Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] Jan Pieczarek vs Jonah


Recommended Posts

Jonah rozpłynął się w powietrzu. Tak, jakby nigdy go nie było. A do nozdrzy przeciwnika doszedł słodkawy zapach.

- Zapomniałeś? Wyrwałem ci Alchemika, zresztą nie tylko go. Student, Golem i wielu razem z nim. Przypomnij mi, co się stanie jeśli ktoś nawdycha się Rogorowia Błękitnego? Słabszych paraliżuje a silniejszym wywołuje sny na jawie, prawda? Dorzućmy do tego Czarny Bielak.

Głos dochodził zewsząd. Jonah miał dość czasu by zaplanować wszystko. Bowiem jego przeciwnik nawet przez chwilę nie pomyślał, co mogło się stać z tym wszystkim co wyrzucił Jonah a co nie wybuchło dotąd. A Jonah miał tego coraz więcej. Wszak Chciwość, którą tak dysponował jego przeciwnik, działała też na korzyść chłopaka.

Halucynacje, wymioty, wewnętrzne krwawienia. Efekty osłabiające czucie a jednocześnie wzmacniające ból. Takie które wywoływały gorąc i takie, które wywoływały swędzenie. Po odebraniu przeciwnikowi jego odporności, Jonah mógł w końcu efektywnie wykorzystać tą gałąź, w której czuł się specjalistą.

Pod osłoną pierścienia powietrza i błyskawic załamywał powietrze, tworząc idealny pancerz termo-optyczny.

A kiedy wmieszał do tego Aurę Wytopu, stał się dosłownie wyrwany. Brak zapachu, dźwięku, nawet swoistej obecności. Żaden skaner, żadna istota nie była by w stanie go zlokalizować.

Pamiętacie o co poprosił trzeci brat spotykając Śmierć?

Jonah krążył wokół przeciwnika niczym sęp. Tu skubnie, tam skubnie, czekając na większy kąsek.

Dopiero teraz, wiedząc co się dzieje, odzyskał spokój i stalowe nerwy.

Było mu co prawda wstyd, że rozkleił się w trakcie walki. Ale widząc, że jego przeciwnik niezbyt myślał nad tym co robi, postanowił że się odpłaci.

Kolejnymi truciznami. Bermo, Deken, Łapilufka, Kodok, Dentor i Marhalik. Pierścień Roślinności dostarczał mu całej gamy trucicielskiego ziela, wszelakiego sortu i gatunku.

A jego przeciwnik mógł teraz się tym delektować.Specjalnie że jego trucizny mogły powalić nawet wiwerne, znaną z bycia istotą na wskroś trującą.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czuł mdlący zapach toksyn, które krążyły w powietrzu. Choć miał ciało niewiarygodnie uodpornione na wszystko, minuta w tym otoczeniu wykręci mu trzewia na drugą stronę.

Pamiętał, jak używał cudzych męskości. Ale nie mógł sobie przypomnieć, co wtedy uczynił. Sprawiało to, że jego przyszłość jest w jasnych barwach - Archiwista, ciągle działający w jego umyśle, z czasem odtworzy wszystko, co odebrał mu Jonah. Kiedy to będzie? Nie wiedział. Nie wątpił, że do końca walki zdoła odzyskać tylko kilka form.

Więc polecił odzyskanie tej, która ma największy potencjał. Korzystał z niej często, choć tutaj chciał z niej nie korzystać. Ale skoro przeciwnik nie zostawił mu wyboru...

Ale dlaczego Archiwista ciągle był z nim? Pewnie miał z tym związek fakt, iż od momentu zdobycia go stale go używał - najwidoczniej stał się nawykiem. A nawyków, jak zauważył po swoim ostrożnym kroku, Jonah mu nie odebrał.

Nie zniszczył go całkowicie. Nie odebrał wszystkiego. Ograniczał się czy też bawił? Patrząc na to, co mógł czynić, to mogła być to zabawa.

Walka z nim to nie zabawa. Rekreacja - tak. Ale nie zabawa.

-Wojowniku przyszłości, oblecz me ciało.

W jednej chwili był prawie goły, w drugiej całe jego ciało, tą maszynę stworzoną z samych mięśni, okrywał on - zbroja z setek, jeśli nie tysięcy, drobnych czarnych płytek. Jedyne większe były na torsie i twarzy - tam, gdzie ciało się nie gięło. Oświetlały ją błękitne światełka, będące prawdziwymi oczami tej zbroi.

W końcu zdrowo odetchnął. Złapał się na tym, że przez jakiś czas wstrzymywał powietrze. W otoczeniu takiego powietrza to był kolejny dobry nawyk. Nie wiedział ile trucizny dotarło do jego ciała - ale to poczuje później.

-Chciwość, Skąpstwo.

Znał teorię tworzenia czarów. Pokonał ludzi, którzy je robili. Archiwista zadbał, ty cała ta teoria znalazła się w jego umyśle, niezależnie od mocy pokonanych. I znając Chciwość, wiedział jak przemienić ją w Skąpstwo. A skąpiec ma węża w kieszeni - nie tylko dla siebie, ale także dla złodzieja. Kolejna próba okradzenia go skończy się dla Jonaha rozczarowaniem - wystarczy, że już odebrał mu moce, które utracił na dłuższy czas, oraz błogosławieństwa, których tylko efekty do niego powróciły.

Choć stracił możliwość korzystania z tchnienia wojownika przyszłości, jego zbroja zdołała to uczynić. Dzięki temu widział Jonaha dokładnie. I na jego nieszczęście ten był bardzo blisko.

Z prędkością nieosiągalną dla najniezwyklejszego nawet człowieka wycelował pięść w jego brzuch. I nawet gdyby jego sama prędkość nie wystarczyła, to Jonah musiał zostać trafionym - twórcy wojownika przyszłości zagięli wokół niego czas. Nawet najszybszy przeciwnik zdawał się przy nim wolny jak żółw. Ten efekt miał wiele ograniczeń - lecz i tak był tak potężny, że został tylko ten prototyp, w który był teraz przyobleczony. Taki potężny był strach przed tą mocą - człowiek niechętnie odsuwa od siebie potęgę tylko przez rozsądek. A w tym przypadku tak uczynili.

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonah zobaczył jak jego przeciwnik znika. Ale nie magicznie, tak jak chłopak, a fizycznie.

Szybciej niż prędkość światła. Szybciej niźli pozwolił by mu to zarejestrować pierścień błyskawic.

Po prostu był i nagle go nie było.

I pewnie Jonah byłby już martwy zanim jeszcze zdążył by to zobaczyć.

Pewnie nie znaczy na pewno.

Jego przeciwnik założył że chłopaka osłania tylko iluzja, a to był karygodny błąd.

Czy można zmienić koncepcję czasu i postrzegania?

Nie.

No chyba że ktoś potrafi kontrolować grawitację. A to Jonah potrafił.

Otoczony drobnym pasem, delikatnym, mikromilimetrowym polem grawitacji tak silnej, że atom wodoru w niej waży tyle, co sporych rozmiarów planeta, cała wykonana z ołowiu.

Jest to siła tak wielka, że zakrzywia nie tylko przestrzeń ale i czas. Tak wielka, że w chwili kiedy Jan do niej dotarł, znalazł się na orbicie Jonaha i zwyczajnie jego uderzenie przekierowano wzdłuż ciągnącej siły. Co było też dobre dla niego, bo gdyby dalej parł w przód, nacisk na jedni miejsce jego ciała, to które znalazło by się po obu stronach pola, było byt tak wielkie, jak nacisk ostrego tasaka na świeżego pomidora. I z podobnym efektem mogło by mu uciąć kończynę.

Co nie zmieniało faktu że chłopak dalej nie widział swojego przeciwnika. Jan nie mógł się do niego dobrać od tak, ale dla Jonaha był tylko cząsteczkami światła, niezauważalnymi i których nie można atakować.

Bo czy widział ktoś kiedyś jak machnięcie dłonią robi jakąkolwiek krzywdę promieniom słonecznym?

Jego przeciwnik stał się teraz obiektem nie tylko niebezpiecznym, ale i nieuchwytnym. A to rodziło kolejne problemy.

Problemy na której Jonah musiał szybko wymyślić jakiś sposób, inaczej był ugotowany. Dosłownie.

Ugotowany, ugorowany. Dobry plan.

Tylko jak?

Może na początek trochę zmian.

Jonah położył dłonie na ziemi i z podłoża ponownie wyrosły filary. Tym razem jednak wszystkie były wydrążone w środku. Jonah napełnił każdy z nich innym metalem promieniującym.

Żadne z promieniowań nie było zabójcze, załatwił by tym sam siebie.

Nie, każde działało na coś innego. Jedno powodowało zakłócenia UV, drugie zakłócenia Alfa, trzecie Beta. Kilkanaście kolumn, a każda działająca na innej "częstotliwości" kompletnie wyłączając zarówno naturalne jak i magiczne bądź mechaniczne wzmacniacze wzroku.

Nie wiedział co prawda jak silne jest to coś co Jan miał na sobie, ale miał pewność, że choć trochę działało jak te gogle ukradzione z Gildii Mechaników rok temu.

Mając nadzieję że przeciwnik go nie widzi, Jonah przygotował kolejne zaklęcie, głęboko pod areną.

Bowiem pierścień roślinności miał wiele zastosowań, a trucizny nie zawsze musiały być w powietrzu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zderzył się z potęgą. Uderzenie, które powinno uszkodzić nawet metalowego człowieka, jakim był Jonah, trafiło na barierę nie do pokonania. Uderzył, a nic się nie stało. Przez chwilę czuł się nawet, jakby wisiał w powietrzu.

Knykcie zbroi były podrapane. Zbroi, dla której pociski z dział elektromagnetycznych, pędzące wielokrotnie szybciej od dźwięku w stali, były jak puch.

Po chwili przed oczyma ujrzał kilka komunikatów. Ich ogólny wydźwięk brzmiał - użytkowniku, masz przerąbane.

Ale czy jeśli połączy się technologię z magią, to co się stanie? Sprawdzał to czasami i efekty były powalające.

-Siło Tarczownika, uznaj tą zbroję za jedność z mym ciałem. Póki będę w niej, krąż także po niej. Siło Bersekra, upuść topór i złap tarczę. Bądź na rozkazy tarczownika. Macie być jak jedność - niezatrzymana niszczycielska potęga, której nie sposób pokonać. Bersekrze, walcz, gdy będzie na to moment, lecz wiedz kiedy wznieść tarczę do bloku - powiedział wyniosłym tonem, lecz cicho. Ale to nie miało znaczenia - dla przeciwnika brzmiałoby to jak świst powietrza koło ucha.

Zaszumiało mu w uszach. Potężna magia zaczęła przepływać przez jego ciało do zbroi i z powrotem. Czym okaże się ten pomysł na dłuższą metę? Nie wiedział. Zawsze łączył coś silnego z słabym. Teraz połączył wielką siłę z czymś niewiarygodnie skomplikowanym.

Mógłby spróbować zrobić jakieś obliczenia. Wiedziałby jak. Odporność materiałów, moc Tarczownika i Bersekera, współczynnik mocy Bersekera możliwej do wykorzystania defensywnego i jeszcze kilkadziesiąt innych danych. Skomplikowane wzory.

Może gdyby ta głowa tak go nie bolała...

Przestraszył się. Czyżby te pierścienie zaszły tak daleko? Nie, to raczej Archiwista wykorzystywał jego umysł do pracy. Kłucie w boku tylko nieznacznie się powiększyło, w centrum zwiększając swoje natężenie. Ale to jeszcze było nic.

Odetchnął, uspokajając umysł. Najważniejsze było, czy może teraz zaatakować?

A dlaczego nie? Tylko musi odrobinę zmienić taktykę - jest wojownikiem przyszłości. Powinien walczyć na dystans.

Sięgnął, wyjmując broń. Wyglądała jak jednolita bryła metalu.

Lecz po wciśnięciu przycisku niewielkie silniczki zadziałały, przemieniając tą gładką bryłę w festiwal kantów i krawędzi. Przy okazji broń stała się o prawię połowę większa.

Wycelował z biodra - dokładnie widział, gdzie jest skierowana broń - po czym nacisnął spust, przytrzymując go na chwilę.

Obwód został zamknięty. Do nowoczesnych kondensatorów o nieograniczonej pojemności zaczął napływać prąd z niewielkiego, choć bardzo silnego generatora. Póki dopływało, kondensatory nie mogły się rozładować. Gdy puścił, odpowiednie elementy puściły elektrony w ruch. Wiele obwodów regulujących dostało coś dla siebie. Lecz najwięcej dostał laser.

I działał przez ułamek sekundy nawet dla Jana.

W stronę Jonaha poleciały wysokoenergetyczne fotony.

Celował w pierścień.

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Laser. Broń godna oprzeć się sile grawitacyjnej. I zrobiła by swoje, gdyby nie paranoiczne wręcz podejście Jonaha.

Kiedy tylko strumień fotonów doleciał do bariery, grawitacyjnej bańki chłopaka, rozerwał się na kilka mniejszych, które poleciały w różnych kierunkach.

Pierścień Piorunów dawał władzę nad każdym rodzajem elektryczności.

Ta zaś wytwarzała pole magnetyczne.

Pole, któremu nawet fotony musiały się podporządkować.

Co prawda w procesie Jonah stracił aspekty które ukradł przeciwnikowi, bowiem wiedza też zajmowała miejsce, ale uznał to za wyższa konieczność.

Specjalnie że kolejny plan zaczynał zbierać owoce.

W dłoni złodzieja pojawiła się migocząca na niebiesko kulka. Dzięki wiedzy, wiedział jak uprzykrzyć życie przeciwnikowi. A wiedza każdego z widzów była na wagę złota.

Zgniótł kulkę i cała arena rozbłysła błękitnym światłem.

Electromagnetic Pulse. EMP.

Wystarczyła chwila żeby wszystkie przewody w zbroi przeciwnika się przepaliły, większość w dość wysokiej temperaturze. Wytrzymałość zbroi mogła być dyktowana Tarczownikiem, lecz jej podzespoły to inna bajka. Bo co ci po potężnej tarczy gdy ta przewodzi prąd? Choćby nie wiadomo jak pancerna, nie uchroni cię przed porażeniem.

Lecz to tylko działanie tymczasowe, wszak trzeba było uderzyć czymś o wiele cięższym.

- Drugie kłamstwo, Detonacja.

Kolumny rozświetliły się.wybuchając jedna po drugiej i ujawniając swoją zawartość.

Jedne wybuchały metalowymi kulkami, inne uwalniając trujące opary, kolejne wyzwalając na wszystkie strony potężne wibracje.

Przepalone systemy zbroi zbytnio nie nadawały się do obrony przed taką mieszanką, a to był dopiero początek. Następne kolumny raczyły przeciwnika takimi niespodziankami jak promieniowanie, kwasy wszelakiej maści i rodzaju, pola magnetyczne, elektryczne czy elektromagnetyczne. Fale ciepła, fale zimna. Każdy z pierścieni przyczynił się do tego kłamstwa.

Jonah nie czekał aż wszystkie wybuchną, zostawił je w spokoju, bowiem detonatory były automatyczne, nie trzeba ich było doglądać. A trzeba by się przygotować do obrony.

Nie tylko jego przeciwnik miał zachomikowane umiejętności.

Przygotował sobie mały metalowy krąg i palcem rozgrzanym do czerwoności, niczym skryba piórem, począł w nim ryć.

A słowa układały się w legendę:

 

When from her sacred veil did spring
With storm and flash, a monstrous thing
His name Shen Long, the Thunder King

His thunder boomed across the land
And none who dared and fought could stand
Against the iron tyrant's hand

But seasons change and tyrants die
His fury spent in times gone by
The thunder slept beneath Mun Dai

By Thieving hands he has been taken
By Rouge voice he has awakened

Gather foes, sound the drums
The Thunder King comes

 

Kiedy skończył, pstryknął palcami a z nieba spadł gigantyczny piorun, grzmotem godny samego Thora. Uderzył i kompletnie stopił dysk, lecz pozostawiając w powietrzu słowa.

I słowa te otoczyły Jonaha niczym pas tkaniny. Otoczyły szczelnie, rozbłyskując coraz mocniej i mocniej. A kiedy światło spełzło z jego sylwetki, okuty był w zbroję którą ukradziono dawno temu w pewnego zapomnianego przez bogów grobowca.

Zbroję Shen Longa, Grzmiącego Króla.

Lecz ona była tylko by chronić przed tym, co Jonah zamierzał zrobić samemu sobie.

- Z mocy nadanej, z mocy ukradzionej, jam dzierżący zbroję królów.

Serce me ciepłe, krew zaś gorąca, jam bowiem z linii chwalących żywot.

Samozwaniec, bez matki ni ojca, podrzutek tysiąca i jednej nocy.

Niech niebo rozbłyśnie od mego łomotu,

Gdy kolejnym się stanę, Królem Grzmotu!

Arena rozbłysła.

Cała powierzchnia zdmuchnięta niczym świeczka na wietrze.

A całość za sprawą wybuchu który zaserwował Jonah.

Niebo ponad ich głowami, widziane w wyszczerbionym już suficie zaszło chmurami czarnymi niczym smoła, rozświetlanymi raz za razem kolejnymi wyładowaniami.

Sam chłopak wydawał się być zrobionym teraz z błękitno-złotego światła. Jakby był błyskawicą zamknięto w zbroi.

A kiedy wystawił w kierunku przeciwnika dłoń, wystrzeliły z niej liczne pioruny kuliste.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

EMP. Impuls elektromagnetyczny. Broń, którą posiadała każda rozwinięta cywilizacja najwyżej dwieście lat po wynalezieniu pierwszej rzeczy działającej na elektryczność; najwyżej sto lat od powstania komputera. Przynajmniej taka była teoria, którą mógłby stworzyć na podstawie swoich doświadczeń.

Ta zbroja powstała w czasach, kiedy broń niszczono pociskami z wielkim ładunkiem elektrycznym. Potrzeba było naprawdę SILNEGO impulsu, by uszkodzić ją takim czymś.

Ale i taki można było stworzyć. Dlatego też stworzono kolejne zabezpieczenie. Wymagające odpowiednich warunków, ale w swoich czasach praktycznie uniwersalne. Uziemienie.

Cały impuls spłynął po zewnętrznej warstwie do neutralnej ziemi, przez podłoże. Chwilę później, jak ostatni  elektron został zneutralizowany w ziemi, otaczające ich kolumny wybuchły. Lecz nic nie było dla niego groźne. Rozmaite pola go zasilały. Kwasy spływały po obojętnej chemicznie powłoce zewnętrznej. Ciepło i chłód wzajemnie się neutralizowały. A na kulki nawet nie zwracał uwagi.

 

Gdy przeciwnik prawił swą inkantację, Jan zaczął przebudowywać swą broń, pobieżnie tylko go słuchając. Sięgnął do martwego świata. Miejsca, w którym to, co miał na grzbiecie, było niewiele bardziej złożone od maczugi. Gdy się tam pojawił, zdziwił się widząc wielkie budowle, wyglądające jakby przed chwilą zniknęli ich mieszkańcy. Dopiero rozmowa z robotem, na którym czas nie odcisnął swego piętna, wyjaśniła mu, że ludzie tam powybijali się na sposoby, których on - bądź nie bądź znawca sposobów niszczenia - nie znał. Wydając mu i jego podobnym odpowiednie polecenia, stworzył sobie miejsce, w którym mógł odpocząć. Kazał tam znieść jak najwięcej rzeczy, które nie były bronią - po zniszczeniu niewielkiego budynku za pomocą małego pistoletu bał się brać coś większego. Bał się tej potęgi, której nie mógł intuicyjnie kontrolować.

Wyciągnął stamtąd dwie rzeczy: fiolkę z grafitową "cieczą" i coś podobne do wskaźnika laserowego. Ale to było coś innego, niż wyglądało. Ciecz była złożona z super-inteligentnych nanobotów, zaprogramowanych na hybrydyzację, a wskaźnik tworzył nie fotony, a nadfotony ( a przynajmniej tak przetłumaczył ich nazwę ) - cząstki zdolne przenosić energię jak ich liczne rodzeństwo, jednak ograniczone wiele mniej. Odległości, które światło pokonywało przez lata, one były zdolne pokonać w mrugnięciu okiem.

Przyłożył wskaźnik do swej broni i polał to wszystko nanobotami. Po chwili wskaźnik zniknął, a emiter w laserze stał się do niego odrobinę podobniejszy - węższy, bardziej połyskliwy. Prywatnie Jan sądził, że broń stała się odrobinę elegantsza.

 

Czym Jonah pokonał jego laser? Z obecnymi danymi nie był pewny - szacował swoje szanse na jakieś 80%. A jego teoria brzmiała tak: "na strumień podziałało kilka silnych pól magnetycznych, silnie ukierunkowanych, które zdołały rozedrzeć wiązkę na kilka osobnych wiązek". Jego teorię popierała sygnatura energetyczna, którą zarejestrował przy wykrzywieniu wiązki. A przynajmniej taką wersję popierała zbroja.

Stworzył swoją broń z taką myślą " skoro wcześniej pole zdążyło odkształcić wiązkę, tym razem muszę jej na to nie pozwolić ". A uczynił to zmniejszając czas, w jaki energia pokonywała dystans między nim a Jonahem, miliardy razy. Tym razem pole magnetyczne otaczające Jonaha miało nie mieć czasu niczego zdziałać.

 

Łączenie się broni z przedmiotem skończyło się razem z słowami Jonaha. Jan patrzył jak Jonaha otaczają zaciskające się niczym liny słowa, aż w końcu schowały pod sobą chłopaczka.

A gdy opadły i rozpłynęły się w powietrzu, jego przeciwnik miał na sobie iście epicką zbroję, na której powierzchni tańczyły wyładowania.

Jan przycelował, ale Jonah zaczął mówić. A on nie zwykł przerywać mówiącemu. Dlatego też opuścił broń i patrzył się na niego, trochę z góry, ale ciężko było patrzeć się inaczej na niższą osobę.

Aż błysnęło. Odruchowo przekręcił się trochę i schował głowę. Na szczęście uziemienie zadziałało samo. Może gdyby to był tylko impuls EMP, zdziałałby coś jego zbroi. Ale tym razem energia chciała osiągnąć pełnię swoich możliwości niszczycielskich. A przez to osiągnęła nic. Stworzyła wybuch, na który nawet nie zwrócił uwagi. Tylko drobna ilość popłynęła przez zbroję do ziemi.

A gdy się ściemniało po ostatnim ataku, Jonah zaatakował po raz kolejny. Prostymi atakami, piorunowymi pociskami.

Więc najzwyczajniej w świecie włączył przyspieszenie, skoczył w bok i póki przeciwnik kierował w jego kierunku dłoń, wycelował i wystrzelił w pierścień.

Nie obchodziło go, że przeciwnik odział się w piorun - ten laser teraz był zdolny przebić czarną dziurę. Wpaść, przebić i uciec jej przyciąganiu. Jeśli ten nie trzymał w rękawie czegoś silnego, to właśnie zaczął wygrywać na punkty. A jak już jesteśmy przy rękawach - bark zaczynał go nieznośnie swędzieć. Gdyby nie był w ferworze walki, musiałby skupić się na ignorowaniu tego. Ale na szczęście skupił się na pojedynku i taka prozaiczna rzecz nie była zdolna przejąć jego uwagi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonah poczuł jak laser przechodzi przez niego. Niczym łaskotanie ciepłego wiatru w pogodną noc.

Z uśmiechem obserwował jak kolejne ładunki przechodzą przez zbroję i uziemiają się.

Nie przestawał się uśmiechać, widząc że przeciwnik znów go nie docenia.

I jak bardzo przyjdzie mu za to zapłacić.

Jonah był teraz czymś więcej aniżeli człowiekiem. Zarówno zbroja jak i energia zgromadzona uczyniła go dość wydajnym w strefie, do której jego przeciwnik być może dotarł już dawno, a której nie wykorzystywał.

Laser trafił na nic innego jak ładunek elektryczny. A co laser może zrobić błyskawicy?

Wystawił przed siebie palec, jakby wskazywał coś na zbroi i jednym pociągnięciem wyrwał jej fragment, jakby była z tektury. Potem kolejny. I kolejny.

Gdyby Jan widział pasy energii, to mógłby zobaczyć że uziemił tylko elektrykę, ale nie zaprzątał sobie głowy magnetyką. Był byczym wielki magnes, na którym Jonah postanowił, miejscami, pozamieniać polaryzację.

Co za tym szło, fragmenty na które Jonah wskazywał, miały tak mocny ładunek magnetyczny, że z łatwością odpychały się, wyrywając, od innych fragmentów o podobnej polaryzacji.

Sztuczka ta wymagała co prawda gigantycznych nakładów energii, ale czy przeciwnik nie dał mu czasu na zgromadzenie jej?

No i pozwolił się namagnesować. Zbroja mogła być i z nicości, ale tak długo jak była podatna na elektrykę, Jonah miał przewagę. A przeciwnik już udowodnił, że nie jest ona z pewnością wykonana z drewna czy plastiku.

- Osłoń się przed tym.

Wybuch nastąpił bez ostrzeżenia jeszcze zanim Jonah dokończył pierwsze słowo. Ot cała energia którą przeciwnik dotąd wykorzystywał, czy to do wzmacniania siebie czy swojej zbroi, wypaliła się w jednym rozbłysku.

Energia to energia, można ją wykorzystać na różne sposoby.

Ale kiedy sygnatura zostaje odciśnięta na magii, to każdy mag wykorzystujący co nie jego wpaja sobie podstawową wiedzę.

Filtrację.

Magię trzeba oczyścić, w przeciwnym wypadku jej "właściciel" wciąż będzie mógł ją kontrolować.

A Jan miał w sobie pełno jego magii. Co prawda posegregowanej przez Archiwistę, ale jednak.

Magię z metalowego kolca który wbił się w jego ciało spory czas temu.

Magię z włóczni którą wchłonął a której fragmenty jeszcze w nim tkwiły.

Magi która przeszła po nim, zostawiając na nim od groma energii magicznej, której nie szło od tak uziemić.

I tej, którą Jonah wystrzelił z kolumn, rozpylając zarówno po nim, jak i całej arenie.

- Energia w energię, magia w magię. Założyłeś że zbroja stworzona przez cywilizację niemagiczną obroni cię przed magią? W magicznym pojedynku? Szalonyś bardziej ode mnie.

Jonah czytał w nim jak w otwartej księdze. Teraz kiedy miał dość energii by nie musieć martwić się o pułapki, grzebał, wyszukując jednego jedynego połączenia, które dało by mu przewagę.

Szukał w wiedzy medycznej, w wiedzy magicznej i technicznej.

Grzebał w umysłach niezliczonej ilości magów pośród widzów tego pojedynku i poza nimi.

Przesiewał wiedzę każdego w promieniu wielu kilometrów, a dzięki Archiwiście układał ją wedle potrzeb, zachowując tą ważną, a wyrzucając tą nieprzydatną.

Wszak ktoś musiał wiedzieć na czym to polega i jak temu przeciwdziałać.

I kiedy już stracił nadzieję, trafił na umysł pewnego staruszka, który rozumiał Sekret.

Nie tylko rozumiał, ale wiedział jak go zatrzymać.

Tego chłopak potrzebował i to bardzo.

I po to sięgnął.

- Chciwość, Galun.

W jego dłoni pojawiło się coś malutkiego, niezauważalnego. Raptem jedna kropla krwi.

Jedna jedyna, lecz zdobycie jej kosztowało chłopaka sporo czasu, siły i zdrowia.

Jan mógł być silny, potężny, ale z pewnością nie był niepokonany. Bowiem nie był bogiem.

A to co Jonah z niego wyrwał, ta jedna kropla krwi, zawierała cały genetyczny zapis jego połączenia.

Połączenia pomiędzy nim, a jego mocami.

Takie zagranie było ostatecznością, ale było warte swojej ceny.

Kiedy tylko Jonah to zrobił, Jan mógł poczuć że coś się zmieniło.

To nie było jak wyrwanie Gungnira, tam czuł jak z niego uchodzą moce.

Tym razem było to inne.

Miał dostęp do wszystkiego i nagle go nie miał.

Jak człowiek który czuje wiatr na skórze, by po chwili stracić to czucie.

Jonah zdegradował swojego przeciwnika do poziomu zwykłego człowieka. Najzwyklejszego, z przeciętnym zdrowiem, przeciętną siła, męczącego się jak każdy inny, czującego jak każdy inny.

Najzwyklejszy człowiek z krwi i kości.

Odciął go od wszystkiego. A raczej zabrał mu umiejętność korzystania z tego.

Koniec z darami, sprzętem czy błogosławieństwami. Koniec ze zmianą postaci i kształtu.

- W samą porę.

Arena ponownie rozbłysła wybuchem elektryczności.

Lecz tym razem wybuch nie sięgnął Jana a jego przeciwnika.

Zbroja którą Jonah miał na sobie wybuchła, rzucając chłopakiem przez arenę.

Kiedy dym opadł, ten leżał oparty plecami o resztki jednej z kolumn, która pokruszyła się jeszcze bardziej w wyniku wytracania prędkości które zaserwowała swojemu twórcy.

Jonah wstał, powoli i topornie, pozwalając by resztki spalonego a miejscami doszczętnie spopielonego płaszcza upadły na ziemię. Widowni ukazał się biało włosy nastolatek, o brązowej skórze, w poprzepalanych szortach, z 8 pierścieniami na palcach. Pierścienie były pokryte potem, krwią i kurzem, lecz mimo tego, nienaruszone.

Jego skóra zaś miejscami poparzona do czerwoności przedstawiała dość opłakany stan. Lecz mimo tego, oraz krwi cieknącej z jednego boku, Jonah stał, uparcie wpatrując się w przeciwnika.

Przeciwnika na którego wciąż działały siły zewnętrzne, jak klątwa pierścieni czy pozostałości jego zbroi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-A więc co teraz zrobisz? - zapytał się Jan spokojnym tonem. A nie powinien - wyglądał jak siedem nieszczęść. W zbroi wyglądającej jakby jakiś rycerz pociął ją mieczem. - Uderz mnie ostatni raz. Przypieczętuj swoje zwycięstwo. Odebrałeś mi wszystkie moce. A nawet użyję innego słowa - ukradłeś mi wszystkie moce - zrobił krótką przerwę, zaczął chodzić po śmietniku, jaki pozostawił Jonah obdzierając go z elementów zbroi, po czym zaczął ponownie, wciąż w ruchu. - Walczyłem z bardzo wielką ilością ludzi. Wielu było potężniejszych ode mnie. Walcząc z takimi szukałem ich słabych stron i wybierałem to, z czym nie mogli sobie radzić. Walczyłem także z takimi, którzy zabierali mi zdolność używania magii. Na szczęście miałem już w dłoniach broń, którą ich posiadałem. Kilka razy spotkałem także osoby znające teleportację lub telekinezę. Takich po prostu pokonywałem uczciwą walką.

Lecz żaden nie miał takich pierścieni jak ty. Żaden nie przestawał być materialny jak ty. Żaden nie zdołałby pokonać laseru magią, a ty to uczyniłeś. Do tego potrzeba technologii, jednak ją zwykle łatwo pokonać magią.

Lecz żaden nie odebrał mi wszystkiego, choć im to by się bardzo przydało. A ty to uczyniłeś, z pewnością mogąc ciągnąc pojedynek do momentu, w którym pierścienie wyssą ze mnie życie. Wtedy też zobaczyłbym ile jesteś wart.

Więc czy jesteś dumny z wybrania najmniej honorowego sposobu walki? - zapytał się, kopiąc jedną z większych kupek śmieci. Jej elementy rozleciały się po sporym obszarze. Jan stanął z rękoma niczym ukrzyżowany. - Wal czym chcesz. Masz w rękawie jeszcze jakiś atak? Walka nie potrwa długo. Wal, może wytrzymam pierwszy. Wtedy użyjesz innego!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Jego przeciwnik rzeczywiście był potworem.

Osłabiony ponad wszelaką miarę wciąż miał siłę by wygłaszać litanie.

Co gorsza wola Jonaha słabła a wraz z nią klątwa pierścieni.

Miał zbyt mało siły by coś stworzyć, mimo że pierścienie na jego palcach aż buzowały mocą.

Mocą do której chłopak zwyczajnie nie miał dostępu.

Czuł jak krew napływa mu do ust. Czyżby żebro uszkodziło gdzieś płuco? Było coraz gorzej, świat powoli zaczynał mu wirować, w uszach zaczynało dzwonić a równowaga nie chciała się sama utrzymać. Coraz gorzej i gorzej.

I kiedy powoli podnosił ramie by się poddać, jego uwagę przykuł siedzący na trybunach staruszek.

Nie wyróżniający się niczym, ot starzec jakich wielu, kiwał się na swoim miejscu, machając do Jonaha i uśmiechając się przy tym jak głupi.

Mało kto potrafiły by zauważyć, że jego machanie to nic innego jak mowa złodziei, zestaw znaków ukrytych w zwykłych ruchach. Jonah "czytał" wiadomość i nie dowierzał.

Łzy, tym razem radości, poleciały po jego poznaczonych oparzeniami policzkach.

Odwzajemnił uśmiech staruszka i spojrzał twardo na przeciwnika, opuszczając ramie.

- Droga Damu, Drzewo Życia.

Drżącą ręką Jonah ściągnął pierścień z symbolem liścia i przyjrzał mu się. To co planował zrobić było głupotą i poświęceniem zarazem. Jedynym możliwym dla niego wyjściem.

- Droga Ognia, Wola Ognia.

Ściągnął też ten z płonącą czaszką. Chwilę przy nim pomajstrował i w jego dłoni leżał jeden, połączony, pierścień przedstawiający płonącą czaszkę zagryzioną na liściu.

- Tam gdzie Liść tańczy, ogień płonie. Cień ognia zaiskrzy się przez Arenę... i wtedy liście urosną raz jeszcze.

Jonah wetknął pierścień w ziemię pod swoimi stopami. Jeszcze zanim ból, skutek uboczny ściągnięcia pierścieni, w niego uderzył, z miejsca gdzie wsadził pierścień wystrzeliły długie pędy. Oplotły go, zgniatając kości i ścięgna, rozrywając mięśnie. W  ciągu sekund w miejscu gdzie stał Jonah pojawiło się wielkie drzewo, sięgające konarami resztek sufitu areny. Drzewo życia. Gałęzie grube niczym sam Jan, drzewo mające 5 metrów średnicy. A u jego szczytu, na jednej z gałęzi, owoc. Czerwony i jasny, niczym dojrzała brzoskwinia.

A kiedy pękła, ze środka wyszedł Jonah.

Całkiem wyleczony, pokryty czymś co wyglądało jakby ubiór wykonany z liści i kory. Bez pierścieni, te bowiem zostały zniszczone w procesie, co też jego przeciwnik z pewnością poczuł jak moc pierścieni przestaje na niego działać.

NA drzewie zaczynały wyrastać kolejne owoce. Jonah zerwał ten najbliższy, nadgryzł, po czym wycelował i rzucił w Jana.

Owoc nim doleciał stwardniał do konsystencji stali, zatem w przeciwnika poleciał stalowy owoc miast zwykłego.

- Nawet ja nie znam większości z tych owoców, zatem uważaj na siebie!

Co mówiąc skoczył w bok i zniknął za najbliższą gałęzią.

Samo drzewo miało ich tyle, że można było się wspiąć na sam szczyt niczym po drabinie, owoce zaś rosły i na tych wysokich i na tych niższych.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W tym, co obaj zrobili, Jan na wszystkie sposoby ustępował Jonahowi. Jego czyny były mniej efektowne, mniej stworzył, nie użył żadnej magii do tego.

Ale pamiętając słowa przeciwnika wiedział, że to on zrobi coś lepszego.

W momencie gdy Jonah rzucił metalowym owocem, masa leżącego dookoła złomu wystrzeliła w kierunku Jana. Złomu, który stworzył Jonah, niszcząc jego zbroję.

Nanoboty podziałały tak, jak chciał - przeanalizowały resztki zbroi i swoją inteligencją zbiorczą tworząc jak najlepszą konstrukcję, wykorzystującą wszystko, co nadawało się do użycia.

Od razu gdy jakiś kawałek dolatywał, zostawał łapany przez cienkie macki utworzone przez nanoboty, rozkładany na elementy składowe i wchłaniany. I tak było z wszystkim.

Szybkość tego etapu ukazał fakt, iż Jan zdążył jeszcze wykonać unik, mając na grzbiecie prawie idealną zbroję. Straciła trochę na wytrzymałości, ale w zamian zyskała na sile ognia.

Lekkim uchyleniem się uniknął prowizorycznego pocisku. Co prawda mógłby próbować go wchłonąć dla wzmocnienia zbroi, jednak jak już się przekonał, to nie był dobry pomysł nawet kiedy myślał, że oczyszczał moc. Teraz to byłoby głupotą.

-Poświęciłeś taką moc by tylko móc dalej walczyć - powiedział, uśmiechając się pod hełmem, z wzrokiem skierowanym dokładnie na Jonaha.

I zaczął biec dokładnie na niego. Tym razem dało się go zauważyć - zbroja nie działała już tak silnie, jak wcześniej. Jednak jej źródło zasilania było nadal całe - mógł używać tego dwukrotnego przyspieszenia ciągle. Zauważył, że może sterować przyspieszeniem. Wcześniej tego nie mógł.

Robiło się ciekawie.

Pilnując wszystkiego co się działo dookoła, dobiegł do drzewa i wyskoczył. Jego mięśnie, choć nie wspomagane żadną magią, wciąż były godne maga wzmocnień. I choć nie doskoczył do samego czubka, jak mógłby zrobić na początku pojedynku, po kilku modyfikacjach, to jednak sięgnął rękoma jednej z grubszych gałęzi i w ciągu chwili wskoczył na nią. Po czym powtórzył to wszystko, kierując się ku Jonahowi.

Ciekawiło go jakiej to magii on zaraz użyje, by go pokonać.

Mogłoby się wydawać, że zachowywał się jak kretyn. Tylko taki biegnie do przeciwnika, który może mu odebrać wszystko w ciągu chwili.

Ale bariera Skąpstwa przełamana raz, zagarnęła cały wybuch dla siebie. Skąpiec jak trzeba, zmienia to co dostanie w to co chce. A Skąpstwo, w ostatniej chwili, przelał na zbroję.

Skąpiec dba o siebie.

Czyli był odporny na jedną z mocy Jonaha, a drugą ten zniszczył sam.

Mag nie mogący używać mocy przeciwko magowi, który nie ma jak użyć mocy bezpośrednio na oponencie. A przynajmniej sądził, że w takiej sytuacji jest Jonah. Jak było naprawdę to tylko on wiedział.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonahowi nie pozostała ani krztyna magii.

To była smutna prawda.

I bardzo długo tej magii nie będzie mógł używać, bowiem Drzewo pochłonęło ją całą.

Jedyne co mu pozostało to to Drzewo, potężny wytwór mogący osłonić się przed wszystkim.

Dosłownie.

Uciekając przed Janem ciągnął losowo za różne liście i gałęzie, co wywoływało przypadkowe efekty. Czasami liście wybuchały pianą pachnącą fiołkami, czasami pojawiały się na nich owoce, tylko o to by po chwili wybuchnąć niczym petardy w nowy rok. Jeszcze inne gałęzie reagowały jak ramiona, starały się czepić czegokolwiek, bijąc na lewo i prawo. Tak samo z ich wytrz7ymałością, jedne uderzały niczym bicz, inne niczym małe dziecko, a jeszcze inne z siła metalowego pręta.

NIe wspominając że każdy ruch przeciwnika potrząsał drzewem, zwalając na głowę Jana coraz więcej owoców. Niektóre wybuchały ogniem, inne elektrycznością, jeszcze inne zamieniały się w bańki mydlane, a niektóre po prostu się rozmazywały na jego zbroi. Wszystko z wszystkim.

I wciąż szukał wzrokiem różnych owoców.

Chwycił jeden z takich, przegryzł i skrzywił się na jego gorzko-kwaśny smak. Ale mimo tego nie wypluł a dokładnie przeżuł owy kawałek, po czym wypluł go za siebię.

Ten zawisł w powietrzu, a kiedy Jan się zbliżył, wybuchł polem grawitacyjnym.

Ot czarna kulka która przyciąga wszystko z małej okolicy. Nie mogła go zatrzymać wiecznie, ale kiedy on był przyciągany, pole przyciągało też okoliczne owoce z losowymi efektami.

Jonah znał skład co najmniej 60 owoców na tym drzewie i umiał je rozpoznawać. Lecz owoców było tu grubo ponad 300, o ile nie o wiele więcej, więc spamiętanie wszystkich było niemożliwe, specjalnie teraz, gdy nie miał dostępu do wiedzy ukradzionej Chciwością.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To drzewo... chyba to ono pochłonęło pierścienie. Zniszczyło i pochłonęło. Wskazywała na to różnorodność jego owoców.

 Lecz nie było żadnego, jakiego poszukiwał. Na próbę sprawdził kilka. Tylko tym kilku pozwolił siebie dotknąć.

I tak objęto go płomieniami, po zbroi popłynęły pioruny, niektóre wybuchały miriadami banieczek, a niektóre były zgniłe.

Większej ilości wolał nie ryzykować. Szansa na to, że odnajdzie ten dobry była zbyt mała. Gra nie była warta świeczki. Wolał spasować, niż przegrać.

Czując na piersi obijające się w ciasnocie główne wiertło żałował, że nie będzie miał okazji go wykorzystać. Spodziewał się,  że gdy taka się nadarzy, nawet nie zdąży o nim pomyśleć.

Jak wiele postawił na tą klątwę. Na to, do czego doprowadzi go ból i wizja śmierci w męczarniach. A teraz się skończyło.

Wyskoczył, unikając bijącego na prawo i lewo bicza. I właśnie to go prawie zgubiło. Wylądował tam, gdzie oczekiwał go Jonah. Został złapany przez pole grawitacyjne.

Słabe pole grawitacyjne. Lecz wciąż wystarczająco silne, by go na chwilę unieruchomić.

Podwoił przyspieszenie. Teraz poruszał się z prędkością ciężko idącego starca. A przynajmniej tak było dla widzów. Bo w swoim czasie on wlókł się, kroczek za kroczkiem. I choć jeden to było mało, to wraz z każdym jednym siła grawitacji malała.

Wydostał się i od razu zmniejszył siłę. Nie wiedział, ile wytrzyma manipulator czasem. Wolał nie tracić nanobotów na jego naprawę. Choć miał ich dużo, wolał je zachować. Na wszelki wypadek.

I dalej skupiony na unikaniu wszystkiego, skracał dystans między nimi.

Ale co gdy już dogoni Jonaha? Co wtedy zrobi?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najlepsi strażnicy miejscy dość szybko uczyli się prostej zasady.

Ulicznika ciężko dogonić.

Czy to w alejce czy po dachach, ulicznik wiedział gdzie stanąć, jak się uchylić i gdzie uciec. I cała tą wiedzę, jedyną wiedzę, Jonah skrupulatnie wykorzystywał. Jego prędkość nie była najwyższa, ale też jego przeciwnik tracił czas na ostrożniejsze poruszanie się.

Zerwał dwa identyczne, zgniłozielone okrągłe owoce i cisnął je za siebie. Oba rozchlapały się na podłoży, tworząc bardzo śliską kałużę.Chwycił lianę obok i szybko wspiął się na wyższą kondygnację gałęzi. Im głębiej w koronę tym gęstsze stawały się zarośla. Niczym las wewnątrz jednego drzewa.Z góry obserwował gdzie i jak poruszał się Jan, nie omieszkując zrzucenia mu na głowę kilku owoców zamieniających się w kolczaste kulki z cierniami długimi na dłoń.

W końcu dotarł do wewnętrznego kręgu. Tutaj owoce rosły bardzo gęsto i były pokaźnych rozmiarów, od tych, które przypominały rozmiarami dojrzały arbuz, po takie, które osiągały do 2 metra średnicy.

Wszystkie lekko drgały kiedy chłopak przeciskał się ostrożnie między nimi.

Co jak co, ale wolał ich nie potrącić. A kiedy znalazł się na drugim końcu owego "poletka" zaczął się wspinać wyżej po pnączach pokrywających tutejsze "ściany".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale nie dogoni go zbyt szybko. Przynajmniej tak uważał, widząc uciekającego oponenta.

Biegł dalej. Unikał, co było do unikania. Łapał się tego, co mógł złapać. Przeskakiwał to, co lepiej było przeskoczyć.

Obaj radzili sobie równie dobrze w tym środowisku. Tylko gdy Jonah był ograniczony przez możliwości swego ciała, ograniczeniem Jana był rozmiar jego ciała.

Aż ujrzał gęstwinę owoców tak gęstą, że nawet Jonah miał problemy przejść tam nie dotykając niczego. Jan wiedział, że głupotą byłoby myślenie, że mu ta sztuka także się powiedzie.

Wystawił rękę w górę, ustawił najszerszą wiązkę i wystrzelił.

Laser, połączony w jedno z ramieniem zbroi, wytworzył wiązkę wysokoenergetycznego światła.

Włączył poczwórne spowolnienie i odskoczył. Stało się... wszystko. Wybuchy, błyski, śmród oraz wichura. Wszystko to zakołysało drzewem, gdy owoce na linii lasera wybuchły czy co tam one robiły.

 

Mając do użytku tą drogę nie omieszkał skrócić dzielącego ich dystansu. Tym razem w pionie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Owoce wybuchały, znikały, rozbijały i były rozbijane.

Istny pokaz fajerwerków powstrzymany tylko potęgą kryjącą się w pnączach tego magicznego drzewa.

Kanonada potęgi magicznej wykutej przed wiekami na potrzeby wojen toczonych między zarozumiałymi starcami.

Potęgi która teraz służyła Jonahowi do kupienia czasu. Czasu którego nie potrzebował, dla osób które zwykle nawet go nie lubiły, nie mówiąc o szacunku.

Gdyby było to zależne od niego, pewnie nawet by nie wystąpił w tej walce. Ale gildia jasno wyraziła poglądy co do ilości zakładów które można by ugrać jego występem.

Większość z nich nawet zakładała, oczywiście na korzyść gildii, że chłopak podda się w decydującym momencie.

I taki był pierwotny plan.

Dopóki nie zobaczył mistrza na trybunach.

"Walcz mój synu, walcz jak na mego syna przystało".

Prosty przekaz, wyrażony znakami które nie kłamią. Mowa złodziei w czystym wykonaniu kogoś, kto całe życie z niej korzystał.

Walcz.

I to też zamierzał robić.

Jego przeciwnik chwilowo zniknął mu z oczu, ale wiedział że pojawi się ponownie, wszak Jan już udowodnił że potrafi chłopaka namierzyć. Udowadniał to od początku walki, najpierw wyszukując go mimo braku wizji, potem zaś nawet gdy ten uszkodził inne zmysły oponenta. Jonah nigdy nie walczył z kimś tak potężnym. Żaden z nauczycieli nigdy nie mógłby osiągnąć tego co Jonah, nie mówiąc o tym, co reprezentuje sobą Jan.

Wspinał się po pnączach, szukając kolejnych owoców które mogły by go wspomóc w nadchodzącej batalii, zrywając małe, wiśnio podobne, jagody.

Pochłonięcie kilku zakończyło się przyjemnym i ciepłym dodatkiem siły. Czuł jak uchodzi z niego zmęczenie, zastępowane miłym poczuciem rozbudzenia.

W końcu zaczepił się jednej z większych gałęzi i znalazł powołany owoc. Wyglądał on trochę jak owłosione kiwi, a smakował zdecydowanie o wiele gorzej.

Kiedy Jonah go zjadł, jego percepcja odrobinkę się zmieniła. Mógł teraz wyczuć gdzie znajduje się przeciwnik, po ruchach gałęzi i kory których ten dotykał.

Sam zaś stał się odrobinkę bardziej drewniany(i wcale nie chodziło o jego dowcip), przez co zwyczajnie zniknął ze skanerów przeciwnika.

Wszak był teraz takim samym drzewem jak to na którym oboje przebywają, tyle tylko że mógł się poruszać.

Jego organy były tym samym co całe drzewo, jego serce zapuszczało korzenie niczym owoc w jego ciele, wszak z drzewa był teraz zrodzony.

Zanurzył się w jednej z grubszych gałęzi kiedy nastąpił wstrząs.

Mocne uderzenie, które zatrzęsło drzewem i pozwalało kilkanaście owoców, zarówno obok, jak i na samego Jana.

Sam zaś wstrząs był wynikiem ciągle rosnących rozmiarów drzewa. Teraz przebiło się ono przez to, co jeszcze do niedawna udawało resztki sufitu.

Zaprawdę, wielkie było Drzewo Życia. I mimo słodkich owoców, gorzkie skrywało tajemnice.

Jonah kierował się ku szczytowi, przemieszczając się między gałęziami, niczym dość wyrośnięty kornik.

Mając w kontroli drzewo, starał się okładać przeciwnika poszczególnymi gałęziami, zaplątując go niczym chwytne macki, przytrzymując miejscami by miał problemy nie tylko z unikaniem, lecz z samym poruszaniem się. Co wcale nie było trudne, bowiem każde miejsce na którym jego przeciwnik mógł stanąć było w gruncie terenem Jonaha.

Każdy liść, każdy owoc, każdy centymetr kory.

Pytaniem było tylko - który z nich szybciej dotrze na sam szczyt.

Zarówno Drzewa, jak i własnych możliwości...

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jan doskonale widział Jonaha, podróżującego wewnątrz drzewa. Chyba po raz pierwszy w tym pojedynku to właśnie przeciwnika, a nie jego, zgubiła pycha. Ale czy ten mógł wiedzieć, że tchnienie wojownika przyszłości było na wszystkim dookoła? I na drzewie, i jagodach, i owocach. Wciąż dostatecznie wiele, by dać mu widok na cały las. A to było tylko jedno drzewo.

Ale to nie zmieniało faktu, iż gdy Jonah rośnie w siłę, to on nie może przywołać żadnej mocy lub żadnego artefaktu. I paradoksalnie, dzięki temu jego moc stawała się coraz większa. Nie czysta moc - potencjalna. Ale uwolnienie jej to był moment. Na razie jednak wolał walczyć z ograniczoną mocą. Bo ile to już razy widział, jak ograniczenia umożliwiają wojownikowi rozwinięcie skrzydeł? Tysiące! Wiedza, że przeciwnik jest potężniejszy nie raz i nie dwa sprawiała, że walczyło się na sto procent, każdym ułamkiem swoich możliwości.

Więc kierował się w górę, unikając lub tnąc cienkim laserem gałęzie. Omijał spadające owoce i widząc, że całe drzewo jest przeciwko niemu, co było niewątpliwą zasługą Jonaha, ważył każdy krok, by ten mógł jak najmniej zrobić. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 months later...

Dotarł w końcu do korony. Składała się ona z grubych cierniowych pnączy które, niczym korzenie drzewa, napędzały cała roślinę. Pochłaniały magię, energię, światło.

To by tłumaczyło czemu tutaj było tak ciemno. Lecz Jonahowi to nie przeszkadzało, bowiem był jednością z drzewem i to ono go prowadziło. To było Sanktuarium, miejsce przez które jego przeciwnik powinien zostać spowolniony i to dość mocno. Sam chłopak zwolnił, idąc wzdłuż konkretnych gałęzi, powoli i ostrożnie. Wystarczyło draśnięcie któregokolwiek z kolców i całość zaczęła by wariować, niczym rozgniewana ośmiornica. A wiedział że jego przeciwnik prędzej czy później dotknie tej plątaniny, skoro przebija się od spodu.

To co było najbardziej przerażające w tym miejscy to cisza. Brak jakichkolwiek dźwięków prócz nielicznych skrzypnięć gałęzi i jego własnego oddechu. Nie słyszał swojego oponenta, nie słyszał dotąd obecnych krzyków widowni, dopingującej zarówno jego jak i Jana. Wszystko skurczyło się do tego labiryntu, do jego kroków i jego celu.

Nie wiedział czy mijają sekundy, minuty czy dni kiedy tak podróżował tymi niby korytarzami. A mogło być tak że na zewnątrz nie mijały nawet sekundy, bowiem to miejsce rządziło się swoimi prawami.

I po czasie długim niczym wieczność dotarł w końcu do wnętrza, skarbnicy o której wiedział tylko on.

Widzicie, są różne rodzaje kradzieży.

Kiedy kradniesz przedmioty, same w sobie mogą być wartościowe lub wartość mogą mieć dla ciebie kiedy je sprzedaż. Lecz sprzedać je możesz tylko raz, do czasu powtórnej kradzieży.

Kiedy kradniesz życie, ma to wartość tylko jeśli z owym życiem istniały przedmioty lub jeśli ktoś ci zapłacił z góry za tą kradzież. Inaczej jest to strata, wszak nie jest to kradzież którą można w jakikolwiek sposób odwrócić.

Ale najbardziej wartościowa jest kradzież informacji. Te bowiem możesz sprzedawać wielokrotnie, tak długo aż informacja nie stanie się powszechnie dostępna.

I w swoim życiu złodzieja Jonah kradł wszystko co się dało. A kiedy zrozumiał głębie swojej mocy, zaczął nie tylko kraść Informacje, ale też wykorzystywać je. I właśnie w trakcie jednej kradzieży dotarł do tego skarbu. Nikt o tym nie wiedział prócz niego, oraz pewnego staruszka który źle skończył w pewnym ciemnym zaułku.

Starzec bowiem wiedział że największy skarb gildii, Pierścień Atlasa, ma więcej niż jedno zastosowanie. Nie tylko wpływał on na grawitację, ale też jest kluczem do skarbu większego aniżeli ktokolwiek w gildii by wiedział. Z drugiej strony, zdawać by się mogło, że obecny na trybunach Mistrz wiedział co on zrobi.

Bowiem na samym środku znajdował się owoc, który stanowił Serce całego drzewa.

I właśnie do niego Jonah się dostał. Wyrwał serce z gałęzi wywołując poruszenie całego drzewa.

I kiedy to zaczęło się rozpadać, zaczął zjadać największy ze skarbów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Jan parł w górę, nie pozwalając żadnej przeszkodzie zatrzymać się na dłużej niż kilkanaście sekund. Bo to, co czynił względem niego Jonah... Jan wiedział, że chłopak był zdolny uderzyć go mocno. Tak, żeby go zabolało. Lecz nie robił tego. Skoro mógł kontrolować gałązki, mógł robić to samo z wielkimi gałęziami, takimi jak ta, po której właśnie stąpał. Najwidoczniej coś innego go absorbowało.

Parł w górę niestrudzenie, aż w końcu przystanął. Wiedział, że jest już bardzo wysoko ponad poziomem areny. Jonah był jeszcze wyżej. Lecz już na jego wysokości było zimno. Bardzo zimno. Gdyby nie wędrował po górach, sądziłby, że to normalna sytuacja. Lecz wiedział, że oziębienie nie powinno być aż takie duże. To musiało znaczyć, że coś wyżej pochłania ciepło. Światło najpewniej też.Jak było z falami? A jak z samą magią?

Kierował się ku górze, jednak Jonah cały czas powiększał przewagę. Skoro miał moc drzewa, nie mogło go to dziwić. Go nie zatrzymywały spadające owoce oraz wijące się dookoła gałązki, coraz drobniejsze. Każdą chwilę spokoju poświęcał na planowanie i zrozumienie tego, co się dzieje.

Zauważał, że figura Jonaha jest coraz słabiej widoczna. Więc jednak drzewo pochłaniało każdy rodzaj energii.

W końcu dotarł do miejsca, gdzie nic już nie widział. Miejsce, gdzie to on był zwierzyną. Tylko szaleniec wszedłby do środka.

W słabym świetle pulsującego  zielenią amuletu o kształcie wiertła widział Jonaha, stojące centralnie po środku. Ten coś jadł. Coś, co wziął z konstrukcji stojącej obok niego.

Jan usłyszał trzaski drewna. Drzewo umierało. Usłyszał wybuchy na dole. Choć chciał się odezwać, nie było czasu na rozmowy. Musiał coś zrobić, i to najszybciej jak mógł. Jonah nie będzie czekał z pochłanianiem artefaktu, który utrzymywał to drzewo w całości.

Ponownie przyspieszył się i zaczął biec w kierunku przeciwnika. Pnącza, chcące zaatakować napastnika ostatkiem sił, zostały przecięte jego dłońmi. Nanoboty to dobra rzecz.

Przetworzył laser w stroboskop i zaatakował Jonaha. Liczył, że jego przeciwnik nadal jest człowiekiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Wiązka światła przepaliła się przez jego pierś. Spojrzał zaskoczony na powstała dziurę, pozwalając by krople krwi zmieszały się z sokiem cieknącym mu po brodzie. Nie czuł bólu, ten zmysł został dawno odebrany mu prze drzewo. Nie czuł też strachu, bowiem w chwili powstania drzewa odrzucił wszystko, czego mógłby się bać. Odrzucił troski, odrzucił zwątpienie, by tylko ten jeden raz móc być sobą.

I był, biegał pomiędzy gałęziami tak, jak robił to za dawnych, szczurzych, lat. Beztrosko, z dachówki na dachówkę, z alejki w alejkę.

A teraz pozwolił, by zdziwienie odmalowało się na jego twarzy, gdy przeciwnik go przestrzelił. Zdziwienie, bo nie spodziewał się nikogo kto mógłby tak szybko dotrzeć w to miejsce, mając przeciw sobie całe drzewo.

Powoli jego ciało uległo rozpadowi, tak jak i drzewo wokół niego. Rozpadał się niczym próchno uderzone siekierą drwala.

Tak miała się zakończyć ta walka. Jego przeciwnik, mimo wszystkich przeciwności losu, był silniejszy. Był sprytniejszy, posiadał więcej prawdziwego, bojowego, doświadczenia. Można by zażartować, że okazał się bardziej męski od tego nastoletniego chłopca który rozpadał się na jego oczach.

Jak myślisz, kiedy ludzie umierają?

Kiedy ktoś przestrzeli ich serce pistoletem?

Nie.

Kiedy ich ciało wyniszcza nieuleczalna zaraza?

Nie.

Kiedy wypiją zabójczo silną truciznę?

NIE!

Ludzie umierają tylko wtedy, kiedy się o nich zapomni, lub kiedy sami się poddadzą. Koniec? Nic bardziej mylnego.

Kto by uznał taki koniec kiedy wola walki jeszcze nie zgasła?

Kiedy zapytasz o to jak przeżyć w tym świecie, o jedną konkretną zasadę, większość ludzi powie: przetrwanie dla najsilniejszych.

Prawda, pomiędzy silnymi a słabymi jest definitywna różnica. Ale to na pewno nie "zjedz, bądź zostań zjedzonym"!

Jego przeciwnik zdawał się nudzić tą walką. Zatem trzeba ją było doprawić.

Zacisnął rozpadające się palce na resztkach owocu wpychając je sobie do gardła. A gdy tylko pochłonął pestkę która była w środku. jego ciało eksplodowało.

Jego skóra, dotąd ciemnobrązowa, stała cię brunatnoczerwona. Odradzał się, drugi raz w tym pojedynku, by stanąć na nowo, tym razem z niezachwianym poczuciem odwagi. Odwagi o której dawno zapomniał jako złodziej i krawężnik.

Odwagi która zmieni być może wynik pojedynku.

- Teraz jestem jednym.

Teleportował się do korzeni drzewa i wbił w nie obie łonie.

- Incineration, Blask Chwały.

Wystarczyła iskra którą wysuszone drzewo podłapało, ogień rozprzestrzenił się szybko, z siła małego huraganu, uderzając we wszystko co znajdowało się powyżej. Uderzając w jego oponenta, z siłą tysięcy stopni Celsjusza.

Lecz on był zajęty czymś innym. Bowiem kiedy drzewo płonęło, on zbierął się do kolejnego zaklęcia, tym razem mającego zrobić wrażenie na Janie.

Zerwał materiał który miał na piersi okazując widowni sześciokątny kamień, cały czarny, z wybitymi na nim jakimiś cyframi i sylabami, który zastąpił wypaloną wcześniej przez jego wroga dziurę.

- Buso, Aktywacja.

Kamień zaczął się powielać, z tą różnicą że jego kopie były szare. Kilka sekund później wokół niego latała już cała gromada kamieni, które tworzyły swego rodzaju tarczę, poruszającą się razem z nim, chroniącą pod każdym kątem.

- Buso, Srebrna Skóra.

Jeden z szarych kamieni zalśnił, rozpadając się na setki podobnych, acz o wiele mniejszych, płytek, które szybko pokryły Jonaha, dając mu nie tylko stosowniejszy ubiór, ale też o wiele wygodniejszy i bezpieczniejszy pancerz.

- Buso, Słoneczne Serce.

Kolejny z kamieni zalśnił, tym razem tworząc przed nim długą włócznie o bardzo szerokiej głowni. Tak przygotowany czekał na reakcję oponenta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Coś nie podziałało. Laser nie przemienił się. Nie tak miało być. Całkowicie nie tak. Jednak się tak stało. Jan rzucił się do przodu, z duszą na ramieniu. Wątpił, żeby po upadku stąd był zdolny powrócić do walki. A teraz nie mógł przegrać. Na początku, może. Wtedy jeszcze uważał tą walkę za zabawę i okazję na poznanie innych szkół magii. Lecz teraz, gdy walczyli poświęcając wszystko co mięli, musiał zwyciężyć. Nie wątpił, że Jonah będzie chciał walki na śmierć i życie. On jednak był gotów się poddać.

 Ale nie teraz. Zerwał amulet z szyi i zacisnął go w dłoni, przygotowując drugą rękę do ciosu w  odsłoniętego przeciwnika. Jeśli tylko zdąży nim ten zyska tą kolejną moc. To było nawet śmieszne. Gdy on je tracił, Jonah tylko zyskiwał.

 Zabrakło mu sekundy, a zdołałby wyrwać posiłek z gardła przeciwnika. Gdy już miał uderzyć w Jonaha, ten wybuchł. Siła uderzenia rzuciła Janem o ścianę z liści i gałęzi jak szmacianą lalką. Upadł na niepewną podłogę, nie mogąc złapać oddechu.

 —Teraz jestem jednym – usłyszał w oddali, zaraz przed cichym odgłosem teleportacji.

 Podniósł się na kolana, by ujrzeć puste miejsce, gdzie jeszcze przed kilkoma sekundami stał jego oponent. Usłyszał, jak gałęzie pod nim zaczynają trzeszczeć. To drzewo umierało, a każda roślina przy takiej okazji schnie. Zaczął przeć do przodu.

 A raczej wykonał jeden, pokraczny krok na czworaka, zanim usłyszał kolejne, głośniejsze już trzaski. W tym momencie, jeśli jeszcze jakieś miał, stracił wszystkie dobre wspomnienia związanie z ogniskami i płomieniami. Zrozumiał,  że jeśli czegoś nie zrobi, koniec jest bliski. A nie mógł nic. Wątpił, że zbroja przemieni się na jego korzyść. Całą nadzieją, jaka mu pozostała, był artefakt ściskany w jego dłoni. Jeśli teraz nie zadziała, nie zadziałałby w ogóle.

 Miłość nie była najpotężniejszym uczuciem. Pozwalała ona tylko czerpać z strachu o inne osoby. Bo to właśnie strach był najsilniejszym z uczuć. Lecz nie był on łaskawy dla ludzi poddających się, uginających kolana. Tylko ci chcący walczyć, nawet w beznadziejnej walce, mogli czerpać z niego siłę. A Główne Wiertło  pozwalało zmienić tą nieskończoną siłę w całkowicie realną moc.    Otoczyła go turkusowa bariera, odcinająca go od płomieni. Zaczął spadać. Zacisnął pięść jeszcze silniej. Artefakt rozkruszył się mu w palcach, rozpływając się po ciele i zbroi, tworząc na skórze i metalu drobne, zielone żyłki. Zbroja odzyskiwała swój kształt.

 Uderzył w ziemię, wzniecając tumany kurzu. Gdy ten opadł, stał twarzą w twarz z przeciwnikiem. . Supły czarnych,sztucznych mięśni, wspomagające jego prawdziwe, płytki pokrywające całą jego pierś, na tyle drobne by umożliwiały każdy ruch i na tyle duże, by go chroniły. Na przedramionach miał karwasze. W jednym z nich była jego broń laserowa. A to wszystko w czerni i bieli, przecinanej turkusowymi liniami.

 Od początku popełniał błędy. Choć jeszcze nie był w pełni pewien, wiedział, gdzie się one kryły. W jego podejściu oraz tym, co robił. Później w jego głowie.

 Przyłożył dłoń do karwasza, który zaczął świecić na zielono. Przekręcił rękę, po czym ją uniósł. Metalowa bryłka, długa, gruba i wąska, została mu na dłoni. Zacisnął na niej dłoń. Czerwona ciecz zaczęła tryskać we wszystkie strony, jednak ani jedna kropla nie dotknęła ziemi, znikając w powietrzu. Wśród niej, bryłka zwiększyła znacznie swój kształt. To był miecz, średniej długości, ostry z obu stron. Ostrze błyszczało na zielono.  Nie wiedział, czy był on ostrzejszy od kosy śmierci. Jednak ta moc była zdolna walczyć z śmiercią jak równy z równym.

 -Cięcie!

 Krzyknął i wyskoczył na przeciwnika. Z łopatek zbroi wystąpiły silniki, wystrzeliwujące bladozieloną ciecz. Jan wziął szeroki zamach.

Edytowano przez FanCiastek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...
×
×
  • Utwórz nowe...