Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 11/07/23 we wszystkich miejscach

  1. „Rosiczki atakują” to bardzo zabawny fanfik. Moim zdaniem ma jednak kilka niedoróbek. Poza tym sądzę, że opowiadanie uczyni czytelnika mądrzejszym. Nie może być inaczej, bo zawiera ono tyle słów, których znaczenia nie znam. Początek fabuły jest bardzo niecodzienny. Oto jedna z hodowanych przez jednorożkę Cahan Rosiczek Drosera Regia, zwana Królową Rosiczek, zdając sobie sprawę, że klimat im nie sprzyja, postanawia zaczarować inne mięsożerne rośliny rosnące w ogrodzie i zaatakować Canterlot. Ich celem jest zjedzenie Luny i przez to likwidacja pory nocnej. W ich zamiarach wspiera je Cahan, w związku z czym pada jedna z najzabawniejszych wypowiedzi w fanfiku: Uśmiałem się diabli. Sam opis roślin jest pełen detali, chociaż może lepszym terminem byłby zwrot: języka naukowego, z którego prawie nic nie zrozumiałem, ale z całą pewnością brzmiał bardzo mądrze, bardzo naukowo. Tak jakby autorka czytała książkę Feliksa W. Kresa „Galeria złamanych piór”. Niestety problemem w tym miejscu jest brak przypisów wyjaśniających zwroty, którymi posługują się na co dzień biolodzy oraz brak tłumaczenia łacińskich fragmentów. A szkoda. Tekst przypomina mi moje dzieciństwo w momencie, gdy nagrałem kasetę doradzając bandzie Drombo, jak mają zniszczyć bohaterów kreskówki Yattaman. Autorka przeżywa tutaj radość z pocisku Mane 6 a głównie Twilight. Pomimo wzgardy, Cahan, idąc za słowami Przewodniczącego Mao Ze Donga, a konkretnie: postanawia odciągnąć uwagę Mane6 co też skutecznie czyni. Jednak fragment jej zmagań z Twilight jakoś nie zapadł mi w pamięć, gdyż nie jest równie zakręcony co początek fanfika. W dalszej części najlepiej widać, że fanfik był pisany na szybko, gdyż w motywacji armii rosiczek jest niekonsekwencja. O ile na początku chciały zjeść Lunę, ale swojej matce powiedziały, że chcą ją tylko obalić, to w Canterlocie... A później w sali tronowej: Ostatecznie jednak strony idą na kompromis, oczywiście pośredniczką jest Matka Rosiczek, Cahan. Zimy nie będzie ale tylko w krwawym ogrodzie Cahan. Moim zdanie te nieścisłości wynikają z pośpiechu wywołanego konkursem. Można by przecież napisać rozmowę, gdzie Królowa Rosiczek przedstawia plan Cahan a ta go modyfikuje. Można by też dodać fragment o tym jak to Cahan (albo las Everfree, albo Twilight, albo Trixie albo Discord...) sprawiła, że rosiczki stały się świadome itd. A tak kilka rzeczy bierze się od czapy. Także Cahan bagatelizuje fakt, iż to ona doradziła Królowej Rosiczek jak się dostać do Canterlot, chociaż doskonale wiedziała, że ta zamierza obalić jedną z władczyń, a to czyni ją współsprawcą. Drogi czytelniku, żarty na bok. „Rosiczki atakują” to bardzo zabawny fanfik, w dodatku napisany lekko i (pomijając operowanie terminami, które znają tylko biolodzy i osoby zajmujące się hodowlą kwiatów) ciekawie. Pomijając nieścisłości w motywacji rosiczek i wiarę Cahan we własną niewinność, to nie dopatrzyłem się tutaj innych błędów. Bardzo ucieszyłem się, gdy zobaczyłem, że dialogi są napisane poprawnie, od półpauzy a nie ćwierć pauzy albo myślnika czy łącznika, czego dopuszcza się 90% autorów komentowanych przeze mnie fanfików, jeśli nie używają akurat angielskiego zapisu dialogowego. Dlatego, z racji na ciekawy koncept i jego dobre i zabawne wykonanie polecam przeczytać „Rosiczki atakują”. Autorka mogłaby zaś napisać poprawioną wersję, która usunęła by wskazane wyżej niedopatrzenia.
    1 point
  2. Nie potrafiłem się cieszyć „Smakiem Arbuza”, nie jest to jednak tyle wina samego fika co mojego podejścia do relacji pomiędzy fikcją a rzeczywistością. To będzie dość długi komentarz i nie jestem pewien czy do końca o „Smaku Arbuza”. Wiesz, drogi czytelniku, istnieje teoria sztuki czystej i sztuki zaangażowanej. Istnieje też pewnie wiele innych teorii sztuki, ale ich nie znam a te dwie w zupełności mi wystarczą na potrzeby tego wywodu. Jakiś czas temu w USA rozkwitła teoria, że rozrywka powinna być zaangażowana i w efekcie mamy teraz w grach wideo (oraz reklamach niektórych zachodnich marek) najbrzydsze kobiety jakie kiedykolwiek były bohaterkami tychże. Oczywiście to jest tylko jeden z efektów rozrywki zaangażowanej. Rozrywka zaangażowana nie jest bynajmniej wymysłem naszych czasów. Przykładowo najlepsze polskie seriale są efektem takiego podejścia. Weźmy przykładowo „Czterej pancerni i pies”, „Stawka większa niż życie”, „Alternatywy 4”, „Zmiennicy”. Zwłaszcza po dwóch pierwszych lubią jeździć historycy z IPN-u. W przypadku „Smaku Arbuza” nie mogę powiedzieć iż jest to fanfik zaangażowany. Gdyby nim był rzuciłbym go po pierwszej stronie a przeczytałem całe trzy rozdziały. Jest to natomiast fanfik, który zaangażował mnie w całkiem negatywny sposób. Co to znaczy? To znaczy, że przez prawie cały czas lektury nie myślałem o samym fanfiku jako o fanfiku. Myślałem raczej o tym, czego tu nie ma albo co też chciałbym zobaczyć. Jednym zdaniem, fanfik ten nie pozwolił mi się oderwać od rzeczywistości. Myślałem o niej a nie o fanfiku. Historia zaczyna się od przejażdżki bohaterki pociągiem, zaś po dotarciu na miejsce pada ona ofiarą ataku terrorystycznego, który zamienił ją w zebrę. Co prawda przemiana była niechciana, ale bohaterka i tak miała szczęście bo wszyscy inni umarli. Bohaterka trafiła do Equestrii, gdzie ją odratowano i zaczęto przyuczać do życia w nowym społeczeństwie. Ponieważ była zebrą nawet kucyki dziwiły się jej wyglądowi. Cóż, „Smak Arbuza” czyta się jak jakąś dystopię. Dosłownie już po trzech rozdziałach miałem w głowie wizję świata, gdzie Equestria robi sobie co chce a ludzkość, czy to z konformizmu czy to jakiegoś ideologicznego uzasadnienia się na to godzi. Zresztą w samej Equestrii wcale nie jest lepiej, na co się nieustannie uskarża Cahan. A to że jedzenie nie smakuje albo z kolei, że jest pod stałą kontrolą ze względów bezpieczeństwa, a co więcej nie może wrócić do świata ludzi na stałe. Może tam przebywać krótko i tylko pod nadzorem. Na tym rewelacje się nie kończą. Okazuje się, że ponifikacja zachodzi tylko w jedną stronę i powrót do ludzkiej postaci jest niemożliwy. Gdyby to była klasyczna dystopia pewnie byłaby możliwa, ale tylko dla wybranych co oczywiście byłoby równie tajne jak źródło powstawania tęcz w „Rainbow Factory”. Nie wiem czy tak jest, ale gdyby to była antyutopia to pewnie do tego byśmy doszli. Ale „Smak Arbuza” pewnie nie jest antyutopią, tylko mnie wyobraźnia ponosi i zmienia komentarz w zaangażowaną krytykę literacką. „Smak Arbuza” jest właśnie o adaptacji, która w sumie ciekawi bohaterkę, ale którą zarazem wszystko drażni. Zresztą ona też drażni innych. Mnie to nawet nie drażniło po wyżej opisanych rewelacjach. W ogóle Cahan jest bardzo fajną postacią, prawie jak moja Anemone. Tylko, że Cahan istnieje naprawdę. Inaczej jednak niż większość selfinsertów nie jest to skopana postać. Co to znaczy skopana? Self Inserty to na ogół przekokszone wersje autorów piszących fanfika. Są tak potężne, że aż nudne. Cahan nie jest nudna. Właściwie to jest to bardzo wierne odwzorowanie autorki, mogę zaręczyć. Styl jest bardzo dobry, znalazłem tylko dwa błędy, zresztą zaraz poprawione przez autorkę (co jest bardzo rzadkie, więc tym bardziej należy się jej pochwała), dialogi są soczyste, komentarze krwiste i niszczące. Tylko wiesz, czytelniku, ona powinna tam zacząć podkładać bomby, zabijać strażników, no to czego oczekujemy od bohaterów. Podsumowując, „Smak Arbuza”, nie jest złym fikiem, ale nie pozwolił mi się oderwać od rzeczywistości. Wydarzenia czy też opisy zdawały się przypominać mi coś o czym się słyszy w naszym świecie a ja nie po to czytam fanfiki, żeby się z tym stykać. A czytając „Smak Arbuza” stykałem się z tym nieustannie. Co prawda autorka miała jak sądzę inne intencje a ja jestem przewrażliwiony, ale napisałem szczerze to co myślę.
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00
×
×
  • Utwórz nowe...