Skocz do zawartości

Pamiętnik Rainbow Dash


Tarreth

Recommended Posts

Kiedy Rainbow zobaczyła swój pamiętnik; prezent od Twilight, zaczęła się śmiać. -Ja? Prowadzić pamiętnik? W życiu! Pamiętnik poszybował na chmurce w kierunku północnym... Nikt nie mógł wiedzieć, że rodzina Rainbow posiada własną księgę, zawierającą nie tylko wskazówki dotyczące latania, lecz także poszczególne przygody każdej osoby z rodziny.


Lubie robić remake'i cudzych pomysłów. xd Ten po prostu pozwoli mi lepiej prowadzić księgę (nie lubię pamiętników, ani narracji pierwszoosobowej xd)
Link do komentarza
  • 1 month later...

Noc
Część pierwsza: Początek

SPECJALNA DEDYKACJA DLA APPLEJUICE, BO TO CZYTAŁA!


Lato. Środek lata. Piękne, słoneczne dni. Beztroskie zabawy. Świat bezpieczny, kontrolowany, idealny do życia w nim. Pogoda jest piękna, a wszystko wokół kwitnie, wydaje owoce. Jest to świat bez tajemnic, w którym nie należy niczego się obawiać.

Jednak nocą... To wszystko się zmienia. Widoczność jest ograniczona, zamazane kształty przemykające wokoło przybierają różne postacie. Choć jest to ten sam świat, jest on jednocześnie światem zupełnie innym. Światem, w którym nasza wyobraźnia zyskuję wolność, wolność nieograniczoną. Noc jest wolnością, jednak wolność może okazać się niebezpieczna.

Dlatego większość kucyków woli być ostrożna, nie korzysta z wolności, jaką daję noc, przeczekuje ją w ciepłych domach. Nikt nie dostrzega piękna i możliwości jakie daje noc.

Prawie nikt.

Rainbow Dash od zawsze pociągała noc. Uwielbiała późnymi wieczorami podlecieć na dach swojego domu i przypatrując się z wysokości całej okolicy pochłaniać jej piękno.

Jednak nigdy nie odważyła się latać w nocy. Wmawiała sobie, że po prostu nie warto, że jest to zbyt niebezpieczne. Jednak bezdenna otchłań nocy przyzywała ją coraz silniej. Nie! Dlaczego ma nie latać w nocy? Bo jest to zbyt niebezpieczne? A co nie jest niebezpieczne? Niebezpieczeństwo przeplata się przez całe życie kucyka, każde zadanie niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Noc jest piękna. Przyciąga. Latanie w nocy. W otaczającej zewsząd ciemności. Jak to jest? Trzeba spróbować.
Rainbow wyleciała przez okno równo o północy. Początkowo niespokojna, oglądała się na boki. Pomimo odwagi z jaką wcześniej myślała o tym locie pierwsze wrażenia tego lotu były przerażające. Nocne stworzenia znajdowały się nawet w przestworzach. Trzeba było uważać, by nie wpaść na któreś z nich. Noc nie jest bezpieczna.

Jednak, jak to bywa z większością przeżyć w końcu zaczyna się adaptacja. Tak samo było tym razem. Wzrok Rainbow zaczynał przyzwyczajać się do ciemności, coraz łatwiej przychodziło jej omijanie innych stworzeń. Zaczęła zauważać, że tęczowa smuga, która tworzyła się podczas lotu w ciemności delikatnie zanikała, rozbijała się na poszczególne kolory trwając w powietrzu znacznie dłużej niż za dnia. Jak wiele możliwości nosło to ze sobą! Nowe akrobacje, zabawa w rysunki, śledzenie trajektorii lotu! To było coś, o czym w czasie dnia nie można było pomarzyć.

Lot. Ciągły lot. Nieważne dokąd, w jakie miejsce. Liczy się sam lot. Przyjemność, jaką sprawia wiatr przelatujący przez grzywę, chmury, przez które przebija się niczym ostrze przez skórę. Pęd powietrza szeptał do ucha, a ponieważ noc była cicha, szepty te były wyraźne. Rainbow słuchała tych szeptów, tchnienia wiatru, który ulatywał w dal, w przestworza niewstrzymywany żadnymi ograniczeniami.

Być wiatrem, pomyślała Rainbow. Latać cały czas, w każde możliwe miejsce, bez przerw, bez ociągania się. I być nocą, nieskończoną, tajemniczą... Piękną...

Kolejne miejsce, kolejny błysk tęczy... Jakie to miejsce? To nieistotne. Co to za tęcza? Jedyny pegaz, który za nic mając strach innych przemógł się i wyleciał w przestworza, w piękną noc. Zyskując tym samym coś, czego nie można zdobyć bez odrobiny poświęcenia... Bez odrobiny ryzyka... Bez odrobiny chęci...

Kolejne miejsce... Czas upływa lecz to nie ma znaczenia... Zmęczenie? Senność? Czym jest zmęczenie w porównaniu z bezkresem mrocznego niebia? Czym jest senność w porównaniu z radością płynącą z lotu?
Rainbow wie, że takie rzeczy nie mają znaczenia. Odespać zawsze można w dzień, na chmurce, kiedy wszystko i tak jest bezpieczne... takie samo... nudne... Nie to co noc.

Kolejne miejsce... Czasu jest coraz mniej. Niedługo wzejdzie słońce, oświetli wzgórza, oświetli lasy i niebo. Świat straci swoją tajemniczość. Trzeba korzystać z niej tak długo, jak długo jest to możliwe.

Kolejny obrót, spirala. Korkociąg w dół... Nie ma nic piękniejszego niż świadomość, że chociaż spadasz w dół, masz władzę by to przerwać, by poderwać się do góry, rozpocząć ten szaleńczy taniec od początku. Znaczenie innych rzeczy... Jakich rzeczy? Czy istnieją inne rzeczy? Czy istnieje coś poza lotem? Ominięcie góry, zawiśnięcie w powietrzu. I pomnknięcie jak strzała do przodu. Byle szybciej... By czuć wiatr, który targa grzywą i ogonem. Byle dłużej... jak najdłużej nacieszyć się wolnością. Byle dalej... By zapomnieć o codziennych troskach... O czym? Czym są troski? Nie jest to nic związanego z lataniem... Czy coś niezwiązanego z lataniem może istnieć?

Noc się kończy... Zza horyzontu zaczyna podnosić się słońce. Tęczowa smuga ciągnąca się taki szmat czasu, jak przyjaciel, jak wierny towarzysz, który idzie tam gdzie ty zanika. Świat traci tajemniczość. Wszystko nabiera rzeczywistych kształtów, swojego zwykłego, codziennego ja.

Trzeba wracać. Zmęczenie daje się we znaki. Razem z nocą kończy się wolność, z wolnością kończy się wrażenie, że czas nie ma znaczenia. Powracają codzienne troski, wracają też zwykłe, pierwotne konieczności.
Słońce jest coraz wyżej. Oświetla coraz więcej kształtów. Jeszcze chwila i nic nie pozostanie z tajemniczości.

Dom coraz bliżej. Im bliżej domu, tym wyżej wznosi się słońce. Świat budzi się do życia.

Rośliny, zwierzęta, kuce... Oni wszyscy lękający się nocy zaczynają kolejny dzień, dzień którym włada porządek... rozsądek... równowaga... monotonia? Codzienność.

Chmura, wyglądająca na wygodną. Rainbow ląduję. Uwielbia delikatność chmur, ich lekkość.

Mogła by tak leżeć długo. Jednak nie jest to możliwe.

Razem ze słońcem, wstają też przyjaciele. Ci, którzy nie zgłębiają piękna nocy. Chociaż są wspaniali, nie doświadczą tego, co Rainbow.

Nie doświadczą tego, dopóki się nie odważą.

Nie odważą się stawić czoła nocy...

Edytowano przez Cahir
  • +1 1
Link do komentarza

Noc
Część druga: Gwiazdy


Noc... Noc jest cicha.

Noc... Noc jest pogrążona w mroku.

Noc... Noc jest niebezpieczna.

Jednak nawet podczas nocy tętni życie. Gwar, który chociaż niesłyszalny dla ucha kucyka brzmi, trwa nieprzerwanie. Szelest nocnych owadów, odgłosy nietoperzy próbujących znaleźć drogę pośród ciemności, szept liści... Tchnienie wiatru... Tchnienie, którego od bardzo dawna nikt nie usłyszał... Dlaczego? Bo nie chiał go słuchać? Czy też dlatego, że szept ten nie był przeznaczony dla jego uszu? Chociaż każdy może usłyszeć, nie każdy potrafi wysłuchać o czym szepce wiatr. Na to trzeba zasłużyć.

Mrok... Czy aby napewno? Także podczas nocy pojawiają się źródła światła. Maleńkie punkciki, znajdujące się na całym widnokręgu. Gwiazdy. Gwiazdy i ich królowa – Księżyc.
Księżyc – królowa nocy. Jej statyczny blask nie oślepia. W przeciwieństwie do Słońca, przed którym trzeba chować wzrok, przechodzić ze spuszczoną głową.
Księżyc jest inny. Bardziej wyrozumiały. Można na niego spojrzeć bez strachu i lęku. Księżyc nie zrani, nie oślepi. Księżyc, chociaż dumny lubi, gdy się na niego patrzy.
Księżyc... Łagodny...Dumny... Ale też niezależny. Każdego miesiąca zanika, nie ma zamiaru trwać cały czas w tej samej formie. Zmienia kształty... Jak modna dama, przybiera nowe postaci, chce się zaprezentować z jak najlepszej strony.
Gwiazdy... Gwiazdy są jeszcze bardziej niezależne niż ich królowa.
Gwiazdy są wolne. Nie muszą trwać na niebie wiecznie. W każdej chwili... W każdej sekundzie... Nie wiadomo kiedy, Gwiazda może zrezygnować ze swojego stanowiska, zakończyć swoją pracę...
Wybrać się w ostatnią, niesamowitą podróż... Przekroczyć granicę prędkości... Spaść z nieba... Wylądować... I zakończyć swe istnienie... Stracić swój blask na zawsze...

Noc, chociaż niebezpieczna, kryje w sobie wiele zalet... zalet, które dostrzeże tylko kuc, któremu wystarczy światło Księżyca i Gwiazd... Noc... Zawiera piękne przesłanie... Wysłuchać go będzie jednak mógł tylko ten kuc, który umie się wsłuchać w dźwięki nocy... w szept liści... w tchnienie wiatru...

Ktoś taki już się pojawił.
Rainbow, tak samo jak przez ostatni tydzień wzlatywała równo o północy. Zwisając w powietrzu chłonęła piękno nocy... W szczególności gwiazdy. Gwiazdy... Choć tak odległe, są wystarczająco silne, by wysyłać światło... Chociaż dla kogoś gwiazdy to tylko punkciki na niebie, Rainbow nie wyobraża sobie nocy bez gwiazd. Okrucieństwem byłoby pozbawić nocne niebio tych malutkich, rozdygotanych światełek, Tak odległych... A jednak silnych.

Nagle, jedna z gwiazd, zdeczydowała się zakończyć swoją pracę.
Bez pośpiechu, powoli, zaczynała świecić coraz jaśniej... Zbierała siły. Na ostatnią podróż. Podróż, która zakończy się wygaśnięciem... Wiecznym odpoczynkiem.
Jako że Rainbow była oswojona z nocą, zaprzyjaźniona z otaczającym ją mrokiem, wyczulona była na szczegóły... Nawet takie, które dla innych były mało istotne... Nawet takie jak jaśniejąca gwiazda, która za chwilę wybierze się w swoją ostatnią podróż.
Rainbow obserwowała, jak gwiazda w mgnieniu oka porzuca swoją dawną pozycję... Zakłóca majestatyczny spokój nocy... Jak zaczyna się coś innego od normalności. To za co kochała noc. Za jej nieobliczalność, nagłe zmiany, na pierwszy rzut oka niepozorne, jednak zdolne zmienić oblicze nocy... zakłócić spokój... wpłynąć na czyjeś życie.
Gwiazda, świecący punkcik, który porzucił swe dotychczasowe życie, wyrwał się w ostatnią, szaleńczą podróż.

Rainbow patrzy zafascynowana.. Pęd, szaleńczy pęd, niesamowita prędkość. Chociaż Rainbow jest szybka, chociaż potrafi mknąć po niebie tak, że zaobserwować można jedynie tęczową smugę, w porównaniu z gwiazdami jej prędkość była niczym.

Rainbow poczuła ukłucie zadrości. Nie lubiła przegrywać. W niczym... I z nikim. Nawet z gwiazdami.
To było nie do pomyślenia.

Ja mam z kimś przegrać? Ja?! Nie ma mowy! Nie zostawię tak tego!
Narastało nowe postanowienie... Nowa, szaleńcza myśl... Prześcignąć spadającą gwiazdę... Polecieć szybciej niż ktokolwiek poleciał. Stać się definicją prędkości.

Jednak czas płynie. Rozmyślać będzie można kiedy indziej. Teraz trzeba wykorzystać noc. Jej potencjał do rzeczy niezwykłych. Jej piękno i tajemniczość.

Dzień. Powrót do normalności. Do rzeczywistości i monotonii.
Rainbow przechadza się ulicami Ponyville. Czuje się odosobniona. Inna.
Nie ma osoby, z którą możnaby było wymienić przeżycia z ostatniej nocy... Nikt nie był na tyle odważny...

Odkrycie piękna nocy to błogosławieństwo... Lecz jednocześnie przekleństwo...

Nagle; tablica z ogłoszeniami. Na niej wielka kartka. Na kartce tekst.

Patrząc na treść zawartą na kartce, oczy Rainbow zaczynają błyszczeć.
Jutro, miała być noc spadających gwiazd. Jedyna noc, podczas której kucyki wychylają się z domów.
Nie można jednak odkryć piękna nocy, patrząc na nią jeden raz, w wielkiej grupie, rzut kamieniem od domu.

Rainbow nie zamierzała zmarnować tej szansy.
Obiecała sobie, że prześcignie spadającą gwiazdę, a los sam chce jej w tym dopomóc.
Oczekiwanie. Dreszcz emocji przeszywający skórę.
Rainbow niecierpliwie patrzy na niebo, obserwuje zachodzące Słońce.
Dlaczego tak długo to trwa? Oczekiwanie jest nieznośne. Patrząc w niebo, trzeba unikać Słońca, Słońca dumnego i wyniosłego, nie pozwalającego na siebie patrzeć.
Oczekiwanie jest męczące... Jednak w końcu się skończy.

Niebo ciemnieje... Znajome kształty i widoki stają się tajemniczymi zarysami...
Na niebie pojawiają się pierwsze gwiazdy.
Rainbow wzlatuje wysoko... Wyżej! Jak najwyżej!
Dosięgnąć gwiazd! To byłoby coś! Jednak to... to jest niemożliwe... przynajmniej nie w tej chwili...

Gwiazdy.
Pojawiają się, jedna po drugiej, po chwili, całe niebo było upstrzone małymi punkcikami tak znajomymi...Tak przyjaznymi.
Rainbow wzlatuje coraz wyżej, jednak przychodzi jej to z coraz większym trudem.

Zaczyna robić się coraz chłodniej... Trzeba się zatrzymać.
Rainbow zatrzymała się, jednak wzmogło to tylko uczucie chłodu. Zastój nie jest dobry, trzeba się ruszać.
Latanie powoli rozgrzewało Rainbow. Zaczęła z większą uwagą przyglądać się niebu.
Po chwili- pierwsza gwiazda opuściła swe stanowisko. Nie minęło wiele czasu, gdy w ślad za pierwszą poszła druga, a za nią trzecia.
Zaczęło się.

Rainbow drgnęła. Zaczęła się wpatrywać w gwiazdę, znajdującą się ,,najbliżej”.
Powoli, bez pośpiechu skierowała się pionowo w dół....
I poleciała szybciej niż kiedykolwiek.
Skupienie, opanowanie.
W pobliżu nie ma nikogo.
Tylko ja. Ja i noc. Przyjaciółka.
Rainbow przeszła barierę dźwięku bez problemów.
Wybuch tęczy na nocnym niebie – widoku tego nie da opisać się słowami.
Jednak Rainbow pędzi dalej – coraz szybciej.
Krajobraz zlał się w jedną, czarną otoczkę. W ciemność. W płótno, czekające na artystę, który namaluje na nim arcydzieło.

Rainbow była artystą.

Kształt, grzywa, ogon – zlały się w jedną, tęczową smugę.
Skrzydła nie były już potrzebne. Rainbow leciała. Była lotem.
Rainbow leciała coraz szybciej.

Była artystą.
Tworzyła obraz, obraz na pustym, nocnym niebie.
Rainbow mnkęła na równi z gwiazdami. Na równi ze światłem odbijanym od Księżyca.

Mknęła jak nigdy dotąd. Była lotem. Lotem o prędkości światła.
Noc spadających gwiazd w tym roku na długo zapadła w pamięć mieszkańcom Ponyville.

Była to noc, podczas której każdy zobaczył tęczę spadającą równomiernie z pierwszą gwiazdą, tęczę lecącą bez przeszkód, tęczę która była istotą lotu.

Jedynym kucykiem, który nie widział tej tęczy była Rainbow Dash.

Rainbow Dash, przecinająca nocne niebo tęczową smugą.

Rainbow Dash, która latała szybciej niż ktokolwiek.

Rainbow Dash, która była istotą lotu.
  • +1 1
Link do komentarza
  • 4 weeks later...

Noc
Część trzecia: Wiatr

Wiatr…
Nieprzerwany wędrowiec, którego podróż nigdy się nie kończy…

Nie zależny od nikogo, ani od niczego…

Prawdziwie wolny…

Jaka jest jego tajemnica?
Co kryje w sobie prawdziwie wolny, jedyny prawdziwie wolny byt na świecie?
Nikt nie wie, ani nie przypuszcza, że wiatr sam podsuwa tą tajemnicę.
Tajemnicę zawartą w szeptach, szeptach, których większość nie słyszy, lub uważa za nieistotne.

A jak można usłyszeć coś, na czym ci nie zależy?
Nie wolno zapominać o niepozornych, mało znaczących rzeczach. Może się okazać, że kryją one tajemnicę, odpowiedź na pytanie, które zadajemy sobie każdego dnia, nad którym często trudzimy się bezskutecznie do końca życia.

Sens istnienia? Ostateczna odpowiedź na pytanie ,,Po co?” ,,Dlaczego?”
Bo jaki jest sens życia jeśli nie możemy robić tego, co robić pragniemy?
Jaki jest sens życia, jeśli krępują nas więzy, więzy, które nie pozwalają nam wzbić się w powietrze i rozwinąć skrzydeł, więzy, które nas wyniszczają, tamując w naszym wnętrzu nasze prawdziwe jestestwo, które chowamy przed światem, bojąc się reakcji innych… Bojąc się tego, jak zaczną postrzegać i czy w ogóle zaakceptują nasze prawdziwe ja.
Jednak, tak jak każde inne i te więzy można zniszczyć, pozbyć się ich. Brak więzów… Krępujących, utrzymujących nas przy ziemi… Pozbywając się ich można osiągnąć wolność… Prawdziwą wolność…
Pozbywając się więzów codzienności i zwykłości, przybierając formę wiatru przemierzać nieboskłon na całym świecie…
Nie przejmując się nikim i niczym, bez żadnych zobowiązań…
Być wędrowcem w pełni korzystającym z uroków świata i przekazywać tajemnice na temat sensu życia kolejnym istotom, tym , które potrafią wysłuchać i zrozumieć.
Tym, które dzięki wskazówkom zrozumieją sens życia, uzyskają prawdziwą wolność, staną się całkowicie niezależne…
Staną się wiatrem…

Rainbow Dash zawsze posiadała duszę wędrowca.
Zawsze ciekawa świata, musiała zobaczyć wszystko.
Jednak na to nie pozwalało życie codzienne…
Praca na niebie… Przyjaciele…
Marzenia… Pragnienia… Nawet te ukryte.

Rainbow wiodła przeciętne życie, przez co nie mogła rozwinąć prawdziwych skrzydeł…
Choć latała, więzy krępowały ją, przyciągały do ziemi, nie pozwalając wzbić się do prawdziwego lotu.
Aż do dnia, kiedy postanowiła to zmienić.
Kiedy przełamała, strach i postanowiła zagłębić się w noc.
Kiedy poznała piękno świata, prawdziwe piękno, którego nie da się zobaczyć okiem, które chłonie cały umysł.

Ciemność… Piękna i tajemnicza… Niebezpieczna i pociągająca…
Noc, podczas której Rainbow dokonała niemożliwego, pędząc po niebie z prędkością światła.

A wszystkim tym wydarzeniom towarzyszył wiatr.
Przyglądając się, wiatr był zawsze w pobliżu, nigdy nie pozostawiał Rainbow samotnej.

A przez cały ten czas wiatr szeptał.
Szepty rozchodziły się w nocnej ciszy, brzmiąc w niej dłużej niż za dnia. Docierały do Rainbow, która powoli zaczynała je rozumieć… Zaczynała słyszeć to, co szepty przekazywały… To, za co wielu oddałoby życie.
Po oswojeniu się z nocą, ze swobodą i wolnością jaką noc daje Rainbow zrozumiała, że wreszcie może zacząć podróżować, że nikt nie będzie jej niepokoił, że przez całą noc może latać tam, gdzie tylko chcę.
Więzy zaczęły pękać.

Każda kolejna noc osłabiała więzy krępujące Rainbow Dash.
Każda kolejna wyprawa napełniała ją zachwytem.
Coraz mniej interesowały ją sprawy codzienne, innym wydawała się nieobecna… Niedostępna… Inna…
Po każdej kolejnej wyprawie wzrastała niechęć do powrotów.
Przecież było jeszcze tyle miejsc, których nie odwiedziła!
Tyle miejsc, które miały do zaoferowania swoje własne, niepowtarzalne uroki.

Czy możliwe jest zwiedzić je wszystkie?
Czy możliwe jest podróżować zawsze i wszędzie, nie martwiąc się niczym innym, po prostu radować się widokami, każdym fragmentem świata, który pojawia się przed nami, gdy brniemy wprost przed siebie?
Wieczna podróż…
Kolejna noc – kolejne miejsce.
Jednak ta noc miała być inna niż wszystkie inne.
Tej nocy miał nastąpić przełom.
Tej nocy, łańcuchy krępujące Rainbow Dash miały wreszcie pęknąć.
Rainbow lecąc po nocnym niebie nie śpieszyła się.
Dziś, postanowiła zwiedzić miejsca, które były niedaleko, które odwiedzała za dnia, a których drugiego oblicza, oblicza które ujawnia się nocą, nie miała do tej pory szansy zobaczyć.

Tej nocy wiatr był silny.
Szepty nasilały się.
Rainbow lecąc powoli, rozglądała się, po raz kolejny podziwiając, w jaki sposób noc jest w stanie zmienić otaczający ją świat.
Nagle, podmuch wiatru przeszył ją tak, jak nigdy wcześniej.
Ze zdwojoną siłą usłyszała szept, który był tak wyraźny, jak gdyby wypłynął z ust innego kuca.
-Szybciej…
Nie wiedząc dlaczego, Rainbow posłuchała i wystrzeliła do przodu.
Im szybciej leciała, tym więcej szeptów docierało do jej uszu.
-Szybciej…
-Dogoń nas…
-Czemu tak wolno?


W Rainbow obudziło się znajome uczucie. Duma urodzonego zwycięzcy nie pozwoliła jej spokojnie słuchać prowokacji. Nikogo i niczego.
Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy po nocnym niebie pędziła tęcza. Rozwijając niemożliwą prędkość goniła wiatr starając się doścignąć marzenie.

Szepty coraz częstsze, coraz wyraźniejsze…
-Dołącz do nas…
-Przemierzaj przestworza…
-Bądź wolna…
-Najszybsza…
-Niepowstrzymana…


Rainbow dziwiła się. Nie mogła pozostawić przyjaciół. To było wbrew jej naturze.

-Nie pozostawisz ich…
-Zawsze będziesz mogła przebywać w pobliżu…
-Przecież będziesz wolna…


Rainbow leciała słuchając szeptów. Nie zwracała uwagi na to, co przed nią.

Po co omijać drzewa, skoro można przez nie przelecieć?
Po co poruszać skrzydłami, skoro można kierować lotem samymi myślami?
Tęcza zaczęła powoli zanikać, zaś Rainbow coraz bardziej zbliżała się do początku pogoni.

Wiatr zaczął przybierać kształty…
Kształty innych pegazów.
Lecz to nie dziwiło Rainbow Dash, przecież wiedziała o tym już od jakiegoś czasu.

Im bardziej urzeczywistniały się kształty innych pegazów, tym bardziej nierealny stawał się świat.
Jednak przez to stawał się jeszcze piękniejszy.
Rainbow pędziła w przestworzach, z tymi, którzy tak jak ona odkryli piękno nocy, stopniowo uwalniając się z krępujących więzów.
Z tymi, którzy porzucili wszystko, by stać się wolnymi, by przemierzać świat.

Z tymi, którzy pokochali wolność i stali się wiatrem.
Jednak Rainbow nie wiedziała, że jej więzy nie opadły do końca. Do tylnej nogi pozostał jeden uczepiony niej łańcuch. Łańcuch, który już po chwili Rainbow zobaczyła w pogoni pędzących pegazów.
Łańcuch ten urzeczywistnił się w postaci dorosłego pegaza płci żeńskiej, o tęczowej grzywie, jasno-niebieskim kolorze i łagodnych, niebieskich oczach.

Były to te same oczy, które Rainbow ostatni raz widziała w dzieciństwie. Zaś wzrok, którym ów pegaz na nią spojrzał był tym samym wzrokiem, którym kiedyś patrzyła na nią ona…

Matka.
  • +1 1
Link do komentarza
  • 4 months later...

Był piękny, słoneczny dzień w Ponyville. Rainbow Dash drzemała smacznie na jednym z obłoczków, by po chwili obudzić się, przetrzeć kopytkami zmęczone oczy, ziewnąć i przeciągnać się porządnie. Śniła o tym, że mając dość codziennej rutyny ruszyła na poszukiwanie przygód. “Ech...” - westchnęła w myślach. - Był to jednak tylko sen. W rzeczywistości, przecież nigdy by nie opuściła swoich przyjaciółek. NIGDY!! Usiadła na chmurce i rozejrzała się po najbliższej okolicy. Jak zwykle nie działo się zupełnie nic ciekawego. Popatrzyła jeszcze tak w zadumaniu przez minutkę czy dwie, a następnie wzbiła się w powietrze i zaczęła ćwiczyć przeróżne sztuczki. W czasie, gdy wykonywała jedną z nich, zdała sobie sprawę, że należy ją ulepszyć. Nie była wystarczająco szałowa. Była... nudna. Nudna, szara i zbyt banalna. Usiadła na chmurce i rozpoczęła obmyślanie nowej, lepszej formy akrobacji. Zagryzła wargę w skupienie i wytężyła umysł. “Myśl Dashie, myśl!” - mówiła do siebie. - “Pozwól sygnałom skakać po neuronach... Czy raczej neuronom po sygnałach?” - nigdy nie była w stanie spamiętać tych wszystkich, dziwnych określeń, jakimi zasypywała ją Twilight Sparkle. Z rozważań wyrwał pegazicę znajomy dźwięk - nucenie Pinkie. Różowa klacz przystanęła pod krawędzią białego obłoczka. - Dashie! - zawołała radośnie, machając przy tym tak energicznie, że aż cała się trzęsła. Teczowogrzywa klacz wychyliła się i odpowiedziała jej w ten sam sposób, śmiejąc się przy tym z głupiutkiej, ale przesympatycznej dziewczyny. Po chwili sfrunęła z chmurki i stanęła obok przyjaciółki. - Cześć Pinkie, co jest? - Przyszłam zapytać, czy pomogłabyś mi przy pieczeniu ciasteczek. - Jasne - odrzekła natychmiastowo Rainbow. - nareszcie będę miała coś kreatywnego do zrobienia. Wystarczająco się już dziś naspałam, a ćwiczenia... mogą chwilowo poczekać. I tak muszę wymyślić nową sztuczkę, a ciężko mi to zrobić na siłę. Dobrze mi zrobi zajęcie się czymś innym. - Super! - ucieszyła się Pinkie. - Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Obie ruszyły kłusem w stronę “Cukrowego Kącika”, pogoda była piękna, aż zachęcała do zabaw, dlatego nim doszły na miejsce, minęło trochę czasu. Między innymi dla tego, że wywinęły paru kucykom kawały. W końcu jednak doszły do cukierni, gdzie od progu przywitała ich pani Cake, cała ubabrana w mące. - Oh, Pinkie. Dobrze, że już jesteś - powiedziała. - Już bierzemy się za pieczenie! Dashie nam pomoże - odpowiedziała wesoło podskakująca, różowa klacz. Pani Cake uśmiechnęła się, zachęcając, by Rainbow i Pinkie weszły do kuchni i od razu zabrały się pieczenie. Cała praca zajęła im dobrych kilka godzin. Rozbawione klacze nawet nie zauważyły, jak błękitne niebo staje się coraz ciemniejsze. Gdy w końcu skończyły i wyszły z kuchni, całe pokryte były mąką oraz resztkami ciasta. - Święta Celestio! Co wam się stało?! - zawołała pani Cake, widząc wychodzące z kuchni dwa białe kucyki. Klacze spojrzały na siebie i wybuchły śmiechem, po paru minutach intensywnego szorowania, były już czyste. - Dziękuję wam moje drogie. Nie wiem ile by mi to zajęło gdy nie wasza pomoc - powiedziała właścicielka sklepu, gdy do niej podeszły. - Ależ nie ma za co - odpowiedziała Rainbow, wzruszają kopytkiem. - To była świetna zabawa. Nagle w pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka, a do cukierni wszedł nowy kucyk. Pani Cake podeszła do lady, Dash natomiast spojrzała na ścienny zegar. - Ojej! Późno już. Lepiej będę się zbierać... Pa Pinkie. Dobranoc pani Cake - powiedziała wychodząc. - Do jutra Dashie - odpowiedziała jej różowa klacz, machają kopytkiem na pożegnanie. Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej. Na niebie pojawiła się nawet pierwsza gwiazda, a słońce schowało się już całkowicie za górami. Rainbow Dash szybko przeleciała nad Ponyville i dotarła do chmurnego miasta. Przechodząc obok swej skrzynki pocztowej, zajrzała do niej, jednak nie znajdując w niej nic z wyjątkiem kilku reklam, zamknęła ją i weszła do domu. Przez okna wpadały do pomieszczenia słabe promienie światła z ulicznych latarni. Tęczowogrzywa klacz wyjrzała przez jedno z nich i przyjrzała się nocnemu nieboskłonowi. Zza horyzontu powoli wychodził majestatyczny księżyc - symbol Luny, a na niebie świeciły już tysiące przepięknych gwiazd. Rainbow poszła do kuchni zjeść spóźnioną kolację. Po paru minutach pałaszowania kanapek, wygramoliła się najedzona na górne piętro domku i weszła do sypialni. położyła się i po raz ostatni tego dnia wyjrzała przez okno. Ziewnęła przeciągle. Oczy same się jej zamykały ze zmęczenie. - To był fajny dzień... Męczący, ale fajny - szepnęła do siebie i opatuliła się szczelniej puchową kołderką. Po paru minutach już smacznie spała.

Link do komentarza

Nad Ponyville znów świeciło piękne słońce, którego promienie ogrzewały ziemię i chodzące po niej kucyki. Te już od samego rana były na świeżym powietrzu, by jak najdłużej cieszyć się wspaniałą pogodą. Rainbow powoli spacerowała po miasteczku, gdyż zaledwie przed chwilą skończyła swoją codzienną pracę - oczyszczanie błękitnego nieba z chmur. Teraz, kiedy zrobiła co do niej należało, zaczynało jej się trochę nudzić. Nie miała najmniejszej ochoty na kolejne ćwiczenia, a tym bardziej na drzemkę. Rozglądała się więc po miasteczku, w poszukiwaniu czegoś co mogłoby ją zaciekawić. Przeleciała tak wzdłuż i wszerz całą okolicę, jednak nie znalazła zupełnie nic wartego jej uwagi. - Ale nuuuddyy! - rzekła, przelatując nad kamiennym mostkiem, po którym maszerowały wesoło młode kucyki. Na widok Dash zadarły do góry łebki i z podziwem oglądały jak szybko frunęła. Widząc to, Rainbow wykonała wokół nich jeszcze dwa obroty, beczkę i piruet. Po ostatnim, banda młodych gapiów aż zamruczała z zachwytem. Poprawiło to troszkę jej humor, ale nie zmieniło sytuacji. - Tu się jak zwykle nic się nie dzieje. Co za parszywe miasto... ech - westchnęła po chwili. - Równie dobrze mogłabym polecieć do Appleack i pomóc jej przy zbieraniu tych głupich jabłek. Przynajmniej miałabym jakieś zajęcie. Nie zwlekając dłużej, pokierowała się w stronę Akrów Słodkich Jabłek i szybko doleciała na miejsce. Farma imponowała rozmiarami. Ciągnące - zdawałoby się w nieskończoność - rzędy wielkich i zadbanych jabłoni, uginały swe gałęzie, pod ciężarem dorodnych owoców. nim w końcu znalazła swoją przyjaciółkę, musiała kilkakrotnie okrążyć ogromny sad. Wreszcie dostrzegła kowbojkę stojącą pod jednym z drzew i starającą się strącić z niej jakieś uparcie trzymające się konarów jabłka. - Cześć AJ - powiedziała wesoło pegazica, podlatując do zapracowanego pomarańczowego kucyka. - Och, witaj Rainbow - odpowiedziała Apllejack odrywając się na chwilę od roboty i spoglądając na Dash. Ściągnęła z głowy swój kowbojski kapelusz i przetarła kopytkiem spocone czoło. Grzywka kleiła jej się do skóry, uparcie zachodząc na oczy. - Wybacz, ale dziś mam dużo do zrobienia i nie mogę urządzać sobie bezproduktywnych pogawędek - dodała i wróciła do swojego zajęcia, kiedy tylko uporała się z niesfornymi włosami. - Eee... właściwie to zastanawiałam się, czy mogę ci jakoś pomóc - zagadała tęczowogrzywa, patrząc na wielkie, piętrzące się sterty jabłek, które od samego rana zebrała Apllejack. - No nie wierzę! - pomarańczowa klacz aż przysiadła na zadzie ze zdziwienia. - Ty chcesz pomóc? Z własnej, nieprzymuszonej woli? W CZYJEJŚ PRACY? Hahahah - kowbojka roześmiała się głośno, ocierając przy tym cieknące jej ze śmiechu łzy. - Nie sądziłam, że dożyję jeszcze takiego dnia, Dashie. Ale tak... W sumie przydałaby mi się pomoc - odrzekła kowbojka, zachęcając pegazicę by podleciała bliżej. Dash wylądowała zgrabnie i podeszła do stojącego najbliżej drzewa, a następnie z całej siły je kopnęła. Na ziemię spadły czerwone, soczyste jabłka. - Całkiem nieźle - pochwaliła ją AJ. - Zobaczymy, czy wytrzymasz moje tempo. Obie klacze pracowały ładnych parę godzin, nawet urządziły sobie zawody, która z nich zbierze najwięcej jabłek w określonym czasie. W końcu jednak ich praca została przerwana. - Rainbow, Applejack, widziałyście gdzieś Spike’a? - Twilight Sparkle, fioletowy jednorożec, wbiegł nagle między pracujące klacze i zapytał roztrzęsionym głosem. - Nie, a co się stało? - odpowiedziała Applejack. - My przez większą część dnia zajmowałyśmy się zbijaniem jabłek, więc raczej nie będziemy dobrym źródłem informacji - dodała po krótkiej chwili. - Gdzieś zniknął! Nie ma go od dłuższego czasu i boję się, że coś mu się stało - odrzekła zaniepokojona Twilight. W jej oczach widać było szczery strach o podopiecznego. Rainbow Dash i Applejack zwróciły się ku sobie i wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. - Pomożemy ci szukać! - powiedziała podekscytowana Rainbow, odwracając głowę w stronę jednorożca. - Naprawdę? - zapytała ucieszona Twilight i uśmiechnęła się szeroko, widząc, że pomarańczowy kucyk kiwa w potwierdzeniu głową. - Jasne, w końcu od czego są przyjaciele? Mam rację AJ? - mówiąc to, Rainbow zasadziła porządnego kuksańca w bok kowbojki. - Eeyup - westchnęła krótko Applejack. - Lepiej już rozpocznijmy te poszukiwania. - Racja. Nie ma co zwlekać - zgodziła się Twilight i wszystkie trzy ruszyły w stronę Ponyville. Szybko dotarły na miejsce. Biegały to tu, to tam, przeczesując całe miasteczko i wypytując każdego napotkanego kucyka czy nie widział przypadkiem małego, fioletowo-zielonego smoka. Ku ich wielkiemu rozczarowaniu, ani razu nie uzyskały jakiejkolwiek odpowiedzi, mogącej pomóc, w znalezieniu zaginionego. - To na nic, pytałyśmy się już każdego kucyka w Ponyville i nic! Co teraz mam zrobić? - rozpaczała załamana Twilight, gdy stanęły, by chwilę odpocząć. Klacze spojrzały po sobie, ale żadna nic nie powiedziała, bo i nie było co tu mówić. Sytuacja zrobiła się bardzo poważna. Żaden kucyk, a tym bardziej smok, nie znika tak gwałtownie i bez śladu. Nagle znikąd rozległo się cichutkie nucenie. W całym miasteczku była tylko jedna osoba, która potrafiła śpiewać sobie pod nosem i jakby jednocześnie tym śpiewem przepraszać wszystkich, że ma czelność wydawać jakiekolwiek odgłosy. Wszystkie trzy, spojrzały w kierunku, z którego dochodził dźwięk, by po chwili zobaczyć żółtego kucyka z jasnoróżową grzywą, spacerującego sobie powolutku podśpiewując jakąś piosenkę. - Fluttershy! - krzyknęły. Żółty kucyk zatrzymał się zdezorientowany i rozejrzał wkoło, wystraszonym wzrokiem. Uspokoił się trochę, gdy zauważył klacze i pomachał im delikatnie kopytkiem na przywitanie. Twilight szybko podbiegła w stronę zaskoczonej klaczy, a Rainbow i Applejack ledwo dotrzymały kroku jednorożcu. - Fluttershy, widziałaś gdzieś Spike’a? - zapytała fioletowa klacz, wpadając z rozpędu na żółtą pegazicę i przewracając się razem z nią na ziemię. Przeturlały się kawałek po znajdujących się na niej podgnitych liściach i wszelkich innch, spodziewanych w takim miejscu, odpadkach, rozsmarowując je po sobie. - Emm... T-tak. Wi-widziałam go dzisiaj - odpowiedziała cichutkim głosem. Twilight dosłownie naskoczyła na nią, z szaleńczym błyskiem w oku. Przerażenie Fluttershy sięgnęło zenitu. - Naprawdę?! Gdzie?! Kiedy?! Jak?! POTRZEBUJĘ DANYCH! - zaczęła ją wypytywać Twilight. - Nie...całą godzinę temu, sz-szedł w kierunku lasu E-Everfree - odpowiedziała Fluttershy i zapiszczała cichutko. - Może poszedł do Zecory - wtrąciła Rainbow. - No i weźże przestań tak nastawać na dziewczynę. Zobacz, że cała się poci ze strachu. - Może, ale po co w ogóle tam poszedł? - rzekła Applejack, drapiąc się w zamyśleniu po głowie. - Och, mon Dieu! - Wtem rozległo się wołanie, była to Rarity, podążająca spokojnie w kierunku klaczy. - Fluttershy! Jak ty wyglądasz? Teraz SPA to będzie dla ciebie OBOWIĄZEK, a nie przyjemność. Tarzanie się w kurzu nie wpływa dobrze na cerę, moja droga. - O! wybaczcie, ale dziś obiecałam, że pójdę z Rarity do salonu SPA. - powiedział żółty pegaz, zaśmiał się nerwowo i ruszył szybko w stronę białego jednorożca, który zaczął się już niecierpliwić. - Dziewczyno! Jak ty pachniesz? - powiedziała do Fluttershy, zatykając sobie przy tym odruchowo nos. - Jak jakiś... prostak, robol i plebejusz! Bez urazy, moje miłe - dodała po chwili, widząc miny niebieskiej pegazicy i kowbojki. - Ale wam też przydałaby się kąpiel. - Chodźmy do Zecory. Może Spike właśnie tam się udał - rzekła Rainbow, ignorując zupełnie wyrażoną przez Rarity opinię. - Chodźmy i to szybko - przytaknęła Twilight, prawie natychmiast ruszając z miejsca. Po paru minutach znalazły się na skraju wielkiego Lasu Everfree. Pomimo jasno świecącego słońca, w głębi lasu panowała przerażająca ciemność. Z początku kucyki wahały się wejść w pałającą mrokiem czerń, jednak w końcu się przełamały. Jeśli one się bały, to co dopiero musiał czuć biedny Spike? - Trochę tu... Inaczej - zauważyła Applejack spoglądając od czasu do czasu w czerń, pomiędzy różnymi, dziwnymi odmianami roślin. Rainbow przytaknęła. Trochę inaczej pamiętała ten las... Może to jednak tylko specyfika tego miejsca? Za każdym razem, wydawało się jeszcze bardziej obce. Rozglądała się na boki i nadstawiała uszu, gotowa w każdej chwili zareagować, gdyby pojawiło się jakieś niebezpieczeństwo. Twilight maszerowała na przedzie i sama dość często spoglądała w różnych kierunkach. Po parunastu minutach marszu, zza kłębowiska konarów, wyłonił się dom Zecory. Potężny pień starodawnego drzewa dodał dziewczynom otuchy. Im szybciej się tam znajdą, tym szybciej poczują się bezpieczne. Z ogromnym poczuciem ulgi, podbiegły ostatnie kilkanaście metrów, jednak kiedy już podesły pod drzwi, to ku swemu ogromnemu rozczarowaniu zorientowały się, że nikogo nie ma w środku. Najdobitniej świadczyła o tym niespotykana zazwyczaj tutaj, złowroga cisza, panująca wewnątrz domostwa. - Gdzie mogła pójść Zecora? - zapytała ni to siebie, ni to do przyjaciółek, Rainbow Dash. - Nikogo od dłuższej pory tu nie było - stwierdziła Applejack podchodząc bliżej do małego okienka. - Palenisko wydaje się być nieużywane od przynajmniej kilku godzin. - W takim razie... gdzie jest Spike?! - powiedziała zmartwionym głosem fioletowa klacz. - Czyżby... Jej wypowiedź przerwał dziwny, przeciągły hałas, rozlegający się z lasu, za ich plecami. - Dziewczyny patrzcie! - zawołała Rainbow, wskazując kopytkiem w stronę drzew. Rzeczywiście między nimi czaił się jakiś cień, lecz gdy niebieski pegaz na niego wskazał, ten uciekł. - Dalej! Musimy go złapać - krzyknęła Twilight i rzuciła się w pogoń za tajemniczym osobnikiem. Dash i AJ, również dołączyły do pościgu, nie widząc innego wyjścia z sytuacji. Nieznajomy zwinnie poruszał się między drzewami, krzewami i innymi przeszkodami rosnącymi na jego drodze. Klacze miały kłopoty z ominięciem poszczególnych roślin, co zwalniało pościg. Zawsze, kiedy już wydawało się, że dopadną uciekiniera, ten zgrabnie umykał w nowe kłębowisko konarów i zyskiwał kolejne sekundy przewagi. Nieoczekiwanie z pomiędzy drzew wyłoniła się sporej wielkości rozpadlina. Obcy o mało w nią nie wpadł. Widać było, że nie znał tej okolicy na tyle dobrze, by się w niej poruszać jak u siebie w domu. Zatrzymał się raptownie i spojrzał na ścigające go klacze, które z każdą chwilą były coraz bliżej. - Zaraz go dorwiemy! - zawołała triumfalnie Applejack, jednak ku ich wielkiemu zdziwieniu, cień rozwinął skrzydła i wzbił się wysoko w powietrze. - Złapię go - rzekła pewna siebie Dash, rozłożyła skrzydła, wybiła się mocno w powietrze i poleciała szybko za obcym. Klacz myślała, że dzięki swej szybkości złapie uciekiniera w mgnieniu oka, jednak ten nie dał się tak łatwo i co chwila wykonywał uniki, wspomagając się panującymi tu wirami powietrza i chowając się za chmurami. W pewnym momencie wykonał nagły zwrot i wyminął Dash kilka metrów nad nią. Ta obróciła się by nie stracić go z oczu i spojrzała prosto w oślepiające ją słońce. Kiedy wreszcie odzyskała wzrok, po uciekinierze nie było już śladu. - Parszywy cwaniak! - zaklęła. - Taka prosta sztuczka, a ja dałam się na nią złapać. zniknął pewnie za jakąś chmurą, albo nawet wylądował już w lesie... Ech. Lekko podenerwowana Rainbow wycedziła przez zęby kilka nieprzystających damie słów, gdy usłyszała za sobą pewien... dźwięk. Nie jakiś specjalnie głośny, jednak w tej przenikliwej ciszy, był doskonale słyszalny. Pegazica obejrzała się za siebie i zobaczyła opadający na nią z góry cień. Nie zdążyła nawet krzyknąć. Jedyne co zdążyła zrobić, to zbesztać się w myślach, za złapanie się na drugą już prostą sztuczkę tego dnia. Jak widać cień nie uciekał, a jedynie przygotował się do przeprowadzenia udanej próby ataku znad słońca. Klacz poczuła nagłe uderzenie w głowę i ogłuszona spadła na ziemię. Przed przykrym, a może nawet śmiertelnym upadkiem, uchroniły ją rosnące wysoko korony drzew. Obudziła się na chwilę, leżąc na miękkiej trawie. Nie mogła się ruszać. Z licznych rozcięć na głowie i ciele, ciekła jej wolnymi stróżkami ciepła krew. Sklejała futerko i barwiła wszystko na bordowy kolor. Rozlewające się linie cieczy, tworzyły fantazyjne wzorki... tak fascynujące... tak... usypiające. Pegazicy wydawało się, że się ściemnia, choć przecież dzień powinien trwać jeszcze przynajmniej przez kilka godzin. - A-AJ? Ch-Chyba nie do-koń-czymy dziś z-zbierania tych jabłek - wyszeptała do siebie i straciła przytomność.

Link do komentarza
  • 3 months later...

- Rainbow! Słyszysz mnie? Rainbow, ocknij się! - ponownie rozległ się głos. Dash otworzyła powoli oczy widząc wszystko jak przez mgłę, a dźwięki ledwo docierały do jej uszu. Na początku nie rozpoznała kto do niej mówił... Dopiero po chwili wszystko sobie przypomniała: robotę w sadzie, poszukiwanie Spika, pogoń i bolesny upadek... Podniosła się cała obolała i spojrzała na postać, która nad nią stała. Okazało się, że to była Twilight. Rozejrzała się powoli wokół, znajdowały się w … domku Zecory?! Rainbow rzuciła przyjaciółce pytającym spojrzeniem. - Co my tu robimy? - jej głos był jeszcze tak słaby, że zdawał się, jakby należał do kogoś innego. - Wraz z Applejack widziałyśmy jak spadasz, więc pobiegłyśmy sprawdzić, czy nic Ci się nie stało, a po drodze spotkałyśmy Zecorę i Spika … - - To on cały czas był z Zecorą?! - przerwała nagle jednorożcowi Dash. - Tak, ale o nic mnie proszę nie pytaj. To już inna historia... A więc spotkałyśmy Zecorę wraz ze Spikiem i razem zawlekłyśmy Cię tutaj. - A co z tym dziwnym nieznajomym, którego goniłyśmy? - - Nie wiem - odparła krótko Twilight. - A zapomniałabym, Zecora kazała Ci to dać - dodała fioletowa klacz, zdejmując z półki jakieś dziwne szklane naczynie przypominające fiolkę. - To lekarstwo - oznajmiła. Rainbow spojrzała na fiolkę i z niechęcią wzięła ją w kopytka, nabrała trochę lekarstwa do pyszczka lecz po chwili je wypluła. - Ugh... to jest ohydne - powiedziała pegazica i spojrzała na przyjaciółkę. - Przykro mi - rzekła Twilight. - Zecora powiedziała, że musisz to wypić. - Ble - skrzywiła się Rainbow, spoglądając na naczynie z lekarstwem. - No dalej Dashie! Nie zachowuj się jak mały źrebak. To tylko jeden duży łyk! Wypijesz go i będzie po krzyku. No dalej, zaraz przyjdzie Zecora razem z Applejack i Spikem... Jest późno i chciałabym wrócić do domu. - powiedziała lekko już podenerwowana fiołkowa klacz. - Jak mnie nazwałaś? Nie jestem małym źrebakiem! - krzyknęła pegazica. - Udowodnij - powiedziała Twilight z chytrym uśmiechem na pyszczku. Rainbow przez chwilę ociągała się z wypiciem leku. - Nie jestem żadnym małym źrebakiem - wycedziła przez zęby tęczowa klacz, szybko wypiła zawartość fiolki i ledwie ją przełknęła. - Widzisz? To nie było takie trudne. - zaśmiała się Twilight. Dash nie zdążyła nic odpowiedzieć, gdyż do chatki weszła Applejack oraz Spike. - O! Rainbow... Już się obudziłaś - powiedziała pomarańczowa klacz. - A gdzie Zecora? - spytała Twilight. - Zecora poszła poszukać jakichś roślin, które są jej do czegoś potrzebne - odparła Applejack. - Pozatym niedługo zapadnie zmrok i poleciła nam szybko wrócić do Ponyville, bo w nocy w lesie nie jest bezpiecznie. - - A co z … - zaczęła Dash, lecz Twilight szybko jej przerwała. - Dobrze wracamy do Ponyville. Lepiej się czujesz Rainbow? - - Tak, ale co z tym ...kimś kogo goniłyśmy? - - Ta sprawa będzie musiała zaczekać. Priorytetem jest powrót do domu... Raczej nie chciałabyś chyba spotkać mantykory albo innego stwora mieszkającego w tym lesie, prawda? - powiedziała Twilight, a Rainbow w odpowiedzi tylko pokręciła głową, że nie. - W takim razie chodźmy! Im prędzej dotrzemy do miasteczka, tym lepiej - dodała fioletowa klacz. Spike siadł na grzbiet jednorożca i wszyscy wyszli przez chatkę Zecory. Okolica była cicha, na niebie pojawiło się już kilka małych gwiazdek, ale wciąż nie było widać księżyca. - Szybko dziewczyny. Musimy dojść na miejsce nim księżniczka Luna obudzi księżyc. - Wszystkie klacze ruszyły galopem w stronę Ponyville, a biedny Spike podskakiwał na grzbiecie Twilight, jakby to było rodeo a nie powrót do domu. Raz mało brakowało, a spadłby z jej grzbietu. - Twilight, zwolnij! Proszę! - wołał, jednak ona go nie słuchała. W końcu wszystkie dobiegły do granic miasteczka, cale zdyszane, nagle usłyszały dziwny dźwięk dobiegający z Lasu Everfree. - C... co to było? - zapytał ze strachem w głosie mały smok. - Nie wiem - odparł jednorożec. - Ale lepiej niech to pozostanie tajemnicą. Wracamy do biblioteki Spike... Cześć dziewczyny - dodała i ruszyła kłusem w stronę swojego drzewa. Rainbow i Applejack również ruszyły w stronę swoich domów. Parę minut później Dash dotarła do swojego chmurkowego domku, weszła do środka czując zupełne wyczerpanie po przygodach tego dnia. Ciągle była cala obolała, jednak nie tak bardzo jak wcześniej. Klacz nie miała nawet siły zjeść kolacji od razu weszła na górę do swojej sypialni i walnęła się na łóżko.

Link do komentarza
  • 8 months later...
  • 1 month later...

Dawno tutaj nie pisałam, gdyż nie miałam czasu… pakowanie, latanie, sprzątanie nieba czy wymyślanie nowych akrobacji zabiera go strasznie dużo, poza tym nie wydarzyło się nic godnego uwagi. A, byłabym zapomniała dostałam się do Wonderbolts Academy! To się wydarzyło i to było SZCZEGÓLNIE NIESAMOWITE! Ale to było jakiś czas temu, zresztą - od początku wiedziałam, że się tam dostanę. Ta szkoła jest całkiem fajna… mimo, że przez nią mam całkiem sporo nowych obowiązków, takich jak chodzenie na cydr z innymi rekrutami  czy ewentualnie jakaś tam nauka. To drugie jest mniej atrakcyjne, ale niestety konieczne. Ale nie o tym miałam pisać. Przyśnił mi się mega, epicko niesamowity sen ostatniej nocy. Jak zwykle w poniedziałki nie chciało mi się nic robić. Poniedziałki to fatalne dni, nikt ich nie lubi i pewnie jest im smutno z tego powodu, ale same są sobie winne. Tak więc ucieszyłam się niezmiernie, gdy nadeszła noc. Wreszcie ten znienawidzony dzień się skończył i można było iść spać. Położyłam się jak zwykle, do swojego miękkiego, stworzonego z najlepszych gatunków chmur łóżka i od razu zasnęłam. ..
 
Noc 8/9 września 1940, Wielka Brytania

Chmurna noc przeradza się w deszczową, możliwe są burze na wschodzie, przynajmniej tak mówili. I rzeczywiście pada, podobno nad kanałem La Manche opady mają się skończyć przed południem, zobaczymy jak będzie. Tej nocy nasz oddział bombowców ma zbombardować ważne dla Niemców punkty transportowe. Ciekawe co z tego wyniknie, na razie idę spać. Właściwie to powinnam już spać. Rankiem czeka na mnie dużo pracy.
 
9 września 1940, Wielka Brytania (końcówka dnia)

No i udało się! W ciągu nocy wszystkie 133 kucyki przekroczyły terytorium wroga by zrzucić bomby. Najlepiej wyszło to Hampandenom, czyli trzymających się cały czas razem grupie 49 kuców. Do tej pory nie wiem skąd wzięła się ta nazwa, a po stajni krąży wiele pogłosek na ten temat. To właśnie zrzucili oni dziś w nocy bomby na stocznie Blohm i Voss w Hamburgu, wyrządzając tym samym poważne szkody. Nikt nie może zaprzeczyć, że gdybym to ja bym była kucykiem-bombowcem zrobiłabym to równie dobrze, jeśli nie lepiej.

Rano nie było żadnych ataków. Podobno miały zacząć się popołudniem. Nie oznaczało to jednak, że mogłam iść na cydr z kolegami, nie było tak dobrze. Mój 222 Szwadron wraz ze szwadronami 253 i 605 patrolował wybrzeże Kent. I dobrze. Gdyż to właśnie JA i moi koledzy ze szwadronu, wraz z tym z 242, przechwyciliśmy CAŁĄ JEDNĄ niemiecką formacje. To była niesamowita walka! Pod skrzydłami miałam umieszczone dwa 20 milimetrowe działka  Hispano Suiza. Wrogie kucyki- bombowce wyposażone były w dwa karabiny maszynowe MG 15 kalibru 7,92 mm i oczywiście bomby, do tego cieszyły się obecnością eskorty. Rozpoczęli ostrzał gdy tylko nas zauważyli, jednak nie byli na tyle dobrzy by trafić tak wysportowanego pegaza jak ja, wykonując prosty manewr udało mi się uniknąć trafienia. Zaczęła się prawdziwa walka. Jeden z Messerschmittów, bo właśnie tak nazywane były kucyki wyposażone w dwa 20mm działka MG FF (w ogóle co to za nazwa! Tylko niemieckie kucyki mogły taką wymyślić!) usilnie próbował zaprosić mnie do zabawy. Cóż, nie trzeba mi było dwa razy powtarzać, przyjęłam zaproszenie. Mój nowy przyjaciel leciał na takiej samej wysokości co ja, widocznie pędził w moim kierunku, ale ja chciałam być pierwsza. Momentalnie wykonałam jeden z prostych i banalnych manewrów lotniczych- zwrot bolowy w efekcie którego znalazłam się wyżej niż on. A następnie zanurkowałam, strzelając mu w tyłek. On również zaczął nurkować, dość zgrabnie omijając moje pociski, to trzeba mu przyznać. Gdy doszedł do odpowiedniego pułapu wyrównał lot. Nie miało sensu bym nurkowała dalej więc zrobiłam to samo. Nowy kolega próbował mnie zgubić, jednak nie miał pojęcia z jakim wspaniałym kucykiem konkuruje. Cały czas siedziałam mu na ogonie próbując wycelować w skrzydło, nie było to łatwe gdyż wykonywał on przeróżne manewry żeby mi utrudnić. Na chwilę wstrzymałam ogień, pegaz w pierwszej chwili pomyślał, że mnie zgubił i zwolnił. Wiedziałam, że odwrócenie pyska w moją stronę jest kwestią czasu. Nie minęły nawet dwie sekundy jak rzeczywiście to zrobił, a wtedy otworzyłam znów ogień. PROSTO W JEGO PYSK. Nawet nie patrzyłam jak spadał w dół, poleciałam dalej - przecież bitwa się jeszcze nie skończyła!

Z mojego szwadronu nikt nie ucierpiał, tylko dwa działka były poważnie uszkodzone, jednak same kuce wyszły z tego bez szwanku. Podobno dzisiaj zginęło sześcioro pegazów, lecz żadnego z nich nie znałam. Jednak to nie był koniec złych wiadomości!
O godzinie 20:00, ponad 200 bombowców zaatakowało Londyn. Ognie zapłonęły dookoła katedry Świętej Celestii, a budynki po obu stronach Ludgate Hill zostały wysadzone. Ucierpiały również szpitale dla klaczek. Liczba rannych i zabitych póki co jest nie znana. Nie dostałam cynku by ucierpiał ktoś znajomy. Mam nadzieje, że rano też go nie dostanę.

Staram się nie myśleć o bombardowaniu, jednak gdy to robię to same kopytka chcą tupać ze złości, a skrzydła nieść mnie na spotkanie Niemcom. Mam ochotę im pokazać kto jest lepszy, a tym kimś na pewno nie są oni. Właściwie pokazałam to dzisiaj w walce. Byłam niesamowita, a niejeden kuc mi gratulował. Ciekawe co przyniesie następny dzień…

Edytowano przez Cuddly doggy
Link do komentarza
  • 2 months later...

25 lipca, wieczór

 

Zachmurzenie niewielkie, brak opadów deszczu/śniegu/czegokolwiek. Co jakiś czas odczuwalne mocniejsze podmuchy wiatru z południowego wschodu, jednak nie zapowiada się na wichurę. Deszczu też nie będzie, o ile jakaś pegazia fajtłapa po raz kolejny nie pomyli terminów. Bo po coś ten grafik na ścianie wisi, ale niektórym dość często myli się środa z czwartkiem, lub wtorek z piątkiem. Zdarza się, jednak kucyki ziemne zawsze strasznie narzekają na niezapowiedziane opady. W każdym bądź razie pogoda jest idealna do przećwiczenia kilku, może nawet kilkunastu sztuczek.

Jak zawsze zaczęłam od rozgrzewki. Nie ma nic lepszego, jak rozruszać skrzydła po całej nocy, każdy pegaz to przyzna. Po krótkiej przebieżce, rozciąganiu i pompkach nadszedł czas na wzbicie się w powietrze. Obroty i beczki to codzienności, niezliczona ilość pętli, okrążeń, wprawiania pojedynczych obłoczków, wykradzionych z fabryki pogody w ruch. Wszystko to jest proste jak z płatka i mogę robić to z zamkniętymi oczami. Tego dnia obserwować mnie przyszła Fluttershy wraz z jej króliczkiem Angelem, za którym szczerze mówiąc nie przepadam. Jest, mały i niesympatyczny. Zastanawia mnie, czemu Fluttershy, ze wszystkich możliwych zwierząt trzyma w domu akurat jego. Ale bądź, co bądź, tą klaczkę trudno zrozumieć. Nie odzywała się zbytnio gdy wykonywałam kolejne rutynowe okrążenie i nie przeszkadzała mi, gdy dzięki swej niezwykłej prędkości wprawiałam obłoczki w ruch. Kończąc wylądowała z ogromnym wdziękiem na ziemi.

- Eee…Rainbow Dash- wyszeptała klaczka.

- Tak?- zapytałam Fluttershy będą trochę zawiedziona, że przyszła tutaj z jakąś sprawą, a nie dlatego, że chce oglądać moje wyczyny.

- Pamiętasz może, tą małą, owieczkę, która była u mnie, bo się oderwała od stada, a żadna owca nie przyznawała się do bycia jej matką?- Fluttershy oczywiście wypowiedziała to wszystko swoim cichym głosikiem, co chwila krępując się i zacinając.

-Yhy, pamiętam. Taka mała, co lubiła dużo skakać- zaśmiałam się, bo rzeczywiście owieczkę pamiętałam doskonale, nim dostała swoją małą, oddzielną zagrodę, która zbudowała jej Applejack mieszkała w domku Flutterki i robiła tam zawsze ogromny bałagan. Albo wskakiwała na meble i trudno było ją złapać, by ułożyć do snu.

- No więc, tak się stało…że…że…

- Że co?- rzuciłam zniecierpliwiona, moja przyjaciółka nieco przestraszyła się mojego tonu, więc tylko wywróciłam oczami, no bo, jak można być AŻ tak strachliwym.

- że ona zniknęła

Nie zaniepokoiłam się tym zbytnio. Mogła zawsze pójść gdzieś poskakać czy poszczypać świeżą trawę i wrócić, ale Fluttershy bardzo się niepokoiła, bo owca podobno zniknęła nocą, a noc to niebezpieczna pora dla małych owieczek. Na dodatek ślady kopyt prowadziły do lasy Everfree, czyli tam gdzie pegaz bała się wchodzić.  Chcąc, nie chcąc musiałam iść z nią na poszukiwania zguby. Poleciałyśmy do lasu, to znaczy ja leciałam zwykłym, spacerowym tempem, a ona wlokła się gdzieś z tyłu. Musiałam więc w pewnym momencie zwolnić, bo czekanie na nią co kilka metrów nie było ciekawe. Minęły chyba lata za nim dotarłyśmy do lasu Everfree. Tu niestety musiałyśmy wejść pieszo. Gęsta roślinność nie pozwala na lot na wysokim pułapie, a poruszając się nisko, narazić się można na zderzenie się z gałęzią lub wpaść w jakieś kolczaste krzaki, ani to, ani to nie specjalnie przyjemne. Od razu jak wylądowałyśmy na ziemi Fluterka schowała się za mną cała się trzęsąc. Na mnie ta roślinność nie robiła już wrażenia, wraz z przyjaciółkami wchodziłam tam przecież nie raz. Westchnęłam i pomogłam przyjaciółce się podnieść. W końcu zniknęłyśmy między drzewami, a im bardziej zagłębiałyśmy się w las tym było ciemniej, chociaż to raczej logiczne, bo czym głębiej się wchodzi w las tym roślinność jest gęstsza i coraz trudniej się idzie, tym bardziej, że nie wszędzie były wydeptane ścieżki. Na szczęście owca nie zstępowała z tej prowizorycznej ścieżki i co jakiś czas znajdowałyśmy albo odcisk kopyta, albo kawałki owczej wełny. W pewnym momencie ślady zaczęły znikać, aż w końcu nie dość, że nie wiedziałyśmy w którą stronę poszła nasza zguba, to na dodatek nie miałyśmy pojęcia, gdzie jesteśmy. Znaczy się, wiedziałyśmy, że to las Everfree, ale niestety nie w jakiej jego części się znajdujemy. W tej chwili żałowałam, że w ogóle dałam się namówić na tę akcję ratunkową. Nagle usłyszałyśmy ciche pobekiwanie. Owieczka musiała byś gdzieś nie daleko. Wytężyłam słuch, a Fluttershy poszła za moim przykładem po chwili wiedziałyśmy z której strony dobiega jej wołanie o pomoc.  Pogalopowałyśmy w tym kierunku. Bieg w tych warunkach był trudny, bo gałęzie uderzały nas w pyszczki, a błoto sprawiało, że ślizgałyśmy się po ziemi. Na dodatek trzeba było uważać na różnego rodzaju rośliny, które mogłyby nam zaszkodzić. Wciąż pamiętałyśmy o błękitnych kwiatach, które przecież narobiły nam swego czasu trochę kłopotów. W końcu naszym oczom ukazała się owieczka, która najwyraźniej sama się zgubiła. Siedziała za krzakiem, tak że mogłyśmy dostrzec tylko jej tył. Trzęsła się ze strachu. Fluttershy ostrożnie do niej podeszła i starała się uspokoić małą. Ta jednak cały czas się czegoś bała i nie miała zamiaru opuszczać swej kryjówki. Nie musiałyśmy długo czekać, żeby dowiedzieć się co to było. W gęstwie ujrzałyśmy kilka par złowrogo jarzących się oczu. Nie musiałyśmy nawet sprawdzać czy podchodzić bliżej, wiedziałyśmy, że to Patykowilki. Zbliżały się do nas powoli, powarkując i szczerząc zęby. Były coraz bliżej i bliżej, na moment sparaliżował mnie strach, jednak szybko otrzeźwiałam, chwyciłam pyskiem owcę za kark i wrzuciłam ją sobie na grzbiet, a zęby zacisnęłam na ogonie Fluttershy i wbiłam się w powietrze. Oczywiście, moja przyjaciółka mogłaby lecieć sama, gdyby tak się trzęsła i nie zaciskała skrzydeł tak mocno, że żadną siłą nie dało się ich rozłożyć. Leciałam taranując po drodze swoim ciałem drobniejsze gałązki, omijając większe konary i cały czas oglądając się za siebie czy aby Patykowilki się nie zbliżają, a zbliżały się. Biegły za nami skacząc, tak, że mało nie chwyciły za grzywę Fluttershy, która zamknęła oczy cała dygocząc i co jakiś czas cicho popiskując. Dawałam z siebie wszystko, na moim czole pojawiły się pierwsze krople potu, na moment zwolniłam, ale usłyszałam krzyki przerażonej przyjaciółki, którą jeden z drapieżników drapnął pazurem po pyszczku. Żeby jej się nic nie stało- powtarzałam sobie w myślach. Zarówno ja i mała owieczka byłyśmy bezpieczne na wysokości, którą udało mi się osiągnąć, jednak Fluttershy wciąż była za nisko. Próbowałam podlecieć wyżej, ale nie mogłam z powodu ciężaru, który za sobą ciągnęłam, a po za tym im wyżej tym drzewa były bardziej rozłożyste i lecąc nie widziałabym co jest nade mną, a jakbym uderzyła głową, w któryś z konarów to wszystkie trzy znalazłybyśmy się w paszczy Patykowilka. Machałam skrzydłami tak szybko jak mogłam. W końcu wypatrzyłam miejsce gdzie z pomiędzy liści drzew widać było niebo. Wystarczyło tylko tam dolecieć, a mi coraz bardziej brakowało sił, natomiast napastnicy mieli ich coraz więcej.  By ich zgubić wlatywałam w ciasne przejścia w taki sposób pozbyłam się dwóch czy trzech, ale za nami biegło całe stado.  Już, już blisko było do wyjścia, jeszcze tylko kilka metrów. W końcu znalazłyśmy się tuż nad miejscem w którym gałęzie się przerzedziły tworząc swego rodzaju otwór. Chciałam się wzbić wyżej, ale poczułam, że coraz mi ciężej, nic dziwnego, jeden z patykowilków zaczepił, swą łapą o grzywę Fluttershy, która przestraszona nie mogła się nawet ruszyć. Owieczka, jakby wiedziała co się przyszykowała wskoczyła na gruby konar, znajdujący się po za zasięgiem tych dziwacznych wilków. Objęłam Fluttershy w pasie ciągnąć ją w górę, klaczka piszczała głośno, odczuwając za pewne spory ból. W końcu nikt nie lubi być ciągniętym za włosy. Kilka chwili i już, już prawie łapa wilka zjeżdżała w dół. Ale utknęła w miejscu, gdzie pegaza splątała się. Nie zastanawiając się ani przez chwile zatopiłam swe niewielkie ząbki w łapie wilka. To wystarczyło, patyki pokruszyły się uwalniając moją przyjaciółkę. Tak szybko jak mogłam podleciałam w górę, po drodze zabierając ze sobą owce. Tym razem bez przeszkód dotarłyśmy do Ponyville.

Link do komentarza
Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...