Wszystko zależy od przyjętych założeń. A te które widzimy tutaj są do cna błędne i egoistyczne ponad ludzkie (i kucykowe) pojęcie. Zakładasz, że każdy musi doceniać fakt, że Książę B. został w taki a nie inny sposób wychowany i odpowiednio go traktować. Kolejne założenie jest takie, że rzeczone traktowanie należy mu się z racji urodzenia i wychowania. I tu właśnie tkwi błąd. Jaki?
Szlachectwo to nie tylko przywileje, których Blueblood się domaga, jak wynika z Twojej wypowiedzi. Istnieje pewne bardzo dobrze oddające problem wyrażenie/powiedzenie: "Noblesse oblige". Szlachectwo zobowiązuje. Nie jest wyłącznie przywilejem - jest głównie obowiązkami. A zobowiązuje do tego, żeby zachowywać się zgodnie ze swoim wychowaniem i pozycją. Ale robić to z klasą. Czyli z czymś o czym Blueblood nie ma najmniejszego pojęcia. Na dodatek jego snobistyczno-egoistyczne podejście do całej sytuacji jasno pokazuje, że nie byłby w stanie pojąć czym jest arystokratyczny styl i klasa, choćby ktoś tłumaczyłby mu to przez cały dzień i na dodatek pokazywał wykresy.
Dodatkowo wychowanie, jakiemu został prawdopodobnie poddany jasno wskazuje, że obrazowo mówiąc wszystko miał podtykane pod nos. Jestem bardzo ciekaw jak poradziłby sobie, kiedy musiałby podjąć jakąś niesamowicie ważną i kluczową dla jego dalszego życia decyzję - na przykład samodzielnie wybrać sobie potrawę na obiad? Osobiście uważam, że jako osoba, której poziom jasno wskazuje na to, że potrzebuje latarki, mapy, kompasu i przewodnika z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem do znalezienia własnego tyłka za pomocą swoich kopyt, byłoby to ekstremalnie ciekawe i zabawne doświadcznie. Coś na zasadzie: Księciuniowi w wybór dano - jesz dziś kwiaty albo siano. Wśród zastawy z której jada z niezdecydowania pada (Tak, to jest parafraza piosenki zespołu Akurat).
To by było na tyle