klacze. W powietrzu unosił się zapach mocnej kawy, a wokół było mnóstwo miejsc siedzących. Po raz pierwszy mogliscie spokojnie zajrzeć do kartki z listą pacjentów.

 

2heddkx.jpg

Edytowano przez EverTree
Link do komentarza
  • 2 weeks later...

[tym razem esejątko na 13 stron. Ale jest tu WSZYSTKO co zdarzy się do następnego posta Evera, więc...]

 

- Idziemy dalej czy skręcamy do jakiegoś pomieszczenia? - spytała Gray.

 

To było bardzo istotne pytanie. Lepiej szukać zaginionej toważyszki, czy skupić się na śniącej? Nigdy nie zostawiam za sobą towarzyszy w potrzebie... Chyba że sytuacja jest skrajnie nagląca, a i jest szansa że sami sobie poradzą... Ale to nie jest zwykła sytuacja, nawet nie rzeczywistość. Widziałem rozmiary tego szpitala. Jeśli teraz zaczęlibyśmy jej szukać, możemy szukać choćby i wieczność, a jeśli podświadomość tego nie zechce, i tak nam się nie powiedzie... Tak to zdecydowanie podstęp. “Przecież zniknęli blisko, na pewno są za jakimiś drzwiami i czekają tylko aż pójdziemy...” - pomyślałby ktoś naiwny. I stracilibyśmy pół godziny na przeszukanie “najbliższej” okolicy, ściągając na nas subuwagę...

Nie, nie, nie, na to potrzeba jakiegoś sprytnego sposobu... Jakiegoś czaru wykrywającego lub...

Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że gdy ja ze zmarszczonymi brwiami zastanawiałem się co zrobić, Wood mamrotał coś pod nosem. Kiedy się jednak odwróciłem już go nie było. Zobaczyłem że podchodzi do jednej z pielęgniarek ze spuszczoną głową i zaczął coś mówić zmęczonym głosem, jednak tak niewyraźnie że nie zrozumiałem co.

 

Pielęgniarka w odpowiedzi podniosła kopytko, jakby się nad czymś zastanawiając i po chwili wyciągnęła nogę w kierunku, w którym prawdopodobnie poszli także Oczko i ta szarogrzywa projekcja ogiera, tłumacząc mu coś. Następnie odeszła, zostawiając Wooda. Stał tak dobrych parę sekund, zanim strzelił się lekko w skroń i podszedł z powrotem do nas.

- W tamtą stronę – powiedział smętnie, wskazując tą sama drogę co seledynowa klacz – przy rozwidleniu w lewo i tak jeszcze dwa razy, a potem w prawo do dyżurki pielęgniarek.

 

A więc samowolnie podjął działania wywiadowcze jeszcze zanim zdecydowałem czy iść dalej czy szukać Oczko? Cóż, przynajmiej skutecznie. A skoro ustaliłem już że to druga opcja to głupi pomysł... Więc czemu nie iść tam gdzie i tak mówiłem że iść zamierzamy?

Skinąłem mu głową, obserwując bacznie jego pysk i wlepione w podłogę oczy.

 

- Idźmy zatem - powiedziałem po prostu i ruszyłem tam gdzie wskazał. Przechodząc koło Wooda rzekłem mu jeszcze z cicha - Dobra robota. Długo byłeś w tym kółku teatralnym? - Po czym posłałem mu lekki uśmiech i poszedłem dalej. Po chwili zrównali się ze mną także Gray i Dolton. Ja jednak zmarszczyłem brwi. A Wood gdzie?

Odwróciłem się w tył i dostrzegłem tam idącego samotnie architekta, wciąż z nosem w dokumentach. Chyba powinienem z nim chwilę porozmawiać. Wydaje się czymś mocno przybity...

Zatrzymałem się i poczekałem aż architekt się ze mną zrówna.

- Jakieś postępy? - zagadnąłem.

Wood westchnął i znów spuścił oczy.

- Niczego - odpowiedział zawiedziony.

 

Przyjrzałem się przez chwilę temu przybitemu porażką w rozgryzaniu dokumentów kucowi. Gdybym był zwykłym oficerem, a on moim podkomendnym, pewnie kazałbym mu po prostu starać się bardziej. Albo oddać dokumenty, bym sam mógł je rozgryźć. Ale bycie sierżantem Szarych Orłów nie polega tylko na stawianiu wymagań i karceniu, gdy coś wykonane jest źle. A on nie jest żołnierzem, tylko wyrwanym ze spokojnego życia przypadkowym kucem, któremu przyszło dźwigać na swym grzbiecie losy Equestrii. Dlatego nie okazałem ani odrobiny złości czy frustracji, choć fakt że przez tyle czasu do niczego nie doszedł nieco mnie zaniepokoił.

Zamiast tego położyłem mu kopyto na ramieniu, aby dodać mu nieco otuchy. Niestety byłem źle ustawiony i zrobiłem to tym sztucznym, ale przez lata nabrałem sporo wprawy w wykonywaniu nim takich gestów mimo braku czucia. Nie było to więc ani mniej płynne, ani silniejsze niż gdybym użył naturalnej nogi.

 

- Nie martw się, na miejscu zajmiemy się tym wszyscy razem i na pewno to rozszyfrujemy - rzekłem raźnie i cofnąłem kopyto. Wood tylko przełknął ślinę i skinął sztywno głową, zerkając na moją naprawą przednią nogę. Aaach, chyba wiem o co mu chodzi... To pewnie stąd taki stres kiedy się zbliżam - Zauważyłeś, rozumiem, że nie jestem do końca... Organiczny, tak?

-Trochę mnie zadziwiło, że to kopyto wydaje inne odgłosy przy chodzie i jest ciut zimniejsze, - rzekł raczej niepewnie - ale myślałem, że to drażliwy temat...

W odpowiedzi uśmiechnąłem się lekko.

- Bardziej niezręczny niż drażliwy. I nie dla mnie, a dla innych - odparłem pogodnie i wzruszyłem ramionami - W końcu za co i na kogo miałbym się obrażać? Na to że praca w Gwardii bywa czasem niebezpieczna? Na ciebie że nie jesteś głupi i spostrzegłeś żem trójnóg? - uniosłem brew i spojrzałem pod kątem na jego zakłopotany pysk, znowu szeroko się uśmiechając.

                                                

Wood wyglądał na zmieszanego, ale odetchnął po chwili i wciągnął na twarz szeroki uśmiech, wyglądający bardziej jak szczękościsk.

- Nikt pewnie nie mówił, że służba będzie bezpieczna, co nie? - spytał co chwila uciekając gdzieś wzrokiem.

To było raczej idiotyczne pytanie. W dodatku znać dał mi o sobie mój zmysł do wyczuwania kłamstwa. Resty miał rację, coś jest z tym ogierem nie w porządku... Tylko co? Co ukrywa pod tymi maskami - wesołka lub aroganta? I dlaczego? Strach? Przed czym?...

Za dużo myślisz, Sky. "Obserwuj, nie oceniaj. Prawda sama wyjdzie na jaw" - powtórzyłem jedną z moich ulubionych sentencji.

Rozmyślając milczałem chwilę, dalej patrząc na niego w ten sam sposób - zezując na niego w bok swoim prawym okiem, uśmiechając się kącikiem pyska. Przez lata wyćwiczyłem do perfekcji robienie kamiennej twarzy oraz ukrywanie tego co myślę przed rozmówcą. Podczas moich misji w Gwardii było to wręcz nieodzowne. Teraz zapewne też się przyda.

 

Parsknąłem w końcu przez chrapy i kontynuowałem, jakby te kilka sekund ciszy nigdy nie zaistniało.

- "Bezpieczna" - rzekłem ironicznie - Jeśli cię to zaciekawi, to byłem tak zdolny że straciłem nogę jeszcze podczas szkolenia - pokręciłem głową - na szczęście pomogło mi to nabrać nieco rozumu i to - powróciłem głowę w jego stronę i wskazałem kopytem na opaskę - znacznie trudniej było mi odebrać.

-Szkoda że tak się stało - powiedział uprzejmie.

Chciał chyba jeszcze coś dodać, ale wzdrygnął się nagle i obejrzał za siebie. Jego oczy rozszerzyły się na chwilę zanim gwałtownie znów skierował przerażone spojrzenie wprzód. Też skorzystałem z okazji  i rzuciłem okiem. Nic specjalnego, korytarz, pacejnci i … Czekaj, czy to nie ta sama, seledynowa pielęgniarka którą on pytał o drogę? Hm. Może po prostu idzie do dyżurki, jak my?

Mimo tej optymistycznej myśli też nieco się zaniepokoiłem, choć na pewno nie tak jak Wood, który mimo że przywdział już maskę chłodnej obojętności, znów zaczął się pocić.

Skręciliśmy w prawo i naszym oczom ukazał się szeroki korytarz...

 

 

Korytarz, na którym znajdowała się dyżurka był znacznie szerszy od tych, którymi dotąd podążaliście. Pod jedną z jego ścian ustawiono nieduże, sięgające do torsu rosłego ogiera ścianki działowe, które wyznaczały strefę przeznaczoną wyłącznie dla personelu, na drugiej zaś, zamiast dobrze znanego rzędu drzwi dostrzegliście okna. Niestety, widok, jaki się z nich roztaczał był raczej ponury  - szare, deszczowe chmury, z których jednostajnie spadał deszcz wisiały nisko nad matowymi polami.

Rozejrzeliscie się uważniej. Przede wszystkim roiło się tu od pielęgniarek czy sprzątaczek, za ścianką widać było stosy papierów i uwijające się przy nich klacze. W powietrzu unosił się zapach mocnej kawy, a wokół było mnóstwo miejsc siedzących.

 

Po szybkim rzuceniu okiem na otoczenie i zanotowaniu w pamięci pytającego spojrzenia Grey oraz Młodego, udałem się w stronę ławek ciągnących się pod ścianą z oknami. Po drodze wyjrzałem przez jedne z nich. Po drzewach widocznych na zewnątrz i oknach w zewnętrznej ścianie na prawo (które to musiały być oknami prowadzącymi do sal przy korytarzu, którym tu przed chwilą doszliśmy) wywnioskowałem, że znajdujemy się na drugim piętrze. Poza tym zauważyłem, że pacjentów było tu może kilku. W większości zaś krzątały się tu sprzątaczki i pielęgniarki, wchodzące za ściankę lub z niej wychodzące z dokumentami, prowadząc wózki z lekarstwami przeznaczonymi dla chorych, lub, w przypadku personelu sprzątającego, z wiadrami pełnymi spienionej wody i mopami. Wokół panował cichy szmer rozmówi i nigdy nie zamierający stukot kopyt.

A co najlepsze, niemal wszyscy nas tu ignorowali.

 

Usiadłem na wytartej desce podzadka i skinąłem kopytem na innych, aby także podeszli. Wood zajął miejsce po mojej lewej, Gray po prawej, a Gniady przytargał w pysku krzesło spod najbliższego okna i zasiadł przede mną. Nieco wyżej nawet niż my. Skorzystałem z okazji i wyciągnąłem do niego kopyto.

- Starszy Sierżant Sky Shield, dowódca drużyny Lucida, Alfa - rzekłem patrząc mu w oczy. Krawędziami pola widzenia obserwowałem jednocześnie, czy jakaś z klaczy za jego plecami zwróci uwagę na moje słowa.

- Dolton Routt - odpowiedział tamten przybijając ostrożnie kopyto.

Gdy Gray i Wood też mu się przedstawili, skinąłem na architekta.

- Pokaż tą nieszczęsną rozpiskę.

 

Podał mi ją, a ja ustawiłem tak, aby każdy mógł dobrze się jej przyjrzeć. Dolton zaś wstał i stanął obok Gray aby nie musieć czytać do góry nogami.

To nie miało kompletnie sensu... zamiast godzin czy nazwisk tylko numery pokoi (nie sal operacyjnych, a pokoi!) i jadłsopis... Ale jaki! 2 czereśnie na cały pokój. Po prostu uczta!

Chyba minutę wpatrywałem się w kartkę, starając się znaleźć jakieś powiązania. Niektóre pokoje powtarzały się nawet w tym samej kategorii żywieniowej... Na przykład pokój numer 4 dostał aż 3 przydziały zawierające 2 czereśnie... Jakaż łaskawość z ich strony...

Poza tym jednak był to bełkot. Może ta “żywność” jest oznaczeniem na konkretne operacje? A może oznacza... Ee... Kolor pacjenta? Nie, to bez sensu, zielony powtarzał się aż nazbyt często...

 

Im intensywniej myślałem, tym bardziej wymykało mi się rozwiązanie. Innym także nie szło, ich rzucane półszeptem propozycje rozwiązania były równie chybione jak moje. W końcu sapnąłem z frustracją przez chrapy i rozejrzałem się po korytarzu. Dwie pielęgniarki jednocześnie łyknęły kawy, patrząc się prosto na mnie. Nie były to tak nieprzyjemne spojrzenia jak wcześniej, ale jednak... Może coś robimy nie tak? Może odstajemy jakimiś szczegółami z roli, jaką powinniśmy tu grać według snu? Szczegółami, które...

Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł. Szalony pomysł, którego sprawdzenie może być raczej trudne... A raczej trudno będzie nie wpakować się w kłopoty robiąc to. Ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej czułem potrzebę jednak to zrobić... Zaczniemy powoli.

Zapatrzyłem się w jeden punkt, starając się nie postrzegać jego, tylko rejestrować wszystko wokoło, całe pole widzenia na raz. Gdy po kilku sekundach mogłem już bez trudu powiedzieć ile pielęgniarek patrzy się na mnie zza okienek, a ile nie, rozpocząłem eksperyment.

 

- Drużyno - rzekłem dalej patrząc w tamten punkt, przybierając zrelaksowany wyraz pyska i pogodny, choć stanowczy ton głosu. W końcu Doktor Sky Shield miał teraz przerwę - chcę coś sprawdzić. Nie reagujcie.

Gdy to powiedziałem przełożyłem dokumenty do lewego kopyta, prawe ponosząc do czoła i zdejmując nim czepek. Zaczekałem chwilę. Tak jak się domyślałem, brak reakcji ze strony pielęgniarek. Po prostu doktorowi zrobiło się gorąco...

Następna część. Tutaj będzie już ciekawiej... Mam tylko nadzieję że moja drużyna nie zerwie się z miejsc... To będzie test też dla nich.

Poruszyłem wyraźnie dla otoczenia językiem pod wargami, tak jakbym sprawdzał czy coś utkwiło mi między zębami. Potem rozległ się metaliczny szczęk, gdy rozłożyłem swoje kopyto w dłoń...

 

Tak. Kopyto mojej protezy rozkłada się w dłoń... Choć bardziej przypomina jakąś upiorną łapę rodem z horrorów. Sam taką chciałem, aby móc używać jej w walce, oraz przy czynnościach wymagających dużej precyzji. Hej, skoro nie jestem jednorożcem i nie mogę chwytać nic w magię, to dlaczego nie skorzystać z okazji gdy i tak sprawiasz sobie kończynę zastępczą? Przemieszałem wygląd i skuteczność bojową gryfich szponów z funkcjonalnością i wygodą chwytu minotaurzych dłoni i woila! Mam moją łapkę, prefekcyjnie udającą na co dzień zwyczajne, kucykowe kopyto...

Reakcja mojej drużyny dobitnie przypomniała mi dlaczego nie rozkładam go jeśli nie jest to absolutnie niezbędne. Wood wzdrygnął się potężnie, a jego róg rozbłysł światłem, jakby za coś złapał. Gray na spółkę z Restym zkrzyknęli coś przez siebie i o mało nie spadli z ławki zanim nie zatkali sobie pyszczka kopytkami, a Dolton cofnął się ze swoim krzesłem tak, że przewrócił wiadro pełne spienionej wody, które pomarszczona woźna dopiero co za nim postawiła. Chciała zapewne nieco odsapnąć, ze względu na podeszły wiek.

 

W zad pazurem smoka pieszczony... Mówiłem im, żeby nie reagowali!

Oczywiście ich reakcje strachu zwróciły na nas uwagę całego korytarza, szczególnie zaś wyczyn młodego. Woźna w furii za przydanie jej dodatkowej roboty zaczęła go wyzywać od bezmózgich mułów, okładając na zmianę pustym wiadrem i mopem, a jedna klacz zdążyła się już nawet pośliznąć na zalanej podłedze, obtłukując się i wyrzucając w powietrze stos kart pacjentów, które akurat trzymała w magii. Ja jednak robiłem co mogłem, aby przyjrzeć się twarzom pielęgniarek... I o ile mogłem się zorientować, niemal żadna nie patrzyła na mnie. Czyżby sukces?

 

Spojrzałem powoli na tych... Ech... Mój oddział, przywołując na pysk wyraz uprzejmego zaskoczenia. Potem uśmiechnąłem się przepraszająco do wciąż trzymającej mopa woźnej z mordem w oczach i pomachałem jej łapą.

- Nie przyzwyczaili się jeszcze, że czasem używam mojego podręcznego skalpela poza salą - powiedziałem z drobną dezaprobatą i wzruszyłem ramionami, wracając do tego co zamierzałem zrobić, zanim przeszkodziła mi drużyna... Czyli do dłubania szponem między zębami. Po chwili wyjąłem szpon, widząc wszyscy dalej się gapią i spojrzałem na nie, tym razem marszcząc brwi - A mam może paradować przy pacjentach z paszczą jak wystawa w warzywniaku? - spytałem z pretensją pokazując im szpon, na którym rzeczywiście znajdował się fragment czegoś, co parę godzin temu mogło być szpinakiem.

Skąd to się tam w ogóle znalazło?

 

W każdym razie, po tym dość niezręcznym incydencie, pielęgniarki wróciły do swoich zajęć, co jakiś czas łypiąc na mnie tylko z obrzydzeniem.

Jednakże robiły to ze względu na publiczne dłubanie w zębach, a nie z powodu metalowej łapy sterczącej mi z nogi zamiast kopyta. Wypuściłem powoli powietrze i przymknąłem oczy, dając wyraz uldze, jaką poczułem. Teraz dotarło do mnie co by się stało, gdybym jednak nie miał racji... Butla z tlenem poszłaby w ruch, ot co. A bezpieczne skradanie zostawilibyśmy za sobą.

Dobrze, że do tego jednak nie doszło.

Rzuciłem szybkim spojrzeniem na swoją drużynę. Ewidentnie wciąż byli przestraszeni tym co zrobiłem, choć starali się tego nie pokazywać. I wciąż gapili się nieufnie na moją łapę... Jakie to typowe. Przynajmniej nie krzyczeli już i nie odsuwali się. Tyle dobrego.

Pochyliłem się w zamyśleniu nad rozpiską, przeczesując w zamyśleniu grzywę szponami. Właśnie ten nawyk powodował żę mimo braku grzebienia zawsze miałem idealnie ułożoną fryzurę. Chyba że nosiłem chełm... Skup się, Sky!

Ta rozpiska nie miała na pierwszy rzut oka - i na drugi też - żadnego sensu... Ale przecież w snach też spotykamy się z rzeczami, które sensu nie mają... A jednak potrafimy jakoś je wykorzystać...

 

A może gdybym jakoś to sobie rozpisał, czy rozrysował? Tylko na czym... Zacząłem szukać czy nie mam w jakiejś kieszeni czegoś do pisania. Może nie ja, ale Doktor Sky miał coś takiego? Gdy włożyłem szpony do prawej kieszeni na piersi - Gwiazda była w lewej - poczułem przez ubranie że coś tam jest. Wyjąłem to ostrożnie, uważając by tego nie przedziurawić.

Okazało się, że jest to laminowana plakietka z moim jednookim pyskiem w półprofilu oraz tłustym napisem “Sky Shield - doktor habilitowany neurochirurgii”. Wyglądało to na moją legitymację lekarską. Zdziwiony obróciłem ją, ale po drugiej stronie było tylko przypięcie, pozwalające umieścić ją na ubraniu.

- Drużyno - rzekłem pokazując im znalezisko - sprawdźcie czy nie macie podobnych. Prawa kieszeń na piersi.

Jak się okazało, mieli. Gray była doktorem habilitowanym chirurgii klatki piersiowej, Iron Wood - doktorem kardiochirurgii, a Dolton zwykłym doktorem chirurgii. Kazałem im je założyć, argumentując, że “widoczna plakietka przyda się o wiele bardziej niż niewidoczna”. Nigdy nie wiadomo...

Niewiele nam to dało, ale przynajmniej wiedziałem już, jaką dokładnie pełnimy tu funkcję. Pozwalało też wykluczyć to, że nastawiamy proste złamania skrzydeł. Bo co ma do tego neurochirurg, kardiochirurg i chirurg klatki piersiowej? Ciekawe tylko jaki stopień naukowy ma Oczko...

 

Właśnie, Oczko! Dalej nie wymyśliłem sposobu jak mam odnaleźć ją w tym niematerialnym świecie. Jako że i tak rozmyślanie nad rozpiską wprawiało mnie wyłącznie we frustrację, zająłem się na chwilę tym problemem. Czego użyć? Jakiegoś zaklęcia namierzającego? To był problem, bo Wood zapewne takiego nie zna, a ja mam o nich zbyt mgliste pojęcie by tłumaczyć mu co ma zrobić. Poza tym, mogłoby nie zadziałać, biorąc pod uwagę że jedyne co wiemy o niej na pewno to to, że jest przydzielona do tej samej gwiazdy co my.

Gwiazdy... A może właśnie Lucida pomogłaby nam ją znaleźć? Już chciałem ją wyciągać, gdy napotkałem spojrzenie jeden z pielęgniarek. Nie, nie mogę tego zrobić tutaj. Gwiazda nie pasuje nijak do naszej roli. Poza tym jest podarkiem od Luny, a więc jest jak ciało obce w ranie... Potrzebujemy jakiegoś spokojnego miejsca...

 

I nagle mój wzrok spoczął na drzwiach do ubikacji. Były dwie - dla ogierów i klaczy. W mojej głowie szybko zaczął kiełkować plan co możemy zrobić, aby wejść tam nie zwracając uwagi projekcji... A właściwie to zwrócić, ale nie wychodząc z roli. Trzeba było tylko odrobinę zagrać i może nieco zrazić do siebie Gray... Cóż, potrzebna ofiara. Przy okazji może nieco ją zahartuję.

Pochyliłem się w stronę Gray i zacząłem cicho mówić, wskazując coś na rozpisce, tak żeby dla postronnych wyglądało to jak ustalanie czegoś ze współpracownikiem.

- Gray, potrzebujemy małego przedstawienia aby uśpić czujność podświadomości i pójść w ustronne miejsce. Drasnę cię teraz nad kopytkiem. Będzie odrobina krwi, ale zaufaj mi, wiem co robię.

- Krew? - szepnęła drżąco.

Nie zważając na to łypnąłem jeszcze na chłopaków, którzy chyba słyszeli o czym mówię do klaczki, w końcu byli blisko.

- Do męskiej ubikacji, już! - rzuciłem po prostu i odwróciłem się, ufając że wykonają rozkaz. Podałem Gray rozpiskę, trzymając ją w szponach. Gdy wyciągnęła po nią nieśmiało swoją nóżkę i już dotykała dokumentu, wysunąłem spod dłoni niewielki fragment ostrza, robiąc jej płytką, ale długą rankę tuż nad jej białym kopytkiem. Pisnęła z bólu i upuściła rozpiskę, patrząc jak krew zaczyna powoli spływać po jej sierści i skapywać na podłogę koło ławki.

- Och, Grey! - rzekłem donośnie i zacmokałem z niezadowoleniem - Jaką trzeba być niezdarą aby TAK zaciąć się papierem? - spytałem chwytając jej nóżkę w swoje kopyto i łapę, czując jak kieruje się na nas coraz więcej par oczu - Ty to masz talent! - pokręciłem głową - Nie ma opcji, trzeba to przemyć i opatrzyć! Chodźmy do łazienki.

Klaczka zaś jęknęła, patrząc na rankę. Jej sierść na pyszczku zrobiła się jeszcze bielsza niż zwykle.

-T-tak. Musimy to przemyć - powiedziała cicho, przełykając ślinę - Szybko.

 

Gdy pomagałem jej podnieść się z ławki zauważyłem że stoi na nogach bardzo niepewnie, jakby zaraz miała zemdleć. Padamy już na widok kilku kropel czerwieni, panienko? Przynajmniej dowiaduję się o tym teraz, nie w trakcie walki. Dobrze że się na to zdecydowałem. Jednak gdy chowałem do kieszeni rozpiskę i chwytałem butlę z tlenem, klaczka zdobyła się na ostrzejsze spojrzenie i wyszeptała... Czy raczej wyszeptał wściekle:

-Ty już wiesz kto nas przeciął - po czym zmieniła ton już na zwykły dla niej - Damie nie wypada iść do męskiej, ale... - westchnęła z dezaprobatą - Chodźmy.

Idąc w stronę drzwi oznaczonych symbolem kanciastego, ogierzego pyska zauważyłem, że pielęgniarki, które chwilę temu jeszcze się nam przypatrywały, wracają do swoich zajęć. Czyli fortel się udał... Świetnie! Teraz tylko...

Nagle poczułem, jak gwiazda w mojej kieszeni zaczyna się szybko nagrzewać. Nie tak żeby parzyć, ale jakby ktoś podmienił ją na zimowy ogrzewacz do kopytek. Zauważyłem też że przez materiał zaczyna przebijać się odrobina światła. O nie! Nie teraz, nie TERAZ!

Przyśpieszyłem kroku, ciągnąć za sobą Gray za zranione kopytko, przez co o mało się nie wywróciła. Dobrze że przynajmniej obciąłem jej już tą grzywę... Gdy już prawie-prawie miałem szpony na klamce naciskowej, serce niemal mi stanęło, gdy usłyszałem dobiegający z gwaizdy, przytłumiony głos:

- Sky Shield? TEN Sky Shield?

 

Nie był może bardzo głośny, przypominał bardziej głośny szept, ale kilka głów natychmiast odwróciło się w naszą stronę. Ale ja nie zważając już na to pchnąłem drzwi tak mocno, że aż trzepnęły o coś w środku łazienki, pchnąłem stojak z butlą aby nie przeszkadzał i wciągnąłem Gray tak szybko, że aż pisnęła w proteście. Potem tak szybko jak mogłem zamknąłem drzwi i zablokowałem je, wstawiając między nie a jakąś rurę właśnie butlę z tlenem.

Dopiero gdy to było zrobione, sięgnąłem łapą do kieszeni wyciągnąłem rozgrzaną gwiazdę, zalewając pomieszczenie białym światłem. Gdy tylko ją puściłem, zaczęła sama się unosić. Niemal natychmiast dobiegły z niej kolejne słowa, teraz mocniejsze i wyraźniejsze.

 

Lucida, jeśli mnie słyszycie, dajcie znać. Tu Sykstus, dowódca Cerastes. Jesteśmy w podziemiach, brak kontaktu wzrokowego z celem. Jeśli znaleźliście śniącą, podajcie koordynaty. Kryształy odbierałeś ode mnie, więc może ten przekaz też odbierzesz, sierżancie Sky.

 

Gdy tylko przekaz się skończył gwiazda przygasła i zapadła cisza. Wpatrywałem się w nią uspokajając oddech i starając wyryć w swojej pamięci wszystko co usłyszałem, co do najdrobniejszego szczegółu. Dopiero po chwili zaczął docierać do mnie faktyczny sens tych słów.

Sykstus, kryształy... No nie mówicie mi, że to ten sam płatnerz, którego poznałem w Kryształowym Imperium gdy byłem tam z Komisją Orężoznawczą... Ale to musiał być on! Znał mnie. I znam tylko jednego Sykstusa, który w ten sposób robi przytyki do mojego tytułowania się sierżantem.

Uśmiechnąłem się lekko, wciąż wpatrując się w gwiazdę. Jaki ten świat mały! Cała Equestria kucyków, a ja trafiłem akurat na znajomego, w dodatku świetnego żołnierza... SKY!

Otrząsnąłem się gwałtownie. Znajomy czy nie, jest dowódcą innej drużyny, a ja muszę mu wysłać wiadomość zwrotną. I najlepiej, żebym miał mu co powiedzieć. Omiotłem szybko wzrokiem łazienkę z trzema kabinami oraz swoją drużynę...

I zobaczyłem bladą Gray, wciąż gapiącą się na krew kapiącą powoli z rozcięcia.

 

- Przepraszam was, ale nie chciałem nadwerężać cierpliwości subuwagi - rzekłem do klaczki, czując na sobie wkurzone spojrzenie Restiego - Zaraz was opatrzę.

Podszedłem do apteczki wiszącej w rogu pomieszczenia, obok trzeciej umywalki. Otworzyłem ją szponami i zacząlem szukać potrzebnych rzeczy. Co Bandaż - jest. Gaza - jest. Teraz jeszcze coś do zdezynfekowania roz..

Nagle zamarłem ze szponem wyciągnię tym po jedną z buteleczek. Czy to jakiś żart? Zamrugałem dwukrotnie i przyciągnąłem flakonik pod twarz, przyglądając mu się uyważnie. Zwyczajny spirytus. Przezroczysty płyn, sterylna czystość, schludna, drobna etykieta...

Więc dlaczego wydało mi się przed chwilą że to pokryta skrzepami butelka z krwią?

 

- Delikatniej się nie dało szefuńciu? - zapytał wściekle Resty, nie zauważając chyba mojej mojej koństernacji - Gray jest bardzo delikatna. Mogłeś jej coś połamać. Już starczy, że omal nie zemdlała!

 

Ostatni raz przyjrzałem się podejrzliwie całkowicie normalnej buteleczce z alkoholem zanim zamknąłem apteczkę i odwróciłem się do drużyny. Dolton i Wood stali z boku nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Obaj wydawali się lekko... Dotknięci faktem że Gray krwawi. Albo jeszcze czymś inn... Och. Czy ja właśnie nie mówiłem do niej w liczbie mnogiej? A Resty nie móił o swojej nosicielce tym swoim głosem, w dodatku w trzeciej osobie? Ciekawe co oni sobie teraz myślą... Bo przecież nie wiedzą, prawda?

Natychmiast się jednak otrząsnąłem. Muszę opatrzyć tą "damę", nie mam czasu na dywagacje na temat jej problemów psychicznych. I oni też nie powinni mieć...

Szybko postawiłem to co wyciągnąłem z apteczki na umywalce i rzuciłem im wyciągniętą z kieszeni rozpiskę

- Nie stójcie tak i zajmijcie się tym! - rzuciłem chłodno i nie tracąc więcej czasu odwróciłem się do Gray. Przyciągnąłem do siebie jej nóżkę i rozciąłem szponem opakowanie z gazami.

- Nie miałem lepszego pomysłu - odparłem cierpko w odpowiedzi na wyrzuty wręcz emanujące ze spojrzenia zranionego duetu - a gdybym tego nie zrobił, to przekaz od Cerastes dopadłby nas na środku korytarza - wziąłem się nad umywalką za wycieranie gazą nadmiaru krwi z nogi klaczki, czując że coraz bardziej traci pion - I tak straciliśmy już za dużo czasu na włóczenie się tymi korytarzami - Odrzuciłem czerwoną gazę i odkręciłem buteleczkę z alkoholem, łapiąc zębami korek i okręcając szybko trzymającą butelkę łapę kilka razy wokół własnej osi - To może zaszczypać - rzekłem nieco niewyraźnie przez korek i polałem rozcięcie spirytusem.

 

Gray zapiszczała głośno z bólu i zaczęła wymachiwać kopytkiem, prawie wytrącając mi z ręki butelkę. Łzy zaczęły płynąć jej z oczu wartkim strumieniem, a z gardła dobył się przerażony i wściekły zarazem głos Restiego.

- W zad kopana jego matki cerbera mać! - zaklął siarczyście - Co ci cholera odbiło! Chcesz ją zabić!?

Gray zbladła jeszcze bardziej i przestałą się wierzgać. Widząc że oczy zaczynają stawać jej w słup spróbowałem gorączkowo odstawić spirytus, aby móc podtrzymać przewracającą się klaczkę obiema nogami. Wyręczył mnie jednak Dolton, który doskoczył do niej i złapał ją pod pachami.

- Pociąg GrayPencil odjeżdża ze stacji 'przytomność', Ciu, Ciu! - zdążył jeszcze wybełkotać zamieszkujący ją duch i padli bez przytomności, asekurowani przeze mnie i Młodego.

 

- W pęcinach niedorobiona... - mruknąłem do siebie nieukontentowany, układając klaczkę w pozycji bezpiecznej. Teraz nie dość, że muszę ją jeszcze zszyć, to potem trzeba ją albo dobudzić, albo tachać na grzbiecie. Świetny miałeś pomysł z tym spirytem, Sky, naprawdę świetny... Dlaczego ja właściwie chwyciłem za niego bez żadnego... Ach, no tak. Nawyki z Gwardii.

A zasłaniaj się nawykami, Sky, zasłaniaj - szepnął gdzieś z tyłu głowy ironiczny głosik - Dobrze że w ogóle był spirytus, bo inaczej jeszcze wpadłoby ci do głowy przemywać to moczem...

- Ani słowa - warknąłem łypiąc na właśnie otwierającego pysk Doltona.

Westchnąłem ciężko i wyjąłem z lewej bocznej kieszeni kitla nić i igłę chirurgiczną. Rana nie była groźna, nie byłem też pewien czy w ogóle muszę ją zszywać, biorąc pod uwagę że byliśmy we śnie... Jednak biorąc pod uwagę że sprawy bólu i obrażeń były rażąco podobne do tych z rzeczywistości, uznałem że nie będę robił wyjątków. A rozcięcie skóry w tym konkretnym miejscu podczas chodzenia na pewno by się rozeszło. A więc - szycie. Cztery czy pięć wystarczy.

Szybko nawlekłem igłę i zacząłem szyć, korzystając z doświadczenia zdobytego w Gwardii oraz niebywałej zręczności i precyzji swoich szponów. Przynajmniej to że spała pozwoliło mi na robienie tego mniej delikatnie, ale za to sprawniej. I nie musiałem jej znieczulać. Nie umknęło jednak mojej uwadze że jakkolwiek Gray to teraz nie przeszkadzało, Dolton, dalej będący tuż obok, odwrócił łeb i zacisnął zęby. Waść też nie przywykł do takich widoków co? No, to ugotuję dwie sałaty w jednym garnku, hartując zarówno tą małą “damę”, jak i Młodego.

 

- Czym się zajmujesz, Młody? W prawdziwym życiu? - spytałem kończąc drugi szef.

- Jestem listonoszem na pocicie - odparł - Jak nabiorę nieco wprawy chcę zostać kurierem do zadań specjalnych. Jestem naprawdę szybki, ale jeszcze nie chcą mi dać nic ważniejszego do kopytek - w jego głosie przebrzmiewały drobne nutki dumy z własnych umiejętności i żalu na niedoceniających go dorosłych. Skąd ja to znam... - A ty, szefie? Czym zjmujesz się tak... na codzień? - spytał nieco niepewnie.

- Jestem sierżantem "Szarych Orłów", najtwardszej eskadry na usługach Księżniczek, Młody - walnąłem prosto z mostu i zerknąłem na niego akurat na czas by ujrzeć jak szybko odwraca wzrok od mojej opaski - Niektórzy mówią mi Sokole Oko - uśmiechnąłem się, znów skupiając na pracy - ale ty mów mi po prostu Sky.

 

Gdy skończyłem - co nie zajęło mi nawet minuty - przyłożyłem resztę gazy i owinąłem wszystko bandażem, spinając koniec zaszczepką dołączoną do kompletu. Teraz mogłem już zająć się resztą naglących spraw, zostawiając wiążący się z niechybną kłótnią moment wybudzania Gray na czas przyszły nieokreślony. Podszedłem znowu do gwiazdy i zacząłem namyślać się nad odpowiedzią dla lidera drużyny Cerastes.

 

Sykstus znajdował się w podziemiach... Piwnice, kotłownie? Pewnie coś takiego. Prawdopodobnie też mają inną rolę niż my, narzuconą przez sposób ich pojawienia się we śnie...

Zainteresowało mnie też samo to, że otrzymałem przekaz. Pozawalało to nam na nawiązanie o wiele sprawniejszej komunikacji międzydrużynowej niż sądziłem... Oraz mogły sprowadzić nam na głowę kłopoty, o ile nie nauczę się wyłączać ich zdolności odbierania przekazów. Wolałbym, aby moja kieszeń nie zaczęła nagle mówić gdy będę wśród tych krzywo patrzących pacjentów.

 

Ale skoro te Gwiazdy mogą działać w ten sposób... To może rzeczywiście pomoże mi to namierzyć Oczko? Zamknąłem szpony wokół Lucidy i przyciągnałem dłoń do siebie. Ognik nie opierał się i przemieścił się razem z nią, mimo że nie było żadnego fizycznego kontaktu. Notabene, ciekawiło mnie dlaczego nie gaśnie mimo takiej bliskości mojej protezy z antymagicznego metalu. To musiała być jakaś sztuczka Księżniczki Nocy... Albo fizyka świata snu.

Ze zmarszczonym czołem spojrzałem na Gwiazdę, starając się wpaść na właściwą komendę, jaką powinienem jej wydać...

- Gdzie jest Oczko? - brak reakcji. Drugie podejście - W którą stronę mamy się udać, aby dojść do Oczka? - Teraz reakcja zaszła. Gwiazda uniosła się nieco wyżej nad moją dłoń i wskazała na ścianę po mojej lewej. O ile można powiedzieć, że ognik na cokolwiek wskazuje... Wyglądało to jak wycinek fali rozchodzącej się po lustrze wody, gdy wrzuci się do niej kamień. I ta właśnie, świetlista, gasnąca wraz z odległością fala wskazała na ścianę.

- Jak daleko jesteśmy od Oczka? - spytałem. Lucida tylko przygasła na chwilę. Nic więcej się nie stało - Czyli pokazujesz tylko kierunek? - Znów fala biegnąca w stronę ściany, choć zdawało mi się że pod nieco innym kątem... Może ma taki margines błędu?

 

...Albo Oczko się porusza?

 

W każdym razie, miałem już co raportować. Przypomniałem sobie wszystko co udało mi się do tej pory ustalić o śnie, podświadomości i naszym położeniu, starając się ułożyć to wszystko jak najkrócej. Było tego sporo, ale moją intencją nie było czyste poinformowanie Sykstusa że “Radzimy sobie jakoś”, ale zaoszczędzenie im konieczności dowiedzenia się czegoś metodą prób i błędów. Na przykład tracenia w tym celu fałszerze...

Tymczasowego rozdzielenia, Sky, tymczasowego rozdzielenia - szepnął w mojej głowie głos otuchy. Średnio mnie pocieszył.

Odchrząknąłem w końcu i, próbując skupić się na wspomnieniu niebieskiego kryształowego kuca, zacząłem przemawiać do Gwiazdy.

 

Cerastes, tu Starszy Sierżant Sky Shield, lider Lucidy. Stan osobowy 5, w tym fałszesz wysłany na przeszpiegi. Kontakt z nim stracony 10 minut temu. Rada - nie rozdzielajcie się, cały budynek to anormalnie wielki labirynt paradoksów. Przy zgubieniu kogoś użyjcie Gwiazdy.

Pozycja: drugie piętro, łazienka koło dyżurki pielęgniarek. Położenie i tożsamość śniącej nieznane. Szukamy Powierniczek. Podświadomość bierze nas za chirurgów. Wartość bojowa drużyny mierna, broń mam tylko ja. Utrzymujemy kamuflaż. Jak dotąd brak jawnych zagrożeń.

Uwaga! Wysoka tolerancja na skarajności w zachowaniu i wyglądzie, dopóki są w ramach waszej roli we śnie. Przeszła nawet moja łapa.

Spróbuj nawiązać kontakt z Tempestris. I nie wysyłaj wiadomości zwotnej - psuje kamuflarz.

Nie daj się zabić, brokatowy płatnerzu! Wciąż jestem ci winien rundkę z kopiami.

 

Gdy skończyłem otworzyłem oko i wypuściłem gwiazdę z uchwytu, pozwalając jej nieco przygasnąć i odlecieć kawałek w górę. Ciekawe czy to myśli, czy jest tylko narzędziem...

 

Chyba przydałoby się już obudzić Gray. Zanim się jednak do tego zabrałem, zrobiłem jeszcze coś, co zamierzałem zrobić już jakiś czas temu. Chwyciwszy lewym kopytem jej ogonek, skróciłem go szybkim ruchem protezy z wysuniętym ostrzem. Ciach! I niepraktyczna nadwyżka zadbanych włosów wylądowała w koszu na śmieci.

                           

- Hej to nienormalne! Ona nigdy nie była tak brutalnie traktowana! - odezwał się nagle Dolton.

Spojrzałem na jego uroczo rozzłoszczony pyszczek bez cienia emocji.

- Nigdy też nie ratowała Equestrii, więc mogła nosić sobie długi ogonek i mieć w nosie czy się o niego potyka czy nie.

 

Po tych dość szorstkich słowach odwróciłem się żeby znaleźć coś, co pomogłoby mi... Ach, pięknie! Pod umywalką najbliżej wyjścia stało spore, puste wiadro. Napełniłem je do połowy zimną wodą i stanąłem obok klaczki. Chlusnąłem całą zawartością na jej głowę, gdy...

- STÓÓÓÓÓÓ... - wrzasnął Młody, wskakując tuż przed strumień wodu z uniesionymi wysoko przednimi nogami i zaciśniętymi powiekami. Zebrał cały chust na siebie i stał tak chwilę, z ociekającym wodą kitlem.

- ...j. - Zakończył ponuro, otwierając w końcu oczy i patrząc na mnie.

 

Och, jakiż ja rycerski! - cisnęło mi się na usta. Zachowałem jednak swoją kamienną twarz. Postawiłem wiadro na podłodze i znowu stanąłem na tylnych kopytach, prostując skrzydła i kręgosłup. Założyłem ręce na piersi i spojrzałem z góry na Doltona, który teraz wydawał się wręcz śmiesznie mały.

- A więc twierdzisz, że lepiej będzie cackać się z nią i liczyć uprzejmie, że nasi wrogowie będą robić to samo? - spytałem piorunując go swoim okiem - Że lepiej pozwolić jej się potykać podczas ewentualnej ucieczki, a w dodatku nieść ją na grzbiecie jeśli "wstawaj kochana" jej nie wybudzi?

                                    

Młody, zanim odpowiedział, opadł na wszystkie cztery kopyta i zadarł głowę, spoglądając mi w oczy z wielką determinacją.

- Może prosty przykład pozwoli ci pokazać co myślę - rzekł tak poważnie, na ile pozwalał mu jego młodzieńczy głos - Ratowanie Świata? Ona najpewniej nie wychodzi z domu po 20 i nigdy nie miała w rękach czegoś w stylu broni, a już na pewno nigdy nie zrobiła komuś umyślnie dużej krzywdy. Jeśli wepchniesz ją w swój twardy, męski świat będzie jak z ciastem. Na 3000 stopni przez 3 minuty to nie to samo co na 50 na 2 godziny.

 

Uniosłem brwi słysząc jego barwne porównanie, ale on ciągnął dalej, zbierając najwyraźniej całą swoją odwagę, aby mi się postawić.

 

- Jeśli zrobisz jej coś głupiego, na tym samym poziomie co podwładnemu wojskowemu, gwarantuję, że zapamiętam. - zaakcentował końcówkę tak dobitnie, że mogła już uchodzić nawet za groźbę.

Może i jest naiwnym młodym głupcem, ale w tym momencie mi zaimponował. Spojrzał w oczy kucowi ewidentnie silniejszemu i sprawniejszemu bojowo od siebie i mimo strachu - który w tej sytuacji był raczej naturalny - postawił na swoim. Nawet mi grozi. Przypominał mi trochę mnie przed wypadkiem... Tyle że ja byłem głupio pewny siebie, a on odważny.

Dobrze jest mieć kogoś takiego w drużynie. Szkoda tylko ze w tej chwili to mnie wziął za wroga numer jeden.

 

Również opadłem na cztery kopyta i skinąłem mu krótko głową z delikatnym uśmiechem. Z moją jednooczną aparycją nie sprawiało to może zbyt miłego wrażenia, ale w tej chwili nie chodziło o to abym był zabójczo przystojny.

- Cieszę się że masz dobrą pamięć i czyste serce - położyłem mu łapę na ramieniu, czując że nieco się od tego wzdrygnął. Przestałem się uśmiechać - Boję się tylko, że Equestria może nie mieć tych dwóch godzin, i potrzeba będzie nieco podkręcić temperaturę.

Nie powiedziałem tego surowo. Po prostu patrzyłem teraz na towarzysza, dzieląc się swoimi myślami. I mając nadzieję, że zrozumie mój punkt widzenia - Ja naprawdę zauważyłem, że Gray nie jest żołnierzem i nie zamierzałem jej tak traktować. Ale na bycie "damą" także nie mogę pozwolić. Dla jej własnego bezpieczeństwa.

Po szczerym spojrzeniu, jakie mu dałem, poklepałem go dwukrotnie po ramieniu. Cofnąłem się o dwa kroki, omijając kałużę pod Doltonem i siadłem na zadzie.

- A teraz budź ją, zanim ja to zrobię - rzekłem kładąc łapę na wiadrze i bębniąc cicho szponami o jego krawędź.

 

Dolton szybko załapał aluzję i pochylił się nad klaczką, rozpoczynając próby wybudzenia jej. Ja zaś zapatrzyłem się na Lucidę, krążącą nad nami leniwie. Wyglada, jakby nas obserwowała... Rozumiała... A może tylko mi się zdaje? Może to tylko sprytne narzędzie? Bedę musiał potem to sprawdzić.

 

 

Na razie najważniejsze było doprowadzenie drużyny do stanu używalności oraz odnalezienie Powierniczki... A jeśli się uda, także i Oczka. Ciekawe, gdzie ona teraz jest...

Edytowano przez Hilianus
  • +1 1
Link do komentarza

Wood zza kartek zauważył, że Sky zatrzymuje się. Gdy pomiędzy nimi nie było żadnego członka drużyny wiedział, że ten chce mu coś powiedzieć. Wbił wzrok w kartki i zmusił się do czytania kolejnych wierszy. Musiał się na tym skupić całkowicie. Kątek oka zauważył, że zrównali się. Zrobił głęboki, ale cichy wdech. Spojrzał się na niego, przesuwając kartki trochę w bok, by widzieć i ogiera, i drogę przed sobą. Całą siłą woli postarał się choć na chwilę odsunąć od siebie strach związany z Sky'em; że ten coś mu zrobi. Prawie mu się udało - patrząc się na niego bał się raczej snu, niż jego.

 

-Jakieś postępy? - zadał mu pytanie spoglądając na kartki. 

 

Czując się trochę swobodniej westchnął, po czym speszony wbił wzrok w ziemię. Nie lubił, gdy musiał pokazywać, że zawiódł nadzieje kucy, nawet tych, które chciały go zabić. Choć w tej ostatniej sytuacji był pierwszy raz, więc traktował ją jak inne. Czyli ostatecznie zawiódł oczekiwanie innego kuca.

 

-Niczego - odpowiedział zawiedziony.

 

Kątem oka zauważył, że kopyto Sky'a kieruje się w jego stronę. Wiedział, że nie wyczuje bezpośrednio, gdy ten wysunie z niego swoją broń. I nie zrobił tego bezpośrednio - monitorował, gdzie NIE może sprawdzić struktury swoją magią. On musi pierwszy zaatakować. Zrobił głęboki wdech i napiął mięśnie do uniku.

 

Nie, Sky ponownie położył mu kopyto na ramieniu. Poczuł, że kopyto ma inną temperaturę niż ciało pegaza. Skalpel przyjemnie ciążył w przedniej kieszeni, gotów do kontrataku, ale Wood przeczuwał, że Sky niczego mu nie zrobi. O nie, on musi przeciągnąć na swoją stronę jeszcze tofika. Przedtem nie wykona żadnego ruchu.

 

- Nie martw się, na miejscu zajmiemy się tym wszyscy razem i na pewno to rozszyfrujemy - powiedział, próbując go pocieszyć. Przełknął ślinę i przelotnie spojrzał na jego kopyto, z jakiegoś powodu nie mogąc całkowicie zawierzyć temu, że ogier nie próbuje go zaatakować. O nie! On to zauważył - Zauważyłeś, rozumiem, że nie jestem do końca... Organiczny, tak? - zbił go z pantałyku. Spodziewał się, że tamten zaatakuje go za to, że on odkrył jego sekret. A Sky tylko zapytał się, czy jest zdziwiony. Skup się i odpowiedz mu, Wood.

 

-Trochę mnie zadziwiło - zaczął delikatnie, starając się nie powiedzieć za wiele -, że to kopyto wydaje inne odgłosy przy chodzie i jest ciut zimniejsze, ale myślałem, że to drażliwy temat - uznał, że taka odpowiedź będzie najlepsza. Nie pokazywała wiele jego umiejętności Sky'owi i jednocześnie powinna pośrednio pokazać, że sam nie jest zdolny do ataku na innego kuca. Miał nadzieję, że Sky uzna go za tak słabego, że w razie ataku nie będzie się starał i pozwoli uniknąć mu ciosu i kontratakować, zanim pegaz zrozumie, że jednak może walczyć. Udawaj miernotę, to jest dobry pomysł. I nie sprzeczny z tym, co o tobie myślą. Tak, tak powinienem robić.

 

Sky uśmiechnął się do niego lekko. Spojrzał się w jego stronę.
- Bardziej niezręczny niż drażliwy. I nie dla mnie, a dla innych - odpowiedział pogodnie i wzruszył ramionami. - W końcu za co i na kogo miałbym się obrażać? Na to że praca w Gwardii bywa czasem niebezpieczna? Na ciebie że nie jesteś głupi i spostrzegłeś żem trójnóg? - uniósł brew. Wood trochę się zakłopotał. Nie, on nic mi nie zrobi. Muszę sobie powtarzać, że nic mi nie zrobi. Nic.  Spojrzał na niego, uśmiechając się szeroko. Dla Wood'a był to za szeroki uśmiech. Ale wiedział, że nie może tego po sobie pokazać.

 

-Nikt pewnie nie mówił, że służba będzie bezpieczna, co nie? - zapytał się nieśmiale. Musisz upewnić ich obraz o sobie. Ale muszę trochę się na nich otworzyć. Nie mogą pomyśleć, że ich unikam. I pamiętać, że wśród pacjentów pewnie mnie nie zaatakuje.

 

Cisza po zadaniu pytania przedłużała się. To była tylko sekunda, lecz dla Wood'a ciągnęła się ona przez godziny. O Bogini, nic nie mówi. Ale dlaczego nadal się uśmiecha. Chyba powinien zrobić jakąś zamyśloną minę. I tak rozmyślając na chwilę spojrzał w oczy ogiera. Poczuł się, jakby pegaz samym wzrokiem zaglądał wewnątrz jego jestestwa. Nie, nie mogę pokazać, że się go boję. Niczym. On mi nic nie zrobi. Tak, tych pacjentów jest coraz więcej, więc coraz pewniejsze jest, że nic mi nie zrobi. Nic. Ale muszę zacząć zachowywać się naturalnie. Nie może niczego podejrzewać. Tak. Niczego mi nie zrobi prócz próby zabicia mnie.  Muszę myśleć, jakby był moim przyjacielem. Tak, jakby był moim przyjacielem, który w każdym momencie może mnie uderzyć. Prawie jak z Iron'em, tylko że Iron robił to dla zabawy, a on mnie zabije
- "Bezpieczna" - po kilku sekundach zakończył ciszę. - Jeśli cię to zaciekawi, to byłem tak zdolny że straciłem nogę jeszcze podczas szkolenia - Pokręcił głową. - na szczęście pomogło mi to nabrać nieco rozumu i to - Ponownie spojrzał się na Wood'a, wskazując opaskę na oku. - znacznie trudniej było mi odebrać.
-Szkoda że tak się stało - powiedział współczując ogierowi. Tak, to jest to!

 

Ale coś mu nie pasowało. Widział coś, czego nie powinien widzieć. Nie mogąc znaleźć tego przed sobą odwrócił się. Wszak przez jakiś czas kątek oka oglądał korytarz za sobą, patrząc w stronę Sky'a. Nic. Pielęgniarki, pacjenci, ściany - nic, co powinno wzbudzić jego strach. Dopiero wracając wzrokiem zauważył ją - seledynową pielęgniarkę. Ale ona poszła w przeciwną stronę. Dlaczego ona tu jest? Poczuł dreszcz. Bogini, a jeśli świadomość nas pilnuje? Przecież starałem się dobrze grać. NIE! Weź się w garść i nie gap się na nią. Musisz udawać brak strachu. Może po prostu musiała coś wziąć? Tak, po prostu musiała coś wziąć.

 

Na szczęście spostrzeżenie, że skręcili wyrwało go z tych rozmyślań.

 

Już chciał to zauważyć, ale poczuł coś dziwnego. Tak jakby widział ponownie jakiś przedmiot i czuł, że dwa elementy zostały zamienione miejscami, bez szkód dla efektu działania, ale jednak. Nie umiał sprecyzować, skąd przyszło to uczucie. Wiedział tylko tyle, że jego centrum było daleko. Czyżbym powoli zaczynał być szalony? Nie, muszę wziąć się w garść. Nie mogę teraz stracić przejrzystości umysłu. Złe myśli won! Skupił się ponownie.

 

-No już na miejscu - powiedział z nieukrywaną, choć delikatną radością. W końcu mógł trochę odetchnąć. Nie było trudno wmówić sobie, że Sky jest podobny do Iron'a. Musiał tylko pamiętać, że jak Iron go atakuje, to tylko unika ciosu, a jak Sky to także magią używa skalpela do obrony. Tak, to chyba będzie lepsze. W końcu mógł odetchnąć czując mniejszy ciężar na sercu. 

 

Korytarz przed dyżurką był znacznie szerszy od innych. Przy jednej ścian były ścianki działowe sięgające torsu Wood’a, za którą był tylko personel. Ogier uznał, że ścianka oddziela część ogólno dostępną od tej tylko dla personelu. Na drugiej ścianie były tylko okna, a za nimi ponure matowe pola oblewane kroplami jednostajnego deszczu. Obraz idealnie pasował do dramatu w szpitalu. Wood pewnie zaśmiałby się lekko widząc, jak bardzo sen dopasował się do tematu, ale nawet tego nie zauważył przez strach.

 

W nozdrza ogiera uderzył zapach mocnej kawy. Od razu gdy pomyślał o kawce zaczął czuć odrobinę więcej sił. Nie wiedział, co to znaczy. Nie za często pił kawę, ale może już jest w tym punkcie, że zapach dodaje mu energii. A może sama myśl o kawie spowodowała ten efekt. Była też jeszcze jedna możliwość – zapach podziałał jak kawa przez podświadome myśli. Myśli, które miały efekt na kształt snu. Ale Wood wiedział, że takie myśli mu zbyt nie pomogą. Skoro teraz mogły zadziałać, to co się stanie, jeśli Sky się na niego rzuci? Przecież mogą skoncentrować się na przewadze pegaza, a wtedy on będzie jeszcze słabszy, a pegaz nawet nie zauważy, jak stanie się silniejszy. Co ja robię? Jeszcze sam zwiększę mu siłę. Muszę się uspokoić. W takim tłoku nie zaatakuje mnie.

 

Pegaz podszedł do ławek ciągnących się przy ścianie z oknem. Wyjrzał przez nie, jakby coś oceniał. On się nas nie boi. Czy jest aż tak pewien swoich sił? O Boginie, on naprawdę musi być silny. I dobry. Dobry w zabijaniu. Nie, muszę myśleć o czymś dobrym. Nie zaatakuje mnie przy takiej ilości świadków. Nie zrobi tego. Też musi się bać podświadomości. Aż tak dobry na pewno nie jest.

 

Skierował się za nim zauważając pewną okazję do radości - nikt nie zwracał na niego zbytniej uwagi. Tylko tyle, ile daje się nieznajomemu. A nawet mniej, albo po prostu pielęgniarka miała problem z wzrokiem, bo lekko uderzyła go wózkiem wypełnionym lekami.

 

Stanął po lewej stronie pegaza.

 

Ogier przedstawił się źrebakowi, a źrebak mu odpowiedział. Więc Dolton Routt. Czy on będzie tak mądry jak ja? Czy da się omamić obietnicom.... Nie, muszę być spokojny. Jak na razie ja mam największą moc do ucieczki. A to Sky’em zajmie się podświadomość. A te źrebaki nie mają pewnie nawet broni. I niczego nie zrobią w pokoju o ścianach z metalu. W klatce.

 

-Wood Iron – rzucił jakby od niechcenia. Może te kuce-twory były osobnymi tworami, ale przecież każdy z nich mógł mieć połączenie z podświadomością szukającą intruzów. Nie mógł pozwolić by na choć chwilę wyjść z roli, którą nieroztropnie stworzył.

 

 - Pokaż tą nieszczęsną rozpiskę – powiedział Sky do niego.

 

Bez słowa sprzeciwu podał pegazowi kartki. Jeśli będzie mnie chciał zaatakować będzie musiał coś zrobić z tymi kartkami. I niech sam się męczy z tym szyfrem. To była jego pierwsza radosna myśl od jakiegoś czasu, czego nie zauważył.

 

Pegazowi nie podobało się to, co czytał. A jakimś klaczom coś nie podobało się w pegazie. Gdyby nie to, to nie patrzyłyby się tak na niego. On nas wszystkich pozabija! Jak nie własnymi kopytami, to swoją głupotą. Ale muszę być dobrej myśli. Na mnie nie zwraca uwagi.

 

- Drużyno – powiedział patrząc w jakiś punkt z pogodną twarzą, ale stanowczym głosem. Nawet się na niego nie patrzył! To nie miał być atak! - chcę coś sprawdzić. Nie reagujcie – Nie zrozumiał, o co chodzi pegazowi. Nie reagować? Na co? Że zacznie mordować?

 

Pegaz przełożył dokumenty i prawym kopytem zdjął czepek. Wood kątem oka zauważył, że nie spowodowało to niczego.

 

Zaczął czegoś szukać językiem w ustach.

 

Poczuł ruch przy kopycie pegaza. Coś się działo z jego protezą. Pozabija nas! Ale czym?

 

Jego kopyto zaczęło przemieniać się w coś podobnego do łap gryfa. Z szponami. Nie pozwolę! Złapał magią za skalpel w kieszeni. Teraz tylko czekał, by w momencie ataku samemu zadać cięcie. Poczuł krople zimnego potu na czole.

 

Nic takiego się nie stało. Pegaz po prostu zaczął dłubać nimi w zębach. W zębach! Pot na czole dawał nieznośne uczucie. Przestraszony Wood magią wyciągnął maseczkę z kieszeni i wytarł nią pot z czoła. Spojrzał się na mokrą maseczkę i na uderzenie serca zamarł, a świat przestał mieć znaczenie. Przecież maseczka była w chloroformie! O Bogini, zaraz usnę! Poczuł się słabo. Usłyszał uderzenie serca. Nadal patrzył się na kawałek materiału przed sobą. Nogi się pod nim uginały i najwyższym wysiłkiem psychicznym zmuszał je do utrzymywania ciągle tej samej pozycji.

 

Ale nie czuł się sennie. Szybko otrząsnął się, a świat snu powrócił. Jeszcze raz otarł czoło, czując, że balansuje na cienkiej linie, po czym schował maseczkę do kieszeni. Wsłuchał się w siebie magią. Serce biło mu szybko. To musiało trwać ułamek sekundy. Tak, tylko ułamek.

 

- Nie przyzwyczaili się jeszcze, że czasem używam mojego podręcznego skalpela poza salą – w jego głosie wyczuł drobną dezaprobatę, po czym ogier dalej zaczął dłubać sobie w ustach. Po jakimś czasie, który dla Wood’a trwał prawie godzinę, pegaz wyciągnął z ust ostrza - A mam może paradować przy pacjentach z paszczą jak wystawa w warzywniaku? – w jego głosie wyczuł pretensję.

 

Otrząśnij się. Dobra moja! On nie sądzi, że coś możemy mu zrobić. Gdyby myślał inaczej to nie pokazywałby tych gadżetów. Nie sądzi, że ktokolwiek z nas przeciwstawi się mu. Czyli nie bierze mnie na poważnie. Czyli istnieje dla mnie szansa. Może nie zaatakuje mnie pełnią możliwości.

 

Ciągle czytał treść kartki, ale nadal nie zmieniał ponownie kopyta.  Przez pierwsze kilkadziesiąt sekund Wood nie zauważył, że jego oddech jest bardzo płytki. Od razu zmusił się do spokojniejszego zachowania. Po kilku powtórzeniach przestał kontrolować płuca. Czuł, że pracują normalnie. Uczucie głębokiego i spokojnego oddechu pozwoliło mu się uspokoić. Ale nadal bał się. Tylko teraz ten strach był trochę mniejszy.

 

Sky wyjął coś z przedniej kieszeni. Plakietka z twarzą, imieniem i stopniem.

 

Pokazując znalezisko kazał im sprawdzić, czy nie mają podobnych. Wood magią przeszukał przednią lewą kieszeń. Gdy wyciągnął laminowaną plakietkę oniemiał. Ale przecież wcześniej jej nie było. Boginie, co tu się dzieje? Może to ta mała? On jej kazał je umieścić w kieszeniach. Od teraz ona jest takim samym wrogiem jak on. Boginie, wszyscy mogą być przeciwko mnie.

 

W śnie był doktorem kardiochirurgii. Uczuł ukłucie zazdrości... i strachu gdy zobaczył, że Sky i Gray są habilitowanymi doktorami. O Bogini, oni trzymają razem i są habilitowani. Może Oczko także jest habilitowana? Ale to by oznaczało, że .... sen pokazuje, kto jest najsilniejszy. Czyli jestem słaby.

 

Nie, to znaczy, że podświadomość także mnie nie docenia. Czyli ona także nie sądzi, że cokolwiek mogę zrobić. I nie mogę nawet pomyśleć, że naprawdę nie mogę.

 

W pewnym momencie pegaz i klaczka nachylili się do siebie i wymienili z sobą kilka zdań. Wood nie słyszał ich za dobrze. Za... Muszę się uspokoić. Tutaj mnie nie zabiją. Raczej.

 

- Do męskiej ubikacji, już! – powiedział pegaz tonem nie znoszącym sprzeciwu.

 

Spokojnym krokiem, unikając wózków i innych przeszkód skierował się do łazienki. To on będzie wcześniej wiedział jak wygląda tamto miejsce. Ale tam będzie mniej kucy. Podświadomość później zauważy, że coś zrobił.

 

Ale ja też będę mógł więcej. Może podświadomość później się zorientuje, że Sky to morderca...ale jeśli uda mi się... nie, o czym ja myślę? Muszę się uspokoić. Nie mogę manipulować snem. Tylko jeśli nie będzie innej możliwości.

 

Routt miał bliżej, więc doszedł pierwszy. Wood na kilka kroków od drzwi zauważył, że źrebak... chodzi jakoś dziwnie. Jego ruchy były jakby lżejsze czy coś koło tego. Jakby dużo biegał.

 

Młody pchnął drzwi. Wood przeszedł za nim. Łazienka jak łazienka. Na jednej ścianie w równych odległościach wisiały umywalki, a po drugiej stronie stało kilka kabin. Najzwyklejsza łazienka.

 

Po kryjomu otworzył za pomocą magii buteleczkę. Przez chwilę nic nie zrobił. Skoro zniknęła... wróć, musiała wyparować. Może ten chloroform jest aż tak lotny? Przecież spirytus też szybko paruje. Może to o to chodzi? No cóż, muszę zrobić to inaczej. Ale jak? Zamknął buteleczkę. Czyli maseczka przestała być prostą defensywą. Chyba że zdoła zamoczyć maseczkę podczas uniku. A w to wątpił.

 

Po jakimś czasie wszedł pegaz z lekko krwawiącą klaczką. A raczej Sky wszedł, a Gray została wepchnięta przez niego do środka. Pegaz od razu zablokował drzwi za pomocą butli.

 

Gdy skończył sięgnął łapą do lekko świecącej kieszeni. Wyjął Lucidę, z której bił silny biały blask i lekkie ciepło. Puścił ją, ale ona nadal wisiała w powietrzu.

 

Przekaz nie był zbyt optymistyczny. Cerates też nie zrobiła zbyt wiele. Po ucichnięciu gwiazda od razu przygasła. Sky przez krótką chwilę stał zamyślony. O czym on myśli? I dlaczego tamten kuc nazwał go sierżantem? Przecież Księżniczka Luna nie mówiła, że jest nim. Przez chwilę stał. Najbardziej logiczna odpowiedź nadeszła sama. Oni się znają! Czyli Cerates także jest mi wroga.

 

Sky skierował się do apteczki, wiszącej przy jednej z umywalek po zauważeniu, że klaczka nadal krwawi. Wood przez to musiał zrobić krok w tył, by zejść z drogi pegazowi. Gdy tamten stał na wyciągnięcie swoich szponów Wood ciągle był gotowy do uniku. Nie mógł sobie pozwolić nawet na chwilę nieuwagi.

 

Na szczęście tamten nic nie zrobił. Po prostu poszedł dalej. Wyjmując środki na chwilę zamarł. Wood zauważył, że na butelce coś było napisane. Ale żeby przestraszyć żołnierza?

 

Pegaz szybko się otrząsł i zamknął apteczkę, po czym opatrzył klaczkę. Ale dlaczego mówił do niej jak do kilkorga kuców? I dlaczego teraz Gray mówiła takim dziwnym tonem? Musiał się dowiedzieć o co chodzi.

 

Przy okazji klaczka zemdlała. Sky ułożył ją tak, jak Wood nauczył się na zajęciach z pierwszej pomocy.

 

Wood nie rozumiał, dlaczego ją szył. Sam także wielokrotnie był ranny, a i większe rany zostawiał same sobie. Pomijając to, że było to spowodowane strachem przed igłami, a rany często trzeba było pokrywać antybiotykiem.

 

Nadal stał w lekkim oddaleniu, gdy Sky skończył zabieg i porozmawiał z źrebakiem. Źrebak  był kurierem, a Sky widocznie próbował sprawić, by przeszedł na jego stronę. Może Temperis nie będzie chciała mnie zabić?

 

Sky dokończył opatrywanie Gray i wyjął Lucidę. Po co? Zrozumiał dopiero gdy ogier zaczął próbować użyć gwiazdy do odnalezienia Oczko. Ale dlaczego gwiazda nie gaśnie gdy dotyka ją szponami? Czyżby... a więc nasze moce snu są ponad magią. Ale jak użyję Architekta, gdy będzie mnie atakował?

 

Ale dlaczego chce jej szukać? Może ma zamiar coś mi zrobić? A skoro jest żołnierzem. Nie, żołnierze uczą się walczyć z innymi żołnierzami. Może nie będzie umiał walczyć z kucem uzbrojonym tylko w skalpel. A poza tym on sądzi, że nawet go nie mam. No tak! Nie wie, że mam skalpel! Nie wie! Yyyyyyeeeeeaaaaaa! Wiele sił kosztowało go, by nie pokazać swojej radości. I jeszcze ta mizerna wartość bojowa. On nie bierze nas na poważnie. Uważa za słabeuszy. Gdy skończył przekaz zwrotny wypuścił gwiazdę, która uniosła się pod sufit. Tylko jak miałbym przeszkodzić w poszukiwaniach Oczko? Jeśli powiem coś teraz... na pewno pomyśli, że chcę sabotować jego działania. Nie, muszę udawać, że też tego chcę. I szukać okazji, by zmusić ich do czegoś innego.

 

Dopiero po chwili przemyślał końcówkę wiadomości. A więc naprawdę znają się.

 

Sky podszedł do Gray i odciął jej ogon. Wood’a zaciekawiło co jeszcze może ta proteza. I chyba znalazł sposób by odpowiedzieć na pytanie. Magią zaczął sprawdzać strukturę protezy. Jak się spodziewał widział pustkę. Antymagia. Skupił się jeszcze bardziej. Przecież nie może być ona idealnie szczelna. Musi mieć jakieś mikroskopijne dziurki. A on dzięki nim sprawdzi, jak wyglądają blokowane przestrzenie od środka. Może coś odkryje? Wiedza to także siła. Sky nie ma jej. A on będzie ją posiadał. I wtedy, choć pegaz nie będzie o tym wiedział, będą równymi przeciwnikami.

 

Nic. Skupił się i nic. Normalnie teraz mógłby składać zegarek patrząc na drugi zamknięty. Ale nic. Wiedział, że nie pozna lepiej protezy. Nie miało sensu więcej skupienia. Przecież składu cząsteczkowego nie pozna.

 

W międzyczasie Sky oblał Routt’a, który własnym ciałem zasłonił omdlałą Gray.

 

Pegaz stanął tak, by pokazać młodemu swoją wyższość. I odsłonił się! Gdyby chciał... mógłby ciąć w szyję. Albo w jakieś ścięgno na nodze. Jeśli by zdążył to unieruchomiłby pegaza. Tamten mógłby tylko latać.

 

- A więc twierdzisz, że lepiej będzie cackać się z nią i liczyć uprzejmie, że nasi wrogowie będą robić to samo? – Wood, nie widząc oka pegaza, i tak wiedział, że nie wyraża ono nic dobrego. - Że lepiej pozwolić jej się potykać podczas ewentualnej ucieczki, a w dodatku nieść ją na grzbiecie jeśli "wstawaj kochana" jej nie wybudzi?

 

Routt zadarł wysoko głowę, jakby nie bał się pegaza.

 

- Może prosty przykład pozwoli ci pokazać co myślę – rzekł, a jego ton był bardzo poważny - Ratowanie Świata? Ona najpewniej nie wychodzi z domu po 20 i nigdy nie miała w rękach czegoś w stylu broni, a już na pewno nigdy nie zrobiła komuś umyślnie dużej krzywdy. Jeśli wepchniesz ją w swój twardy, męski świat będzie jak z ciastem. Na 3000 stopni przez 3 minuty to nie to samo co na 50 na 2 godziny.

 

Wood zacisnął zęby. Nie wiedział, co zrobi pegaz. To jak na razie była chyba największy okaz niesubordynacji. Był gotowy nie pozwolić, by pegaz zrobił cokolwiek źrebakowi.

 

- Jeśli zrobisz jej coś głupiego, na tym samym poziomie co podwładnemu wojskowemu, gwarantuję, że zapamiętam – źrebak był albo niewiarygodnie odważny, albo niewiarygodnie głupi. Nawet on, dorosły jednorożec bał się go.

 

Sky opadł na kopyta ( i łapę ) . Skinął krótko źrebakowi i jednocześnie pochwalił go i pokazał, że młody się myli.

 

Świetnie, a teraz przeciąga go na swoją stronę. Muszę szybko coś wymyśleć.

 

- A teraz budź ją, zanim ja to zrobię – polecił Sky źrebakowi.

 

 

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Idąc przez korytarz rozważam czy dobrze postąpiłam udzielając drużynie pomocy.. Nigdy przedtem nie poddawałam w wątpliwość swoich wyborów, wiec zdumiewa mnie chęć ponownego przeanalizowania mojej decyzji. 
Czy możliwe żebym straciła wiarę w słuszność mojego postępowania w krótkim czasię przebywania w śnie? Nawet jeśli, to co mnie tak zmiękczyło? Na pewno nie ta obietnica pomocy drużynie. Oho, zaczynam nazywać to drużyną, a nie bandą strachliwych źrebiąt z kapitanem piratem na czele. Właściwie, to dlaczego powiedziałam ze im pomogę? Na pewno nie przez groźby Sky'a. Wystarczyło by wbić mu jakiś pręt w głowę albo spowodować wylew. Na pewno tez nie obronił by się przed jakimś złożonym atakiem magicznym.Ale gdybym zabiła Sky'a to jak zareagowała by pozostała dwójka? Cóż, przez polowe naszej kłótni Wood i tak wyglądał jakby miał zamiar wejść miedzy nas i zacząć strzelać kulami ognia, czego i tak pewnie nie potrafi. Właściwie, to co on potrafi? Jest stolarzem? Faktycznie, niebywale pomocne. Z resztą, gdyby doszło do walki to zapewne by tylko przeszkadzał. Gray z resztą tez. Nie dość ze male to, to potyka się o własną grzywę, plącze się pod kopytami to ma jeszcze chorobę psychiczna która na dodatek, jak to ładnie ujął kapitan pirat "mnie nie lubi' . I jeszcze kazał mi się do niej nie zbliżać. Nie zamierzam unikać sześciolatki jak jakiegoś prześladowcy! Niech Sky wydaje rozkazy, proszę bardzo mi to nie wadzi, ale niech nie wydaje ich jak ostatni debil! A ten karze mi uciekać przed rozwalonym psychicznie źrebięciem. Ale, przynajmniej on jeden w tej całej grupie się na cokolwiek przyda. - Przywołuje w pamięci wspomnienie naszej pierwszej rozmowy. Tego jak jako jedyny nie spuścił wzroku. Jako jedyna osoba na świecie nie spuścił wzroku. Bywałam w wielu miejscach. Spotykałam różne kucyki, i ani jeden z nich nie potrafił mi spojrzeć oczy. Nawet tata.- Ale on mógł. Ba, to nawet ja miałam problem z tym spojrzeniem. Cóż, przynajmniej wiem jak kucyki się czują… kiedy próbując spojrzeć na mnie. Tylko że ja, nie patrzą na mnie z zimną, nie skończoną… nienawiścią…. Oni boją się tego jakie one są, nie tego co w nich widać- W pewnym momencie uświadamiam sobie że nie chce aby się mnie bali. Nie chcę być w ich oczach potworem, kreatura która nie ma prawa istnieć. Która jest inna. - A może mogła bym coś zmienić? Może gdybym... Nie! Blaceye przestań! Oni cie nienawidzą i tak już zostanie. Oni wszyscy. Kucyki, księżniczki, nawet ojciec zapewne mnie nie nienawidzi. Gray, Wood i Sky też. - Zaczynam szybciej oddychać. Zaciskam wargi,a w gardle czuje nie przyjemny uścisk. Płacz, gwałtownie chwyta mnie za brzuch, paraliżując i nie pozwalając iść dalej. Staje, a uczucie osamotnienia drze moja niezłomną dotąd wole jak kartkę papieru. - A Sky... On nienawidzi mnie najbardziej z nich wszystkich! Widziałam to w jego oczach! Widziałam ta niekończącą się, bezdenna, zimna nienawiść. Dlaczego on mnie tak bardzo potępia! Co ja mu zrobiłam! Ja tylko próbuje ich uratować! Ja tylko chce aby byli szczęśliwi i wolni od księżniczek! Czy to źle ze chce aby byli szczęśliwi?!? Czy to źle...- Czuje jak coś  mokrego spływa mi po policzku. Wolno podnoszę kopyto, i ocieram pojedyncza… łzę z pyszczka.- Ja płacze... Ja na prawdę płaczę. Nie, nie mogę płakać! Musze być silna! Musze się wziąć w garść!
Biorę kilka głębszych oddechów i idę dalej, starając się wyglądać jakby nic się nie stało. Na szczęście nikt mnie nie zauważył. Nie wybaczyła bym sobie jeśli ktokolwiek dowiedział się ze przez coś tak nieistotnego jak samotność. Skoro wytrzymywałam ja przez cale życie, teraz tez dam radę. Po prostu może się to okazać nieco bardziej kłopotliwe niż na początku przypuszczałam. 
 
Po krótkiej chwili, przed sobą widzę recepcje. Pod ścianą… ustawiono rzędy krzeseł‚ na których siedzą pacjenci. Dobra, jestem tutaj, i co teraz?
Kątem oka widzę potępiające spojrzenie jakie sprzątaczka sprzątająca brudną wodę, zapewne rozlaną z  wiadra lezącego obok,  rzuca potępiające spojrzenie w stronę męskiej łazienki, z której dochodzą głosy, przytłumione przez drewniane drzwi. Po chwili, zauważam ze do łazienki prowadza mokre ślady kopyt. Przypatruje i się uważniej, i widzę że zostawiły je co najwyżej cztery kucyki. Tyle że, musiały iść na prawdę bardzo dziwnie. Normalne, czterokopytne dwa zestawy kopyt, jeden trzy kopytny i dwukopytny. Osoba która chodziła na trzech nogach, najwyraźniej trochę się ślizgała, będąc ciągnięta przez kucyka chodzącego w pozycji wyprostowanej. Tak przynajmniej to wygląda. Kolejny ślad, czyli dwie podłużne  linie. Niespodziewanie, mój wzrok natrafia na coś dziwnego. Małą, ledwie zauważalną kropelkę krwi. -Nie mogła być tu zostawiona dawno. Cóż, cokolwiek się stało nie pasuje mi to do wizerunku normalnego szpitala. Pff... normalnego. Tak czy inaczej, zapewne drużyna poszła tędy. Jedno z nich, ciągnęło drugie, jednocześnie trzymając tą butle która Sky zabrał ze sobą z sali. Trzeba się do nich dostać.
 
Usiłuje otworzyć drzwi, ale nie ustępują. Woźna zwraca na mnie zaciekawione spojrzenie, ale to ignoruje.
Wchodzę do sąsiedniej łazienki, po czym staje przed ścianą po której drugiej stronie znajduje się męska, w której albo są kucyki których szukam, albo grupa ostro pojechanych dziwaków. Teleportowanie się do miejsca którego nie widzę nie jest łatwe, przynajmniej było na początku. Po tym jak przebiłam zaklęcie ochronne w  murach wiezienia, zaczęło stawać się coraz prostsze.
 
-...mechanicznych chomików zombie. - Słyszę głos Gray. Odwracam się. Klaczka leży na podłodze, i wygląda... cóż... NIE wygląda normalnie. Chyba lekko jej odwaliło. - Nasz świat zmierza ku tacy na kawę. Niech pokój krzeszło Zenona! - Powiedziała śmiertelnie poważnym głosem, po czym zasalutowała. Dobra, cofam to. BARDZO jej odwaliło.  Reszta drużyny chyba też  była bezradna wobec szaleństwa Gray, bo tylko stoją i patrzą się na to co mała klacz wyprawia. Niespodziewanie jednak, na pyszczku Gray wymalowuje się autentyczne przerażenie. -COŚ JEST W MOJEJ GŁOWIE!-Krzyczy, i zaczyna niekontrolowanie machać kopytami, jakby odpędzała jakiegoś niewidzialnego przeciwnika.-WEŹCIE TO! WEŹCIE TO, WEŹCIE!- Z jej ust, wydziera się piskliwy, jednostajny, przerażający krzyk. Nie przerywa go, chociaż powinna nabrać powietrza! Wydaje się jednak że w jej obecnym stanie, coś tak przyziemnego jak oddychanie, nie zaprząta jej głowy.
Niespodziewanie, krzyk ustaje, a Gray bierze wdech (okazuje się że jednak nie straciła tej umiejętności), podnosi się, siada, i jak gdyby nigdy nic zaczyna ślinić swoje, lekko już mokre, zabandażowane kopyto. Wygląda na to, że w tej chwili ma inteligencję godną co najwyżej naleśnika.
-  No cio? - Pyta niewinnie w odpowiedzi na zdziwione spojrzenia kierowane ku niej z różnych miejsc łazienki. Przynajmniej skończyła się rzucać. Po chwili, okazuje się jednak, że pozorny spokój Gray, nie potrwa długo.
Niespodziewanie, Gray znowu zaczęła wywijać kopytami, i niemiłosiernie krzyczeć!
-OPĘTAŁ MNIE! SIEDZI MI W GŁOWIE! SKY POTRZEBUJĘ WIĘCEJ SZAFYYYYY! - Jak bardzo ta mała się myli. To JA potrzebuję szafy żeby przywalić jej nią w łeb!  Najchętniej podbiegła bym do niej, i walnęła ją w pysk!, ale skoro SKy tego do tej pory nie zrobił, to znaczy że ma powody aby powstrzymywać się przed użyciem siły.-  HEHE. JAK TO ŚMIESZNIE BRZMI! SZAAAAAAAAAAAAAAAAAFAAAAAAAAAAAAAAAAA! WEŹCIE TO Z MOJEJ GŁOWY! - I mam nadzieję, że ma je bardzo poważne.
Gray znowu zaczyna krzyczeć, i tarzać się po podłodze. I muszę przyznać że wygląda to przerażająco. Trzeba coś z nią zrobić!  Problem w tym, że najwyraźniej nikt z nas nie ma pomysłu, co.

Po chwili, Gray znowu wraca do powierzchownej normy, i wodzi po wszystkich wzrokiem. Mam szczerą nadzieję że już przestała świrować, po tym jednak jak zatrzymuje wzrok na mnie, wstaje i zaczyna iść w moją stronę, wiem że coś nadal jest nie tak. Staje przede mną, i najpierw lustruje wzrokiem swoje kopyto, potem mój bok.

-Hej! coś ci się przylepiło do znaczka! - Mówi, a ja nie jestem w stanie się ruszyć. Z nią jest coś bardzo mocno nie tak. Niech ktoś ją walnie, albo sama to za chwilę zrobię.

Czuję jak przyciska swoje, obślinione, zabandażowane kopytko do mojego znaczka, i zaczyna go trzeć! Co ta mała odwala!  Swoim zachowaniem, Gray wprawiła mnie w osłupienie. Opamiętuje się, dopiero wtedy, kiedy widzi że plama nie schodzi, i mocniej zaczyna trzeć mój bok.

- Kopyta przy sobie, smarkulo! - krzyczę wściekła, i z impetem odtrącam kopyto Gray. Klaczka pisnęła, przytuliła do siebie zranioną kończynę po czym spojrzała mi prosto w oczy. Wyglądała na obrażoną.

- W IMIĘ WALECZNYCH SZAF, ZENON KAWIOR HUNCWOCIE!- Krzyczy ze złością po czym rzuca się na mnie!

Czuję,jak obejmuje moją szyję kopytami, starając się mnie udusić! Zaczynam wierzgać, starając zrzucić z siebie opętaną Gray, która najwyraźniej zaczęła mnie gryźć bo czuję ból w miejscu gdzie rośnie mi grzywa!
- Złaź ze mnie!!!!!!!

Krzyczę ale, Gray nic nie robi sobie z mojego przekazu, na dodatek zaczynając mnie kopać!

​!CHLUST!

 Czuje jak ktoś wylewa mi na głowę wiadro wody. Otwieram zaciśnięte do tą oczy, i widzę stojącego przede mną Sky'a, trzymającego wiadro, z którego to wylał na nas wodę.

- Obie się ogarnijcie. - Mówi, a ja korzystając z chwilowego rozkojarzenia Gray, zrzucam ją z grzbietu, nie siląc się na magię. Zwyczajnie wyginamgrzbiet, a mała klaczka ląduje tyłkiem na podłodze.

Edytowano przez Nimfadora Enigma
  • +1 1
Link do komentarza

I co teraz?

‘Nie wiem poradź mi coś!”

Nie jestem ogierem dobrą  radą, a zabawnym fajnym głosem w głowie.

Klacz obserwowała to co robią inni. Nie mogła jednak usłyszeć co powiedział Wood. Podczas rozmów w głowie Resty wycisza inne dźwięki, aby nie wadziły w rozmowie. Tak bardzo, że krzyknięcie do ucha brzmi jak głośny szept. Ogier spuścił wzrok. Powiedział coś i nie czekając na niczyją odpowiedź podszedł do pielęgniarki.

Chyba pyta o drogę. Jak myślisz?

‘Może równie dobrze pytać o powierniczkę.’

Klaczka wzruszyła ramionami odwracając na chwilę wzrok i skupiając go na Ogierze toffi.  

‘Ile on może mieć lat? trzynaście? piętnaście?’

Szczelałbym na czternaście, ale jak uważasz. Wygląda na szybkiego. Ta. Jak to mawiał nasz... mój dziadek ‘ Nie zawsze dobrze jest być szybkim’

Resty wybuchł w głowie Gray  śmiechem.

Ah. To moje poczucie humoru.

‘Tak w ogóle ile ty masz lat co?’

Szesnaście i pół

Klacz uśmiechnęła się

‘A więc jednak starszy’

Klacz spojrzała jeszcze raz na Ogiera koloru toffi.

‘Ma ładne oczy. ‘

Oh i ma jeszcze super uroczą plamkę ! Oł maj Celestia!

‘ Nie mogę już nawet wyrazić swojego zdania?’

Czy ja coś mówię?

-Nie denerwuj mnie Resty!- wyrwało się głośno klaczy przez co przywołała spojrzenia kilku pacjentów.

Upsi upsi malutka.

Klacz westchnęła i wzięła głęboki wdech. Spojrzała na Wooda pukającego się lekko w głowę. Podszedł on bliżej po chwili namysłu.

- W tamtą stronę –  wskazał na drogę  – przy rozwidleniu w lewo i tak jeszcze dwa razy, a potem w prawo do dyżurki pielęgniarek.

-Oh! Nie możemy iść szukać Oczka?- zapytał Resty głosem Gray- strasznie ją polubiłam!

‘Wiesz, że jej nie lubię!

Wood o mnie nie wie więc będę przy nim udawać, że ty mówisz.

Klacz westchnęła i przewróciła oczami. Spojrzała z nadzieją na Sky’a

- Idźmy zatem – powiedział Sky

-Że co? -Zapytał zdziwiony

Sky ruszył na przód za nim Gray, ogier toffi i na końcu Wood. Starszy ogier Gray i Sky zrównali się krokiem. Jednak po chwili Sky cofnął się i zagadał do Wooda. Dziewczyna szła przodem starając się nie patrzeć na idącego obok niej ogiera.

Hm, tu nie powinno być jeszcze jednego korytarza prowadzącego w prawo?

Klacz  spojrzała w odpowiednią stronę. Rzeczywiście. Trzy odnogi zamiast czterech. Korytarz,, na którym znajdowała się dyżurka był szerszy niż inne.

. Pod jedną z jego ścian ustawiono nieduże, sięgające do torsu rosłego ogiera ścianki działowe, które wyznaczały strefę przeznaczoną wyłącznie dla personelu, na drugiej zaś, zamiast dobrze znanego rzędu drzwi klacz zauważyła okna.

Ty to widzisz?! Okna! Nareszcie!

Niestety, widok, jaki się z nich roztaczał był raczej ponury  - szare, deszczowe chmury, z których jednostajnie spadał deszcz wisiały nisko nad matowymi polami.

Żenua.

Przede wszystkim roiło się tu od pielęgniarek czy sprzątaczek, za ścianką widać było stosy papierów i uwijające się przy nich klacze. W powietrzu unosił się zapach mocnej kawy, a wokół było mnóstwo miejsc siedzących.

Klacz spojrzała pytająco na Sky’a. Ten zaś udał się do ławek znajdujących się pod jednym z                              okien. Klaczka i ogier ruszyli za nim. Ogier gestem kazał klaczce usiąść. Tak też zrobiła. Usiadła grzecznie po prawej jego stronie. Toffi usiadł na krzesełku na przeciwko, a Wood po lewej. Ogier wyciągnął do niego kopytko.

- Starszy Sierżant Sky Shield, dowódca drużyny Lucida, Alfa - rzekł

- Dolton Routt -powiedział ostrożnie przybijając kopytko.

A więc Dolton. Śmieszne imię, ale właściciel niczego sobie.

Klacz wyciągnęła kopytko tak jak poprzednik.

-GrayPencil - przedstawiła się.

Ale gdybyś miała jakąś rangę! Pomyśl jak by to brzmiało ‘ Wielka artystka i pani ołówka GrayPencil’

Ogier wybuchł śmiechem, który roztoczył się echem po głowie klaczki.

 Po tym jak Przedstawił się Wood, Sky skinął na niego.  

- Pokaż tą nieszczęsną rozpiskę.

Ogier podał Skyowi kartkę papieru.  Dolton chcąc przyjrzeć się lepiej i nie wyginać szyi w dziwnych kierunkach wstał i stanął obok Gray. Klacz spojrzała na niego. Po chwili odwróciła wzrok i wróciła do oglądania rozpiski. Widok zaskoczył klacz. Zamiast sal nazwisk, albo chociaż najmniejszej  wiadomości o pacjencie, widać było tylko liczby oznaczające pokoje i o dziwo jadłospis.

Się machnęli na te dwie czereśnie co nie?

‘ Może to jakiś szyfr?’

W to nie wątpie. Nie sądzę aby była to jakaś dzienna porcja witamin.

Klacz kiwnęła głową i jeszcze raz spojrzała na ogiera toffi.

- Drużyno - skierował głos do drużyny patrząc w jedno miejsce gdzieś dalej -chcę coś sprawdzić. Nie reagujcie.

Przełożył papiery zdjął czepek  i poruszył językiem po zębach. Najwidoczniej jak się dało.

Po czym rozłożył kopyto w łapę! Gray odkoczyła prawie sppadając z  ławki.

-Na cebera nogę matki Celestti skrzydła jej mać!- krzyknął Resty- Co to jest?

Szybko zasłoniła pyszczek kopytkami o mało nie spadając z ławki. Klacz usłyszała dźwięk rozlanej wody. Taki sam kiedy to ktoś się o nią potykał wi wypuszczał z magii wiadro. Gray spojrzała na okładanego mopem przez sprzątaczkę. Ogiera tak się przestraszył tej łapy, że  wywrócił wiadro, które zostało dopiero co tam postawione. Klacz spojrzała na broniącego się Doltona i zaśmiała się już chcąc powiedzieć coś do sprzątaczki, aby się uspokoiła. W rozmawianiu z personelem miała doświadczenie, Otworzyła już pyszczek, lecz wyręczył ją Sky.

- Nie przyzwyczaili się jeszcze, że czasem używam mojego podręcznego skalpela poza salą - powiedział i wzruszył ramionami. Wrócił do dłubania w zębach, widząc jak wszyscy na niego                                         patrzą powiedział -  A mam może paradować przy pacjentach z paszczą jak wystawa w warzywniaku? - spytał z pretęsją pokazując szpon, na którym znajdowało się coś zielonego i warzywo-podobnego.

Wiemy już co jadł na kolacje.

Pielęgniarki wróciły do zajęć łypiąc od czasu do czasu z obrzydzeniem na Sky’a.  Zamknął oczy i odetchnął z ulgą.

Szkoda, że podświadomość nie jest uważniejsza. To byłoby fajne tak uciekać wszędzie lecące w naszą stronę skalpele … Trochę akcji, a nie.

Klacz nie odezwała się, a skupiła na łapie. Na tej dziwnej łapie zamiast kopyta. Wiedziała, że ma się spodziewać wszystkiego, ale bez przesady. Łapa? Ogier spojrzał na drużynę i skupił się na rozpisce. Zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu czegoś.  Klacz przyglądała się z zaciekawieniem co robi. Wyjął coś.

- Drużyno - rzekł i pokazał coś plakietko podobnego- sprawdźcie czy nie macie podobnych. Prawa kieszeń na piersi.

Klacz sięgnęła do owej kieszenie.  Wyjęła plakietkę, na której widniał jej pyszczek i napis ‘Doktor habilitowany chirurgii klatki piersiowej’

‘Kim jest Habilitowany doktor?’

Klacz nie do końca zrozumiała znaczenia swojej plakietki. Zauważyła jednak, że Sky również ma napis ‘Habilitowany’, więc to nie mogła być najniższa ranga.

To chyba najwyższy stopień lekarski. Pamiętam, że mieliśmy takiego lekarza rodzinnego.

Klacz skinęła i tak jak polecił Sky spróbowała nałożyć przypinkę. Męczyła się chwilę z rozpięciem i przypięciem. Gryzła szarpała i denerwowała się za każdą próbą. Po paru minutach w końcu udało jej się zapiąć tą głupią zapinkę. Pożałowała, że nie jest jednorożcem. Nagle Sky pochylił się nad klaczką i pokazał jedną z rubryk na rozpisce. Klacz zaczęła się jej przyglądać, gdy nagle Sky szepnął.

- Gray, potrzebujemy małego przedstawienia aby uśpić czujność podświadomości i pójść w ustronne miejsce. Drasnę cię teraz nad kopytkiem. Będzie odrobina krwi, ale zaufaj mi, wiem co robię.

- Krew? - szepnęła drżącym głosem.

Klacz przeszedł dreszcz. Nigdy w życiu nie widziała krwi. Broń Celestio, jej nawet komary nie gryzą.

- Do męskiej ubikacji, już! -rzucił rozkazującym tonem  do ogierów i odwrócił się do Gray.

Ogier podał klaczy rozpiskę, a ta sięgnęła po nią drżącym kopytkiem. Nagle coś ukuło ją w właśnie to kopytko.Klacz pisnęła z bólu i upuściła rozpiskę patrząc na spływającą po jej kopytku krew. To była najgłębsza i największa rana jaką w życiu widziała. Krwawiła. Porządnie krwawiła.

- Och, Grey! - Rzekł donośnie i zacmokał z niezadowolenia-- Jaką trzeba być niezdarą aby TAK zaciąć się papierem? -Złapał jej nóżkę w jego kopyto i łapę.-- Ty to masz talent! -Pokręcił głową.  - Nie ma opcji, trzeba to przemyć i opatrzyć! Chodźmy do łazienki.

Gray spojrzała na ranę i zbladła. Mimo jej sierści zbladła nienaturalnie jak biała kartka pomalowana białą farbą.

-T-tak. Musimy to przemyć -Powiedziała cicho klacz- Szybko.

Ogier pomógł wstać jej z ławki. Klacz stała niepewnie lekko się chwiejąc. Gdy ogier chował rozpiskę Pencil spojrzała na niego wściekle.

-Ty już wiesz kto nas przeciął - Szepnął wściekle Resty. Klacz zmieniła ton-  - Damie nie wypada iść do męskiej, ale... - westchnęła- Chodźmy

Szli w stronę męskiej ubikacji. Klacz cały czas chwiejnie szła obok Sky’a patrzac na płynącą po jej kopytku krew. Nagle Sky przyśpieszył kroku ciągnąc Gray za zranione kopytko. Klacz o mało się nie potknęła. Ogier już trzymał łapę na klamce gdy z jego kieszeni, tam gdzie trzymał Lucidę wydobył się przytłumiony głos.

- Sky Shield? TEN Sky Shield?

Głos nie był głośny. Mimo wszystko spojrzało się na nich pare klaczy. Ogier z impentem otworzył drzwi wepchnął butlę i wciągnął klaczkę, która pisnęła w proteście. Potem zablokował drzwi. Ogier wyciągnął gwiazdę, która oblała całe pomieszczenie białym światłem. Puścił ją ze szponów, a ona sama zaczęła się unosić.

-Lucida, jeśli mnie słyszycie, dajcie znać. Tu Sykstus, dowódca Cerastes. Jesteśmy w podziemiach, brak kontaktu wzrokowego z celem. Jeśli znaleźliście śniącą, podajcie koordynaty. Kryształy odbierałeś ode mnie, więc może ten przekaz też odbierzesz, sierżancie Sky.

Powiadomości gwiazda ucichła i lekko zgasła. Klacz nadal chwiała się nie potrafiąc swobodnie myśleć. Jedynie Resty kazał jej się uspokoić.

Klaczo! To tylko kapeńka krwi wyobraź co dzieje się z Oczkiem. Wyprawiają z nią nie stworzone rzeczy. Lecą z niej wiadra krwi, a ty przy takiej ranie mdlejesz.

Klaczy zrobiło się jeszcze słabiej. Po wyobrażeniu Oczko uciekającej i zostawiającej za sobą krwawy ślad klacz zaczęła szybciej oddychać i tracić świadomość otoczenia. Sky najwyraźniej to zauważył, bo ogarnął się i podszedł do klaczki.

- Przepraszam was, ale nie chciałem nadwerężać cierpliwości subuwagi -Powiedział widząc rzucone w jego stronę wściekłe spojrzenie Restyego - Zaraz was opatrzę.

Podszedł do apteczki i otworzył ją. Zaczął szukać. Bandaż był, gaza była Spirytus też. Ogier spojrzał nagle na spirytus i zamrugał parę razy jakby zobaczył coś innego. Ogier przysunął buteleczkę do twarzy i przyjrzał jej się.

- Delikatniej się nie dało szefuńciu? - Rzucił wściekle Resty-- Gray jest bardzo delikatna. Mogłeś jej coś połamać. Już starczy, że omal nie zemdlała!

Gray poczuła nagłą chęć zdzielenia Sky’a po głowie, a raczej to czego chciał Resty udzieliło się i jej. Ogier jeszcze raz podejżanie  spojrzał na butelkę i zamknął apteczkę. Z boku stał Dolton I Wood. Byli lekko zbici z tropu i zaskoczeni faktem mówienia Gray o sobie w trzeciej osobie.

Odłożył apteczkę na umywalkę i rzucił ogierom rozpiskę.

Nie stójcie tak i zajmijcie się tym! -polecił i wrócił do Klaczki

Złapał jej kopytko i pazurem rozciął gazę.

- Nie miałem lepszego pomysłu - odparł na wyrzuty Restyego - a gdybym tego nie zrobił, to przekaz od Cerastes dopadłby nas na środku korytarza -Zaczął wycierać krew z kopytka klaczy- I tak straciliśmy już za dużo czasu na włóczenie się tymi korytarzami -Odrzucił gazę i złapał buteleczkę, którą otworzył zębami To może zaszczypać - rzekł niewyraźnie i polał ranę alkoholem.

Klacz zajęczała głośno w agonii. Zaczęła lekko podskakiwać i wymachiwać kopytkiem. Do jej oczu napłynęły łzy. Sporo łez.

-W zad kopana jego matki cebera mać!- zaklął siarczyście Resty- Co ci cholera odbiło! Chcesz ją zabić!

Klacz zaczęła się powoli uspokajać. Stanęła chwiejąc się lekko. Strumienie łez leciały po jej policzkach, a ta zbladła jak śnieg w grudniu. Klacz zachwiała się mocno kierując się powoli ku ziemi.

-Pociąg GrayPencil odjeżdża ze stacji 'przytomność' Ciu Ciu!- wybełkotał Resty

Klacz poczuła już jedynie lekki dotyk kopyta i jakieś stłumione słowa. Odpłynęła.

Gdy otworzyła oczy znalazła się  w swoim pokoju. Była to największa sypialnia w całej willi.

Złote  zdobienia na beżowych ścianach lśniły lekko w świetle słońca wpadającego do pokoju. Klacz leżała w swoim łóżku, a w kopytach ściskała swojego misia. Jednak nie to ją zdziwiło, a brązowy młody ogier stojący na środku pokoju. Miał ubraną skórzaną czarną kurtkę i ciemne okulary, jego grzywa uczesana była w ogromnego kolorowego irokeza. Był jednorożcem. Szybko zauważył zagubioną Gray. Uśmiechnął się i zdjął magią okulary pokazując ogromne szare oczy.

-Tak- odpowiedział widząc, że Gray otwiera pyszczek- To ja.

Obrócił się parę razy, aby klacz mogła zobaczyć go dokładniej. Ogier podszedł po chwili do jednego z kątów pokoju i dotknął ściany.

-Czemu tu jesteśmy?-zapytała wstając lekko na nogi.- To nie szpital. chwila, co ty robisz?

Ogier odwrócił się szybko.

-Nic, to tylko mój stary pokój, a jesteśmy  tu ,bo-przewrócił oczami- zemdlałaś od tego rozcięcia, które zrobił Ci Sky.

Klacz zrobiła oburzoną minę i spojrzała na rozcięcie, które już nie krwawiło, a zostało obandażowane.

-Przecież wiesz, jak to bolało- powiedziała-Twój stary pokój?

-Swego czasu mieszkałem tu. Dwa lata potem ten okropny wypadek i bum!- klasnął kopytkiem- koniec istnienia czarna dziura i w ogóle inne takie. No, ale pojawiłaś się ty i znowu mogę czuć się jak kucyk. -Spojrzał na irokeza.- Wohoho~  A więc tak bym wyglądał teraz?

-Chwila, jaki wypadek, jaki koniec? O czym ty mówisz?

Ogier westchnął i wyszedł z pokoju kierując się do innej sypialni. Klaczka potruchtała za nim.

Ogier wszedł do innego pokoju, sypialni rodziców klaczki. Wyglądał on inaczej niż za czasów Gray. Był on pomalowany na niebiesko, a na ścianie wisiał cudowny obraz. Przedstawieni byli na nim matka Pencil, ojciec i małe brązowo-szare źrebie jednorożca w wieku około dwóch lat. Ogier dotknął kopytkiem źrebięcia.

-I pomyśleć, że gdyby nie choroba, żyłbym dalej.

Klacz spojrzała na pokój, nie do końca pojmując co się dzieję.

Czemu Resty jest na tym obrazie? Czy to moi rodzice?

-Nie rozumiem-powiedziała kręcąc głową

-Nie zawsze wszystko kończy się szczęśliwie- wytłumaczył- Nie każde źrebie jest zdrowe po narodzinach. Ja dzięki lekarzom i odpowiedniej opiece dożyłem dłużej. I pomyśleć, że gdybym tamtego dnia nie dostał kolejnego ataku i zostałbym w domu. Pewnie teraz byłbym twoim starszym bratem…

Ogier spojrzał na klacz i uśmiechnął się lekko widząc zdziwienie na twarzy siostry.

-B-bratem?- powtórzyła

-Yeup.

Klacz stanęła osłupiała. Czy to oznaczało, że jej rodzice ukrywali to przed nią? Może dlatego jej tak chronili? Żeby nie stracić kolejnego źrebaka?

-C-czyli jesteś moim starszym bratem?-zapytała jeszcze raz.

Ogier przytaknął ponownie, gdy nagle Gray rzuciła się mu na szyję i przytuliła go. Ogier odwzajemnił uścisk. Klacz odsunęła się, a Resty poczochrał ją po głowie. Oboje zaśmiali się.

-To brzmi jak jakieś słabe wyciskające na siłę opowiadanie małej klaczki-powiedział kręcąc głową.

Nagle klacz poczuła niesamowite zmęczenie, a widok zaczął się powoli rozmywać.

-Budzisz się- przewrócił oczami-W końcu!

 

Klacz nagle poczuła jakby dostała ogromnym młotem w głowę. Wszystko zawirowało, a Pencil obudziła się leżąc na wilgotnej ziemi. Stał nad nią Dolton, który był lekko mokry. Klacz nie rozumiała jak się tu znalazła, wszytko widziała jak ze studni, a przytłumiony głos Resty’ego próbował dostać się do głowy oszołomionej Gray. Klaczka spojrzała na swoje kopytko.Wygląda tak apetycznie. Podniosła je i zaczęła lekko ślinić i ssać. Spojrzała na dziwnie patrzących ogierów.

-Nie rozumiem jak można głaskać koty po brzuchu-wybełkotała ssając kopytko-Dla  mnie...Wohoho! Widzicie to kuce?!-krzyknęła i stanęła na równi-Cztery! Raz, dwwwwa, trzy, cztery! Widzice! Czteeeeeeeeeeeeryyyy kopyyyyyyyytka!

Spojrzała po zebranych. Spojrzała szybko na Sky’a. Podreptała do niego powoli i zaczęła z zaciekawieniem przyglądać się jego opasce. Powoli, bardzo powoli wysunęła kopytko, dotknęła jej i  wydała nie określony dźwięk językiem

, po czym wycofała się powoli. Klacz zaczęła się śmiać.

-On...Oko...Hehe-zarechotała- HueHue Jestem cyborgiem hehe-powiedziała robotycznym  głosem robiąc przy tym dziwne ruchy- Mam mechaniczny karabin. Zabiję Was wszystkich. Hehe.

Klacz upadła na podłogę i nagle jej mina spoważniała.

-Dowódco- wskazała- Potrzebujemy większych zapasów szaf do pokonania mechanicznych chomików zombie. Nasz świat zmierza ku tacy na kawę. Niech pokój krzeszło Zenona!- po czym zasalutowała

Nawet nie zauważyła, że do pokoju weszła Oczko!

Gray! Słyyyyyyyyyyyyyyszysz mnieee!?

Klacz zrobiła dziwną minę.Na jej twarzy malowało się przerażenie i zdziwienie.

-COŚ JEST W MOJEJ GŁOWIE!-Krzyknęła i zaczęła machać kopytami jakby zaatakował ją pająk-WEŹCIE TO! WEŹCIE TO, WEŹCIE!-Zaczęła turlać się i krzyczeć panicznie. Zaczęła krzyczeć jednostajnie nie przerywając, jakby miała niesamowicie dużo powietrza w płucach.  Nadal turlała się po mokrej ziemi. Lecz nie to było ważne. Musiała wygonić COŚ ze swojej głowy.

 

Klacz spojrzała na kopytko i znowu zaczęła je ssać, przerywając krzyczenie, usiadła spokojnie ssąc je rozglądała się lekko po zszokowanych ‘towarzyszach’.

-No cio- zapytała dziecinnie obśliniając prawie całe kopytko. Wyglądało to zarazem obrzydliwie jak potwornie uroczo. Nie trwało to jednak długo.

GRAY! DO CHOLERY OPANUJ SIĘ!

Gray zaczęła wywijać przednimi kopytami. Znowu zaczęła niemiłosiernie krzyczeć jednym ciągiem. W tym momencie jej płuca miały pojemność sporej stodoły. Krzyczała jak opętana próbując wykrzyczeć  ten dziwny głos.

-OPĘTAŁ MNIE! SIEDZI MI W GŁOWIE! SKY POTRZEBUJĘ WIĘCEJ SZAFYYYYY! HEHE. JAK TO ŚMIESZNIE BRZMI! SZAAAAAAAAAAAAAAAAAFAAAAAAAAAAAAAAAAA! WEŹCIE TO Z MOJEJ GŁOWY!

Zaczęła tarzać się, krzyczeć machać kopytami, krzyczeć tańczyć Ponyrem shake, krzyczeć. robić fikołki i wierzgać. Wspomniane już było, że krzyczała?

Klacz  po chwili przestała krzyczeć. Wstała lekko z 'bananem' na twarzy rozglądając się po zebranych.

Jej wzrok utknął na Oczko. Zaczęła iść w jej stronę, gdy dotarła spojrzała na swoje kopytko i znaczek klaczy. Gray zmarszczyła brwi.

-Hej! coś ci się przylepiło do znaczka! - Zauważyła szybko.

Zaczęła trzeć znaczek klaczy Wytarła sobie przy okazji swoje obślinione kopytko. Jeszcze bardziej tarła, gdy widziała, że ta czarna plama nie schodzi.

- Kopyta przy sobie , smarkulo! - wrzasnęła wściekła

Oczko, zdenerwowana odsunęła się z dala od kopytka klaczy trafiając ją przy okazji w jej zabandażowaną i obślinioną nóżkę. Klaczka pisnęła i przytuliła do siebie zranione kopytko po czym spojrzała bez kszty strachu prosto w czarne oczy Oczka.

- W IMIĘ WALECZNYCH SZAF, ZENON KAWIOR HUNCWOCIE!

Klacz rzuciła się na Oczko i złapała ją kopytami za szyję, próbując udusić i wyrwać zębami grzywę naraz. Starsza klacz próbowała ją odciągnąć, ale nie dało to zbytnio skutku. Klacze zaczęły się szarpać.

CO TY ROBISZ! PORANISZ SIĘ!

Klaczka nie słuchała jednak i tym razem zignorowała głos i dalej walczyła. Starała się przy okazji kopać i drapać tą plamę na jej boku. Mimo wszystko nie zeszła.  Nagle klacze usłyszały chlust i po chwili poczuły na ciałach lodowata wodę.

Edytowano przez kawaii-hipsta-neko-lampa
  • +1 1
Link do komentarza

Chaos - to krótkie słowo najprościej oddawało wszystko, co się teraz wokół was działo. Mokra, lecz pomimo tego wciąż zdezorientowana i pogrążona w bezbrzeżnej panice Gray miotała się po podłodze. Jej szeroko otwarte, a pomimo tego nieprzytomne oczy wpatrywały się we wszystkich obecnych z niepokojącym skupieniem, wywołującym nieprzyjemne ciarki, a szaleńcze monologi, przechodzące z wrzasku w szepty wprawiały was w dodatkową konsternację.

Wszystko wskazywało na to, że utrata przytomności nie była najlepszym pomysłem...

Cała ta sytuacja i hałas sprawiły zaś, że nikt nie zwrócił uwagi na delikatny brzęk, jaki dał się słyszeć w momencie kiedy młoda klacz rzuciła się na Oczko. Co prawda w pewnym momencie, gdy turkusowa jednorożec gramoliła już się na nogi Wood dostrzegł jakąś dziwną, ciemną plamę przesuwającą sie po podłodze, lecz jego uwaga natychmiast została pochłonięta przez dojmujące uczucie dezorientacji. Uzucie, że jego głowa bez żadnego udziału szyji okręca się o 180 stopni było tak wyraźne i dekoncentrujące, że ogier niemalże stracił równowagę... Jak zresztą i cała reszta drużyny. Sky, który dotąd stał górując niemalże nad zamieszaniem wywoływanym przez innych nagle zatoczył się jak marynarz na statku w czasie burzy i runął jak długi wprost na Oczko, która właśnie podnosiła się z podłogi. Ten sam los spotkał i Doltona, który chciał podejść do Grey, a który ostatecznie niemalże się o nią potknął i tylko dzięki szybkiej decyzji zamiast z młodziutką artystką zderzył się z impetem ze ścianą. Na nogach pozostał jedynie pełniący funkcję architekta, choć i jego, jak wszystkich innych dręczyły nie tylko zawroty głowy, ale i potworne, wykręcające żołądek nudności.

Z sytuacji skorzystała czerń. Plama, która wcześniej zniknęła z oczu Wooda przesunęła się w kierunku drzwi i zaczęła rosnąć. Gdy po kilku sekundach wszyscy zaczęli dochodzić do siebie, a Gray nareszcie mysląc dość jasno, poprzez łzy dostrzegła łazienkę i swoich towarzyszy w zakrzywionej, choć realnej perspektywie plama była już większa od dorosłego kuca. Lepka, nieprzenikalna czerń z czysto dwuwymiarowego tworu na waszych oczach zaczęła robić się coraz bardziej wypukła.

Sky zareagował pierwszy, lecz i on nie dał rady przewyższyć refleksem dziwnego tworu. Zupełnie niespodziewane kula uformowała muskularną, zakończoną pazurami łapę i trzepnęła znajdującego się najbliżej Doltona, który niczym szmaciana laleczka oderwał się od podłogi i rąbnął o pobliską ścianę, z cichym jekiem wypuszczając powietrze.

Niemal w tej samej chwili uformowały się kolejne trzy, podobne kończyny, a plama wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

Alice-in-Wonderland-Cheshire-Cat.jpg

  • +1 1
Link do komentarza

 

                                                                                                                   * * *

 

Kapitan – jak już chwilę temu zaczął podświadomie określać go młodzik; miarkując zachowanie i słowa ogiera - zatrzymał się teraz i obrócił. Spojrzał w stronę Doltona, ale nie konkretnie na niego. Kawowy szybko przepłynął wzrokiem po korytarzu przed sobą. Domyślił się, że ogier skupił się teraz na Woodzie, którego nie było widać nigdzie za jego plecami. Pewnie jeszcze ociągał się przed ruszeniem w stronę dyżurki.

 

Toffik nie zastanawiał się nad przebiegiem rozmowy dwóch ogierów. Miał teraz na uwadze coś O WIELE przyjemniejszego w obserwacji.

 

Gray minęła białego ogiera jako pierwsza i zasadniczo prowadziła teraz cały pochód. Dolton szedł narzuconym przez klacz tempem. Na moment nawet zrównał się z nią, ale wpadł mu do głowy inny ciekawszy pomysł. Zwolnił i dostosował tempo, jakieś 2 metry za nią, minimalnie po jej prawej stronie. Mógł teraz bez problemów obserwować zgrabne i lekkie ruchy jej tyłka. Malutki szyderczy uśmieszek wysunął się na jego twarz; powieki lekko opadły przykrywając teraz prawie połowę oczu.

Hipnotyzujące... - Skomentował w myślach te płynne ruchy z boku na bok...

Z boku na bok...

Z lewej na prawą...

Z boku na bok...

Z lewej na prawą...

 

Przerwało mu coś. Mocny zapach, zapach kawy. Podniósł wzrok i rozejrzał się po miejscu w którym się teraz znajdowali. Przy tych wahadłowych ruchach kompletnie stracił poczucie czasu i nie zarejestrował ile już przeszli.

 

Szeroki korytarz, zdecydowanie szerszy od tych które dotąd widział. Po prawej ścianki działowe. Pewnie strefa dla personelu. Po lewej okna. Okna? OKNA! Szyderczy uśmieszek przyjęty podczas obserwacji poszerzył się, a z oczu zniknęły iskierki. Jeszcze nie trafili na okna, czy jakikolwiek inny kontakt ze światem podczas patrolowania niekończących się korytarzy. Kawowy zauważył teraz, że mimo ich braku i niezależnie od zatłoczenia korytarza, cały czas towarzyszył im całkiem przyjemny mikroklimat. Chłodne, lekkie powietrze.

 

W korytarzu był tłum, ale złożony nie z bywalców, a pracowników. Przemieszczali się oni dziwnie gładko; nie manewrowali pomiędzy sobą. Szli praktycznie po prostej linii i przy wielkim zdumieniu młodego nikt nikomu nie wadził. Jakby korytarz tworzył jeden wielki organizm w ktory właśnie wpadła jego drużyna. Niestety raczej w roli zamaskowanych bakterii, niż by współdziałać.

 

Dolton podobnie jak Gray obrócił się do dochodzących właśnie ogierów. Obdarzył szefa pytającym spojrzeniem. Ten zaś minął ich udając się w stronę ściany z oknami. Kawowemu bardzo odpowiadało, że zmierza właśnie w ich stronę. Ruszył za białym ogierem.

 

Gdy dotarli do okien i dane mu było w końcu spojrzeć na krajobraz za nimi, nadal utrzymywany przez niego uśmiech prysnął jak bańka mydlana. Spodziewał się słońca, krótko ostrzyżonego trawnika i szczerych uśmiechów bijących z oblicz kucyków opuszczających już ten budynek. Właśnie to chciałby ujrzeć wyglądając przez szpitalne okno. Taki widok na pewno podnosiłby na duchu wszystkich bywalców tych murów i teraz też jego.

 

Zawiódł się jednak niesamowicie.

Padało. Stały deszcz zraszał szarobure pola. Było rowniez kilka drzew po ktorych poznał, że najpewniej są na drugim, góra na trzecim piętrze. Te szarości były dla niego wręcz bolesne w porównaniu do tych, które bacznie obserwował przez ostatnie kilka minut.

 

Biały usiadł na jednym z licznych krzeseł ktorymi usiana była przestrzeń korytarza. Gray i Wood usiedli po jego prawej i lewej. Dolton wziął krzesło spod okna przez ktore przed chwilą patrzył. Nie było najlzejsze, ale czego to on już w pysku nie utrzymywał. Spiał mięśnie karku i szyi taszcząc krzesło do czekającej na niego grupki. Ustawił je mniej więcej przed kapitanem i usiadł tak wygodnie jak tylko pozwalało mu twarde i już trochę zuzyte siedzisko. Nareszcie miał chwilę by się odpreżyć. Pozwolił sobie na to, bo mógł teraz otwarcie uczestniczyć w rozmowie, zamiast dosłuchiwać się ukrytego sensu w podsłuchiwanych wcześniej konwersacjach.

 

Gdy kawowy usiadł już spokojnie, biały skupił na nim uwagę całej grupy.

-Starszy Sierżant Sky Shield, dowódca drużyny Lucida, Alfa – powiedział oficjalnym tonem jednocześnie przekopując młodemu duszę swoim jednookim spojrzeniem. Ogier wystawił również kopyto, ale ten gest wykonał w całkowicie nie oficjalny sposób. Sky Shield tak? Czyli w kontaktach mamy jakiś progres? Faktycznie, nie mylił się z tym kapitanem. Nie mylił się również w jeszcze jednej sprawie. Owy napakowany, przewodzący im ogier faktycznie okazał się Alfą. Wiedziałem! Kawowy nie zrozumiał jednak do końca jego zachowania. Na co był Ci ten ton Sky.

Mimowolnie rozluźnił się bardziej. Taka prosta sprawa, jak poznanie imienia tego ogiera, od razu trochę podniosła mu samopoczucie. Jednak teraz wypadało coś odpowiedzieć.

 

-Dolton Routt – szybko zapełnił praktycznie nie powstałą jeszcze lukę w rozmowie jednocześnie delikatnie i z pewną niepewnością wbijając mu wyciągnięte kopyto. Otrzymał to, czego się spodziewał. Wieloletnie posługiwanie się bronią sprawiło, że skóra kuca była miękka, ale przy tym już dośćwyrobiona pod uchwyt rękojęści, czy trzonka. Nie był pewien jaką bronią posługuje się Sky.

 

Spojrzał na lewo. Faktycznie, Wood o dziwo pozwolił klaczy przedstawić się jako pierwszej.

Wyciągnęła do niego swoje kopytko z uśmiechem. On rownierz zmienił swój wyraz twarzy.

 

-GrayPencil - Przedstawiła się. Ogier bez oporów przybił jej piątkę. Było to przyjemne doświadczenie. Jej kopyta-jego zdaniem-nigdy nie widziały ciężkiej pracy. Stuknięcie było więc miękkie i miało coś co mugłby nazwać gracją. Sam zadbał równierz o delikatność ze swojej strony.

 

Teraz cień uśmiechu znikł z jego twarzy. Obrócił się w stronę jednorożca. Powstrzymał się przed wystawieniem do niego kopyta. I miał rację. Ogier nie wystawił własnego. Gdyby Dolton jednak wykazał odrobinę uprzejmości i wystawił swoje, najpewniej brązowy kuc nic by nie zrobil.

 

-Wood Iron – Powiedział krutko, jakby niemile wyrwany z przemyśleń. Takiej reakcji się właśnie po nim spodziewał. Pasowała do niego. Zdaniem Toffika żelaznogrzywy chciał jak najszybciej odbębnić swoją część w tej rozmowie, by muc powrócić do przeszukiwania pamięci lub knucia czegoś. Miał ewidentnie gdzieś, jakie zrobi wrażenie na nowym koledze. A może zwyczajnie domyślił się, że spełnia jedynie formalność, bo młodzik doszedł już do tego, jak ma na imię. Albo może gra dalej, udając jedynie, jak mało go interesuje imię współpracownika. Tego Dolton nie wiedział.

 

-Pokaż tą nieszczęsną rozpiskę. - Sky przerwał milczenie.

Jednorożec podał mu kartki.

 

Ogier zabrał się za przeglądanie rubryczek. Kawowy nie widział nic z tej perspektywy, a nawet gdyby Biały opuścił kartki i on mógłby już widzieć co na nich jest, to zdecydowanie nie miał ochoty by zbędnie męczyć się z czytaniem do góry nogami.

 

Podniósł się z tej poniekąd wygodnej pozycji, którą przyjął na krześle. Mimo najszczerszych chęci siedzenie na tej plastikowej desce nie należało jego zdaniem do przyjemnych. Mógł stanąć w lekkim, „bezpiecznym” dla poglądów odstępie obok wrednego, bądź grającego takiego brązowego ogiera lub NIECHCĄCY stracić równowagę i przytulić się do tej szarej niuni i zachwycać się zapachem perfum. Miał wrażenie, że mimo wieku jednak już z jakichś korzysta.

Wybrał rzecz jasna tę drugą wersję.

 

Stanął obok Pencil. Wpił wzrok w kartkę, ale spróbował obserwować całą przestrzeń. Klacz spojrzała na niego przez sekundę, czy dwie. Dla niego był to impuls do działania. Powstał na tylnych nogach, pochylając się bardziej nad nią, niż w stronę samej kartki i oparł lewe kopyto głęboko na oparciu jej krzesła. Podobało mu się to, jak genialny ma pretekst do tej pozycji. Jednak niczego od niej nie poczuł. Uznał, że inne zapachy zabija kawa.

Klacz nie zareagowala w zaden sposob.

 

Sky'owi zdecydowanie nie spodobało się to co właśnie przeglądał. Toffik spojrzał nareszcie na karty w dogodny do ich interpretacji sposób.

 

Dzielone pokojami. Pokoje? Salami operacyjnymi byłoby lepiej nie? Imiona? Nazwiska? „A komu to potrzebne?” Za to są nazwy owoców... O bracie! Rozumiem, że obżarstwo szkodzi i akurat szpital to takie miejsce, w którym zdecydowanie powinno się jeść lekkie posiłki ale... NO BEZ PRZESADY! Jedna sałata? Dwie czereśnie? Takie mierne ilości na pokój?! A może...

-A może te owoce mają jakieś specjalne właściwości w stosunku do urazów? Te pokoje mogą zajmować pacjenci o tych samych przypadłościach, a te porcje to nie cały jadłospis, tylko specjalna wkładka, która ma być w posiłku dla pacjenta o danej chorobie? I dlatego są takie małe ilości i dzielenie na pokoje, a nie sale, co? - Powiedział cicho to, co wpadło mu właśnie do głowy, ale bardziej do siebie, niż do innych w drużynie. Nie dostał więc żadnej odpowiedzi.

 

Uświadomił sobie, że jeśli ma racje to najpewniej mają przerąbane. Taki układ nie daje im bowiem żadnej odpowiedzi. Nie wiedzą przecież jaką przypadłość ma powierniczka harmonii. Bo to jej szukamy, prawda? A jeśli coś się stało z jej przyjaciółką, bądź ona właśnie opuszcza szpital? Nie. Jego pomysł z pewnością nic nie wniesie, a jak ma racje, to bardzo źle dla nich.

 

-Z resztą... Nie, nie ważne. - Powiedział zrezygnowanym tonem zasmucając się minimalnie.

 

Usiadł na krześle obok Gray, uprzednio wysuwając je trochę do przodu. Spojrzał na Sky'a. Co ty znowu odwalasz? Ogier gapił się uparcie na coś przed sobą. Mlody obrócił głowę, ale nie zauwarzył nic niezwykłego. Fakt, tłum trochę zelrzał, ale czy takie coś mogło aż do tego stopnia przykuć uwagę ogiera? Nie, raczej nie. Dolton powrócił wzrokiem na Sky'a. Nadal gapił się w tamten punkt.

 

-Drużyno – Zaczął, nie zmieniając punktu zaczepienia swojego spojrzenia; mówił teraz spokojnym głosem. Nieco wolniej niż normalnie. - chcę coś sprawdzić. Nie reagujcie. - Dokończył tym samym tonem.

 

Kawowy niejasno przeczuwał, że coś jest nie tak. Co on niby zamierza sprawdzać, skoro dodatkowo uprzedza o tym reagowaniu? Na co się tak lampi? Czemu mówi w ten sposób?

Zaraz miał zobaczyć efekty jego działań i poznać odpowiedzi. Głos głęboko w jego głowie wyszeptał tylko: Uważaj, to będzie niezłe!

 

Sky wziął papiery w drugie kopyto, a prawym zdjął swój czepek. Teraz kawowy mógł podziwiać jego opaskę na oku w pełnej okazałości. Spojrzał na przechodniów z lekką niepewnością. Ktokolwiek patrzy? Nie. Nic. Nikt nie zwrocił uwagi na opaskę. Obrócił się teraz z powrotem. Ogier nadal wpatrywał się w jakiś punkt. Co, tyle?

 

Sprawdził językiem swoje zęby. Wyglądało na to, że coś go uwiera. Podniósł kopyto do ust. No i to niby na to miałem uwa...

 

Metaliczny zgrzyt. Doltonowi zmalały źrenice. W jednej sekundzie skora zeszła z kopyta ogiera. Rozłozyło się ono w pięć niezaleznych od siebie szponów. Matowy metaliczny materiał zajaśniał trochę w blasku szpitalnych lamp. Kawowy w żaden sposób nie przewidując czegoś takiego spiął się w mgnieniu oka i odepchnął na krześle jakieś dwa metry do tyłu.

 

Korytarz przemierzała pewna starsza klacz. Od dawna pracowała w tym szpitalu na pewnej dla niej posadzie woźnej. Nie zarabiała zbyt wiele, jednak wystarczająco, by się utrzymać w połączeniu z pracą męża. Poza tym lubiła gdy jest czysto i schludnie, więc cieszył ją widok po skończonej robocie. Niosła swój ulubiony dębowy mop oraz wiadro ze świezo wlanymi mydlinami. Jeszcze tylko parę godzin i znów zobaczy się z mężulkiem. Przystanęła na moment by odsapnąć i przywołać w pamięci jego uśmiechnięte oblicze, gdy ktoś zniszczył urok chwili.

 

Jakiś gburowaty młody lekarz odsuwając się nieuwaznie na krześle przewrócił dopiero co postawione wiadro wylewając całą zawartość na podłogę i przy okazji ochlapując ją oraz siebie samego. Woźna cofnęła się trochę dając miejsce na jego niekontrolowany upadek, spotęgowany jeszcze kontaktem z wiadrem. Na jej oblicze zaraz wpłynął wyraz wściekłości.

 

-O nie! - Zakrzyknęła głośno. - Patrz co żeś narobił, mule jeden!

 

Z perspektywy Doltona sprawa wyglądała jednak o wiele gorzej. Nie zdązył nawet wydać żadnego dźwięku obrazującego przerażenie gdy poczuł wyraźny opór za oparciem. Prawie już jechał na dwóch tylnych nogach siedziska, więc to zderzenie kompletnie wytrąciło go z równowagi. Opór który napotkał puścił jednak i kuc z całym krzesłem runął do tyłu. Zamknął oczy; poczuł, że leży na czymś mokrym i raczej nie na wodzie. Podłoga była śliska i się pienila.

 

-O nie! Patrz co żeś narobił! - Usłyszał gdzieś z góry. Szorstki kobiecy głos teraz w swej twardości spotęgowany jeszcze agresywnym tonem.

Otworzył oczy. Zobaczył nad sobą tęgą, starą klacz stojącą na tylnych nogach podpierając się mopem. Jej twarz wykrzywiła złość. Teraz kawowemu wydała się ona najstraszniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek widział. Zerwał się szybko, ale zaraz z powrotem runął na ziemię. Nie mógł utrzymać się na zalanej mydlinami podłodze.

-Ośle jeden; ja mam to teraz myć!? - Wydarła się na niego zwracając uwagę połowy korytarza. -Nie doczekanie twoje, mule bezmózgi!

 

Ogiera zatkało. Łapiąc balans, woźna obróciła mopem nad głową z lekkością i płynnością godną doświadczonego wojownika. Szpital rozdarł potężny trzask, gdy drewniany kij uderzył w bok młodego. Trafiony jęknął tylko cicho i wykrzywił się w drugą stronę. Spróbował wstać, zmuszając się przy tym na niewyobrażalny wysiłek jednak zaraz padł od następnego, równie potężnego ciosu. Tym razem napastniczka posłużyła się wiadrem. Nie próbował wstać; obrócił się jedynie na brzuch, by łatwiej mu było przyjmować ciosy.

Kolejne potężne uderzenie, które tylko cudem nie przerwało mu rdzenia kręgowego.

 

Woźna spojrzała na niego. Żałosna mina która wykrzywiła jego twarz dawała do zrozumienia, że już swoje zrobiła i należy kończyć. Puściła swój mop, uniosła ogiera do pozycji siedzącej i zarzuciła mu wiadro na głowę.

 

Nie miał już sił, miał za to dobitnie dość. Nigdy nie należy nie doceniać przeciwnika.

Jakaś olbrzymia siła obróciła go na plecy i uniosła, aż usiadł na czterech literach. Rozmyty obraz który zyskał po ataku ukazał teraz staruszkę, ale zaraz wszystko zniknęło z lekkim ciosem w glowe. Nie był w prawdzie w całkowitej ciemności; od dołu w okolicach szyi zobaczył obwódkę światła. Nie wiedział co się dzieje, ale spodziewał się najgorszego.

 

I słusznie.

 

Potężne uderzenie które teraz poczuł na swojej głowie prawie go powaliło. Obraz zlał się w jedną plamę, niezrównany ból przeszył jego głowę pozostawiając po sobie ogromny, lecz malejący z czasem wstrząs.

 

I znowu powróciło światło. Powróciło po szarpnięciu które prawie znów go położyło.

 

-Może to cię nauczy co to uwaga, niedorobiony jeden! - Ten krzyk był niczym w porównaniu do poprzednich. Obraz powolutku zaczynał się wyostrzać. Kawowy rozejrzał się. Woźna teraz zbierała swój mop i wiadro z podłogi. Jakaś klacz, na oko starsza od niego o mniej niż dziesięć lat, klęczała obok i zbierała z ziemi jakieś papierzyska z wyrazem niepokoju. Ona była jedną z niewielu nie patrzących właśnie na niego. Wyręczali ją prawie wszyscy którzy byli dookoła.

Zaczerwienił się i ostatnim wysiłkiem podniósł z podłogi. Mydliny które teraz już się trochę rozmyły i straciły właściwości poślizgowe pozwoliły mu w miarę bezpiecznie wstać. Poczuł, że zasadniczo cały jego kitel jest mokry i zbielał trochę od mydlin w niektórych miejscach. Super.

 

Dopiero teraz doszło do niego co dokładnie zrobił i jak bardzo zwrócił na siebie uwagę. Nie patrzyli się na niego jedynie najblizsi przechodnie, ale cały korytarz. Wolałby jeszcze oberwać od tej baby kilka razy, jeśli miałoby to sprawić, że przestaną go obserwować.

 

Teraz jednak część oczu zwróciła się za niego. Obrócił się z nadzieją, że powiedzie w to miejsce jeszcze niektóre spojrzenia. Sam też był dość ciekawy co odciągnęło od niego uwagę tłumu.

 

Ujrzał Sky'a dłubiącego sobie w zębach swoja łapą. Tą samą od ktorej się wszystko zaczęło. Teraz jednak nie zrobiła już na młodym takiego wrażenia. Zastanawiał się tylko co też chciał osiągnąć dowódca i skąd on w ogole ma taki sprzęt. Wydało mu się to... cool.

Tak, w ten sposób mógłby określić co myśli o takiej kończynie. Jednocześnie jednak wizja czegoś takiego zamiast zwykłego, zdrowego kopyta przerażała go.

 

-A mam może paradować przy pacjentach z paszczą jak wystawa w warzywniaku? - Bialy skomentował teraz pełne obrzydzenia spojrzenia innych lekarzy, pokazując przy tym wyraźnie jeden z wbudowanych pazurów. Faktycznie znajdował się na nim fragment jakiegoś zielska.

 

Obserwatorzy ku uldze młodego powoli powracali do swoich zajęć puszczając w niepamięć lub roznosząc plotki o wydarzeniu w dyzurce. Kuc znów podsunął krzesło blizej białego, ale nie tak blisko jak ostatnio i z zaciekawieniem oraz pozostałością nieufności przyglądał się jego nodze. Przypominała mu gryfi szpon odlany z jakiegoś metalu, czy czegoś w tym stylu.

 

Sky pochylił się nad rozpiską przeczesując łapą krotką grzywę. Toffik postanowił raz jeszcze usiąść na siedzeniu przed nim. Zamyślone oblicze szefa rozjaśnił lekki poblask pomysłu. Przeszukał łapą kieszenie. W prawej na piersi znalazł coś co go lekko zdziwiło. Wyjął to coś łapą. Kawowy mógł teraz podziwiać pełną precyzję owej stalowej protezy.

 

-Drużyno – Pokazał jemu i reszcie niedużą plakietkę z jego podobizną i podpisem: „Sky Shield - doktor habilitowany neurochirurgii” Co to znaczy habilitowany? - sprawdźcie czy nie macie podobnych. Prawa kieszeń na piersi.

 

Dobra. Dolton przeszukał kopytem zawartość swojej kieszeni. Była w niej plakietka z jego zdjęciem i odpowiednim druczkiem. Przyjrzał się dokładnie. „Dolton Rout – doktor chirurgii” głosił napis pod półprofilem. Spojrzał jeszcze na plakietkę Gray i Wooda. Ona jest doktorem habilitowanym chirurgii klatki piersiowej, a on doktorem kardiochirurgii. Co do jasnej ciasnej znaczy ten „habilitowany”?! Nie musiał się tym tak do końca martwić. Przynajmniej sam nie posiadał takiego stopnia. To pewnie mondrastyczne określenie na stopień zaawansowania. On był tylko zwyczajnym chirurgiem. Nie zachmurzył się tym jednak w ogóle. Zdecydowanie zbyt błahy szczegoł. Cóż życie. Pomyślał na moment o postaci ktorą odgrywa. Ciekawe jaki ma charakter...

 

- Gray, potrzebujemy małego przedstawienia aby uśpić czujność podświadomości i pójść w ustronne miejsce. Drasnę cię teraz nad kopytkiem. Będzie odrobina krwi, ale zaufaj mi, wiem co robię. - Chwila, co? Czego ty wymagasz! Wiedział od razu, że przy odporności klaczki na takie rzeczy najpewniej nie będzie różowo.

- Krew? - Szepnęła drżącym głosem. Tak jak myślałem. Ileż to razy już ranił się spadając z murów, rozwalając sobie kopyta o twarde kanty skał, czy robiąc masę innych równie głupich rzeczy. Rzeczy, które często były konieczne.

 

Sky spojrzał na jednorożca i młodego po czym wydał dość jasną komendę.

-Do męskiej ubikacji, już! - Rzócił i obrócił się do Gray.

Dol nie zamierzał kwestionować jego rozkazu. Z miłą chęcią zejdzie już z oczu tym wszystkim krzywo patrzącym nań lekarzom. Rozejrzał się i dostrzegłszy drzwi od toalety ruszył w ich stronę.

Minęła już dłuższa chwila odkąd woźna skończyła go grzmocić. Wyćwiczony organizm sam narzucił mu jego standardowy, lekki, sprężysty krok.

 

-Och, Grey! - Usłyszał jeszcze komentarz za sobą. - Jaką trzeba być niezdarą aby TAK zaciąć się papierem? - A więc zrzucasz winę na papier? Poważnie? Nie masz już lepszych pomysłów szefie? - Ty to masz talent! - Kawowy zwrócił uwagę, że coraz więcej kucyków zatrzymuję się i gapi w stronę tej dwójki. Znowu sie zaczyna... Miałem rację z tym shit magnesem. On jest po prostu świetny w tej roli. Głęboko w duchu cieszył się jednak, że już nikt na niego nie patrzy. - Nie ma opcji, trzeba to przemyć i opatrzyć! Chodźmy do łazienki.

 

Doszedł do drzwi jako pierwszy i otworzył je szeroko solidnym pchnięciem. Wood troszeczkę przyśpieszył i zmieścił się tuż za nim. Stanęli teraz obaj przyglądając się pokojowi.

Młody mógł teraz odsapnąć. Wypuścił całe powietrze z płuc, po czym nabrał nowe łapczywym haustem. Zaraz jednak skupił się i prześlizgnął wzrokiem po wyposażeniu.

 

Kibel jak kibel. Trzy kabiny, a po drugiej umywalki. W rogu wisi jakaś paczka. Nie jakaś, apteczka. Standard.

 

Wyszedł na środek pomieszczenia, ale faktycznie niczego więcej nie było. No, może jeszcze średniej wielkości wiadro stało pod jedną z umywalek.

Mógł teraz tylko czekać, aż w drzwiach pojawią się Sky i Gray. Nie trwało to zbyt długo.

 

Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem ukazując wyraźnie zdenerwowanego Sky'a. Szybko wskoczył on do pomieszczenia wciągając za sobą piszczącą szaraczkę. Puścił ją jednak szybko i chwytając drzwi trzasnął nimi za sobą, po czym przyblokował je butlą. Tą, którą dotachał aż tutaj.

 

Biały szybkim ruchem wyjął jakiś prześwitujący przez jego kieszeń punkcik. Pomieszczenie wypełniło się białym światłem. No tak, Lucida! Ogier puścił teraz gwiazdę, ale nie oznaczało to jej upadku. Uniosła się trochę i odsunęła od niego. Usłyszeli teraz dość wyraźny przekaz. Słowa zdawały się wydobywać z gwiazdy tak, jak z małego głośniczka. Po incydencie z łapą coś takiego nie zrobiło na Doltonie prawie żadnego wrażenia. Przymrużył jedynie oczy do których pod wpływem jasnego światła powoli zaczęły napływać łzy.

 

Lucida, jeśli mnie słyszycie, dajcie znać. Tu Sykstus, dowódca Cerastes. Jesteśmy w podziemiach, brak kontaktu wzrokowego z celem. Jeśli znaleźliście śniącą, podajcie koordynaty. Kryształy odbierałeś ode mnie, więc może ten przekaz też odbierzesz, sierżancie Sky.

 

Gwiazda przygasła po zakończeniu przesyłania do nich informacji. Młody mógł pomyśleć nad tym, co właśnie usłyszał.

 

Czyli mamy z innymi jakąś łączność. Ten Sykstus ma gwiazdę, tak samo jak Sky. Ciekawe jak doszedł do tego, że można jej użyć jak krótkofalówki. Zaraz, zaraz! „Kryształy odbierałeś ode mnie”? On zna naszego szefa! A jeśli jest do niego podobny, to w Cerastes też pewnie nie mają za lekko. Uśmiechnął się drwiąco, zaraz jednak powrócił do pokerowej miny trzymanej podczas większości drogi. Oni też chyba nie posunęli się ani trochę do przodu, skoro proszą nas o koordynaty. A są po drugiej stronie szpitala. No, mniej więcej. Zwizualizował sobie potencjalny wygląd szpitala. Skupił się teraz jedynie na poziomach. W podziemiach? Czyli dzielą nas minimum dwa piętra. Pierwsze i parter. Oczywiście jeśli faktycznie jesteśmy na drugim, a nie na trzecim, a piwnice mają tylko jeden poziom...

 

-Przepraszam was, ale nie chciałem nadwyrężać cierpliwości subuwagi – Usłyszał głos Sky'a. - Zaraz was opatrzę. - Dokończył. Nas? A NAM coś się stało? Popatrzył na Wood'a. Stoi twardo, nic mu nie jest. I mi tez nie.

 

Gdy on się zastanawiał pegaz dotarł już do paczki przy ostatniej umywalce którą teraz przeszukiwał. W pewnym momencie zawiesił wzrok na czymś co trzymał w łapie.

 

-Delikatniej się nie dało szefuńciu? - Zapytała Gray bojowym tonem. Dolton w porę powstrzymał opadającą szczękę. A od kie... - Gray jest bardzo delikatna! Mogłeś jej coś połamać. Już starczy, że omal nie zemdlała! - Teraz nie powstrzymał nisko opadającej kopary. Co do cholery?! Stał tempo, nie rozumiejąc. Nie! Na pewno się przesłyszałem! Szkodzi mi szpitalne powietrze, czy coś... prawda? W międzyczasie ogier skończył już z apteczką. Omiótł pomieszczenia spojrzeniem, ustawił swoje znaleziska na umywalce i wyjął z kieszeni nieszczęsne papierzyska. Odwrócił się do chłopaków i rzucił im je karząc dalej przeglądać. A może jednak w tej Cerastes mają łatwiej?

 

-Nie miałem lepszego pomysłu – Kawowy nie miał zamiaru znów męczyć się z tą nieszczęsną makulaturą. Przysłuchiwał się za to uważnie co pegaz ma podopiecznej do powiedzenia. - a gdybym tego nie zrobił, to przekaz od Cerastes dopadłby nas na środku korytarza – Czyli wszedłeś tu w samą porę? Mogli nas przyłapać? Czyli... nie kontrolujesz tego kiedy przekaz może przyjść. Porównanie do walki-talki okazywało się coraz trafniejsze. Kuc zwrócił uwagę, że kolana coraz bardziej trzęsą się pod klaczą. - I tak straciliśmy już za dużo czasu na włóczenie się tymi korytarzami – Co prawda, to fakt. Komentował w myślach każde słowo. Do niczego sensownego nie doszliśmy, za to zgubiliśmy członka ekipy. - To może zaszczypać – Powiedział Sky. Był bardzo niewyraźny.

 

Klacz zapiszczała z boleścią i zaczęła wymachiwać kopytkiem w powietrzu. Mięśnie kawowego spięły się na ten dźwięk tak mocno, jak tylko pozwolił na to podświadomy hamulec.

Popłakała się.

I teraz mózg młodego ogiera doznał smażenia. Usłyszał bowiem nie jakiś komentarz przez łzy, a twarde, męskie przekleństwo.

-W zad kopana jego matki cerbera mać! Co ci cholera odbiło! Chcesz ją zabić!?

Kogo? Co? Kto? Gdzie? Toffik popatrzył jedynie głupio. N.I.E.R.O.Z.U.M.I.E.M.

 

Klacz skończyła się wyrywać. Młody zauważył, że kolana zmiękły jej kompletnie. Zaś szef miał zajętą łapę. Czas działać.

Szybkimi susami pokonał dzielącą ich odległość wyhamowując ostatni metr na tylnych nogach. Nim złapał balans chwycil jednak Gray. W prawdzie wolałby przytrzymać ją w całości wkładając jedno kopyto pod zgiete kolana, a drugim przytrzymując w okolicach barków, ale nie miał czasu na takie operacje. Podtrzymał ją pod pachami zostawiając tylne nogi całkiem luźne.

 

-Pociąg Gray Pencil odjeżdża ze stacji przytomność. Ciu, ciu! - Usłyszeli jeszcze bełkot na do widzenia i klacz opuściła męską łazienkę. Sky pomógł w bezpiecznym kładzeniu małej na ziemi. Miała teraz gdzieś, że leży na zimnych kafelkach.

 

Ogier szepnął coś do siebie. Coś, co umknęło jednak czujnej parze uszu.

-... - Dolton już prawie zaczął, ale kolega wyprzedził jego uwagę.

-Ani słowa! – Warknął twardo. Nie usłyszał więc pochwały, że mimo wszystko zrobił to, co powinien.

Wyciągnął teraz igłę i nić chirurgiczną. No nie mów, że chcesz ją połatać?! Młodszy spojrzał na rozcięcie. Jego zdaniem nie wymagało szycia. Nigdy nie widział takiego zabiegu, bo i nigdy go nie potrzebował; rany zostawiał same sobie. Igła to ciało obce. Lepiej jest bez niej. Wiedział jednak, że dowódca wie co robi.

 

W tym czasie pegaz nawlókł już nić i zaczął robotę. Stalowy szpikulec przebił skórę i pociągnął za sobą nić. YYYYYYY! Nie wyglądało to przyjemnie.

Młody mógł oglądać całe morza krwi. Farba nigdy nie robiła na nim wrażenia, ale rzeczy takie jak ścięgna, czy szpik kostny sprawiały, że był bliski wymiotów. Widok pękającej pod naciskiem metalu skóry od razu przypomniał młodemu o giętkich połączeniach ciała.

 

Zrobiło mu się gorzej, ale otrząsnął się z tego. Ograniczył się jedynie do zamknięcia oczu i zaciśnięcia zębów. Oczywiście obrócił również głowę od nie miłego obrazu.

 

-Czym się zajmujesz, Młody? W prawdziwym życiu? - Kapitan zadał mu pytanie. Przez głowę szybko przeleciała roztrzęsiona myśl, jak by tu określić profesję której chce się podjąć.

 

-Jestem listonoszem na poczcie – Powiedział starając się o zwykły ton. Taka odpowiedź zasadniczo nie zmuszała go do kłamstwa, a przy tym nie mówiła wszystkiego. - Jak nabiorę nieco wprawy chcę zostać kurierem do zadań specjalnych. - Dopełnił, by ogier nie wziął go za zwykłego aprzydatnego w tej misji dzieciaka. Jednak uderzyło go, czy może nie powiedział za wiele.

 

- Jestem naprawdę szybki, ale jeszcze nie chcą mi dać nic ważniejszego do kopytek. – Nieświadomie dodał do słów trochę dezaprobaty. To powiedział tylko po to, by podnieść swoją przydatność w oczach starszego, ale nie był pewien, czy potraktuje poważnie jego umiejętności.

W czeluściach umysłu był pewien, że jeśli Sky nie będzie mógł skorzystać ze skrzydeł stanie się przy nim wolny jak żółw, ale tego nie chciał mówić kapitanowi. Tak, gdyby nie miał skrzydeł. Zachmurzył się trochę.

 

- A ty, szefie? Czym zajmujesz się tak... na co dzień? - Spytał zachowując niepewny ton. Jednocześnie skutecznie zszedł z tematu tego, co sam robi.

- Jestem sierżantem "Szarych Orłów", najtwardszej eskadry na usługach Księżniczek, Młody – Chciał ewidentnie wywrzeć na nim wrażenie. Nie wyszło mu. Zbyt wiele powiedziałeś gdy się przedstawiałeś. Młody ogier nigdy nie ufał innym kucom do końca, gdy słyszał takie rzeczy. Wywrócił teraz oczami. Kontem oka spostrzegł, że Sky spojrzał na niego. „Z jego perspektywy najpewniej wyglądało to na odwracanie wzroku”-zdążył jeszcze pomyśleć nim szef dopełnił swą wypowiedź. - Niektórzy mówią mi Sokole Oko – Uśmiechnął się i powrócił okiem do rany. - ale ty mów mi po prostu Sky. - Dzięki za pozwolenie! Nawet jakbyś mi zabronił, to i tak bym mówił po imieniu, wiesz? Uśmiechnął się lekko. „Sokole oko”?

 

 

 

Wszystko fajnie, ale byłbym wręcz zaszczycony gdybym dostał odpis na aktualny post MG
~Ever

Edytowano przez EverTree
Link do komentarza

Przyjrzałem się Gray z bliska Gray gdy ta podeszłą do mnie i nacisnęła moją opaskę. Przy okazji - kolejny raz nieodłączna okazała się przysłona, jaką kazałem zamontować na moim sztucznym oku. Klaczka była niepoczytalna, i choć nie mogłem jeszcze znaleźć przyczyny, dla której tak się zachowywała, byłem niemal pewien że można ją jeszcze z tego stanu wybudzić. Musiałem tylko zadziałać właściwym impulsem… I to szybko, bo jej krzyki zaraz mogą ściągnąć nam na głowę jakieś okropieństwo.

 

Czasami chciałbym nie mieć racji...

 

Ale po kolei - gdy tylko Gray przestałą się na mnie skupiać - co niestety wiązało się z salwą wrzasków, które nawet mnie przyprawiły o lekkie ciarki - chwyciłem wiadro w łapę i pospieszyłem do umywalki, aby ponownie je napełnić. Gdy woda leciała już wartkim strumieniem obróciłem się i zauważyłem… OCZKO?!? Nawet nie zwróciłem uwagi na moment, gdy się tutaj pojawiła. Spojrzałem na drzwi. Butla ciągle je blokowała… A więc pewnie to ona próbowała się tu wcześniej dostać, a teraz się przeteleportowała…

 

Muszę przyznać, że mi zaimponowała. Mało który jednorożec ma wystarczająco odwagi i umiejętności aby teleportować się do pomieszczeń, w których nigdy nie byli. Swoją drogą, ciekawe co robiła podczas swojej nieobecności. Jak nas znalazła? Czy czegoś się dowiedziała?

 

Mimo wszystkich tych pytań, poczułem… Ulgę, że jest już z powrotem. Samego mnie to zaskoczyło, ale… Tak, ewidentnie cieszyłem się że znowu widzę tą arogancką, irytującą i niepokorną klacz cała i zdrową. Jak to życie czasem dziwnie się toczy!

 

Gdy miałem już prawie całe wiadro zakręciłem wodę i podszedłem bliżej Gray. Zanim jednak się zamachnąłem, jej krzyk się urwał, a ona sama podniosła się, rozglądając po wszystkich. Zamarłem, niepewny czy atak już minął. Ale chyba nie... Ten uśmiech był zbyt nienaturalny jak na kucyka dopiero wybudzonego z transu. Dalej była pod wpływem.

 

Dalej z tym uśmiechem podeszła zaciekawiona do Oczka, która najwyraźniej straciła sporo ze swojej pewności siebie widząc atak małej, bo stała tylko i czekała co zrobi.

 

- Och, coś ci się tu przykleiło! - powiedziała Gray patrząc an tył Oczka i... Zaczęła próbę starcia jej znaczka swoim obślinionym kopytkiem.

Oczku grzywa prawie stanęła dęba z zaskoczenia, gniewu… I może nawet strachu?

 

- Kopyta przy sobie , smarkulo! - wrzasnęła, natychmiast odsuwając swój znaczek spoza jej zasięgu. Odtrąciła też nóżkę Gray, trafiając ją w bandaż.

Mała pisnęła z bólu i przytuliła do siebie zranioną kończynę, ale zaraz spojrzała na Oczko niemalże z furią w oczach. Wydała z siebie jakiś bezsensowny okrzyk bojowy i…

Gdybym nie wiedział że mała jest opętana, nie uwierzyłbym własnemu oku. Mała rzuciła się na starszą klacz, chwytając ją za szyję i próbując wyrwać jej grzywę zębami.

 

Dobra, chyba dość już zwlekania z interwencją.

 

CHLUST!

 

- Obie się ogarnijcie! - rozkazałem.

Muszę przyznać, że widok tej dwójki tak totalnie zaskoczonej - i mokrej - sprawił mi nieco satysfakcji. Przynajmniej Gray przestała się wierzgać i zwyczajnie zsunęła się ze starszej klaczy gdy ta wygięła grzbiet.

Niestety, okazało się to tylko chwilowe. Gray znów zaczęła bełkotać i przekręcać się pod dziwnymi kątami na mokrych kafelkach, wodząc po nas niezbyt przytomnym wzrokiem. Skoro jej nie minęło, będę musiał znaleźć inny sposób…

 

Rozejrzałem się szybko po łazience. Podłoga z płytek była w dwóch trzecich zalana. Na jej fragmencie najdalej od drzwi leżało zaś coś białego, jak kartka. Może to ten nieskończony rysunek Gray? Zdawało mi się że widzę jak coś wyleciało jej z kieszeni gdy szamotała się z Oczko…

A skoro o niej mowa, to właśnie rozcierała szyję, powili podnosząc się z podłogi. Dolton podchodził do wciąż nieobecnej Oczko, a Wood patrzył gdzieś za mnie z coraz szerzej otwartymi oczami.

 

Zanim zdążyłem zobaczyć czy usłyszeć cokolwiek więcej, poczułem potężny zawrót głowy. Zupełnie jak wtedy, gdy Dark Matter złapał mnie i towarzyszy z Szarych Orłów w pułapkę antygrawitacyjną… Plus nagłe nudności.

Zwykle dzięki protezie tkwiłem na ziemi stabilnie niczym posąg. Teraz jednak stałem na zadnich nogach, w przednich wciąż trzymając puste wiadro. Spowodowało to że zatoczyłem się potężnie, ledwo nadążając przebierać kopytami za chcącym przewrócić się ciałem. A co było najgorsze, leciałem prosto na Oczko, która zdawał się odczuwać podobne dolegliwości.

 

Szkapia mać! Zaraz ją zmiażdżę! Chyba że…

 

Wpadłem na klacz najdelikatniej jak mogłem nie mogąc złapać równowagi. Jako że tuż przed tym wyciągnęła przed siebie kopytka aby mnie zatrzymać, teraz wzniosła się do pozycji pionowej z przednimi nogami uwięzionymi między swoją a moją piersią. Wciąż jednak nie straciłem pędu i zaczęliśmy się przewracać. Objąłem ją szybko żywą nogą i obróciłem nas w locie, tak że to ona ostatecznieu padła na mnie, nie ja na nią. Jak tylko mogłem starałem się zamortyzować i spowolnić upadek protezą. W dużym stopniu mi się udało, ale zmiażdżyłem przy tym dwie płytki podłogi z rezonującym w małej łazience trzaskiem.

 

Tuż przed niemiłym zderzeniem z podłogą zacisnąłem powiekę i napiąłem mięśnie szyi, aby nie grzmotnąć w nią potylicą. Uniknąłem tego, choć gdy na mój pysk opadła głowa Oczka, i tak tył mojej głowy rozognił niewielki ból. Wciąż też trzymałem oczy zamknięte, czekając aż nagłe nudności i zawroty głowy ustaną. Zniknęły na szczęście już po kilku sekundach, równie szybko jak się pojawiły. W tym czasie woda wciąż spływająca z klaczy zdążyła przesiąknąć przez kitel mocząc mój brzuch, pierś, lewą nogę i…

Usta?

 

Otworzyłem gwałtownie oko, dokładnie w momencie gdy Oczko otworzyła swoje.

Niecałe. Dwa. Cale. Dalej.

Wiedziałem już, dlaczego na pysku też jestem coraz bardziej mokry. Bo skapywała na mnie woda z jej pyszczka. A usta miałem takie ciepłe, ponieważ…

Czy my się…Całujemy?

 

Kap. Kap. Kap - woda z kosmyka jej grzywy skapywała cicho na moją opaskę. A ja zapatrzyłem się w te wielkie, ciemne oczy. Pierwszy raz dostrzegłem granicę między jej źrenicami a tęczówkami, ciemnymi jak smoła. Pięknymi. I prawie hipnotyzującymi… Jednak po chwili dostrzegłem nie same oczy, a to co w nich siedziało. Tam najgłębiej, pod wszystkim co powierzchowne, co można zobaczyć tylko z naprawdę bliska. Myślałem, że dostrzegę w nich irytację, pogardę lub coś podobnego. Coś pasującego do tej aroganckiej, Oczko, pomagającej nam niemalże z czystej łaski.

Ale nie. Jej czarne oczy, tak skupione teraz na moim, nie zawierały niczego takiego. Były to oczy kucyka samotnego, bojącego się że jedyne co inni będą w nim widzieć, to zło. Kucyka, który kiedyś tak pełen był nadziei… Z której teraz zostały już tylko ostatnie strzępy, rozpaczliwie wołające “Pomóż mi!”. Rozpacz i marzenie, obrócone w perzynę. Ból straty. I tą drobną iskierkę, na samym dnie…

 

Nieoczekiwanie zapragnąłem zapewnić ją że nie ma czego się bać. Ze zawsze gdzieś tam czeka szczęśliwe zakończenie, nawet jeśli teraz go nie widać. Ukoić i przytulić tą niespokojną istotkę...

I wtedy zorientowałem się, że nie muszę, bo przecież JUŻ TO ROBIĘ. Zamrugałem. Ona też. Oczko leży na mnie i całujemy się na oczach całej grupy - ta trzeźwa myśl w końcu dotarła. Teraz sam poczułem się jakby ktoś mnie oblał kubłem zimnej wody.

 

Natychmiast puściłem jej grzbiet, który wciąż przytula… TFU! Ściskałem swoją lewą nogą, tak aby mogła się ode mnie oderwać. Nasze wargi w końcu się rozłączyły, a szybko rumieniąca się Oczko spojrzała w bok, zrywając nasz kontakt wzrokowy. Czułem jak serce wali mi ze strachu co pomyśli drużyna, co pomyśli Oczko o tym niefortunnym… Incydencie. Nie jestem przecież jakimś zboczeńcem, który zrobił to specjalnie! Nie znam jej, nawet nie lubię, jest za młoda i jest w mojej drużynie! Tak, będę musiał to wszystko na spokojnie…

 

Moje ucho poruszyło się, wychwytując dziwny dźwięk. Wdech uczyniony z przestrachem. Momentalnie obróciłęm głowę i spojrzałem na Doltona, który z przerażeniem patrzył na …

 

O Bogini! Co to jest?!

 

Nie było czasu na słowa, musiałem natychmiast wstać! Oczko jeszcze się nie podniosła, ale zdjęła już kopytka z mojej piersi i położyła je na podłodze. Dobrze! Przynajmniej jej nie wywrócę. Rozłożyłem ze szczękiem kopyto w łapę i wbiłem szpony w podłogę tuż obok jej nogi. Wzdrygnęła z przestrachem, ale mnie już pod nią nie było. Wyprostowałem protezę, nadając sobie pęd, po czym wyrwałem szpony, wysuwając się spod niej w mgnieniu oka.

 

Gdy widziałem że nie uderzę jej już w szczękę tylnymi kopytami, odbiłem się od podłogi skrzydłami. Nieco boleśnie, ale za to skutecznie. W sekundę byłem w powietrzu, gotów do działania. Silnie zamłóciłem piórami powietrze, chcąc zbliżyć się do Doltona by osłonić go przed tym… Czymś, co właśnie materializowało się w drzwiach łazienki.

 

Nie zdążyłem. Z cienia w mgnieniu oka wyrosła muskularna, zakończona szponami, matowo-ciemna kończyna, która grzmotnęła młodego tak potężnie, że poleciał kilka metrów i rozpłaszczył się na ścianie, padając potem bez świadomości.

 

Ten widok…Towarzysza lecącego po uderzeniu potwora i znikającego… To wszystko już było. Przed moimi oczami przeleciał teraz nie Dolton, ale Stone Stoick, uderzony przez tego golema. Przyjaciel, którego posłałem przodem, a który teraz leciał na spotkanie ze ścianą, który potem okaże się ranny i ledwo ujdzie z życiem, a wszystko przez moją nieuwagę, moją głupotę, moją NIEKOMPETENCJĘ!

 

Dla mnie cała scena zwolniła, jakby sam czas wystraszył się furii, jak we mnie narastała. Spojrzałem z powrotem na cień, który właśnie skrystalizował się do końca, przybierając formę ciemnej kuli stojącej na czterech muskularnych nogach, jakby zabranych tygrysowi lub innemu wielkiemu kotu. Przód kuli pękł tuż pod oczami o pionowych źrenicach, ukazując szeroką na metr paszczę wypełnioną ostrymi zębami wyszczerzoną w demonicznym uśmiechu.

Nie, nie zabijesz nas! Nie w pierwszej walce, nie bez wysiłku i NIE BĘDZIESZ SIĘ UŚMIECHAŁ, PONIEWAŻ JA, SKY SHIELD, CI NIE POZWALAM! HAIL EQUESTRIA, CIENISTA SZMATO!

 

Po tym nakręceniu się opadłem na podłogę i złapałem za najbliższy przedmiot, jaki miałem pod łapą - umywalkę. Ustawiłem przepływ mocy na maksimum i wyrwałem ją ze ściany, ciskając z olbrzymią prędkością prosto w przebrzydły uśmiech potwora.

Uderzenie nastąpiło po zaledwie ułamku sekundy. Ledwo zdążył zauważyć że coś leci, nie mówiąc już o zasłonięciu się. Cały kulokorpus odskoczył odrobinę do tyłu, choć nie tak jak bym się spodziewał po tak silnym ciosie. Trudno jednak opisać satysfakcję jaką poczułem zobaczywszy, że połowa jego wyszczerzonego przed chwilą uzębienia rozprysła się na wszystkie strony.

 

Jednakże mimo prędkości z jaką leciał pocisk zdążył poruszyć przednimi kończynami w próbie osłonięcia się. A więc jest też naprawdę szybki… To utrudnia sprawę.

 

Wykorzystałem krótki moment gdy zajęty był dostawaniem w zęby na przyjrzenie się i błyskawiczne ustalenie strategii. Po pierwsze odsunąłem lewym kopytem opaskę, odsłaniając swoje magiczne oko. Otworzyłem przysłonę niczym w obiektywie aparatu fotograficznego, spoglądając na cień teraz także swoim magicznym wzrokiem. Szkoda że nie działa tu widzenie aur, byłoby prościej określić co to jest.

 

Walczyłem już kiedyś z wieloma stworami o niezwykłej sile, jak tamten golem, a także z pół-materialnym demonem… Ale nigdy z ich połączeniem. Tym bardziej tak szybkim. To będzie trudna walka. Muszę zwiększyć jakoś zwój zasięg aby nie podchodzić za blisko oraz walić w niego czystymi siłami żywiołów, bo na magię jako taką może być odporny. Chyba że użyję… Nie! To za wcześnie! Może uda się znaleźć inny sposób… Tu trzeba działać zespołowo.

 

Tyle że zespołu to ja mam ohoho! Czworo, z czego jeden znokautowany, drugi strachajło, a trzecia niepoczytalna… Zostaje Oczko o wątpliwej motywacji. Nikłe wsparcie, ale lepsze to niż nic.

 

W czasie gdy myślałem nad strategią stwór zdążył rozdeptać umywalkę jedną ze swoich łap i ryknąć głębokim basem, który wstrząsnął łazienką. Przeraziłby mnie bardziej, gdyby nie miał tylko zębów. Na moich oczach jednak leżące na ziemi odłamki rozwiały się niczym ciemny pył, a w jego paszczy wyłaniały się z cienia kły zastępcze. Czyli da się zranić, ale zregeneruje każde obrażenia w ciągu sekund… Tak, to już bardziej niepokojące.

 

Jednocześnie od chwili gdy odsłoniłem swój wizjer - albo Sokole Oko, jak nazywali je co dowcipniejsi członkowie Szarych Orłów - robiłem szybkie zbliżenia różnych części ciała stwora, szukając słabych punktów. W końcu MUSI jakieś mieć…

 

Demon nie czekał i rzucił się wprzód kiedy tylko się zregenerował, chcąc rozszarpać mnie na strzępy swoimi nowymi kłami i pazurami. Tak bardzo podobnymi do moich...

A tymczasem przydałoby się jednak zwiększyć ten dystans… Chwyciłem szponami i pociągnąłem solidnie koniec wystającej ze ściany rury, do której wcześniej umocowana była umywalka, a z której lał się teraz mały potok, zalewając podłogę. Wyrwałem ten kawał żelastwa ze ściany, obsypując wszystko przed sobą fragmentami płytek oraz tynkiem. Demon zamknął oczy aby osłonić je przed odłamkami, co dało mi akurat czas na unik wspomagany skrzydłami. Miałem teraz prawie półtorametrowy długości kawał żelaza w łapie. Dłuższy od miecza którym zwykle się posługuję i kompletnie niewyważony, ale zawsze coś…

 

- Łap! - usłyszałem cienki głosik ponad rumorem cienistych łapsk roztrzaskujących z furią podłogę w miejscu, gdzie stałem jeszcze ułamek sekundy wcześniej. Pozwoliłem sobie na rzut magicznym okiem. W moją stronę leciał przepiękny, szeroki miecz, rzucony chyba przez Gray. Właśnie tego było mi trzeba! Szybko się ogarnęła.

 

Wyciągnąłem lewe kopyto aby złapać broń w jego zgięcie. Nie dane mi było jednak go złapać, bo w tym właśnie momencie demon odwrócił się i zamachnął potężnie lewą łapą. Zbiłem ją w dół, ale pchnięcia prawą w brzuch już nie zdążyłem. Mimo napiętych mięśni pojechałem w tył, szorując kopytami po kafelkach i opadając na trzy kopyta. Miałem wrażenie że pogniótł mi wszystkie bebechy. Co gorsza, może rzeczywiście to zrobił… Zaś miecz, który miałem złapać przeleciał przez sam środek centralnej kuli cienia, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Zdawał się w ogóle go nie zauważyć. Wyszczerzył za to kły i jeszcze raz ryknął.

A jednak potrafi to zrobić… To komplikuje sprawę.

 

- Oczko, lodem! - rozkazałem skrótowo, mając nadzieję że domyśli się aby wykorzystać wodę zalewającą pomieszczenie. Niestety nie miałem czasu powiedzieć Gray czego bym potrzebował - zbyt zajęty byłem blokowaniem następnych ciosów oszalałego z wściekłości demona.

 

Przestałem myśleć, skupiając się w tej chwili wyłącznie na przetrwaniu. Gdyby nie nadnaturalna szybkość mojej łapy, zdążyłbym zginąć już kilka razy. Blokowałem, zbijałem i unikałem o włos kolejnych ciosów , nie mając nawet cienia szansy na przejście do ofensywy. Ciągle musiałem obracać rurę, bo po każdym udanym bloku wyginała się niebezpiecznie. Unikałem też jak mogłem szponów przeciwnika bojąc się przecięcia mojej prowizorycznej broni, kończącego się zapewne moją śmiercią. Ach, i jeszcze uważać aby nie pośliznąć się na tej wszechobecnej wodzie. Łatwizna!

 

Przez chwilę, której długości nie potrafię określić, po prostu zasypywał mnie gradem ciosów, a ja cofałem się z każdym unikiem. Nie wiem też co działo się też w tym czasie z drużyną, ani czy cokolwiek do mnie krzyczeli. Jedyne co słyszałem to świst rury, łapsk bestii, jej warki oraz odgłosy jakie wydawało otoczenie - miażdżone płytki na podłodze i ścianach, chlupot wody rozpryskiwanej wokół przy każdym naszym kroku, a także trzask łamanego drewna, gdy pazury potwora zamiast w moją szyję trafiły w obudowy kabin. Wyskoczył na mnie wtedy, a ja zbiłem go w bok, tak że dosłownie rozniósł w drzazgi drzwi środkowej.

 

Miałem czas ledwie na jeden oddech i zauważenie że drań rozciął mi sztuczną skórę, odsłaniając pokryty drobnymi runami pancerz mojej protezy. Nawet nie zauważyłem kiedy to się stało... Ledwie zdążyłem skończyć myśl, a już odbijałem lecący na mnie sedes. Poleciał na moje prawo, rozbijając w drobny mak zarówno siebie, jak i umywalkę znajdującą się najbliżej drzwi. Zaraz wyskoczył sam potwór, nie zdradzając najmniejszej chęci choćby zrobienia sobie przerwy w próbach ukatrupienia mnie. Wznowiliśmy więc nasz taniec śmierci...

 

[[Moja młodsza siostra wpadła na pomysł zilustrowania tejże walki. Wedłóg Mistrza Gry nasz "Plamcio" ma na poniższym rysunku nieco przesadzone gabaryty, ale nastrój chwili oddałą fenomenalnie. Tak więc, zamieszczam!]]

543131_591960907517308_94784333_n.jpg

 

W pewnym momencie demon wziął szerszy zamach z dołu. Odchyliłem się w tył, unikając szponów, ale przez mój całkowicie skupiony umysł przebłysło wrażenie, że coś jest nie… ARGH! WODA! Skobyłysyn zagarnął z podłogi brudną wodę i chlapnął mi nią w pysk, zmuszając do zamknięcia żywego oka. Cwaniak!

Na szczęście moje magiczne oko radziło sobie świetnie nawet mokre, o czym demon najwyraźniej nie pomyślał. Chciał skorzystać z okazji i obciąć mi lewą przednią nogę. Uniosłem ją instynktownie, o włos tego unikając. Zrobiłem też bardzo wredny ruch, uderzając jego kończynę tak, aby nadać jej jeszcze więcej pędu. Skutkiem tego - oraz faktu że wzniósł drugą przednią nogę w górę, planując cios kończący - kompletnie wybiłem demona z równowagi. Rozwarł oczka jeszcze szerzej i uderzył w podłogę przodem… Tego co służyło mu za korpus i głowę zarazem.

 

- Oczko, TERAZ! - wrzasnąłem machając skrzydłami by unieść się do pozycji pionowej. Całe szczęście trenowałem się w walce z tarczą i utrzymanie równowagi w tej pozycji nie stanowiło dla mnie problemu.

 

- JESTEM ZAJĘTA! - odkrzyknęła mi Oczko z wyrzutem. CO? Chciałem się do niej odwrócić i zbesztać, ale cień już się rozplątał i rzucił na mnie z nowym rykiem.

 

Czym ona, bizonia jej mać, może być teraz “zajęta”?!?

 

Zablokowałem jeszcze dwa ciosy, gdy wizjer uchwycił ruch koło moich kopyt. Podskoczyłem, ale to nie wystarczyło. Łapa stwora trafiła mnie w podkurczone nogi i obróciła w powietrzu, na odchodnym zostawiając mi cztery rozcięcia nad lewym tylnym kopytem. Grzmotnąłem w podłogę tracąc prawie całe powietrze z płuc, a w grzbiet wbijają mi się okruchy kafelków, płytek podłogowych i umywalki. Ale przynajmniej nie złamałem skrzydeł…O W KOZĘ!

Demon uderzył obiema przednimi łapami na raz. Przesunąłem dłoń na środek powyginanego niemożebnie drąga - bo rurą już tego nazwać nie było można  - i zablokowałem je. Broń jednak wygięła się mocno w dół po obu stronach mojego uchwytu, nadpękając pod moimi szponami. Nie wytrzyma nawet jednego ciosu więcej! - pomyślałem ściskając pięść jeszcze silniej.

 

Bestia ciągle trzymała kończyny na drągu, gnąc go coraz bardziej, a ja czułem niemal jak powstrzymywanie jej od zmiażdżenia mnie opróżnia moje zapasy energii napędzającej protezę. Potrzebne mi wsparcie! I to Natychmiast! Gdzie jest…

- Oczko! - sapnąłem wciąż prawie bez powietrza po uderzeniu o podłogę.

Otworzyłem zamknięte aż do tej pory prawe, żywe oko i odważyłem się zerknąć w jej stronę, lewe wciąż wlepiając w demona. Stała tam otoczona magiczną, połyskującą turkusowo osłoną.

- Proszę... Pomóż!

 

Lecz ona wciąż stała tam tylko i patrzyła na mnie. Właściwie bez żadnej ekspresji, żadnych emocji na pyszczku. Ona myśli że ogłąda film czy co?

- OCZKO! -  ponagliłem ją, wciąż opierając się demonowi, który rozdziawił paszczę licząc na mój szybki koniec.

I wtedy to do mnie dotarło. Ona nie chciała mi pomóc. Patrzyła na mnie, czekając tylko aż demon mnie zmiażdży. Jak na wypełniającą się część planu...

 

Zdradziła!

Słowo to odbiło się echem w mojej głowie, a serce zamarło. Przez głowę w ułamku sekundy przeleciało mi wiele myśli. Dlaczeg to robi? Co chce osiągnąć? Jak może być przy tym taka spokojna? I czy mogła to zaplanować?...

Po tym przebłysku przyszła jednak jeszcze gorsza świadomość.

Jestem tu sam. Nikt mi nie pomoże. Nikt nie wyciągnie pomocnego kopyta. A jeśli zawiodę, demon zabije mnie, moją drużynę, może poza Oczkiem, a potem... Potem może przepaść nawet całą Equestria. Prez moją porażkę.

 

Tak jakby kiedykolwiek było inaczej. Zawsze na końcu zostajesz sam...

 

Zebrałem całą swoją siłę woli by odgonić nagłą rozpacz i panikę przejmujące powoli kontrolę. Zebrałem się w sobie i odwróciłem pysk z powrotem do niego. Nie... To jeszcze nie koniec. PÓKI ODDYCHAM, NIE!!!

 

Szukając desperacko jakiegoś sposobu na zmienienie jej, obróciłem nadgarstek wokół własnej osi. Dało to zbawienny efekt! Przednie nogi bestii, wciąż oparte o drąg, splątały się i w końcu go złamały, uderzając w podłogę - prawa zmiażdżyła płytki po mojej lewej, a lewa po prawej. Oczywiście znów ochlapując mnie wodą i zmuszając do zamknięcia żywego oka.

Nie czekając na nic wyprostowałem protezę w łokciu, uderzając prosto w znajdujący się teraz w zasięgu demoniczny pysk. Zaskoczyłem go wystarczająco, aby nie zdążył rozmyć się jak gdy unikał miecza. A walnąłem tak, że aż staw mi nieco zgrzytnął! Uzębienie znów poleciało z paszczy wszędzie wokół, a samego potwora aż oderwałem od podłogi i wyrzuciłem w powietrze. Trzasnęła też płytka, na której leżał mój metalowy bark.

 

Gdybym miał czas, rzuciłbym w myślach jakąś ironiczną uwagę o tym jak ta podłoga ma przesiodłane podczas naszej walki. Ale nie miałem. Musiałem jak najszybciej przeturlać się w bok, unikając riposty demona ogarniętego teraz już nie wściekłością, a szaleńczą furią. Szczęśliwie znalazłem się teraz tuż obok miecza, jaki rzuciła mi wcześniej Gray. Chwyciłem go i chciałem się podnieść, ale przeciwnik mnie zaskoczył. Zamiast się obrócić, zmienił tylko położenie pyska oraz oczu, tak że zamiast lewym bokiem był teraz obrócony przodem do mnie. Skubany…

 

Wlepiwszy we mnie ślepia zawył w furii i skoczył, wznosząc w górę szponiaste kończyny do potężnego ciosu, którego chyba nawet ja nie zbiję...

Edytowano przez Hilianus
  • +1 1
Link do komentarza

Gray w końcu otworzyła oczy. Wood przyglądał się, jak klaczka ogląda swoje kopyta. Na razie wszystko było normalne. Też czasami tak robił.

Ale nigdy nie zaczynał ich rzuć. A Gray to robiła. W krótkim czasie po tym zdążyła zrobić takie dziwne rzeczy, jakie on sam zrobił w całym życiu. Ale wtedy nie był trzeźwy, a klaczka powinna być. Stał tak całkowicie rozkojarzony. Nie skontrolował się i lekko rozchylił usta z zdziwienia.

-COŚ JEST W MOJEJ GŁOWIE! - O co jej chodzi? Klaczka zaczęła wierzgać,  -WEŹCIE TO! WEŹCIE TO, WEŹCIE! - Co on jej zrobił? Spojrzał się gniewnie na źrebaka. Ale coś mu nie pasowało.  - Zaczęła turlać się i krzyczeć panicznie. Zaczęła krzyczeć jednostajnie nie przerywając, jakby miała niesamowicie dużo powietrza w płucach.  Nadal turlała się po mokrej ziemi. Lecz nie to było ważne. Musiała wygonić COŚ ze swojej głowy. Czyżby miało to związek z tym, że mówiła dziwnie? I że Sky mówił do niej jak do dwójki?

On jej coś wszczepił do głowy! Nie, to nielogiczne. Przecież nie jest jednorożcem.

Ale sny nie są logiczne. Ta myśl go przeraziła. Może pomyślał, że może to zrobić i to zrobił? Nie mogę pozwolić, by mi coś także wszczepił.

Nagle strach ustąpił ponownej fali zaskoczenia po tym, jak klaczka nagle się uspokoiła i ponownie zaczęła ssać kopytko.

Aż w końcu ponownie zaczęła wyć niczym syrena alarmowa i machać kopytkami, jakby napadła ją masa komarów. Wood wiedział tyle, że klaczka na pewno jest otępiała. I wiedział dlaczego - Sky wszczepił jej coś w głowę i dopiero teraz zauważyła to, a to coś agresywnie zaczęło walczyć z jej świadomością.

Dopiero gdy Gray mówiła coś na temat szaf Wood zauważył Oczko. Nie wiedział nawet od kiedy klacz jest w pomieszczeniu. Powietrze zatrzymało się wewnątrz jego płuc. SKĄD ONA SIĘ TU WZIĘŁA? SKĄD? Bogini, ona umie się teleportować. Zna magię bojową i teleportację! Nie mam szans. Nie mogę im się przeciwstawić. Będę dla nich jak zabawka. Dla Sky'a z łapą i Oczko z magią.

Nagle zauważył, że także Gray przypatruje się dorosłej klaczy. Odrobinę się uspokoił. Jeśli wcześniej nie zauważyła jego spojrzenia, to teraz może pomyśleć, że spojrzał się tam, gdzie Gray.

-Hej! coś ci się przylepiło do znaczka! - powiedziała młodsza z klaczy stojąc przy większej i zaczęła trzeć jej bok.

- Kopyta przy sobie , smarkulo! - wrzasnęła Oczko i odsunęła się, specjalnie trafiając w obandażowane kopytko młodszej od siebie. Gray pisnęła i przybliżyła do siebie ranną część ciała. W pewnym momencie klaczka podniosła głowę i spojrzała prosto w oczy Oczka. Co ona teraz zrobi?

- W IMIĘ WALECZNYCH SZAF, ZENON KAWIOR HUNCWOCIE! - Nawet nie zwrócił uwagi, że to najdziwniejsze zdanie, jakie usłyszał w życiu. Ważne było tylko to, że Gray rzuciła się na klacz i zaczęła ją jednocześnie dusić i wyrywać zębami grzywę.

Próba uwolnienia się Oczka nie dała skutku. Klacze szamotały się nadal. Kątem oka zauważył ruch. Przesunął zaskoczony tym tokiem wydarzeń wzrok. Zauważył Sky'a z wiadrem wody.

Która to woda chwilę później poleciała na walczące klacze.

-Obie się ogarnijcie - krzyknął pegaz głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Przez kilka chwil Wood próbował zrozumieć, co się stało. Sky zrobił jej coś w umyśle. Ona to odkryła, a to coś agresywnie walczyło z nią, powodując te dziwne zachowanie. Nieświadomie wiedziała, że Oczko ma nieczyste zamiary i zaczęła ją czyścić. Zaczęły walczyć. Pewnie tak było. Musiało tak być.

Reszta ogierów patrzyła się na klacze, ale Wood zwrócił uwagę na coś dziwnego, co nagle pojawiło się - cień. Mrok, który sunął po podłodze. Nagle zatrzymał wzrok. O czym to ja przed chwilą myślałem.

Jego głowa zaczęła się przekręcać. Przekręcać bez żadnego udziału jego woli! Usłyszał, że reszta upada. On także prawie upadł. Nie zrobił tego, co poskutkowało zdziwieniem - jak zdołał utrzymać się na nogach, gdy świat tak się kręci. W żołądku poczuł rebelię. Nie wiedział z jakiego powodu - przecież od dłuższego czasu niczego nie jadł. Nie mógł myśleć. Tylko żył.

I patrzył. Patrzył, jak plama nadal się rusza. Aż zawroty minęły i do patrzenia dołączył czysty strach. Poczuł chłód na dziąsłach. Nieświadomie uchylił lekko usta.

Plama zaczęła rosnąć. Teraz była już wielkości kuca. I jeszcze przez chwilę rosła. Wood czuł się jak sparaliżowany. Nie mógł nawet domknąć ust. Strach odebrał mu nawet zdolność myślenia.

Nagle plama zaczęła rosnąć także w innym wymiarze. Omiótł wzrokiem pomieszczenie. To już coś znaczyło - zaczął odzyskiwać kontrolę.

Z cienia wyrosła wielka czarna łapa, jakby kotowatego, która rąbnęła w tofika. Źrebak zaczął lecieć.

Nagle znacznie zwolnił. Wood usłyszał uderzenie swojego serca. Kilka metrów lotu źrebaka i kolejne uderzenie.  Spróbował się skupić. Chciał zmienić ścianę w gąbkę. W cokolwiek, co nie spowoduje obrażeń. COKOLWIEK.

Nie zdążył. Był za wolny. Za późno zaczął się skupiać.  Odpowiedni poziom, jak sądził, odzyskał, gdy źrebak leżał już na ziemi bez zbytnich oznak życia. Tylko dzięki magii Wood wiedział, że jego serce jeszcze bije. Takie rzeczy robił bez namysłu. I na szczęście. Poczuł, jak antymagiczna sfera się porusza. Sky kierował się w stronę umywalek. Wood zobaczył uśmiech. Szeroki, wyszczerzony uśmiech plamy. Momentalnie poczuł się, jakby był nie w ocieplanym szpitalu, nawet jeśli w śnie, tylko w najmroźniejszym miejscu krain północy. Czuł, że zaraz krew zamarznie mu w żyłach. Był tylko on i ten przerażający uśmiech. Nie mógł nawet krzyknąć z strachu - całe ciało miał sparaliżowane. Nawet mówienie w myślach nie działało. Mógł tylko stać.

Nie mógł do siebie niczego powiedzieć, ale nadal mógł spróbować użyć magii. Ale jak? Na to nie znał odpowiedzi.

Sprawdził magią co jest pod łazienką. Wyczuł duże pomieszczenie. Przestraszył się tego, że będzie pełne, ale było całkowicie inaczej - w środku była dwójka kucy, z czego tylko jeden stał, bo drugi siedział na jakimś metalowym fotelu. Skupił się na wytworzeniu dziury, przez którą ucieknie. Teraz chciał tylko uciec.

Dziura powstała idealnie pod nim. Zaczął spadać.

Uciekał. Ale przed czym?

Link do komentarza
  • 1 month later...

Iron Wood

Biorąc pod uwagę skalę zniszczeń, jaka zdążyła powstać podczas zaledwie kilkunastosekundowego starcia, ucieczka wydawała się jedynym rozsądnym pomysłem. Sky Shield walczył dobrze, niepokojąco agresywnie i pewnie, ale, ku twojemu lekkiemu zadowoleniu, ale i przerażeniu, stwór który stanął na waszej drodze niemal nic sobie z tego nie robił. Upewniwszy się, że dół jest bezpieczny, ewakuowałeś się. Spadłeś...

... Wprost do gabinetu dentystycznego. Lądowałeś twardo, ale pewnie, udało ci się powstrzymać kopyta przed rozjechaniem na wszystkie strony. Zadowolony z siebie rozejrzałeś się wokół i nadziałeś wprost na zaskoczone spojrzenia klaczy trzymającej nieduże wiertło i siedzącego tuż przed nią na fotelu młodego kucyka z rozdziawioną szeroko szczęką. Wokół roztaczał się typowy dla tego typu gabinetów nieprzyjemny zapach, z rodzaju tych od którego zęby same zaczynają boleć.

- Chwila, moment, co pan tutaj tak wpada? - Zapytała ostro klacz w kitlu, nieprzyjemnie kanciastym ruchem kierując oskarżycielsko wiertło w twoim kierunku. Zawahałeś się, lustrując otoczenie, lecz nie dostrzegając nic prócz standardowego wyposażenia tego typu miejsc - wózka z masą wierteł, kilku strzykawek ze znieczuleniem... Na głowę zaczęła kapać ci woda z wciąż otwartej w suficie dziury. Szybko przeistoczyła się w mały wodospad, który najwyraźniej dodatkowo rozjuszył lekarkę.

- Proszę się wytłumaczyć! - Powiedziała z naciskiem, kiedy z zakłopotaniem uniosłeś wzrok ku górze... Chciałeś odpowiedzieć, ale nagle poczułeś coś dziwnego. Ten potwór, tuż nad tobą... Zdałeś sobie sprawę, że czujesz z nim swego rodzaju więź... Przez chwilę próbowałeś przypomnieć sobie, kiedy jeszcze czułeś coś podobnego... I niespodziewanie wszystko stało się jasne. Wszystko wskazywało na to, że on także był architektem! Mógł zmieniać rzeczywistość! Stąd pochodziła jego odporność na ciosy!

 

Reszta

Sky walczył. I to nawet nie o zwycięstwo, a o zwykłe przeżycie... I wiele wskazywało na to, że mu się nie uda. Dolton leżał nadal nieprzytomny, jego stan wydawał się pogarszać z każdą chwilą. Oddychał ciężko, coraz bardziej powoli... Oczko stała niezdecydowana, w kompletnym bezruchu, obserwując jedynie poczynania białego ogiera. Jedynie Gray starała się jakoś wspomóc walczącego, zachowując jednocześnie na tyle przytomności, by kątem oka dostrzec ucieczkę architekta. Tymczasem pomieszczenie zmieniło się w jedną wielką, chaotyczną arenę walki dwóch potężnych gladiatorów. Walczyli wśród odłamków ceramiki, rozprysków wody i metalicznego dźwięku uderzeń rur. Szala zwycięstwa przesuwała się to na jedną, to na drugą stronę, jednak już po pierwszych ruchach plamistego demona było wiadomo, która strona zostanie zepchnięta do defensywy. Zwłaszcza w momencie, kiedy czarna kula wpadła w furię...

Płytki, jedna po drugiej, pękały wypełniając pomieszczenie trudnym do określenia hałasem. Woda ograniczała nie tylko pole manewru, ale i widok. Sky jednak miał jedną przewagę. Sokole Oko.

Zdawało się bezużyteczne w tym świecie, zbyt rozproszone odbieraniem zewsząd sygnałów. Ale teraz, w czasie walki... Pomimo dynamizmu z jakim się ścierali, pomimo amorficzności przeciwnika - Sky dostrzegł. Cieniutką, niemal niewidoczną nić aury zapętloną tuż za lewym okiem stwora. Taki mały supełek, który niezależnie od zmiany pozycji i stopnia rozmycia zawsze pozostawał w tym samym punkcie. I w to właśnie miejsce niemal odruchowo, bez zastanowienia uderzył, rezygnując z beznadziejnej obrony i wyprowadzając kontrę w odpowiedzi na nieunikniony, miażdżący atak przeciwnika.

Uderzył powietrze.

Stwór rozmył się tuż przed zderzeniem z mieczem, lecz nim zdążyłeś otrząsnąć się z szoku już materializował się z powrotem, po twojej lewej stronie w formie przypominającej upiornego pająka o długich, patykowatych odnóżach i opasłym odwłoku... posiadającym paszczę i oczy. Wydając z siebie paskudny wizg ruszył na wpół po ścianie, na wpół po podłodze w kierunku pegaza

Link do komentarza

Niespodziewanie złapały mnie zawroty głowy. Widziałam, że reszta drużyny również ma problemy z utrzymaniem równowagi, a także tak jak ja zaczęli zaciskać powieki, najwyraźniej chcąc przegonić nudności.

Przeczucie, nakazało mi otworzyć oczy, co zrobiłam i zobaczyłam... Sky'a który najpewniej za chwilę mnie zmiażdży!

Odruchowo z powrotem zamknęłam oczy. Wiedziałam oczywiście że nic mi to nie pomoże, ale nie mijające do tej pory zawroty głowy utrudniły mi racjonalne myślenie. Instynktownie wyciągnęłam przed siebie kopytka. Poczułam tylko jak Sky uderza o nie, ale przekręcił się abym to ja wylądowałam na nim, nie on na mnie.

 

Pierwszym moim odczuciem, nie zmąconym ustającymi już zawrotami głowy, było ciepło, przebijające się przez tkaninę z której zrobione były kitle.

Jest ciepły, bardzo ciepły. To... przyjemne uczucie.

Czekaj... co? Co ja właśnie pomyślałam? Muszę z niego zejść!

 

Otworzyłam zaciśnięte dotąd oczy.

Nie widzę lekko mokrych kafelków, ciemności, lub białej sierści Sky’a. Widzę… Sama nie wiem co to jest. To jest… Dziwne. Po chwili orientuje się, że jest to oko. Wielkie, stalowo-błękitne oko.

Widywałam już dziwne oczy. Błękitne też, ale nigdy... Takie!  

 

Nie mam słów na określenie tego. Niby normalne, ale jakby... Dziwnie puste, a jednocześnie pełne. Pełne cierpienia. Czegoś o co nigdy bym go nie podejrzewała. To niemal obezwładniające spojrzenie. To jest... Niespodziewane. Nie wiem, czy ktokolwiek mógłby żyć z czymś takim. Jakby ktoś wsadził w niego złe wspomnienia każdego napotkanego kucyka. Jakby każdy, najmniejszy problem z jakim się zetknął zostawił na nim piętno. To nienormalne, że ktokolwiek daje radę wytrzymać coś takiego. To straszne. Boję się, podziwiam, doceniam, próbuje pojąć, ale nie rozumiem. Chcę... Pomóc. Chcę żeby to straszne uczucie zniknęło z błękitno-szarych oczu. Nie chcę na nie patrzeć. Nie chcę dostrzegać coraz to nowych pokładów bólu, cierpienia i… strachu? Strachu, przed samym sobą. Strachu przed tym kim jest, i przed tym kim nie jest. To nienaturalne, niezdrowe. To jak szaleństwo. Ciągła ucieczka. Przed sobą, przed tym kim się jest. Czuję się, jakbym widziała odbicie - odbicie samej siebie. Tego czego sama się boję. Tego jak uciekam. Ale...

Nie, to co innego! On... on nie jest inny… Nie może być! Jest taki jak wszyscy i widzi to, co wszyscy. Nie zrozumie mnie. Nikt nigdy mnie nie zrozumie!

 

To…

 

To jest...

 

To jest obrzydliwe! Przytulamy się! Leże na Sky'u, i go przytulam. A do tego… Czy my... Nie... To nie możliwe. MY SIĘ CAŁUJEMY!!!!!

Sky chyba też już się zorientował, bo oko gwałtownie mu się rozszerzyło, i poczułam że serce mu przyśpiesza. Zresztą, mi też.

 

Speszona, szybko oderwałam usta od jego pyszczka, i skierowałam spojrzenie w bok, zrywając kontakt wzrokowy. Poczułam jak nerwowo poruszył się pode mną.

 

Blackeye, opanuj się! To był przypadek. Po prostu, pechowy incydent. Poza tym... to jego wina.... to on na mnie wleciał, i… i mógł się jakoś inaczej …  i ...  I muszę z niego zejść!

 

Zdjęłam przednie nogi z piersi Sky’a, i postawiłam je na lekko mokrych kafelkach łazienki.

I myśmy tak się całowali? I to na oczach całej grupy? No, pięknie.

Podniosłam się ze Sky’a, ale kiedy już stanęłam na własnych kopytach, zobaczyłam jak Sky szybko odwraca głowę, i posłałam moje spojrzenie za jego wzrokiem.. I nie uwierzyłam w to co zobaczyłam.

 

Obok drzwi prowadzących na hol, materializowała się właśnie wielka, czarna plama! Nie, nie plama. Bardziej przypominało to budyń, albo wyjątkowo gęste opary.

Tak czy inaczej, nie wygląda jakby miało przyjazne zamiary.

 

Jakby na potwierdzenie moich myśli, z mazi wątpliwego pochodzenia, wyskoczyła wielka, czarna łapa. Wzięła potężny zamach, i odrzuciła ciałko małego toffi ogiera jak szmacianą lalkę!

 

W ułamku sekundy, z lekko falującej plamy wyskoczyły trzy identyczne odnóża, a ona sama wyszczerzyła koślawe zęby w uśmiechu, którego ni jak nie można było nazwać ładnym.

 

W jednej chwili słyszę metalowy szczęk. Odwracam głowę w stronę dobiegającego dźwięku. Kopyto Sky’a wykonało kilka obrotów, zaczęło się nienaturalnie wyginać i deformować, w efekcie tworząc metalową łapę, która wbiła się w kafelki, a sam Sky jak strzała wyleciał spode mnie w kierunku plamy, chcąc najwyraźniej zatrzymać wielką rękę przed uderzeniem towarzysza, pomimo tego że było już na to ewidentnie za późno.

 

Sky zawisł w powietrzu. Na jego pyszczku malowała się wyraźna wściekłość,  a zamiast jego normalnego kopyta na miejscu w którym powinno się ono znajdować, widniała wilka, metalowa łapa!

 

Dobra, niby po tym co przeszłam w ciągu kilku minionych godzin nie powinnam się dziwić, ale… to jest dziwne.

 

Kieruje spojrzenie na resztę grupy. Gray, już całkiem otrzeźwiała, pisnęła cicho, i wbrew moim przypuszczeniom nie zemdlała. Wood natomiast, wyglądał jakby nadal w to wszystko nie wierzył, ale pomimo tego nadal się go bał.

 

Cholera jasna! Trzeba coś z nimi zrobić, bo ... czymkolwiek to jest, zaraz ich pociacha na plasterki! - przelatuje mi przez głowę, kiedy widzę przerażony pyszczek Gray. Jest kompletnie bezradna, i wygląda na to że nie ma pojęcia co zrobić! - Tylko co? Utrzymanie trzech.. czterech... poruszających się tarcz, może być zbyt ryzykowne. Mogę tego nie wytrzymać. Ale coś trzeba zrobić! Jak ja dałam się w to wszystko wplątać? Dlaczego nie zgodziłam się na propozycję tamtego kuca? Miała bym to wszystko z głowy, i nie musiała bym nadstawiać karku dla jakichś debili! Ale trudno..

 

Koncentruję się, i usiłuje zobaczyć magią kucyki, które mam osłonić.

Dobra, tam jest Gray. Tam stoi... nie, tam POWINIEN stać Wood. Gdzie tego ogiera poniosło? Dobra, nie ważne. Teraz zostają trzy do trzymania... Cholera jasna! Jeszcze ten nieprzytomny! Ale przy najmniej się nie rusza... Teraz Sky. Tylko że... cholera, co z nim jest? Jakby miał jakąś tarczę, albo blokadę. Nie mogę go nawet pożądnie zlokalizować! Trudno. Jak dostanie od tego stwora w łeb, to nie będzie moja wina. Jest jeszcze ten nie przytomny, i ja. Dobra, z zakładaniem poszło łatwo. Z utrzymaniem mogą być większe problemy.

 

- Łap! - Ledwie słyszę cienki głosik Gray, zupełnie nie pasujący do tej scenerii, po czym czuję jak coś przerywa jedną z osłon od wewnątrz.

Czy ta mała smarkula nie wie, że przez takie tarcze nie wolno nic rzucać!?! Pewnie nawet nie zauważyła że ją ma!

 

- Oczko, lodem!

Czy on nie widzi że jestem tak jakby, troszeczkę zajęta, staraniem się o to żeby te kuce jakimś cudem to przeżyły?!? - myślę, po czym rzucam przelotne spojrzenie w stronę Sky'a. - Dobra, on jest bardziej zajęty. I to nawet o wiele bardziej niż ja!

 

Co to do hydry jasnej jest!?

 

Dobra, ten raz chyba można się zastosować do rozkazu Sky’a. Tylko żebym dała radę to wszystko utrzymać! A może, nie trzeba utrzymać wszystkiego. - przechodzi mi przez myśl, po czym rzucam spojrzenie w kierunku nadal nie przytomnego ogiera. - Nie trzeba go osłaniać! Przecież wystarczy go gdzieś teleportować! Tylko że to może być bardziej kłopotliwe niż tarcza.

Trudno, trzeba spróbować! Z dwojga złego, lepiej potem szukać po tym szpitalu w jednym kawałku, niż dać się poharatać, bo trzeba było się nim zajmować!

Myślę, po czym kalkuluje szanse. Jeśli zdejmę tarczę, nie będę miała więcej niż sekundę na teleportowanie go, chyba że chcę ryzykować to czy ten budyń zauważy że może go dobić! Nie, lepiej potem go odnajdywać, niż wiedzieć gdzie jest, ale pod postacią malowniczej czerwonej plamy.

 

Na ułamek sekundy zdejmuję tarczę. Ogiera otacza turkusowa mgiełka, po czym jego bezwładne ciało znika.

Jeśli dobrze poszło, powinien teraz leżeć w sąsiedniej łazience. Jeśli… Jak ja nienawidzę tego słowa!

 

- Oczko, TERAZ!

- JESTEM ZAJĘTA! - Odkrzykuje z wyrzutem.

A potem by wrzeszczał dlaczego reszta drużyny leży pocharatana.

 

Dobra, coś trzeba z tym budyniem zrobić!

 

Robię krok, ale poślizguje się na mokrej posadzce. Z trudem łapię równowagę. To daje mi pomysł.

Ta woda jest wszędzie! A co jeśli by…

 

A właściwie, to po ja mam im w tym pomagać? Ja, się na żadną walkę nie pisałam. Może, nie trzeba im pomagać? Niech sami sobie radzą. Jeśli wszyscy teraz pomrą, to nie będę musiała latać w te i we wte po tym cholernym szpitalu. I wszystko z głowy. Obudzę się, odbiorę księżniczkom klejnoty harmonii, i wszystko będzie tak jak powinno być. I wszyscy będą szczęśliwi… Może z wyjątkiem ich. Ale to jest wojna, a na wojnie konieczne są ofiary.

 

- Oczko!

 

Tak już jest, jeśli chcę wygrać, trzeba kogoś poświęcić. I nie obchodzi mnie kogo.

 

To może być małą klaczka, która nigdy nie zetknęła się z problemami życia.

To może być nie znany mi ogier, który nawet nie jest jeszcze całkiem dorosły.

To może być jakiś cyborg, który uważa się za ideał.

To może być nieśmiały kuc, który boi się spojrzeć kucykom w pyszczek.

 

To może być ktokolwiek.

Można poświęcić kilka osób.

Żeby inni byli szczęśliwi.

Żeby byli wolni.

 

- Proszę…

 

Ja nigdy nie byłam wolna. Ja się poświęciłam. Jako jedyna widzę prawdę, więc się zdobyłam na wyrzeczenia. Nigdy, nikt nie widział tego co ja. Więc dlaczego oni też nie mogą się poświęcić? Dlaczego mają żyć, skoro i tak nic nie widzą. Skoro i tak będą walczyli po złej stronie barykady.

 

- Pomóż!

 

 

Może dlatego, że nie chcę ich poświęcać? Może dlatego, że nie chcę aby kolejne osoby ginęły? Może dlatego, że powinnam zrobić to sama? Może to tylko ja mam się poświęcić, i to ich mam uratować? Może dlatego, że tego potrzebuję? I nie chcę patrzeć jak odbieram życie kolejnym osobom? Może właśnie dlatego?

 

Ale, co znaczy to czego ja chcę? Czy nie liczy się to, że inni będą szczęśliwi. Przecież, to dla innych żyłam. To ich broniłam. Moje życie, nigdy nic nie znaczyło. Żyję dla innych. Po to, aby mieli lepsze życie.

Nikogo nie obchodzi to co czuję…

Co myślę....

Czego potrzebuje.

To nic nie znaczące przeciwności, które muszę pokonać. Przecież już wiele razy to zrobiłam. Tak wiele razy zignorowałam to co sama myślałam, aby uratować tych, którzy nie mogą uratować sami siebie. I tym razem też to zrobię.

To nie ja ich zabiję. To nie będzie moja wina. Nie będę trzymać noża. Nie rzucę czaru. Nie będę odpowiedzialna za żadne z tych żyć.

 

Spojrzałam na Sky’a, ledwie powstrzymującego olbrzymie łapy potwora przed zmiażdzeniem go. Pochłonięta rozmyślaniami, nawet nie zauważyłam jak zmaga się z bestią. Teraz, patrzyliśmy na siebie.

 

On wie. - Pomyślałam. - Wie, że dam mu umrzeć. Że będę patrzyła na to jak umiera, i nie kiwnę kopytkiem żeby mu pomóc.

To musi się tak skończyć. Stoimy po przeciwnych stronach, nawet jeśli myślał że tak nie jest. A teraz umrze. Tak jak reszta.

 

Patrzyłam bez emocji. Jakbym była obserwatorem, a nie częścią zdarzeń rozgrywających się przede mną.

 

Pozwolę im umrzeć.

Pozwolę im umrzeć.

Pozwolę im umrzeć.

 

Powtarzałam, wytrzymując spojrzenie Sky’a. Zawsze tak było.  Za każdym razem, kiedy kogoś zostawiałam. Nie rozumiałam tylko, dlaczego musiałam siebie o tym zapewniać.

 

Nie spodziewanie jednak, w oku Sky’a pojawiło się  coś… Innego. To nie była już świadomość że ich zostawiłam, ale… Strach. I samotność. Teraz, nie obchodziło go to że im nie pomogłam, tylko to że był sam.  Że zawsze na końcu był sam.

 

To było straszne. Nie wiedziałam jak można nosić w sobie tak straszną świadomość. A jeszcze bardziej przerażający był fakt, że to ja to uczucie spowodowałam.

 

Nie….

Przecież…

Przecież to nie tak.

Ja nie chciałam żeby umierał.  To nie moja wina. Ja…

Nie…

Ja nie chcę aby umierali.

Ja na prawdę tego nie chcę.

I nigdy nie chciałam.

Tyle że…

Teraz jest już  za  późno na ratowanie któregokolwiek z nich.

 

To..

To jest moja wina.

To ja, miałam szansę ich uratować, ale tego nie zrobiłam.  

Popełniłam błąd. Kolejny błąd.

Mogłam zareagować szybciej.

Coś zrobić. Cokolwiek.

A teraz, znowu będę patrzyła na to jak giną. To kwestia czasu.

Nie dam rady nic zrobić.

Sky, zaraz umrze, a sama nie dam rady temu stworzeniu.

 

Chwila…

Czy on…

 

Udało mu się?

Udało mu się.

Udało mu się!

Mam szansę!

Mamy szansę!

 

Co to do jasnej cholery jest? - Pomyślałam lustrując wzrokiem wielkiego pająka, który jeszcze przed chwilą nim nie był. - To coś, umie się zmieniać! To coś nie powinno nawet istnieć! Nie ma zaklęcia które mogło by zmienić materię w tak krótkim czasie! Jeśli uda nam się skopać temu czemuś tyłek, to będzie to chyba jedna z trudniejszych rzeczy jakich się kiedykolwiek podjęłam. Rzecz granicząca z nie możliwością! Ale, przecież już i tak robiłam rzeczy niemożliwe.

Nie zastanawiając się długo uniosłam z posadzki wodę i zaczęłam formować ją w wielki szpikulec, który po zamrożeniu cisnęłam magią w coś, co wydało mi się środkiem potwora, jeśli takowy posiadał.

Monstrum w ostatniej chwili odwróciło wzrok od Sky’a, i zasłoniło się odnóżami, co jednak nie przeszkodziło pociskowi odrzucić go o metr w tył. I tak nie było to zbyt wielkim wyczynem. Jeszcze nigdy nie widziałam takiego bydlęcia! Sopel, który powinien go przepołowić, ledwie go drasnął! Z tym się nie da wal…

My źle się za to zabieramy! - Miałam ochotę walnąć się kopytem w łeb, i przeklinać moją niekompetencję! Nie mogliśmy walczyć z tym czyś, skoro mogło to zmieniać postać, i tym samym regenerować uszkodzone przez nas fragmenty! - Trzeba to unieruchomić, żeby Sky dał radę to ukatrupić, zanim się odrodzi i trzeba będzie zaczynać całą zabawę od początku! Niech Wood zrobi klatkę i zamknie w niej tego stwora!

- Wood! - Krzyczę do miejsca, w którym stoi Wood… A raczej, w którym powinien stać Wood, a w jego miejscu jest wielka dziura - Szkapia mać!

My tu się zżeramy z tym czymś,a on sobie ucieka! {A kto przed chwilą stał i gapił się jak to ciele na to, że Sky umiera? O sobie byś pomyślała Oczko, a nie innych obwiniasz!}  Trzeba go tu ściągnąć!

 

Błyskawicznie przeteleportowałam się pod podłogę, gdzie zobaczyłam Wooda, wyglądającego jakby nad czymś myślał. Ja, jednak nie dałam mu możliwości dokończenia tej myśli. Złapałam go za kopyto, powodując jego ciche piśnięcie, jakby chciał stłumić krzyk, i w następnej chwili oboje byliśmy już na polu walki. Ale tym razem Wood nie miał ucieczki. Nie ode mnie.

-WOOD! - krzyknęłam rozwścieczona. Poczułam jak kropelki potu spływają mi po pysku - MASZ TO ZAMKNĄĆ W JAKIEJŚ KLATCE! I TO JUŻ! - Zażądałam, nie zważając na to, że koniec mojego zdania został niemal całkowicie zagłuszony przez łoskot, spowodowany przez Sky’a.

 

Kątem oka, wychwyciłam jak jakiś wielki przedmiot leci w kierunku Gray! Tym przedmiotem, okazał się być wielka część umywalki, rzucona z takim impetem że na pewno przebije tarczę, jesli jej nie wzmocnię! Gdy odbity rykoszetem pocisk, uderzył o turkusowe pole, poczułam jak w głowie eksploduje mi ból a świat zaczyna się kręcić. Zaciskam powieki, chcąc przywrócić wzrok do normalnego stanu.

To… to jest… zbyt męczące...

Nie wiedziałam , czy dam radę pociągnąć tak jeszcze choćby chwilę. Z każdą chwilą, utrzymywane tarcze odbijały co raz więcej małych odłamków, gruz i pył, które nawet nie będąc szkodliwymi nie mogły być przepuszczone przez osłony. Nie mogłam ryzykować. Nie wiem, czy  udało by mi się wzmocnić którąś z nich na tyle szybko, aby w razie zagrożenia obronić drużynę.

 

Ale, w pewnej chwili, zobaczyłam cos, co wyjątkowo mnie zdziwiło…

Gray, klęczła przed swoim obrazkiem, i zaciskając wargę kreśliła swoim ołówkiem jakieś linie. Cała ta sytuacja, wydawała się kompletnie wyjęta z kontekstu, jakby ktoś wysadził pocieszną klaczkę rysującą sobie wesoło z bajki, i wsadził ją do historii która ani trochę do niej nie pasowała, lecz zamiast wczuć się w nową historię, uparte źrebie nadal wykonywało to samo bezmyślne jak na tą chwilę zajęcia.

Czy Gray... Rysuje? Czy ona nie zdaje sobie sprawy z tego co się tu dzieje? Jeśli wyjdziemy z tego cało to… -  Urwałam myśl, widząc że czynność Gray, przedtem wydająca mi się bezsensowną, wcale taką nie była!
Klaczka, odsunęła się od swojego dzieła, popatrzyła na nie z wyrazem skupienia na pyszczku, a chwilę potem, z kartki wyrósł Sky, jak dwie krople wody podobny do tego który właśnie w tej chwili użerał się z potworem. Na dobrze, może nie był do końca identyczny, ale nie wydawało mi się żeby tego potwora obchodziło to co go aktualnie dźga, i jak to coś wygląda.

Nie wydawało mi się jednak, żeby ktokolwiek z nas mógł pociągnąć tak długo.

 

Obróciłam szybko głowę w stronę Sky’a mając nadzieje że ten cokolwiek wymyśli. Wyglądał, jak zupełnie inny kuc, niż ten którego poznałam jeszcze kilka godzin temu. Miał kilka raz i zadrapań, jego zwykle wspaniale ułożona grzywa, teraz była rozczochrana  a kitel pocharatany i przemoczony. Musiałam przyznać, że dopiero w tym momencie, zauważyłam  że był całkiem przystojny... Ale to się nie liczyło. Liczyło się tylko to, czy uda nam się wyjść z tego cało. Sky, przez chwilę rozglądał się bezradnie po doszczętnie zdewastowanym pomieszczeniu, nie mając pojęcia co zrobić. W jednej chwili, jego spojrzenie powędrowało w górę, a mój wzrok podążył za nim, do unoszącej się nad nami, niewzruszonej całej sytuacją, Lucidy...

Gwiazdko… - Pomyślałam zrezygnowana. Akurat w tym momencie, nie obchodziło mnie to jak bardzo bezsensowną czynnością jest myślenie do gwiazdy. Ale, co mi jeszcze pozostało? -  Zrób coś… cokolwiek…

- LUCIDA!!!

Edytowano przez Nimfadora Enigma
  • +1 2
Link do komentarza

Stałem, niepewny co właściwie się stało. Uderzyłem go i znikł, czy znikł tuż przed uderzeniem? Trafiłem czy nie, odwróciłem się w lewo, w stronę upiornego dźwięku z jakim rozrastała się cienista materia demona.

Tym razem nie był już bezkształtną bryłą z kończynami doklejonymi jakby kopytkiem źrebaka udającego artystę. Teraz z cienia wyrosło osiem prawidłowo zginających się odnóży, tyleż samo oczu i pokaźny odwłok  arachnida. Jedynie żwaczki zostały zastąpione wyszczerzoną, zębatą paszczą. Gdy tylko zmaterializował się do końca, ruszył żwawo w moją stronę bezbłędnie wyszukując oparcie prawą połową odnóży na tym, co zostało z obudów kabin. Nie omieszkał też wydać z siebie ni to owadziego syku, ni to ryku dzikiej bestii.

Ciekawe czy tak samo twardy jesteś w tej formie co w poprzedniej...

Ustawiłem się w pozycji bojowej, gotując się do skoku, gdy nagle zza moich pleców wystrzelił olbrzymi lodowy sopel. Długi, ciężki, ostry i rozpędzony do granic. Jak w zwolnionym tempie cienisty pająk zasłonił się odnóżami i jakimś cudem zablokował potężny pocisk. Nie zrobił mu dosłownie nic, może poza przesunięciem go metr w tył po zdewastowanej, zalanej wodą podłodze. Jednak po dłuższej walce z tym czymś wiedziałem już jakiej siły trzeba było, aby tego dokonać.

OK, to było niespodziewane… Ale imponujące - pomyślałem patrząc z satysfakcją na pająka odjeżdżającego mimo swojej potężnej gardy - Czyżbym jednak miał wsparcie?

 

Nie miałem czasu przyjrzeć się porządnie i sprawdzić czy meridian wciąż jest w tym samym miejscu. Zaatakował zbyt szybko. Dwie wysunięte najbardziej na przód patykowate odnóża wystrzeliły w moja stronę niczym włócznie, wydłużający się co najmniej dwukrotnie. Skoczyłem w bok i zamachnałem się trzymanym w szponach mieczem, o dziwo je obcinając. Szczęście jednak wcale nie było po mojej stronie. Confnął je tylko i zaszarżował na mnie z kolejnym owadzim wizgiem.

 

Wydłuża i regeneruje obcięte nogi jak źrebak lepiący w plastelinie - pomyślałem jednocześnie uderzając skrzydłami powietrze i grzmocąc pięścią w podłogę pod sobą, nadając mojemu wyskokowi dodatkowego impetu - A bez oczek też sobie poradzisz?

 

Wzlatując szybciej niż mój oponent się spodziewał, znalazłem się centralnie nad nim, w bardzo dogodnej pozycji do ataku. Instynktownie wyprowadziłem szybki zamach mający skosić mu - jak miałem nadzieję - choć połowę oczu.

Jednak zamiast tego trafiłem klingą między jego zęby.

 

Skutwiały arachnid! Rozsunął swoje oczy na boki, a ze środka miejsca, gdzie trafiłby miecz wyrósł pysk, identyczny jak ten na spodzie jego ciała… Lub może ten sam, tylko przemieszczony… Złapał mój miecz pomiędzy wielkie kły i łypnął wściekle ślepiami, rozstawionymi teraz orbitalnie. Przełknąłem ślinę, przeczuwając jak to się skończy. Nie puściłem jednak miecza, woląc na o pozwolić niż zostać bez broni.

Demon pode mną dalej był w ruchu, toteż następnym co poczułem było potężne szarpnięcie. Później były nieporadne próby kopnięcia pająka wolnymi nogami, nagły huragan w kanałach półkolistych kiedy okręcił mną zamaszyście w powietrzu, świst powietrza w uszach, poplątane skrzydła, desperacka próba obrócenia się i…

 

ŁUP!!!

 

Moje ciało grzmotnęło potężnie w coś twardego, a w głowie wybuchło ognisko tępego bólu. Gdy otworzyłem powieki - zarówno żywą jak i tą przypominającą przysłonę w aparacie fotograficznym - ujrzałem świat dziwnie odchylony od pionu. Zupełnie jakbym był…

Mimochodem poruszyłem protezą, coś zgrzytnęło i poczułem że spadam...

 

Podnosząc się z dziwnego półleżenia poskładałem sobie co się przed chwilą stało - bestia złapała za miecz, szarpnęła, zatoczyła mną koło nad sobą i cisnęła na ścianę. Dzięki Celestii obróciłem się w powietrzu i wbiłem się w cel łokciem protezy, absorbując tym większość pędu i unikając losu biednego Doltona. A gdy nią poruszyłem, odklinowałem się i spadłem na kafelki, czując że za jakiś czas będę równie zdewastowany co ta łazienka.

 

Wyrównywałem oddech i obserwowałem przez chwilę pole walki, wstając na lekko chwiejne nogi. Oczko utrzymywała jarzące się turkusem tarcze, choć widać było że kosztuje ją to coraz więcej sił.

A więc to tym byłaś tak zajęta, tak?

Musiałem przyznać, żę utrzymywanie trzech indywidualnych pól ochronnych na raz było godne podziwu, tym bardziej u kogoś tak młodego jak ona.

W pewnym momencie od tej otaczającej Grey odbił się rzucony przez demona spory fragment umywalki. Przez pyszczek Oczka przebiegł grymas, ale bańki stały jak przedtem. Muszę ją spytać gdzie się nauczyła takiej magii bojowej…

Wood stał obok niej i - na tyle na ile mogłem się zorientować - próbował coś stworzyć, wpartując się w demona z mieszaniną skupienia i przerażenia. Grey natomiast dopingowała i dawała rozkazy mojemu klonowi.

 

Ach, właśnie. Ten wielki, cienisty pająk nie rzucił się na mnie do tej pory prawdopodobnie tylko z jego powodu. Wyglądał niemal identycznie jak ja. Biała sierść, jasnoblond ogon i grzywa, szerokie skrzydła, porządna muskulatura… Oraz pozłacany hełm gwardzisty, tarcza na lewej nodze i miecz w szponach zastępujących prawe kopyto. I kitel, jeszcze niepodarty i nawet względnie suchy mimo tryskających z przerwanych rur gęstych strug wody.

 

A radził sobie wręcz wyśmienicie - polatywał wkoło pająka, dźgał i siekał gdy mógł, jednocześnie zasłaniając się przed uderzeniami wściekłych odnóży umiejętnymi ruchami tarczy. Radził sobie o wiele lepiej niż ja bym mógł - wypoczęty, nie tak poobijany i jakby… Lżejszy? A może po prostu młodszy? Co ciekawe, miał też oboje oczu - choć lewe miało czerwoną tęczówkę.

Uroczo spartolona robota. Ale przynajmniej działa...

 

Tknęło mnie, że patrzę właśnie jak moja drużyna o własnych siłach, bez mojej pomocy nie pozwala demonowi rozerwać się na strzępy. Nazwanie tego uczucia miłym jest może przesadą, ale ulżyło mi, że potrafią sobie z tym poradzić choć chwilę.

Zaraz jednak naszły mnie gorsze myśli. Bestia mimo obcinania kończyn i zużywania całych mórz energii na ciosy, zdawała się nie słabnąć. Czego nie można było powiedzieć o nas. W dodatku nigdzie nie widziałem Doltona, co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej. W dodatku, jedynym czynnikiem jaki powstrzymywał stwora od rzucenia się na mnie lub bańki ochronne był klon, którego dłuższej skuteczności byłem, powiedzmy, niepewien.

 

Może już czas na tajną broń?

Znowu jednak się bałem. Bałem się tak samo, jak na początku walki, gdy zdecydowałem się ciągnąć tą rąbankę w nadziei, że nie będę musiał tego użyć. Jednak kończyły mi się inne opcje. Jeśli szybko czegoś nie wymyślę, będę do tego zmuszony. Co gorsza, jeśli zrobię to za późno, mogę stracić członków drużyny. Być może już straciłem…

 

Ale dalej lepsze to, niż ujawnienie się.

Bo jeśli to zrobię, mogę przywołać kolegów naszego cienia. A w takiej wersji wydarzeń będziemy martwi zanim zdążymy pierdnąć.

Ponieważ ten demon nie był wcale potężny. To był dopiero narybek…

 

Rozglądając się po łazience w desperackim akcie odegnania nieuchronnego znalazłem jednak coś, co napełniło moje serce nadzieją. Nasza gwiazda, Lucida, wciąż unosząca się tuż pod sufitem i kompletnie zapomniana przez nas wszystkich. Uczepiłem się tej nadziei jak ostatniej deski ratunku, wołając na całe gardło:


- LUCIDA!!!

Edytowano przez Hilianus
  • +1 1
Link do komentarza

Pomieszczenie pod nimi okazało się gabinetem dentystycznym. Wood zrozumiał to od razu widząc charakterystyczny fotel. Spadał szybko, ale wysokość nie była zbyt duża, albowiem zdołał zachować pozycję stojącą.

Stał idealnie przed klaczą, najwyraźniej dentystką, i źrebakiem którego uzębienie najwidoczniej właśnie naprawiała.

Bogini, jest zła.

-Chwila, moment, co pan tutaj tak wpada? - zapytała się szybko wyraźnie zdenerwowana jego nagłym pojawieniem się. Jednocześnie wskazała na niego kopytem. Sam sposób w jaki to zrobiła sprawił, że jednorożca przeszła gęsia skórka. Wood rozpaczliwie rozejrzał się po pomieszczeniu szukając czegoś, co mu pomoże. Nic. Nic prócz stolika z narzędziami nie zatrzymało jego wzroku. Leki uspokajające. Lekko otumaniają. Za duże. Na głowę spadła mu kropla, a po chwili polewał go już mały wężyk wody. Woda z pobojowiska. A CO JEŚLI JEST W NIEJ CIEŃ? Nie, nie ma go. Jeszcze żyję. Nieprzyjemny strach nie mijał, więc zrobił krok w bok. Co takiego zrobiłem? Dlaczego jest jeszcze zeźleniejsza? - Proszę się wytłumaczyć! - Rozkazała mu tonem nie znoszącym sprzeciwu. Już jakiś czas temu przyzwyczaił się do nerwów... ale wtedy bał się reszty "drużyny". Błagam, nie ruszaj się! Nie rób mi niczego! Bardzo trudno było zachowywać w miarę spokojną twarz czując to, co on. Wszak właśnie teraz stał przed postacią z snu, która czegoś od niego wymagała. To nie było proste zapytanie się klaczy o drogę. Teraz to do niego należał drugi ruch. Czasu!!!

Spojrzał się w górę z udawanym zakłopotaniem jednocześnie magią otwierając buteleczkę z płynem. Szybko chciał uśpić klacz oraz źrebaka i zabarykadować się. Niespodziewanie poczuł coś dziwnego. Coś, jak... Przetrząsał pamięć w poszukiwaniu podobnego uczucia. Jednocześnie sierść przy kieszeni robiła się mokra przez chloroform, który wyciekał z buteleczki.

Coś podobnego znalazł wśród ostatnich wspomnień. Prawie identycznie poczuł się gdy drugi Architekt....BOGINI, TO TEŻ ARCHITEKT! NIE PRZEŻYJEMY. NIE POCZUŁEM GO.... ON JEST POTĘŻNY!!

A może to ten napastnik? A co jeśli mnie czuje? Przecież ja poczułem jak coś zmieniali. On może mnie wyczuć ot tak. ZGINĘ!

Zginę, jeśli im nie pomogę. Zginę, jeśli im pomogę.

Ale Luna może mnie uratować. A oni nie zabiją mnie od razu. Muszę im pomóc. Muszę im pomóc. Skupił się na oddechu. Chciał być pewien, że wszystko zrobi tak, jak chce.

Ale jak z nim walczyć?! Nie mam szans. Oni nie mają szans! Bogini, proszę, ten jeden razu muszę wierzyć, że wspólna walka coś da. Tylko ten jeden raz.

Zacisnął zęby nadal patrząc się na wkurzoną dentystkę. Już miał stworzyć przed sobą schody do łazienki gdy... Że co? Magiczny impuls był niespodziewany. I tylko jeden kucyk mógł go zrobić.

Oczko

Stłumił krzyk przerażenia, choć dusza krzyczała. Po chwili już całym sobą poczuł magię. Odruchowo zamknął oczy.

-WOOD! - Jej krzyk był ostatnim, co chciał usłyszeć. A szczególnie krzyk pełen złości. W tle słyszał wodę. - MASZ TO ZAMKNĄĆ W JAKIEJŚ KLATCE! I TO JUŻ! - Łup! Choć ten rozkaz był powiedziany głosem, który w większości przypadków sprawiłby, że Wood ślepo by się jej śłuchał, to tym razem nawet nie zwrócił uwagi na końcówkę, słysząc łoskot wywołany przez pegaza. Róg klaczy rozświetlił się.

Wood zauważył to tuż przed tym, jak klacz z wyrazem bólu zacisnęła powieki. Nawet nie zdążył pomyśleć.

Zauważył przed sobą przezroczystą poświatę odbijającą odłamki.

Zamknął oczy i skupił się na oddechu. Po chwili zdołał nie zwracać uwagi na świat zewnętrzny. Tak było łatwiej. Nie słysząc walki nie było tak źle. A o siebie się nie bał - nadal widział pole walki. Beton, umywalki, kucyki - prawie idealnie. Tylko ten potwór. Go nie widział. Ale czuł, gdzie on jest. Ta dziwna więź... wiedział, gdzie on jest, ale nie znał jego formy.

Zmienia się. Architekt. Nieśmiertelny. Architekt. Pokonać. Klatka zła. Prześlizgnie się pomiędzy kratami. Mgła. Potrzebne coś co odbierze mu tę moc. Albo nie będzie mógł jej używać. Broń nie. Nie stworzę. Klatkę zniknie. Wszelkie zmiany pomieszczenia też.

A jeśli nie będzie mógł? Jeśli uda mi się sprawić, że tutaj moce Architekta nie będą działać? Nie, to nie podziała. To by było dziwne.

Ale tylko tak odbierze mu się tę moc. A jeśli będzie zła to ją zamknę w klatce. Go też. Skoro nie radzi sobie z Tym, to teraz mogę go pokonać. Z tą mocą. MUSZĘ TO ZROBIĆ!

Nie wiedział tylko jak to zrobić. Tylko jedno wpadło mu do głowy. Zaczął się skupiać, by każdy Architekt w pomieszczeniu padał jak sparaliżowany. Miał nadzieję, że wyobrażenie go i potwora padającego na ziemię bez ruchu jednocześnie myśląc "Paraliż Architektów" podziała.

Nie słyszał, jak Sky wrzasnął "LUCIDA"

Link do komentarza
  • 1 year later...
Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...