Wyprawa odniosła sukces.
Wyruszyliśmy o 15:05 w składzie ja, Donard, Pitruź, Hardplay i Jacek. Pogoda była genialna.
Skierowaliśmy się na plac konstytucji i dalej. Znalazłszy się na placu zbawiciela odbiliśmy w lewo w al. Wyzwolenia, co było średnim pomysłem, bo na jej końcu znajdują się ślimaki, które trzeba omijać (droga, nie zwierzaki) i światła. Następnie kontynuowaliśmy jazdę na południe, ale jakoś tak się stało, że Pitruź nagle skręcił w lewo i wjechaliśmy [dosyć epickim] zjazdem do parku łazienkowskiego. Na końcu zjazdu oczywiście czekał na nas znak zakazu wjazdu rowerom, a z powodu nieprzewidzianej zmiany trasy byłem zmuszony wyciągnąć mapkę. Wyjechawszy z parku Agrykolą a potem Szwoleżerów ponownie straciliśmy orientację, więc mapka wkroczyła do akcji po raz drugi. W tym czasie też zaczęliśmy psuć nawzajem swoje rowery, przez co Donard mniej więcej do końca musiał pokonywać trasę mniej więcej siedząc. Mieliśmy jechać Gagarina, Belwederską a następnie Dolną, jednak Pitruź bardzo chciał odwiedzić plac zbaw ze swego dzieciństwa, więc nie skręciliśmy w Dolną. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło; abstrahując od faktu, że plac położony jest w świetnej okolicy, to koniec końców powróciwszy na trasę znaleźliśmy się na Sikorskiego, która jest dosyć dobra na trasę, podobnie z resztą jak Sobieskiego na którą jakimś sposobem później wyjechaliśmy. Następnie skręcamy w Raj Dla Rowerzystów, którym jedziemy aż do parku krajobrazowego.
Gdy w tym miejscu dokonałem zbioru wrażeń, najpierw opisowo, potem od 1 do 10 ze względu na niespójności wypowiedzi, wciąż dostałem kilka odpowiedzi typu "zajebista", "co?" oraz "zniszczyła mi życie", ale mediana jak również i średnia arytmetyczna ocen trasy oscylowała w granicach 10.
Uwzględniając poprawki, mam zamiar na podobnej zorganizować już właściwego meeta rowerowego, ale to za miesiąc.
Wracając do wydarzeń, przejechaliśmy przez znaną i lubianą przez wszystkich polankę w lesie kabackim, i po zbiórce przy metrze Kabaty pożegnaliśmy się z Donardem który miał zderpione siodełko.
Reszta (pod namową Pitruzia) udałą się na "górkę", bliżej nie opisaną, mającą się znajdywać po drodze do centrum. Była, mniej więcej. Okazała się ów "górka" torem mountainbike'owym, i wyglądało to mniej więcej w ten sposób, że Pitruź stwierdził, że podjechać to będzie fajna zabawa, toteż przełączyłem się na jedynki i zacząłem drałować jak idiota pod zboczę 45 stopni. Jakoś mi się udało podjechać, i dopiero wtedy zauważyłem, czym to w sumie jest, i że innej drogi zjazdu nie ma.
Dosyć niesamowite uczucie, kiedy przednie koło w powietrzu już opada, tylne dopiero wybija się w górę, a Ty nie masz pojęcia co robisz i próbujesz się tylko utrzymać na rowerze majtając się do przodu i do tyłu jak matrioszka. Z wielką chęcią pojadę tam jeszcze raz , tyle że bez plecaka, który leci w dół, podczas gdy Ty do góry, i vice versa.
Z tego miejsca, gnani argumentem "woda", popędziliśmy Puławską (beznadziejna trasa, hałaśliwie, wąski chodnik) prosto do centrum na patelnię.
Po drodze przejeżdżaliśmy trasą, którą już kiedyś jechaliśmy na rowerach, ponad rok temu... if You know what i mean Na jednej z pierwszych wypraw po cydr.
Trasa w obie strony: ~40km.