Skocz do zawartości

Exemundis

Brony
  • Zawartość

    638
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Exemundis

  1. Zamaskowany przyjrzał sięuwaznie lecz dyskretnie swojemu przeciwnikowi który zdjął pelerynę. Niby kuc jednak nie do końca skóra bowiem łuskowata jak u smoka. Vincent usmiechnął się czego nie było widać pod maską. Pierwsza walka a już trafił mu się bardzo ciekawie wygladajacy przeciwnik. Kostury na nowo wzniosły się w powietrze i zaczęły krążyć dookoła swego pana powodując iż nie bedzie problemem nagle zmienić bron w walce. 

     

    Mist nie marnował czasu. Na wstepnie machnał kilkukrotnie wachlarzem posyłając kilka magicznych pocisków koloru wachlarza. Granatowe niczym noc pociski pomknęły w stronę smokokuca i mknęły po lini prostej gdy mist wciaż go wskazywał końcówką kostura. Była to jedna z jego taktyk choć nie był szczerze przekonany iż zaskutkuje ona przeciwko temu przeciwnikowi. Jeżeli choc jeden pocisk trafi przeciwnik odczule senność. Przynajmniej Vincent miał na to nadzieję. Cóż jeden pocisk wystarczy by uśpić 10 żołnierzy nie mających pojęcia o magii. 

  2. (Abyss Flame)

     

    Krew go nie zraziła bowiem klacz mimo swojej znacznej niepoczytalności zachowała sie brawurowo i ocaliła prawie ich wszystkich (a zwłaszcza jego) Dlatego przybił jej kopyto. Sam miał je w krwi bo przecież przechodził koło trupów.

     

    - Ja jestem Abyss Flame. Miło poznać. - rzekł wciąż z tym gorzkim uśmiechem kogoś kto nie zdołał obronic towarzysza. 

  3. - Ta klacz znam z tawerny. Barman powiedział mi że może coś wiedzieć o śmierci moich bliskich. Nic mnie z nią nie łączy. A zdecydowałam siena walkę z wami bo wiecie kto zabił moich bliskich. a miałam przeczucie że i tak czy tak mi nie powiecie... dlatego chciałam to z was wybić siłą.

  4. Zamaskowany stał w korytarzu mając swoją torbe przerzuconą przez ramię. Gdy drzwi prowadzace na arenę się otworzyły usłyszał widzów i ujrzał światło dzienne. że też akurat jego pojedynek musiał odbywać się w dzień. Vincent poprawił ramiączko swojej torby i strzelił karkiem. No cóz.. Pora pokazac się widowni.

     

    Zamaskowany w swym ciemnym stroju wkroczył na arenę pewnym siebie spokojnym krokiem. Nie potrzebował martwić się o wynik walki. Nie była ona na smierć i życie. Po co miał się przejmować kto wygra gdy oprócz ukazania swoich zdolności nie miał wiele wpływu na wynik walki.

     

    Stanął więc na polu bitwy naprzeciwko swojego przeciwnika. Maska bedaca niczym czarne lustro uniemozliwiała odczytanie jego emocji. Zupełnie jakby był ich pozbawiony.

     

     

    Vincent rozsupłał swoją torbęi wyciągnał rękę ku górze. Wraz z jego gestem z torby wyleciało kilkanaście kostórów o róznych zakonczeniach, symbolach i kolorach. od kazdego biła inna magia. Torba jednak w cale nie wydawała się teraz pusta. Nic się w jej wyglądzie nie4 zmieniło. Kostury zatoczyły krag wokół podróznika i powbijały się w ziemię. Wszystkie prócz jednego wygladajacego jak wachlarz który spoczął w dłoni Vincenta

     

    - Witaj mój pierwszy i miejmy nadzieję nie ostatni przeciwniku w tym turnieju. Jestem Vincent Loke. Przynajmniej tak brzmi jedno z moich imion. ale w tym pojedynku preferuję imię Myst. - rzekł głosem wypranym z emocji i lekko zwielokrotnionym przez jego maskę, która to pozostała zamknieta, po czym skierował końcówkę kostura w kierunku swojego oponenta.

    - Niech wygra lepszy. A kto przegra stawia piwo. - dodał.

  5. (pełny opis postaci w poscie nr 40 )

     

    Zamaskowany dojrzał kolejną ciekawą osobę. Dosyć chaotyczny strój i runy na szarfie sygnalizowały mu mniej wiecej jego specjalizację. Zabawne. Kiedyś sam się parał mocno chaosem i innymi tajemniczymi siłami... teraz ponosi tego konsekwencje. Nie tracąc wiele czasu na rozmyślanie wstał ze swojego miejsca i powolnym krokiem udał się w stronę Sosny biorąc ze soba swoją torbe ramienną nie\co przypominajaca golfową tylko ze większą. Gdy podszedł wystarczajaco blisko rzekł nie zdejmujac maski.

    - Witam... czy moge się dosiąsć? - spytał tajemniczym lekko zwielokrotnionym głosem. Głosem który brzmiał jakby nie mówiła jedna lecz kilka wersji tej samej osoby.

  6. (Abyss Flame)

     

    Przeładował strzelbe śrutem i ruszył początkowo w stronę Night'a by po chwili namysłu jednak podejść do Flare. Połozył jej kopyto na ramieniu.

    - Hej... dobrze się czujesz? - rzekł z lekkim usmiechem. był to jednakewidentnie i oczywiście uśmiech wymuszony, dobra mina do złej gry jak to mówią. A było tak dlatego gdyż wzbierała w nim wściekłosc że nie zdołał ochronić towarzysza wyprawy.

  7. (Abyss Flame)

    Widząc te istoty uniósł strzelbę. Nieumarli... zupełnie jak w jednej z tych starych powieści które czytał. Nie strzelał na razie bo go nie zauważyły. niestety nie zdążył uratować Ragnaroka... na twarzy miał wyraz gniewu z tego powodu. Jednak wiedział że przy ich szybkości odkrycie swojej pozycji było by głupstwem więc czekał.

  8. (Abyss Flame)

     

     

    Cały czas ma strzelbę w gotowosci ale obawia się ze mógłby postrzelic z powodu bliskosci tej dziwnej klaczy także Infortunię Lub Night'a Włos miał lekko zjerzony od tych dziwnych emocji i odczuc które rejestrował świadomie jak i podświadomie

  9. (Abyss Flame)

    Również zaglada do wieży nie tracąc czujnosci. Rozgląda się uważne po malowidłach czujac coś dziwnego.. jakieś dziwne uczucie. Wziął głęboki oddech by je ogarnąć po czym rozgląda się uwaznie po wnetrzu szukając wzrokiem kogos kto  o to dba.


    (Abyss Flame)

    Również zaglada do wieży nie tracąc czujnosci. Rozgląda się uważne po malowidłach czujac coś dziwnego.. jakieś dziwne uczucie. Wziął głęboki oddech by je ogarnąć po czym rozgląda się uwaznie po wnetrzu szukając wzrokiem kogos kto  o to dba.

  10. (Abyss Flame) 

     

    Abyss zrobił lekkiego Facehoofa rozglądając się następnie uwaznie do okoła. Nie podobało mu się to miejsce... niby nie było tu nikogo ale nie było zaniedbane. Były więc dwie mozliwości... albo ktoś tu mieszka ale się schował albo nikt tu nie mieszka ale ktoś regularnie przychodzi i dba o to miejsce. Tak czy siak i jedna i druga mozliwość zawiera w sobie potencjalne zagrozenie w postaci osoby obcej i nieznanej.

    - Tylko się pośpiesz... właściciele mogą nie być przyjaźnie nastawieni.. - rzekł

  11. Zamaskowany słysząc odpowiedź Adviliona wstał wraz ze swoim kuflem i resztą jabłka i udał siedo jego stolika siadając naprzeciwko. Advilion mógł zobaczyć go w pełni. Średniego wzrostu lecz dobrze umięśniony mężczyzna na oko, ubrany w prązowe spodnie, czarne buty oraz czarną bluzke z tylko jednym, lewym rękawem, noszący na lewej dłoni czarną również skórzaną rękawiczkę a na twarzy maskę z dziwnego czarnego metalu odbijającego światło niczym karoseria czarnego auta. Maska Przybysza była prawie całkowicie gładka nie licząc pojedyńczej prostej poziomej rysy na wysokości ust. Zamaskowany przemówił telepatycznie do byłego wedłóg jego słów Łowcy.

    - Miło mi niezmiernie poznać. Przepraszam za tamto wtrącenie lecz mimochodem usłyszałem pana słowa o wadzie słuchu i wyczułem wiele ciekawych rzeczy w Aurze która pana otacza także nie mogłem się powstrzymać przed nawiązaniem kontaktu. Pozwoli pan że się przedstawię. Jestem Vincent Loke. - te słowa rozbrzmiały naturalnym głosem Vincenta w głowie Adviliona. Lustrzana maska otworzyła się na chwilę a jej posiadacz najpierw wziął łyk napoju który miał w kuflu a następnie podniósł jabłko by je dokończyć. Advilion mógł zobaczyć, że w chwili gdy jabłko zbliżyło się do ust zamaskowanego jego zęby z ludzkich zmieniły w badzo ostre szpiczaste trójkatne, niczym zęby rekina lub innej bestii. Przybysz odgryzł połowę tego co zostało z jego jabłka po czym maska się zamknęła ukrywając jego usta.

  12. Zamaskowany nie otrzymujac zbytnio odpowiedzi zaczął się przyglądać Cieniowi. Miał nadzieję że nie jest to jeden z tych Mrocznych Cieni. Ponieważ przez jednego z takich jego siostrzyczka zachorowała i zmarła na Goraczkę Angbadu... Upił łyk kolejny trunku swego po czym jego maska zamknęła się ponownie nie pozwalając dostrzec ani kawałka skóry jego twarzy.

  13. - Ktoś niedawno podlewał tą roslinę... co oznacza że nie je stesmy w tym miescie sami.. - rzekł i sprawdził dla pewności załadowanie dubeltówki. 

    = Nic tu więcej nie ma... trzeba przeszukac nastepne domy... - rzekł po czym ruszył w kierunku kolejnego domu.

  14. (Abyss Flame) Ruszył w grupie Flare bo tak zostało przydzielone. Dubeltówkę miał cały czas w pogotowiu. Powoli dogonił klacz poczym rzekł do niej. - Hej... może nie sforuj do przodu. Bezpieczniej bedzie jak będziesz się trzymać między mną a naszym drugim kolegą.. - rzekł ostrożnie kierując się do jednego z domów. - Może sprawdźmy najpierw ten... jeżeli któreś z was ma jakiś notes niech lepiej notuje które odwiedzaliśmy by nie przeszukiwać dwa razy tego samego miejsca - rzekł cały czas mając strzelbę w pogotowiu. Podszedł do drzwi i sprawdza czy są zamkniete i ogólnie.

  15. (Abys Flame) "No to jest już coś trochę bardziej podchodzącego pod moje wyobrażenia o zewnętrznym świecie" pomyślał Ogier wkraczając za resztą do miasta. Z powodów sobie tylko wiadomych co jakis czas spoglądał krótko za nich w kierunku z kórego przybyli.

×
×
  • Utwórz nowe...