Skocz do zawartości

Cała aktywność

Strumień aktualizowany automatycznie

  1. Dzisiaj
  2. "Cyberpunk 2077" i laska na niewidzialnym krześle...
  3. Czas na ostatni komentarz odnośnie Ace Combat: Wojna o Equestrię. Gdy prawie dwa lata temu się z nim rozstawałem, po przeczytaniu 10 rozdziałów, nie miałem ochoty do niego wracać. W każdym razie nie miałem tego zamiaru uczynić nazbyt szybko. Jednak nie żałuję, że dałem mu szansę. W poprzednich komentarzach zwracałem uwagę, głównie na słabe strony fanfika. Teraz spróbuję skupić się na jego mocniejszych stronach. Być może podchodziłem do niego z nieodpowiednim nastawieniem gdyż, prawdopodobnie, nie jestem docelowym audytorium dla tego utworu. Lektura dostarczyła mi więcej frustracji, niż przyjemności a znajdowanie głupot, mniejszych lub większych, zajmowało mi więcej czasu niż skupianie się na tym co się dzieje w fanfiku. Po prawdzie, muszę napisać, że lektura ostatnich 11 rozdziałów dostarczyła mi tyleż negatywnych co pozytywnych odczuć. Nie mogę jednak odmówić autorowi tego, że podszedł do swojej pracy z oddaniem, nie szedł na skróty, nie porzucił go w połowie. Nie jest to częsty przypadek w naszym fandomie. Fabuła jest prosta, przypomina właśnie grę, gdzie bohaterowie muszą wykonywać kolejne misje, krótko mówiąc zaliczać kolejne zadania. W drugiej połowie fanfika akcja nareszcie przyspieszyła, jednak nie pędzi ona cały czas na złamanie karku. Daje to czytelnikowi trochę odetchnąć a autor mógł poświęcić więcej miejsca na rozwój postaci. Tutaj jednak efekt, nie jest jednoznaczny. Przez większość fanfika odnosiłem wrażenie, że większość postaci wyróżniają imiona a nie cechy indywidualne. Nigdy się tego wrażenia nie pozbyłem zupełnie. Sądzę, że gdyby autor nagle zmienił np. imiona członków szwadronu Mirage to nie zorientowałbym się od razu, że miało to miejsce. Fire Bolt, Cloud Kicker dla mnie w ogóle są nie do zapamiętania. O dziwo dużo lepiej wyszło autorowi z Rainbow Dash, Fluttershy czy Derpy. Potrafił rozbudować ich charaktery o doświadczenia wyniesione z wydarzeń. Tutaj jest naprawdę dobrze. Niestety główna bohaterka, Firefly jest bardzo schematycznie napisana i prawdę mówiąc, miałem wrażenie, że odtwórcza. Jej przeżycia, doświadczenia i zachowania wydają się zapożyczone z innych podobnych bohaterów, dlatego miałem wrażenie, że ustępuje ona tym zapożyczonym z serialu. O przeciwnikach, gryfach, ciężko coś napisać i tylko Gilda, jako tako wyszła autorowi ciekawie, gdyż Red Cyclone jest bardzo schematycznym czarnym charakterem. Mam wrażenie, że autor nawet nie starał się jakoś wyróżnić antagonistów przez co zlewają się w jedno. Podsumowując postacie czasem jest lepiej, czasem gorzej a na ogół raczej nijako. Autor nie żałuje jednak czasu na bliższe przedstawienie pewnych postaci, ale brakuje mu doświadczenia by zrobić to dobrze. Ace Combat: Wojna o Equestrię to fanfik akcji. Względem rozdziałów 1-10, nastąpiła spora poprawa w przedstawieniu walk. Stały się bogatsze w detale a wydarzenia z ostatnich dwóch rozdziałów śledziłem z zapartym tchem. Ostatnia walka Rainbow Dash jest rewelacyjna, czemu nie przeszkadza nawet wyjęta z anime konwencja, gdzie przeciwnicy, tocząc zmagania chętnie prowadzą ze sobą dyskusję. Podczas śledzenia wypadków warto włączyć sobie muzykę, do której linki autor umieścił w fanfiku. Są one nadal aktywne a przecież od publikacji minęło kilkanaście lat! Niestety, w tekście nie brakuje dziwnych pomysłów i widać, że język polski nie jest chyba pierwszym, którym posługuje się twórca fanfika, który czasem formułuje swoje myśli nieprecyzyjnie jak np. we fragmencie poniżej: Można z tego wywnioskować, że Sky Eye chyba bardzo nie lubił Mobiusa, lecz z tekstu to wcale nie wynika. Było wręcz przeciwnie! Poza tym znalazło się trochę literówek. Odbioru tekstu nie ułatwia, że miary odległości czy wysokości są podawane w skali imperialnej a nie metrycznej. Czyli zamiast metrów mamy np. stopy czy jardy. Tekst został przetłumaczony z języka angielskiego na polski ale najwyraźniej nie zlokalizowany. Nie będę się czepiał dziwnych rzeczy jak np. broń nazywana wybuchający pocisk (sic!), spadek tempa ostrzału spowodowanego niszczeniem generatorów itd. bo wspominałem już wcześniej, że tekst jest przesycony tego rodzaju nieporozumieniami. Po prostu dam potencjalnym czytelnikom jedną radę: lepiej nie myślcie zbyt dużo podczas lektury. Cieszcie się natomiast filmowym doświadczeniem jakie niesie ze sobą tekst. Są one całkiem niezłe pod koniec. Podsumowując, Ace Combat: Wojna o Equestrię to fanfik nadal dość średni, który częściej mnie irytował niż cieszył. Wiele zależy od wieku autora, gdy go pisał. Jeśli była to jedna z jego wczesnych prób literackich to mogę ją uznać za obiecującą. Widać tutaj bowiem pasję autora przy pisaniu scen walk, lecz brak doświadczenia przy tworzeniu postaci czy czasami fabuły. Widzę jednak duże pole do poprawy i solidny fundament aby ta miała miejsce.
  4. Ostatni tydzień
  5. Nie sądziłem, że przeczytam coś równie ułomnego intelektualnie niż rozdział XIII Ace Combat: Wojna o Equestrię. Fanfik ten nigdy nie próbował być realistyczny, choćby nawet w umowny sposób, bzdur było tutaj sporo. Ale rozdział XIII ich natężeniem przebił je wszystkie. Dla porządku zacznijmy od tego, co mi chyba umknęło podczas czytania poprzednich rozdziałów, że w lotnictwie, polskim odpowiednikiem angielskiego słowa squadron jest eskadra/dywizjon a nie szwadron. Szwadron to na ogół poddział kawalerii, ale w przypadku fanfika nie można powiedzieć, że pegazy to skrzydlata kawaleria, więc to zapożyczenie pasuje. Nie pasuje, bo gryfy także dzielą się na szwadrony. To jednak najmniejszy problem i mogę zrozumieć skąd on się wziął, fanfik powstawał najpierw w języku angielskim a dopiero później został przełożony przez autora na język polski. Rozdział XIII opowiada o oblężeniu Stalliongradu, przez gryfy. Próbowałem w swojej głowie dojść do tego, dlaczego gryfy oblegają miasto. Właśnie, oblegają nie blokują, tylko oblegają. Przecież mogą je po prostu ominąć i uderzyć na Canterlot, zostawiając na tyłach tylko tyle sił aby produkcja ze Stalliongradu nie docierała na front (jeśli można mówić o czymś takim w stosunku do lotnictwa). Zapewne jest jakieś logiczne wyjaśnienie, ale w tekście go nie znalazłem. Przypomina mi to pierwsze rozdziały, gdzie gryfy prowadziły z Equestrią dziwną wojnę polegającą na chowaniu zbiorów przed kucykami na ziemi tychże. Gdzieś tam czułem, że to pokłosie jakiegoś logicznego zachowania, ale tak przetworzonego przez wyobraźnię autora, że pierwotny zamysł całkiem zanikł. Idźmy dalej: Mam wrażenie, że to jednak jeszcze nie podpada pod PTSD. I jak w końcu działają te bomby, którymi gryfy chcą zburzyć Stalliongrad?: Problem w tym, że na poprzedniej stronie było napisane, że: Czy te bomby mają zapalniki kontaktowe czy nastawione na eksplozję na określonej wysokości? I skąd pegazy wiedziały, że akurat ta bomba, po wcześniejszych doświadczeniach nie wybuchnie w powietrzu, tylko jeszcze można ją kopać? Na koniec, nie wiem czy ten fanfik próbuje być poważny czy rozrywkowy. Gdy czytam o kolejnych pomysłach gryfów na prowadzenie wojny, albo o tym, że: To mam wrażenie, że to jest taki rozrywkowy fanfik. Ale przecież tutaj walczący są rozrywani na strzępy, płoną żywcem (we wcześniejszym rozdziale), kucyki mają początki PTSD, atmosfera fanika ostatnich kilku rozdziałach stała się dużo cięższa. Nie wiem czy to było zamierzone, ale czyni to całość niespójną. Na zakończenie jeszcze taki fragment: Przyspieszony trening nie kojarzy mi się z dobrym wyszkoleniem, raczej z brakami kadrowymi. Wiem, że są to drobne błędy, ale kiedy takie drobne błędy stają się nazbyt częste cierpi na tym cały utwór. Mam zamiar jednak przeczytać tego fanfika i wówczas napisać jak oceniam całość fanfika, który przecież posiada plusy.
  6. Dwa lata od postu dziękczynnego chyba najwyższa pora coś ogłosić Ogółem tak jak prace nad ciągiem dalszym "Kresów" trwały przedtem, tak trwają nadal, z krótszymi lub dłuższymi przerwami, nie zawsze zależnymi ode mnie - to się nie zmieniło. Z pewną ulgą mogę jednak ocenić, iż od niespełna roku postępują one mniej-więcej regularnie i w dość satysfakcjonującym tempie, a pomysłów i weny mi nie brakuje. Ale ma to swoje minusy - kuszących koncepcji jest mnóstwo, ale nie będę mógł zrealizować ich wszystkich, na coś się trzeba będzie zdecydować. A doświadczenie pokazuje, że mając do wyboru kilka wariantów, nie zawsze wybieram ten najkorzystniejszy; z perspektywy czasu pożałowałem kilku decyzji. Ostatecznie te dłuższe opowiadania spośród tych, które mają otworzyć kolejną kresową sagę, mam ukończone. Pozostało je jeszcze sprawdzić i dopieścić, co pewnie zajmie jeszcze trochę czasu. Pozostałe, które mają być krótszymi kawałkami życia - coś na modłę pierwszych opowiadań z serii - są zaczęte i sukcesywnie je piszę, co przebiega spokojnie i bez problemów. Zacząłem nawet pierwsze koziorożcowe opowiadania, chociaż większość z tego to prędzej prace koncepcyjne. Jedno z nich idzie w porządku, ale pomysły na kolejne co rusz się zmieniają. Możliwe, że sam się troszeczkę zakiwałem w fabule, ale nie składam broni. O Kaprikornii ma być dużo, ale dużo ma być także lore'u koziorożców, nie powinno zabraknąć kilku śmielszych pomysłów, które miałyby "rozruszać" troszkę wątki. Nowe rzeczy mają uchronić całość od wtórności. Co do kolejnych "arców" - trzeci z nich, ten taki przygodowy, w większości mam obmyślany. Z tym ostatecznym będzie sporo zabawy, bo nie mogę się zdecydować na zakończenie. Może przyjdzie to z czasem, zobaczymy. Tak czy inaczej, nadal jestem na etapie przygotowywania nadprodukcji i spisywania wydarzeń. Chociaż dalej nie mam pewności czy dam radę to napisać, to mogę powiedzieć, że zgromadziłem parę nowych tekstów i póki co wygląda to dobrze. Więc szanse na ciąg dalszy i pełne zakończenie historii wzrosły Co do podpowiedzi odnośnie tego, co może się w nowych fanfikach pojawić, to przez te dwa lata z niczego nie zrezygnowałem; odwiedzimy Kaprikornię, będą opowiadania o koziorożcach i ich wynalazkach, parę wzmianek o kilku kanonicznych wątkach, no i księżniczka Celestia, która weźmie czynny udział w fabule. Co do białych zwierząt, to rozwiązanie ich tajemnicy, jeżeli już, będzie tylko podpowiedziane - tu na pewno niczego nie wyjawię wprost. Jednakże miałem nadzieję, że rzeczy gotowych do opublikowania będzie więcej - w tym roku wypadło dziesięciolecie przekształcenia kilku konkursowych opowiadań w serię i z tej okazji liczyłem na to, że będę mógł zrobić parę premier. Niestety wiele wskazuje na to, że prace trochę się przeciągną, ale niczego nie wykluczam. Na pewno pojawi się jeden nowy tekst. No, właściwie, to nowy-stary tekst. Jest już prawie gotowy, szczegóły premiery wyjawię - mam nadzieję - już niedługo. Jeżeli pamiętacie mój poprzedni post, pewnie domyślacie się co to będzie W mojej głowie nadal krążą pomysły na spin-offy o łowcach. Ale chwilowo prace nad nimi wstrzymałem - i bez tych opowiadań mam zbyt wiele rozpoczętych projektów naraz. Czy coś z tego będzie, to się okaże. Prócz tekstów, z okazji dziesięciolecia serii mam zamiar zacząć wypuszczać wreszcie prace graficzne, które w tak zwanym międzyczasie sobie dziergałem w Gimpie. Zaryzykuje stwierdzenie, że nawet hipotetyczne zupełnie nowe obrazki mają większe szanse na ukazanie się w tym roku niż nowe teksty, ale zobaczymy. A skoro o pracach graficznych mowa - w końcu dodałem do pierwszego postu galerię prac przedstawiających różne kresowe postacie, wykonanych przez różnych autorów i autorki, które w ciągu ostatnich dziesięciu lat zebrałem Chciałem to zrobić już od jakiegoś czasu. Przypominając sobie każdą z osoba, a teraz zebrawszy je w jednym miejscu, nabrałem jeszcze większej motywacji do tego, by... więcej rzeźbić w Gimpie! Niezmiennie za każdą jedną jestem wdzięczny. Dziękuję! Podobnież dziękuję za ostatnie komentarze, a także poświęcony czas i uwagę, nie tylko na ich napisanie, ale przede wszystkim przeczytanie opowiadań. Jest parę rzeczy, do których mógłbym się odnieść, zbiorę je poniżej: Miło mi, że teksty świąteczne wywołują takie wrażenia, lubię je pisać. Co do corocznej tradycji wypuszczania fanfików świątecznych, to jest to świetny pomysł, chociaż nie wiem czy dałbym radę zdobyć się na dostateczną karność w pisaniu i terminowym publikowaniu, ale może warto spróbować? Pierwsza okazja nadarzy się już w tym roku Oj, to jeden z wątków, z którym się troszkę zakiwałem, ale akurat z niego powinienem wybrnąć najłatwiej. Planuję odwiedzić ruiny pod Zebryką, ale później, w ramach późniejszych opowiadań. Bo zgodnie z tym, co sugeruje końcówka sagi Ashfallów, zebry są o krok od tego, by skonfliktować się ze sobą nawzajem, odnośnie tego co poradzić na kłopotliwego sąsiada. Ale to na razie tylko koncepcja, czy się ziści, to się okaże Ale zwróć uwagę na to ile on energii żarł i ilu wymagał kontrolerów, by się poruszać. Kropnięcie choćby jednego z nich, a w warunkach walki jest to bardzo prawdopodobne, spowodowałoby znaczący skok poboru mocy u pozostałych, maszyna pewnie by się zatrzymała. Myślę, że mimo wszystko przewidziałem dosyć ograniczeń, by król Kaprikornii jednak nie wyłożył środków na dopieszczenie prototypu i produkcję. Wątek ten nieuchronnie powróci w późniejszych opowiadaniach. Obawiam się czy nie będzie przy nim wtórnie, ale postaram się napisać to w taki sposób, by tego uniknąć. A przynajmniej jakoś to zamaskować. Mam co do niej plany, ale wątki z Valerią nie mają grać pierwszych skrzypiec. Prędzej dopełniać inne rzeczy. Natomiast motywy, które wymieniłeś, może nie wszystkie, ale mają być głównym tematem poszczególnych opowiadań. Więc chyba będzie ok. Jest mi trudno, ale muszę milczeć. Jeżeli już, to na pewno nie będę niczego wyjaśniać wprost, a jedynie sugerować między wierszami, o co może chodzić. Bo pomysł mam. Bardzo dziękuję za ów komentarz, przepraszam, że tyle mi zajęło nim odpisałem. Jeszcze co do rzeczy, o których chciałbyś poczytać - tak przedstawiają się szanse na realizację poszczególnych wątków: Przeszłość Alberta - O tym nie myślałem, ale skoro to zawsze pozostaje możliwość wplecenia w jakieś opowiadanie retrospekcji - przecież Chociaż myślę, że to byłoby niesatysfakcjonujące. Ale pomyślimy, pomyślimy Kaprikornia - będzie na pewno. Zebrze ruiny, opuszczone miasta - ma być, ale przekonamy się. Fenrir-łowca - ma być, jako mini-seria opowiadań spin-offowych. Przygotowania Weissa do rebelii - o tym nie myślałem i nie jestem pewien czy potrafię na tyle dobrze w wątki polityczne i intrygi. Cokolwiek co zechce napisać - dzięki, postaram się Muszę przyznać, że zawsze mnie to ciekawi i bawi, ilekroć czytelnik dzieli się swymi skojarzeniami odnośnie Ĉevalonii, gdyż... tworząc tę część kontynentu nie wzorowałem się na niczym konkretnym. Obrałem sobie tylko kierunek - państwo, które dawno temu prosperowało dobrze, miało magię i rozwijało się mimo wpływu Discorda, a które po pewnym przełomowym wydarzeniu zaczęło upadać do poziomu barbarzyństwa. Jeżeli brzmi znajomo, to oczywiście zaczerpnąłem ten koncept ze starego świata "Might and Magic", gdzie wysoko zaawansowane technologicznie światy stworzone przez Starożytnych, po inwazji Kreegan zaczęły upadać, stając się tym, co mamy okazję eksplorować w ramach kolejnych gier. Niebiańskich Kuźni co prawda w Ĉevalonii nie mieli, ale jak wspominałem, magii swego czasu im nie brakowało W czasach, w których opowiadanie powstawało, nie przywiązywałem zbytniej uwagi do światotworzenia, nie przewidywałem też, że projekt będzie prowadzony tak długo i że po drodze przyjdzie mi do głowy tyle pomysłów, a bardziej dopracowana kreacja Ĉevalonii tylko by pomogła w ich realizacji; napisałem więc tylko tyle, ile potrzebowałem, by dać czytelnikom pojęcie z jakiego środowiska wywodzą się poszczególne postacie. Najwięcej uwagi poświęciłem charakterom postaci oraz panującymi między nimi relacjom, bo z reguły najbardziej skupiam się na postaciach. Uważam, że nie ma historii bez jej aktorów, co nie oznacza, że obecnie traktuję światotworzenie równie po macoszemu, co wcześniej - myślę, że to się zmieniło, chociaż odrobinę. Inna sprawa, że na tym etapie historii, o niektórych rzeczach tak naprawdę nie było co pisać - np. o strojach. Tamci farmerzy często nie mieli na sobie nic, ewentualnie kapelusze albo znoszone, poszarpane płaszcze, może wielokrotnie łatane buty, tyle. To proste, biedne, ale ciężko pracujące kuce. Odzienie Henrietty to w tych stronach było coś. Nawet nie przeciekało! Owszem, Albert jest przerysowany. To jest ten typ postaci, którą obserwujemy, patrzymy jak funkcjonuje i nie możemy uwierzyć w to, że zachowując się w ten, a nie inny sposób, doszła do tego, co posiada i że pełni funkcję, którą pełni. Jednocześnie ma cechy złego ojca/ wuja, tego krewnego, który pije, wrzeszczy, psuje każde spotkanie rodzinne, ale którego humory zbywa się milczeniem, zarazem jest to ktoś, kto ma swoje dziwactwa, robi rzeczy po swojemu i któremu nie da się wiele wytłumaczyć. I żeby było śmieszniej, mieszanki tej nie wytrzasnąłem znikąd - Albert zainspirowany został paroma osobami, które miałem nieprzyjemność poznać w życiu prywatnym. Nawet teraz, wiele lat później, ciągle napotykam na tego typu osoby. Chociaż ostatnio częściej zdarzało się to w ramach życia zawodowego. Zdradzę też, że dużo później, gdy wiele się zmienia i Albert Aha - Albert NIE JEST postacią postępującą w sposób racjonalny. To furiat. Często odnoszę wrażenie, że czytelnicy jakby domyślnie oczekują od niego logicznego postępowania i racjonalnego myślenia, a to są założenia błędne, bo to w ogóle nie jest ten typ charakteru. Podobnie Fenrir nie jest logicznym gościem ani trochę i tak dalej, i tak dalej. Pod tym względem chyba tworzę wielce niedoskonałe postacie. I też takie, osobiście, są bliższe moim doświadczeniom. Na ówczesnym etapie jeszcze nie tłumaczyłem poszczególnych rzeczy czy wątków, gdyż chciałem zrobić to/ wrócić do nich później, nadać nowy kontekst, może coś wytłumaczyć albo dodać czemuś tło - by uzyskać taki efekt, że na początku czytelnik, jeśli by zechciał, mógł samodzielnie wymyślać sobie co mogło ukształtować poszczególne postacie, a potem nadać trochę wielowymiarowości czy innych perspektyw, by niektóre domysły wywrócić do góry nogami, a może i zaskoczyć. Koncepcja na "Kresy" zmieniała się wielokrotnie w trakcie ich pisania, więc nie zawsze udawało mnie się realizować to, co sobie kiedyś postanowiłem. To w gruncie rzeczy wesoły discovery writing i chociaż wiele rzeczy, zwłaszcza później, planowałem, aczkolwiek bez szczegółów, ostatecznie wiele wątków wymyślałem w trakcie. I tak, wiele lat temu, o takich koziorożcach czy odrodzeniu Zebryki nie myślałem w ogóle; pomysły przyszły z czasem. Dziękuję za poświęcony na opowiadanie czas, a także krytyczny komentarz! @Ziemniakford To, że Twój komentarz nie będzie pozytywny, sygnalizowałeś mi grubo przed jego napisaniem, więc nakręciłem się na krytyczną analizę dzieła, może nawet całkiem długą. Byłem ciekaw Twoich spostrzeżeń oraz wyliczeń problemów z fanfikiem i jego postaciami, więc nie mogłem się doczekać. Tymczasem... w sumie nie znalazłem zbyt wielu punktów, do których mógłbym się odnieść czy też rzeczy, których mógłbym bronić. Nie wiem czy dobrze Cię zrozumiałem, ale dobrze myślę, że okazało się, że fanfik jednak nie jest totalnym gniotem, więc nie było za bardzo przy czym się pobawić w Nostalgia Critica, ale jednocześnie niczym pozytywnym się nie wyróżnił, więc nie było zbytnio czego chwalić, w związku z czym był na tyle "statyczny", że postacie, wątki i zwroty akcji zlały się w jedno, i niczego z nich nie wyniosłeś? Czy stąd się wzięły Twoje obojętne wrażenia, czy Twój przekaz przeleciał mi nad głową? To znaczy, rozumiem, że "Kresy" nie były dla Ciebie, ale chciałbym wejść to głębiej, czemu w Twoich oczach nie było ani nad czym się poznęcać, ani nad czym się rozpłynąć. Po prostu mnie to ciekawi Cóż, tak czy inaczej, o czym już wiesz - informacja, że mimo wszystko czasu spędzonego na lekturze nie żałujesz, wiązała się dla mnie z ogromną ulgą. Jakby, zdaję sobie sprawę z tego, że moje fanfiki nie będą się podobać każdemu, wręcz mogą zostać totalnie skrytykowane, ale jako twórcy ciężko by mi było z tym, że ktoś mógłby autentycznie, całym sobą żałować poświęconego na nie czasu. Zatem cieszę się, że nie było aż tak źle i jednocześnie dziękuję niezmiernie za poświęcony czas oraz podzielenie się swoimi przemyśleniami. Jak już pisałem Ci na Discordzie, tempo było imponujące Ale muszę spytać – jesteś pewien, że taki speedrun nie wpłynął na to, że większość rzeczy w fanfikach wyleciała Ci z głowy? Jak to niewiele? Postacie, lokacje, co prawda te pierwsze teksty są trochę porozrzucane po chronologii, ale niektóre z nich są swoimi wzajemnymi sequelami, więc z tym nie do końca bym się zgodził. Natomiast owszem - później poszczególne odcinki zaczynają funkcjonować bardziej jak typowe rozdziały, również ze względu na wykształcenie się głównego wątku, co z perspektywy czasu - uwierz lub nie - trochę mi nie pasuje. Bo nie po to na początku ustaliłem formę serii, by potem pisać wielorozdziałowiec. Stąd kolejna saga ma być jakby "hybrydowa" - czyli opowiadania nieco porozrzucane, na modłę tych z sagi Crusto, ale także takie ściślej łączące się ze sobą i kontynuujące się, a'la te w sadze Ashfallów. Tak ma być, a jak wyjdzie to się okaże. Uroki discovery writingu, ale z pewnym planowaniem. Niektórych rzeczy i do pewnego stopnia rzecz jasna. Ale chyba najważniejsza jest frajda z procesu twórczego, a tej póki co mi nie brakuje To mi przypomina pewną ciekawostkę - wiesz, że kiedyś spotkałem się z opinią, że "Kresy" są zbyt wulgarne? To znaczy, inaczej - nie chodziło stricte o to, że były "za bardzo", po prostu zwrócono mi uwagę na wulgaryzmy, których, jak zrozumiałem, było na tyle sporo, że trzeba było to odnotować Dobrze wiedzieć. No nie wiem jak Ty, ale ja akurat wolę proste drogi bez dziur, po których się nie jedzie, a wręcz płynie. Nerwów mniej i masz większy spokój. Oczywiście, że wiele rzeczy jest tam naciąganych. Ale to też zależy. Znaczy, naciąganych, ale w jakim sensie. Bo, na przykład, Więc ja akurat, co do zasady, nie uważam, że pewne naciągnięcia dyskwalifikują dane wątki, często bez nich nie byłoby ich w ogóle i owszem, zawsze da się coś napisać lepiej, ale lepsze jest wrogiem dobrego. Dlatego przy pisaniu sam nie mogę się powstrzymać, a i innych autorów za to nie ścigam... zazwyczaj Natomiast co do tego, że "Kresy" rozgrywają się przed serialem, wątki próbują być kanoniczne, więc wiadomo z góry co się stanie i że Equestria przetrwa, toteż brakuje napięcia - opowiadania są bardziej o losach występujących w nich postaci, a jeśli o krainach, to tych oryginalnych, a nie ściśle o Equestrii, więc nie wydaje mnie się, by to z góry przesądzało o braku napięcia. Może pytania o to "jak", nie sprowadzają na skraj krzesełka, ale nie sądzę, by były radykalnie mniej angażujące. A co do postaci czy nowych krain - póki fabuła nie dobrnie do końca to nic do końca nie wiadomo, więc broniłbym się, że jednak jakaś niepewność wobec tego, co się stanie jest. Po prostu podmiotem nie jest Equestria, ale bohaterowie oryginalni oraz nowe lokacje, które zwiedzają. Cóż, wielkie... dzięki? Kolejna ciekawostka - osobiście uważam, że poszczególne elementy serii, szczególnie te starsze w zestawieniu nowszymi, są BARDZO nierówne, co mnie trochę przeszkadza. Więc jestem zaskoczony tym, że Tobie równe poziomem wydało się wszystko Dobrze wiedzieć, dzięki W porządku, to na razie powinno być wszystko. Jeszcze raz bardzo dziękuję za czytanie i komentarze. Mam nadzieję, że w związku z dziesięcioleciem serii dowiozę chociaż część rzeczy, o których myślałem Trzymajcie się dzielnie, pozdrawiam!
  7. No dobrze, i tak tu nikt nic nie pisze wiec mam nadzieje, że moja dzisiejsza nad aktywność nie zostanie uznana za spam.

    Awięc tak, byłem w Dreźnie na kilka dni, pozwiedzałem, pochodziłem, socjalizowałem się, brałem udział w debacie i zachowywałem się takn jak na dumniego obywatela Polski przystało (tu przestanę gadać bo to nie mój blog (którego nie mam (ale planuje sobie stworzyć))) [...] Jednak w pewnym momencie pewien pojazd przykuł moją uwagę (zdjęcie w spojlerze).

    Spoiler

    IMG_20250612_105519.jpg?ex=68557575&is=6

    Mam nadzieje że działa.

    I się teraz serio zastanawiam, jedna sprawa to promowanie podejżanie znajomych symboli... to druga kwestia, czemu ktoś miał by naklejać taki symbol na ciężarówke z kontenerami KP-2,5 na odpady (niestey nie zrobiłem lepszego zdjęcia)???

    Czy w Niemczech istnieje jakaś skrajna (nie wiem nawet w jakim kierunku) organizacja bronych? Jeśli tak to czy kontrolują wywóz grózu w Saksonii?

    (A w racie czego to kochana Administracjo! nie promuje tutaj żadnych skrajnych ideologii (takich jak śmiecenie ) jestem poprosu ciekawy co tam się do ulicha dzieje ;P)

  8. Niema dostępu do żadnego z dokumentów? Dziwne. Spróbuj teraz. Przeniesienie folderu do innego, mogło usunąć uprawnienia. Poprawione.
  9. Woho, wygrałem dzień!!!:party:
    Ide po szampana.

    1. Hoffman

      Hoffman

      Gratulacje! Proszę, dołożę Ci jeszcze punktów, żeby były, bo fajnie piszesz :D

      Pozdrawiam!

    2. Talar
    3. Józef B

      Józef B

      @HoffmanDziękuje również pozdrawiam!
       

      @Talar Danke.

  10. No to ten tego... przed jakąś recenzią poczekam aż będzie dostęp, potem się zobaczy. XD
  11. Witam. Dzisiaj mam dla was projekt, który został porzucony przez swojego tłumacza naprawdę dawno temu. Jednak udało się go przekonać, że warto ów wcześniej prywatny projekt, udostępnić. Dzieło w oryginale poniekąd wyjątkowe, ze względu na występującą w nim postać. Podpowiem, że jej ponowne wystąpienie, ukazano w innym dziele od tego samego autora... a mianowicie w Past Sins. Pewno wiecie już o jakiej postaci mówię. Projekt tłumaczenia był już w okolicach trzech czwartych, gdy został przerwany. Wystarczyło go zatem ukończyć i sprawdzić, a następnie skopiować do Google doks, gdzie zajął grubo ponad 120 stron dokumentów. Autor chciał to tak zostawić, ale to nie jest One-Shot. Pozwoliłem sobie zatem podzielić dokument na rozdziały. Ale przechodząc do rzeczy, ja i jego tłumacz zapraszamy na- The Creeping Darkness autor: Pen Stroke Prereed, Edycja i Korekta Oryginału: Batty Gloom Tłumaczenie: Accurate “Accu” Memory. Korekta: Vulture Opis: Istnieje cień, który kładzie się na całym istnieniu — miejsce, od którego wszystkie światy oddziela jedynie cienka zasłona. Mroczne Miejsce, w którym pewna obecność knuje i walczy, by pochłonąć całe stworzenie swoją ciemnością. Autor Alan Wake już raz ją kiedyś pokonał, ale aby ocalić swoją żonę i swój świat, musiał pozostać w owym miejscu uwięziony. Teraz, próbując powrócić do swojej żony, Alan nieświadomie wypuścił Ciemność... oraz dawnego złoczyńcę na Equestrię. Aby naprawić swój błąd, rozpoczyna nową opowieść, w której główną bohaterką zostaje Twilight Sparkle. Czy jednorożec znajdzie w sobie siłę, by stawić jej czoła? A może cała Equestria stanie się ofiarą przerażającej historii grozy? Uwaga: Opowiadanie nie wymaga znajomości gry Alan Wake. Zostało napisane z myślą o każdym fanie MLP:FIM. The Creeping Darkness - Przedmowa tłumacza The Creeping Darkness - Prolog: Pamiętnik Alana Wake’a The Creeping Darkness - Rozdział Pierwszy: Zetknięcie z mrokiem The Creeping Darkness - Rozdział Drugi: Boginie Odebrane The Creeping Darkness - Rozdział Trzeci: Światło przeciw ciemności The Creeping Darkness - Rozdział Czwarty: Zabrani The Creeping Darkness - Rozdział Piąty: Prawda ze snów The Creeping Darkness - Rozdział Szósty: W poszukiwaniu Starych Bogów The Creeping Darkness - Rozdział Siódmy: Pisarz ściga się z cieniami The Creeping Darkness - Rozdział Ósmy: Wina Pisarza The Creeping Darkness - Rozdział Dziewiąty: Powrót do Zamku Lakeshore The Creeping Darkness - Rozdział Dziesiąty: Siła Sióstr The Creeping Darkness - Rozdział Jedenasty: Światło w Ciemności The Creeping Darkness - Rozdział Dwunasty: Okaż serce tym, którzy zgubili się w mroku The Creeping Darkness - Rozdział Trzynasty: Naprzeciw ciemności The Creeping Darkness - Rozdział Czternasty: Oto jak kształtujesz przeznaczenie The Creeping Darkness - Epilog: Olśnienie Pisarza A dla masochistów mały bonus... I trochę statystyk. The Creeping Darkness - Tłumaczenie Całość 128 stron w jednym Doksie, miłej lektury. PS: Komentarze jak zawsze włączone, ale radzę je zostawiać w osobnych rozdziałach, a nie całym doksie. Poprawione rozdziały, po prostu zastąpią te istniejące w zbiorczej wersji doksa
  12. Wcześniej
  13. Witam, oto kilka informacji. Tłumaczenie idzie powoli, powiedział bym, że do końca miesiąca na bank wyrobimy się z surowym - bez żadnych poprawek i nienadającym się dzięki temu do publikacji - tłumaczeniem. To po pierwsze. Po drugie, dzięki ponowniej, ogromnej inicjatywie użytkownika@Sun, mamy o wiele lepsze tytuły rozdziałów! Zostały one już zmienione w dokumentach, a w pierwszym poście pojawiły się ich Placeholdery Kiedy udostępnimy zatem kolejny rozdział, tekst stanie się po prostu aktywnym linkiem! To tyle informacji na teraz. Do usłyszenia!
  14. Aktualizacja: Wstrzymujemy publikacje rozdziałów. Grupa podjęła decyzje o skoncentrowaniu się na przetłumaczeniu pierwszej księgi aż do końca. Dopiero wtedy wrócimy do pierwszego nie opublikowanego rozdziału - na chwilę obecną to jest rozdziału piątego. Tak, piątego, bo przedmowy nie traktujemy jako osobnego rozdziału, lecz część pierwszego - Korekta rozdziałów i dalsze tłumaczenie, nas spowalniały. A wewnętrzne korekty i tak idą słabo, mam nadzieję, że albo znajdziemy korektora, albo @Sunbędzie na tyle hojny, że udzieli nam dalszego fragmentu swego ograniczonego czasu. PS: Obecnie znajdujemy się na końcu Rozdziału Trzynastego. Obstawiam, że surowe tłumaczenie Pierwszej księgi, powinno się udać do końca miesiąca. Potem szlifowanie, i to zajmie chyba najdłużej.
  15. Witam. Informuję, że następny rozdział będzie z opóźnieniem, przynajmniej tygodniowym. Przepraszam za zwłokę. Pozdrawiam
  16. Całkowicie to rozumiem i kompletnie się nie zgadzam. Bailiff bardzo fajnie się tłumaczy jako strażnik (na przykład więzienny). Pasuje do znaczka, nie umniejsza stopnia. Poza tym, można było troszeczkę odejść od dosłowności i dać jeszcze jednego policjanta. Jeszcze spojrzałem jak to było w Crisisie (biorąc pod uwagę, że pierwsze rozdziały są w zdecydowanej większości bardzo podobne, jeśli nie identyczne). Tam był oficer, co w sumie też ma sens. Mhm. okej, to skoro nie korzystacie dużo, to zwracam honor i przepraszam. Zastanawia mnie wtedy, jak takie oczywiste kwiatki przechodzą. Cóż, życzę sukcesów przy kolejnych rozdziałach
  17. Kapitan, jest Kapitanem Woźnym jest do momentu jego formalnego przedstawienia. W końcowej scenie pierwszego rozdziału go nie było, wiec "widz" nie wiedziałby, kim ten ogier jest, jeszcze To również zostało poprawione Ps: Dzięki za posta, możemy zastąpić "Anonima", właściwym nikiem, korekty. PS2: Osobiście uważam, że przetłumaczenie z początku Kapitana, jako woźnego, ma sens w kontekście tego co mówi niekompetentny komendant. Bo uroczy znaczek kajdanek, bardziej pasuje do niższego stopniem, od niego, niż do jego samego. Skorumpowanej gnidy, łasej tylko na kasę. A poniżej, mamy to. Także ten teoretyczny demot nie miał na celu błędnego przetłumaczenia, czy obniżenia pozycji. Uznaliśmy bowiem, że to lepiej odda postać. A jak już mówiłem, dla czytelnika status policianta nie był znany, już od samiusieńkiego startu. Coo do tego zatem, wypieranie się że w ogóle nie korzystamy z czatu, przyglądając się jak on przetłumaczył by jakąś krótka scenę, darmowy bot ma limity długości, jednak potem porównujemy z tym co sami przełożyliśmy.
  18. Mam za sobą rozdział drugi, w którym zostawiłem sporo uwag. Nie wiem kiedy i czy w ogóle wezmę się za trzeci. Historie znam, mam inne książki do przeczytania, więc z tym mi się w ogóle nie pali. A jak wygląda sam rozdział? Cóż, pewnie powtórzę większosć rzeczy odnośnie rozdziału pierwszego. Zacznijmy od chwalenia. Otwieram dokument i widzę bardzo ładnie sformatowany tekst. Justowanie, akapity, pauzy, ładne separatory, numeracja stron... Pod kątem formatowania tekstu, na tym fiku można się wzorować. Owszem, w połowie zniknęło gdzieś justowanie (już jest), ale dalej to estetyczny tekst. Zagłębiam się w treść. Na początku idzie okej, pierwszy akapit, drugi... no jest nieźle. Trzeci... w trzecim okazuje się, że Kapitan Flathoof został woźnym. Biedak, tak zdegradowany. Ale to dopiero początek takich kfiatków, bo kfiatków było więcej. Z ciekawszych na pewno Zegarmistrz zamiast Chronometru, Bastion zamiast Całunu, pozostawione angielskie nazwy (miejsc i rzeczy, które w Crisisie były przetłumaczone (do tego za sekundkę wrócę) czy, moim zdaniem, hit dziwnych pomysłów: Sowyserek (Owlowiscious). Przyznaję, jak to zobaczyłem, to myślałem, że pod stół padnę ze śmiechu. Wiem, ze dużo korzystacie z chatu (z resztą, to widać) i chat sobie nawet nie najgorzej radzi. Przynajmniej póki nie wywali się o każdy napotkany krawężnik. I mam wrażenie, że tu jest problem, bo albo wierzycie mu bezgranicznie i nawet go nie sprawdzacie, albo sprawdzacie, bez... wydaje mi się, głębszej analizy, czy to ma sens w kontekście dzieła. Bo wiele takich wpadek dałoby się uniknąć. Co do angielskich nazw i nazw, które aTOM stworzył w polskiej wersji Crisisa. Wiem, że trudno to wszystko spilnować, trudno pamiętać i szukać za każdym drobiazgiem w Crisisie. Tłumaczę Royal Affair i mam to samo. Jednak jako czytelnik, chciałbym widzieć spójność w uniwersum. Żeby PMNP pozostało PMNP, Pas Równowagi Pasem Równowagi i tak dalej. Jak to podsumować? Divergence to świetny fik. Zarówno dla tych, którzy czytali Crisisa jak i dla tych, co nie czytali. A tłumaczenie? Nie siedziałem i nie analizowałem słowo po słowie. Z perspektywy przeczytania, nie jest źle, aczkolwiek jest co poprawiać.
  19. @Vulture Cóż, szkoda, że powrót fanfika nie okazał się tym, czego oczekiwałeś - moim zdaniem odkopanie opowiadania po latach, przeczytanie go i poddanie analizie zawiera się w tym pojęciu, a przynajmniej w tym sensie, że zostało ono przypomniane. Oczywiście, ci, którzy sami je znaleźli, a może i pamiętają je ze starszych czasów, zapewne takiego przypomnienia nie potrzebowali, ale co jeśli w ten sposób tekst znajdzie nowych odbiorców? Według mnie byłoby dobrze. Sam o sobie mogę powiedzieć, że zostałem nowym czytelnikiem, nawet jeżeli fabuła w pewnym momencie się urwie i nie dane mi będzie poznać zakończenia. Przechodząc do rzeczy, chciałbym pochylić się nad kolejnymi rozdziałami - szóstym, siódmym, ósmym, dziewiątym i dziesiątym, gdyż to właśnie one zostały przeczytane podczas klubowego spotkania ostatnim razem. Działo się sporo. Przede wszystkim, otrzymaliśmy kontynuację historii Luny, z której dowiedzieliśmy się jeszcze więcej o tym jak funkcjonuje Klejnot Harmonii, co się stało ze Starlancerem i dlaczego, poznajemy także prawdziwą skalę jego planu oraz możliwości. Okazuje się, że antagonista, po przemianie w Doomlancera, nabrał niesamowitych zdolności przewidywania; wiedział, że Luna zostanie wygnana na Księżyc, a także, że pewnego dnia znajdą się nowe kucyki, zdolne używać Elementów Harmonii. Doomlancer potrzebował jedynie upewnić się, że faktycznie będą miały w sobie na tyle doskonałości, by dostąpić tego zaszczytu - stąd wzięły się widziane w drugim odcinku serialu próby i też taki był ich sens, jakby tego było mało, nie tylko wiedział też, że Nightmare Moon to starcie przegra - wręcz polecił przemienionej Lunie dopilnować, by Elementy zostały wykorzystane do przywrócenia jej poprzedniej postaci. Miał też swój udział w jej fizycznym powrocie z Księżyca. Słowem, wszystko zostało przez niego przewidziane i ukartowane tak, a nie inaczej, gdyż w ten sposób słabła Klatka Czasu, w której został uwięziony, nieuchronnie prowadząc do jego ucieczki. Jednocześnie dowiadujemy się o istnieniu mrocznego awatara Harmonii, a także sensie przemian poszczególnych postaci oraz znaczeniu aktu zerwania więzi z Harmonią. Muszę przyznać, że przypadł mi do gustu smaczek związany ze znaczeniem jego zwrotu: "Moje więzienie stanie się waszym więzieniem." - proste i sprytne. Plusik. W ogóle, autor poświęcił mnóstwo czasu na rekontekstualizację znanych nam wydarzeń w taki sposób, by bez zmieniania ich kształtu, dopasować stojący za nimi sens do własnego kanonu i tutaj także muszę przyznać plusik, gdyż według mnie wyszło mu to w porządku. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że pomyślał o wszystkim, gdyż odniósł się do postaci Discorda, wyjaśniając dlaczego mógł wpływać na Elementy Harmonii, ale nie mógł wykorzystywać ich mocy. Oczywiście to również miało osłabić Klatkę Czasu, w której tkwił Doomlancer. Wyjaśnienia dotyczące wydarzeń, w wyniku których bohaterki uzyskały swoje znaczki, symbolikę znaczka Twilight, jak również to, że energia, jaka udzieliła jej się tamtego pamiętnego dnia, w istocie była znakiem, jakich Celestia wypatrzyła w ciągu swego życia wiele, także mnie się spodobało. Naprawdę, ładnie się to ze sobą zazębia. Cieszy także pieczołowitość, z jaką autor tłumaczy zasady działania rzeczy, o które oparł swój kanon - widać, że nie chciał, by czytelnicy czuli się zagubieni, chciał to mieć pod kontrolą. Kolejny plus. Oczywiście, taka ilość ekspozycji, obojętnie czy w formie monologu danej księżniczki czy dialogu postaci może zniechęcić, zwłaszcza na dzień dobry, ale dla mnie osobiście nie stanowi ona problemu. Dostrzegam wagę funkcji, jaką miały te ekspozycje, a także doceniam trud włożony w zbudowanie podstaw dla dalszej fabuły. Bo po to autor potrzebował nadać kanonicznym wydarzeniom nowy kontekst i przybliżyć rządzące nim prawa, by wyprowadzić z tego dalszą fabułę. No właśnie - to, co dzieje się potem, budzi już zastrzeżenia, niekoniecznie przez samą naturę rzeczy, o których czytamy - wszakże autor obiecał epicką przygodę i wojnę z dawnym wrogiem, więc trudno zarzucać mu, że ze swych zapowiedzi próbuje się wywiązać - lecz za sprawą tego jak do nich dochodzimy. Oto nagle do historii dołączają pozostałe bohaterki, które także zostają wtajemniczone w powrót Doomlancera, następnie Rainbow Dash w minutę zostaje przyjęta do szeregów Wonderbolts, które to Wonderbolts już w kolejnej zostają przekształcone w inną formację, w której znajdują się także jednorożce, wszystko w związku z nadchodzącą wojną z Doomlancerem. Dzieje się to o wiele za szybko, ale jeszcze szybciej dochodzi do powrotu antagonisty i starcia z nim, w wyniku którego Celestia zostaje pokonana i pojmana, elitarna formacja rozbita, a bohaterki zmuszone do wyruszenia w nową drogę i odbudowy starego przymierza, o którym wiemy z poprzednich rozdziałów. Czy wspominałem, że Elementy Harmonii nie zadziałały i w międzyczasie zostały zniszczone? W mojej ocenie fanfik nie udźwignął własnej epickości; wszystko dzieje się o wiele za szybko, niekiedy idzie stracić rozeznanie wobec tego co się właściwie wydarzyło (niefortunne formatowanie bynajmniej nie pomaga skupić się nad czytaną treścią), tym bardziej ciężko się w to zaangażować czy poczuć to, co przeżywają znajome nam postacie. Autor zdecydowanie lepiej sobie radził z ekspozycją, pisaniem podstaw własnego kanonu, nawet minione bitwy, relacjonowane przez księżniczkę Celestię w formie monologu, wyszły mu lepiej, niż faktyczne starcia opisywane w ramach bieżącej fabuły. Wszystko naraz i to w całkowicie chaotyczny sposób. Cierpią na tym także kreacje postaci, a także klimat. Przede wszystkim, fanfik próbuje być mroczniejszy i poważniejszy od serialu, na którym bazuje, zapewne po to, by lepiej realizować przygodowość oraz wplecione w ten nowy kanon elementy fantastyczne, a jednocześnie usiłuje być mu wierny, być kreskówkowy i naiwny, co objawia się tekstami o magii przyjaźni, jedności czy przeniesionymi jeden do jednego klasycznymi powiedzonkami tudzież akcjami bohaterek. Powoduje to dysonans, gdzie z jednej strony mamy nieumarłą armię Doomlancera, uwięzioną i torturowaną na bezczelność wobec głównego antagonisty Celestię, nieumarłego smoka ziejącego kwasem, który śmiertelnie rani inną postać, chociaż ostatecznie ta ginie od pocisku, a jej krew ochlapuje twarz innej postaci, a z drugiej strony Pinkie Pie wyciągającą z torby lasso, Rarity (zatroskaną o swoją fryzurę w kryzysowej sytuacji, tak swoją drogą) cerującą przebity balon, którym przemieszczają się bohaterki, czy też Rainbow Dash kreskówkowo ekscytującą się na myśl o obecności najwybitniejszych lotników, do których przecież niedawno została przyjęta. Natura przedstawianych wydarzeń jest poważna, ale postacie biorące w nich udział w ogóle nie zachowują się poważnie i to jest problem. Problemem jest także kreacja głównego antagonisty. OK, przewidywanie tak odległych w chronologii wydarzeń to ryzykowna rzecz, ale osobiście nie miałbym nic przeciwko, gdyby zostało to pokierowane w tym kierunku, że bohaterki muszą zmienić przeznaczenie, by z nim walczyć i ostatecznie go pokonać - to mogło by być naprawdę fajne i epickie. Niestety, chociaż Doomlancer powrócił nagle i w kilka chwil rozgromił elitę armii Celestii, nie mogę powiedzieć, że tym bardziej stał się w moich oczach antagonista poważnym, z którego potęgą należy się liczyć. Raczej, to ci dobrzy wyszli na nienależycie przygotowanych, w związku z czym oczywistym było, że z nimi wygra. Nawet nie będąc szczególnie silnym. Gdzie tu napięcie, gdzie niepewność? Ponadto, Doomlancer niejeden raz stracił dobra okazję, by siedzieć cicho - ilekroć się wypowiadał, wychodził na takiego przerysowanego, komicznego złoczyńcę z porannej kreskówki dla dzieci. Przepraszam, ale teksty do Celestii, że ta zostanie jego prywatną maskotką, nie były zbytnio przekonujące czy onieśmielające (ang. "intimidating"). Co innego gdyby patroszył swoje ofiary, a potem je wypychał i robił z nich trofea, a my, jako czytelnicy, o tym byśmy wiedzieli - wówczas taki tekst mógłby nabrać mroczniejszego wydźwięku. Podobnie, nie działają w ogóle zwroty typu: "a teraz wybaczcie, mam X do zdobycia/ zabicia". To takie... naiwne. Przez to tym bardziej nie mam wrażenia, że zwyciężył, bo był mega full silny, po prostu jego oponenci byli tak słabi, że przegrali nawet z nim. Według mnie wyszłoby dużo lepiej, gdyby Doomlancer mówił niewiele, a jego zło objawiało się jego czynami bądź czynami jego sług, wykonujących jego rozkazy. Mówi za wiele i za wiele jest w jego słowach pastwieniem się nad Celestią czy innymi. Przez to tylko tym bardziej wydaje się przerysowany. Jest jeszcze jedna rzecz, gdy mroczni zwiadowcy Doomlancera atakują balon, którym podróżują bohaterki, a na odsiecz przybywają Wonderbolts. Otóż obok Spitfire i Soarina (znanych postaci) występuje niejaki Lightning Catcher (O rety, rety, rety!), który to ma być jednym z najlepszych lotników i w dodatku przyjacielem Spitfire. Ten sam Lightning Catcher za moment ginie w walce, choć Spitfire próbowała go uratować, ostatecznie nie powiodło jej się to. Później, gdy udaje się odeprzeć atak, ale jeden NIEUMARŁY zwiadowca szykuje się do odwrotu, Spitfire dogania go, łapie, wrzuca na pokład sterowca (Dobrze pamiętam?) i w akcie zemsty chwyta ostrze, już ma go wykończyć, gdy zjawiają się pozostali i namawiają ją, by go oszczędziła. Bo ona nie jest zła, nie jest taka, jak oni, ona nie będzie mordować. Heloł! Dlaczego NAGLE perspektywa zabicia NIEUMARŁEJ jednostki, która w innej sytuacji nawet by się nie zawahała przed zaszkodzeniem protagonistom, urasta do rangi morderstwa i jest wykorzystywana do powstrzymania dobrej postaci przed staniem się "złą" postacią? Tak, tak, ja wiem, ja znam ten schemat, domyślam się, do czego tu dążył autor. Ale znów - wszystko wydarzyło się za szybko, bez build-upa, do tego w atmosferze zniekształconego klimatu, więc naprawdę trudno brać to na poważnie. Wszystko to zapewne miało być momentami napięcia, akcji i emocji. Niestety, wyszło strasznie sztucznie, a ostatecznie było to po prostu śmieszne. Znikąd pojawia się nowa postać, o której nic nie wiemy i która za moment ginie, a my mamy na słowo uwierzyć, że to był taki wielki przyjaciel, że postać kanoniczna zapałała żądzą zemsty tak wielką, że inni musieli ją powstrzymywać, bo stała by się taka sama jak ten wielki zły, z którym walczą. Według mnie, zarówno dla kreacji Doomlancera, jak i całej tej otoczki wokół Lightning Cathera, wyszłoby lepie, gdyby autor dał sobie więcej czasu - ukazał długie i mozolne przygotowywanie do powrotu antagonisty, budowanie struktur, treningi postaci, fortyfikowanie się, ćwiczenie manewrów i zaklęć, ustalanie planów działania na różne warianty, to byłby także czas na wprowadzenie nowych postaci, w tym Lightning Catchera, zbudowanie relacji między nimi a postaciami kanonicznymi, przygotowanie podwalin do późniejszych scen, jednych przepełnionych akcją, drugich smutnych, a trzecich tragicznych, mających czytelnikami wstrząsnąć. Wtedy mogłoby się udać. Jednocześnie czytając o porażce sił dobra pomimo przygotowań - o których wiemy - pomimo poniesionego wysiłku - o którym już czytaliśmy - sam Doomlancer wypadłby dużo wiarygodniej, jako złoczyńca. Mogłoby też być mroczniej - mimo tylu starań wszystko na nic. A tak, jest bardziej śmiesznie, niż poważnie. Mimo wszystko, chociaż w innym wypadku powiedziałbym, że wyszło fatalnie, tutaj nie mam złych wrażeń, a wręcz przeciwnie. Dlaczego? Ponieważ to jest stary fanfik, gdzie kreowanie postaci tak, a nie inaczej, silenie się na epickość w takiej, a nie innej formie, pomimo swoich mankamentów, jest w autentyczne i przeurocze, i to jest dokładnie to, czego współcześnie bardzo mi brakuje, a czego już nie da się osiągnąć; pastisz - owszem, lecz nigdy nie będzie w tym takiego autentyzmu, albo będzie po prostu niezłe/ dobre opowiadanie, albo opowiadanie złe, napisane w sposób nieprzystający do obecnych standardów. Oczywiście nie da się pominąć faktu, że sporo jest w tym nostalgii. Dobrym przykładem są teksty postaci - cukiereczki, czy 20% więcej czegoś, w owym czasie po prostu takie były te postacie i odtwarzanie ich w taki sposób wtedy było czymś naturalnym, czego należało się spodziewać, lecz już kilka lat później decyzja, by wciąż się trzymać tego schematu, wydawała się już arbitralna, a obecnie postrzegam to wręcz jako "wsteczniactwo". I właśnie dzięki tej autentycznej magii wczesnego fandomu, jak również pewnej zwięzłości opowiadania, nie potrafię się na nie gniewać - bawię się znakomicie Ale to nie koniec, albowiem później Twilight wraz z Luną wędrują do krainy zebr, mając nadzieję na znalezienie potomka Najwyższej Wyroczni. Ma to być pierwszy krok ku odbudowie starego sojuszu między czterema rasami, który dawno temu skutecznie oparł się potędze Doomlancera. Mają przy sobie Pieczęć Harmonii, a także Amulet z krwią Wyroczni, którymi wiele stuleci temu przypieczętowano sojusz na szczycie góry Echelon. Po starciu z jaguarami zostają pojmane przez pasiastych zwiadowców i spotykają Cathorę, od której dowiadują się, że zebry zdążyły się podzielić, lecz jest nadzieja w ostatniej żyjącej Wyroczni, której śladem bohaterki podążają, natrafiając na stare ruiny... I to jest moment, w którym fanfik powraca do formy - tempo akcji znów jest w sam raz w stosunku do opisywanych wydarzeń, pula postaci kurczy się (autor lepiej radzi sobie między innymi z dialogami, gdy występujących postaci jest mniej), mamy opisy, mamy znów ten przygodowy klimat z pewną nutą tajemnicy, stare sojusze, artefakty, proroctwa, jest ciekawie. Bardzo dobrze. Powiedziałbym, że to był najmocniejszy punkt ostatniego spotkania przy "Zerwanych Więziach" i jestem ciekaw ciągu dalszego. Odnośnie formy, to nie mam zbyt wiele do dodania - jak było niefortunnie, tak jest nadal; brak akapitów, tekst bardziej rozciągnięty za sprawą mniejszych marginesów, pozjadane literki, pozjadane znaki interpunkcyjne, błędy stylistyczne, nawet ortograficzne, to wszystko jest widoczne, ale dobrze, że było więcej dialogów, bo udało się ukryć to, jak poszczególne fragmenty w tym formatowaniu zlewają się w ściany tekstu utrudniające czytanie. Szkoda - gdyby nad tym trochę popracować, byłoby naprawdę przyzwoicie. Fabuła ma swoje punkty mocniejsze i punktu słabsze, śmieszność niewątpliwie była niezamierzona, ale ważne jest to, że autor chociaż próbował, że chciał zrealizować ambitny cel, czego się w trakcie nauczył, to jest jego i nikt mu tego nie zabierze. Pozytywna nostalgia pomaga w ogólnie pomyślnym odbiorze tekstu; mimo wielu problemów potrafi on przyciągnąć do siebie i pozwala dobrze się bawić, a autor zawczasu we wszystko wprowadził, więc ów autorski kanon intryguje, a przedstawiona fabuła, akurat gdy nie toczą się wielkie, epickie bitwy, wciąga swoją tajemniczością i fantastyczno-przygodową otoczką, więc chce się śledzić ją dalej. Ciąg dalszy już dziś, o 20:00
  20. Dodano rozdział Drugi... Nie wiem kiedy wstawimy trójkę, pójście za ciosem było lekko przytłaczające. Ale życzę miłego czytania i poniżej trochę statystyk dla ciekawych.
  21. Przeczytałem, zostawiłem sporo uwag i... i tu zostawię więcej swoich opinii. Na początek sama dywergencja, czyli alternatywna wersja Crisisa. Czytałem oryginał w całości i muszę przyznać, że to dość ciekawy projekt. Owszem, można go czytać jako samodzielne dzieło i będzie fajnym fikiem, ale tak naprawdę najlepiej jest go przeczytać dopiero po lekturze Crisisa (warto też wcześniej przeczytać new world order i może royal affair), bo wyszukiwanie różnic i obserwacja jak te drobne zmiany wpłynęły na przebieg zdarzeń, daje dużo frajdy. Zresztą, jeśli się przyjrzeć, to pierwszy rozdział jest defacto kopią jeden do jeden rozdziału Crisisa, ze zmienionymi dosłownie dwoma małymi detalami (które zmienią kolosalnie dużo w całej historii). Nie zamierzam nic spoilerować, by nie zepsuć poszukiwań i tylko polecę fanom crisisa i ten fanfik. A teraz pora na tłumaczenie. Otwieram plik i ujestem bardzo mile witany. Są odstępy między akapitami, są pauzy (wygląda to jak pauza), tekst wygląda schludnie, no jest prawie dobrze. Brakło justowania i wcięć pierwszego wiersza, ale kilka kliknięć i już są. Niestety od połowy zapis dialogów się zmienia na angielski, a odstępy się zmieniają na entery (o ile ich nie brakuje). Nawet takie ładne separatory w postaci gwiazdek zamieniają się w zwykłe **** No już nieładnie. Ja wiem, że tu jest więcej niż jeden tłumacz (to też widać po treści, ale to za moment), ale powinni się albo dogadać co do wspólnej wersji formatowania, albo powinna jedna osoba przed publikacją to sprawdzić i ujednolicić. Bo to po prostu wygląda brzydko i jest nieporawne. No i treść. Nie siedziałem z otwartym angielskim tekstem, by oceniać każdą linijkę i każde słowo, choć kilka razy zerknąłem, by się upewnić. Ogólnie, tu też bardzo widać dwóch autorów. Pierwsza część zdaje się być OK. Raz czy dwa odniosłem wrażenie, że tłumaczenie jest zbyt dosłowne (chociażby pryzmatyczny, zamiast tęczowego), ale nie byłoby to coś, co jakoś bardzo by mnie bolało, czy denerwowało. Po prostu taka myśl, że ja bym to zrobił inaczej i lecimy dalej w tekst. Zwłaszcza, że czyta się go płynnie Druga część (tam gdzie się zmienia formatowanie) wypada niestety gorzej. Nie bardzo gorzej, ale niestety zauważalnie gorzej. Jest trochę mniej płynności, a ponadto, kilka razy tlumaczenie ewidentnie było złe (mocno złe). Byli, jeśli dobrze zapamietałem: zakrwawieni nudyści, albo aww man, jako, ojej człowieku. Zupełnie jakby ktoś korzystał z translatora (co nie jest złe), tylko nie sprawdził potem, czy to ma sens w kontekście. I na sam koniec jeszzcze jedna rzecz, która mnie prywatnie rozdrażniła i nie będę ukrywał, będę na to wyczulony w przyszłości. Mianowicie nazwy własne w Equestri V. Tu była tylko jedna: New Pandemonium City Police. Jeśli dobrze pamiętam, potem to jest New Pandemonium Polcie Department. U aToma była to Policja Miasta Nowe Pandemonium. Osobiście lubię jeśli w ramach jednego zbioru dzieł nazwy po tłumaczeniu się nie zmieniają. Wiem, że to nie zawsze jest możliwe, czy coś, ale po prostu tak lubię, jako czytelnik. Poza tym, nazwa, która była w tym fiku wcześniej nie była poprawna. Podsumowując, ten rozdział wymaga poprawek wizualnych (prawdopodobnie paru innych też), ale widzę tu potencjał na dobre tłumaczenie bardzo fajnego (aczkolwiek wielkiego) fika i mocno wam kibicuję, by szło jak najlepiej.
  22. A już myślałem, że jakiś nowy rozdział się pojawił 😞 Co to za powrót, jak autor wsiakł i pewno nie wróci. Nie, nie czytałem tego. Przesłuchałem nagranie na Youtube, ale epickość aż się wylewa. Chyba bardziej niż z samego Crisisa, a to już coś.
  23. Na początku, nawiązując do odpowiedzi tłumacza The Royal Affair... Gdy zapytałem sam, czy nie podjął by się tego karkołomnego zadania. Postanowiłem zatem sam spróbować własnych sił w tłumaczeniu, oczywiście ze wsparciem. Jeśli nam się uda, planuje co około tydzień - maksymalnie - wstawiać nowy rozdział. Ten fanfik jest OGROMNY i to nie jest żart. Ma trzy księgi, ale nie będę tworzył osobnego tematu dla każdej. Nawet aTOM, tłumacz oryginalnego CRISISA zrobił zbiorczy, wiec idąc jego śladem zrobię to samo. Nie przedłużając zapraszam na... CRISIS: Equestria – Divergence autor: GanonFLCL Tłumaczenie: Vulture, Shadow Blade i Accurate “Accu” Memory. Korekta: Jak narazie, @Sun Księga pierwsza ORYGINAŁ: " Tajemniczy portal pojawia się pewnego popołudnia w Lesie Everfree, a Twilight Sparkle i jej przyjaciele zostają wysłani, by to zbadać. Portal przenosi ich do innej Equestrii, pełnej ciemności i konfliktów, gdzie walczą o przetrwanie, próbując znaleźć drogę do domu, zawierając nowe przyjaźnie po drodze i stawiając czoła niebezpieczeństwom, a wszystko to pod czujnym okiem manipulującego władcy, który chce ich wykorzystać do jakiegoś złowrogiego celu. Chwila, to wszystko brzmi znajomo, prawda? To podstawowa fabuła całego uniwersum CRISIS, nieprawdaż? Ale tym razem jest coś innego, coś, co wpływa na wszystko w sposób, którego się nie spodziewasz. " Przedmowa i Rozdział I - Krok Rozdział II - Kryminalistki Rozdział III - Kabała Rozdział IV - Katalizator Rozdział V - Konwersje Rozdział VI - Konwersje Rozdział VII - Konsultacja Rozdział VIII - Konstrukcja Rozdział IX - Kreacje Rozdział X - Kompansja Rozdział XI - Konkurencja Rozdział XII - Konfekcja Rozdział XIII - Konwencja Rozdział XIV - Kontrola Rozdział XV - Każual Rozdział XVI - Konsumpcja Rozdział XVII - Komplikacja Rozdział XVIII - Karmazyn Rozdział XIX - Kolaboracja Rozdział XX - Konsekwencje Rozdział XXI - Klasa Rozdział XXII - Mistrz Rozdział XXIII - Katering Rozdział XXIV - Konwersacja Rozdział XXV - Celebracja Rozdział XXVI - Konspiracja Rozdział XXVII - Kulminacja Rozdział XXVIII - Kronika Rozdział XXIX - Konfesja Epilog: Konkluzja PS!! Komentowanie we wszystkich rozdziałach będzie włączone, jest włączone. Za sugestie i poprawki bardzo dziękujemy. Niejednolity zapis dialogów z rozdziału pierwszego, poprawiony w drugim. Już nie będzie takich rozjazdów - mam nadzieję.
  24. Pora wrzucić Rozdział II. A w nim: Jak Blackburn powoli staje się Blackburn? Jak przeżywa swój pierwszy odlot? I co najciekawsze, jak zdobyła swoją słynną bliznę? To i wiele więcej przed wami
  1. Załaduj więcej aktywności
×
×
  • Utwórz nowe...